1.15. Maska szczęścia.
Po raz kolejny poprawiłam czarną spódniczkę, nieco przydługą jak dla mnie. Podciągnęłam wyżej szef, wsuwając go pod materiał bordowej bluzki, którą pożyczyłam od mamy, a następnie dotknęłam dłonią naszyjnik. Złota ważka widniała na moich obojczykach, nieubłaganie przypominając mi osobę, czekającą na mnie od kilku minut. Wyglądała tak samo, jak na jego piersi, każdy najmniejszy jej kształt pokrywał się z rysami tatuażu. Mogłabym nawet powiedzieć, że ostre krawędzie metalu symbolizowały samego Andy'ego — równie chłodnego, a zarazem bezwzględnego.
Przejechałam po ustach ciemnofioletową szminką, dbając o to, by się wyjechać poza kontur, a następnie wzięłam głęboki wdech. Czułam, jak łydki mi drżały, oddech zaś stopniowo się urywał. Stres zaczął mnie obezwładniać, wręcz przekonywał do posłuchania głosu sumienia i wycofania się z tego, co zamierzałam.
Była to ostatnia noc pobytu Amerykanów. Z jednej strony mogłam odetchnąć z ulgą, gdyż wreszcie nie musiałabym unikać Juliet oraz jej ciągłych pytań, dotyczących jej przyszłości. Źle było mi z tym że kazała mi podejmować takie skomplikowane decyzje. Wszyscy mieliśmy własne życia i sami powinniśmy sami decydować o nich. Z drugiej natomiast było mi trochę szkoda — naprawdę ich polubiłam, nawet przywyknęłam do ich obecności. Przyzwyczaiłam się do tego, że rano zawsze jak wstałam, Biersack pił kawę, Joshua jadł śniadanie, a Juliet sprawdzała swoje media społecznościowe na komórce. Stali się częścią mojego nudnego życia i dodali do niego nieco kolorów.
Jednak co dobre, kiedyś się kończy.
Wyszłam z łazienki, a następnie skierowałam się w stronę salonu. Pomimo tego, że starałam się stąpać delikatnie po podłodze, to nadal było słychać stukot moich obcasów. Dodatkowo cisza, która zaistniała zaraz po tym, jak wszyscy położyli się do łóżek, szczególnie nagłośniała moje kroki, dając wrażenie, jakby po domu chodził ogr. Miałam jedynie nadzieję, że nikt tego nie słyszał, a jeśli już, to by nie wynurzał się ze swojego pokoju. Nie chciałam, by ktoś mnie nakrył... by nakrył nas, gdy byliśmy już na szczycie góry lodowej. Byłoby ze mną źle, gdyby Juliet dowiedziała się, że „przyjaciółka", której kazała zadecydować o swoim życiu, okazała się tą, co wykorzystywała jej męża.
Z łatwością wydostałam się na balkon, tylko magicznym cudem nie zrzucając niczego na podłogę. Błądząc w ciemnościach, człowiek nie widzi nic i przemieszcza się niczym ślepy. Może i mieszkałam w tym domu od parunastu lat, jednak wciąż uczyłam się rozstawienia mebli, ozdób na pamięć. Sytuacji nie ułatwiała także moja mama, która podążała za nowymi trendami oraz bez przerwy zmieniała coś w naszym mieszkaniu — miesiąc temu wymieniła wszystkie pufy, mimo że tamte wciąż pachniały nowością.
Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec Biersacka. Wbrew przekonaniom, okazało się to dla mnie trudniejsze, niż bym kiedykolwiek pomyślała. Nie było go na kanapie ani w namiocie, ani nawet pod drzewami. Dopiero na huśtawce ogrodowej zauważyłam światło ekranu komórki, nieco oświetlającej jego twarz. Ruszyłam w kierunku wokalisty po kamiennej ścieżce, uważając na to, by się nie potknąć. Powierzchnia, po której szłam, wydawała się śliska, zupełnie tak, jakby ktoś posmarował ją masłem orzechowym. Czułam, jak w pewnym momencie moja stopa wygięła się pod dziwnym kątem. Słyszałam, jak coś w niej strzyknęło, a następnie coś w rodzaju bólu rozprzestrzeniło się wzdłuż mojej nogi. Nie było to jednak silne przeżycie — przestało mi doskwierać, gdy stanęłam z powrotem na palcach, przez co odetchnęłam z ulgą.
— Przyszłaś — stwierdził, odrywając wzrok od telefonu.
Zajęłam miejsce obok Andy'ego, tuż przed ówczesnym dostosowaniu odległości między nami. Wiedziałam, że nie mogłam usiąść zbyt blisko niego, lecz także nie za daleko. Musiało nas dzielić tyle, byśmy oboje stali na neutralnym gruncie i nie interesowali się swoim dotykiem, czy tym, że ktoś mógł nas usłyszeć. Uznałam, że powinniśmy potraktować poważnie tę rozmowę, bo w końcu to od niej zależało, co mieliśmy dalej zrobić ze swoim losem.
— Musimy porozmawiać — odparłam i spojrzałam przed siebie. Podążyłam wzrokiem za rozświetlonym pomieszczeniem na piętrze, którym była łazienka. Na szczęście rolety były zaciągnięte, więc nikt nie mógł nas zobaczyć, a tym bardziej my jego.
Dotarło do mnie jego westchnięcie, a później poczułam, jak musnął palcami moją dłoń. Pozwoliłam, by złapał mnie za rękę — nie tylko pary tak robiły, lecz zwykli znajomi, przyjaciele, po to, by nigdy nie zgubić się w tłumie. Chciałam, byśmy w tamtej chwili oboje również się nie zawieruszyli w chmarze złudnych marzeń. To była rzeczywistość, a my powinniśmy zacząć w niej żyć.
— Pojedź ze mną, Dagmara — rzucił poważnie, przez co ściągnęłam brwi. — Do Los Angeles, będziemy...
— Andy, nie mogę — przerwałam mu, nieco chłodno.
— Poczekam na ciebie w Polsce, przełożę lot...
— Nie o to chodzi.
— A o co?
Spojrzałam na niego. W panującym mroku, jednie przezwyciężanym przez lampki solarne, widziałam zarysy jego twarzy. Nie dostrzegłam błękitu jego tęczówek, przez który nie potrafiłam mu się oprzeć. Nie zauważyłam zdziwienia, wymalowanego na jego buzi. Było mi łatwiej z nim rozmawiać, kiedy nie przyćmiewała mnie jego uroda. Kiedy nie czułam, że będę żałować, że straciłam kogoś takiego, jak on.
— Nie należę do twojego świata. Juliet należy.
— Nie bądź głupia — warknął. — Nie pozwolę ci tu zostać, nie po tym, co zobaczyłem. Myślisz, że on znowu tego nie zrobi? Że ktoś pomoże ci od tego uciec?! Jestem jedyny, który może cię uratować od tego...
Nie zrozumiałam ostatniego słowa, które wypowiedział. A potem jeszcze kilku następnych, powodujących, że krew napłynęła mi do policzków. Może i nie wiedziałam, o czym mówił, lecz zdawałam sobie sprawę z tego, że nie było to dobre — obrażało mnie, mój dom, oraz moją rodzinę.
— Borys to mój brat i nie pozwolę ci go obrażać — syknęłam, wchodząc mu w zdanie. — Jesteśmy ludźmi i wszyscy popełniamy błędy.
— Ale nie takie!
— Nie tylko on jest tutaj potworem, Andy — zauważyłam. — Nie kazał swojej żonie wybierać między sobą a dzieckiem, bo pieniądze są dla niego najważniejsze!
— Miałem ci o tym powiedzieć — przyznał, nieco zmieniając swój ton głosu. Przestał krzyczeć, jakby w ten sposób próbował naprawić to, co sam zepsuł. Co oboje zepsuliśmy. — Dagmara, posłuchaj mnie. TY NIE JESTEŚ BŁĘDEM. Juliet zawsze nim była. Jest też nim jej ciąża.
Czułam, jak łzy napłynęły mi do oczu, gdy ścisnął dłońmi moje palce. Wiedziałam, że się na mnie patrzył, że starał się odkryć uczucia, które kłębiły się we mnie niczym chmury burzowe. Chciałam go uderzyć, pierwszy raz w życiu pragnęłam zranić tak kogoś. Nie byłam może i Simms, jednak to i tak zabolało. Wręcz sprawiało, że odbierało człowiekowi oddech.
— Mnie też zostawiłbyś, gdybym była w ciąży?
— Ciebie nigdy bym nie zostawił — skłamał. Nie musiałam choćby widzieć jego parszywej gęby, by mieć tego świadomość. Pragnął mnie nie dlatego, że coś między nami było, tylko dlatego, że byłam jedyną kobietą w otoczeniu, która nie mogłaby mu niczego odmówić. — Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i miłością mojego życia, wiesz? Więc proszę cię... błagam, pojedź ze mną do Ameryki. Albo oboje zostańmy tutaj...
— Andy, skończ! — krzyknęłam, nie panując nad swoimi nerwami.
Wyrwałam rękę z jego uścisku, a następnie dotknęłam nią łańcuszka. Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie moim szlochaniem, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Nie było tego w planach, układanych w mojej głowie przez ostatnią noc. Miała to być łatwa rozmowa, krótka wymiana zdań, bez niepotrzebnych łez i żałowanych słów.
— Wszystkie te lata, co jej poświęciłeś, to był po prostu zmarnowany jej czas na takiego dupka jak ty! To nie ona była zła cały ten czas, tylko ty! Ty sprawiłeś, że cierpiała, że każdy traktował ją jak diabła! A teraz chcesz, bym ją zastąpiła, bym stała się drugą Juliet Simms. Tą, którą każdy poniża!
— Nigdy tego dla niej nie chciałem!
— Nie zasługujesz na nikogo, Andy — rzuciłam, ignorując to, co powiedział. — Ani na mnie, na Scout, a tym bardziej na Juliet. Mam nadzieję, że pewnego dnia obudzisz się sam w łóżku i nie uwiedziesz kolejnej niewinnej dziewczyny, żeby stać się kimś!
Podniosłam się, żeby odejść, ale mnie powstrzymał. A raczej jego spocona łapa, kurczowo trzymająca się mojej, niczym dziecka wiszące na ramieniu matki. Słyszałam, jak pociągnął nosem, jak głośno nabrał powietrza do ust.
— Dagmara, nie odchodź — wychlipał, przez co jeszcze bardziej się rozpłakałam. Trudno było odejść od czegoś, co mogłoby dać mi wiele korzyści, a zarazem przynieść jeszcze więcej strat. Drgnęłam, kiedy padł na kolana, nie zważając na to, że trawa była mokra od rosy. — Dam ci wszystko.
Powieka mi drgnęła, gdy poczułam jego ciepłe usta na swoich palcach. Dokonywał właśnie wymuszenia emocjonalnego — takiego, które zazwyczaj stosowała moja chrześniaczka, kiedy rodzice nie chcieli jej kupić nowej zabawki. Oczywiście, oni zazwyczaj ulegali, nie chcąc jeszcze bardziej drażnić księżniczki. Na mnie jednak to nie działało, dlatego każde moje zakupy z nią zawsze kończyły się tak samo — krzykiem i płaczem, trwającym kilka godzin.
Tym razem czułam się w ten sam sposób. Tyle że przede mną klęczał dorosły facet, po którym w życiu nigdy bym się tego nie spodziewała. Nie robił tego, jednak z powodu nowej lalki, tylko strachu przed samotnością, dyszącego mu na karku. Panikował, bo wiedział, co go czekało po mnie, jeśli nie zmieni swojego zdania. Sam nie wierzył w to, że kobieta, którą poślubił, tym razem wybierze jego — nikt nie stawiałby człowieka na pierwszym miejscu, gdyby wiedział, że dla niego stało się na ostatnim podeście.
Wysunęłam dłoń z jego uścisku, co było nie lada wyzwaniem, a następnie odwróciłam się na pięcie oraz ruszyłam w kierunku domu. Zaplotłam ręce na piersi, gdy chłodny wiatr musnął moje policzki i ostatni raz się obejrzałam. Biersack nadal klęczał na ścieżce, jego twarz zaś zwróciła była w moim kierunku. Nie miałam wątpliwości, że patrzył się na mnie zupełnie tak, jakby próbował telepatycznie przekonać mnie do powrotu. Na jego pecha, nie miał takich zdolności. Przyspieszyłam kroku, gdy z jego gardła wydobył się dziwny dźwięk, po czym powróciłam do prostej postaci.
Głupi ma zawsze szczęście, powiadają. W naszym przypadku szczęście nosiło maskę klauna, wysmarowaną olejem rzepakowym, po którym oboje się ślizgaliśmy. Raz się złapaliśmy, ale kiedyś w końcu musieliśmy spaść. A to nastąpiło teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro