Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.10. Rozłam.

— Nie zapraszasz Zuzanny na ognisko pożegnalne? 

Podniosłam wzrok na mamę, która od paru minut szyła kolejny szal dla babci. Tym razem wydawał się zupełnie inny od swoich poprzedników — nie dominował w nim róż, który uwielbiała mama mojego taty, lecz za to turkus. Wszechobecny znienawidzony przez nią kolor, przezywany kolorem „brudnej wody na Hawajach". Ponadto gdzieniegdzie znajdowały się złote wstawki, co uzmysłowiło mnie, że to z pewnością nie był szalik dla staruszki. A zwłaszcza, gdy do ręki wzięła fioletową wełnę, jakby próbowała zrobić szalik w stylu ombre. Seniorka wolałaby się pochlastać, niż założyć coś, co było w dwóch innych barwach. 

— Wyjechała z Polski. Sprawy rodzinne — mruknęłam, powracając do przełączania kanałów. Nienawidziłam wstawać wcześnie rano. Nie z powodu, że później czułam się zmęczona, ale dlatego, że każdy program w telewizji to był serial paradokumentalny, bądź bajka dla dzieci. 

— Deckerowie ciągle mają jakieś problemy — bąknęła. — Może to i dobrze, że Zuza stąd uciekła. Emigranci nas zasypią, zobaczysz i spalą nas żywcem. Już nawet troje przyjechało tutaj... 

— Oni są Amerykanami i mają klasę. Nie uciekli z kraju. 

— To nie zmienia faktu, że zachowują się jak dzikusy — odparła nieco ciszej, jakby bała się, że coś z tego zrozumieją. — Ten z brodą żre tak, jakby nigdy nie miał nic w ustach. Ten z tatuażami, to anorektyk, a ta blondyna wygląda nie lepiej. I ciągle jedzą sałatki jak pieprzone króliki. Zobacz sama. 

Przewróciłam oczami, po czym zerknęłam przez ramię na trójkę cudzoziemców, dopiero jedzących swoje śniadanie. Wpatrywali się w moje półmiski, jakby starali się odkryć, co dzisiaj moja rodzicielka im przygotowała. Wyjątek stanowił jedynie Joshua, który spośród dwójki, chętnie pochłaniał sałatkę z pomidora i jajecznicę. Małżeństwo wyglądało na zdegustowane tym, co dostało. Nie było to jednak dla mnie nowością — wybrzydzali każdy posiłek zupełnie, jakby bali się, że ktoś dorzucił tam arszeniku. 

— W „innym świecie" mają zupełnie inną dietę i co innego jedzą — przyznałam, kierując uwagę na ekran telewizora. — A poza tym nie każdy opycha się jak my. Niektórzy trzymają dietę, żeby utrzymać wagę. 

— Jakby się wzięli do roboty, to bez żarcia sałatek i ograniczeń, wyglądaliby normalnie. W dzisiejszych czasach wszystkim w dupach się poprzewracało. 

Zacisnęłam usta w cienką linię, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Moja mama zawsze była kontrowersyjną osobą. Gdyby była w rządzie, zapewne nikt nie wyszedłby cało, jeśli miałby odmienne zdanie niż ona. Dlatego zazwyczaj wolałam zachować uwagi dla siebie, nie chcąc bardziej drażnić lwa. 

— Idę zapalić — oznajmiłam, podnosząc się z miejsca.

Z tylnej kieszeni spodenek wyjęłam paczkę papierosów, by upewnić się, że ktoś mi nie wypalił ich w nocy. W końcu nie raz zdarzyło mi się kupić nowe opakowanie, a następnego ranka zastać je całkowicie puste. Nie wiedziałam, kto podbierał mi fajki, ale coś czułam, że pewnego dnia natrafię na tego ktosia. 

Wyszłam na podwórko przez drzwi balkonowe, a następnie zajęłam miejsce na jednym ze schodków. Włożyłam szluga do ust i zręcznie podpaliłam, cudem nie opalając sobie przy tym kciuka. Wiatr był odwiecznym wrogiem palaczy — było wiadomo nie od dziś. A szczególnie dla kobiet z idealnie ułożoną fryzurą, idących w białej sukni przed ołtarz. Może i miałam zaledwie dziesięć lat w dniu ślubu mojej cioci, lecz wciąż pamiętałam ten moment. Coś przeczuwałam, że nie tylko ja wciąż rozpamiętywałam chwilę, gdy panna młoda wyszła z kościoła, a później pod wpływem porywistego wiatru, spadła ze schodów. Zdmuchnęło ją niczym z pióro z biurka, co zakończyło się skręconą kostką i upokorzeniem, które ciągnąć się miało za nią latami oraz latami. 

Skierowałam wzrok w stronę drzew, rzucających delikatny cień na auto o kolorze limonki. Zaraz obok samochodu stał mój tata z Borysem, którzy o czymś dyskutowali. Nie dało się nie zauważyć, jak ojciec uderzył dłonią w dach pojazdu, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. Natomiast jego przyszywany syn wyglądał tak, jakby miał się zaraz co najmniej popłakać. 

Nie wiedziałam, co się stało i nie myślałam nawet o tym, by się w to zagłębiać. Nie interesowało mnie to, czy młody miał kłopoty wielkości czarnej dziury — najchętniej wymazałabym go ze swojego życia. Tak zrobiłaby każda normalna osoba, która cudem uniknęła gwałtu. 

Drgnęłam, kiedy ciemnowłosy został uderzony prosto w twarz, a następnie przyciśnięty do bocznych drzwi. Tym razem facet w średnim wieku podniósł znacznie głos, przez co po puszczy rozeszło się echo niezrozumiałych słów. Widziałam, jak palcem wskazał na mnie, dzięki czemu zrobiło mi się gorąco. Nawet bardzo, pomimo spadku temperatury do piętnastu stopni Celsjusza. Wyjęłam papierosa z ust, po czym wypuściłam dym nosem, czekając na rozwój akcji. Tym razem jednak nic się nie stało. Ot, zwykła wymiana zdań Borysa, stojącego w obronie własnej i taty, bardziej rozdrażnionego niż zazwyczaj. 

Żadnego szarpania, katowania oraz oddawania ciała w ofierze. Zero pentagramów, świec i czarnych mszy, by oddać duszę diabła samemu diabłu. Mój własny ojciec mnie rozczarowywał. 

Podciągnęłam kolana pod brodę pod wpływem chłodnego powiewu. Do moich nozdrzy dotarł pierwszy zapach deszczu, uświadamiający, że niedługo tu też zacznie lać, wbrew zapewnieniom pogodynki, że będzie słonecznie w całym kraju. Wzięłam kolejnego macha nikotyny, widząc, jak brat wysunął się z uścisku taty oraz zaczął iść w moim kierunku. Na jego ustach jednak nie pojawił się uśmiech, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Istniała na nich powaga, dodająca mu nieco lat, a także dająca mi dużo do myślenia. Gdyby miał wobec mnie niecne zamiary, to szczerzyłby się od ucha do ucha, jak to miał w zwyczaju. Teraz, jednak gdy był biały dzień, zdjął maskę niemego gwałciciela i przeobraził się w normalnego człowieka — może nie do końca normalnego, ale na tyle poważnego, by niczego złego nie kombinować. 

Zerknęłam sobie przez ramię na stół jadalny, przy którym nadal siedzieli nasi goście. Mój wzrok centralnie powędrował na plecy Andy'ego, odwróconego do mnie tyłem. Opierał głowę o swoją rękę, drugą zaś wciąż mieszał widelcem po swoim posiłku. Wiedziałam, że będzie tak robił, dopóki moja mama nie wyjdzie z kuchni. Nakryłam go parę razy, gdy wyrzucał śniadanie, obiad, bądź kolację do kosza z resztkami. Tłumaczył się, że nie chciał robić przykrości rodzicielce, ale jak dla mnie, robił to albo dlatego, że ktoś sypnął kasą, albo... Innej możliwości nie widziałam. On przecież bez powodu nie był miły. 

Może i Andy Biersack był fałszywy, lecz tylko przy nim czułam się bezpiecznie — znał mój największy sekret, o którym jedynie miała dotąd pojęcie Zuzanna. Ponadto jego wzrost w pewien sposób do mnie przemawiał, dając poczucie czegoś w rodzaju azylu. Absurdalne było to, że ufałam mu, bardziej niż komukolwiek innemu, mimo że w ogóle go nie znałam. Nawet rodziców nie darzyłam taką pewnością, jak człowieka, który cudem pojawił się w moim życiu. Im wstydziłam się powiedzieć o tym, co zaszło między mną a Borysem, a jemu natomiast byłam w stanie wyznać wszystko. Biersack miał rację, nazywając siebie Zbawicielem — jakże wrednym, a jednocześnie przyciągającym ludzi do siebie. Miał w sobie to coś tak, jak Decker. Kto wie, może to była zasługa amerykańskich genów?

Pragnęłam, żeby tutaj był ze mną. By spojrzał na niego wzrokiem godnego zabójcy i powiedział coś. Żeby stał się moim obrońcą, którego brakowało mi w życiu. Ale doskonale wiedziałam, że to było niewykonalne — dzieliła nas ogromna przepaść, pełna złych duchów oraz Juliet, stojącej na ich czele. Ponadto nasza przygoda dobiegała już końca i wątpiłam, czy będę miała okazję zobaczyć go ponownie, nie tylko na zdjęciach oraz filmikach. On miał wyjechać, zająć się własnym życiem, a ja miałam tutaj zostać i zacząć gnić w ramionach własnego brata. 

Cóż za popieprzona parodia życia. Głupi tak naprawdę nigdy nie ma szczęścia — to jest tylko  makieta, którą karmią osobę z niskim poziomem inteligencji, obrazująca jego pragnienia. Wystarczy tylko, że mądry inaczej jej dotknie, a cała jego radość znika. 

— Hej — mruknął, podczas gdy na niego z powrotem spojrzałam. 

Kąciki moich ust drgnęły, kiedy starałam się coś odpowiedzieć. Mój mózg jednak wydał się znacznie mądrzejszy, niż przypuszczałam — podjął decyzję, że do tego pana, moje struny głosowe nie będą się nadwerężać. 

Usiadł tuż obok mnie, ale tym razem zachował odpowiedni odstęp. Oparł łokcie o swoje kolana, nieco mnie naśladując oraz westchnął, błądząc za czymś wzrokiem. Na jego policzku nadal widoczne było zaczerwienienie, które nie wyglądało poważnie. Zgadywałam, że tata bał się uderzyć go mocniej, w końcu nigdy tego nie robił dzieciom. Dlatego za pierwszym razem, powinien zaszaleć — jak już bić, to na całego. 

— Przepraszam za to, co zrobiłem — zaczął, na co obtrząsnęłam popiół z papierosa. Nie interesowało mnie to, co miał mi do powiedzenia. — Jesteśmy rodziną i wiem, to, co zrobiłem... co chciałem zrobić, było dla ciebie obrzydliwe. 

Prychnęłam, czując, jak do oczu napłynęły mi łzy. Nie sądziłam, że nadal był to dla mnie zakazany temat, przy którym prawie się rozklejałam. Do niczego nie doszło, więc nie miałam poniekąd czego rozpaczać. PONIEKĄD. 

— Daruj sobie. To, co powiesz teraz, nie zmieni niczego. Nie sprawi, że zapomnę, ale sprawi, że ty poczujesz się lepiej — mruknęłam. — Nie zasługujesz na to.

— Wiem — rzucił, zerkając na mnie przelotnie. — Przepraszam, ale nie byłem wtedy sobą. Ja naprawdę nie chciałem ci nic zrobić. Dagmara, ty musisz mi uwierzyć. Znasz mnie, jak nikt inny i doskonale wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. 

— Widać, że jednak w ogóle cię nie znam. 

— Dagmara, popełniłem błąd, ale nikt nie jest święty. Nawet ty ani ten twój anorektyk, ani nawet Bóg. 

— Ale oni, chociaż nie próbują zgwałcić własnej siostry. 

Jego usta zesztywniały, kiedy posłałam mu gniewne spojrzenie, a oczy zatrzymały się na mojej twarzy. Przez chwilę wydawało mi się, że w jego orzechowych tęczówkach pojawiło się coś w rodzaju skruchy, upokorzenia, którego nigdy dotąd nie ukazywał. To jednak nie włączyło mojej empatii wobec niego, ale wręcz przeciwnie — popychało mnie w stronę morderstwa z premedytacją. 

Mógł mnie znienawidzić, lecz po tym, co mi zrobił, nie potrzebowałam jego wybaczenia. 

Wystawił dłoń, by ująć moje palce, co było najbardziej bezczelnym ruchem, na jaki tylko jego było stać. Nim zdążył choćby mnie dotknąć, siłą powstrzymałam go od tego pomysłu, powodując, że w gałach pojawiły mu się łzy. 

— Daguś, to nie byłem ja... 

— A kto inny?! — krzyknęłam, całkowicie tracąc nerwy. Nie obchodziło mnie, czy usłyszała to mama, przyjezdni, czy nawet połowa świata. Jedyne, o czym myślałam to, by mu dokopać. — Jezus chciał się ze mną bzyknąć?! 

— Ciszej — szepnął, jakby chciał mnie uspokoić. Wbrew jego przekonaniom, to jeszcze bardziej podziałało mi na nerwy.

— Teraz ciszej?! Jakoś cię to nie obchodziło...

— Byłem naćpany — przerwał mi płaczliwie, nagle kładąc dłoń na mojej. Wbrew mojemu oporowi, wplótł palce między moje u ręki, dociskając je do mojego kolana. — Totalnie zjarany, że nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje i nie panowałem nad sobą. 

Zamarłam w momencie, kiedy zaniósł się szlochem godnym pięciolatki. Skulił się, wydając z siebie dźwięk rozpaczy, ani trochę niepasujący do męskiego głosu. 

— Przepraszam — powtórzył ponownie, pochylając się w moim kierunku — ja naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić. 

— To cię nie usprawiedliwia — stwierdziłam sucho. — Trzymaj się ode mnie z daleka, człowieku. 

— Daguś, proszę — jęknął, opierając głowę na mojej piersi. Zacisnęłam szczękę, gdy gwałtownie oplótł moją rękę wokół swojej szyi i wydał z siebie coś na podobieństwo wycia kojota. — Nie nienawidź mnie. 

— Wszystko w porządku? 

Drgnęłam na dźwięk znajomego głosu, który nagle się pojawił. Podniosłam wzrok na Joshuę, stojącego w progu drzwi balkonowych. Mężczyzna przyglądał nam się badawczo, jakby starał się ocenić sytuację, a jego ręce zaplecione były na klatce piersiowej. Wyglądał niemal tak, jakby był gotowy użyć siły wobec nachalnego Borysa. 

Mogłabym powiedzieć, że mnie skrzywdził — nikt by nie zaprzeczył, gdybym skłamała, że mnie uderzył, jednak bałam się skutków, jakie mogło to wywołać. Byłoby źle, gdyby Josh zaczął bić niedawnego gwałciciela, a potem dołączyłby do niego Andy i obaj trafiliby za to do więzienia. Zrujnowałabym im kariery, tylko dlatego, że chciałam dać popalić przyszywanemu bratu. 

— Tak — rzuciłam łamaną angielszczyzną. 

— Jesteś pewna? 

Brew mi drgnęła na to pytanie kontrolne. Czy KTOŚ (Andy) tym razem zapłacił Shultzowi, by mnie skontrolował, bo KTOŚ puścił parę z ust? 

— Nie — bąknęłam, na co zmarszczył brwi. — Ale pewnego dnia będzie. 

— Co?

Wzięłam głęboki wdech, a następnie podniosłam się z miejsca, pomimo oporu. Wyrwałam rękę z uścisku, którą nastolatek złapał i kiwnęłam porozumiewawczo głową w stronę pomieszczenia. Fotograf, jednak nie zrozumiał mojego przekazu. Zamiast tego, wystawił ramię w moją stronę, które ujęłam. Ostatni raz spojrzałam na Borysa, płaczącego jak dziecko oraz westchnęłam. 

— Płacz ci nie pomoże — powiedziałam do niego. — Teraz będziesz sam, beze mnie. 

Słyszałam, jak coś mruknął, jednak to zignorowałam. Musiał uzmysłowić sobie, że to, co się stało, nigdy nie sprawi, że będę traktować go jak dawniej. Nie byliśmy już rodzeństwem, przyjaciółmi — teraz staliśmy po dwóch stronach barykady na polu bitwy. Jedno z nas musiało polegnąć i zdawałam sobie sprawę, że to nie miałam być ja. To musiał być on. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro