Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sesto.

- Co się tam stało do cholery? – zapytała Rose, nie mogąca przestać się śmiać.

- Nic takiego. Tylko przyjebałam naszemu sponsorowi! – mój głos się załamał. Nie chciałam, żeby to przeze mnie ominęła nas taka szansa. Jednak nie można było się poddawać i płakać za kuchnią, tylko wziąć się w garść i wszystko naprawić. Nie wyglądał na złego, wręcz przeciwnie śmiał się, więc lekkie udobruchanie i po sprawie. Będziemy miały remont jak talala.

- Kate z nim rozmawia? – spytałam otrząsając się.

- Rozmawia.. – przerwała zerkając przez okienko, które miało widok na połowę sali – Albo się kłócą.

- Jak to kłócą? – spytałam zdziwiona sama zerkając przez witrynę.

Rose się nie myliła. Zaraz miało dojść do rękoczynów. Miałyśmy już iść tam, klęczeć i proponować mu darmowe desery, żeby tylko się zgodził, lecz do naszej kuchni ze strony zaplecza ktoś zapukał i przerwał nam plany. Myślałyśmy, że Jamesowi dłużej zbawi owijanie palca wokół egzekutora.

- Jeszcze jego tu brakowało. – złapałam się za głowę, a drugą ręką opierałam o blat.

- Powiemy mu, żeby zrobił zakupy na dzisiejszy wieczór, bo przyjdzie sponsor, żeby jeszcze podrasować umowę. – wybełkotała i z szybkością sięgnęła w stronę klamki.

- James ty... – przerwała Rose, gdy ujrzała w progu kogoś całkowicie innego.

- Dzień dobry. – wychylił się zza drzwi nieznajomy blondyn i o mało co niedostałam zawału – Dostałem zgłoszenie, że w tym lokalu trzymane są zakazane środki odurzające, co pogwałca rzeczywiste prawa. – oświadczył i podał mi swoją legitkę FBI. Nazywał się John Bonham co całkowicie do niego nie pasowało.

- Słucham? – wytrzeszczyłam oczy.

- Proszę się nie martwić. Moim obowiązkiem jest sprawdzenie tego i napisanie raportu.

- Dobrze w takim razie proszę iść przodem. – zażyczyłam i przeczekałam aż wyższy o dziesięć centymetrów mężczyzna nas wyprzedzi.

- Co się tu dzisiaj dzieję? – wyszeptała dziewczyna, abym tylko ja mogła to usłyszeć.

- Nie wiem. – wzdrygnęłam ramionami – Istne szaleństwo. Dalej szłyśmy w ciszy depcząc Bonhamowi po piętach. Nie wiem czy wiedział gdzie idzie, ale przerwała nam jedna z dyskutujących osób siedząca przy stoliku numer trzynaście.

- Dean? – fundator patrzył na niego z lekko rozchylonymi ustami – Co ty tu robisz?
W trakcie krótkiej ciszy odezwał się mój telefon. Zapewne był to James, ale ta chwila była wystarczająco niezręczna, żebym zaczęła teraz jeszcze pieprzyć przez telefon.

- Jestem John i no wiesz.. Sprawdzam porządek Bob. – udawanie się zaśmiał i ruszył w stronę piwniczki.

- Ej, ej! – Rose i chwyciła chłopaka za nadgarstek. Na szczęście jej nie uderzył!

- Słuchaj Dean. – dała nacisk na imię i zmrużyła oczy by wyglądać groźniej – Albo wytłumaczysz kim tak naprawdę jesteś albo wezwę prawdziwe gliny.

- Też bym chciała wiedzieć co święcicie, bo twój kolega „Bob" próbuje wmówić mi same kłamstwa. – przewróciła oczami Kate.

- To jak załatwiamy to tu, czy na komisariacie? – kontynuowała Rose. Chłopaki wymienili się spojrzeniami i jednocześnie pokiwali głowami. Trudno uwierzyć, że w tak szybkim tempie osiągnęłyśmy sukces. Lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca.

- To jak? Może od początku? – dołączyłam do rozmowy, ostatnia zajmując miejsce przy stoliku numer trzynaście.

- Nie mamy chyba wyjścia. – wzdychnął blondyn i związał ręce. Był spięty i najwidoczniej mu się to nie podobało. Pytanie czemu.

- Jak się naprawdę nazywacie i czym się zajmujecie? – zmarszczyłam brwi.

- Jestem Sam, na codzień naprawiam różnego rodzaju sprzęty, tak jakby złota rącza. – odrzekł bez większego zamysłu – A to jest mój brat Dean i jest mechanikiem.

- Czemu więc macie fałszywki i podajecie się za FBI? – dopytała Kate.

- Bywa to tak, że z niektórymi mamy na pieńku. A żeby dociec informacji w jakiejś sprawie to wiadomo, trzeba rozważać różne sposoby. – wytłumaczył i rzucił kontem oka na brata, który nie był już spięty, a wręcz rozluźniony.

- Okej to czego tak właściwie szukacie w naszej restauracji? – zapytała Rose.

- Była właścicielka narobiła sobie długów. Chcieliśmy wiedzieć gdzie ją znajdziemy. – odezwał się Dean.

- Wyjechała dawno temu. Niestety nie mamy na nią namiarów. – skłamała Rose.

- Rozumiem. Będziemy się powoli zwijać. Mamy do załatwienia jeszcze parę spraw, a z całą pewnością pracownicy zaczynający
przerwę z biura naprzeciwko zaraz się zjawią.

- Tak faktycznie. Mam jeszcze takie pytanie, czy zna Pan może jakiegoś sponsora? Jesteśmy w kropce, bo mamy dużo do wyremontowania.– przyznała się.

- Możemy się gdzieś umówić, studiowałem prawo na Stanfordzie i wiem coś na ten temat. – mrugnął i zostawił wizytówkę.

Podziękowałyśmy i odprowadziłyśmy ich wzrokiem do wyjścia. Kiedy znikli nam z pola widzenia, z entuzjazmem kontynuowałyśmy pracę.


***
Przepraszam za dość długą przerwę. Jak pewne sprawy się unormują to napewno wrócę do regularności. Rozdział napewno zawiera jakieś błędy ale możecie napisać czy wam się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro