Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Quinto.

Dzisiaj wstałam dosyć szybciej niż zwykle. Jestem typowym leniem i nie widzę żadnych pozytywnych stron w porannym wstawaniu. Aby nie przedłużać marudzenia ubrałam czarną narzutkę na białą podkoszulkę i powędrowałam bosymi stopkami do kuchni.
Na sam początek odsłoniłam czarne rolety nie przepuszczające światła i podziwiałam uroki Bradford. Mieszkałyśmy prawie na ostatnim piętrze, a z racji tego, że miałyśmy okno wielkopowierzchniowe mogłyśmy podziwiać miasto z góry, siedząc na przykład przy stole.
Zaparzyłam sobie mocną kawę, aby wytrącić ze mnie wszystkie chętki na dalszy sen i porobiłam stos zdrowych kanapek. Na sam koniec udekorowałam stół świeżymi płatkami róży i powędrowałam obudzić dziewczyny.
Ze względu na to, że słodko spały, dałam im spać jeszcze chwilkę. Poszłam załatwić swoje sprawy w łazience, ale natknęłam się na śpiącą Inkę.

-Czeeeść, co ty tu robisz? – zapytałam po cichu przesłodzonym głosem, czochrając psa za uszy.
Spojrzała na mnie tymi szczęśliwymi oczkami i merdała ogonkiem.

- Idź do salonu, zrobię siku i zaraz cię nakarmię. – zaśmiałam się sama z siebie, ciesząc się przy okazji, że nikt tego nie słyszał.

Psinka wybiegła z łazienki do salonu, a ja przekluczyłam drzwi. Odwróciłam się w stronę lustra, związałam włosy i zaczęłam myć twarz jakimś przypadkowym płynem micelarnym, który wpadł mi w rękę. W pewnym momencie zobaczyłam w odbiciu coś co przykuło moją uwagę, odwróciłam się i ujrzałam właściciela psa leżącego w wannie.

- James? Co ty tu do cholery robisz? – zapytałam wrzeszcząc.

- Szczerze? Komornik zajął mi mieszkanie za nie płacenie podatków. – wydukał śmiejąc się.

- To takie śmieszne twoim zdaniem? – spytałam będąc już na pograniczu zdenerwowania.

- Zajęcie mieszkania? Czy twoja mydlana twarz? – zaśmiał się gardłowo. Przypomniałam sobie o czym mówi i szybko zmyłam płyn.

- Słuchaj rozumiem, że każdy może zapomnieć czegoś załatwić, ale z tego co pamiętam to mówiłeś już wcześniej, że musisz te podatki zapłacić. Jeżeli się ktoś o tym dowie z twojego biura to będziesz mieć przesrane. – odparłam wycierając twarz suchym ręcznikiem.

- Czemu przesrane? I o co ci chodzi kobieto, nie mieszaj się. – podniósł się do pozycji siedzącej i skrzyżował ręce. Wyglądało to komicznie. Nie wyspany James w wannie. Nie wyspany albo niedysponowany? Kto wie.

- Prawnik zadłużony w podatkach? Sam pomyśl. Chcę ci tylko pomóc. Załatw to szybko albo sytuacja się pogorszy. – poradziłam i wyjęłam lusterko oraz kosmetyczkę – Druga sprawa. Nie myślisz, że wystarczająco razy już nam się włamałeś do mieszkania?

- Każdemu się zdarza z resztą, jesteśmy przyjaciółmi i musimy sobie pomagać, nie sądzisz? I po co się malujesz? Wychodzisz gdzieś dzisiaj? – podniósł brew do góry.

- Co jak co, ale zadajesz dużo pytań i troszkę zaczynam się gubić. Ostatni raz w tym tygodniu idziemy do Lahori. Chyba można się trochę przystroić.

- Powiedz szczerze. Umówiłaś się z kimś? – spytał patrząc na moją reakcje.

- Tak. Ze świętym mikołajem zaplanować wasze prezenty. Nowy sponsor przychodzi i tyle. Trzeba się pokazać z jak najlepszej strony. – przewróciłam oczami.

- Okej rozumiem. Wiadomo kim jest chociaż?

- Niezbyt. – wybełkotałam – Dobra przesadzasz z tymi pytaniami, na resztę może odpowiedzieć Kate! Dobry pomysł. A i w szafce całkiem na dole po lewej, masz szynkę i jakieś kości. Możesz iść dać Ince, a ja dokończę.

- Inka też tu przyszła? Mądry piesek! – ucieszył się, zdrobniając imię psa w każdy możliwy sposób i czmychnął z łazienki.

Przez resztę ranka nie działo się nic ciekawego.
Razem zjadaliśmy śniadanie przy którym James obiecał nam, że spłaci podatki i jakieś rachunki, które mu dziś przyszły. Dodatkowo podrywał Kate, ale to już norma. Kiedy skończyłyśmy to przyszykowałyśmy się do wyjścia, zabrałyśmy torebki i już czekałyśmy przed wyjściem z domu.

- Wyglądacie nieziemsko! – podniecił się James, przelatując nas wzrokiem z góry do dołu.

- Pamiętaj jak coś możesz sobie odgrzać lazanię, jest w lodówce. I koniecznie wpadnij do nas po spotkaniu z komornikiem. – odparła Rose dopinając ostatni guzik od kurki jeansowej.

- Bla, bla. Miłego dnia! – odparł chłopak zamykając za nami drzwi.

Zjechałyśmy windą na sam dół. Na parkingu czekało nasze auto, które dzisiaj prowadziła Kate. Wsiadłyśmy, dziewczyna odpaliła i pojechałyśmy aż pod restauracje.

- Wiadomo o której przyjdzie ten nieznajomy? – spytała Rose włączając kolorowe lampy.

- W samo południe. – odpowiedziałam.

- Co o nim wiemy? – kontynuowała.

- Wiadomo tylko, że jest jakoś w naszym wieku. Nie mówiłam Jamesowi, bo byłby jeszcze zazdrosny i przyszedłby tu z nami, zamiast upierać się z problemami.

- No dobra to zdążymy wszystko ogarnąć. Klientów pewnie też nie będzie za dużo, bo rozpoczyna się majówka. – z zapałem powiedziała Kate i powoli zdejmowała krzesła ze stolików.

Na samym końcu do niej dołączyłyśmy i tak o punktualnie dziesiątej nasza restauracja była gotowa. Klientów tak jak mówiła Kate nie było sporo. Zamówienia były tylko na latte i naleśniki z jagodami, które znajdowały się na tablicy przed renowacją. Ludzie mając mało czasu, nawet nie zastanawiali się nad innymi daniami.

Nadchodziła dwunasta, stres zawitał, a drżenie pukało oknami. Chciałyśmy wypaść jak najlepiej, aby mieć tego sponsora w kieszeni, bo musimy w końcu zrobić ten cholerny remont i pomnik.
Czekałam na kuchni obgryzając paznokcie. Cholera, a obiecałam, że się oduczę.

- Clarie ktoś w czarnym garniturze usiadł na trzynastce, idź do niego i zapytaj, może to on? – poganiała mnie Kate. Szłam pewnym krokiem w stronę wysokiego bruneta. Szczerze mówiąc na pierwszy rzut oka to nie w moim typie.

- Dzień dobry w czym mogę pomóc? – zapytałam z pewnością siebie.

- Jeśli mógłbym prosić kawę i jakąś z tych zdrowych kanapek to będę wdzięczny. – odpowiedział wysokim głosem. Clarisso Gonzales Watson tylko się nie zaśmiej.

- Dobrze. Zaraz przyniosę Panu zamówienie.  – odparłam zapisując zamówienie na kartce.

Zrobiłam obrót na moich kiczowatych szpilkach i zmierzałam ku kuchni. W ostatnim momencie złapał mnie za nadgarstek, a ja instynktownie uderzyłam go w twarz. Pieprzony pech!

- O matko, ale mam przesrane! – mruknęłam – W sensie o matko przepraszam!

- Nic nie szkodzi. – zaśmiał się – Tylko gdyby mogła Pani poprosić właścicielkę to byłoby świetnie.

- Właścicielka zaraz przyjdzie. – odparłam i w jak najszybszym tempie próbowałam znaleść się w tej cholernej kuchni zanim walnę kolejny raz obcego faceta!


***
Z góry przepraszam za błędy ale nie jest sprawdzony. Starałam się jak mogłam, ale nie wyszedł jak chciałam, żeby wyszedł. Napewno jutro pojawi się jeszcze jeden także wyczekiwać, bo będzie się działo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro