*69*
-Hej mamuśka!-krzyknął Carlos, wskakując obok mnie na kanapie.
Od zaręczyn moich i James minęło, kilka miesięcy. Teraz nie jestem już szczupła, tylko wielka jak wieloryb. Moje humory są różne, raz śmieję się, a po chwili obrażam i wychodzę z pomieszczenia, na szczęście James i inni dzielnie to znoszą. Nie wiem jak to robią, ale jestem im za to wdzięczna.
-Hej wujaszku.-powiedziałam nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
-Co tam słychać?-spytał.
-W porządku, kopie.-położyłam dłoń na brzuchu, i uśmiechnęłam się czując kopnięcie.
-Mogę?-spytał wskazując na brzuch.
-Jasne.-uśmiechnęłam się.-Masz wolne?-spytałam, spojrzawszy na niego.Położył dłoń na brzuchu, a dziecko jak na zawołanie kopnęło.
-Tak. James poprosił aby do ciebie przyjechał, a że cię uwielbiam, od razu się zgodziłem.-Uśmiechnął się w moją stronę.-Hej maluszku, tu twój ulubiony wujek.-mówił dziwnym głosem, blisko mojego brzucha.
Zaśmiałam się, lecz za chwilę skrzywiłam się, gdyż poczułam skurcz. Zaczęłam głęboko oddychać, gdyż kazał i tak lekarz. Mówił mi że w 9 miesiącu, mogę czuć skurcze.
-Dobrze się czujesz?-spytał, widząc moją minę.
-Tak, to tylko skurcz, nie...aaaa!-krzyknęłam nagle z silniejszego bólu.
-Co się dzieje Tori!-krzyknął wystraszony, wstał szybko.
-Nie wiem.-powiedziałam, a za chwilę ponownie poczułam ból.-Chyba się zaczęło.-mówię wystraszona, gdyż termin mam dopiero za dwa tygodnie.
-Co się zaczęło?-pyta głupio.
-Chyba rodzę idiotooooooo.-Kolejny skurcz i krzyk bólu
-O Boże. Co mam robić?-pyta i trzęsie się jak galareta.
-Idź po moją torbę, jest w sypialni.-pokierowałam go.
Carlos biegiem ruszył na górę. Wstałam z miejsca, odwróciłam się w stronę kanapy i dopiero zauważyłam mokrą plamę na niej. Nawet nie poczułam jak odeszły i wody. Po chwili znów zgięłam się w pół z bólu, trzymając się za brzuch. Chwilę później pojawił się przy mnie Carlos, który chwycił nie w stylu Panny Młodej i zaczął kierować się w stronę drzwi.
Na dole byliśmy po 2 minutach. Przy samochodach Jamesa stali moi ochroniarze, którzy o czymś rozmawiali. Gdy tylko nas zobaczyli podbiegli do nas.
-Do szpitala, szybko.-powiedział Carlos.
Jeden z ochroniarzy otworzył nam drzwi i Carlos włożył mnie do środka. Podał torbę Erickowi i sam wsiadł obok mnie. Jedną ręką, chwycił mnie za dłoń, drugą włożył do kieszeni i wyjął telefon. Trzęsąc się wybrał numer i przystawił go do ucha. Erick ruszył z piskiem opon.
-James...-przerwał mu mój krzyk.-Jestem tu Tori.-powiedział do mnie i ścisnął moją dłoń.-Tak rodzi....Jedziemy do szpitala....Nie, jedź prosto tam....Tak, do tego-ponownie krzyknęłam czując coraz większy ból.-Jestem z nią, idioto.-mruknął.-Wybacz idioto.-ponownie mruknął i rozłączył się.
-I co?-spytałam oddychając szybko.
-Spokojnie, już jedzie. Oddychaj głęboko.-mówi spokojnie.
Słucham go i oddycham głęboko i powoli. Kiedy czuję kolejny skurcz i ból, ściskam mocno jego dłoń. Po 15 minutach, jesteśmy na miejscu. Carlos pomaga mi wysiąść z samochodu i bierze mnie na ręce jak wcześniej. Wchodzimy szybko do środka, a Carlos od razu podchodzi do recepcji ze mną na rękach.
-Moja przyjaciółka rodzi.-jak na zawołanie znów krzyczę z bólu.
-Proszę podać mi tylko imię i nazwisko Pani.-powiedziała pielęgniarka.
-Victoria Justice.-powiedział szybko.
-Carlos!-słyszę za sobą znajomy głos.
-James jesteś.-Carlos obraca się ze mną, na rękach.
James podbiega do nas i od razu zabiera mnie od Carlosa.
-Jestem już kochanie.-uśmiecha się do mnie.
Lecz ja nie zdążyłam go odwzajemnić, gdyż znów, skrzywiłam się z bólu.
-Może ktoś nam pomoże!-krzyknął zły James.
-Już, już.-powiedział pielęgniarz, który podjechał do nas z wózkiem.
James posadził mnie na wózku i chwycił za rękę.
-Pan jest ojcem?-pyta, ten sam pielęgniarz.
-Tak.-James szybko kiwa głową.
-Wejdzie pan na salę, ale musi mieć pan ubranie ochronę, koleżanka pana zaprowadzi, a my zajmiemy się panią.-mówi szybko, idąc w nieznanym mi kierunku.
-Dobrze.-powiedział.-Zaraz do ciebie wrócę.-zwrócił się do mnie i pocałował w czoło.
Po chwili leżałam już na sali, a obok mnie był James, który trzymał mnie za dłoń. Leżałam tu już od godziny, gdy naglę przed moimi oczami zobaczyłam mroczki. Zemdlałam.
James pov.
Zostałem wyproszony z sali, a raczej wypchnięty, ponieważ nie chciałem wyjść. Gdy drzwi się za mną zamknęły, przyłożyłem czoło do drzwi za którymi była. Z moich oczu wypłynęły łzy.
-James?-usłyszałem szept mojej mamy za sobą.
Odwróciłem się do niej i mimo tego że była dużo niższa ode mnie, przytuliłem się do jej szyi, a ona od razu mnie objęła i pogłaskała po plecach.
-Usiądź kochanie.-powiedziała kobieta.
Usiadłem na wolnym miejscu i schowałem twarz w dłoniach.
-Co się stało?-po mojej lewej stronie usiadła siostra.
Spojrzałem na wszystkich zgromadzonych, na moich rodziców, rodzeństwo, szwagra, brata Tori i 6 naszych przyjaciół. Wszyscy są z nami. Czuję od nich wsparcie.Kolejne łzy opuszczają moje oczy.
-Nie wiem. Nagle zamknęła oczy.-mówię cicho.-Wyrzucili mnie.-zdejmuję z głowy tą śmieszną czapeczkę i ciskam nią o podłogę. Jestem wkurzony, smutny i zdezorientowany.
Nagle z sali wybiega pielęgniarka. Chcę ją zatrzymać, ale biegnie dalej. Po chwili wraca z lekarzem. Marszczę brwi. Co się tam dzieje? Ponownie chcę ich zatrzymać, lecz lekarz mówi że muszą się spieszyć i zamykają mi drzwi przed nosem. Odwracam się do nich tyłem i siadam krześle.
Nie wiem ile tak siedzę. Sekundy, minuty, godziny. Nie patrzę na zegarek, nie wiem która godzina. Czy jest dzień czy noc. Przy mnie nadal są najbliżsi. W końcu drzwi od sali otwierają się i wychodzą obaj lekarza. Od razu wstaję i podchodzę do nich.
-Co z nimi?-pytam zmęczonym głosem.
-Wszystko jest już w porządku. Tori zemdlała z nadmiernego wysiłku, ale mieliśmy inny problem.-westchnął zmęczony.-Dziecko owinęło się pępowiną i musieliśmy przeprowadzić cesarskie cieńcie. Na szczęście zdążyliśmy na czas. Dziewczynce już nic nie grozi. Jest zdrowa. Są w sali 22-uśmiechnął się do mnie. Odetchnąłem z ulgą. Nic i nie jest. Moje księżniczki. Zaraz, zaraz.
-Dziewczynka?-spytałem szczęśliwy
-Tak. Gratuluję.-uścisnęli mi rękę i odeszli.
Odwróciłem do wszystkich, którzy są tu ze mną.
-Mam córkę!-krzyknąłem szczęśliwy.
Wszyscy podeszli mi pogratulować.
-Idę do nich.-mówię gdy wszyscy już nie wyściskali.
-Idź.-mówi moja mama.
Odwracam się i idę do moich kobiet.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro