Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*63*

-Ta suka się do igra!!-krzyczy wściekły James, po tym jak opowiedziałam mu o "miłej" wizycie Patrycji.

Jesteśmy sami w apartamencie Jamesa. Kiedy tylko przyjechaliśmy do Nowego Yorku, chłopcy podwieźli nas pod apartamentowiec i odjechali, obiecują że wrócą za dwie godzinny z pizzą. Lecz wydaje mi się że James nie będzie w nastroju na przyjęcie gości.

-Jak myślisz, kto z nią jest? Kto jej pomaga?-spojrzałam na mężczyznę. Usiadł na fotelu obok i przetarł twarz dłońmi.

-Nie wiem.-mówi-Ale do głowy przychodzi mi dwóch typków.

-Kogo masz na myśli?-zmarszczyłam brwi.

-Mason, albo twój były, przed którym uratowałem cię kiedyś, jak mu było...-zastanowił się.

-Matt?-pytam zdziwiona. Kiwnął głową.-Skąd ona niby miałaby go znać?

-Nie wiem, ale się wszystkiego dowiem. A na razie...-urywa i sięga po swój telefon. Chwilę w nim czegoś szuka, a potem przystawia do ucha.-Chris? Przyprowadź go.-mówi tylko tyle i rozłączył się.

-O co chodzi? Kogo mam przyprowadzić Chris?-pytam. 

-Za chwilę zobaczysz.-mówi lekko zdenerwowany. Wstał z miejsca i podszedł do mnie.

Usiadł obok i przytulił nie do siebie. 

-Tak bardzo się o was boję.-mówi szeptem. Po chwili na swoim ramieniu czuję łzy. Jego łzy.

Odsuwam się od niego delikatnie tak, aby spojrzeć mu w oczy. Jego oczy były pełne łez, a policzki mokre od nich. Starałam się je zetrzeć, ale kiedy to robiłam, na ich miejsce pojawiały się inne. Bolało mnie to. 

-Błagam nie płacz bo ja też będę.-powiedziałam to w chwili kiedy moje oczy zaczęły produkować łzy. Teraz to on starał się zetrzeć moje. Oparł swoje czoło o moje i położył ręce na moim brzuchu.

-Kocham was.-szepnął.

-My ciebie też.-uśmiechnęłam się.

-Synku przyszedł Chris.-usłyszałam głos Rose. 

-Dobrze, zaprowadź ich do gabinetu.-powiedział James. Wytarł swoją twarz z resztek łez, co również uczyniłam ja. Wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę.-Chodź.-uśmiechnął się. Chwyciłam i wstałam. Spojrzałam w jego oczy.-Kogoś ci przedstawię.

-Kogo?-spytałam, on uśmiechnął się tylko i zaczął iść w stronę swojego biura. 

Kiedy weszliśmy do jego gabinetu, zobaczyłam Chrisa i jakiegoś obcego mężczyznę. Ów mężczyzna był przystojnym blondynem o czekoladowych oczach. Był znacznie wyższy od Jamesa i trochę bardziej umięśniony od niego. Blondyn był ubrany w czarny garnitur i tego samego koloru krawat i białą koszulę. 

-Witam Panienko.-powiedział uśmiechnięty Chris.

-Witaj Chris.-odwzajemniłam gest.-A pan to...?-spojrzałam na Jamesa.

-Eric Johanson.-podał mi dłoń, którą przyjęłam.

-Victoria Justice, dla przyjaciół Tori.-przedstawiłam się.

-Moja dziewczyna.-dodał James, kiedy Eric zbyt długo trzymał moją dłoń.-Kochanie to twój ochroniarz.

-Słucham?-spytałam. Puściłam dłoń Jamesa i stanęłam na przeciwko niego.-Nie potrzebuję ochroniarza.-sprzeciwiłam się.

-Owszem potrzebujesz dopóki nie odnajdę Patrycji.-powiedział. Minął mnie. Zamknęłam oczy i policzyłam do 10. Odwróciłam się. Stał za swoim biurkiem.

-Możemy porozmawiać na osobności?-spytałam

-Panowie.-powiedział James, cały czas patrząc na mnie. Mężczyźni wyszli, zostawiając nas samych.

-Jamesa czemu nie powiedziałeś mi od razu.-warknęłam.

-Kochanie nie rób mi wyrzutów. Chcę żebyś ty i nasze dziecko byli bezpieczni.-powiedział dobitnie. 

-Trzeba było mnie zapytać. Nie chcę abyś tracił pieniądze.-mruknęłam.

-Nie tracę ich.-pokręcił głową.-Wy jesteście od nich ważniejsi. Wy i wasze bezpieczeństwo. 

-Ale...

-Nie ma żadnych "ale" Tori.-podszedł do mnie.-Proszę.-powiedział.

-Dobrze-westchnęłam.-Skoro tak uważasz, niech tak będzie.

-Zuch dziewczyna.-zaśmiał się i pocałował moje czoło.

-I tak jestem na ciebie zła.-założyłam ręce na piersi.

-Drapieżna kotka.-przybliżył się do mojej szyi i kąsnął ją delikatnie. Mruknęłam zadowolona. Przez moje ciało przeszedł przyjemny prąd.

-Przestań.-odsunęłam się od niego.-Oni są za drzwiami.

Jamesa spojrzał najpierw w moje oczy potem na drzwi. Zaśmiał się. Podszedł do drzwi i je odtworzył. 

-Panowie zapraszam z powrotem.-zaprosił ich.-Omówimy szczegóły.

Po godzinie mężczyźni wyszli, a my poszliśmy do salonu. Położyłam się na kanapie, a James pochylił się nademną. Cmoknął mnie w usta potem obniżył się i podwinął moją koszulkę. Pocałował mój płaski brzuch, następnie przytulił się do niego.

-Chłopiec czy dziewczynka?-spytał. Położyłam dłoń na jego głowie i zaczęłam u ją drapać i masować.

-Nie wiem, dla mnie obojętnie. Grunt żeby było zdrowe.-powiedziałam.

-Masz rację. Kiedy idziemy do lekarza?-spytał.

-Może jutro. Muszę się zapisać.

-Dobrze.-westchnął głęboko i zamknął oczy.

-Witamy brzydkiego tatuśka i prześliczną mamuśkę!-krzyknął wesoło Carlos. 

Zaśmiałam się i zepchnęłam z siebie Jamesa. Ten jęknął wkurzony. Zachichotałam i podniosłam się. Po salonie zaczął unosić się zapach pizzy. 

-Tori!!-usłyszałam pisk wszystkich dziewczyn, a po chwili wszystkie mnie przytulały. 

 -Tęskniłam.-powiedziałam.

-My też.-powiedziały.

Resztę wieczoru spędziłam w gronie przyjaciół i najważniejszego mężczyzny na świecie. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro