*62*
-James.-szepcę wystraszona, odskakując od Ashtona.
Mężczyzna skanuje nas oboje wściekłym wzrokiem. Teraz karta się odwróciła. Teraz on myśli że ja go zdradziłam. Już wiem co czuł on. Po moich policzkach zaczynają cieknąć łzy. Nagle Ashton obejmuje mnie ramieniem.
-Czemu płaczesz kochanie. Powiedzmy mu prawdę.-mówi.
-Prawdę?!-wrzeszczy wściekły James.
-No jak byliśmy razem w łóżku jakieś dwa miesiące temu. Było cudownie. Ona jest niezła w tę klocki. A jak obciąga, mmm bajka.-mówi zachwycony.-Wczoraj też to robiliśmy i było jeszcze lepiej. Choć jest w ciąży, to nadal z niej dzika kotka. Mam nadzieję że to moje dziecko. Prawda skarbie?-pyta.
Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Patrzę na twarz bruneta, która jest jak skała, bez wyrazu, tylko jego oczy oznaczają jedno, złość. Kiedy mój mózg budzi się z transu, szybko odskakuje od Asha. Podchodzę szybko do mojej miłości i biorę jego twarz w ręce. Kieruję jego twarz w moją stronę, a on zamyka oczy, jakby nie chciał na mnie patrzeć. Zraniłam go, choć to nie moja wina.
-To nie prawda.-mówię cicho.
Otwiera oczy i patrzy na moje, całe zapłakane. Podnosi rękę. Myślałam że chcę mnie uderzyć, zamykam oczy ze strachem. Lecz zamiast bólu, czuję delikatny dotyk na nadgarstkach. Odsuwa je od siebie. Nawet nie chce żebym go dotykała. Brzydzi się mną. Zakrywam dłońmi twarz i zaczynam płakać. To tak cholernie boli. Padam na kolana i dalej płacze.
On mija mnie i po chwili słyszę jęk bólu. Odwarcam się szybko i widzę, że Ashton leży na ziemi. Trzyma się za nos, a pomiędzy jego palcami cieknie krew. Nad nim stoi James o ciężko dyszy.
-Jeszcze. Raz. Tkniesz. Moją. Dziewczynę. To. Inaczej. To. Załatwię.-mówi dobitnie i z każdym wypowiedzianym słowem kopie go w brzuch, swoją, zdrową, naturalną nogą.-Nie przywałaszczaj sobie mojego dziecka.-mówi wściekły -Zabierz ją stąd.-odwraca się w moją stronę.-Idź z nią po jej rzeczy!-krzyczy, ale na kogo?
Czuję jak ktoś pomaga mi wstać, trzymając mnie idzie do domu. Otwieram drzwi i razem idziemy na schody.
-Gdzie spłaś.-poznaje ten głos. To Carlos.
-Tu.-mówię i zatrzymuje się.
Podchodzę do drzwi i otwieram je. Wchodzimy do środka. Od razu dopadam moje rzeczy. Nie patrząc jak, wrzucam moje kosmetyki, ręcznik, piżamę do środka i zamykam suwak, co jest bardzo ciężkie. Chcę wziąć ją, ale przy moim boku zjawia się Carlos.
-Daj, nie dźwigaj.-odbiera ode mnie walizkę.-James mi jaja urwie jak zobaczy że Ty ją zniosłaś.-żartuje, na co się jedynie uśmiecham.
-Dziękuję Carlos.
-Za co?-pyta zdezorientowny.
-Tak, po prostu.-wzruszam ramionami.-Jesteś dobrym przyjacielem.-dodaje.
-Wiem o tym.-wypina dumnie pierś.-Tylko malutka poprawka: najlepszym.-uśmiecha się. Kiwam na potwierdzenie.-Choć, wychodzimy z tego psychiatryka.
Zgadzam się z nim i już po chwili jesteśmy na zewnątrz. Ashton nadal leży na ziemi, a James, Kendall i Logan stoją nad nim.
-Powtórzę jeszcze raz: Czy to jest jasne?!-krzyczy James.
Krzywie się, ale podchodzę bliżej. Blondyn nadal leży na ziemi, z twarzą w krwi, prawdopodobnie złamanym nosem i spuchniętym lewym poluczkiem. Okropny widok. Spojrzał na mnie.
-Jasne.-chrypi.
James odwraca się w moją stronę. Robi dwa duże kroki. Cofam się, lecz jego silne ramiona, oplatają się wokół mojej tali. Przytula mnie do siebie mocno.
-Kocham Cię.-mówi mi na ucho.
-Ja Ciebie też.-odpowiadam. Odsuwa się odemnie i patrzy zdziwiony.
-Czyli mi wybaczyłaś?-pyta z nadzieją. Kiwam głową.-Tak bardzo się cieszę.-całuje mnie szybko.
-Wracajmy do domu.-mówię ściszonym głosem. James chwyta moją dłoń i całą piątką idziemy do samochodu, zostawiając obolałego mężczyznę.
Hej kochani :* Dziś mam ostatni dzień ferii i postanowiłam napisać jeszcze jeden rozdział. Nie wiem kiedy pojawi się następny. Zostały mi dwa miesiące nauki i matura. Muszę teraz się na tym skupić. Także do zobaczenia :* :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro