*59*
James pov
To już trzeci dzień jak jej niema. To juz trzeci dzień, w którym piję do nieprzytomności. Mam to gdzieś. Mogę umrzeć, byleby ona była szczęśliwa. Kobieta dla której się zmieniłem, dla której zacząłem chodzić ponownie i tak do mnie nie wróci. Nie wierzy mi. Ja naprawdę jej nie zdradziłem.
Ta dziwka przyszła do mnie, mówiąc że chcę dokumenty potwierdzające nasze małżeństwo i rozwód. Odkreciłem się tylko na chwilę. To w tym czasie musiała mi coś dosypać. Szmata.
Wzdycham ciężko i ocieram łzy, które płyną po mojej twarzy. Tak. Ja, wielki i twardy Pan Maslow płaczę. Jestem ciotą. Łzy nie sprawią że wróci.
Przechylam szklankę z alkoholem, dopijam do końca i ponownie napiełniam ją do pełna. Biorę do ręki paczkę fajek. Wyjmuję jednego, wkładam do ust i następnie odpalam. Zaciągam się dymem. Przytrzymuje chwilę w płucach, następnie wypuszczam. Patrzę na unoszący się nademną dym. Nie wiem czemu, ale wyobrażam sobie że ona jest tym dymem.
Pojawiła się w moim życiu. Nasza znajomość szybko się rozwinęła i tak nagle zniknęła, jak ten właśnie dym, który rozpływa się w powietrzu. To tak boli.
-Siema stary.-usłyszałem znajomy głos, następnie obok mnie usiadła trójka moich kumpli.
-Upijasz się bez nas?-pyta z urazem Kendall.
-A co mam innego robić, skoro miłość mojego życia mnie zostawiła?-pytam przyjaciela.
-To nie znaczy że masz się upijać, trzeci dzień z rzędu.-beszta mnie Logan. Wzruszam ramionami na jego słowa.
-Daj jej czas, chłopie. Zobaczysz, wróci.-położył dłoń na moim ramieniu.
-A jeśli nie?-pytam, a moje oczy znów robią się wilgotne.
-Przestań pieprzyć głupoty.-warczy na mnie Carlos.-Ona cię kocha.
-Właśnie, na zabój.-dodaje Kendall.
-A ty co byś zrobił widząc ją w łóżku z innym mężczyzną.-pyta Logan.
-Zabiłbym gnoja.-mruczę wściekły, bo wyobraziłem to sobie.
-A ona?
-Zostawiłbym ją, za to co zrobiła.-dodaję
-A gdyby powiedziała Ci to co ty jej? Co byś zrobił?
-Musiałbym to przemyśleć.-wzdycham ciężko.
Może mają rację?
-Stary, będziecie mieć dziecko. Pół Ciebie i pół jej. Więc jeśli nie będziecie razem to i tak będzie ono.-mówi Carlos, ale w momencie , w którym kończy swą przemowę dostaje po głowie od Logana.
-Miałeś go pocieszać, a nie dołować.-warczy.
-On ma rację.-bronię go.-Jeśli nie wróci do mnie to i tak będziemy mieć dziecko.
-Więc ogarnij się. Nie chlaj jak głupi. Chcesz się zapić na śmierć i nie poznać swojego syna albo córki.-mówi Logan.
To właśnie on jest z naszej czwórki najmądrzejszy.
I tu mnie zgioł. Do tej pory myślałem tylko o sobie i Tori. A o tym maleństwie zapomniałem.
Podniosłem się na równe nogi. Chwyciłem butelkę w jedną rękę, a w drugą kulę do pomocy przy chodzeniu. Kuśtykając ruszyłem do kuchni nie patrząc na zdziwionych chłopaków, którzy ruszyli za mną. Kiedy byłem już w kuchni, podszedłem do zlewu. Przechyliłem butelkę i wylałem jej zawartość do otworu.
-Od dziś nie piję, ani kropli alkoholu.-mówię do przyjaciół.
Odstawiam butelkę na szafkę i odwracam się do nich. Wszyscy patrzą na mnie z dumą, czekając co powiem dalej.
-Jadę do niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro