*46*
Victoria( kto się cieszy? :))
Boli mnie każda część ciała, w szczególności noga. Otworzyłam oczy. Do nich dostaje się jaskrawe światło. Zamknęłam je ponownie. Mrugnęłam parę razy, dopóki nie przyzwyczaiły się do światła. Podniosłam się na łokciach z cichym syknięciem. Spojrzałam wokoło. Metr ode mnie leżał samolot, a raczej jego wrak. Wokół nie było nikogo. W niektórych miejscach widziałam płomienie.
-James.-szepnęłam cicho.
Wstałam nie zważając na ból ciała. Moje nogi były jak z waty. Zaczęłam powoli iść. Kulałam. Nie zwracałam na to uwagi, teraz ważny był James, tylko on. Przeszłam na drugą stronę. Zauważyłam ciało. Podeszłam bliżej. Była to stewardessa. Klęknęłam obok niej. Przyłożyłam dwa palce na jej szyi, gdzie powinien być puls. Nie było go. Zasłoniłam dłonią usta, aby nie krzyknąć. Przecież to młoda kobieta, może nawet w moi wieku, miała przed sobą przyszłość, a teraz? Leży tu martwa. Ze łzami w oczach, wstałam. Na przeciw mnie był dziub samolotu. Spojrzałam na okna za, z którymi powinien być pilot i był tam. Jego ciało było przewieszone przez przednią szybę. Wbiła się w niego. Krzyknęłam z przerażenia. Nie chciałam patrzyć na to dłużej, zaczęłam iść dalej. Minęłam skrzydło. Był tam. Podbiegłam do niego. Jego twarz była w krwi. Dotknęłam jej drżącymi dłońmi.
-James.-z moich oczu poleciały łzy.-James.-potrząsnęłam jego ramię.-James!-krzyknęłam w końcu, lecz nie reagował.
Poklepałam delikatnie jego policzki. Nic, nawet nie drgnął. Usłyszałam wybuch. Zasłoniłam Jamesa tak aby nic na niego nie spadło. Wybuch był na szczęście z drugiej strony. Pod sobą poczułam ruch. Odsunęłam się szybko i na niego spojrzałam. Miał otwarte oczy.
-Tori.-wychrapił.
-Cii...kochanie, Nic nie mów.-Usłyszałam kolejny wybuch, tym razem mniejszy.-Dasz radę wstać? Musimy iść.-szepnęłam tak, by mnie słyszał. Kiwnął głową.
Powoli usiadł. Założyłam jego ręka na swój kark. Ponownie nie zważając uwagi na ból ciała, pomogłam mu wstać. Nagle krzyknął z bólu, ale nie puścił mnie. Ruszyliśmy powoli. On skakał na jednej nodze, a ja kulałam. Staraliśmy się iść jak najszybciej z tego przeklętego miejsca.
Przeszliśmy jakieś 200 metrów, a za sobą usłyszałam potężną eksplozje. Skuliłam się nieco, ale nie przerwałam ruchu moich nóg. Kiedy odeszliśmy wystarczającą odległość, pomogłam usiąść Jamesowi na ziemi, a po chwili siedziałam obok niego. Położyłam głowę na jego ramieniu, a z moich oczu popłynęły gorzkie łzy rozpaczy.
Cieszycie się? Nasze papużki żyją, ale czy długo tu będą?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro