Rozdział 70
Theo wysiadł z pociągu. Zirytował się, w tej całej masie ludzi ciężko było rozpoznać kogokolwiek. Do tego poczuł się bardziej obco niż wcześniej, był szturchany przez mijające go osoby, jego irytacja tylko się wzmogła. Musiał zapalić. Sprawdził godzinę, jego pociąg był dosyć opóźniony. Powinien stanąć gdzieś z boku peronu i poczekać, Tyler na pewno zaraz będzie. Ale serce biło mu szybciej na myśl o papierosie. Dłonie to zaciskał w pieści, to zaraz prostował, by jakoś pozbyć się skumulowanej energii, którą złość tylko potęgowała.
– Pieprzyć to – wymamrotał pod nosem i skierował się za innymi ludźmi, w stronę zejścia z peronu.
Poprawił swoją sportową torbę na ramieniu, jeszcze raz ktoś o niego zahaczy, to dostanie w pysk, Theo aż świerzbiła ręka. Zszedł ze schodów i skręcając za róg, wpadł na kogoś. Odepchnął go od siebie automatycznie, już miał komentować, ale jego spojrzenie natrafiło na piwne oczy. Mógł tylko zacisnąć szczękę.
– Gdzie tak się spieszysz? – Uśmiechnął się Tyler. – Mówiłeś, że w razie czego poczekasz na peronie.
– Weź mnie stąd wyprowadź, bo kurwicy dostanę. – Rozglądnął się za wyjściem.
– Coś się stało?
– Nie paliłem przez kilka godzin, zaraz mnie coś rozniesie – warknął i zaczął iść za ludźmi.
– Do wyjścia to w tę stronę. – Tyler złapał go za ramię i pociągnął.
– Weź mnie, kurwa, nie dotykaj. – Strzepnął z siebie jego rękę.
Starszy spojrzał na niego tym samym wzrokiem, którym dwa dni temu mierzył jego reakcję na szturchnięcie łokciem. Theo udał, że tego nie zauważył. Paczkę papierosów wyciągnął jeszcze przed progiem dworca. Za nim odpalił pierwszego, przystanęli i zaciągnął się głęboko. Smak nikotyny pozwolił mu się uspokoić, przymknął oczy. Opuściły go siły, kiedy pomyślał, że miałby rzucić palenie. Potarł skronie. Przecież to będzie cholerne piekło, gorsze od tego, które przeszedł podczas detoksu.
– Zastanawiam się, jak bardzo jesteś uzależniony, skoro tak na ciebie działa trochę czasu bez papierosa.
– Bardzo.
Mimo woli, wspomniał dzień, w którym przez ulewę siedział u Liama. Doskonale pamiętał, jak Dunbar z jego pomocą sięgał po rzeczy swojego taty, z których wyciągnął kilkuletnie papierosy. Uśmiechnął się. Były jednymi z lepszych, które palił.
– Kiedy zacząłeś? – Tyler zadał następne pytanie.
– Jak miałem trzynaście lat.
Starszy pokręcił na niego głową.
– W jakie towarzystwo ty wpadłeś, że się tak stoczyłeś?
Theo dłuższą chwilę bez słowa wpatrywał się w jego oczy. Wkrótce odwrócił wzrok, wciągnął więcej dymu do płuc. W odpowiedzi wzruszył ramionami, gardło miał ściśnięte. Stoczyłeś. Zacisnął szczękę. To określenie całkiem do niego pasowało, jednak pomimo tej świadomości, w pewien sposób poczuł się urażony. Przyłożył papierosa do ust, kolejna dawka nikotyny pomogła mu odzyskać nad sobą kontrolę. Odchrząknął.
– Wtedy chciałem spróbować czegoś nowego. – Znów wzruszył ramionami. – Taki wiek. Najpierw paliłem okazyjnie, potem na stres, bo... – urwał, opamiętał się. – W sumie nie tylko na stres, ale tak mi zostało.
– Dostałeś od tego astmę i dalej akceptujesz, że „tak zostało”? – Uniósł brew.
– Tak i daj mi z tym spokój – oznajmił tonem, dzięki któremu Tyler skończył temat.
Kiedy spalił, udali się do samochodu, który był zaparkowany całkiem niedaleko. Theo wrzucił swoją sportową torbę na tylną kanapę, sam usiadł na miejscu pasażera obok kierowcy. Tyler już po chwili włączał się do ruchu, nastolatka nieco skonsternowało to, że radio nie zostało włączone. Najwyraźniej będą skazani na rozmowę i choć właśnie dla brata tu przyjechał, to wciąż nie był pewien, czy to był dobry pomysł. Zagapił się za okno, najpierw chciał udawać zaabsorbowanie widokiem, wkrótce okazało się, że wcale nie musiał. Zbliżał się wieczór, niektóre ozdoby świąteczne już się mieniły. Chłonął rozkład budynków, ich wygląd, przewijających się ludzi po chodnikach.
– Nie chciałeś mówić o powodzie wyprowadzki, ale mogę zapytać, jak do niej doszło? – odezwał się Tyler tym swoim zawodowym tonem.
Theo nie przepadał za nim, ale starał się zrozumieć, że mężczyzna raczej nie robi tego umyślnie. Przeczesał ręką włosy. Zastanawiał się nad lepszą odpowiedzią niż „z dnia na dzień”, jednak wtedy przed oczami stawał mu ranek, kiedy Deucalion zobaczył jego pocięte ręce. Tamten dzień zdecydował o wszystkim, w pamięci Theo pozostał on zabarwiony silnymi emocjami. Niemal znów czuł ten strach przed odrzuceniem, wstręt do samego siebie, jaki towarzyszył mu, gdy mówił o prawdzie.
– Prawie jak u ciebie – wychrypiał w końcu. – Tylko, że ja za jednym razem wziąłem wszystko co potrzebowałem i nie kłóciłem się z ojcem.
– To jak zareagował?
– Pewnie się cieszył. – Wzruszył ramieniem, umyślnie pominął obecność Deucaliona, choć z ich rozmowy zapamiętał każde słowo. – W końcu pozbył się ciężaru, więc...
– Czemu myślisz, że byłeś...?
– Mówił mi to – przerwał mu. Niespiesznie przeczesał ręką włosy i równie wolno wychrypiał: – Wielokrotnie.
Theo zerknął na Tylera, po jego minie już wiedział, że powiedział zbyt wiele. Dostrzegał to przejęcie, którego chciał uniknąć. Nie cierpiał, gdy ludzie w ten sposób się z nim obchodzili.
– Chyba nie myślisz, że to co wygadywał po pijaku na mnie wpłynęło? To nie było nic takiego. Po śmierci Tary był trochę oschły, ale szło się przyzwyczaić.
Starszy westchnął głęboko.
– Masz rację, bywał specyficzny.
Theo zerknął na niego. Dopiero poznawał dorosłego Tylera, ale już był w stanie dostrzec, że dopadło go jakieś wspomnienie. Nie był pewien czy chciał wiedzieć jakie.
– Najgorsze w wychowaniu jest to, że pewne schematy zostają w tobie na całe życie. Chcesz czy nie, będziesz je powielać, bo to od gówniarza widziałeś i w tym dorastałeś. A kiedy myślisz, że już wszystko przepracowałeś okazuje się, że jest coś następnego. – Tyler pokręcił głową. – Jeszcze dobrze, jak ktoś chce coś zmieniać, ale wielu nawet nie dostrzega problemu i toksyczne zachowania ciągną się w rodzinach przez pokolenia. Ja czasem muszę się nieźle pilnować, żeby dobrze traktować Dennisa.
– Przynajmniej się starasz – mruknął, odwracając wzrok znów za okno.
Długo siedzieli w milczeniu. Theo instynktownie czuł, że Tyler chciał dodać coś jeszcze. Kiedy zerkał na jego minę, zauważał, że o czymś myślał. Jakby rozważał czy odezwać się, czy nie. Starszy zerknął na niego, Raeken sam nie wiedział, jakim wyczekującym wzrokiem patrzył na drugiego.
– Kiedy jeszcze mieszkałem z wami i trochę dojrzałem, wiedziałem, że ojciec też się stara – powiedział w końcu.
– Po czym to poznajesz? – Theo zmarszczył brwi.
– Zrozumiałbyś od razu, gdybyś, tak jak ja, racjonalnie mógł spojrzeć na to, jak on zachowywał się przy swoim ojcu. U nich to dopiero musiało być coś nie tak, jak żyję, nie spotkałem bardziej zatwardziałego faceta niż nasz stary. A dziadek robił z nim co chciał, nie wierzę, żeby nasz ojciec miał normalne dzieciństwo. Zresztą... – pokręcił głową, urwał na moment, Theo sam nie wiedział czy przez brak słów, czy przez skupienie na drodze – wyobraź sobie, że twoja matka ma depresję, a ojciec ją tylko gnębi. Jak taki widok oddziałuje na dziecko, jak myślisz?
– Jego matka miała depresję? – wciął mu się.
– Miała, ale sam wiesz, że jej pokolenie uważa tę chorobę za lenistwo. – Zerknął na niego jakby sprawdzał, czy słucha. – Ty i Tara raczej nie bardzo byliście tego świadomi.
– A ty to niby widziałeś? – prychnął.
– Słyszałem rozmowę. Nie jedną. – Zamilkł na moment, skupiając się bardziej na drodze. – Tłumaczenia rodziców, że umarła na serce były zwykłą bajką dla was. Nas w zasadzie, ale ojciec podejrzewał, że coś wiem. Dopiero z perspektywy czasu widzę, jak zadbał o to, żebym wam nie powiedział. Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo im na tym zależało, ale... – Wzruszył ramieniem. – Babcia sama odebrała sobie życie.
Nastolatek potarł skronie.
– Mimo wszystko, w porównaniu do dziadka, według mnie, ojciec dla nas się starał. Widziałem, że inaczej niż mnie traktował Tarę albo ciebie.
Theo miał ochotę prychnąć, zamiast tego zacisnął szczękę.
– Po jej śmierci przestał się starać.
Zauważył to spojrzenie jakie posłał mu Tyler. I pomimo, że jeszcze przed chwilą Raeken wcale nie miał zamiaru nic mówić drugiemu, to teraz granica gdzieś się zatarła. Osłabiły ją wspomnienia, jakie Tyler wywołał, opowiadając o tych rzeczach, które Theo przegapił lub w ogóle nie pamiętał. Potwierdziła się też część jego przemyśleń, jakie snuł na temat taty. Wiedział, że popełnił błąd, dał się wprowadzić w ten refleksyjny stan, do którego przeważnie doprowadzały go myśli o sytuacji rodzinnej. Zwykle dopadało go poczucie beznadziejności, bo ich problemy były tak głęboko zakorzenione, że do Theo nie widział innego wyjścia niż to, przez które przeszli nieświadomie.
– Uderzył cię kiedyś, mam rację? – wymamrotał Tyler, posyłając mu jedno, kontrolne spojrzenie.
Raeken odchrząknął.
– A ciebie?
– Dlatego pytam. – Skinął. – Dostało mi się kilka razy, kiedy byliśmy sami, a ja coś zrobiłem. Niby nic poważnego to wtedy nie było, ale jak mówisz, że przestał się starać, był oschły... i jak widzę twoje zachowanie, to nie przychodzi mi do głowy nic innego, niż to.
Theo nie potrafił się odezwać. Śledził wzrokiem krajobraz za oknem, który przesuwał się z równą prędkością, co jego wspomnienia, przelatujące przez głowę. Czuł wyczekiwanie. Odetchnął głęboko, powietrze natrafiło na opór, odkaszlnął kilkakrotnie.
– Zdarzyło mu się czasem.
– Wiesz co, kurwa, brzydzę się tobą.
– Ale to i tak mam już za sobą – przypomniał samemu sobie. – Nie chcę do tego wracać, mieszkam ze współlokatorem, mam szkołę, pracę, chłopaka. Rodzinę zostawiłem za sobą, a potem nagle pojawiasz się ty i wszystko przypominasz.
– Gdyby nie ja, coś innego by ci przypomniało, wierz mi. Też chciałem po prostu wyprzeć pewne rzeczy z pamięci. Ale to wraca, zawsze coś przypomni. Grunt, żeby nauczyć się sobie radzić z tymi wspomnieniami.
– I jak się nauczyłeś?
– Jeszcze nad tym pracuję.
Theo miał ochotę go wyśmiać. Ale zanim to zrobił zrozumiał, że najpewniej również będzie mieć ten sam problem. To już ani trochę nie było dla niego zabawne.
– Myślałeś o pójściu do psychologa? – zapytał, spoglądając na niego.
– Chodziłem przez jakiś czas. – Skinął. – Zrezygnowałem po poprawie głównych schematów myślenia, nic poza tym nie muszę zmieniać, zresztą nie miałem na to ani czasu, ani pieniędzy.
– Ale mówiłeś, że czasem musisz się pilnować, żeby dobrze traktować Dennisa – wytknął mu.
– Pilnuję się. Lucy też mnie pilnuje. Nie w żaden zły sposób, żebyś sobie nie myślał. – Zerknął na niego. – Po prostu przypomina mi czym jest empatia.
Theo odkaszlnął.
– Ja nic sobie nie pomyślę, twój dom, twoja sprawa. – Wzruszył ramionami.
– Dobrze – zatrzymał się na skrzyżowaniu, przepuścił jakiś samochód i skręcili w uliczkę – bo zaraz będziemy.
Theo sam nie wiedział, czy cieszyła go ta informacja. Raczej doznał ukłucia stresu, serce przyspieszyło swój rytm. Poczuł, że inaczej mu się oddychało i już wiedział, że lada moment będzie mieć atak astmy. Nie chciał biernie czekać, sięgnął do kieszeni po inhalator i zażył dawkę, przytrzymał lek w płucach.
– Nie powinieneś tego brać jak nastąpi atak? – podsunął Tyler, który zaczął zwalniać samochód.
– Powinienem – odchrząknął.
– To dlaczego o to nie dbasz? – Stanęli w miejscu.
Theo nawet nie zerknął na brata, choć czuł na sobie jego spojrzenie. Spuścił wzrok na swoje dłonie, doskonale pamiętał skaleczenia na jednej z nich po tym, jak zacisnął w pięści żyletkę, którą chciał tamtego dnia schować przed Deucalionem. Nie dbał o siebie ani trochę, robił krzywdę, mówił i myślał o sobie bez szacunku.
– Nie zasługujesz na nic lepszego, powtórz to, gnoju.
Zacisnął szczękę.
– Tak wyszło.
Nie chciał dawać Tylerowi szansy na odpowiedź, sięgnął po swoją torbę z tylnego siedzenia. Starszy coś tam westchnął pod nosem, ale także zaczął wysiadać. Ledwo przeszli przez furtkę, już pojawił się chłopiec, który wybiegł przed dom z podwórka za nim.
– A to kto? – zdziwił się Dennis.
Theo patrzył na chłopca równie zdziwiony, co on na niego, nie miał pojęcia co powiedzieć.
– Stryjek Theo. – Tyler zarzucił rękę na barki brata, ten spiął się, na szczęście dzieciak tego nie zauważył.
– Jestem Dennis. – Wyprostował się i wyciągnął rękę na przywitanie.
– Naprawdę nie wiedziałem – sarknął Theo. Chciał uścisnąć jego dłoń, mały Raeken w porę ją zabrał.
– Skucha! – Zaśmiał się, wytykając go palcem.
Nastolatek zamrugał, nie nadążył.
– Zobacz, Den, ta bluza jest starsza od ciebie. – Tyler poklepał Theo po bordowym ubraniu, widocznym spod rozpiętej kurtki.
– Ta! – niedowierzył.
Widząc jego zaintrygowany wzrok, Theo cofnął się o krok. Wystarczyło, że brat naruszał jego przestrzeń osobistą, bratanka wolał trzymać na dystans. Najwyraźniej Dennisowi szybko wpadł do głowy nowy pomysł, bo pobiegł do domu, w progu mijając się z matką. Theo odetchnął, Tyler poprowadził go do drzwi.
– Miło cię wreszcie zobaczyć. – Uśmiechnęła się Lucy, chyba chciała go przytulić, ale Theo pierwszy wyciągnął rękę, inicjując sposób witania bardziej dla siebie komfortowy.
– Ciebie też. – Uścisnął jej kobiecą dłoń.
Weszli do domu, Tyler też przywitał się ze swoją żoną, Theo w tym czasie oglądnął przedpokój. Nie wydawał się w żaden sposób nadzwyczajny. Nie był też podobny do tego, jaki był w rodzinnym domu Raekenów. Całe szczęście. Tyler zauważył jego zainteresowanie, zgadnął go do następnych pomieszczeń, tłumacząc gdzie co jest. Theo mimo woli zwracał uwagę na wszelkie świąteczne ozdoby. Pamiętał, że rodzice, póki wszyscy byli dzieciakami, także dbali o bożonarodzeniowy klimat.
– Święty Mikołaj istnieje? – zapytał Tylera po cichu, kiedy wyszli z pokoju Dennisa.
– Istnieje i ma się dobrze. – Skinął, weszli do salonu. – Wracając, na spanie masz dwie opcje.
– Tu, na kanapie – oznajmił Theo bez większego zastanowienia.
– Nie powinno być na niej tak źle, jest rozkładana. – Tyler podrapał się po karku.
Theo wcale nie zamierzał korzystać z tej funkcji. Usiadł na kanapie, siedzenie było dość miękkie, tym bardziej nie będzie potrzebować niczego więcej do snu. Jego wzrok zatrzymał się na komodzie obok. Na niej poustawiane były ramki ze zdjęciami. Głównie tymi Dennisa, Tylera i Lucy też. Theo jednak najbardziej zainteresowało to, na którym zauważył siostrę. Nie pamiętał tej sceny, która została uchwycona na zdjęciu. Nie miał też pojęcia, kto to fotografował, młody Tyler pochylał się w bok, by zostać uchwyconym w kadrze, Tara siedziała na kanapie, minę miała teatralnie udręczoną i wskazywała na dziesięcioletniego, śpiącego na jej kolanach Theo. Raeken wziął ramkę do ręki. Dostrzegł więcej szczegółów. Rozbawienie na twarzach rodzeństwa przypominało mu o tym czasie, kiedy zmartwień nie było wdać na horyzoncie.
Zerknął na Tylera, który usiadł obok. Zmartwienia były, ale nie do zauważenia w wieku, w którym był wtedy Theo. Teraz to do niego docierało. Westchnął głęboko, ile by oddał, by znów założyć te klapki dzieciństwa na oczy. Jak spokojne wtedy było życie, kiedy łatwiej było uwierzyć w miłość, kiedy przyjaźnie miały trwać wiecznie i kiedy rodzice byli bohaterami.
– Chyba mama robiła nam to zdjęcie, jeśli dobrze pamiętam – odezwał się Tyler.
– Skąd je masz?
– Przeszukałem kiedyś laptopa, było tam nas całkiem sporo, to sobie wysłałem i drukowałem.
– Masz je gdzieś jeszcze? – Theo spojrzał na brata.
– Gdzieś się znajdą. – Uśmiechnął się, przejmując od niego ramkę. – Chcesz, żeby ci wysłać?
Theo skinął, obserwując jak starszy odstawia fotografię na miejsce. Nim któryś z nich zdążył się odezwać, do salonu wszedł Dennis.
– I co? – zapytał, na rękach opierając się o podłokietnik kanapy.
– Nie będziesz musiał dzielić się pokojem, spokojnie – odpowiedział mu Tyler.
– Masz szczęście – powiedział Dennis do Theo. Raeken uniósł brwi, zerknął na brata, ale ten właśnie wstał, zawołany przez Lucy. Wyszedł, zostawiając go na pastwę dziewięciolatka. – Łóżkiem bym się nie podzielił, spałbyś na podłodze.
– Nie takie rzeczy się robiło, młody. – Posłał mu pobłażliwe spojrzenie.
– A dasz przymierzyć bluzę? – Chłopiec podszedł, Theo odchylił się na oparcie.
– Nie.
– Dlaczego? – Zmarszczył brwi w niezrozumieniu.
– Będzie na ciebie za duża. – Dla zwykłej zabawy może i dałby mu przymierzyć, gdyby tylko miał pod spodem koszulkę na długi rękaw. Żałował, że w porannym pośpiechu na pociąg nie pomyślał.
– To co z tego?
Theo westchnął pod nosem, na szczęście przed kolejnym pytaniem uchronił go Tyler, który pojawił się w drzwiach.
– Jest pomysł pójścia na miasto i...
– Jarmark! – ucieszył się Dennis.
– Zainteresowani?
– Pewnie, że tak!
Tyler spojrzał na Theo. Nastolatek wzruszył ramionami. Nie bardzo miał na to ochotę, dopóki nie przypomniał sobie swojego wyjścia z Liamem.
– Chyba zostałem przegłosowany – odpowiedział pod wpływem wzroku brata.
– To proszę się zbierać.
***
Liam oparł się na podłokietniku. Wszyscy siedzieli w salonie, kanapę oprócz młodego Dunbara zajmowała Malia i mama. Henryk i jego rodzice siedzieli na fotelach. Po kolacji czas spędzali na rozmowie, w tle włączony był telewizor, Liam bardziej tego słuchał. Pierwszy raz od dłuższego czasu dopadała go czysta nuda. A w dodatku nabierał coraz większej ochoty by wyjść zapalić. Westchnął po cichu, na myśl o e-papierosie od razu był pobudzony. Spojrzał po każdym. Zaangażowani w rozmowę ledwo by zauważyli jego zniknięcie. Skrzywił się na własną myśl. Od tej nudy zaczynał zbyt dużo myśleć. Wstał, drzwi były tuż obok kanapy, już miał wychodzić, kiedy odezwała się mama:
– Gdzie idziesz?
– Do toalety. – Zamknął za sobą drzwi.
Założył bluzę i kurtkę, w przedpokoju jeszcze słyszał ich śmiechy. Cicho wyszedł z domu. Zimne powietrze go otrzeźwiło. Rozglądnął się po pustej ulicy, pogrążonej w mroku, który rozpraszało słabe światło latarni. Brakowało mu Storma. Wilczak musiał zostać w Beacon Hills, dziadkowie od strony ojca Malii nie przepadali za psami. Dobrze, że rodzice taty nie mieli nic przeciwko. Liam oddalił się od domu na tyle, by nie być widoczny i wyciągnął e-papierosa. Dym był jeszcze bardziej gęsty niż normalnie, przez zimne powietrze. Uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie palenie z Theo po studencku. Jego uśmiech się poszerzył, kiedy przywołał w pamięci sposób, w jaki Raeken na niego patrzył. Próbował także uświadomić sobie, kiedy to się tak pozmieniało. Zaciągnął się, zerknął na e-papierosa. Nawet to miał od Theo. Przymknął oczy, chciał już wrócić do Beacon Hills, zobaczyć się z nim. Wyobraził sobie ich przywitanie, Raeken chyba nie wypuściłby go z objęć przez pół godziny. Uśmiechnął się. Chyba sam nie miałby nic przeciwko.
– Potrzebuję spędzić z tobą trochę więcej czasu niż pieprzona przerwa lunchowa w szkole.
Czasem wciąż ciężko było mu uwierzyć, że mógł stać się dla Theo kimś na tyle ważnym. Pomyślał o odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże i już nie było mu tak miło. Doskonale pamiętał ile ran zrobił sobie Raeken po wyjeździe Dereka. Zaciągnął się głęboko, wyciągnął telefon. Theo nie odezwał się od dnia, w którym się pożegnali. Nie żeby w tym prawie-związku pisywali ze sobą częściej. Liam sprawdził godzinę, Raeken chyba był jeszcze w pracy. Ale dzisiaj pierwszy dzień świąt, wszystko zamknięte. Dunbar przeczesał ręką włosy. Bez zastanowienia napisał pierwszą wiadomość. Przez jego emocje było dosyć głupia, wysłał więc kolejną. Odetchnął, schował telefon. Przecież Theo od razu mu nie odpisze. Zaciągnął się, przytrzymał dym w płucach. Niemal zakrztusił się dymem, kiedy poczuł wibracje smartfona. Sięgnął po niego, zawiódł się, kiedy zobaczył, że to siostra dzwoni. Odebrał niechętnie, spoglądając w stronę domu.
– Gdzie jesteś? – zapytała.
Widział ją w drzwiach, schował elektryka do kieszeni.
– Obróć się w lewo.
Kiedy dziewczyna spojrzała w jego kierunku, uniósł rękę i pomachał. Myślał, że Malia każe mu wracać, ale ona tylko się rozłączyła, Liam widział, że zamknęła za sobą drzwi i zaczęła iść do niego. Westchnął, mozolnie wyszedł jej naprzeciw. Tyle by było z palenia. Gdy już stanęli przed sobą, młody Dunbar pierwszy raz od dawna nie wiedział co jej powiedzieć. Patrzyli sobie w oczy, widział w nich, że Malia ma podobny problem.
– Czemu wyszedłeś? – zapytała łagodnym, zaciekawionym głosem.
– Chciałem trochę pobyć samemu. – Wzruszył ramieniem.
– Na dworze?
– Wnętrza domu rysować nie będę, tutaj mam więcej inspiracji. – Rozglądnął się dookoła. Sam nie wiedział po co kłamał, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– A tak naprawdę?
Dopiero po tym pytaniu uświadomił sobie, co ten uśmiech oznaczał.
– Chciałem zadzwonić do Theo. – Tym razem zdobył się na półprawdę.
– Mogłeś powiedzieć, że wychodzisz, mama trochę się wystraszyła, jak sprawdziła, że w łazience ciebie nie ma.
Liam jedynie wzruszył ramionami. Na moment zamilkli oboje.
– Jak z Danielem? – spytał Dunbar. – I Scottem?
– Dan już się wylizał, Scott od taty dostał niezły ochrzan, ale rozeszło się po kościach.
Odpowiedziała na tyle neutralnym głosem, że Liam poczuł się pewniej, ale gdy skończyła, znowu zaległa pomiędzy nimi cisza na dłuższy moment.
– Mogę zapytać o ten filmik?
– No nie wiem. – Skrzywił się.
– To wcale nie było "raz po alkoholu", prawda? – spytała głosem zwiastującym wyrozumiałość. Liam nabrał ochoty, by wreszcie opuścić gardę i powiedzieć prawdę. Tak dawno nie rozmawiali szczerze, no i wreszcie ktoś poza Theo i Lukiem mógłby wiedzieć, zrozumieć.
– Po co pytasz? – Wybrał ostrożność. – Dlaczego wtedy na mnie krzyczałaś, a teraz chcesz być dobrą siostrą? Co takiego niby się zmieniło?
– Przepraszam za wtedy. – Spoważniała. – Byłam podenerwowana tą sytuacją, Scott też, chyba wiesz jak jest w związku.
– Powiedzmy. – Utrzymał niewzruszoną minę.
– Teraz minęło już trochę czasu, wszystko się uspokoiło. – Wzruszyła ramieniem, spojrzała po przyozdobionych domach. – Są święta, chcę je dobrze spędzić, rodzinnie. Między nami trochę ostatnio się porobiło.
Liam skinął. Również oglądnął ozdoby, które czyniły noc niemal magiczną.
– Trochę zamknąłeś się w sobie – podjęła Malia.
– Ciebie ciągle nie ma, nawet nie mam kiedy się otworzyć – prychnął. – A nawet gdybym miał, to mam dość tego waszego gadania i kontrolowania.
– Dalej masz problem o wybieranie znajomych?
– Tak, dalej mam o to problem – odparował. – Miałbym tracić szansę na dobrą relację, bo wam coś się nie podoba. – Pokręcił głową. – Wkurwia mnie coś takiego.
– Ale wiesz przecież, że to nie było po to, żeby cię ograniczać tylko, żeby...
– No wiem. – Skrzywił się.
– Przejdziemy się?
Liam skinął, udali się w górę ulicy.
– Po prostu daruj sobie na przyszłość – wymamrotał, patrząc pod nogi.
– To nie takie proste, kiedy martwisz się o drugą osobę.
Dunbar przypomniał sobie uczucie, kiedy chciał pomóc Theo, a on tylko go odpychał. Uśmiechnął się kwaśno.
– Chyba coś o tym wiem.
– To jak z tymi chłopakami?
– Nie wiem, nie mam pojęcia, dalej sprawdzam i szukam. – Uniósł ramiona w obronnym geście. – Na razie czuję się okej. – Spojrzał na nią z teatralnym wyrzutem. – Dwóch tylko było, a ta już chce homo ze mnie robić.
– Dwóch? – zainteresowała się. – Kim w ogóle był ten z nagrania?
– Nikt. – Odwrócił wzrok, odechciało mu się żartów. – Nie rozmawiamy, urwał się kontakt.
– Tak po prostu? Czy to na rzecz tego "drugiego"? – Poruszyła brwiami.
Liam zamyślił się na moment.
– Powiązane ze sobą, ale to nie do końca tak było.
– A jak?
– Nieważne. – Zmarszczył brwi, czasami powinien ugryźć się w język.
– Ciekawa jestem, kto jest tym drugim.
– No nie wiem, zgadnij – prychnął.
– Theodore Raeken – westchnęła.
– Po prostu Theo. – Spojrzał na nią pobłażliwie.
– Podoba ci się?
Chciał powiedzieć prawdę. A potem uświadomił sobie, że to nie do końca dobry pomysł.
– Może trochę. – Uśmiechnął, się, przed oczami pojawił mu się Theo, który najpewniej by go wyśmiał, gdyby to usłyszał.
– A ty jemu się podobasz? – pytała głosem żartobliwie zafascynowanym. Liam parsknął śmiechem, szturchnął ją łokciem.
– Weź przestań. – Ale jego uśmiech tylko się poszerzył, kiedy myślał o prawdziwej odpowiedzi. Miał cholerne szczęście. – Przecież nie wiem takich rzeczy.
– To zwykle się czuje.
– Równie dobrze mógłby chcieć się tylko pobawić. – Wzruszył ramionami. – Może ja się tylko pobawię? Nie wiem. Raczej idziemy na żywioł.
Pokiwała głową w zrozumieniu.
– A ty i Scott? – spróbował zmienić temat. – Wujkiem jeszcze nie będę?
– Nie. – Trzepnęła go w potylicę. – Skupiamy się na studiach.
– A jak ci się z nim mieszka?
– Dobrze.
Liam domyślał się co jest ukryte za jej uśmiechem.
– Nie jest bałaganiarzem?
– Dzięki Bogu, nie. Trochę słabo gotuje, ale przynajmniej ja potrafię.
– Czyli dobry materiał na męża?
Roześmiał się z jej miny.
– Ja wracam do domu. – Pokręciła głową.
Liam zaśmiał się jeszcze głośniej. Kiedy potem wracali, sprawdził jeszcze raz telefon. Theo nic nie odpisał, dlatego Dunbar wysłał kolejne dwie wiadomości. Nie spodziewał się rychłego odzewu, schował smartfona. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał dzwonić do Deucaliona. Ani, że Deucalion nie zadzwoni do niego. Ciarki przeszły mu po plecach.
***
Theo przewrócił się na plecy. Postawił na swoim, nie rozłożyli kanapy, teraz trochę tego żałował. Kręcił się z boku na bok, to było mu za gorąco, to za zimno. Nie mógł zasnąć, choć czuł zmęczenie i było już dosyć późno. Westchnął. Zaczynał wątpić czy przyjazd tutaj był dobrym pomysłem. Wszystko mu przypominało o tym, o czym chciał zapomnieć. Ciężko było mu też dobrze bawić się z rodziną Tylera. Prawie ich nie znał, swojego starszego brata zapamiętał zupełnie inaczej, miejscami czuł się dość obco. Dlaczego w ogóle mógł się tu pojawić? Bo łączyły ich więzy rodzinne? Czym one w ogóle były, w obliczu tylu lat rozłąki i zmian, jakie przeżyli? Theo znów czuł się ciężarem. Spojrzał na swoje odsłonięte przedramiona. Przesunął palcami po zabliźnionych ranach, które tak wolno się goiły. Miał wrażenie, że tym na psychice szło jeszcze gorzej.
Przetarł twarz dłońmi. Sięgnął po telefon, wtedy przypomniał sobie, że jego bateria padła w połowie rodzinnego wypadu na jarmark. Podpiął urządzenie do ładowarki tak, że mógł dalej leżeć. Gdy tylko smartfon się włączył, zaczął wibrować od powiadomień. Raeken przeglądnął wszystkie po kolei. Kilka nieprzeczytanych wiadomości od Liama, kilka nieodebranych połączeń, też od niego. Theo odpisał od razu, chłopak nieźle spanikował. Z tym, że ostatniego esemesa Liam wysłał kilka godzin temu. Theo chciał zadzwonić, ale jeśli Dunbar już spał, nie warto było go budzić. Miał tylko nadzieję, że ten szczeniak nie dzwonił do Deucaliona. Ostatnie czego mu było trzeba, to poczucie winy za martwienie także i jego.
Zdziwił się, kiedy telefon zaczął mu wibrować w rękach.
– Halo?
– No wreszcie.
– Przepraszam. – Przeczesał ręką włosy. – Telefon mi się rozładował.
– Coś tam przed chwilą pisałeś – wymamrotał Liam.
– Nie obudziłem cię?
– Nie idzie mi zasypianie.
Coś zaszeleściło w słuchawce, Theo wsłuchał się w otoczenie.
– Jesteś na dworze?
– No, wszyscy śpią, to wyrwałem się na moment. Potrzebowałem zapalić. – Krótka przerwa, podczas której najpewniej się zaciągał. Theo sam nabrał ochoty. – Bo ktoś mnie trochę zestresował.
– Że ja? – Nie był pewny czy dosłyszał się iluzji, czy tylko mu się wydawało.
– Że ty.
– Czym? – Zmarszczył brwi.
– Nie odpisywałeś mi przez kilka godzin – wyrzucił z siebie.
– Co, szczeniak potrzebuje więcej uwagi? – mruknął, uśmiechnął się.
– Nie, kurwa, myślałem, że coś sobie zrobiłeś.
Uśmiech Theo zrzedł. Dotknęło go poczucie winy, potem dołączyła do tego gorycz.
– To nie tak, że tnę się z byle powodu – wychrypiał niewyraźnie.
– Nie mam pojęcia co się dzieje w twojej głowie, jeśli mi o tym nie powiesz. – Jego głos był już bardziej zmartwiony niż zirytowany. – Nie miałem żadnego znaku życia z twojej strony, po prostu założyłem najgorsze. Chyba wiesz jak to jest.
Theo westchnął.
– Chyba wiem.
Dunbar się zaciągnął.
– To jak u ciebie? – zapytał Raeken.
– Nudzę się tu. Zamartwiam – wypomniał mu po raz kolejny – gadałem z Malią, chyba już między nami okej. Nawet o tobie nie mówiła źle.
– Co ty jej o mnie mówiłeś? – Zmarszczył brwi.
Chwila ciszy, Theo usłyszał, że Liam się zaciąga.
– Że mi się podobasz.
– Wow – wyrwało się Theo. – W sensie, że powiedziałeś jej o...?
– O tym, że z chłopakami też coś tam u mnie było. – Zaciągnął się. – Chyba nawet mi po tym lepiej.
– To dobrze.
Zapadła chwila ciszy. Raeken słyszał tylko pracę e-papierosa. Ułożył sobie telefon na klatce piersiowej, zagapił się na komodę zastawioną zdjęciami. Przeglądał je już wcześniej, przed rzekomym spaniem, kiedy reszta poszła już na piętro. Znalazł więcej fotografii, na których był albo on sam, albo Tara, albo wszyscy, we troje. Obawiał się, że po tym oczy zajdą mu tymi łzami, których tak często nie umiał powstrzymać, kiedy mieszkając w tamtym domu oglądał swoje jedyne zdjęcie z rodzeństwem. Tym razem było inaczej. Czuł tęsknotę, owszem. Ale po powtórzeniu ich historii już kilku osobom, wcale tak bardzo nie bolał kolejny powrót do niej.
– Liam?
– Tak?
– Nie zakładaj od razu, że coś sobie zrobiłem – wychrypiał. Te słowa dziwnie przechodziły mu przez gardło. – Jest ze mną lepiej. Jakoś odkąd... razem spędzamy więcej czasu.
– Wiem. – W tym jednym słowie słychać było całą jego pewność i świadomość. – Ale łatwo jest wrócić do starych nawyków, skoro te właściwe są nowe – mamrotał jakby przygaszony. – Mówiłem ci, żebyś dzwonił, jeśli coś będzie się działo. ostatnim razem nie dzwoniłeś, milczałeś. Teraz też, dlatego pomyślałem, że coś mogło być nie tak. Trochę źle reagowałeś na rozmowy o tym moim wyjeździe, a przecież kiedy Derek pojechał...
Urwał.
– To dwie różne rzeczy, Limuś.
– No wiem, ale... – westchnął. – Wiesz.
– Chyba wiem. – Przeczesał ręką włosy. – Tylko, że to będzie zajebiście ciężka relacja, jeśli za każdym razem będziesz tak reagować. Potrzebuję, żebyś trochę mi zaufał. – Odpowiedziała mu cisza. – Wiem, że wcześniej nie bardzo na to zasługiwałem, ale teraz jest inaczej. Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, żeby brzmiało wiarygodnie.
– Potrzebuję trochę czasu.
– Deucalion chyba też – pożalił się. – W ogóle nie zostawia mnie samego, wkurwia mnie ta kontrola.
– Może jak regularnie będziesz chodzić do psychologa, to coś się pozmienia?
Theo westchnął.
– Nie wiem, może. Najpierw muszę pójść pierwszy raz. W ten poniedziałek mam wizytę.
– O. – Chyba się zdziwił. – Czyli nie zobaczymy się rano?
– Wyjdę, to ci napiszę, zgoda?
– Zgoda. – Jego głos jakoś tak się ożywił. – Tylko się nie denerwuj, na pierwszej wizycie raczej od razu o wszystkim nie będziesz musiał mówić. – Raeken nie odpowiedział, Liam kontynuował: – A nawet jeśli, to chyba najpierw o historii swoich rodziców. Ich pochodzenie, wychowanie, wiesz.
– No właśnie, że nie wiem – wymamrotał. – A skąd ty to wiesz?
– Mówiłem, że tu nudno – zaczął niepewnie. – Poczytałem o tym trochę.
– Chyba też będę musiał – powiedział i zaśmiał się ze swojej myśli.
– Co? – zainteresował się Liam.
– Tylko, że ja nie mam nudno.
– Nie?
– Miałem ci powiedzieć, ale mi wyleciało. Przyjechałem do Tylera, Lucy i Dennisa, do Carson City.
– Lucy i kto? – dopytał zdezorientowany.
– Lucy to żona Tylera, a Dennis jest jego synem. Ma dziewięć lat.
– Z takim to rzeczywiście nienudno – skomentował Liam.
– Wszędzie go pełno.
– I jak się tam czujesz?
– Jest... Hm. – Spoważniał nieco. – Nie wiem jak jest. Fajnie, że spędzam czas z bratem, a z drugiej strony, tyle rzeczy mi przypomina o tamtym koszmarze, że... – westchnął. – Chyba po prostu trochę mi smutno, że... to wszystko tak się potoczyło.
Liam mruknął w zrozumieniu, w tle było słychać jakiś szelest. Theo uśmiechnął się delikatnie.
– I trochę tęsknię za tobą.
Dunbar nie odpowiedział, Raeken znów usłyszał ruch po jego stronie.
– Cholera, muszę kończyć.
Starszy nie zdążył się nawet pożegnać, chłopak zakończył połączenie. Theo od razu napisał wiadomość.
Ja: Co się stało?
Chwilę wpatrywał się w telefon, ale Liam chyba nieprędko odpowie. Westchnął, założył rękę za głowę. Miał wrażenie, że do Dunbara nawet nie dotarło ostatnie zdanie. Szkoda. Z drugiej strony, co miałby mu odpowiedzieć? Po zachowaniu Liama, teraz nie spodziewał się wielkiej tęsknoty. Nie widzieli się tylko przez kilka dni, dla Theo to była wieczność. Chciałby już go przytulić, pocałować i spędzić razem trochę czasu. W spokoju, bez żadnych spraw do załatwienia i osób, które by im przeszkadzały.
– To ty jeszcze nie śpisz?
Theo wzdrygnął się, spojrzał w stronę drzwi, chowając ręce pod kołdrę. Koszulka na krótki rękaw do spania nie była dobrym pomysłem.
– Ha! Wystraszyłem cię. – Wytknął go palcem, nastolatek prychnął.
– Ciszej. – Posłał mu surowe spojrzenie, ale młody Raeken podszedł do kanapy. Theo poczuł się, jakby Dennis naruszył jego przestrzeń osobistą, choć to przecież on tu był intruzem. – A ty czemu jeszcze nie śpisz?
– Pić mi się zachciało. – Wzruszył ramionami.
– Nie mogłeś kranówy w łazience się napić?
– Mama mówi, że lepiej pić normalną wodę.
– Jestem przekonany, że twój ojciec mówi co innego.
– Mama czasem się o to wkurza.
Theo mruknął tylko w zrozumieniu. Dennis opierał się na podłokietniku za głową Theo. Chłopak czuł na sobie spojrzenie dzieciaka. Postarał się je zignorować, wzrok miał utkwiony w oknie. Nocne niebo było bezchmurne.
– Dlaczego ty tak mało się uśmiechasz?
Theo zmarszczył brwi zdezorientowany.
– Pytałem tatę, to mówił, że niektóre uśmiechy są zarezerwowane tylko dla niektórych osób – ciągnął chłopiec.
– Ma rację.
– Ale ty w ogóle się nie uśmiechasz.
– Nie lubię świąt.
– Dlaczego?
– Moja słodka tajemnica.
Dennis burknął niezadowolony.
– Jak można nie lubić świąt?
– Normalnie – wycedził, żeby dotarło. – Tak samo jak ty nie lubisz surówek. Jeśli zapytam "Dlaczego?", to nie będziesz umiał odpowiedzieć.
– Nie lubię, bo mi nie smakują.
Raeken przymknął oczy.
– I dlaczego ci nie smakują?
– No jest w nich coś takiego, że są ble.
– Ano właśnie. Nie potrafisz powiedzieć co konkretnie. Ja tak mam ze świętami. Po prostu ich nie lubię.
– Święty Mikołaj kiedyś do ciebie nie przyszedł?
– A do ciebie? – zmienił temat.
– Przychodzi co roku. – Wyszczerzył się. – Zawsze dostaję to, co chcę.
– Pogratulować.
– A zrobisz mi miejsce? Zimno mi.
– Ty byś się łóżkiem nie podzielił – wypomniał mu.
– To żarty były. – Uśmiechnął się niby niewiniątko. – Na żarty też się mało uśmiechasz.
– Skoro coś nie jest śmieszne, to...
– Ale rodzice się śmieją.
– Nie wszyscy mają takie samo poczucie humoru. – Wzruszył ramionami.
– To mogę? – Wzrokiem wskazał kołdrę.
Theo westchnął, ale przesunął się bliżej oparcia. Teraz pożałował, że nie rozłożyli tej kanapy. Kiedy Dennis położył się obok, nie było na tyle miejsca, by w ogóle nie stykali się ciałami.
– Masz strasznie zimne stopy. – Skrzywił się Theo. Spiął się, kiedy chłopiec objął rękami jego biceps. – Dłonie też.
– A ty jesteś ciepły. – Przylgnął do niego.
Raeken burknął, nie potrafił się rozluźnić.
– Czy ja pozwoliłem ci się...
– No nie bądź taki smętny. Jesteś jak Smerf Maruda.
– A dlaczego Smerf Maruda marudził, hm? – Zerknął na bratanka.
– Nie wiem, czemu?
– Bo po prostu taki był. I ja też po prostu taki jestem, więc daj spokój z tym uśmiechaniem się, śmianiem i marudzeniem, dobra?
– No dobra... – Przewrócił na niego oczami.
Theo zacisnął szczękę, wzrokiem wrócił na sufit. Brakowało mu przestrzeni. Dlaczego Tyler musiał mieć takiego otwartego dzieciaka?
– Oglądałeś kiedyś gwiazdy? – zapytał Dennis. – Tak na żywo.
Theo spojrzał na bratanka, chłopiec patrzył za okno.
– Żeby to raz – westchnął. – A ty?
– Tato mnie ostatnio zabrał, ale nie rozumiem jak on może tak długo je oglądać.
– Może je liczy? – zadrwił, ale Dennis spojrzał na niego zdziwiony.
– Naprawdę?
Theo pokręcił głową.
– Nie.
– To po co mi to mówisz? – Zmarszczył brwi.
– To żarty były. – Wzruszył ramieniem. Uniósł kącik ust. – Ty też na żarty się nie uśmiechasz.
– Nieprawda. – Szturchnął go.
– Zrób tak jeszcze raz, a zrzucę cię na podłogę.
Dennis zaśmiał się i powtórzył zaczepkę. Theo udowodnił, że nie żartował, zsunął go z kanapy. Chłopiec pożalił się, że coś go zabolało, nastolatek prychnął.
– Ostrzegałem.
Dennis burknął na niego, szybko wrócił pod kołdrę, przylgnął do jego boku.
– Czyli mówisz, że gwiazdy ci się nie podobały?
– Podobały, ale nie tak jak tacie.
Raeken skinął w zrozumieniu. Podejrzewał czym było to spowodowane.
– Myślę, że w którymś momencie zrozumiesz. Tylko potrzebujesz trochę czasu.
O dziwo, Dennis nie odpowiedział. Sekundę później telefon Theo zawibrował. Od razu go odblokował, przeczytał wiadomość.
Szczeniak: Kazali mi wracać
Szczeniak: I nie zdążyłem powiedzieć, że ja też tęsknię
Uśmiechnął się mimo woli.
– Co masz na rękach? – zapytał Dennis, dotykając jego przedramienia.
– Weź... – warknął, podniósł się do siadu, z trudem hamując wiązankę przekleństw, jaka cisnęła mu się na usta. Potarł miejsce, które świerzbiło go od tego dotknięcia. Zirytowany spojrzał na niego przez ramię. – Jak jest ci zimno, to spadaj do siebie na górę.
– Czemu jesteś zły? – Dennis także usiadł.
– Chcę być teraz sam – wycedził, powstrzymując się od wulgaryzmów. – Idź i daj mi spokój.
Chłopiec wstał i wyszedł z pokoju na schody. Theo odetchnął dopiero, kiedy usłyszał zamykające się drzwi na piętrze. Warknął pod nosem, wstał z łóżka, ubrał się i wyszedł na papierosa. Przy tym wypisał do Liama swoje żale, ale Dunbar już nie mógł zadzwonić. Raeken westchnął. Ta noc chyba będzie dłuższa, niż mu się wydawało.
***
Theo nieco obawiał się ranka. Ale Tyler słowem nie wspomniał o nocy, może Dennis mu o ich rozmowie w ogóle nie powiedział? Kiedy Raeken uspokoił nerwy, dzień także wydał mu się spokojniejszy. Dennis zdawał się zachowywać normalnie, choć czasami spoglądał na niego jakby niepewnie, jakby spodziewał się złości. A może Theo tylko miał takie wrażenie? Dzień spędzili całkiem sielankowo, zresztą tak jak i następny. Raeken w wolnych chwilach pisywał z Liamem, jeśli oboje mieli okazję, rozmawiali przez telefon. Wszystko było pięknie, oprócz tęsknoty, którą Theo nieświadomie pielęgnował, zamiast się jej pozbywać.
Sprawy się nieco skomplikowały, kiedy Tyler i Lucy pojechali rano do sklepu, zostawiając dziewięciolatka pod tymczasową opieką Theo. Dennis co prawda spał do późna, ale kiedy już wstał, nie było mowy, żeby Raeken miał chwilę dla Liama. Liczył na szybszy powrót Tylera i Lucy, ale nim wrócili, Theo zdążył – raczej był zmuszony – zrobić śniadanie bratankowi i posadzić go w salonie przed telewizorem. Nie potrafił się z nim bawić, a rozmowy szły opornie, przynajmniej ze strony Theo. Nie miał do niego nerwów. Gdy Dennis wrócił pod opiekę rodziców, nastoletni Raeken wyszedł od razu na papierosa. Póki co, ataki astmy udało mu się ukryć przed Lucy i Dennisem, całe szczęście. Jeszcze tego brakowało, żeby Den podpatrzył u niego inhalator. Wystarczyło, że zauważył te rany, Theo nie mógł tego przeboleć. Kiedyś ukrywanie i udawanie przychodziło mu znacznie naturalniej, lepiej. Dobrze, że kłamać jeszcze potrafi.
Gdy wreszcie nastała niedziela, Theo myślał, że wyjadą z rana. Stąd do Beacon Hills było kilka godzin jazdy. Ale najpierw spokojne pakowanie po śniadaniu, wspólny obiad, jeszcze jedna gra, bo przecież Dennis taty długo nie zobaczy i dopiero wieczorem przyszło im się żegnać. Tylera wyściskali, Theo został przy swoim podaniu ręki. Tak pożegnał się z Lucy, potem wyciągnął dłoń do Denisa.
Zabrał ją tuż przed tym jak dzieciak chciał ją uścisnąć.
– Skucha. – Uśmiechnął się podle, patrząc na niego z góry. Dennis roześmiał się, Theo miał nadzieję, że chłopiec dobrze zrozumiał. Za drugim razem spokojnie wymienili się uściskiem dłoni, jak facet z facetem.
Raeken z pewną ulgą zajął miejsce w samochodzie. Dłuższą chwilę poczekał na Tylera i wreszcie ruszyli w drogę. Radio znów było ściszone.
– I jak ci się u nas podobało? – zagadnął go starszy. – Wpadniesz do nas jeszcze kiedyś?
– Może kiedy Den podrośnie.
Tyler parsknął śmiechem.
– Za dzieciakami chyba nie przepadasz.
– Żartuję. Miło było, tylko za mało się znamy, żebym czuł się swobodnie.
– A właśnie. – Zatrzymali się na światłach, Tyler sięgnął po coś do plecaka z tylnej kanapy. – Ja i Lucy mamy dla ciebie mały prezencik zapoznawczy. Trochę spóźniony jak na święta, ale trudno.
Theo przyjął podarunek, ruszyli przez skrzyżowanie. Nastolatek niepewnie oglądnął album w solidnej, materiałowej oprawie. Spojrzał znów zdziwiony na brata. Tyler uśmiechał się rozbawiony.
– Nie patrz tak na mnie, tylko otwieraj.
Theo zaglądnął pod okładkę, otworzył ją szerzej, kiedy ujrzał pierwsze zdjęcia. Niemal wstrzymał oddech, dokładnie oglądając każdą fotografię.
– Starałem się ułożyć je według daty, ale potem niektóre mogą się nie zgadzać – dodał Tyler, zerkając co chwilę na jego reakcję. Theo nie potrafił nic z siebie wydusić. Wolno przerzucał kolejne strony, coś ścisnęło go za serce. Nie czuł tego, kiedy przeglądnął te w ramkach, na komodzie w salonie. W albumie na fotografiach zapisany był cały ich wspólny rozwój, od kołyski do...
– Ja pierdolę... – Pokręcił głową. – Dlaczego rodzice nam tego nie pokazywali?
Tyler w pierwszym momencie nie odpowiedział. Theo przetarł i schował twarz w dłoniach. Nie odsłaniał jej na tyle długo, by zdołać odgonić łzy, i na tyle krótko, by nie zwrócić na siebie większej uwagi brata, zajętego prowadzeniem.
– Nie mam pojęcia – wychrypiał dorosły. – Ale pamiętam, że mi też łezka kręciła się w oku.
Theo odchrząknął, przeczesał ręką włosy. Wrócił do oglądania zdjęć, które uwieczniały momenty głęboko ukryte w jego pamięci. Patrzył na ich młodsze wersje i znów dopadała go tęsknota za magicznym czasem beztroskiego dzieciństwa. Dostrzegał różnice pomiędzy ujęciami a własnymi wspomnieniami. Nie miał pojęcia ile zajęło mu przeglądnięcie wszystkiego do ostatniej fotografii, ale kiedy już do niej dotarł, bez trudu odgadł, skąd koniec ich zdjęciowej historii. Na wspomnienie tamtych wydarzeń dopadła go piekielna gorycz. Znał ją bardzo dobrze, równie głęboko kojarzyła mu się z ich rodzinnym domem. Zerknął na Tylera. Tylko dzięki niemu dowiedział się tyle o sytuacjach i relacjach, które mu umknęły.
– Dzięki.
Tyler spojrzał na niego pozytywnie zaskoczony.
– Naprawdę – dodał Theo. – Za album, za gościnę. No i że chciało ci się mnie znosić.
– Nie było tak źle. – Uśmiechnął się. – Więcej trudu sprawiałeś za dzieciaka. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Nastolatek uśmiechnął się, jednak nie potrafił odpowiedzieć nic sensownego. Odwrócił wzrok za okno, ale Tyler dodał:
– Szczerze mówiąc to cieszę, że mogłem cię trochę „poznosić”. Mamy sporo do nadrobienia.
Uśmiech Theo się poszerzył.
– Ja też się cieszę.
***
Liam wyjrzał przez okno autobusu. Poznawał już okolicę, do przystanku na którym miał wysiąść było niedaleko. Serce zabiło mu szybciej na myśl, że lada moment go zobaczy. Przymknął oczy, wyobraził go sobie w całej jego okazałości. Chciał już przytulić się do tych szerokich ramion, poczuć ciepło jego ciała, usłyszeć głos. Uśmiechnął się. Troskliwy Theo był tą jego wersją, którą Liam chciał poznać najszybciej. Rozmarzył się na tyle, że ledwo dosłyszał zapowiedź przystanku, na którym miał wysiadać. Ożywił się od razu, wstał z miejsca, stanął przy drzwiach. Wypatrywał zjazdu, wśród ludzi w oddali szukał bordowej bluzy i skórzanej kurtki, ale nie zdołał wiele dojrzeć.
Wreszcie drzwi się otworzyły, wysiadł na zimne powietrze, musiał zejść na bok, bo tyle osób wysiadało za nim. Niewiele widział wśród wyższych od siebie ludzi. Zirytował się, już miał wchodzić w grupkę ludzi, która najwięcej mu zasłaniała, kiedy usłyszał podniesiony głos:
– A myślałem, że to ja jestem ślepy.
Liam natychmiast dostrzegł Theo, który stał nieopodal i przyglądał mu się z tym swoim uśmiechem. Dunbar podszedł do niego niespiesznie. Przyglądał się tym zielonym oczom, które śledziły każdy jego ruch z pewnym wyczekiwaniem. Liam umyślnie stanął o krok od niego, nie wykonując żadnego pierwszego ruchu.
– Byłeś strasznie ślepy. – Uśmiechnął się, bezczelnym wzrokiem mierząc Theo, który wpatrywał się już tylko w jego usta.
– Może to i lepiej? – mruknął i uniósł dłoń, inicjując zbicie piątki na przywitanie, tak jak robią to koledzy.
– Dlaczego? – Liam wykonał gest, Theo wtedy przyciągnął go do takiego uścisku, jak gdyby byli przyjaciółmi i witali się po latach.
– Dłużej bym się męczył, gdybym zakochał się wcześniej – powiedział mu to wprost do ucha, klepiąc po plecach.
To pozorowanie tylko wzbudzało w Liamie ochotę na ich przywitanie, aż żałował, że nie spotkali się od razu u Theo. Po tym krótkim, stosownym czasie, w którym blondyn ani trochę się nim nie nacieszył, Raeken wypuścił go z objęć i poganiając ruchem głowy, skierował się na boczną ścieżkę.
– Może masz trochę racji – mruknął wreszcie Liam, kiedy zrównali krok.
– Ale tylko trochę, co? – Szturchnął go barkiem.
– Nie wiem jak dokładnie to wyglądało z twojej strony.
– Rzuciłem telefonem jak zobaczyłem filmik z tobą i Lukiem.
– Że tak z zazdrości? – Liam spojrzał na niego z durnym uśmiechem.
– Tak mi się wydaje. – Ktoś szedł z naprzeciwka, Theo przysunął się do Liama, ich dłonie otarły się o siebie. Po wyminięciu starszy niechętnie zwiększył dystans. – Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to ja nie mogłem być na jego miejscu.
Dunbar uśmiechnął się pod nosem.
– Wtedy byłeś dla mnie przyjacielem. – Na moment ścisnął jego dłoń. – Dziwnie było mi myśleć, że cokolwiek moglibyśmy robić. No i chyba trochę lepiej jest mieć jeszcze jakichś znajomych, nie tylko chłopaka.
– Chyba trochę pokrzyżowałem ci plany. – Theo uśmiechnął się w ten swój podły sposób.
– Jakoś to przeżyję.
Wyszli pod kamienicę, szli wzdłuż ulicy.
– Sylwestra jeszcze nie ma. – Theo otworzył klatkę schodową. Weszli do środka, Liam spojrzał na niego nieco zdezorientowany. Wsiedli do windy. – Dalej możesz odmówić, nic złego się nie stanie.
Ledwo drzwi się za nimi zamknęły, Liam objął kark Raekena, stanął na palcach i przywarł do jego ust. Theo pogłębił pocałunek, jakby tylko na niego czekał. Ich języki otarły się o siebie, Liama przeszły przyjemne dreszcze. Stęsknił się za nim bardziej, niż myślał. Poczuł smak nikotyny, Theo musiał palić niedawno. Całował go jakby niepewnie, Liam spodziewał się po nim większej gwałtowności. Winda zaczęła wyhamowywać, Raeken mruknął niezadowolony, ale poluźnił objęcia.
– Na razie nie zapowiada się na to, żebym zmieniał zdanie – odpowiedział Dunbar, nie odsuwając się ani o milimetr. Z bliska dokładnie widział, jak twarz starszego rozjaśnia się uśmiechem.
– I nie odstrasza cię, że jestem taki nachalny? – Wzmocnił uścisk, trącił jego nos swoim.
– Na razie nie. – Cmoknął go w usta w momencie, gdy drzwi się otworzyły.
Wzdrygnęli się oboje, na szczęście po drugiej stronie nikogo nie było. Theo wysiadł pierwszy i otworzył mieszkanie. Ściągnęli buty i kurtki, Raeken zdjął także bluzę.
– Deuca nie ma? – Liam zajrzał do salonu i kuchni.
– Pojechał do sklepu albo coś takiego. – Theo skierował się do swojego na wpół zacienionego pokoju. – Nie mówił o której wróci.
Dunbar wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi. Chciał podejść do Raekena, ale ten był obrócony do szafki nocnej.
– Mogłeś powiedzieć, to wziąłbym rzeczy do rysowania.
– I kazałbyś mi leżeć w bezruchu? – Theo ściągnął koszulkę, stanął tuż naprzeciw. – Za długo cię nie widziałem, żeby teraz być daleko od ciebie.
Liam przesunął wzrokiem po jego nagim torsie i brzuchu.
– Ale wiesz, że nie będziemy... – Spojrzał mu w oczy, szukając zrozumienia.
– Wiem. – Pochylił się, ich twarze dzieliły milimetry. Theo patrzył jedynie na jego usta. – Bez seksu też może być przyjemnie.
Dunbar przygryzł wargę. Jak bardzo za nim tęsknił, tak bardzo miał ochotę przytulić się do jego dobrze zbudowanego ciała i jednocześnie tak bardzo zaczynał się tym stresować. Raeken spojrzał mu głęboko w oczy, Liamowi przyspieszyło serce.
– Tylko musisz dać sobie to pokazać – dodał łagodnym, ochrypłym głosem.
Dunbar po prostu go pocałował. Potrzeba jego czułości była silniejsza od obaw. Czuł, że Theo się uśmiecha, wkrótce starszy sięgnął po jego dłoń, którą ułożył sobie na piersi. Ośmielony Dunbar przesunął dłońmi po jego nagiej skórze, ściskając ją tu i ówdzie. Theo burknął, ciągnąc lekko za jego T-shirt.
– Coś tu jest nie fair. – Uśmiechnął się, odsuwając na tyle, by spojrzeć mu w oczy. Liam nie zrozumiał. – Ty masz koszulkę, a ja nie.
Pokręcił głową, ale ściągnął z siebie ubranie, starszy bezczelnie przesunął wzrokiem po jego ciele.
– W zasadzie to dalej coś jest nie fair. – Spojrzał mu w oczy z tym swoim uśmieszkiem.
– Co takiego?
– Ty masz moje zdjęcia, a ja twoich nie.
– Tylko, że mi są one potrzebne do rysowania, a tobie to... – Liam nie musiał kończyć, Theo uniósł kącik ust.
– Mnie do radzenia sobie z tęsknotą.
Raeken nagle złapał go pod uda i podniósł wysoko, Dunbar mocno objął go nogami w pasie. Serce mu przyspieszyło, chłopak usiadł z nim na łóżku pod ścianą. Całując go, Theo ujął oba jego pośladki, ściskając i masując na przemian. Liama przeszły przyjemne dreszcze. Nie potrafił zareagować w żaden sposób, oddawał się jego gestom, to było całkiem przyjemne. W tej pozycji czuł przez spodnie twarde krocze Raekena. Łudził się, że to tylko materiał, ale wyraźnie poczuł, że się myli, kiedy Theo docisnął jego biodra do swoich. Wkrótce starszy zainicjował kolejny ruch i następny. Za trzecim razem Liam sam poruszył biodrami, choć dłonie chłopaka mu tego nie podpowiedziały. Zganił się w myślach, sam nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić. Nim dotarło do niego, że Theo może wyczuć jego podniecenie tak samo, jak on jego, było już za późno. Raeken sięgnął do jego krocza, pomasował je. Liama przeszedł stres równie silny, co przyjemność. Theo niespiesznie zakończył pocałunek i wychrypiał:
– Masz na coś ochotę?
Liam nie był w stanie odpowiedzieć, a tym bardziej spojrzeć mu w oczy. Przywarł do jego ust, serce mu przyspieszyło, kiedy on tak mozolnie to odwzajemnił. Theo kolejny raz pomasował jego krocze, co Dunbar poczuł na swojej erekcji irytująco niewyraźnie przez warstwy materiału. Jakoś tak trudniej mu się oddychało, próbował to ukryć powolnymi, cichymi wydechami. Tylko tym sobie pogorszył. Theo przestał poruszać ręką, Liam mocniej naparł na nią biodrami, niemo prosząc się o jeszcze odrobinę uwagi dla tego wrażliwego na dotyk miejsca. Raeken przerwał pocałunek i pochylił się do jego ucha:
– Mogę się tobą zająć. – Ciepły oddech przyprawił Dunbara o dreszcze. – Tylko muszę mieć twoje słowo, szczeniaku.
Przez spodnie blondyn znów niewyraźnie poczuł tarcie. Serce biło mu w piersi, coś odebrało zdolność mówienia. Złączył ich usta, szukając w jego bliskości poczucia bezpieczeństwa, pewności. Theo długo nie poruszył ręką, wiedziony podnieceniem Liam sam się o nią otarł.
– Limuś...
– Chcę.
Wrócił do pocałunku, nie chciał nic więcej mówić, skrępowanie i tak by mu nie pozwoliło. W odpowiedzi Theo niespiesznie rozpiął jego spodnie, wsunął dłoń pomiędzy nie a bokserki. Liam wyraźniej poczuł jego dotyk na swojej erekcji, przestał kontrolować swój oddech, westchnął głęboko. Serca nie był w stanie uspokoić. Theo przez dłuższą chwilę pocierał go rytmicznie, Dunbar skupił się na przyjemności. Burknął, kiedy starszy nagle przestał. Raeken objął go w pasie i ułożył na plecach. Ściągnął mu spodnie, Liam jak nigdy przedtem, poczuł się przy nim niepewnie.
– Masz zajebiste ciało. – Theo przesunął dłońmi po jego brzuchu. Układając się na nim, złożył kilka pocałunków na klatce piersiowej, obojczykach, szyi i finalnie na ustach.
Liam objął go nogami w pasie, wyraźnie poczuł jego erekcję, pomimo że Theo wciąż miał na sobie spodnie. Ciepło jego ciała, dotyk skóry i ust sprawiły, że chciał mu się oddać. Nic nie robić, jedynie czekać na jego kolejne gesty. Raeken mruknął, przesuwając palcami po jego udzie, aż dotarł do pośladka. Docisnął jego biodra do swoich, zaczął całować go po szyi. Przygryzł skórę na obojczyku, Liam fuknął na niego.
– Nie podoba się? – zadrwił Theo, ucałował miejsce ugryzienia.
Dunbar nie odpowiedział, nie potrafił. Przymknął oczy, poczuł usta chłopaka niżej, na swojej klatce piersiowej. Wkrótce Raeken przygryzł go znowu, Liam tylko westchnął. Rozchylił wargi, kiedy poczuł tarcie na swojej erekcji. Z przymkniętymi powiekami odczuwał to jakoś wyraźniej. W pewnym momencie zniknęły usta Theo, chłopak jedynie pocierał go przez materiał bokserek. Zaraz obok dłoni starszego Liam wyczuł ciepłe, miękkie... Spiął się na samą myśl o tym.
– Spokojnie, szczeniaku – Theo przerwał i ucałował go tuż nad gumką bokserek, wolną ręką przesunął po jego spiętych mięśniach. – Rozluźnij się trochę.
Serce bijące w piersi wciąż tylko pompowało adrenalinę, z trudem przyszło mu zapanować nad własnym ciałem. Przez bieliznę Theo pocierał go ręką i pieścił ustami, Liam szybko nabrał ochoty, by poczuć to na gołej skórze, choć niepewność wciąż siała w nim same spięcia i niechciane myśli. Odetchnął, postarał się rozluźnić. Gorące wargi Raekena i regularne tarcie sprawiły mu tyle przyjemności, że sam nie wiedział czy ma wilgotną bieliznę przez usta Theo, czy przez własny preejakulat. W którymś momencie Theo osunął jego bokserki i wreszcie Liam wszystkiego wyraźnie doznał. Wstrzymał oddech, Raeken ujął jego sztywnego penisa i przesunął językiem po całej jego długości. Powtórzył ten ruch kilkakrotnie, w końcu wziął go całego do ust. Dunbar mruknął z ulgą niekontrolowanie, zagryzł pięść, by zatkać usta. Theo poruszał głową we własnym rytmie to przyspieszając, to zwalniając do tego stopnia, że Liam sam próbował poruszyć biodrami. Chciał więcej. W którymś momencie Raeken osunął jego skórę i polizał po czułym wędzidełku. Blondyn stłumił w sobie mruknięcie, zdradził go własny oddech. Theo nagle przestał, pochylił się nad nim, odsunął jego pięść od ust, pocałował je.
– Wolałbym, żebyś się nie hamował.
Liam westchnął zniecierpliwiony, otarł się o niego. Ale Raeken i tym razem w dół schodził niespiesznie, powoli, przedłużając jego wyczekiwanie. Tak jak wcześniej, teraz także najpierw zaczął go stymulować ręką. Ale jego wargi pojawiły się niżej, na jądrach. To znów była irytująco niewyraźna przyjemność, dlatego Dunbar mruknął głośniej, kiedy starszy ponownie wziął go do ust. Aż czuł ścianę jego gardła, Theo też mocniej objął go wargami. Pomagał sobie ręką, jej silny ścisk nieco rozpraszał Liama. Wzmocnione wrażenia przeniosły go na ten etap przyjemności, do którego rzadko kiedy potrafił doprowadzić samego siebie. To przyszło dosyć nagle. Zbliżał się do orgazmu z każdym ruchem głowy chłopaka. Oddychał ciężej, szybciej, gorąco oblało całe jego ciało. Jęknął tuż przed i pozostało mu to w ustach jeszcze w trakcie uniesienia, nie bardzo się kontrolował. Przyjemność ogarnęła go całkowicie, mruknął przeciągle, rozluźnił mięśnie, uspokoił oddech. Sam nie wiedział kiedy Theo podciągnął mu z powrotem bokserki. W świadomości wciąż majaczyło mu uczucie ust chłopaka na erekcji, choć rzeczywisty dotyk zniknął chwilę po wytrysku. Raeken zaczął się podnosić, Liam objął go w porę i przyciągnął do siebie. Wczepił się w niego mocno, przytulając z całych sił i chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Ojoj – wymruczał Theo, odwzajemniając uścisk. – Komuś tu się jednak podobało.
Liam pokiwał głową. Raeken ucałował jego policzek, poruszył biodrami i musnął wargami kącik jego ust. Dunbar uśmiechnął się.
– Chyba wolałbyś ściągnąć spodnie?
– Wolałbym – naparł znów na niego, Liam czuł jego sztywnego penisa – ale wtedy ciężej będzie mi się kontrolować.
– Trochę głupio, że ja ci nic...
– Przestań. – Podniósł się na tyle, by ich oczy się spotkały. – Zaraz się uspokoję. Tylko musisz się ubrać, bo tak to mnie rozpraszasz.
Liam spojrzał na niego nieprzekonany.
– Naprawdę. Dałem radę po tym, jak wziąłeś ecstasy i wtedy, kiedy mnie pocałowałeś, to dam radę też teraz.
– Tamtej nocy też byłeś na mnie taki napalony?
– Nie pamiętasz?
– Nie dowierzam.
– Nie byłbyś prawiczkiem, gdyby nie to, że sam wiem jak to jest być wykorzystanym. – Pocałował go w policzek. – Nietrudno mnie podniecić, a ty wtedy bardzo chciałeś, żebym cię... – Przygryzł jego szyję i pocałował w tym samym miejscu, schował twarz. – Kurwa. Lepiej skończmy temat.
Liam skinął głową.
– Wszystko było okej? – Spróbował zwiększyć odległość, by spojrzeć mu w oczy, ale Dunbar przytulił go mocniej. Theo nie odpuścił. – Było coś co ci przeszkadzało?
Blondyn milczał długo, aż Raeken nie zaczął domagać się odpowiedzi.
– No może trochę ręką za mocno...
Ciężko było mu skończyć to zdanie.
– O takich rzeczach masz mi mówić od razu, Limuś. – Spojrzał mu w oczy, trącając jego nos swoim. – Mówiłem ci, że to ważne.
– Było do zniesienia. – Wzruszył ramieniem, spuścił wzrok na usta Theo.
– Tobie ma być przyjemnie, a nie „do zniesienia”. Nie każę ci mówić monologu, wystarczy upomnieć jakimś gestem i rzucić „Nie tak” czy coś – tłumaczył łagodnym głosem, w którym Liam wyraźnie słyszał jak istotne to dla niego było.
Dlatego potwierdził mruknięciem i sięgnął jego ust. Pocałował go najpierw delikatnie, potem głęboko, aż poczuł posmak własnego wytrysku. Zmieszał się, ale ani myślał przerywać pocałunku. Nieco tego pożałował, gdy wyczuł, że Theo znowu się nakręca. Nie do końca był gotowy, by mu się odpłacić i całe szczęście Raeken o tym pamiętał, bo wkrótce zakończył pocałunek, schował twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Mam pomysł jak cię ostudzić. – Uśmiechnął się krzywo Liam.
– Byle skuteczny.
– Jak było u psychologa?
Theo zaśmiał się krótko.
– Dobry pomysł. – Pokręcił głową, minę miał jakąś taką kwaśną. – Szkoda gadać. Wstyd mi było, tylko ciągle się zacinałem. Prawie głos mi się załamał...
– Theo. – Liam upomniał go wzrokiem. – Przestań wyrzucać sobie to, że przeżywasz jakieś negatywne emocje.
– Ale...
– To normalne, skoro mówisz o czymś, co jest dla ciebie trudne.
Theo przetarł twarz dłońmi.
– To nie takie proste, kiedy wychowali mnie inaczej.
Dunbar nie odpowiedział. Wpatrywał się w jego oczy ze zrozumieniem, tylko tyle mógł zrobić, bo już sam nie wiedział, jak powinien do niego mówić. Były momenty, w których docierała do niego skala zniszczeń na psychice Raekena. Mógł wtedy jedynie trwać przy nim i wyrażać swoje wsparcie gestami, bo słów mu brakowało.
– Ale pójdziesz tam znowu, prawda?
Theo westchnął.
– Nawet gdybym nie chciał, to ani ty, ani Deucalion byście mi na to nie pozwolili. – Uśmiechnął się kwaśno.
Liam parsknął śmiechem, pokiwał głową. Theo w jednym momencie uciszył go i podniósł głowę, nasłuchując. Dunbar zamrugał zdezorientowany.
– O wilku mowa. – Raeken wstał z niego, podał koszulkę, w tej samej chwili dało się słyszeć klucz wsadzany do zamka.
Spodnie zakładane w pośpiechu jakoś tak bardziej się zwijały i wszystko utrudniały.
– Synu, prosiłem cię, żeby drzwi były otwarte. – Deucalion stanął w progu i zdziwił się, gdy zobaczył Liama.
– Jak będziemy się pieprzyć też mają być otwarte?
Mężczyzna spojrzał na Raekena pobłażliwie.
– Nie będziecie się pieprzyć, bo Liam jest nieletni. I następnym razem uprzedź, że mamy gości, to nie będę sprawdzać.
– Ty też ostatnio nie powiedziałeś, że Alex będzie.
– Mój błąd. – Skinął, zwrócił się do Liama: – Zostajesz na obiad?
– Chętnie.
Dorosły wyszedł z pokoju, Dunbar wypuścił powietrze, opadł na poduszki. Theo roześmiał się z niego krótko.
– Co, strach cię obleciał?
– Mogłeś sobie darować. – Szturchnął go nogą.
Theo z głupim uśmiechem położył się obok niego. Leżeli tak dłuższą chwilę, Liam zauważył, że coś się zmieniło w jego spojrzeniu. Raeken dłonią pogładził jego policzek, blondyn przymknął powieki, ujął jego nadgarstek. Pod palcami wyczuł rany, otworzył oczy i zbadał wzrokiem jego przedramię, tak samo jak drugie. Nie było nowych cięć, odetchnął w duchu.
– Co ja mam zrobić, żebyś mi wierzył na słowo? – zapytał znowu Theo bezradnym głosem.
Liam westchnął, położył się znowu i ułożył sobie jego dłoń na policzku.
– Już ci mówiłem, że potrzebuję czasu.
Spojrzał w jego oczy, zrozumiał, że Raeken i tym razem odebrał jego zaufanie jako brak zaufania. Theo nie odpowiedział, jedynie zawiesił na nim jakiś taki przygaszony wzrok. Posmutniał, ale Liam nie miał pojęcia, co innego mógłby mu powiedzieć. Przecież nie będzie go okłamywać. Nie potrafił zaufać mu w tej kwestii, tak samo jak Deucalion. Podparł się i pocałował go w czoło.
– Potrzebuję czasu, tak samo jak moje uczucia do ciebie.
Twarz Theo rozjaśnił uśmiech.
– Weź, bo się zarumienię.
Nim Dunbar zdążył odpowiedzieć, telefon starszego zaczął wibrować.
– Kto dzwoni? – zapytał Raeken, Liam sięgnął po jego smartfona, bo miał bliżej.
– Budzik.
– Budzik? – Zmarszczył brwi, zaraz go olśniło, złapał się za głowę. – Cholera jasna, na śmierć zapomniałem.
– O?
– Święta się skończyły, szczeniaku, muszę iść do pracy. – Spojrzał na niego ze skruchą. – Przepraszam, naprawdę zapomniałem.
Liam westchnął głęboko.
– No to odprowadzę cię pod same drzwi.
***
Theo wyszedł z pracy. Skierował się na przystanek, przyłapał się przy tym na odruchu sięgania po papierosy. Przeklął pod nosem. Było ciemno, zimno, deszcz zaczynał kropić, a autobus miał przyjechać za ponad dziesięć minut. Ten czas zwykle zabijał paleniem, ale odkąd zaczął ograniczać, nagle wiele rzeczy trwało dłużej niż zwykle. Przysiadł na przystanku, nikogo wokół nie było. Nawet ruch na ulicy zdawał mu się mniejszy niż zwykle. Miał wrażenie, że większość ludzi już wzięła wolne i albo wyjechała, albo w domach rodzinnie spędzała czas. Pomyślał o ciepłej herbacie i wieczornym siedzeniu przed telewizorem z Deucalionem. To już stało się ich wspólnym nawykiem. W czasie reklam dorosły parzył im nowej herbaty, a Theo palił na balkonie. Ostatnio więc i reklamy zaczęły mu się dłużyć. Przeczesał ręką włosy, sprawdził godzinę. Zdążyłby jeszcze zapalić. Zresztą, co stało na przeszkodzie?
Czarny samochód zjechał na zatokę dla autobusów. Z Chevroleta Camaro, którego silnik teraz cicho pracował, nikt nie wysiadł, żadna szyba się nie otworzyła. Theo zerknął na rejestrację, aż musiał się upewnić. Nie mylił się. Samochód Dereka stał o metr od niego, czekał. Coś Raekenowi tu nie pasowało, ale mimo wszystko wstał i otworzył sobie przednie drzwi pasażera. Hale siedział za kierownicą, patrzył na niego jedynie kantem oka. Theo wsiadł, rzucając swoją sportową torbę na tylne siedzenie.
– Mogłeś uprzedzić, że chcesz się spotkać.
Nie dostał odpowiedzi. Spojrzał na Dereka, ale on był skupiony na drodze, przynajmniej takiego zgrywał. Raeken wtedy zrozumiał, o co mu chodzi. Zamilkł więc, przeczesał ręką włosy. Obserwował widok za oknem, zdziwił się, że nie jechali do Hale'a. Potem poznał trasę. Nie cieszył się, zimno tego wieczoru było i mokro. Jakaś część niego zaczęła się buntować, wolałby wracać do ciepłego domu. Ale z drugiej strony, Derek nie odstawiłby czegoś takiego, gdyby tego nie potrzebował. Albo gdyby...
– Jesteś trzeźwy?
Coraz więcej zaczynało się w nim kotłować. Obserwował profil Dereka, stanęli na światłach, mężczyzna spojrzał mu w oczy. Theo odpuścił, sam sobie odpowiedział, na szczęście tak, jak oczekiwał. Dojechali do parku w dziesięć minut później. Droga na wzgórze zajęła im kolejne pięć i podczas tego również nie odezwali się do siebie ani słowem. Tutaj nie padało, chmura musiała przejść bokiem, za to rosa kropliła się na butach, gdy szli ścieżką pod górę. Hale pierwszy usiadł, Theo zrobił to samo, ale na swojej sportowej torbie. Nie ponaglał starszego, siedział razem z nim i oglądał panoramę Beacon Hills. Gwiazd nie było widać.
– Argent nie zgodził się na odwyk.
Theo spojrzał na niego. Derek na podkurczonych kolanach opierał łokcie, tępo patrzył przed siebie.
– Rozmawiałeś z nim? – zapytał, bo miał nadzieję, że to nie wszystko.
– Osobiście.
Nadzieja matką głupich.
– Dostałem propozycję kolejnego wyjazdu – dodał Derek, wciąż nie patrząc na niego.
– Zgodziłeś się? – Raeken za to obserwował go w napięciu.
Hale wzruszył ramionami.
– Nie dam rady rzucić dragów i pracować jednocześnie – mamrotał zupełnie bezradnym głosem. – A dopóki biorę, ty nie chcesz mnie znać.
– Tak i uznałeś, że wyjazd będzie najlepszym wyjściem? – Sam nie wiedział, dlaczego podnosił ton, skoro to była prawda.
– Co innego miałem zrobić? – Spojrzał mu w oczy zagubionym wzrokiem. – Zastanów się, Smokie. Obaj wiemy, że nie dam rady odstawić tego przy pracy.
– Ale moglibyśmy chociaż spróbować, kurwa, przez tydzień Peter by cię zastąpił, ty zrobiłbyś detoks, a potem jakoś by to poszło. – Coraz trudniej było mu panować nad głosem. – Naprawdę poddałeś się na starcie?
Derek unikał jego spojrzenia. Raeken prychnął. Już zaczynał domyślać się, dlaczego.
– Nie chciałeś iść na odwyk – oznajmił, mając nadzieję, że reakcja Hale'a udowodni mu, że się myli. Ale on nawet nie zareagował. – Rozmawiałeś z nim w ogóle?
– Ta.
– Gówno prawda. – Pokręcił głową. – Nawet nie jesteś trzeźwy, schodzi z ciebie dopiero.
Na to Derek także nie zareagował.
– Po cholerę mnie tu w ogóle ściągnąłeś, co? – Theo wstał ze swojego miejsca.
– Mówiłeś, że mam ostrzegać przed wyjazdem. – Wzruszył ramieniem. – Byłem w okolicy, jak kończyłeś pracę, to pomyślałem, że podjadę.
Raeken pokręcił głową, w przypływie irytacji wyciągnął papierosy.
– Naprawdę musiałeś mnie jeszcze raz okłamać, na koniec tej popieprzonej relacji?
– Ja naprawdę z nim rozmawiałem, Smokie. – Derek uniósł na niego wzrok. – Nie zgodził się, bo twierdził, że potrzebuje ludzi, zresztą kolejny odwyk nic nie da.
– To po cholerę Braeden jest nad tobą, skoro i tak do tego wróciłeś?
– To zawsze chodzi o towar, jeszcze nie załapałeś, Smokie? – westchnął bezsilnie. – Argenta gówno obchodzę ja i moje uzależnienie, Braeden ma pilnować, żebym nic nie podbierał.
– Ja pierdolę... – Zaciągnął się głęboko. Przymknął oczy. – Kiedy jedziesz?
– Pierwszego stycznia, rano – odchrząknął. – Do Carson City, teraz tam potrzeba ludzi.
Theo potarł skronie. Czuł palące łzy pod powiekami, za cholerę nie chciał, by mu uciekły, nie przy nim. Ale tak jak wcześniej, tak i teraz, hamowanie płaczu w niczym nie pomagało. Wyrzucił peta, przetarł twarz dłońmi.
– Masz rację, Derek, tak będzie lepiej. – Spojrzał na niego, mężczyzna nawet się nie odwrócił. – Tylko pamiętaj, że już nie masz czego u mnie szukać.
Przez moment stał tam dalej, czekając na jakąś odpowiedź. Ale Hale niezmiennie wpatrywał się w panoramę miasta z tą chłodno obojętną miną. Do Theo dotarło, że jest po morfinie albo czymś gorszym. Pokręcił głową, stracił wiarę w niego. Zgarnął swoją torbę i odszedł bez pożegnania. A te upierdliwe łzy przysłaniały mu widok.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro