Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64

Jeszcze tego samego dnia, w poniedziałek, po powrocie do domu Raekena dopadły pierwsze objawy odstawienne. Wystarczyło, by wszedł na ich piętro z zakupami, jakie zrobili na ten tydzień, i bicie jego serca zgubiło swój prawidłowy rytm. Do tego doszły duszności, podobne do tych, jakie miewał na siłowni po zmniejszeniu dawki. Trudno było mu uspokoić oddech, po raz kolejny miał wrażenie, że udało mu się to tylko dlatego, że wyobraził sobie Liama, który mówi do niego spokojnym głosem.

- Naprawdę musimy robić ten detoks? - jęknął Theo, błagalnym wzrokiem patrząc na Deucaliona, który robił im kolację.

- Tak, synu, musimy - odpowiedział łagodnie. - Wziąłem już wolne na ten tydzień, ty zresztą też, no i zgodziłeś się. Będziesz chciał zmienić zdanie jeszcze pewnie parokrotnie, bo odzywa się twoje uzależnienie psychiczne. 

- Nieprawda - fuknął Theo. - Po prostu głowa mnie już tak cholernie boli.

Mężczyzna zaprzestał swojej czynności i podszedł do niego, pokrzepiająco układając dłonie na jego ramionach.

- Nie będę cię okłamywać i powiem wprost, że będzie gorzej. Ale wyjdziesz z tego, synu, bo nie chcesz, żeby cię to kontrolowało, prawda? - Theo skinął głową, nie patrząc mu w oczy. - A ja ci w tym pomogę. Rozmawiałem ze specjalistą, powiedział mi co i jak. Całe szczęście, że nie zacząłeś brać czegoś mocniejszego. 

- Derek wyszedł z gorszego syfu - zastanowił się na głos Theo.

- Detoks to nie koniec leczenia uzależnienia - zaznaczył Deucalion. - Ale to jeden z najważniejszych procesów w tym wszystkim, dlatego nie możemy go sobie odpuścić.

Theo wcale nie był pocieszony, upewnił się tylko w tym, że już nie cofnie swojej impulsywnej decyzji. Wielokrotnie potem tego żałował, stał się jeszcze bardziej drażliwy, a ból głowy tylko się nasilił. Mimo to siedział z Deucalionem, po kolacji znaleźli pierwszy odcinek jakiegoś serialu w telewizji.

- Ale skoro zostajemy w domu do końca tygodnia, to co z Alexem? - Theo spojrzał na mężczyznę zaniepokojonym wzrokiem.

- Powiem mu, że ten weekend nam odpada. - Wzruszył ramionami. - Nic się nie stanie. Wiem, że niekomfortowo czułbyś się, gdyby miał tu przyjechać. 

- Ale przecież to twój syn, a ja...

- Ty też jesteś dla mnie synem, Theo. Już ci to mówiłem.

Tak jak wtedy, tym razem do Raekena także to nie dotarło. W głowie miał swoje ostatnie spotkanie z ojcem i to, że nie zasłużył na nic lepszego. Choć teraz to tak go nie dobijało, to wciąż siedziało mu w głowie. Jednak ból skutecznie rozpraszał jego myli. Automatycznie chciał sięgnąć po jakieś leki, najlepiej te, które miał odstawić. Kusiły go niemiłosiernie, bo w końcu przeszłyby mu objawy. Zaczynał bać się tego, na co sam się zgodził. I tylko ten głupi odcinek, który razem oglądali i komentowali pozwalał mu nie tracić zmysłów.

     
***
     

W nocy obudził go ból głowy, a suchość w ustach i cierpki język sprawiły, że poczuł się jak na kacu. Ciężkim kacu, tak mocnym, że chyba pierwszy raz taki przeżywał. Pomyślał o alkoholu, zaraz po tym o tabletkach. Tak cholernie ich potrzebował. Spróbował ugasić pragnienie, jednak kolejne łyki wody tylko potęgowały ból głowy. Otworzył okno na oścież, spocił się pod tą kołdrą. Wyszedł z pokoju, światło z salonu raziło jego oczy, ale przyciągało, bo wiedział, że tam siedzi Deucalion. Dźwięki z telewizora były dla niego zbyt głośne. Mrużył oczy, sam nie wiedział czy ze światła, czy z tego napięcia jakie miał w głowie.

- Deuc, mogę coś na ból? - jęknął, opierając się o framugę. Wciąż było mu cholernie gorąco. Momentalnie przypomniało mu się, w której szafce Deucalion trzyma różne leki.

- A jak się czujesz? - Mężczyzna wstał z fotela i podszedł naprzeciw niego. 

- Chujowo - sapnął, przymykając oczy. Przyłożył skroń do chłodnej framugi. - Rozsadza mi głowę, kręci mnie coś w żołądku. 

- Jesteś cały blady - mruknął Deucalion, przykładając dłoń do jego czoła, Theo wzdrygnął się na ten nagły kontakt. Musiał przytrzymać się ściany, by nie stracić równowagi. - I rozgrzany.

- Niedobrze mi. - Skrzywił się, oglądając na przedpokój, który dzielił go od łazienki. 

Czuł ślinę zbierającą się w ustach i już wiedział, że nie uniknie tego. Wkrótce skończył nad kiblem, zwracając zawartość żołądka. Krztusił się kaszlem, a Deucalion mógł tylko siedzieć obok niego i okazywać swoje wsparcie słowami. Kiedy skończyły się napady torsji, mężczyzna przyniósł mu wodę i tabletkę. Theo zażył lek, ledwo to popił, jakby to woda wywoływała u niego mdłości. Opuściły go wszelkie siły, wstał na nogi z pomocą Deucaliona.

- Nawet nie zapytasz co to było? - zdziwił się dorosły, podprowadzając go do umywalki. Theo wsparł się na niej, unosząc zmęczony wzrok na lustro. Wciąż był blady, a jego wygląd na pewno jeszcze pogorszy się przez detoks. 

- Jest mi wszystko jedno - wychrypiał, ociężałą ręką sięgając po szczoteczkę do zębów.

- To powinno pozwolić ci zasnąć - powiedział Deucalion. - I zmniejszyć wymioty. Postawię ci miskę przy łóżku, żebyś nie musiał chodzić do toalety.

- Wszystko jedno - wychrypiał Theo.

Zaczął czyścić zęby, chociaż wcale nie miał na to siły. Czuł jak jego ciało jest ociężałe, nienawidził wymiotować. Wciąż było mu słabo i mógł tylko liczyć na to, że lek zadziała tak, jak mówił Deuc. To nie będzie łatwa noc.

     
***
     

Liam nienawidził matematyki. Ciężko było mu ją zrozumieć, a po wypadku Masona stała się jeszcze gorsza - chodził z nimi na nią także i Corey. Teraz, gdy Bryant dowiedział się, że to przez niego Mason trafił do szpitala, Liam bał się przychodzić na te lekcje. Po zerwaniu kontaktu z Lukiem, świat dla Dunbara zobojętniał. Przestał interesować się czymkolwiek, ignorował nawet to, że nie widział dzisiaj Raekena w szkole, choć we wtorki chłopak zaczynał lekcje wcześniej od niego. Na matematykę wszedł spóźniony, poirytowany tym, że e-papieros zaczynał się rozładowywać, a za nim dopiero jedna lekcja. Nauczycielka nie zwróciła na niego większej uwagi, ciągnąc wątek, który już zaczęła. Wolne miejsce miał za Masonem i siedzącym obok Corey'em. Zignorował ich spojrzenia, dawno nie czuł tej apatii mieszającej się z irytacją. Zajął miejsce, jednym uchem słuchając tego, co mówi nauczycielka. W jego głowie pojawiło się wspomnienie z biblioteki, gdy Theo tłumaczył mu ten przedmiot.

Odkąd dowiedział się, że Raeken i Luke byli w związku, dziwnie mu się myślało o Theo. Niechętnie. Dlatego tak łatwo zignorował jego nieobecność. Przynajmniej nie będzie kazać mu jeść lunchu.

- Co ty taki spóźniony? - Corey pierwszy się do niego odwrócił. - Luke przyszedł do ciebie?

Dunbar zacisnął szczękę, notując to, co matematyczka napisała na tablicy.

- Chyba źle im się układa - skomentował Mason, którego wzrok Liam czuł na sobie.

- O chuj wam chodzi? - syknął, posyłając wrogie spojrzenie im obojgu. Czuł się osaczony.

- Mogłeś nie kłamać odnośnie swojej relacji z Lukiem. - Uśmiechnął się Bryant. - Całkiem słodko razem wyglądacie.

- Co? - Liam zmarszczył brwi, serce podeszło mu do gardła.

- Chyba nie wie o czym mówisz - podsunął Mason.

- Ktoś mówi równo ze mną. - Podniesiony głos nauczycielki uciszył chłopaków. Corey jednak nie wyglądał jakby skończył. Wyciągnął telefon i ze swojego miejsca pokazał Dunbarowi ekran.

Liamowi zaschło w ustach, gdy ujrzał nagranie, na którym całuje się z Ganvesem. Serce przyspieszyło mu nienaturalnie, a fala czarnych myśli zalała jego spanikowany umysł. Momentalnie poczuł ciepło na twarzy, rumieniec wstydu jeszcze bardziej go skrępował. Długo nie potrafił się odezwać, nawet gdy Bryant schował telefon.

- Twoja mina była bezcenna. - Corey zaczął się śmiać po cichu.

- Skąd to masz? - odezwał się Liam ochrypłym głosem. Wciąż czuł gorąco na policzkach.

- Moja słodka tajemnica. - Wyszczerzył się. - Dlaczego kłamałeś, skoro jednak jesteś...

- Byłem naćpany, ja tego nie pamiętam - wypalił głosem zupełnie poważnym. Minę utrzymał tak samo zszokowaną, jakby dziwił się, że do czegoś takiego doprowadził.

- Jak to "byłeś naćpany"? - Mason zmarszczył brwi.

- No normalnie, kurwa...

- Przestaniecie gadać, czy chcecie sami to zrobić w domu? - Ten tekst był bezpośrednio do nich.

Dunbar zamilkł, skupiając się na notatkach. Wciąż czuł na swojej twarzy ciepło i miał przyspieszone tętno, nawet gdy chłopacy się odwrócili. Skąd, cholera, mieli ten filmik? Kto go w ogóle nagrał? Palące uczucie wstydu tylko potęgowało jego irytację. E-papieros w kieszeni zaczął mu ciążyć, chętnie by z niego skorzystał. Jeśli Corey miał to nagranie, to poza Masonem, Hayden i Nolan na pewno też wiedzą. Poczuł dreszcz na plecach, wystraszył się, że trafiło to też do Theo. Albo Luke'a. A może większej ilości osób? Ale Bryant na pewno nie miał numeru Raekena. Ganvesa też.

Liam zmierzył wzrokiem Corey'a, który wyglądał jakby zaraz miał się odwrócić. Czuł, że powinien dopowiedzieć jakąś historię do tej wymówki. Uznał, że najlepiej będzie przedstawić to jako sytuację z imprezy, na której rzeczywiście się naćpał. Tylko zamiast Theo podstawić Luke'a. Mimowolnie pomyślał o tamtej nocy.

     
- Przez moment naprawdę chciałem cię zerżnąć, nie będę udawał, że nie.
     

Do Dunbara dopiero później dotarły te słowa. Chęć, o której mówił Theo, Liam zrzucił na jego nietrzeźwość tamtej nocy. W tej wersji jednak nie pasował ich pocałunek na trzeźwo i otwarte stwierdzenia Raekena, że mu się podobało. Dunbar czasami zazdrościł mu tej pamięci po alkoholu. Sam chciałby wiedzieć, co wtedy czuł, dlaczego był taki podniecony. I choć to była wina ecstasy, to przecież coś w tym musiało być.

- Dunbix? - Corey odwrócił się do niego. - Zaszczycisz nas swoją obecnością na stołówce? Opowiesz nam jak było.

- Przecież mówię, kurwa, że nie pamiętam.

- Wyglądałeś na zadowolonego.

- Nie bardziej od ciebie, co ty, porno sobie z tego zrobiłeś, czy co?

- Bez przesady. - Corey zmarszczył brwi. - Dalej nie masz dystansu do siebie?

Dunbar go zignorował, nie chciał dostać kolejnej uwagi od nauczycielki. Nie chciał też ciągnąć tematu nagrania. Było mu już wystarczająco wstyd.

     
***
     

Theo znów obudził silny ból głowy. Stał się już tak permanentny, że Raeken czekał aż wreszcie się do niego przyzwyczai. Potem brutalnie docierało do niego, że to niemożliwe, gdy następowały silniejsze spięcia, które były nie do zniesienia. Tabletka, jaką w nocy dostał od Deucaliona rzeczywiście pomogła, dzisiaj miał ochotę błagać o kolejną. Tak samo jak błagał o tramadol, mężczyzna jednak na każdą próbę odpowiadał stanowczym "Nie". 

Miska obok łóżka była czysta, Raeken nie miał pojęcia, kiedy dorosły ją opróżnił. Za to był mu niezmiernie wdzięczny, choć nie potrafił tego powiedzieć. Nie potrafił też zmusić się do wstania z łóżka, choć miał palącą potrzebę skorzystania z toalety. Leżał jednak dalej, słuchając otoczenia i swojego chrapliwego oddechu. Ciężko mu się oddychało w tej pozycji. Dobiegały do niego dźwięki z telewizora, tym razem to nie był żaden program, a muzyka, której Deucalion słuchał przeważnie do czytania lub gotowania. Tym razem robił to drugie, Theo dosłyszał się włączonej kuchenki gazowej i brzęku zmywanych talerzy. Ból mącił mu w głowie, wydawało mu się, że słyszy rozmowę zniżonych głosów. Zupełnie jakby był w dawnym domu, a jego rodzice kończyli śniadanie na dole. Kuchnia tu, u Deuca, wydała się Raekenowi równie odległa, choć była znacznie bliżej jego pokoju.

Zawiercił się niespokojnie na wspomnienie domu. Choć to miejsce wywoływało w nim ciarki na plecach, to wciąż miał poczucie, że kiedyś tam wróci. Jakby chciał tam wrócić, zapominał o tym, jak bardzo znęcał się nad nim ojciec, Theo potrafił myśleć tylko o tym, że w tamtym domu nikt się nim nie interesował, miał swobodę i mógł popadać w swoje nałogi, bez niczyjej kontroli. 

To było chore. Gdy zdał sobie sprawę o czym myśli, odetchnął głęboko, coś go zadrapało w gardle.

- Wstałeś już? - Deucalion stanął w progu tego ciemnego pokoju. - Chodź, synu, musisz coś zjeść.

- Daj mi spokój - jęknął, naciągając na siebie kołdrę.

- Wstań, Theo, nie możesz przeleżeć całego dnia. - Mężczyzna wszedł do pomieszczenia. - Jest piętnasta, rozregulujesz sobie zegar biologiczny. I musisz coś zjeść, bo całkiem osłabniesz.

- Już ci mówiłem, kurwa, że mdli mnie jak jem cokolwiek - odparował Raeken.

- Theo, proszę cię... - Miękki głos Deuca tylko wzbudził w nim poczucie winy.

Dorosły odsunął rolety, wpuszczając do środka trochę światła. Nastolatek skrzywił się na to.

- Po cholerę to zrobiłeś - fuknął Theo.

- Nie możesz siedzieć po ciemku, słońce wpływa na samopoczucie.

- Ale ja chcę spać - jęknął, chowając twarz bardziej w poduszkę.

- Jest południe, synu, chyba już wystarczająco się wyspałeś. Musisz coś zjeść.

- Czy ty możesz przestać mówić mi co mam robić? - warknął nastolatek.

- Nie, bo sam sobą się nie zajmiesz. Chodź, Theo, obiad zaraz będzie. Zjesz i potem dostaniesz coś ode mnie.

Ciekawość wygrała z Theo, spojrzał na Deucaliona, który uśmiechnął się pod nosem. Raeken w pierwszym odruchu nie chciał dać mu tej satysfakcji, w końcu jednak dotarło do niego, że to przecież nie żadna wojna, a mężczyzna robi to dla niego. Dał się więc namówić i wstał wreszcie z łóżka. Wciąż ciężko mu było oddychać, odkaszlnął parę razy. Ból głowy nasilił się, gdy wykonywał jakiekolwiek fizyczne czynności. Musiał zacisnąć zęby. Zmusił się do prysznicu, potem zjadł z Deucalionem, a na końcu uparł się przy swoim i pozmywał naczynia. Już wystarczająco czuł się jak pasożyt, chciał wreszcie dać coś od siebie. 

Jego humor w ciągu tego wszystkiego zmienił się diametralnie. Po obiedzie skończyli więc w salonie, otwarty balkon wpuszczał chłodne powietrze do mieszkania, a przez okna wpadało dzienne światło. 

- Nie jestem pewien, czy to twoje klimaty, ale myślę, że warto to przeczytać - powiedział Deucalion, podając mu powieść, która bez wątpienia była przygodowa.

Theo wziął do rąk książkę z białą, twardą okładką. Jej grafika była banalnie prosta, ale te wyblakło zielone napisy miały swój urok. Przewertował strony, dobiegł go zapach świeżo kupionej książki z księgarni. Lubił tę woń.

- Zobaczymy - wychrypiał z drobnym uśmiechem pod nosem.

Przynajmniej będzie miał na czym skupić myśli.

     
***
     

Liam ominął wtorkowy trening, tak jak w środę ominął stołówkę szerokim łukiem. Problem jednak stanowiły lekcje, które Dunbar miał z Masonem i Corey'em. Jedną z nich była biologia, którą Dunbar miał z Hewittem. Jak dotąd udawało mu się obecność Masona ignorować, wedle tego co ustalili, tak na tej lekcji czuł się niekomfortowo. Zamiast słuchać nauczyciela, odpłynął już do chwili, w której mógłby znów odpalić e-papierosa. Momentami myśli o paleniu przerywały te o Theo, którego dalej nie było. Przypomniał sobie jak Raeken kiedyś tłumaczył mu biologię. Był wtedy tak zaskakująco cierpliwy i spokojny, że dopiero teraz Liam wiedział w tamtym zachowaniu te jego prawdziwe cechy. Chociaż w ostatnim czasie mocno były rozchwiane przez tramadol. Serce Dunbara zabiło szybciej, gdy pomyślał o tym, że Raekena nie ma, bo jednak coś sobie zrobił. Ale przecież wtedy Deucalion powiedziałby mu o tym? 

W stresie wyciągnął telefon, nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, zadzwonił dzwonek i musiał się spakować. Wyszedł z sali i skierował się na patio, przebierając w książce telefonicznej. Przecież, cholera, zapisywał sobie numer Deuca.

- Liam! - Ktoś go zawołał, Dunbar wkrótce poczuł uścisk na ramieniu. - Gdzie idziesz?

Blondyn spojrzał na Masona zdezorientowany. Rozglądnął się, nie było nikogo znajomego, nie musieli udawać.

- Zapalić - wychrypiał, wciąż zdziwiony. - Coś potrzebujesz ode mnie?

- Pogadać - odpowiedział.

Udali się na patio, Liam poirytował się przez to, że nie będzie mógł zadzwonić do Deucaliona. Z drugiej strony, jeżeli naprawdę coś się stało, to i tak nie ma na to wpływu. Zwłaszcza nie teraz, kiedy musiał siedzieć w szkole. Wyszli na dwór, Dunbar stanął w ustronnym miejscu i zaciągnął się włączonym e-papierosem. Ani myślał prowadzić Masona na ławkę jego i Theo.

- Coś się zmieniło? - zapytał Hewitta, chociaż wątpił, by Mase od tak zmienił zdanie.

- Ty się zmieniłeś - odpowiedział Mason.

- Żeby jeszcze cię to interesowało - skomentował Liam.

- A żebyś wiedział - syknął ciemnoskóry, jakby z goryczą przyznając się do tego. - Naprawdę byłeś tak głupi, żeby sięgnąć po narkotyki? I te pieprzone papierosy?

- Nie ćpam - prychnął blondyn. - MDMA raz łyknąłem i tyle.

- Ta, i tyle wystarczyło, żebyś przelizał się z domniemanym przyjacielem?

Liam pomyślał o Theo i tym jak twardy był wtedy.

- Ecstasy zwiększa popęd seksualny. - Wzruszył ramionami, wypuszczając chmurę. - A ja to jeszcze pomieszałem z alkoholem, więc coś mi uderzyło do głowy.

- Po co ty to w ogóle brałeś?

- Było mi już wszystko jedno, skoro straciłem przyjaciela.

Dopiero potem zorientował się, że ten argument nie pasował do tej bajki.

- Co cię to w ogóle interesuje? - dorzucił Dunbar. - Corey cię wysłał, czy co? W sumie nawet jeśli nie, to pewnie znowu mu wszystko powiesz.

- Bo jest moim chłopakiem. - Mason wzruszył ramionami, Liam zakrztusił się chmurą. - Przez moment nawet myślałem, że ty i Luke...

- Nic nie ma między nami. - Zaraz wymyślił dobre kłamstwo. - Ani nie było. On też schlał się na tamtej imprezie, a na trzeźwo już mu się nie podobało, ja rano nawet nie ogarnąłem o co mu chodziło. Wkurwił się na mnie, bo nie jest pedałem, zerwał kontakt. Więc byłbym wdzięczny, gdybyście przestali do niego wracać.

- On może sobie nie być gejem, a ty nie jesteś? - Mason uniósł brew.

- Nie. - Znów chciał wypierać to, od czego nie mógł uciec. - Po prostu byłem naćpany. Tyle.

- Nie wierzę.

- To twoja sprawa. - Wzruszył ramionami. - I tak nie gadamy.

- Nie bierzesz już pod uwagę, że kiedyś zaczniemy?

Dunbar prychnął i zaciągnął się głęboko. Przestał brać tę opcję pod uwagę już dawno temu.

- "Kiedyś" - powtórzył. Wypuścił dym i pokręcił głową. - Nie mogę siedzieć i czekać na ciebie, marnując okazje na nowe znajomości. Zresztą "gadać" to my sobie możemy, obaj wiemy, że do przyjaźni nie wrócimy.

- Bo już bardziej zadajesz się z Theo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałeś z nami chociaż na tej głupiej stołówce.

- Corey mnie wkurwia. - Zmarszczył brwi. - Te jego teksty. A ty wcale nie jesteś lepszy. Zresztą... - Zaciągnął się. - Masz rację, bardziej zadaję się z Theo. I to mi odpowiada. Z nim dzieje się więcej rzeczy niż z wami.

- Chlanie i ćpanie, jeszcze niedawno to nie były twoje klimaty - skomentował Mase. - To przez niego w to wszedłeś. I zacząłeś palić.

Liam wypuścił chmurę nosem, zaciskając szczękę. Sam nie wiedział, jak wrogim wzrokiem patrzył na Hewitta.

- Palenie to był mój wybór. Picie też. Ecstasy tym bardziej, kurwa, bo Theo nawet przy tym nie było. To tak jakbym powiedział, że to twoja wina, bo załamałem się przez ciebie. On mnie do niczego nie zmuszał. - Zaciągnął się, myśląc o tym, jak Theo go pocałował. - Więc nie ma tematu, to moje życie.

Mason nic nie powiedział, po prostu stał dłuższą chwilę, patrząc mu w oczy nieodgadnionym wzrokiem. Dunbar śmiało odpowiadał na to swoim żelaznym spojrzeniem.

- Masz rację, to twoje życie - mruknął Mason i tak po prostu odszedł.

Liam wypuścił dym i zaraz zaciągnął się znowu. Ochłonął przez to odrobinę, ale wciąż nie potrafił zrozumieć tego zachowania Masona. Po jaką cholerę w ogóle z nim porozmawiał?

     
***
     

Theo ledwo trzymał się na nogach, ale i tak poszedł do łazienki, gdy znów go zemdliło. Wstrząsnęło nim wystarczająco dużo torsji, by zwrócić wszystko to, co zjadł w ostatnim czasie. A było tego niewiele. Serce biło mu szaleńczo w piersi, dłonie drżały i był blady jak ściana. Skóra stała się matowa, pod oczami miał worki, choć spał więcej niż zwykle. A i tak czuł się cholernie zmęczony, wycieńczony. Z pomocą Deucaliona wstał z podłogi i podszedł do umywalki. Ledwo był w stanie przepłukać zęby.

- Zrobię ci elektrolity i przyniosę coś na wymioty.

Zostawił Raekena na moment samego, nastolatek z trudem umył zęby i nawet gdy skończył, czuł nienaturalne bicie własnego serca. Spojrzał w lustro, wyglądał ja wrak człowieka. Nie mógł na siebie patrzeć, czuł się tak słaby jak nigdy dotąd. Gdyby ojciec widział go w tym stanie, już dawno by go dobił. Theo wziął głębszy wdech, powietrze jednak napotkało opór, a on zaczął kaszleć i krztusić się okropnie. Serce waliło mu w piersi, do oczu napłynęły łzy, bo sam już nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie mógł nabrać powietrza, panika ogarnęła jego ciało, tak silnych duszności jeszcze nie miał. Nie mógł nawet zawołać Deucaliona po pomoc. Nogi się pod nim ugięły, drżące ręce nie utrzymały przy umywalce. Osunął się na kolana, ledwo był w stanie oprzeć się plecami o ścianę. 

Nawet nie wiedział, w którym momencie podbiegł do niego Deucalion. Zaczęło mu się robić ciemno przed oczami, niewyraźnie widział twarz mężczyzny, który potrząsnął czymś i wcisnął mu do dłoni.

- Musisz się wyprostować, Theo, i wypuścić powietrze. 

Ten głos był dla niego tak odległy. Z ogromnym trudem przestał garbić plecy.

- Włóż szczelnie ustnik do ust i naciśnij tłok, biorąc wdech, potem wstrzymaj oddech na dziesięć sekund i wolno wypuść powietrze.

Raeken był zbyt słaby, Deucalion pomógł mu unieść rękę z inhalatorem do ust. Wyzwolona dawka leku trafiła do jego gardła, Theo ledwo był w stanie przytrzymać powietrze. Zrobił wolny wydech, zaraz potem głęboki wdech, który ku jego uldze trafił do płuc. Starał się oddychać głęboko i spokojnie, wkrótce wróciła do niego zdolność wyraźnego widzenia, choć jeszcze mroczyło go w głowie. Zadrżał i skulił się, gdy Deucalion wziął od niego inhalator.

- Już lepiej? - Mężczyzna usiadł obok niego i ręką otoczył jego ramiona.

- Serce mi wali, głowa mnie boli - odezwał się drżącym głosem. W oczach dalej miał łzy. - Nadal mi słabo. No i prawie się, kurwa, udusiłem.

Skulił się w sobie jeszcze bardziej, Deucalion przyciągnął go bliżej siebie.

- Dam ci ten inhalator, tylko ważne jest, żebyś poprawnie go używał, dobrze? - Dorosły podał mu z powrotem podręczny inhalator ciśnieniowo dozujący. - Na wszelki wypadek noś go ze sobą.

- Czy ja mam astmę? - jęknął Theo, do oczu napłynęło mu więcej łez. Drżała mu dłoń, w której trzymał to plastikowe urządzenie.

- Nie wiem, synu, to będzie mógł stwierdzić lekarz - odpowiedział spokojnie Deucalion, masując jego ramię. - Ale lepiej ci się oddycha?

- Mhm...

Przymykając oczy, przytulił się mocniej do mężczyzny. Łzy uciekły na jego policzki, a on drgnął, kuląc się dalej. To przerażenie zmusiło go do płaczu, tak bardzo bał się tego, jak reagowało jego ciało. Deucalion był przy nim, obejmując silnym ramieniem i do czasu do czasu mówiąc do niego spokojnym tonem. A Theo i tak nie potrafił powstrzymać płaczu, od którego głowa bolała go jeszcze bardziej. 

- Pozwól mi wreszcie się zabić, błagam... - wychlipał rwącym głosem.

- Nie - wychrypiał mężczyzna.

Deucalion nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Zamilkł, mając nadzieję, że te słowa dedykowane były przez abstynencję, a nie przez jego syna. Dużo czasu minęło, nim Theo się uspokoił. Mężczyzna wtedy pomógł mu wrócić do łóżka, podał mu elektrolity i leki na wymioty.

Żeby jakoś zabić czas, Raeken próbował czytać kolejne rozdziały książki, którą dostał. Nie był jednak w stanie się skupić, szybko też wyszło na to, że niewiele pamięta z tego, co już przeczytał. Ciężko było mu skupić myśli na czymkolwiek, ból głowy znów go dopadł. Leżał więc na boku i tępo wpatrywał się w inhalator, który czekał na szafce nocnej. I cholernie bał się, że już zawsze będzie musiał mieć go przy sobie. Przerażała go wizja życia z astmą, nie chciał doświadczyć tych ograniczeń, jakie wiązały się z tą chorobą. Ten cholerny detoks wcale mu nie pomagał, a jedynie ściągał na gorsze. Wyglądał jak cień samego siebie, jak narkoman. Teraz Liam na pewno go odrzuci. Przecież, cholera, był taki odrażający.

Może właśnie dlatego Dunbar wciąż się nie odzywał? Theo przymknął oczy, gdy znów zebrały się w nich łzy. Marzył o tym, by dostać od niego choć odrobinę uwagi. Teraz potrzebował tego jak nigdy dotąd. Potrzebował też Dereka, tęsknił do niego tak cholernie mocno. Jakby tylko przy nim mógł czuć się bezpiecznie on wiedziałby co robić. Przechodził przez ten syf, zdobył doświadczenie. I choć Deucalion robił tyle dla Theo, to on wciąż bał się, że coś idzie nie tak. Bo był tak cholernie wyczerpany, że nie potrafił wstać o własnych siłach. Nie miał nawet ochoty na papierosy. To był stan, od którego śmierć była lepsza.

- Jak się czujesz? - W pokoju pojawił się Deucalion.

Raeken znienawidził to pytanie.

- Chujowo - wychrypiał.

- Chodź, pomogę ci wstać.

- Po co? - jęknął Theo.

- Żebyś zajął się czymś i oglądnął ze mną nasz serial. Zaraz się zacznie.

- Oglądaj sam.

- No chodź, Theo. - Miękki głos mężczyzny go poirytował.

- Nie chcę - fuknął.

Deucalion westchnął. Chwilę jeszcze stał, jakby czekał aż nastolatek zmieni zdanie, jednak ostatecznie odszedł, zostawiając go w spokoju. Theo z trudem przekręcił się na drugi bok i spróbował zasnąć, ból głowy nieco ustąpił. Wrócił wspomnieniami do nocy z siódmego listopada. Kąciki jego ust drgnęły ku górze, gdy przypomniał sobie jak Liam pocałował go w policzek na dobranoc. Zasnął rozmyślając, czy coś takiego kiedykolwiek się powtórzy.

     
***
       

W czwartek po treningu lacrosse'a, Liam był cholernie wykończony. To jednak nie był dobry pomysł, by jeść tylko skromną kolację przez trzy dni, a potem pójść na boisko i dawać z siebie wszystko. Bo dał z siebie wszystko, potrzebował się wyżyć. Miał też okazję na ćwiczeniach poturbować Corey'a, co dało mu trochę satysfakcji. Od jakiegoś czasu Liam nie czuł już złości z powodu tego co stało się między nim a Lukiem, ani z powodu nagrania, którego pochodzenia wciąż nie znał. Już nie czuł też stresu, temat filmiku uważał za zamknięty. Wciąż nosił w sobie tę pustkę, która pozwalała radzić sobie z tym wszystkim. Niewiele rzeczy go obchodziło i tylko czasami myślami wracał do swojej ostatniej rozmowy z Lukiem.

      
- Bello, staram się jak mogę, poświęcam ci czas i jestem wyrozumiały, a ty mnie odpychasz, bo zazdrosny Theo coś ci nagadał na mój temat.
     

Dunbarowi łatwiej było uwierzyć w swoje domysły, że Luke coś kombinuje, niż zrozumieć, że Ganves był świadomy swoich dobrych stron. Przez to jak otwarcie powiedział o bezbłędnym stylu, jakim go traktował, Liam uznał to za wymienienie umyślnych zachowań, sposobów manipulacji. Bo to o niej wspomniał Theo. Czy Raeken rzeczywiście był zazdrosny? Jeśli tak, to o którego z nich? Gdyby Luke rzeczywiście przez niego chciał odnowić swoją relację z Theo, to musiał liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie od strony Raekena. A Raeken stwierdził, że w ogóle nie rozmawiają. Zresztą Ganves wcale nie często poruszał temat Theo. Do Liama dotarło, jak bardzo się pomylił, bezpodstawnie oskarżając Luke'a o to wszystko. I było mu cholernie głupio z tego powodu.

Czy Theo rzeczywiście mógł chcieć nastawić go przeciwko Luke'owi? W to Dunbar nie chciał uwierzyć. Ale wciąż czuł się niekomfortowo z tym, że miał tak bliski kontakt z byłym chłopakiem Raekena. Było mu wstyd, dlatego wciąż nie zadzwonił ani do Deucaliona, ani do Theo. I miał tylko nadzieję, że nic złego się nie stało, choć coś wydarzyć się musiało, skoro kolejny dzień nie było go w szkole. Liam jednak nie miał odwagi zadzwonić. W którymś momencie zdał sobie sprawę, że Theo do niego także dawno nie dzwonił. Liam po cichu miał nadzieję, że rzeczywiście nie było takiej potrzeby. Zaczynał obawiać się, że stracił zaufanie Theo. I źle mu było z myślą, że zdecydował się na przyjaźń, a teraz sam się nie odzywa.

Siedząc w domu nad lekcjami próbował przypomnieć sobie, czy w ogóle widział Deucaliona w szkole przez ostatnie dni. Może wyjechał gdzieś razem z Theo? Ale przecież wtedy by mu powiedział.

      
- Daj znać, jak coś się pozmienia.
     

Dunbar aż złapał się za głowę, kiedy przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę. Był tak cholernie głupi. Drgnął, gdy ktoś nagle wszedł do jego pokoju, w ferworze myśli nawet nie usłyszał kroków.

- A ty co tu robisz? - Spojrzał zdziwiony na siostrę.

- Przyszłam po ciebie - oznajmiła, siadając na jego pościelonym łóżku. - Masz dużo nauki na jutro?

- Zależy co proponujesz. - Odwrócił się w jej stronę na krześle.

- Zobaczyłbyś jak imprezy na studiach wyglądają. - Wzruszyła ramieniem z nic niezdradzającym uśmiechem. - Dawno nigdzie nie wychodziliśmy razem, a chyba jesteś już wystarczająco duży na spróbowanie trochę alkoholu. - Liam uśmiechnął się rozbawiony. - Wziąłbyś rzeczy na jutro do szkoły, ja i Scott byśmy cię przenocowali. Rano podrzucilibyśmy cię do szkoły.

- Kiedy jedziemy?

- Jak się zbierzesz. - Wstała z miejsca. - Idź weź prysznic, ja wybiorę ci rzeczy.

- Umiem sam się ubrać na imprezę - prychnął, zamykając zeszyt. - I nie mam zamiaru nikogo podrywać, więc nie będę się kąpać dzisiaj drugi raz.

- Nie? Nie planujesz podrywać żadnej dziewczyny? - Uśmiechnęła się Malia, przeglądając jego szafę. 

Ta, dziewczyny - pokręcił głową. Przemilczał ten temat, pakując odpowiednie zeszyty do plecaka.

- Daj mi dziesięć minut.

       
***
     

Theo odkaszlnął kilkakrotnie. Nie był chory, a jednak suchy kaszel dopadał go, gdy wdychane powietrze natrafiało na jakiś opór. Często potem łapały go duszności tak silne, że nie poradziłby sobie bez inhalatora. Poprawił się na łóżku tak, by lepiej mu się oddychało. Znów cały dzień przeleżał w tym zacienionym pokoju, nie robiąc nic pożytecznego. Wyrzucał to sobie, bo powinien nadrobić lekcje z całego tygodnia. Nie potrafił się jednak na niczym skupić. Głowa przynajmniej już go nie bolała, trochę kręciło go w żołądku, ale wymiotował znacznie mniej. Był tak cholernie osłabiony. Nie ruszał się z łóżka, jedynie chodził do toalety, gdy już nie mógł wytrzymać. Unikał wtedy patrzenia w lustro. Nie akceptował tego, jak wyglądał przez ten detoks. 

Bo wyglądał i czuł się fatalnie. Z głowy nie wychodziły mu żyletki, którymi chciał sobie jakoś pomóc, ulżyć. Oglądał swoje rany na przedramionach i zahaczał opuszkami palców o strupy, ledwo powstrzymując się od zdrapania tego wszystkiego. Bo chciał by to wreszcie ciało krwawiło, a nie dusza. Deucalion, gdy tylko widział jakim wzrokiem Theo ogląda swoje rany, próbował go czymś zająć albo po prostu kazał mu to zostawić. A Theo myślał tylko o tym, by kupić żyletki zaraz po skończeniu tego całego cyrku. O ile wcześniej nie padnie z wycieńczenia.

- Jak się czujesz? - Deucalion stanął w progu pokoju.

Theo nie odpowiedział, tępo wpatrując się w jeden punkt. Leżał w bezruchu, bezsilnie.

- Tak jak zwykle - wychrypiał słabym głosem.

- To znaczy?

- Wolałbym nie żyć.

Ta cisza, jaka zawsze zalegała po podobnych tekstach, była dosyć ciężka. I długotrwała, jakby Deucalion nie wiedział co odpowiedzieć. Bo nie wiedział, tym razem jakby odpuścił i po prostu wrócił do salonu. Theo wtedy poczuł ulgę. Miał odrobinę własnej przestrzeni, zdecydowanie brakowało mu tego w tym domu. 

I sam nie widział, że wpadał w tę pułapkę myślenia. Że znów sam odpychał od siebie pomoc. Przyzwyczaił się do tego złudnego spokoju, wydawało mu się, że go potrzebował. To było równie fałszywe co to, ile dawał mu tramadol. To było podłym nałogiem, który koniec końców odarł go z wszelkiej godności, prywatności i szacunku do samego siebie. Czy na odwyku Derek też tak się czuł? Odkąd do rąk Theo trafił pamiętnik, przy każdej myśli o Hale'u, zastanawiał się, czy znalazłby tam odpowiedzi. 

Westchnął głęboko.

Jego serce krwawiło. To uczucie rodziło się w klatce piersiowej za każdym razem, kiedy myślał o wyjeździe Hale'a. Mógł się z tym pogodzić, ale wciąż nie miał tej najważniejszej części siebie, która odjechała razem z Derekiem. A gdyby wrócił do jego domu i sprawdził chociaż ostatni wpis? Może Hale wspomniał coś o tym, o nim. O wyjeździe, o zamiarach. Raeken miał ochotę chwycić się tej ostatniej deski ratunku, na tyle desperacko pragnął zrozumieć Dereka. I ostatecznie dowiedzieć się, czy on w ogóle wróci.

Czy odpowiada mi takie życie?

Bez nikogo tak bliskiego, jak Derek, to życie Raekenowi nie odpowiadało w ogóle. Dlatego wolał je sobie odebrać, niż walczyć o coś lepszego.

Nie zasługuję na nic lepszego.

Jego telefon zawibrował. Zmarszczył brwi i otworzył oczy. Serce mu przyspieszyło, gdy pomyślał o wiadomości od Liama. Sięgnął po urządzenie i zawiódł się boleśnie, gdy zamiast nicku Dunbara zobaczył ten Daniela. 

Dan: Miałem dawać znać, jak idę na imprezę. Właśnie na takiej jestem

Dalej McCall podawał adres, Theo odpisał krótkie odrzucenie propozycji i odrzucił telefon na drugą część łóżka. Skulił się na boku i przymknął oczy. Chciał znów zasnąć i uciec od rzeczywistości. Łatwiej było mu czekać na sen, gdy wyobrażał sobie go jako śmierć.

      
***
     

Rzekomo studencka impreza wcale nie różniła się od tych, na których Liam był z Theo albo z Lukiem. Była muzyka, byli ludzie, był alkohol. Dunbar już potrafił odnaleźć się w tym środowisku i razem z Malią, Scottem i Stilesem bez problemu dołączył do innych. Nie miał pojęcia kto to organizował, nie interesowało go to. Nie obchodziło go już nic, potrzebował się rozluźnić. Wlał w siebie kilka kieliszków, na przemian chodził z parkietu do kuchni i z kuchni na parkiet. Jako kierowca Stiles nie pił, tylko on z ich czwórki się wstrzymywał. Liama nawet nie interesowało to, jak zareaguje Malia na to, że spróbował więcej alkoholu niż miał, po prostu dobrze się bawił. Nieprzyjemna tylko myśl siedziała mu w głowie, że po ostatniej imprezie na której był, został upokorzony. Nieprzejmowanie się tym było na tyle trudne, że poszedł do kuchni po kolejną dawkę alkoholu na poprawę humoru.

- Mi też polejesz? - Ktoś wyciągnął do niego kieliszek.

Liam powędrował wzrokiem po wytatuowanej ręce, aż dotarł do rozszerzonych źrenic. Momentalnie poznał szatyna, który uśmiechał się tak samo specyficznie, jak ostatnim razem. Na dolnej wardze już nie było śladu po rozcięciu jakie zrobił mu przy tamtym spotkaniu. Nie spanikował, po prostu nalał mu alkoholu, Thomas chyba uznał to za jakiś przyjazny gest.

- To chyba można się już poznać - wyciągnął do niego swój kieliszek.

Dunbarowi było wszystko jedno. Dlatego wziął swoje szkło i skrzyżował rękę z chłopakiem, o którym w zasadzie nie miał pojęcia.

- Thomas - przedstawił się wedle zwyczaju.

- Liam.

Wlali w siebie wódkę, Dunbar po tym zwiększył odległość pomiędzy nimi. Powstrzymał się od ponownego sięgnięcia po butelkę.

- Ładne imię. - Thomas oparł się obok niego. - Pasuje ci.

Blondyn nie odsunął się z dwóch powodów. Adrenaliny, która krążyła w jego żyłach, gdy tylko go zobaczył i z powodu tego uczucia, jakie towarzyszyło mu przy poznawaniu nowych osób. Specyficzna ekscytacja i zainteresowanie podobały mu się, zwłaszcza w tym stanie. Patrzył Thomasowi prosto w oczy. Nie był w stanie rozpoznać koloru jego tęczówek, tak bardzo rozszerzone miał źrenice. I pierwszy raz wcale nie przejął się losem drugiego człowieka, miał ochotę zaśmiać się z jego głupoty.

- Wiem - odpowiedział Liam. Nie dodał nic więcej, czekał na jego ruch. 

- To na chuj je wcześniej ukrywałeś? - Uśmiechnął się Thomas.

- Żebyś nie miał łatwo. - Dunbar nie zastanawiał się nad tym co mówi.

- Zgrywasz niedostępnego, huh? - Szatyn szturchnął go ramieniem.

- To tanie. Weź pod uwagę, że mi się nie podobasz. - Posłał mu wredny uśmiech.

- Normalnie jak z babą. - Thomas zlustrował go wzrokiem. - Nie wystarczy ci pierwsze wejrzenie?

Dunbar pokręcił głową.

- To może coś lepszego? - Wyciągnął samarkę, w której były dwie niebieskie tabletki. Jego uśmiech był naprawdę zachęcający.

- Zostaw dla siebie - odmówił, jednak Thomas i tak wyciągnął jedną z pigułek. Dunbar spojrzał mu w oczy z perfidnym uśmiechem. - Może w końcu się zaćpiesz.

- Taki mam zamiar, baby. - Włożył sobie pastylkę na język i schował do ust z zadowoleniem. - Ale najpierw cię zaliczę.

- Warto mieć marzenia - skomentował Liam. - Przejebałeś już jedyną okazję, następnej nie będzie.

- Nic nie przejebałem, tylko twój jebany chłopak mi przeszkodził. - Skrzywił się. - Takiej sytuacji to nigdy wcześniej nie miałem.

- Bo jesteś taką pizdą, że nie umiesz się bić.

- Umiem - prychnął.

- To chodź na ring. - Liam spojrzał na niego wyzywająco.

- Potańczyłbym z tobą w innym sposób. - Uśmiechnął się leniwie. - Już tańczyliśmy, pamiętasz?

- Dziwi mnie, że ty pamiętasz - skomentował Dunbar. Musiał zastanowić się, jakim cudem ten nafurany chłopak mógł cokolwiek zapamiętać z którejkolwiek imprezy. - Przecież ty tęczówek nawet nie masz.

- Mam. - Roześmiał się głośno. - Są czarne.

Liam zaśmiał się z własnej głupoty.

- To wiele wyjaśnia.

Sam nie wiedział po co ciągnął tę rozmowę. 

- To jak, zatańczymy? - Thomas wyciągnął do niego dłoń.

- Ja tańczę tylko na ringu.

- Ale z ciebie kłamczuszek. - Pokręcił na niego głową. - Widziałem cię na parkiecie. Jesteś całkiem niezły.

- To przez siostrę - palnął.

- Awww. Jednak nie taki twardziel jak myślałem.

- Zaraz dostaniesz w ryj. - Dunbar zmierzył go poważnym wzrokiem.

- No chodź na parkiet.

Thomas uśmiechnął się rozbrajająco. Liam poczuł jego rękę, która owinęła się wokół jego talii. Nim zdążył go od siebie odepchnąć, usłyszał gwizdy chłopaków nieopodal. Wśród nich rozpoznał Daniela, który obserwował go z rozbawieniem.

- Dunbar, ja nie wiedziałem, że ty taki puszczalski jesteś. - Podszedł bliżej. - Jeszcze niedawno lizałeś się z innym.

Liama coś tknęło. Teraz już miał pewność, że to jego widział na tamtej imprezie.

- I byłeś pod takim wrażeniem, że musiałeś to nagrać, co? - Chciał go podpuścić, gdzieś w międzyczasie ręka Thomasa zniknęła, Dunbar miał pełną swobodę ruchu.

- A żebyś wiedział. - Daniel jakby był z siebie dumny. - Nie tylko ja byłem zdziwiony.

- Ty jebana kurwo.

Nie hamował nerwów, adrenalina dała mu energię, która musiała znaleźć upust. Wymierzył mu sierpowego, na tyle silnego, że posłał go na szafki, po których się osunął na ziemię. Dunbar wziął go w dosiad i bezlitośnie zaczął okładać pięściami. Wyżył na nim wszystkie swoje nerwy, jakby to on był winny całej tej sytuacji z Lukiem, Theo i Masonem.

- Dajesz, baby! - zawiwatował mu Thomas, klaszcząc głośno. - Właśnie takich masz kumpli, Danielku!

Nikt nic nie zrobił. Dopiero w którymś momencie, kiedy Liam już zaczął powoli odzyskiwać zmysły, dotarły do niego głośne głosy oburzenia. Wkrótce ktoś odciągał go za ramiona, wrzeszcząc głośniej niż grała muzyka. 

- Czy ciebie do reszty popierdoliło?! - wydarł się Scott, odpychając go na drugą stronę pomieszczenia.

Dunbar przeczesał ręką włosy, kłykcie paliły go żywym ogniem. Rozbieganym wzrokiem natrafił na zakrwawioną twarz Daniela.

- No i co się prujesz, gościu? - wtrącił się Thomas.

- Stul pysk - warknął na niego Liam.

- Weź wypierdalaj. - Scott odepchnął szatyna i złapał Dunbara za poły koszulki. - Czy ty jesteś niepoważny? - syknął, przypierając go do ściany. - Dlaczego mu to zrobiłeś?

- Żeby jeszcze jakiś dzieciak cię interesował - prychnął Liam.

- To mój brat, skurwielu - wycharczał, chyba ostatkiem sił powstrzymując się od uderzenia go.

Dunbar momentalnie się opamiętał. Spojrzał ponad ramieniem Scotta na leżącego przy szafkach Daniela, któremu pomagała Malia. Może rzeczywiście trochę przesadził.

- Dlaczego mu to zrobiłeś? - szarpnął nim znowu McCall.

- Ośmieszył mnie.

- Ja pierdole... - Scott puścił go i odsunął się, jakby bał się, że zaraz straci nad sobą panowanie. Wtedy podszedł do niego Stiles, układając rękę na ramieniu. 

- Będzie z nim okej, co najwyżej ma złamany nos. - Stilinski patrzył przyjacielowi prosto w oczy. Stał znacznie bliżej niż powinien.

Dunbar zamrugał parokrotnie. Wydawało mu się, że zobaczył coś więcej w tym geście. Wydawało. Przecież między nim a Theo też było tyle rzeczy odbiegających od przyjaźni, że...

Ktoś uderzył go z otwartej dłoni w twarz, aż zarzuciło jego głową. Policzek zapiekł go ostro, ale to dopiero szaleńcze uczucia wywołały piekące łzy pod powiekami, gdy zrozumiał, że zrobiła mu to Malia. Momentalnie poczuł się tak obco, spojrzał na nią zdezorientowany.

- Wstyd mi za ciebie. - Pokręciła głową rozgoryczona.

Liam spuścił wzrok, serce szaleńczo biło mu w piersi. Czy tak musiał się czuć Theo, kiedy bił go własny ojciec? Dunbar nie był w stanie odezwać się w żaden sposób, Malia po prostu odeszła, zabrali Daniela gdzieś indziej. Unikając spojrzeń ludzi, Liam przedostał się do wyjścia z domu. Potrzebował zapalić. Serce nie przestawało mu bić nienaturalnie, myśli były rozproszone, stracił poczucie bezpieczeństwa. Chciał uciec, sam nie wiedział przed czym. Wpadł na kogoś gdy wychodził z posesji, chciał to zignorować, ale chłopak go zatrzymał.

- Hej, co jest? - Przytrzymał jego łokieć.

Liam uniósł rozbiegany wzrok na te ciemne tęczówki. Luke spojrzeniem badał jego twarz, jakim cudem po tym wszystkim mógł się jeszcze nim przejmować?

- Zostaw mnie - odezwał się Dunbar ochrypłym głosem. Nie zrobił nic poza tym.

Ganves uszanował jego zdanie, jak zwykle. Puścił jego rękę, wciąż jednak wpatrywał się w niego zaniepokojonym wzrokiem.

- Co się stało? - dopytał.

- Nie twoja sprawa. - Dunbar pokręcił głową, choć jakaś cząstka niego chciała się poddać i poszukać tego bezpieczeństwa w jego ramionach. Chyba dlatego wciąż stał przed nim.

- Na pewno? - Luke pochylił się do niego, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. Dunbar patrzył tylko na jego szeroki tors, przypominając sobie jak to było przytulać się do niego. - Czy ty jesteś pijany?

- Nie jestem.

Stanowczo był bardziej pijany niż myślał.

- Przecież widzę - westchnął Ganves.

Liam zrobił krok w tył.

- Poradzę sobie. I... - odważył się spojrzeć mu w oczy - przyjmuję przeprosiny. Źle cię oceniłem, to ja przepraszam.

- Nic nie szkodzi. - Luke uśmiechnął się do niego. Liam poczuł się jakoś lepiej, gdy ujrzał te dołeczki. Spuścił wzrok na jego usta. Albo to kwestia światła, albo naprawdę pierwszy raz zobaczył na nich cień smutku.

     
- Bywam dobrym aktorem, bello.
     

Opamiętał się. Przygryzł wargę i zrobił kolejny krok w tył.

- Poradzę sobie - powtórzył, choć sam nie wiedział dokąd miałby pójść.

- Jakby coś to dzwoń, dobrze? Nie będę tu pić, jestem samochodem. - Patrzył mu głęboko w oczy.

Liam nie potrafił znieść tego spojrzenia. Czy właśnie tak czuł się Theo, kiedy okazywało mu się współczucie?

- Okej - wychrypiał niewyraźnie.

- Liam. - Podszedł do nich Stiles.

Luke spojrzał w oczy blondyna, jakby sprawdzał czy Stilinski go nie krępuje.

- Co jest? - mruknął Dunbar, nie mając odwagi spojrzeć na syna szeryfa.

- Musimy iść, skończyłeś gadać? - Stiles spojrzał na Luke'a jakby oceniającym wzrokiem. Ganves wyprostował plecy patrząc na niego hardo.

- Chyba tak - wychrypiał Liam. - A co?

- Musimy iść. - Pociągnął go w stronę swojego samochodu. Dunbar nie protestował, skinął tylko Luke'owi na pożegnanie i wsiadł do Jeepa. Ganves nie oderwał od niego spojrzenia ani na moment. - Malia chciała, żebym cię odwiózł - odezwał się znowu Stiles, odpalając silnik. - Bo trochę narozrabiałeś.

- Przecież nie zrobiłem nic takiego - fuknął Dunbar. Zapiął pasy i wtedy zauważył zaczerwienioną skórę na swoich kłykciach.

- Naprawdę tak myślisz? - westchnął Stilinski, włączając się do ruchu. 

- Skąd miałem wiedzieć, że to jego brat? - Liam bezsilnie oparł głowę na zagłówku.

- To nieważne czyj to jest brat. - Jego głos był dziwnie łagodny, wyrozumiały. - Nie możesz rzucać się na ludzi z pięściami, jeżeli nie jesteś na ringu, rozumiesz?

- Mhm.

Wbił wzrok za szybę. Zamilkł, zastanawiając się, czy Theo też tak się czuł, kiedy ktoś go pouczał.

    
***
     

Deucalion wszedł do jego zacienionego pokoju. Theo już stracił rachubę czasu, nie wiedział czy jest noc, czy dzień. Dorosły miał rację, zupełnie się rozregulował. Odkaszlnął kilka razy i poprawił się do pozycji, w której lepiej mu się oddychało.

- Tylko, błagam, nie pytaj jak się czuję - jęknął przecierając twarz dłońmi.

- Synu, muszę wiedzieć co ci dolega - wyjaśnił, przysiadając na skraju łóżka. - Boli cię serce? Albo głowa?

- Nie boli. - Pokręcił głową. Chciał podnieść się do siadu, jednak nie dał rady. - Tylko trudno mi się oddycha. I nudności mnie trzymają, ale raczej już nie będę rzygać.

- To dobrze. - Deucalion uśmiechnął się pod nosem. - Poprawia ci się.

- No nie wiem - wychrypiał Raeken.

- Dlaczego?

Theo wyciągnął przed siebie rękę, która drżała.

- Dalej mam słabe ciało. Ledwo mogę sam wstać z łóżka.

- Bo musisz więcej jeść, synu. - Deucalion pomasował jego ramię. - Już nie wymiotujesz, warto spróbować.

- Żebym znowu skończył przy kiblu? - Skrzywił się i zakaszlał krótko. 

- Jeśli twoje ciało tak zareaguje na jedzenie, to doszłoby do tego prędzej czy później. A ty powinieneś zjeść jakieś śniadanie. I najlepiej wziąć się potem za lekcje, bo dzisiaj już piątek.

Theo jęknął cierpiętniczo.

- Przecież ja nie dam rady w poniedziałek iść do szkoły i pracy.

- Zobaczymy, może regularne posiłki coś poprawią. - Deucalion wstał i odsunął rolety, rozjaśniając pokój. - Chodź, zrobię ci śniadanie.

Theo pozwolił pomóc sobie wstać i do kuchni trafił już o własnych siłach, trzymając się ścian. Odkaszlnął kilkakrotnie i zajął miejsce przy stole.

- Kurwa, nie wziąłem inhalatora - wychrypiał, układając dłoń na swojej klatce piersiowej.

Deucalion podał mu go, Raeken nawet nie zauważył, kiedy dorosły go zgarnął.

- W sumie to mam też problemy z koncentracją - wymamrotał, nie patrząc na Deuca. - I pamięcią.

- Masz zaburzone funkcje poznawcze. - Skinął Deucalion, jakby wiedział, o tym od początku. - To dlatego, że abstynencja nasila objawy depresji. To jest jeden z nich.

Raeken bezsilnie schował twarz w dłoniach. Choć od jakiegoś czasu próbował oswoić się z tą myślą, to i tak poczuł palące łzy pod powiekami.

- Kurwa, ja nie chcę być taki chory. - Drgnął, kuląc się w sobie.

Deucalion podszedł do niego i ułożył mu dłoń na ramieniu.

- Z tego da się wyjść, synu, to nie jest koniec świata. - Pomasował go pokrzepiająco. - Tylko trzeba podjąć leczenie zanim będzie za późno.

Raeken jeszcze bardziej skulił się w sobie. Przecież dla niego już dawno było za późno. Drapanie w gardle zmusiło go do kaszlu, ścisnął w dłoni inhalator. Czuł się taki schorowany, że z góry zakładał porażkę próby wyjścia z tego. Prościej byłoby odebrać sobie życie. Ścisk dłoni Deucaliona przypomniał mu o jego obecności. Był z nim przez cały ten czas, opiekował się i traktował jak własnego syna. Poczucie winy ogarnęło Theo, gdy wyobraził sobie jakim ciosem mogłoby być dla niego jego samobójstwo. O ile rzeczywiście dorosłemu na nim zależało. 

Odchrząknął i wyprostował się, ocierając szklane oczy. Chciał odetchnąć, ale doznał ataku kaszlu. Przedłużył się, Theo czuł, że coś ściska go pod gardłem. Przyjął pozycję i wstrząsnął inhalatorem. W miarę możliwości wypuścił powietrze i objął wargami ustnik. Już tylokrotnie musiał tego używać, że nauczył się synchronizować wdech z wyzwoleniem dawki leku. Przytrzymał powietrze i dopiero po dłuższej chwili mógł spokojnie oddychać. Od razu poczuł poprawę.

- Jak wszystko się unormuje po skończeniu detoksu i dalej będziesz potrzebować inhalatora, to pójdziemy do lekarza.

Theo poczuł dyskomfort na myśl o tym, jednak nie protestował.

     
***
     

W szkole na lekcjach Dunbar siedział z kacem. Moralnym. Nie widział dzisiaj Daniela w szkole, próbował sobie przypomnieć jak wyglądała jego twarz na tamtej imprezie, ale z rozkojarzenia i nietrzeźwości niewiele z tego pamiętał. Jego kac potęgowało poczucie winy, jakie złapało go po tamtej krótkiej rozmowie z Ganvesem. Bo potraktował go źle, teraz w pełni to do niego docierało i żałował. Powinien był rozegrać to lepiej, zachować się bardziej dojrzale. A jednak poddał się uczuciom, tak jak na tej cholernej imprezie.

Malia nie odezwała się do niego. Razem ze Scottem późno wróciła do domu, kiedy Dunbar spał. Rano Liam wyszedł sam, decydując się na dojazd do szkoły autobusem. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego siostra go uderzyła, z uporem maniaka przypisywał to stanowi nietrzeźwości. Choć tak naprawdę nie miał pewności, czy Malia rzeczywiście wtedy była wstawiona. 

Zamknął się w sobie. Nie odezwał się na żadnej lekcji, jedynie przy sprawdzaniu obecności. Tak również było na w-fie, który miał z Masonem. Nie spojrzał nawet na niego, zajmował sobą. Siedział tylko w swojej głowie i próbował poradzić sobie z poczuciem winy, jakie budziła w nim reakcja siostry. Starał się na ćwiczeniach, żeby jakoś dać upust emocjom. To były jego ostatnie lekcje, dlatego po wszystkim wcale nie spieszył się ubieraniem w szatni. 

W którymś momencie zorientował się, że Mason też.

- Biłeś się z kimś? - zapytał, gdy zostali sami.

- Nie twój interes. - Głos miał ochrypły od długiego milczenia.

- Może i nie - potwierdził Hewitt. - Ale z jakiegoś powodu dalej niepokoi mnie twoje zachowanie.

- Skoro nie masz innych zmartwień. - Wzruszył ramionami.

- Liam. - Ciemnoskóry odwrócił go do siebie przodem.

Dunbar spojrzał mu w oczy swoim pustym, obojętnym wzrokiem, napotykając jego zdeterminowane spojrzenie.

- Czego? - Uniósł brwi.

Mason dłuższą chwilę wpatrywał się w niego bez słowa.

- Dlaczego dalej próbujesz ze mną gadać? - zapytał Liam z takim samym niezrozumieniem, z jakim Theo pytał go o chęć przyjaźni.

- Bo byliśmy tymi cholernymi przyjaciółmi i nawet jeśli nie chcę, to widzę, że coś jest z tobą nie tak. Chcę pomóc. 

Theo chyba właśnie tak się czuł.

- Jak? - Dunbar posłał mu zmęczone spojrzenie.

- Porozmawiaj ze mną albo z kimkolwiek. Szczerze.

- Z tobą? - Liam uniósł brwi.

- Tak, ze mną, przestań zachowywać się jak dupek. Od kiedy ty się zrobiłeś taki cyniczny? I pusty.

- Od twojego wypadku. - Chyba skłamał w tym momencie, ale przecież Hewitt nie mógł tego sprawdzić. Tak jak Liam się domyślał, ciemnoskóry długo nie potrafił na to odpowiedzieć. - Albo od naszej rozmowy, kiedy cię wybudzili.

- A jak miałem zareagować?

- Nie pruję się o to do ciebie, tylko odpowiadam ci na pytanie - wytłumaczył monotonnym głosem Liam.

- Tak czy inaczej chyba powinniśmy o tym porozmawiać. 

- Co chcesz usłyszeć? - zapytał wprost.

- Nie chcę nic usłyszeć, tylko powiedzieć ci, że zareagowałem impulsywnie. - Mason patrzył mu prosto w oczy, Dunbar ledwo wytrzymał to szczere spojrzenie. - Czytałem ostatnio książkę o buddyzmie, trafnie ujęto tam, że gniew przysłania te prawdziwe emocje. Ja wtedy tak naprawdę byłem pogubiony, nie wiedziałem co dalej ze mną będzie, bałem się. I za to wszystko winiłem ciebie, dlatego zdecydowałem tak, a nie inaczej.

- Dobrze zdecydowałeś - wymamrotał Liam, zajmując się pakowaniem swoich rzeczy.

- Poukładałem sobie to wszystko i zdałem sobie sprawę, że brakuje mi ciebie.

Dunbar dziwnie czuł się z tą szczerością Masona. Odwykł od takich rozmów, bo te z Theo wyglądały inaczej.

- Przecież masz Corey'a - wymamrotał.

- Mam, ale to co innego.

- Ale my i tak nie wrócimy do tego, co było przed twoim wypadkiem, oboje o tym wiemy. - Spojrzał mu w oczy z pewnego rodzaju bezradnością. Liam już sam nie wiedział, co powinien zrobić.

- Zawsze możemy spróbować. - Mason wzruszył ramionami i uśmiechnął się słabo pod nosem. - Mógłbyś chociaż siedzieć z nami na tej głupiej stołówce, a nie unikać jak ognia. Przecież znam cię i wiem, że lubisz towarzystwo. A ty się izolujesz.

- Bo nie odpowiada mi to towarzystwo - wychrypiał, przysiadając na ławce. - Źle się przez was czułem. Czuję.

- Nas?

- Przez Corey'a - poprawił się. - Wy mu tylko wtórowaliście. 

- To może najpierw my pospędzamy trochę czasu? Ty i ja, jak kiedyś. - To była szczera propozycja.

Liam uniósł na niego niezrozumiałe spojrzenie. Nie docierało do niego, że dostał jakąkolwiek szansę, że rozmawiają najnormalniej w świecie od tak dawna.

- Naprawdę mi wybaczasz?

- Naprawdę - przytaknął. - Masz może wolną niedzielę?

Dunbar z nadzieją skinął głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro