Rozdział 60
Z klubu wyszli nieco bardziej pijani niż tydzień temu. Zimny, piątkowy wieczór nie przeszkadzał Liamowi w tym, by uparcie trzymać Luke'a za rękę. On sam też nie protestował, alkohol i wzajemny dotyk rozgrzewał od środka, przynajmniej tak czuł Liam. Nie było źle, choć szli w ciszy i pośród mroku, to błysk latarni ulicznych komponował się wraz z równie zżółkłymi i pomarańczowymi liśćmi, walającymi się po chodniku. W drugim tygodniu listopada niektóre drzewa były już gołe, inne jeszcze w odcieniach brązu. To Liam widział tylko przy mijanych snopach światła. Z góry przyświecał im księżyc, a auta sunące z rzadka po ulicy obok tylko psuły mu widok. Przeszedł go dreszcz, kiedy przypomniał sobie błysk reflektorów tuż przed wypadkiem Masona. Nie chciał o tym myśleć, więc spojrzał na Luke'a, on również wydawał się obserwować to, co ich otaczało.
– Możemy przejść na skróty. – Starszy wskazał ręką park słabiej oświetlony niż chodnik, którym szli.
Liam nie odpowiedział, pociągnął go tylko i wszedł w alejkę. Żwir zachrzęścił pod ich butami, przerywając ciszę, która panowała wokół. Potem dołączył do tego szelest deptanych liści i szum ich resztek w górze, poruszanych na słabym wietrze. Dunbar poczuł jak Luke potarł kciukiem jego dłoń. Uśmiechnął się i odwzajemnił gest, jednak nie spojrzeli przy tym na siebie. Szli dalej, niespiesznie, równo obok siebie. Liamowi naprawdę odpowiadała obecność chłopaka. Polubił ją, czuł się przy nim spokojny, z poczuciem, że właśnie tak ma być. Luke go rozumiał, szanował jego zdanie i potrafił wesprzeć, kiedy było trzeba. Rozumieli się też dość dobrze, a to oczarowanie i jakiś odsetek promili w jego krwi, nasuwały mu myśl, że nie potrzebuje nikogo i niczego innego do szczęścia.
No, może poza jednym. Wyplótł dłoń i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Zignorował zdezorientowane spojrzenie Luke'a, który przystanął razem z nim. Liam wyciągnął papierosy i zapalniczkę, nie pamiętał kiedy ostatnio palił.
– No co ty, bello.
Dunbar dosłyszał się dezaprobaty w jego głosie i chyba tylko dlatego zatrzymał nieodpaloną używkę w połowie drogi do ust.
– No co?
Nim się zorientował, papieros zniknął z jego palców, tak samo jak paczka i zapalniczka z drugiej dłoni.
– Nie będziesz przy mnie truć się tym syfem – oznajmił Luke, chowając po kieszeniach własności Liama.
– Ale ja chcę zapalić – fuknął, marszcząc brwi. Niewiele brakowało, a tupnąłby nogą, na tyle gwałtowną irytację wywołał w nim starszy. Złożył ręce na piersi i patrzył na chłopaka, nieco zadzierając głowę.
– Mam coś lepszego.
Nim zdążył zrozumieć, co Luke ma na myśli, poczuł jego dłonie na swoich policzkach i zaraz potem ciepłe usta łączące się z jego. Liam odruchowo przymknął oczy i ze złości, przygryzł w odwecie wargę starszego. Chłopak syknął, ale wciąż próbował nadać zbliżeniu typowej dla siebie powolności. Wkrótce jego usta całkowicie pochłonęły uwagę Liama. Bo kiedy Luke go całował, Dunbar zapominał o całym świecie. Poddawał się temu powolnemu rytmowi, jakie nadawały wargi chłopaka. Jego usta smakowały słodkim alkoholem z drinków, jakie pili tego wieczoru. Całowali się tak spokojnie, subtelnie, żaden z nich ani razu nie użył języka. To sprawiło, że do myśli Liama przebił się Theo. Sposób w jaki on całował był zupełnie inny, bardziej stanowczy, może trochę agresywny. Luke robił to inaczej, delikatnie, jakby ostrożnie. Po prostu przyjemnie.
Poza ich złączonymi ustami, do świadomości Liama przebił się szum przejeżdżającego samochodu po ulicy, od której przyszli. Dotarły do niego też kroki, na których dźwięk od razu przerwał pocałunek i odsunął się od Luke'a. Rozbieganym wzrokiem spojrzał na koniec alei, z którego przyszli, tam z wolna przesunęła się sylwetka osoby, która przeszła obok ścieżki. Odetchnął i przeczesał ręką włosy, przestępując z nogi na nogę. Jednak wolałby papierosy od buziaka.
– Czego się tak przestraszyłeś? – zapytał Luke, Liam nie spojrzał na niego.
– Nie chcę nic takiego robić przy kimkolwiek. – Ściągnął brwi, sam nie wiedział skąd ta iskra irytacji. – A już na pewno nie w miejscach publicznych.
– Przepraszam, wcześniej nikogo nie było – usprawiedliwił się Luke, jakby rzeczywiście zrobił coś karygodnego.
– Oddasz mi szlugi? – Liam dopiero w tym momencie spojrzał w jego ciemne oczy.
Starszy pokręcił głową z dezaprobatą i pewnego rodzaju bezradnością. Z wyraźną niechęcią, wyciągnął rzeczy, schował tamtego papierosa do paczki i zawahał się jeszcze, nim oddał je Dunbarowi.
– Ale nie pal przy mnie – zastrzegł zupełnie poważnym tonem. – A najlepiej to jakbyś w ogóle przestał.
Liam naburmuszył się, jednak uszanował jego zdanie i schował papierosy do kieszeni. Chyba znalazł pierwszą wadę tego chłopaka. Udał się dalej, tym razem nie podając mu ręki.
– I teraz będziesz na mnie obrażony? – westchnął Luke, równając z nim krok.
– To moja sprawa czy palę, czy nie – oznajmił. Mimowolnie pomyślał o tym, jak często jego tato kłócił się z mamą o rzucanie tego nałogu.
– Lo siento, bello. Po prostu jestem przewrażliwiony.
Zupełnie skruszony głos Luke'a zwrócił uwagę Liama. Spojrzał na wyższego, który z nietypową dla siebie, smętną miną szedł ze spuszczoną głową. Tę nagłą zmianę nastroju Dunbar zwalił na alkohol, bo – tak jak i on – wyższy na pewno nie był trzeźwy.
– Dlaczego? – Ściągnął brwi w zdziwieniu. Przecież zapach wcale nie był taki zły.
– Moja mama zmarła na raka płuc. – Luke wzruszył ramieniem, ale jego głos zdradził ślad czasów, kiedy nie potrafił o tym mówić.
Liam zamknął usta. Już kolejny raz szczerość starszego wprawiała go w zakłopotanie. Jego nie do końca trzeźwy umysł nie mógł znaleźć odpowiedniej odpowiedzi.
– I martwisz się, że ja też zachoruję?
– A po co kusić los? Po co psuć sobie zdrowie? – Luke przystanął, wpatrując się w niego jakimś takim przejętym wzrokiem. – No powiedz, bello, co masz z tego?
Dunbar odwrócił spojrzenie, długo nie potrafił odpowiedzieć.
– Coś, czego nie zrozumiesz – odezwał się wreszcie. Luke pokręcił głową jakby z bezsilności i zerwał kontakt wzrokowy. Liam ujął jego dłoń i pociągnął lekko. – Chodźmy, nie chcę się kłócić.
– To przy mnie więcej tego nie ruszaj – oznajmił wyjątkowo stanowczym głosem. Może nieco zirytowanym. Liam wolał odpuścić niż sprzeczać się dalej.
Wyszli z parku i dotarli pod blok, do którego bramy weszli. Nie było nikogo wokół i chyba tylko dlatego Dunbar wciąż trzymał rękę starszego. Puścił ją dopiero przed wejściem do mieszkania, wolał by pan Carroll tego nie zauważył. Luke zdawał się być tym rozbawiony, ale nie skomentował tego w żaden sposób. W zetknięciu z ojcem Luke'a, Liam był naprawdę zdziwiony. Może to uczucie trochę spotęgował alkohol, ale – jak na agenta FBI – facet wcale nie wyglądał na wysportowanego. Był za to głośny i gadatliwy, jak na kogoś z hiszpańskimi korzeniami przystało. Dopiero widząc Luke'a w jego towarzystwie, Liam dostrzegał uderzające podobieństwo w rysach twarzy. Pan Carroll jedynie nie miał dołeczków i włosy miały tendencję do skręcania się i falowania, w przeciwieństwie do tych Luke'a. Nastolatek musiał więc cechy różniące odziedziczyć po matce. Lub po kimś od jej strony.
Nawet jeśli Dunbar był już przyzwyczajony do tego, że Luke wplata w mowie hiszpańskie wyrazy, to i tak siedział osłupiały, gdy Ganvesowie między sobą zaczęli rozmawiać w tym języku. Nie zrozumiał niczego, mógł tylko po tonie głosu wnioskować kontekst, ale i tego jego nie do końca trzeźwy mózg nie ogarniał. Rozmówki wcale też długo nie trwały, Luke ostatni raz odkrzyknął coś ojcu i zamknął drzwi od swojego pokoju. Wraz z tym, Liam poczuł spokój, jakby świat ograniczał się do tego jednego pomieszczenia i ich dwójki.
– Jak to było? – odezwał się Dunbar, przysiadając na łóżku. – "Trochę" umiesz po hiszpańsku?
Luke uśmiechnął się, ale nie odpowiedział od razu. Ściągnął z siebie kurtkę i bluzę, co zrobił także i blondyn.
– Rozmawiamy tak między sobą. Jak czegoś nie używasz, to zapominasz. My nie chcemy zapomnieć. – Wzruszył ramionami i zdjął koszulkę. Liam spuścił wzrok na jego klatkę piersiową i brzuch. Może i Luke stale nie ćwiczył żadnej dyscypliny, ale dbał o siebie i efekty tego było widać. – Nie przebierasz się, bello?
Chłopak podał mu torbę z jego rzeczami, którą Liam zostawił tu przed ich pójściem do klubu.
– Przebieram – wymamrotał, zawieszając wzrok na jego bicepsie, który napinał, trzymając torbę. Dunbar wziął ją od niego i dopiero spojrzał mu w oczy, które miały rozbawiony wyraz. Potem zdał sobie sprawę z własnego zachowania i poczuł, że chyba zaczyna się rumienić.
– Ya veo. – Luke pochylił się i cmoknął go w czoło.
Jego drwiący głos przemówił do Liama bardziej niż te dwa krótkie słowa, których znaczenia nie znał.
– No naprawdę – fuknął i wstał z łóżka, by zmienić ubrania na te, w których miał spać.
– No nie denerwuj się tak, bello – westchnął Luke, układając się na łóżku.
– Nie widziałeś mnie jeszcze zdenerwowanego – oznajmił, swoje rzeczy odkładając na krzesło przy biurku.
– To chyba dobrze, nie? – ziewnął starszy, układając się wygodniej na materacu. – Zgasisz światło?
Liam pstryknął wyłącznik, jego oczy potrzebowały chwili, by zacząć rozróżniać kontury. Zerknął tylko w stronę okna, bo to było jedyne źródło nikłego światła.
– O cholera – wyrwało mu się i zamiast do łóżka, podszedł do szyby. – Masz stąd zajebisty widok.
– Będziesz tam stać, czy wreszcie pójdziemy spać? – zapytał znużonym głosem Luke.
Dunbar westchnął i wrócił do łóżka, układając się przy starszym. Zaraz jednak podparł się na łokciach, spoglądając na jego twarz, którą widział chyba tylko dzięki niewielkiej odległości.
– Już chce ci się spać? Jeszcze przed chwilą byłeś całkiem ogarnięty – powiedział wprost, wpatrując się w jego czarne oczy.
Luke zaśmiał się krótko. Może odrobinę sucho.
– Bywam dobrym aktorem, bello – wychrypiał, kąciki ust niewiele powędrowały ku górze, Liam był pewien, że dostrzegł tworzące się płytkie dołeczki.
– Dogadałbyś się z Theo – palnął, bo Raeken to chyba powinien pracować w tym zawodzie.
Luke westchnął i również podparł się na łokciu, zbliżając swoją twarz do jego. Dunbar poczuł, że serce zgubiło rytm, rozbiegane myśli stały się chaotyczne jeszcze bardziej.
– Wolę dogadywać się z tobą.
Liam długo nie był w stanie odpowiedzieć, z rozchylonymi ustami wpatrywał się w jego czarne od mroku oczy. Przez ciemność nie potrafił rozpoznać ich wyrazu nawet przy tak niewielkiej odległości.
– Dlaczego? Przecież nie znasz Theo.
– Nie – potwierdził. – Ale to co o nim od ciebie słyszałem wystarczy mi, żeby trzymać się z daleka.
– Co w nim takiego?
– Jest toksyczny, nie widzisz tego?
– Mnie traktuje normalnie.
Luke roześmiał się drętwo, bez rozbawienia. To zdezorientowało Liama, tego wieczoru chyba pierwszy raz, w ciągu ich znajomości, widział go w takiej wersji. Ganves z drwiącym wyrazem twarzy był dość... dziwnym widokiem. W Dunbarze to budziło niepokój.
– No o co ci chodzi? – Ściągnął brwi, posyłając mu spojrzenie żądające wyjaśnień.
– Nic takiego. – Luke wyciągnął dłoń i pogładził kciukiem jego policzek. – Po prostu nie wiem, czy on ci w końcu nie zaszkodzi.
– Martwisz się o mnie? – Uśmiechnął się Liam, jego przymroczona procentami świadomość zignorowała to swego rodzaju ostrzeżenie. Nie uznawał Theo za żadne niebezpieczeństwo. – I co niby miałby mi zrobić? – spytał, nie czekając na odpowiedź. – Jedyna rzecz, to te szlugi, ale to i tak był mój wybór.
– Przez niego palisz? – Luke zapytał o to głosem, którego Dunbar nie potrafił rozpoznać.
– Przecież mówię, że to był mój wybór. – Liam znów ściągnął brwi.
– Dobrze – mruknął, kończąc rozmowę. Cofnął dłoń z jego policzka i ułożył się z powrotem na poduszkach, po chwili przetarł twarz dłońmi.
– Jesteś zły? – Liam tylko tak odczytywał jego zachowanie.
– Jestem zmęczony, bello – wychrypiał, układając się na boku. Wsunął rękę pod poduszkę, drugą naciągnął bardziej na nich kołdrę.
– Czyli mogę się przytulić?
– Zawsze możesz. – Uśmiechnął się i przygarnął go do siebie, obejmując.
Liam wtulił się w jego tors i uspokojony przymknął oczy, chłonąc jego ciepło. I doskwierała mu tylko myśl, że rzeczywiście coś jest z nim nie tak, skoro polubił bliskość tego chłopaka. Czuł dyskomfort na samą myśl przymusu tłumaczenia się tym osobom, przy których określał się jako heteroseksualny.
– Ryzyko naprawdę czasem ma sens.
Słowa Theo odbiły się echem w jego głowie. Skrzywił się i zawiercił, bo nie chciał teraz o nim myśleć. Na nic to jednak było, gdy poczuł ciągnący ból w karku. Theo był wygodniejszy od Luke'a. Przekręcił się więc na drugi bok, plecami przytulając się do starszego. Poczuł jak i w tej pozycji chłopak oplata go ręką i wtula się bardziej w niego. Liam spróbował skupić się na odczuwanej senności, bał się, że zaraz ona odejdzie. Ciepło ciała Luke'a, jego bliskość i spokojny oddech, jaki Liam czuł na swoim karku, nasuwały mu poczucie bezpieczeństwa. A mimo to, mięśnie wciąż były w lekkim napięciu, jakby wyczulone na dotyk Ganvesa. Jakby ten dotyk miał zwiastować coś więcej, jakby miał nastąpić po nim jakiś ruch. To było absurdalne, a jednak długo nie potrafił się rozluźnić.
Zaczął się zastanawiać, czy po podobnym wieczorze potrafiłby zasnąć przy Theo. Po ostatniej nocy, kiedy dzielili łóżko, Liam miał złe wspomnienia. Zmarszczył brwi zażenowany, gdy przypomniał sobie, jak daleko zaszli w tamtym zbliżeniu. Czuł wtedy, że Raeken był twardy. Teraz to jakby wyraźniej pojawiło się w jego świadomości i zaczęło zastanawiać. Nie pamiętał wszystkiego, ale Theo chyba z pewnym trudem to przerwał. Naprawdę był podniecony? Liamowi ciężko było w to uwierzyć. Jeszcze trudniej było mu przyjąć do wiadomości, że sam chciał czegoś więcej. Westchnął głęboko, w miarę cicho by nie zwrócić na siebie uwagi Luke'a. I Theo i Liam byli wtedy nietrzeźwi. Tak argumentował to sobie Dunbar i może takie skwitowanie faktów pozwoli mu wreszcie o nich zapomnieć.
Choć wspomnienie ust Raekena wciąż było wyraźne.
***
Zapach świeżej kawy unosił się w kuchni, kiedy Theo zaczął zmywać naczynia po ich wspólnym śniadaniu. Przez moment słychać było tylko szum wody w zlewie i pracujący ekspres, przy którym stał Deucalion. O tak wczesnej godzinie oboje jeszcze się rozbudzali.
– Na pewno nie chcesz kawy? – zapytał mężczyzna, zerkając na niego.
– Nie piję, już ci mówiłem. – Pokręcił głową, nie odrywając wzroku od mytego naczynia.
– A podrzucić cię do pracy?
Theo odłożył talerz na suszarkę i zaczął zmywać następny. Zerknął w międzyczasie na zegarek naścienny i znów pokręcił przecząco głową.
– Zdążę. Ty powinieneś spać, a nie specjalnie wstawać i robić śniadanie – odpowiedział.
– Chciałeś wziąć leki – przypomniał Deucalion, siadając przy niewielkim stole z kubkiem parującej kawy.
– Mogłeś mi wieczorem zostawić dawkę.
– Już o tym rozmawialiśmy, synu – westchnął dorosły.
Theo zacisnął szczękę i wytarł dłonie, a potem blat wokół zlewu pochlapany wodą. Owszem, rozmawiali o tym, kiedy Raeken ma zażywać tabletki i ta rozmowa skończyła się spięciem. Theo wciąż irytował się na brak zaufania i na samego siebie, bo przecież nie powinien mieć o to pretensji, nie zasługiwał na nie.
– A i tak musiałem wstać wcześniej – odezwał się znowu Deucalion. – Muszę tu trochę ogarnąć.
– Czemu nie zrobisz tego później? – Theo uniósł na niego pytające spojrzenie. – Wtedy bym ci pomógł.
– O dziewiątej jadę po Alexa – wyjaśnił Deucalion, popijając kawę. – Przyjeżdża na noc, zapomniałem ci o tym powiedzieć.
Raeken zamarł w bezruchu, spoglądając na niego kontrolnie. Miał nadzieję, że się przesłyszał. Syna Deucaliona znał z opowieści i to mu wystarczało, nie chciał go poznawać bliżej. I jak teraz to wszystko będzie wyglądało?
– I co mu powiesz? – Zmarszczył brwi, emocje w nim zawrzały. W jednym momencie stracił poczucie bezpieczeństwa, na samą myśl o obcej mu osobie w tym domu. – Że pokoju już nie ma, bo przybłęda potrzebował?
– I po co te nerwy? – Spokojny głos Deucaliona jakby jeszcze bardziej zirytował Theo. – Nie powiem mu niczego o tobie, jesteśmy współlokatorami i na tym się kończy, nie muszę mu się z niczego tłumaczyć. A miejsce do spania...
– Ja dzisiaj tu nie śpię – wypalił Theo, kręcąc głową. Nieświadomie zrobił krok w tył. – Nie chcę go spotkać.
– Prędzej czy później...
– Wolę później – oznajmił Raeken, robiąc jeszcze jeden krok w tył. – Spójrz na mnie, kurwa, wyglądam jak ćpun.
Widział jak Deucalion powstrzymał się od zlustrowania go wzrokiem. Theo za to doskonale wiedział, że ma rację. Ciężkie noce odbijały się na nim, tak samo jak stres z ostatnich dni i uzależnienie. Miał bladą, matową skórę, cienie pod oczami, z dnia na dzień coraz bardziej widoczne. Już nie kilkudniowy zarost, tylko taki, którego wypadałoby się wreszcie pozbyć. Także jego ciało stało się na pewno chudsze niż jeszcze jakiś czas temu. No i te rany na przedramionach, które goiły się jakby z trudem, ze spowolnieniem. Już nie tylko one były dowodem na to, że nie radzi sobie w życiu, teraz były tylko podkreśleniem. Bo psychika Theo, sięgając wagi ołowiu, odbierała mu siły do dbania o siebie.
– I teraz będziesz unikać domu za każdym razem, kiedy on będzie tu przychodzić?
Theo skrzywił się i wyszedł do przedpokoju, Deucalion chyba go nie zrozumiał. Raeken zgarnął więc bluzę i założył ją, zostawiając kaptur na głowie. Chciał zakryć jak najwięcej niedoskonałości. Żałował, że w ogóle musiał wychodzić z domu, ze swojego pokoju, z łóżka.
– Sam siebie się wstydzę, nie trzeba, żebyś ty też musiał przy nim – powiedział wprost, zakładając buty. Zarzucił na plecy skórzaną kurtkę po Dereku i założył sportową torbę na ramię. – Daj mi leki, bo muszę już wychodzić.
– Nie dostaniesz, skoro śpisz poza domem – oznajmił.
– Ale nie będę...
– Theo, nie jestem w stanie zaufać ci w tej kwestii, rozumiesz? – przerwał mu, wpatrując się w niego żelaznym wzrokiem.
– Dobra, ja pierdole – wywarczał i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Schodząc na dół, z każdym stopniem irytował się coraz bardziej. Wiedział, że znowu dopadną go objawy odstawienne, nie chciał ich. Nienawidził, gdy tracił kontrolę. Gdy łapały go duszności i kołatanie serca, gdy chodził rozdrażniony każdą najmniejszą pierdołą i nic nie mogło go uspokoić. Nie wytrzymywał już tego, poważnie żałował, że w ogóle powiedział Deucalionowi o tym nałogu. Nawet jeżeli, wedle słów Dereka, potem potrzebowałby morfiny. Było mu wszystko jedno, najchętniej to zaćpałby się tym w diabły.
Wyszedł z klatki schodowej, na jej drzwiach również się wyżył. Owiał go zimny wiatr, wokół niewiele było widać ze względu na wczesną godzinę. Mimo chłodu, wyciągnął paczkę. W następnej chwili już miał papierosa w ustach i dym w płucach, choć papierosy od jakiegoś czasu były dla niego bardziej koniecznością niż ukojeniem. Czasem jednym i drugim na raz, rzadziej tylko tym ostatnim. Wkładając z powrotem paczkę do tylnej kieszeni spodni, wyczuł układające się obok małe pudełeczko żyletek. Wsunął je głębiej, by nie wypadło.
Dotarł do przystanku, zaciągnął się głęboko i zaczął z wolna chodzić wte i wewte. Teraz do niego dotarło, że będzie musiał zorganizować sobie nocleg. Przytrzymał dym w płucach i wyciągnął telefon, którego nie włączał chyba od wczorajszej rozmowy ze Stilesem. Daniel w tym momencie był jedyną opcją. Zaciągnął się znowu, gdy dostrzegł nieodczytane wiadomości.
Cora: Z tego co dowiedział się Peter, to Derek wyjechał do Nevady.
Cora: Wybrał rejon Carson City, na razie jest na próbie.
Cora: Farciarz, musiał być jednym z pierwszych, skoro zgarnął teren stolicy stanu.
Theo zmarszczył brwi. Przytrzymując papierosa wargami, zaczął odpisywać.
Ja: Czyli sam się pisał na wyjazd?
Serce przyspieszyło mu, gdy zdał sobie z tego sprawę. Dym papierosa zaszczypał go w oczy, które zaraz stały się szklane. Chyba nie tylko od dymu. Przeklął i musiał zaciągnąć się głęboko, by uregulować oddech. Nie miał czasu nawet dobrze przemyśleć niczego, jego autobus zjechał na przystanek. Wyrzucił peta i wsiadł do pojazdu, w którym było znacznie cieplej. Jemu zrobiło się gorąco, serce wcale nie zwolniło tempa. Derek naprawdę wyjechał przez niego. Kłamał, mówiąc, że to rozkaz z góry, że niczego nie jest pewien. Raeken musiał usiąść, bo w jednym momencie opuściły go wszystkie siły. Odwrócił głowę w stronę okna i bardziej naciągnął kaptur, bo czuł piekące łzy pod powiekami. Nawet jeśli spodziewał się tego, to i tak gdzieś w środku miał nadzieję, że Derek mówił prawdę. Chyba dlatego tak bardzo to teraz zabolało.
Ale czego mógł się spodziewać, skoro sam tylokrotnie go okłamywał?
Schował się w sobie, wciskając w siedzenie. I znów miał ochotę wrócić do łóżka, zniknąć przed całym światem. Znów nie wytrzymywał.
***
Liam przeciągnął się, nie otwierając oczu. Było mu ciepło, było mu dobrze i choć odczuwał suchość w ustach, zapewne od wypitego wczoraj alkoholu, to wciąż nie miał ochoty się ruszać. Gdzieś w pasie czuł obejmującą go rękę, a przy plecach ciepło drugiego ciała. Naciągnął bardziej kołdrę i wtulił się w niego, wdychając zapach, który tak bardzo polubił. Ten błogostan skłaniał go do ponownego zaśnięcia i kiedy już chciał odpłynąć, dobiegły go kroki zza ściany. Ojciec Luke'a musiał zbierać się do wyjścia, krzątając się po całym mieszkaniu. Liam słuchał odgłosu butów, a kiedy pojawiły się niebezpiecznie blisko drzwi, Dunbar podniósł się do siadu. Mężczyzna minął jednak pokój i wszedł do toalety, blondyn odetchnął i przetarł twarz dłońmi. Cichy śmiech zwrócił jego uwagę. Spojrzał na Luke'a, który chyba już jednak nie spał, i ujrzał jego ciemne oczy zmrużone w rozbawieniu i dołeczek w policzku.
– Nie bój się, nie wejdzie. Jeżeli już, to zapuka. – Luke podparł się na łokciu, zbliżając swoją twarz do jego. – Ale raczej ma w zwyczaju drzeć się przez ściany.
Liam uśmiechnął się, kręcąc na niego głową. Nie potrafił nic odpowiedzieć, uznał to za nieważne, i tylko wpatrywał się w jego czekoladowe tęczówki. Dunbar przypomniał sobie, jak czarne były w nocy. Jak niepokojąco współgrały z tym suchym śmiechem i twarzą rzekomo zmęczonego chłopaka.
– Bywam dobrym aktorem, bello.
Teraz, dla jego bardziej trzeźwego umysłu, te słowa zaczęły nabierać innego znaczenia.
– Luke! – usłyszeli głos stłumiony przez ściany. Starszy westchnął i wzrokiem błagającym o litość spojrzał ku górze. Dunbar uśmiechnął się rozbawiony. – ¡Levántate y mira a ver si tienes algo más que comprar! No voy a ir dos veces después de eso.
– ¡Deja de darme la murga! Tengo que ir a la tienda de todos modos. – Luke wyglądał jakby rozmawiał ze ścianą.
– Empaque todo y no se olvide de nada.
– Vale, no te pongas nervioso. – Luke machnął olewająco ręką.
– Te voy a decir "no te pongas nervioso".
Luke przewrócił oczami, Liam posłał mu pytające spojrzenie. Starszy otworzył usta, ale wyraźnie musiał zastanowić się nad tym, co powie.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że wyjeżdżam dzisiaj w nocy.
– Co? Dokąd? – Dunbar zmarszczył brwi zaniepokojony. – Ale wrócisz? Przecież w czwartek...
– No już skończ robić te duże oczy, bello. – Luke wyciągnął dłoń i poprawił jego włosy, Liam wcale nie zmienił wyrazu twarzy. – Wracam w środę, na pewno zobaczymy się po twoich zawodach, obiecuję.
Kciukiem potarł jego policzek, uśmiechając się pocieszająco. Liam burknął, wcale nie zadowolony z takiego obrotu sytuacji.
– A skoro wyjeżdżasz w nocy, to dzisiejszy wieczór masz jeszcze wolny? – Dunbar spojrzał na niego z nadzieją. – Bo przychodzą do mnie znajomi, może chciałbyś ich poznać?
Luke pokręcił głową, jakby z dezaprobatą, ale uśmiech i dołeczki zdradziły jego rozbawienie.
– Mam wolny, mam. – Zbadał jego twarz wzrokiem. – Ale dam ci jeszcze znać, zgoda?
Dunbar skinął głową, nie potrafił się przy tym nie uśmiechnąć. Może jednak ten wieczór nie będzie taki zły?
***
Okazał się nie taki zły. Obecność nowej osobistości w postaci Luke'a zwróciła uwagę wszystkich. Ich drugie Halloween nie miało wiele wspólnego z tym jak powinno być właściwie świętowane. Postawili na to, by było zwyczajnie i miło, nie robili nic wyszukanego. Przekąski, filmy i rozmowy o wszystkim i niczym. I choć Liam z początku bał się o niezręczność, to Ganves wykazał się dobry w prowadzeniu tematu i rzucaniu kolejnych. Dunbar w pewnym stopniu zdążył go już poznać i nie widział wcale wielu różnic pomiędzy tym, jak Luke zachowywał się teraz, a jak tylko w jego towarzystwie. Albo rzeczywiście był dobrym aktorem. Jego słowa ciągle siedziały Liamowi w głowie i budziły pewne wątpliwości co do tego, jak dalece może ufać Luke'owi.
Na czas spotkania próbował się tym nie przejmować, skupiał się na filmie, czasem coś dorzucił do rozmowy. Na ogół jednak rzadko się odzywał, unikał spojrzeniem kul łokciowych Masona, a kontaktu wzrokowego z nim to już w ogóle. Wciąż dziwnie czuł się w jego towarzystwie, wciąż nie wiedział jakim tonem powinien mówić i ile może powiedzieć. Z tyłu głowy zawsze kołatała się myśl "po co?". Po co dalej odgrywali tę szopkę, skoro Liam mógłby najzwyczajniej w świecie wyjść z tej grupy? Zdał sobie z tego sprawę dopiero podczas tego spotkania, kiedy dotarło do niego, że nie pasuje. Nie czuł się komfortowo w towarzystwie Masona, Corey'a zresztą też, Bryant wciąż od czasu do czasu rzucał pod jego adresem różne docinki, rzekomo dla zabawy. Nolan wyjątkowo zbliżył się do Hayden i tego wieczoru od niezręczności ratował go chyba tylko Luke. Był cholernym bohaterem, zabierał głos w niezręcznych momentach, podtrzymywał rozmowę, a kiedy Corey go zaczepiał, Luke wtrącał się i zmieniał temat. Choć nie robił tego otwarcie, to w pewnym sensie nie pozwalał na ubliżanie mu, Liam to czuł i był mu niesamowicie wdzięczny, choć przecież sam mógłby sobie poradzić. Ale wiedział, że nie zrobiłby tego bez złości, a ona zwykle psuła atmosferę całego spotkania. Dunbar miał dystans do siebie, ale nie w pewnych sytuacjach. Bryant trafiał właśnie w nie, niejednokrotnie sugerując, że Luke jest dla niego kimś na wzór chłopaka pomimo, że prawdy nie znał. Liam tak naprawdę odzywał się w momentach, gdy musiał, gdy w innym wypadku jego brak reakcji zwróciłby uwagę lub budził wątpliwości.
Siedząc i oglądając z nimi te nudne i tandetne horrory, dotarło do niego jak wiele się zmieniło od wypadku Masona. Jego relatywnie dobra relacja z Nolanem, Hayden i Corey'em, gdzieś uleciała. Gdzieś między tymi okresami samoizolacji i czasu, jaki Liam spędził z Theo. Nim się obejrzał, to Raeken stał na piedestale, a udawanie normalnego kontaktu z Masonem zaczynało męczyć Liama. A Luke znalazł się pomiędzy tym wszystkim, choć również zaczął odgrywać dość ważną rolę w życiu blondyna. Bo Dunbar już dawno temu był w relacji pozwalającej na tak bliski kontakt fizyczny. Przeważnie nie nawiązywał głębokich kontaktów. Najbliższa była mu rodzina i Mason, resztę stanowili ludzie, których poznał. Lubił ich poznawać, jednak później zostawało przy nim tylko kilka osób. Kontakty były powierzchowne, ale odpowiednie. Nigdy za to nie miał z kimś takiej relacji, jaka łączyła go teraz z Lukiem. Bo nigdy z nikim powierzchownie nie miał tylu zbliżeń, przecież sam uważał to za zabawę uczuciami. Uważał do pewnego momentu, ponieważ teraz wiedział, że to wcale nie to samo. I największą wadą było to budzące się w nim wahanie. Nie był pewien, czy odpowiadają mu takie szybkie i namiętne relacje, to było coś nowego. Krótko znał Luke'a, to potoczyło się tak gwałtownie, że sam nie do końca był pewien, na czym teraz stoją. Przecież nie byli parą ani tym bardziej znajomymi od seksu, bo tego Liam na pewno nie chciał. Zerknął na Luke'a siedzącego obok. Ale czy on zrozumiał, że tak daleko nie zajdą? Dunbar w to zwątpił i dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach, kiedy zdał sobie sprawę, że mógł zostać źle odebrany.
– ... prawda, Liam? – Luke szturchnął go łokciem, kiedy Mason coś do niego powiedział.
Dunbar spojrzał po nich zdezorientowany.
– Zamyśliłem się, sory – palnął, próbując coś wyczytać z ich twarzy.
– Ty ciągle ostatnio zamyślony jesteś – stwierdziła Hayden.
– Pochwal się, kto ci chodzi po głowie? – Corey poruszył znacząco brwiami.
– Mason mówił, że chyba mamy jeszcze coś do jedzenia, nie? – odezwał się Luke.
– Mamy. – Liam wstał i zgarnął pustą miskę po chipsach, kierując się do kuchni.
– A coś do picia? – rzucił Nolan.
– Chyba... – Liam pomyślał na głos.
– Tobie to chyba po wczoraj wystarczy – skomentował Luke, trafnie odgadując, że chodzi o alkohol. – Co za dużo to niezdrowo.
–Gdzie wczoraj byliście? Czemu się nie chwalisz, Dunbix? – zainteresował się Bryant.
– Nie ma czym – wymamrotał, wychodząc do kuchni.
Chwilę zajęło mu znalezienie paczki chrupek. Z ciekawości sprawdził też, czy rodzice mają jakiś alkohol, chociaż wiedział, że nie mógłby tego ruszyć. Ale dwie butelki wina wyglądały całkiem zachęcająco. Słyszał dobiegającą z salonu dalszą rozmowę, ale niespecjalnie starał się ją zrozumieć. Spojrzał za okno, było już zupełnie ciemno, ulicę rozświetlały tylko latarnie. Storm siedział całkowicie schowany w budzie, Liam wiedział, że musi wyjść z nim na spacer, pomimo zimna jakie panowało dziś na dworze. Napełnił miskę przekąskami i już miał wychodzić, gdy w progu pomieszczenia cicho pojawił się Luke. W salonie wciąż trwała dyskusja, Dunbar nie do końca chciał tam wracać. Posłał Luke'owi pytające spojrzenie, bo Ganves patrzył na niego z drobnym, nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.
– Naprawdę nie masz się czym chwalić? – zapytał zaczepnie, zmniejszając odległość między nimi. – Czuję się niedowartościowany.
– Czepiasz się – rzucił Liam i usiadł na blacie, zerkając w stronę wejścia, czy aby na pewno są tu sami. Nie chciał, by ktokolwiek ich zobaczył.
– No pewnie – mruknął starszy, zatrzymując się tuż przed nim. – Mnie mówiłeś, że ci się podobało.
– Bo podobało – przytaknął Dunbar, wpatrując się w jego ciemne tęczówki, które zbliżyły się do niego, gdy Luke pochylił się, opierając dłonie po obu stronach jego ciała. – Ale nie jestem chwalipiętą.
– Cichy jesteś w tym towarzystwie – wychrypiał Luke, wciąż utrzymując niewielką odległość pomiędzy nimi. Liam poczuł się nieco osaczony.
– Spinę niedawno mieliśmy – skłamał, używając zniżonego tonu. Zerknął ponad jego ramieniem, czy na pewno nikt tu nie zagląda, i przyciągnął go do siebie, przytulając. Chciał jakoś zmienić temat rozmowy. – Dlatego dzięki, że przyszedłeś.
– Eres bienvenido. – Luke oddał uścisk znacznie mocniej od niego, przy tym gładząc jego plecy. Liam przymknął powieki, chłonąc ciepło jego ciała. Po dłuższej chwili Ganves odsunął się na tyle, by spojrzeć mu w oczy. – Ja muszę już lecieć. Zobaczymy się w czwartek. – Spuścił wzrok na jego usta. – Mogę buziaka na pożegnanie?
Dunbar przyciągnął go za kark i złączył ich wargi, chociaż wcale nie miał na to ochoty. Oddał jednak pocałunek, przekonując się do niego dopiero wtedy, gdy Luke ułożył dłonie na jego policzkach. Zbliżenie jak zwykle nie było wcale takie namiętne, po prostu przyjemne i delikatne. Może odrobinę monotonne. Liam przerwał pocałunek, gdy tylko usłyszał szmer. Spojrzał z bijącym sercem na wejście, ale nikogo nie było, a drzwi od salonu były zamknięte. Poczuł na swoim policzku buziaka, po którym Luke odsunął się od niego.
– Jesteś przewrażliwiony. – Uśmiechnął się kącikiem ust. Dunbarowi za to nie było do śmiechu.
– Nie chcę, żeby wiedzieli.
Zeskoczył z blatu i zgarnął miskę, a Luke mruknął na znak, że to zrozumiałe. Potem Dunbar – już bez jedzenia, które odniósł do salonu – odprowadził starszego pod drzwi, pożegnał się, tym razem bez całowania, i zamknął za nim. A wraz z tym czuł, jak skazuje siebie na męczarnię. Choć deklarując, że u niego mogą się spotkać miał inne wyobrażenie, to teraz nie potrafił się przełamać. Czekał już tylko, aż oni też pójdą.
Stanowczo będzie musiał zapalić na spacerze ze Stormem.
***
Theo szedł alejką skwerku. Miał pewny siebie krok chyba tylko dlatego, że zdążył wypić setkę i kupić coś większego na później. Chciał to szybko załatwić, rozmowy z synem szeryfa już od dłuższego czasu nie były dla niego najprzyjemniejsze. Choć wokół było ciemno, to wkrótce nieopodal dostrzegł siedzącego na ławce Stilesa. Zaraz potem zwątpił czy to on, twarzy nie widział, właściwie mógł być to ktokolwiek. Jednak nie pomylił się, zauważywszy go, Stilinski podniósł się i stanął naprzeciw niego z założonymi rękoma. Wysoki, ubrany tak, że chyba w ogóle nie czuł panującego zimna.
– Wiesz co?
– Spóźniłem się? – Zgadł, a lekkość jego tonu chyba też była spowodowana wypitą wódką.
– Brawo. A wiesz co miałeś zrobić?
– Nie spóźnić się. – Wzruszył ramionami, wyciągając paczkę papierosów.
Nie interesowała go reakcja Stilinskiego, który nie lubił być lekceważony. Odpalił papierosa i schował wszystko po kieszeniach, naciągnął też bardziej rękawy na dłonie, choć bandaża raczej nie było widać. To już stawało się jego odruchem.
– Widziałem ostatnio Liama z papierosem – odezwał się Stilinski. – Zastanawiam się, czy to nie twoja zasługa.
– Nie. – Theo znów wzruszył ramionami, zaciągając się. Dunbar sam się na to zdecydował, on go przecież nie namawiał. Jedynie zaproponował. Wypuścił wolno dym, w trakcie tego podjął decyzję odnośnie do tego, co chciał powiedzieć. – A przechodząc do rzeczy, to mógłbyś usunąć już mój numer z telefonu.
Nie patrzył na Stilesa, zrobił to dopiero wtedy, gdy po dłuższym milczeniu syn szeryfa roześmiał się suchym, ironicznym śmiechem.
– Że niby chcesz skończyć układ, tak? – Stilinski spojrzał na niego pobłażliwie. – Nie, Theo, ja się na to nie zgadzam.
– I co z tego? – Raeken zmarszczył brwi, lustrując go wzrokiem. Zaciągnął się, bo Stiles zaczynał działać mu na nerwy.
– Przecież potrzebujesz pomocy, Theo. – Uśmiech syna szeryfa był zupełnym przeciwieństwem chęci pomocy.
– O czym ty pierdolisz? – Wyrzucił peta i zacisnął pięści.
– No nie wiem – powiedział Stiles, wzruszając ramionami. – Chodzą pogłoski, że ojciec cię napierdala, więc...
– O czym ty pierdolisz? – powtórzył Raeken, tym razem z większym oburzeniem. Było ono może trochę przesadzone. Może przez alkohol, może przez emocje. Może znów dopadały go objawy abstynencyjne. Ale musiał wybić Stilesowi ten pomysł z głowy. Ręce go świerzbiły, by zrobić to siłą. Ledwo się opanował, znajdując jakiś sensowny argument. – Nawet z nim nie mieszkam. Co ci strzeliło do głowy?
– To ciekawe, zameldowany jesteś razem z nimi – rzucił niewzruszony.
– Nie mam czasu iść tego załatwiać, tyle w temacie – prychnął. Wiedział, że musiał jakoś podkreślić rzekomy błąd Stilinskiego, dlatego roześmiał się bez rozbawienia. – Ojciec mnie napierdala – powtórzył, kręcąc głową. – Jasne. Tobie by wpierdolił, gdyby to usłyszał.
– Nie zapomnij tak powiedzieć na przesłuchaniu – skomentował Stilinski.
Theo znów prychnął. Nie chciał nawet myśleć o ewentualnym wezwaniu na komendę.
– Nie zapomnij usunąć mojego numeru – sparodiował go Raeken.
Nie chciał dalej ciągnąć tej rozmowy, dlatego wyminął go bez słowa, do końca utrzymując kamienny wyraz twarzy. Poczuł ulgę, gdy Stiles nie zrobił nic, by go zatrzymać. I dopiero, gdy Theo był poza zasięgiem jego wzroku, choć sam o tym nie wiedział, zaczęły się u niego pojawiać oznaki zdenerwowania. Spojrzeniem zahaczał o wszystko, czy aby na pewno w pobliżu nie ma zagrożenia. Szedł szybszym krokiem, jakby ktoś podążał jego śladem. Z drżących dłoni zdał sobie sprawę w momencie, gdy próbował odpalić papierosa.
Zaciągnął się głęboko.
Policja. Przecież właśnie jej w tym wszystkim chciał unikać. Jej i wymiaru sprawiedliwości, bo wiedział, że wyrok nie będzie trwać wiecznie. Przeszły go ciarki, kiedy dostrzegł wizję pobicia. Ojciec na pewno znalazłby go po poniesieniu konsekwencji. A już przecież był tak blisko. Już wyprowadził się stamtąd, już nie widział go od tamtego dnia. Tylko po to, by musieć wrócić do tego, bo policja się tym zainteresuje? I znów zaczęła obejmować go złość, znów zaciskał mocno szczękę i wyklinał tego nierozgarniętego Dunbara. Bo doskonale wiedział, że to przez tego dzieciaka Stilinski wpadł na pomysł przemocy domowej. Cholera, mógł się tego spodziewać. Nie miał pojęcia, ile dla Stilinskiego znaczył ten ich układ, ale mógł przewidzieć, że skończy się tym, w czym ten pies był najlepszy. Szantaż jak zwykle przyparł go do muru, a Theo uparcie wierzył, że Stiles rzucił słowa na wiatr. Chciał w to wierzyć, chciał nie psuć tej nowej rzeczywistości, w której dopiero uczył się żyć. Chciał wreszcie zapomnieć o dawnym domu, a przecież z policją na karku to nie będzie możliwe.
Może powinien był na tym spotkaniu jednak poprosić o przysługę? Bo takowej potrzebował, a przynajmniej tak mu się wydawało. Powiedział Luke'owi, że brał to samo co Brett. I choć jeszcze policjanci nie stanęli po niego w progu, to wolał przygotować się na ewentualne przesłuchanie. Przez to powinien dowiedzieć się, jakie substancje rozpoznano w ciele Talbota. Liczył, że Stilinski miałby do tego dostęp albo chociaż jakoś by go zdobył. Teraz Theo wcale nie żałował, że nie zrobił sobie następnego długu u tego psa. Choć przecież przysługa nie byłaby tylko dla niego, dzięki niej mógłby może lepiej chronić Dereka w razie czego. Ale po potwierdzeniu od Cory, że Hale sam zgłosił się do wyjazdu, Raeken stracił wszelkie chęci pomocy w tej sytuacji. Choć była ona poważna, Dereka widziano na imprezie, na której rozprowadzano narkotyki, ktoś przedawkował, a on zaraz potem wyjeżdża do innego stanu. Raeken nie musiał być psem, żeby czuć, że coś tu jest nie tak. Jednak teraz, kiedy utwierdził się w tym, że Hale go zostawił, Theo wcale nie chciał wtrącać się w tą sprawę. Nie chciał znów szlajać się po komendzie i ryzykować składaniem fałszywych zeznań. Żal wziął nad nim górę, a każde wspomnienie z Derekiem tylko go potęgowało. Bo znając prawdę, Raeken poczuł się porzucony. Znowu.
Choć szedł obwodnicą, wyciągnął z torby butelkę wódki. Wiedział, że Stilinski podniesie mu ciśnienie, alkohol kupił specjalnie na uspokojenie, którego teraz potrzebował znacznie bardziej, niż zakładał wcześniej. Zresztą na trzeźwo nie potrafiłby potem wejść do domu Dereka, do czego był zmuszony, bo innego noclegu nie miał, Daniel nie mógł dzisiaj wziąć go do siebie. Opcja powrotu do Deucaliona nie wchodziła w grę. Raekenowi zostawała więc opcja zarezerwowana na czarną godzinę. W umówionym miejscu Derek zawsze trzymał klucz do domu, z którego Theo w każdej chwili mógł skorzystać. I tego wieczoru chciał skorzystać z tego tylko dlatego, że musiał. Noc była zbyt zimna, by spędził ją na wzgórzu. Przez głowę przeszła mu myśl, że przynajmniej zamarzłby na śmierć. Sam nie wiedział, czy to nie byłoby lepsze. Bo choćby jego żal wykwitł do rozmiarów nienawiści, to nie mógł zaprzeczyć, że tęsknił za nim cholernie.
Znajome uczucie rozgrzania przeszło przez jego gardło aż do żołądka, kiedy wypił duży łyk alkoholu. Theo stanowczo nie potrafił radzić sobie z problemami. A do parku miał już niedaleko. Znów więc przyłożył gwint do ust, ta gorycz stawała się nieodłącznym elementem pojawiających się czarnych myśli. Jak dobrze, że żyletki nosił przy sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro