Rozdział 57
Theo wpatrywał się w lustro. Miał wrażenie, że wyglądał trochę lepiej, a przynajmniej jeżeli chodziło o obrażenia. Pomimo relatywnie przespanej nocy twarz miał zmęczoną, ale przynajmniej już bez zadrapania czy rozcięcia na łuku brwiowym. Po sińcach na plecach zostały jedynie słabo widoczne ślady, ten na ręce także się podgoił. I świeże były tylko głębokie cięcia na prawym przedramieniu, które znacznie wyróżniały się na jego bladej skórze. On jednak niczego nie żałował, wciąż twierdząc, że zasłużył na więcej.
Był taki słaby.
Zacisnął szczękę i założył koszulkę na długi rękaw. Wyciągnął z telefonu żyletkę i pod strumieniem wody zaczął czyścić ją z zaschniętej krwi.
Wyjazd Dereka odbił się na nim bardziej niż myślał. Długo nie mógł zasnąć przez toksyczne myśli, które nie dawały mu spokoju. Poddał się, gdy już od dłuższego czasu nie słyszał ruchu w mieszkaniu. Deucalion spał, kiedy on sięgnął po tą żyletkę, którą od jakiegoś czasu miał schowaną w obudowie smartfona. Ciął się, hamując łzy, których tak bardzo nie cierpiał. Przez które nie cierpiał siebie. Pomimo starań, te i tak potoczyły się po jego policzkach, w tamtym momencie był wściekły, a głębokie i wyjątkowo liczne rany były tego najlepszym dowodem. Coraz bardziej chciał podciąć sobie żyły w ten odpowiedni sposób.
Zakręcił wodę i podwinął prawy rękaw. Na wewnętrznej stronie przedramienia widniało niemal tyle samo cięć, ile miał na lewej ręce. Spojrzał na żyletkę, którą trzymał w dłoni. Cholera, powinien to zrobić. Wciąż za mało, zasługiwał na więcej. Przesunął ostrzem po skórze, poddając się bólowi, który zdążył poznać już tak dobrze. Wydarzenia z ostatnich dni ciążyły na nim niemiłosiernie, a on czuł, że sobie z tym nie radzi. Wykonał kolejne, głębokie cięcie. Tak bardzo zasługiwał na ból, na karę. Liam przez niego otarł się o śmierć, Derek wyjechał, a Luke obwiniał Hale'a za to co spotkało Bretta. To wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby tylko umiał dokonywać lepszych wyborów. Następna rana, pomiędzy poprzednimi, a on czuł jak wzbierające się łzy zamazują mu widok. Luke miał rację, to on powinien zaćpać się na tamtej imprezie. On powinien nie żyć, nie Brett.
Parę kropel świeżej krwi spadło na umywalkę. Theo znów przejechał ostrzem po skórze, znacznie bliżej widocznych żył nadgarstka. Ból przeszywał jego rękę, która już powoli zaczynała drętwieć. On jednak wykonywał kolejne cięcia, dając upust emocjom i złości na samego siebie. Brzydził się sobą i teraz rozumiał ojca. Poza wyglądem, miał też obrzydliwy charakter, obrzydliwie słaby. Niemęski. Wiedział, że ojciec by go za to ukarał, dlatego teraz on sam wymierzał sobie karę, zatapiając żyletkę w skórze. Tą formę wyciągania konsekwencji znosił lepiej od bicia, ale czy zasłużył na takie złagodzenie? Czuł, że nie. Zacisnął powieki, ból wyciskał z niego kolejne łzy, których tak bardzo nienawidził. Tak bardzo chciał wreszcie przestać czuć, odciąć się od całego świata. Zniknąć, zabić się. Wszyscy by na tym skorzystali, widział jakim ciężarem był dla bliskich. Wyjazd Dereka tylko to potwierdzał.
- Theo, wychodzisz? - Wystraszony nagłym głosem Raeken, schował żyletkę w pięści i w panice opuścił rękaw, ocierając łzy. W tym czasie Deucalion zapukał krótko i nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka. Theo przymknął oczy, przecierając je prawą ręką, która piekła go przez opuszczony materiał na świeże rany. - Musimy już jechać do szkoły, jeżeli masz zdążyć.
- Już zaraz wychodzę, możesz iść - wychrypiał, bojąc się, że zaraz głos mu się załamie. Łzy cisnęły mu się pod zamknięte powieki, a on czuł jak serce szaleńczo bije mu w piersi. Zacisnął mocniej lewą dłoń, w którą wbiła się trzymana żyletka.
- To jest krew? - Deucalion podszedł bliżej. Theo nie miał wyboru, musiał otworzyć oczy i spojrzeć w miejsce, które wskazywał mężczyzna. Jego wzrok padł na umywalkę, gdzie rzeczywiście sunęły niewielkie krople posoki. Dorosły odwrócił się z powrotem do niego, a on nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Stał tak ze spuszczoną głową, starając się jakoś ukryć prawą rękę, na której rękaw zaczął nasiąkać krwią. Czuł na sobie wzrok Deucaliona, który przyprawiał go o dodatkowy stres. Dlaczego nie poszedł od razu? - Theo pokaż, co masz w ręce.
- Nic nie mam - mruknął, uważając by jego głos przy tym nie zadrżał.
- Nie kłam - warknął mężczyzna, Theo wzdrygnął się przez jego ostry ton.
Zacisnął szczękę, serce przyspieszyło mu nienaturalnie. Nogi zrobiły się słabe, gdy zdał sobie sprawę co właśnie się dzieje, a do oczu wciąż cisnęły się łzy. Raeken ani drgnął, nie potrafił ruszyć się z miejsca. Milczał, jakby strach trzymał zimny nóż na jego gardle. Ból prawego przedramienia stał się dla niego otępiający, nie miał pojęcia co powinien zrobić. Chciał się cofnąć, gdy Deucalion zbliżył się do niego, jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Nie był w stanie uciec, nie mógł powstrzymać mężczyzny przed tym, że sięgnął do jego lewej dłoni. Theo wtedy zdał sobie sprawę jak bardzo drży. Dotarła do niego myśl, że nie ma stąd innego wyjścia, jak tylko zrobić to o co dorosły go prosił. Wciąż unikając kontaktu wzrokowego, Raeken wreszcie poddał się i rozwinął pięść. Wnętrze dłoni było ubrudzone krwią sączącą się ze skaleczeń żyletką.
- Ja pierdole, Theo - wychrypiał Deucalion, zabierając ostrze, które zaraz wyrzucił do śmietnika. Raeken wciąż nie był w stanie na niego spojrzeć, miał spuszczoną głowę. Nie kontrolował łez, które uciekły na jego policzki. Sparaliżowany strachem wciąż stał w bezruchu, gdy Deucalion znów sięgnął po jego lewą rękę, podwijając rękaw. Szereg kilkudniowych ran po żyletce został odsłonięty. - Czyś ty do reszty oszalał? - uniósł się, zaraz podciągając jego prawy rękaw. Theo syknął cicho, krzywiąc się z bólu. Świeże rany dość mocno krwawiły. - Co ci strzeliło do głowy?!
Raeken wzdrygnął się, kuląc w sobie. Pociągnął nosem, łzy znów przysłoniły mu widok, a ściśnięte gardło wciąż nie pozwalało wydusić z siebie żadnego dźwięku. Utkwił wzrok w swoim prawym przedramieniu, z którego wciąż sączyła się krew w miejscu cięć. Ściągane przez grawitację krople posoki tworzyły szkarłatne ścieżki, sunąc ku dłoni. Zwinięty rękaw też był ubrudzony we krwi. Theo znów pomyślał o tym, że wyglądał odrażająco.
Deucalion puścił jego ręce, Theo w przypływie adrenaliny zdołał cofnąć się o krok od mężczyzny. Wciąż miał spuszczoną głowę, nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Bał się tego, co mógłby w nich zobaczyć. Wiedział, że ojciec zacząłby go bić albo znów powiedziałby, że jest obrzydliwy. Ale nie miał pojęcia co zrobi Deucalion. Raeken jakby w przestrachu starł łzy, obawiając się najgorszego. Nie chciał, by kolejna osoba zostawiła go tak jak zrobił to Derek. Z tej bolesnej lekcji wyciągnął tylko takie wnioski, że nie warto nikomu pokazywać siebie w pełnej odsłonie. Skoro Hale miał go dosyć, to nikt inny nie będzie chciał oglądać jego ran na psychice. A Deucalion właśnie oglądał te fizyczne, które przecież odzwierciedlały psychiczne. Theo z miejsca spisał to wszystko na straty.
- Postaraj się zmyć tą krew - usłyszał polecenie. Nie dotarło do niego nawet jakim tonem zostało ono wypowiedziane, może po prostu pustym? Theo dalej nie spojrzał mu w oczy, spiął się, gdy mężczyzna go minął. - Tylko użyj przy tym zimnej wody.
Stanowczo głos Deucaliona był pusty i pozorny. Raeken nie potrafił nic powiedzieć. Zbliżył się do umywalki i odkręcił kran, najpierw zmywając z ceramiki ślady krwi, które go zdradziły. Opłukał lewą dłoń, którą skaleczył zaciskaniem żyletki w pięści. Na szczęście już nie krwawiła. Następnie zaczął ostrożnie czyścić prawe przedramię. Mimo woli krzywił się na piekący ból, gdy woda przepływała po otwartych ranach. Zerknął w lustro, dostrzegł, że Deucalion wyciągnął apteczkę z szafki nad pralką. By uniknąć ewentualnego kontaktu wzrokowego, Theo zaraz przeniósł wzrok na siebie. I dotarło do niego, jak żałośnie wygląda. Deuc powinien go stąd wyrzucić. Zadrżał na myśl, że ojciec na pewno by tak zrobił.
- Już? - Raeken wzdrygnął się, gdy mężczyzna pojawił się obok niego. - Pokaż...
Theo zakręcił kran i odwrócił się przodem do dorosłego, który ku jego niezrozumieniu starł ręcznikiem krople wody z jego rąk, uważając by nie naruszyć żadnej z ran. Raeken nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, dlatego stał tak bez słowa, czekając na kolejne polecenia. Bał się powiedzieć cokolwiek. Zupełnie jakby każda reakcja była nieodpowiednia i Theo instynktownie zdawał się na posłuszeństwo. Nie chciał go bardziej rozgniewać, bo choć jego ton był spokojny, to mężczyzna na pewno już nie. Deucalion odłożył ręcznik na pralkę i założył rękawiczki nitrylowe.
- Podejdź - mruknął, szukając czegoś w apteczce. Theo zrobił to niepewnie, wciąż unikając kontaktu wzrokowego. Widział, że mężczyzna tłumi w sobie prawdziwą reakcję i brunet bał się, że zaraz wybuchnie. Zupełnie tak, jak robił to ojciec.
Deucalion ujął jego prawą rękę i zaczął dezynfekować rany. I nawet te zrobione w nocy paliły nastolatka żywym ogniem, a woda utleniona pieniła się na jego skórze. Raeken nie potrafił ukryć grymasu, piekący ból jaki go obezwładnił nie należał do najprzyjemniejszych. Ale system pozostał. Theo skupił się na nim, zamiast na stresującej rzeczywistości i tylko dzięki temu w tamtej chwili mógł unieść wzrok na twarz mężczyzny. Ten ze ściągniętymi brwiami dalej czyścił wszystkie te świeże cięcia. Minę miał jakąś taką zaciętą, zdenerwowaną. A może zdegustowaną? Raeken naprawdę miał problem z określeniem tego. Czuł się źle z tym, że do tego dopuścił. Żałował, że uległ pokusie i w tak ryzykownym momencie dał upust swoim emocjom. Kolejny raz wszystko się spieprzyło tylko dlatego, że nie potrafił się kontrolować.
- Jesteś zły? - wychrypiał ledwo słyszalnym głosem. Deucalion uniósł wzrok, ich spojrzenia się spotkały. Jego takie zacięte, ukazujące jak bardzo skupiał się na tym co robił. Theo przełknął ślinę, z tego spojrzenia mógł sam sobie odpowiedzieć. Dorosły pierwszy zerwał kontakt wzrokowy, sięgając po gazę jałową z apteczki.
- Jestem zły, że przegapiłem to wszystko - mruknął zirytowanym głosem. Nerwowymi ruchami zaczął otwierać opakowanie z opatrunkiem. - Kurwa, wiedziałem, że coś było nie tak.
Theo spuścił głowę, ogarniające go poczucie winy nie pozwalało mu dalej utrzymywać kontaktu wzrokowego. Deucalion rozłożył gazę, przykrywając nią wszystkie cięcia na przedramieniu, i zaczął owijać jego rękę bandażem elastycznym. Raeken obserwował to w milczeniu, zastanawiając się, dlaczego mężczyzna w ogóle mu pomaga. Emocje stopniowo opadały, już dotarła do niego absurdalność poprzednich myśli. Nie był jednak w stanie przyjąć do wiadomości, że dorosły naprawdę o niego dba. Czym sobie zasłużył na takie traktowanie? Przecież nie byli nawet spokrewnieni, co chyba jako jedyne uzasadniało otrzymanie bezwarunkowej troski.
- Powinieneś iść do psychologa, synu - odezwał się znowu Deucalion, zapinając bandaż.
- Błagam, nie. - Nastolatek cofnął się od razu, spoglądając przerażonym wzrokiem na mężczyznę. - Nie mogę o niczym powiedzieć, ojciec mnie zabije.
- Nie zabije, bo nie puszczę cię z powrotem do tego domu - oznajmił twardym głosem. - Weźmiesz rzeczy i zostaniesz u mnie, bo to nie może tak dalej wyglądać. Chcę mieć pewność, że więcej nie zrobisz sobie krzywdy.
- Ale...
- Theo, nie widzę innego wyjścia, skoro już doszło do tego. - Wymownie spojrzał na ręce chłopaka, podchodząc do niego. Raeken cofał się, aż nie trafił na coś plecami. - Samookaleczanie nie jest normalne w żadnym stopniu, nie będę tego bagatelizować. Pójdziesz do psychologa, bo potrzebujesz pomocy, a ode mnie jej nie chcesz.
Nastolatek przeczesał ręką włosy, słyszał własne tętno, które przyspieszyło nienaturalnie ze stresu. Nie mógł iść do psychologa. Nie mógłby nic powiedzieć, a ewentualna wyprowadzka wcale niczego nie zmieniała. Przecież ojciec i tak będzie mógł go znaleźć. Zresztą nie miał środków na regularne wizyty, profesjonalna pomoc przecież kosztowała. Poczuł, że znów ma szklane oczy, to było dla niego za dużo. Nieświadomie skulił się w sobie, przesuwając dłonią po karku.
- Wolę ciebie od psychologa - wydusił cichym, słabym głosem. Kantem oka widział, jak mężczyzna się zbliżył, jednak Theo nie potrafił nawiązać kontaktu wzrokowego.
- Ale ja już nie jestem w stanie wierzyć we wszystko co mówisz. Nie potrafię ci pomóc tak jak potrzebujesz. - Deucalion ujął jego ramiona, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Nie... - Spojrzał na niego z prośbą, choć łzy znów przysłaniały mu widok. - Błagam, tylko nie psycholog.
- Synu. - Mężczyzna nieco ścisnął jego ramię, spoglądając głęboko w oczy. - Albo idziesz do specjalisty, albo w tym momencie mówisz mi całą prawdę.
Theo rozchylił wargi, jednak nie potrafił się odezwać. Odetchnął głęboko, zerwał kontakt wzrokowy i otarł łzy z kącików oczu. To była jego ostatnia szansa. Czuł to i bał się cholernie, bo nie wiedział jak zareaguje Deucalion na to wszystko. Bał się, że zostawi go, gdy tylko zrozumie, jak bardzo jest zepsuty. Jednak wizja przymusowej wizyty u psychologa budziła w nim jeszcze większy stres, dotarło do niego, że innego wyboru nie ma. Pociągnął nosem i odważył się spojrzeć mężczyźnie w oczy.
- To... co chcesz wiedzieć?
***
Było mu naprawdę ciężko, ciężej niż myślał. Nie obyło się bez kolejnych łez i załamanego głosu. Deucalion wtedy przysiadł obok niego i objął ramieniem, okazując mu wsparcie, którego Theo tak bardzo nie rozumiał. A kiedy mężczyzna zapytał, dlaczego płakał przez to jeszcze bardziej, brunet był w stanie powiedzieć jedynie o sytuacji z ostatniego pobicia, która tak mocno wyryła się w jego pamięci. Kiedy ojciec bił go, by przestał płakać, a gdy to nie poskutkowało, cofnął się od niego ze zdegustowaniem. Theo uspokoił się dopiero, kiedy prawdę odnośnie przyczyny i długości przemocy domowej mieli za sobą. Bo naprawdę trudno było mu mówić o wypadku Tylera i Tary oraz o tym, że ojciec obwinia go za śmierć córki. Przy tym wszystkim nastolatek musiał się przyznać do kłamstwa i wyjaśnić, że przemoc trwa o wiele dłużej niż wcześniej powiedział Deucalionowi. Musiał też przedstawić, jak naprawdę to wygląda. Wtedy po prostu ściągnął koszulkę i pokazał te już słabo, ale jednak wciąż widoczne, ślady po pasie.
Później Deucalion pytał o wszystko związane z jego pociętymi nadgarstkami. Kiedy kupił żyletki i przede wszystkim, dlaczego się na to zdecydował. Raeken zobowiązany do mówienia prawdy, z palącym wstydem mówił o każdym powodzie, jaki pamiętał. Mężczyzna słuchał go uważnie i kiedy nie komentował w żaden sposób tych powodów, Theo poczuł się pewniej. Co jakiś czas Deucalion dopytywał przy niektórych rzeczach, czy ktokolwiek inny o nich wiedział. Raeken wtedy zdał sobie sprawę, ile tak naprawdę w sobie dusił. A przy okazji przypomniał sobie o tym cholernym uzależnieniu którego wciąż nie był pewien, i które kołatało mu się z tyłu głowy. Długo zastanawiał się, jak to w ogóle ubrać w słowa. Bo sam jeszcze wierzył, że może mu się tylko wydawało. Może po prostu ma takie symptomy, bo nie dbał o siebie w ostatnim czasie. Deucalion skutecznie rozwiał wszelkie jego wątpliwości. Gdy tylko o tym usłyszał, niemal od razu nakazał mu oddanie leków. Theo z ciężkim sercem wtedy przyniósł mu opakowanie po witaminach, zawierające w sobie tabletki przeciwbólowe. Kiedy mężczyzna zapytał, dlaczego w nim je trzyma, Raeken ze wstydem musiał wyjaśnić całą sytuację z Derekiem. Więc wspomniał o ostatniej imprezie Bretta, przyznał się do swojej głupoty i powiedział o późniejszej kłótni jego i Hale'a. To też była jedna z najcięższych sytuacji do wyjaśnienia.
Jednak pomimo tego wszystkiego, Deucalion w ani jednym momencie go nie oceniał. Słuchał ze zrozumieniem, kiedy było trzeba okazywał wsparcie i chyba właśnie to sprawiło, że Theo zdołał się na tyle otworzyć. Zdał sobie z tego sprawę dopiero później, kiedy siedząc w kuchni próbowali wymyślić jakiś plan na przyszłość. Obserwując zaangażowanego w to Deucaliona, Theo zrozumiał, że już nie jest sam z tym wszystkim. Że jeszcze jest szansa i ta iskierka nadziei dała mu siłę do podjęcia ostatniej próby ratunku. Usilnie starał się nie myśleć o obawie, że pomimo wyprowadzki ojciec będzie się mścił dalej. Deucalion przekonał go, że wyprowadzka i tak miała więcej plusów, niż minusów. Otrzymując takie wsparcie od mężczyzny, Theo naprawdę chciał spróbować. Przecież nie mógłby tego nie docenić.
- Miałem dzisiaj na później do pracy - zaczął Deucalion, zerkając na zegarek. - Więc, żeby zdążyć, zaraz będziemy wychodzić. Pojedziesz ze mną do szkoły i wrócisz na pozostałe lekcje, bo zaraz zaczyna się długa przerwa.
- Muszę iść? - mruknął Theo, posyłając mu proszące spojrzenie.
- Tak, zdecydowanie. Musisz zdać ten rok.
Raeken spuścił wzrok na dłonie. Wewnątrz tej lewej dwie pokaźne szramy przypominały mu o zdarzeniu z samego poranka. Przełknął ślinę. Teraz będzie inaczej, Theo naprawdę chciał w to wierzyć. Wciąż jednak bał się, że to nie może być takie proste. Że nie da rady i zawiedzie kolejną osobę. Bandaż na prawej ręce nieco wystawał spod długiego rękawa, Raeken co jakiś czas naciągał materiał, by go zakryć. Wstydził się tego, co w jego własnym, zatrutym świecie wyglądało zupełnie inaczej, bezpieczniej. Po tej długiej rozmowie był w stanie zobaczyć, jak głupie było to co robił.
- O której kończysz lekcje? - zapytał Deucalion, wstając ze swojego miejsca.
- Po piętnastej. - Theo uniósł na niego spojrzenie.
- Mógłbyś poczekać na mnie do szesnastej? Wtedy od razu po szkole pojechalibyśmy do ciebie zabrać potrzebne rzeczy - oznajmił mężczyzna.
- Nie lepiej jakbym sam pojechał? - Raeken naprawdę nie był pewien co do tego pomysłu.
- Theo, posłuchaj - westchnął Deucalion, spoglądają mu głęboko w oczy. - Jeśli pójdziesz tam sam, ryzykujesz kolejnym pobiciem, nie wmówisz mi, że nie. - Theo przełknął ślinę. - Ale jeśli pojadę z tobą, nie tylko nie podniesie na ciebie ręki, ale też zrozumie, że ktoś wie i może mieć przez to kłopoty.
Raeken skinął głową, spuszczając wzrok. Wierzył w słowa Deucaliona, bo to dawało mu nadzieję. I choć wiedział, że nadzieja matką głupich, to naprawdę chciał spróbować. Wstał i po prostu przytulił się do dorosłego. Kiedy poczuł odwzajemniony uścisk, przymknął powieki, pod którymi poczuł palące łzy. Tym razem były skutkiem wzruszenia.
- Dziękuję - odezwał się niemal szeptem.
- Synu, nie dziękuj, tylko obiecaj mi, że o wszystkim będziesz ze mną rozmawiać. - Odsunął go na odległość ramion, by spojrzeć mu w oczy. - Ale tak szczerze. I, że tym razem naprawdę zawalczysz o swoje dobro, Theo, żadne problemy nie są warte całego twojego życia.
Nastolatek pociągnął nosem i skinął głową, zapamiętując słowa Deucaliona.
- Obiecuję. - Już miał dodawać coś więcej, kiedy usłyszał dzwonek własnego telefonu. Mężczyzna ścisnął jego bark i cofnął ręce, dając mu przestrzeń. Zerknął tylko na wyświetlacz, zaciekawiony tym, kto dzwonił. Theo westchnął głęboko, przymykając oczy. - Ja pierdole...
Skrzywił się i już miał odrzucać połączenie od Liama, kiedy odezwał się Deucalion.
- Synu, płaczesz za Derekiem, ale nadal nie wyciągnąłeś wniosków. Zacznij doceniać to co masz. - Wymownym wzrokiem spojrzał na dzwoniące urządzenie. Raeken przygryzł wargę i spojrzał znów na numer, który znał już chyba na pamięć. Dunbar stanowczo za dużo do niego dzwonił. Westchnął i przeciągnął zieloną słuchawkę w ostatnim momencie.
- Liam... to naprawdę słaby moment - wychrypiał, doskonale wiedząc, z czym dzwoni do niego blondyn. Deucalion złożył ręce na piersi, chyba miał zamiar posłuchać tej rozmowy. Nastolatek włączył tryb głośnomówiący, bo przecież nie będą rozmawiać o niczym, o czym mężczyzna nie może wiedzieć.
- Mam przyjechać po lekcjach? - zapytał Dunbar. Po jego głosie Theo rozpoznał, że chyba też nie jest w nastroju.
- Nie, wybij to sobie z głowy - warknął może zbyt agresywnym głosem.
- Dlaczego? - Na to pytanie Raeken zacisnął szczękę. Już miał odpowiadać w chamski sposób, kiedy uniósł wzrok na Deucaliona. Spojrzenie mężczyzny podpowiedziało mu, że znów nadinterpretuje.
- Wyjaśnię ci to później, dobra? - westchnął, przeczesując ręką włosy. Sam nie wierzył, że to robił. - Nie wiem kiedy, ale to zrobię.
- Okej... - mruknął blondyn. - Tylko nie denerwuj się na mnie, jak będę o to pytać.
Raeken uśmiechnął się krzywo.
- Zobaczymy jak będzie - wychrypiał, zastanawiając się, na ile starczy mu cierpliwości. Nastała chwila ciszy, Theo znów spojrzał na Deucaliona, który gestem pokazał mu, że muszą zbierać się do wyjścia. - To do zo, szczeniaku.
***
Do szkoły dojechali pod koniec długiej przerwy. Cała droga minęła im na kolejnej rozmowie, która tym razem dotyczyła uzależnienia. Deucalion uznał, że skoro Theo nie chce trafić na odwyk, najlepszym sposobem będzie stopniowe obniżanie dawki. Wielokrotnie mężczyzna przy tym zaznaczał, że nie ma picia alkoholu w dniu, w którym dostał leki, nieważne czy ich działanie już zniknęło, czy nie. Raeken w tamtym momencie nawet trochę pożałował, że przyznał się do popełnionej głupoty. Ale przecież Deucalion robił to dla jego dobra. Brunet czuł, że byłby zdolny do wywołania podobnej sytuacji, jaka zaistniała z Derekiem. Plan więc był taki, że Deucalion kupuje odpowiednie leki od Petera, daje Theo dzienną dawkę i ani grama więcej. Raeken bierze ją przy nim i nie ma prawa pić alkoholu w danym dniu. Mężczyzna słusznie bał się, że nie będzie w stanie go upilnować. To była kwestia, której Theo sam musiał stawić czoło i świadomość tego budziła w nim niepokój. Bo sam już nie potrafił sobie zaufać. Dzisiaj jednak jeszcze poprosił, by nie zaczynali tego. Nie chciał brać tabletek, bo musiał upewnić się, że rzeczywiście miał objawy abstynencyjne.
Wysiadając z samochodu Deucaliona, Raeken zarzucił kaptur na głowę i naciągnął rękawy bluzy, chowając ręce do kieszeni kurtki. Chciał ukryć wszystkie ślady, jakie pozostały po dzisiejszym poranku. Wstydził się tego co zrobił, to palące uczucie sprawiało, że nie miał w ogóle ochoty pokazywać się w szkole. Jednak musiał, zaprzysiągł sobie, że będzie zupełnie posłuszny względem Deucaliona. Był mu to winny za tą pomocną dłoń, jaką wyciągnął do niego mężczyzna.
- Może zdążymy jeszcze zajrzeć na stołówkę - mruknął woźny, kiedy weszli razem do szkoły.
- Ja spasuję. - Szedł ze spuszczoną głową, bo czuł na sobie niektóre spojrzenia. Wciąż jednak nie ściągnął kaptura. - Straciłem apetyt.
- Więc w domu zjesz obiad ze mną obowiązkowo - oznajmił mężczyzna, zatrzymując się przy drzwiach, do których musiał poszukać klucza. Wkrótce otworzył je i weszli do środka.
- Ja wiem, że o tym rozmawialiśmy, ale... - Theo zamknął za nimi drzwi, poprawiając swoją szkolną torbę na ramieniu. - Na pewno mam się wprowadzić? Przecież Alex chciał z tobą zamieszkać.
- Synu, po pierwsze, jesteś w sytuacji, która wręcz tego wymaga. - Deucalion stanął przodem do niego, składając ręce na piersi. - Po drugie, by Alex mógł to zrobić, musi być pełnoletni, a do tego jeszcze trochę. Po trzecie, nie mam nic przeciwko współlokatorowi. Alex będzie musiał to zaakceptować czy tego chce, czy nie. To moja decyzja i jestem w stanie dzielić z tobą mieszkanie.
- Będę się dokładać do czynszu - odpowiedział Raeken. Czuł, się dłużny względem niego.
- Theo. - Mężczyzna podszedł i ułożył dłonie na jego ramionach, spoglądając mu głęboko w oczy. - Najpierw wyjdź na prostą, o finansach porozmawiamy kiedyindziej, dobra? - Nastolatek uśmiechnął się słabo, ale z ulgą. Przytulił się do niego ostatni raz, w ten sposób chyba najlepiej potrafił oddać swoją wdzięczność, której nie potrafił ubrać w słowa. Deucalion odwzajemnił uścisk, zaraz jednak pogładził jego plecy. - Leć już na lekcje, ja też muszę się przygotować do pracy.
Wedle polecenia, Raeken jeszcze raz podziękował mu i wyszedł na korytarz. Nie zwracając uwagi na nic innego, udał się na schody, bo do dzwonka zostało niewiele czasu. Po uczniach rozejrzał się dopiero, kiedy był na drugim piętrze, na którym miał mieć lekcję. Wiedział, że również znajdowała się tu sala, gdzie Liam miał mieć chemię. Wkrótce dostrzegł blond czuprynę chłopaka, który właśnie usiadł pod ścianą. Niewiele myśląc, Raeken podszedł i po prostu usiadł obok niego, trzymając końcówkę naciągniętego prawego rękawa. Podciągnął nogi i wsparł łokcie na kolanach.
- No to mnie zaskoczyłeś. - Dunbar nawet na niego nie spojrzał, wspierając głowę o ścianę tępo wpatrywał się przed siebie. Theo też nie patrzył na jego twarz, wzrok utkwił na swoich dłoniach.
- Tylko sobie nie myśl, że to twoja zasługa - wymamrotał, mając na myśli swoje pojawienie się w szkole. Bo dobrze wiedział, że właśnie to blondyn komentował.
- Nawet gdyby była, powiedziałbyś to samo - stwierdził jakby znudzonym głosem.
Theo wtedy spojrzał na jego profil. Coś było nie tak, od ich rozmowy minęło już trochę czasu, a Liam wciąż brzmiał niemrawo. Twarz miał jakąś taką wypartą z emocji, choć lekko ściągnięte brwi dodawały jej tęgiego wyrazu.
- Nie jesteś w humorze, nie? - odezwał się, obserwując jego reakcję. Dunbar nawet nie drgnął.
- Nie.
- No to nie będę ci przeszkadzać - wymamrotał bardziej do siebie i już miał zamiar wstawać, kiedy poczuł dłoń chłopaka na swoim ramieniu.
- Nie no, nie idź. - Theo spojrzał mu w oczy, przez krótki, może i nierealny moment miał wrażenie, że widzi w nich pewnego rodzaju niezdecydowanie.
- I tak chciałem tylko zapytać, czy miałbyś wolną godzinę po lekcjach - wyjaśnił i dopiero kiedy znów oparł się o ścianę, Liam cofnął swoją dłoń.
- A co proponujesz?
- Nic specjalnego, po prostu muszę poczekać na Deuca. - Zerwał kontakt wzrokowy, wzruszając ramionami. - Może przy okazji wyjaśniłbym ci o co chodziło dzisiaj. Jeśli ty powiedziałbyś mi, co tobie skiepściło nastrój.
- Gdyby jeszcze cię to interesowało - skomentował z krzywym uśmiechem. Theo zmarszczył brwi z niezrozumieniem. - Ale niech ci będzie. Kończę WF-em, a ty?
- Podejdę po ciebie.
Gdy tylko to powiedział, rozbrzmiał dzwonek tuż nad ich głowami. Raeken podniósł się jako pierwszy i wyciągnął lewą dłoń do Liama. Sekundę później przypomniał sobie o szramach, jednak było już za późno. Dunbar chwycił jego rękę i wstał z jego pomocą, a kiedy już to zrobił, zmarszczył brwi i spojrzał na dwa cienkie, szorstkie strupy, które musiał poczuć w dotyku. Theo poczuł na sobie jego spojrzenie jednak uniknął kontaktu wzrokowego, cofając dłoń.
- To też mi wyjaśnisz? - zapytał blondyn, Raeken zmieszał się, oglądając po pustoszejącym korytarzu.
- Po prostu się zaciąłem, nic takiego - odpowiedział, na krótki moment spoglądając mu w oczy. Liam nie wyglądał, jakby mu uwierzył. - Spadam na lekcję, ty też powinieneś.
Nawet nie czekał na jego reakcję, po prostu odwrócił się i udał do sali, wchodząc jako ostatni.
***
Po lekcjach Theo skierował się do męskiej szatni. Szedł niespiesznie, bo wciąż jeszcze do końca nie był pewien, czy powinien wyjaśniać Liamowi cokolwiek. Na ile mógł być z nim szczery? Wątpił, by Dunbar wykazał się taką samą wyrozumiałością jak Deucalion. Ale czy nie miał skończyć z kłamaniem? Na pewno miał mówić prawdę Deucowi, jednak on był wyjątkiem.
- Zacznij doceniać to co masz.
Słowa mężczyzny nieprzyjemnie rozbrzmiały gdzieś z tyłu jego głowy. Wciągu lekcji, myśli o tym ogromie zmian nie odpuszczały. Pośród wszystkich tych spraw doszedł do wniosku, że został mu tylko Deucalion i Liam. Tylko z nimi miał stały, niemal codzienny kontakt. Pytanie brzmiało, czy z Dunbarem również powinien być szczery. Czuł, że nie, blondyn miał swoje problemy, a on nie powinien mu dokładać własnych. Już i tak chyba utrudnił mu wszystko wczorajszym pocałunkiem. Co jeśli przez to Liam był taki zmieszany? Raeken mimowolnie przypomniał sobie sobotnią noc i zachowanie Dunbara. Był gorący dosłownie i w przenośni, Theo w duchu wciąż żałował, że musiał to przerwać. Widok podnieconego blondyna nadal siedział i mieszał mu w głowie.
Dotarł do szatni, w drzwiach minął się z kilkoma chłopakami, którzy musieli mieć lekcje razem z Liamem. Wszedł do praktycznie pustego pomieszczenia, bo nie sądził by nastolatek wyszedł wcześniej. Mijał kolejne szafki aż w ostatnim rzędzie zastał Dunbara w samej bieliźnie, który stał zagapiony w telefon. Theo bezwiednie nieco uniósł brwi, nie mogąc się powstrzymać od zlustrowania go wzrokiem. Wspomnienia zdecydowanie go rozkojarzyły.
- Widzę, że ci się nie spieszy - wychrypiał Raeken, unosząc spojrzenie na jego zdezorientowaną twarz.
- Sory - mruknął Liam, spuszczając wzrok na telefon. Zaczął coś pisać i przysiadł na ławce, zupełnie go ignorując. Brunet ściągnął z ramienia torbę i zajął miejsce pod drugim rzędem szafek, naprzeciwko niego. Korzystając z nieuwagi chłopaka, bez skrępowania jeszcze raz prześledził spojrzeniem jego półnagą sylwetkę. Teraz widział go znacznie wyraźniej niż wtedy, w mroku nocy.
Przygryzł wargę. Tamte namiętne pocałunki były całkiem miłą odskocznią od tego zatrutego świata.
- Nie ubierasz się? - zapytał Theo. Musiał nawiązać kontakt wzrokowy. Musiał przerwać to, co kreowała mu jego wyobraźnia, bo nie chciał być nachalny. Tym na pewno wszystko by znów spieprzył. Liam westchnął i odłożył telefon, spoglądając na niego z jakimś takim zmęczeniem.
- Muszę chwilę posiedzieć - wychrypiał, wzruszając ramieniem. Raeken uniósł brwi, skupiając się na utrzymaniu kontaktu wzrokowego. Przyjrzał się jego twarzy, zauważając, że jest nieco blada.
- Słabo wyglądasz.
- Po prostu przeforsowałem się na ćwiczeniach - burknął jakby od niechcenia. Theo nie odpowiedział. Wpatrywał się w te jego puste oczy, pogrążając się w myślach. Blady i ledwo żyjący po wysiłku fizycznym Dunbar, w towarzystwie złego humoru, kojarzył mu się tylko z jednym.
- Co dzisiaj jadłeś? - zapytał, składając ręce na piersi.
Już zapomniał o swoich fantazjach, teraz skupił się na złym stanie blondyna. Bo coś mu podpowiadało, że ten znów o siebie nie dba. Theo pamiętał, że kiedy Dunbar był w wybitnie zdołowanym stanie, zaczynał pomijać niektóre posiłki, o ile nie wszystkie. Reakcja Liama tylko go w tym utwierdziła. Zerwał kontakt wzrokowy, odwracając głowę gdzieś na bok. Twarz miał jakąś taką niechętną, może i nawet trochę zirytowaną. Chyba nie chciał o tym rozmawiać. Dunbar wstał z miejsca, zrobił zaledwie jeden mały krok i już przymknął oczy, łapiąc się za skroń. Raeken obserwował go uważnie, jednak chłopak nie wyglądał jakby potrzebował jego pomocy. Liam przeczesał ręką włosy, udając, że nic się nie stało, i wziął spodnie, które zaczął zakładać.
- Jesteś idiotą, wiesz? - westchnął Raeken.
- Stul pysk - warknął blondyn. Nawet na niego nie spojrzał, a Theo tylko zmarszczył brwi, zastanawiając się skąd u niego taka zmiana nastroju. Liam nie zachowywał się normalnie. A może to on po prostu coś przegapił?
- Mogłeś powiedzieć wcześniej, że nie masz ochoty na żadne rozmowy - skomentował starszy, wyczuwając jego wrogie nastawienie. - Bo jak jesteś wkurwiony, to żadna nie ma sensu.
- Ty mnie wkurwiłeś - prychnął Dunbar, zgarniając koszulkę, którą zaczął przewracać na odpowiednią stronę.
Theo przyglądał mu się, zastanawiając, czy przypadkiem blondyn sobie z niego nie żartuje. Czy przypadkiem dla zabawy nie zaczął go traktować tak jak on jego, we wcześniejszych etapach ich znajomości. Zdając sobie sprawę, że sam zachowywał się podobnie względem Liama, nie miał mu za złe takiego zachowania. Przeciwnie, był chyba w stanie je zrozumieć lepiej niż jakiekolwiek inne. W końcu znał to od podszewki. Wzorując się na własnym wcześniejszym zachowaniu doszedł do wniosku, że Dunbar nie chce towarzystwa. Raeken wstał więc i już miał sięgać po swoją torbę, kiedy uświadomił sobie, że przecież Liam ma inne wartości niż on. Że nie może go tak po prostu zostawić, bo doskonale pamiętał, że Liam potrzebował ludzi. Najwyżej się sparzy. Obejrzał się na chłopaka, który skończył zakładać koszulkę i poprawiał swoje włosy.
- Powiesz mi co się stało, czy mam sobie iść? - zapytał, stając do niego przodem.
- Nic się nie stało - burknął Liam, siadając z powrotem na ławce. Sięgnął po telefon, Theo odezwał się, nim zdążył go odblokować.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. - Upierał się dalej, sam nie wiedział po co. Może w końcu trafiły do niego słowa Deucaliona? Skoro miał docenić Liama, powinien włożyć wreszcie trochę wysiłku w tą relację.
- Ta? Myślałem, że nie znamy się na tyle, żeby określać co jest normalne, a co nie - skomentował Dunbar, spoglądając na niego jakimś takim zaciętym wzrokiem. Brunet zrozumiał, że ten odwołuje się do jego słów sprzed paru dni. Dobrze pamiętał ostatni czwartek, kiedy to Liam mu wytknął, że zachowuje się inaczej. A potem złapały go duszności i kołatanie serca. Teraz wiedział, że były to objawy uzależnienia. Że to tabletki tak na niego działały, a on...
Coś go tknęło. W głowie pojawiły mu się słowa Dereka, który dawno temu tłumaczył mu coś o zjeździe po narkotyku. Że to wcale nie następuje wtedy, gdy substancja przestaje działać, że tak naprawdę w organizmie utrzymuje się dłużej. A kiedy już całkowicie zejdzie, następują reakcje antagonistyczne do tych, które wywoływał narkotyk. Theo uświadomił sobie, że skoro Liam był pod wpływem w stanie euforycznym, potem będzie zdołowany. Skoro był empatyczny, potem będzie apatyczny. No i skoro był bezkonfliktowy, potem będzie agresywny. Raeken domyślał się, że Dunbar dzisiaj musiał mieć zjazd po ecstasy wziętym w sobotę.
- Miałeś wtedy rację, a ja mam teraz - odpowiedział w końcu Theo.
- Jasne. - Liam zignorował go całkowicie, całą swoją uwagę skupiając na telefonie.
- No to co ci tak zepsuło humor? - zapytał, bo przecież nie mógł wyciągać wniosków tylko na podstawie własnych domyśleń. Dunbar nadal go ignorował dlatego starszy westchnął i przykucnął naprzeciw niego, zabierając mu telefon.
- Oddaj mi go - warknął naprawdę poważnym, groźnym tonem. Spojrzał mu głęboko w oczy, wojowniczy wzrok Liama wywarł na Theo poczucie niepewności. Może rzeczywiście lepiej byłoby rzucić to wszystko w diabły?
- Odpowiedz mi na pytanie. - Raeken dalej wpatrywał się w jego niebieskie tęczówki, nie oddając urządzenia.
- Nic nowego się nie stało, no ja pierdole - prychnął Liam i oparł plecy o szafki, odwracając głowę gdzieś na bok. - Ciągle to samo. Mason nie chce mnie znać, a ja nie jestem pewien swojej orientacji. Cała filozofia, już nie udawaj, że cię to interesuje.
Theo westchnął, bo Dunbar zaczynał zachowywać się nieznośnie.
- Z tego co pamiętam, to lubisz kiedy jestem troskliwy - mruknął Raeken i przysiadł na ławce, po prawej stronie Liama. Jego wzrok podpowiedział mu, że nie powinien był tego mówić.
- Spierdalaj - fuknął blondyn i składając ręce na piersi, odwrócił głowę w przeciwną stronę.
- No weź się nie dąsaj. - Szturchnął go łokciem, uśmiechając pod nosem. - Aż tak źle całuję?
- Mieliśmy do tego nie wracać - warknął urażony. Theo dostrzegł jak mocno blondyn zaciskał szczękę. Chyba rzeczywiście źle wczoraj zrobił. - Łamiesz własne zasady.
Raeken westchnął, spuszczając wzrok na swoje dłonie, w których obracał telefon Liama. Chłopak miał rację, Theo nawet nie chciał go wprowadzać w błąd. W końcu mieli nie wracać do tego co działo się w nocy, a tymczasem już zrobili dwa wyjątki. Pod rząd. Starszy nie chciał, by tamta umowa całkowicie przepadła.
- Już ci mówiłem, że jestem hipokrytą - wychrypiał, nie spoglądając na niego. Dunbar także tego nie zrobił.
- No i co z tego, mam cię jakoś specjalnie traktować? - prychnął, wyraźnie niezainteresowany argumentem. Brunet poczuł jak telefon chłopaka zawibrował, a ekran się zapalił. Szanując jego prywatność, po prostu oddał mu urządzenie, układając je na jego udzie.
- Nie - powiedział to ledwo słyszalnie. Wstał z miejsca i zgarnął swoją torbę.
- No weź się nie obrażaj no - odezwał się Liam, kiedy Theo już miał zamiar odchodzić.
- Nie jestem obrażony. - Zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego chłopak tak odebrał jego reakcję. - Po prostu porozmawiamy kiedy indziej.
- Ale... - Liam urwał i zamieszał się. Skrzywił, jakby był zdenerwowany na samego siebie i przeczesał ręką włosy. - To, że ty nie masz już potrzeby rozmowy, nie znaczy, że ja też.
Nie spojrzał mu w oczy. Ręce wciąż miał złożone na piersi, telefon leżał na jego udzie, tak jak zostawił go Theo. Głowę Liam nadal miał nieco odwróconą, Raeken jednak widział, że blondyn patrzy na niego kantem oka. Starszy westchnął głęboko, zastanawiając się, co powinien zrobić. Zirytowany Dunbar nie był najlepszym towarzystwem, ale czy nie powinien tego znieść i włożyć coś od siebie dla tej relacji? Nieprzyjemnie uderzyła go świadomość, ile razy to Liam znosił jego humory i złośliwe komentarze. Niby na własne życzenie, ale przecież nie angażowałby się, gdyby nie chciał żadnego kontaktu. Raeken przyglądał mu się dalej i wtedy zauważył tą zmianę na jego twarzy. Już nie był zdenerwowany, teraz taki obojętny, choć wzrok miał zmieszany. Liam chyba sam nie wiedział co z nim się działo.
Dlatego brunet nic nie powiedział, po prostu ściągnął torbę z ramienia i usiadł znów obok niego. Objął go ramieniem i przyciągnął bardziej do siebie, w ten sposób okazując mu swego rodzaju wsparcie, które dziwnie brzmiałoby w jego ustach. Poczuł jak nastolatek poddał się i przytulił na wpół do niego. Theo wtedy tylko utwierdził się w przekonaniu, że Dunbar po prostu wcześniej reagował impulsywnie. Zdezorientowany poluźnił uścisk, gdy poczuł, że Liam przestaje się przytulać. Blondyn ściągnął z siebie jego rękę opuścił ją, splatając razem ich palce. Wsparł głowę o jego bark, niemal tak samo jak tej nocy w piętek, kiedy Theo do niego przyszedł z butelką wódki. Uśmiechnął się krzywo pod nosem na to wspomnienie i wzmocnił uścisk dłoni, opierając policzek o włosy Liama.
- No to chyba mamy dwa do jednego, szczeniaku - powiedział, nawiązując do ich sprzeczki z tamtej nocy o to, kto kogo ściąga na swoją stronę.
- Dlaczego? - mruknął blondyn, jego głos wyrażał tylko minimalne zainteresowanie.
- Teoretycznie przeze mnie wziąłeś tamto ecstasy.
- Mieliśmy do tego nie wracać - warknął, Theo na ramieniu wyraźniej poczuł ciężar jego głowy. Zupełnie jakby Liam sam nie miał siły na utrzymywanie go. - Zresztą co ma piernik do wiatraka?
- No, bo kiedy bierzesz narkotyki, to przeważnie powodują one wyższe wydzielanie dopaminy i serotoniny, nie? Kojarzysz co to za hormony - zaczął tłumaczyć Raeken zniżonym głosem. Liam mruknął potwierdzenie. - Potem ty nie czujesz już działania, ale substancja wciąż jest w organizmie, czyli nadal jakoś oddziałuje na ich wydzielanie. A jak już całkowicie zniknie, to poziom tych hormonów jest niższy od wyjściowego, bo została zachwiana równowaga. Masz zjazd i różne inne nieciekawe rzeczy. Najwyraźniej z ciebie musiało już zejść.
- Ale to jest takie chujowe - westchnął Dunbar, Theo poczuł jak ten wzmocnił uścisk dłoni. Starszy pogładził ją kciukiem. - Wszystko mnie wkurwia - pożalił się. Po chwili znacznie ściszonym głosem dodał: - No i brakuje mi Masona.
Theo nie odpowiedział od razu. Nie miał pojęcia co, dlatego wolał przemilczeć temat. Zdawał sobie sprawę, jak Liam mógł to odebrać, jednak nie chciał mówić głupot. Za to doskonale był w stanie postawić się na jego miejscu. Nieważne jak bardzo nie chciał się do tego przyznawać - jemu brakowało Dereka. I boleśnie paliła go świadomość, że sam do tego wszystkiego doprowadził. Przełknął ślinę, zerkając na swój prawy rękaw, spod którego wystawał skrawek bandażu. Schował tą rękę do kieszeni bluzy, by Liam nic nie zauważył. Theo czuł ciarki na plecach, gdy tylko wyobraził sobie przymus tłumaczenia mu się z tego. Zdecydowanie po rozmowach z Deucalionem miał już dość. Wystarczyło, że on wiedział.
- Może po prostu potrzebuje czasu? - zasugerował Raeken. To jedyne co przychodziło mu do głowy, ale nie miał pojęcia jak dokładnie przebiegło spotkanie Liama i Masona. Nie wiedział, czy Dunbar miał jeszcze jakiekolwiek szanse.
- Straciłem na to nadzieję - odparł Liam. - Nie wróci to co mieliśmy, no i... chyba to mnie boli.
Raeken znów zamilkł. Jak miał mu doradzić, skoro sam miał problem z wyjściem z podobnej sytuacji? Poczuł się bezradnie i mógł tylko znów pogładzić jego dłoń, bo jedyne co mu pozostało, to być tu przy nim i dotrzymać towarzystwa. Ono rzekomo pomagało Liamowi, to zdążył zapamiętać. I liczył, że tyle wystarczy do jakiejkolwiek poprawy.
- No to chyba jesteś skazany na mnie.
- Nie jestem - odpowiedział, a Theo zastanawiał się, czy miał to odebrać jako znak, że jest drugą opcją. Że Liam ma kogoś innego na to miejsce najbliżej siebie, bo starszy miał wrażenie, że spośród wszystkich jego znajomych, to właśnie on je zajmował. Potarł kciukiem jego dłoń. Dopiero dzisiaj przejrzał na oczy i dlatego po cichu miał nadzieję, że nie straci swojej pozycji. Chociaż chyba właśnie na to zasłużył.
- Nie? - mruknął w jego włosy.
- Nie. Nie tylko na ciebie - mówił Liam zniżonym głosem. - Zresztą już ci kiedyś mówiłem, że nie szukam nikogo na miejsce Masona.
Theo nie odpowiedział, bo chyba nie powinien teraz kwestionować jego zdania. Osobiście twierdził inaczej, może mylnie, ale wciąż inaczej. Spuścił wzrok na ich złączone ręce. Dunbar właśnie poluźnił uścisk i przesunął opuszkami palców po skaleczeniu na wewnętrznej stronie jego lewej dłoni. Starszy zacisnął szczękę.
- Co ci się stało? - spytał cicho blondyn.
- Zaciąłem się, już ci mówiłem - wychrypiał Raeken. Wspomnienia z dzisiejszego poranka przyprawiły go o ciarki, cieszył się, że miał to już za sobą. Choć jeszcze najważniejsza rzecz dopiero przed nim.
- A czym?
- Nie bardzo chcę o tym rozmawiać, szczeniaku - mruknął, zdobywając się na szczerość.
- Ty nigdy nie chcesz ze mną rozmawiać o ważnych rzeczach - skomentował jakimś takim rozgoryczonym głosem. - Bo jakby to była pierdoła to byś powiedział.
To przypomniało mu, dlaczego nie chciał angażować się w tą relację. Liam zawsze pytał o prawdę, a Theo starał się od niej uciekać.
- Liam... - westchnął głęboko, przymykając oczy. - Naprawdę nie dzisiaj, proszę.
- Miałeś mi powiedzieć dlaczego cię nie było rano - wypomniał mu, bo chyba jego odpowiedź odebrał jako brak opcji dzisiaj na jakąkolwiek taką rozmowę. Raeken przełknął ślinę. Zobowiązał się do tego i wypadałoby dotrzymać słowa. Problem jak zwykle pojawił się tam, gdzie miało go nie być. A gdyby powiedział mu inną część prawdy?
- Miałem ci wyjaśnić, dlaczego pomysł przychodzenia do mnie rano masz sobie wybić z głowy - poprawił go. - Źle mnie zrozumiałeś. - Poczuł jak Liam zacisnął szczękę, jednak nie był w stanie zobaczyć jego twarzy. Jego poluźniony uścisk dłoni nie zwiastował pozytywnych emocji. - Zapomnij w ogóle o tamtym adresie.
- Dlaczego? - Dunbar podniósł głowę z jego ramienia, spoglądając na niego z niezrozumieniem.
- Kiedy przyszedłeś do mnie w nocy za pierwszym razem, pytałeś dlaczego pracuję skoro mieszkam z rodzicami. - Theo wytrzymał kontakt wzrokowy. Zdał sobie sprawę, że znowu ma zamiar go okłamać, bo przecież tamto też było oszustwem. Musiał to kontynuować, nie było innego wyboru, bo nie chciał mu teraz mówić prawdy. Był na to za słaby. - Pamiętasz co ci odpowiedziałem?
- Że masz być samodzielny i mieszkasz z rodzicami dopóki nie znajdziesz czegoś nowego - powiedział Liam, który chyba zrozumiał o co chodzi. A Raeken był pod wrażeniem jego pamięci, bo przecież powinien zapomnieć o takiej pierdole. - Wyprowadzasz się?
- Do Deucaliona. - Theo skinął i zdziwił się, gdy dostrzegł niezadowolenie w jego oczach.
- To dalej niż mieliśmy do siebie, prawda? - To pytanie zaskoczyło Raekena. Naprawdę dla niego było to takie ważne?
- Tak - potwierdził niepewnym głosem. - Ale układ z dzwonieniem nadal aktualny.
- Ale nie będziemy już jeździć razem do szkoły. - Blondyn zdawał się naburmuszyć jeszcze bardziej.
- No raczej nie - potwierdził, wciąż nie mogąc zrozumieć, dlaczego to tak bardzo mu się nie podobało. Może to po prostu kwestia tych nieszczęsnych hormonów?
- To do dupy - fuknął, rozplatając ich palce. Złożył ręce na piersi i spuścił wzrok gdzieś na podłogę. Raeken poczuł się odepchnięty i nie miał pojęcia, w czym Dunbar widział problem. Trzeba było wcześniej rzucić to wszystko w diabły.
- Skoro ci tak bardzo na mnie zależy, to te parę przystanków więcej nie zrobi ci różnicy - skomentował Theo, bo nie wiedział jak inaczej zareagować.
- Niby kto powiedział, że mi na tobie zależy? - Liam uniósł brew, spoglądając na niego. Raeken potrzebował chwili, by odpowiedzieć. Z jednej strony to było przecież jasne, że nie powinno mu zależeć. Krótko się znali, to fakt. Ale z drugiej strony, dlaczego poczuł jakąś taką gorycz przez wypowiedzianą prawdę?
- Kto powiedział, że ja mówię poważnie? - Brunet zrobił to co umiał najlepiej. Odwrócił kota ogonem, bo tak było prościej, niż przyznać się do tego co poczuł. - Wyjmij kij z dupy i watę z uszu, szczeniaku. Chciałeś wyjaśnień, to masz. Zapomnij o tamtym adresie, prędzej czy później poznasz ten aktualny.
Tak naprawdę nie był co do tego pewien. W końcu to było mieszkanie Deucaliona, Theo nie czuł się jako współwłaściciel, zresztą wciąż ledwo do niego docierało, że miał szansę na inny dom. Musiał z nim jeszcze wszystko ustalić, wiele było przed nimi.
- Trzymam cię za słowo.
***
Siedzący na łóżku Theo zapiął sportową torbę, zapełnioną tymi drobnostkami, na których najbardziej mu zależało. Najbardziej podstawowe rzeczy, włącznie z tymi szkolnymi, były już w samochodzie Deucaliona. Teraz pozostało im spakowanie pozostałości. Całe szczęście, rodziców nastolatka nie było w domu, co wykorzystywali sprawnie zabierając własności Theo. Naprawdę zależało mu na niespotkaniu żadnego z rodziców. Tak by było najlepiej, obeszłoby się bez zbędnych wyjaśnień i zapewne oburzenia. Nie chciał znać ich reakcji, chciał już po prostu stąd zniknąć.
Raeken zwrócił uwagę na Deucaliona, który przysiadł na krześle przy biurku, stawiając na blacie karton z rzeczami, które miał zabrać ze sobą nastolatek. Brunet poczuł przyspieszone bicie własnego serca, kiedy mężczyzna otworzył szafkę biurka. Cholera, Theo nawet nie pomyślał o tym, że sam powinien się nią zająć. Zaraz jego wzrok spotkał się ze zdziwionym spojrzeniem dorosłego, który chyba był w pewnym szoku, widząc te parę niemałych butelek po wódce i nie tylko. Raeken nie wytrzymał tego kontaktu wzrokowego, schował się nieco w sobie i spuścił głowę, pocierając własne dłonie.
- Martwi mnie ilość tego - wymamrotał Deucalion, Theo słyszał, jak zaczyna sprawdzać co jeszcze jest w szafce.
- Zwykle najpierw sięgałem po to - wychrypiał Raeken, nadal nie patrząc na niego. - Potem dołączyły żyletki.
- Właśnie widzę - odpowiedział równie cichym głosem mężczyzna, odnajdując niewielkie pudełeczko. Brunet usłyszał jego głębokie westchnięcie, przez to schował się jeszcze bardziej w sobie. Było mu głupio. - Dlatego prosiłbym cię, żebyś po domu chodził z odsłoniętymi rękami. - Raeken spojrzał na niego w niezrozumieniu i z pewnego rodzaju protestem. - Muszę wiedzieć, czy do tego nie wracasz. Jeśli zobaczę, że jest inaczej, czeka cię rozmowa z psychologiem.
Theo przeszły ciarki, Deucalion był całkowicie poważny. A on był mu winien posłuszeństwo, dlatego skinął głową, bo prośba przecież nie była taka trudna do spełnienia. Zasłużył na poczucie tego wstydu. Powinien ponieść konsekwencje tego co zrobił. Siedział tak na łóżku i zastanawiał się, czy w ogóle coś jeszcze potrzebuje. Większość rzeczy było już spakowanych, a z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że niedługo musi zacząć pracę. Przymknął oczy, przeczesując włosy. Chyba psychicznie nie wytrzyma tego dnia.
Wzdrygnął się jak poparzony, kiedy usłyszał trzask drzwi frontowych. Serce momentalnie mu przyspieszyło, bo rozpoznał kroki swojego ojca. Wstał z łóżka i wplótł palce we włosy, rozglądając się panicznie po pokoju. Cholera, już nic więcej nie potrzebował, mogli wynosić się wcześniej, to może by się minęli.
- Theo! - Dobiegł ich głos z dołu. Raeken w tym przywołaniu dosłyszał się nerwowości. Spojrzał na Deucaliona, który zamknął szafkę i wstał z miejsca.
- Tylko spokojnie, dobrze? - odezwał się zniżonym, łagodnym głosem, spoglądając mu głęboko w oczy.
- Mam wszystko, chodźmy już stąd - powiedział, gorączkowym ruchem przeczesując ręką włosy. - Proszę.
Deucalion skinął głową i wziął z biurka nielekki karton, a Theo w tym czasie założył na ramię swoją sportową torbę. Skierowali się do wyjścia, widząc jego niepewność, mężczyzna jako pierwszy wyszedł na korytarz. Raeken słyszał na parterze krzątającego się w kuchni ojca. Z każdym krokiem bliżej schodów serce biło mu coraz szybciej. Kiedy już schodzili na dół, Theo instynktownie jak najciszej stawiał kroki, by do ostatniego momentu w jakikolwiek sposób zataić obecność drugiego mężczyzny w domu.
- O co chodzi? - wydusił brunet, zatrzymując się zaraz za schodami, w cieniu Deucaliona. Za jego plecami czuł się relatywnie bezpiecznie.
- Czyj samochód stoi przed domem? - zapytał ojciec z kuchni.
- Mój - odezwał się Deuc. Roger wyjrzał z pomieszczenia ze zmarszczonymi brwiami. Theo przełknął ślinę, zamierając w bezruchu, kiedy ojciec wszedł do przedpokoju. Mierzył się wzrokiem wraz z Deucalionem, przystając naprzeciw niego. Obserwując ich napięty kontakt wzrokowy, nastolatek czuł ciarki na plecach i spadające poczucie bezpieczeństwa. O ile jakiekolwiek istniało, w obecności ojca. Mężczyźni byli podobnej postury i podobnego wzrostu, a gęstniejąca atmosfera w pomieszczeniu nie zwiastowała niczego dobrego. Theo zaczynał bać się o to, co mógłby zrobić ojciec.
- Więc proszę go przestawić, to nie pańska posesja - odpowiedział Roger lodowatym głosem.
- Właśnie miałem to zrobić - potwierdził Deucalion, nie spuszczając zawistnego wzroku z dorosłego Raekena. Stojący za nim Theo bał się coraz bardziej, bo ojciec musiał odgadnąć ze spojrzenia Deucaliona, że on wie o wszystkim. Przecież nie był głupi. - Niepotrzebnie robi pan problem.
- Na twoim miejscu uważałbym na słowa, bo nie jesteś u siebie. - Theo dostrzegł jak ojciec zacisnął pięść, wciąż utrzymując napięty kontakt wzrokowy. Chłopak z trudem przełknął ślinę, ściskając pasek torby. Nieświadomie kulił się w sobie, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. - To mój dom, z którego próbujesz wynieść rzeczy.
- Należą one do pańskiego syna. - Nastolatek w tamtym momencie był pod wrażeniem nieugiętego spojrzenia, jakim Deucalion mierzył Rogera. - I ma on prawo zrobić z nimi co zechce.
- Więc co to ma znaczyć, Theo? - Głos ojca przyprawił chłopaka o dreszcze. Dorosły nawet nie zerknął w jego stronę, cały czas był w pełni skupiony na drugim mężczyźnie, zupełnie jakby zaraz miał zacząć bójkę. Theo nie był zdolny do odpowiedzi. Gardło miał ściśnięte, a serce szalejące w piersi nie pozwalało znaleźć jakichkolwiek sensownych słów. Dłonie mu się pociły i zapewne drżałyby, gdyby nie zaciskał ich tak kurczowo na pasku torby. Ale przecież musiał coś powiedzieć, brak odzewu zirytowałby go jeszcze bardziej.
- Wyprowadzam się - wydusił przez ściśnięte gardło.
- Nie wygaduj głupot. - Zniżony głos przypominał warknięcie, a zacięty wzrok wciąż wymierzony był w Deucaliona, na którym zdawał się nie robić wrażenia. - Wracaj z powrotem do pokoju, Theo.
Młody Raeken poczuł ciarki na plecach. Brak reakcji ze strony Deucaliona był dla niego niczym wyrok, choć minęło dosłownie parę sekund nim mężczyzna się odezwał.
- Idź do samochodu, synu.
Ulga rozlewająca się po jego piersi dała mu siły do pokonania odległości dzielącej go od drzwi. Ruszył się więc, nim impuls zniknie, a wtedy dostrzegł reakcję Rogera. Choć wciąż wpatrywał się w Deucaliona, to jego spojrzenie straciło na zaciętości. Zastąpiła je dezorientacja, jakby dotarło do niego, że on już nie pełni roli ojca. Że jego zdanie tutaj nic nie znaczy.
- Bierzesz pedała pod swój dach, radziłbym to dobrze przemyśleć - powiedział Roger, jakby liczył, że tym zrazi Deucaliona do podjętej decyzji. I choć może ten zdawał się być niewzruszony, to dla Theo to zdanie było bolesnym przypomnieniem, dlaczego powinien już wyjść z tego przeklętego domu.
- Theo jest biseksualny, a ja jestem w stanie to zaakceptować. - Głos Deucaliona brzmiał naprawdę pewnie, to sprawiło, że nastolatek spojrzał na niego z pewnego rodzaju nadzieją. Mężczyzna jakby z pogardą spoglądał prosto w oczy Rogera. - Szkoda, że pan nie potrafił zapewnić własnemu dziecku tego, co najważniejsze.
Deucalion tym skończył rozmowę, tak po prostu udał się do Theo, który otworzył drzwi i wyszedł jako pierwszy, nie oglądając się za siebie. Nie spojrzał nawet na ojca, ważne było, że Deuc szedł równo z nim. Serce Theo już nie biło w stresie, a z ulgi, bo ten rozdział został właśnie zamknięty. Nigdy więcej tu nie wróci. Odłożył torbę na tylne siedzenia, Deucalion w tym czasie schował karton do bagażnika. Wsiedli do samochodu, kantem oka nastolatek widział sylwetkę ojca, który wyszedł na próg domu. Theo odważył się zerknąć w jego stronę i od razu pożałował. Lodowaty wzrok mężczyzny dokładnie wyrył się w jego pamięci, przyprawiając o ciarki na plecach.
Deucalion wyjechał na ulicę, Raeken stracił z pola widzenia swój były dom, jednak spojrzenie ojca wciąż miał przed oczami. Nie oznaczało ono nic dobrego. Milczał, jakby wciąż nie był w stanie wydusić z siebie czegokolwiek. Spuścił wzrok na dłonie, pocierając tą skaleczoną. Próbował sobie wmówić, że teraz będzie lepiej, że już może zapomnieć o tym wszystkim. Teraz jechał do nowego domu z mężczyzną, którego mógłby nazwać tatą. Problem rodziła obawa o tą najważniejszą rzecz. Czy kiedykolwiek zapomni i zdoła żyć normalnie?
- Nie pochwalam samookaleczania - wymamrotał pod nosem Deucalion, zwracając na siebie uwagę nastolatka - ale po tym wszystkim, naprawdę już wcale nie dziwi mnie, dlaczego sięgnąłeś po żyletki. - Theo jakoś tak automatycznie naciągnął bardziej rękaw, zakrywając bandaż. - I uważam, że jesteś naprawdę silny, bo wytrzymałeś to wszystko.
Skupiając się na drodze, Deucalion wyciągnął rękę i pokrzepiająco potarł jego bark. Theo uniósł na niego spojrzenie, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że dostał od niego więcej wsparcia niż od własnego ojca. I był mu za to niezmiernie wdzięczny, chociaż wcale nie czuł się, by zagrożenie minęło. Chciał się odezwać, nawet otworzył usta, jednak nic nie przeszło przez jego gardło. Spuścił więc wzrok z powrotem na dłonie, zaciskając szczękę. Nie czuł się, jakby rzeczywiście wytrzymał cokolwiek. Przecież poddał się, rany na rękach były tego najlepszym dowodem. Był słaby i żadna wyprowadzka tego nie zmieni.
- Jesteś silny... - ciągnął dalej Deucalion, Theo wyczuł wahanie w jego głosie - ale i tak martwię się, że do tego wrócisz. Dlatego prosiłbym cię, żeby drzwi od twojego pokoju były otwarte. Moje też będą, żeby było sprawiedliwie.
- Mhm - mruknął, bo tylko na tyle było go stać. Nie miał zamiaru się sprzeciwiać, chociaż jakaś cząstka niego nie polubiła tego pomysłu. W końcu to oznaczało ograniczoną prywatność i choć wiedział, że to dla jego dobra, to wciąż nie bardzo mu się to podobało.
Poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Sięgnął po niego, bo chciał wreszcie zacząć myśleć o czymś innym. Wiadomość była od Daniela, który pisał z pytaniem, czy jutro się spotkają, bo już wrócił do miasta. Raeken niemal od razu odpisał mu z potwierdzeniem. Tego potrzebował.
- Jutro też mi nie dawaj tabletek - mruknął nastolatek, nie mając odwagi spojrzeć na Deucaliona, choć poczuł na sobie jego wzrok. Domyślał się, że ten oczekuje wyjaśnień. - Mówiłeś, że zero leków, jeśli w grę wchodzi alkohol.
Mężczyzna długo nie odpowiedział.
- Nie wiem, czy powinieneś pić w tym stanie - wymamrotał w końcu. Theo zmarszczył brwi, bo o takich ograniczeniach nie było mowy.
- Jakim stanie? - Spojrzał na dorosłego bardziej buntowniczym wzrokiem, niż mu się wydawało. Deucalion zdawał się dłuższą chwilę unikać odpowiedzi. Stanęli na światłach, Theo wciąż wpatrywał się w niego z oczekiwaniem.
- Depresyjnym - westchnął dorosły, spoglądając na niego.
- Nie mam żadnej depresji - prychnął, odwracając głowę za okno. Zapadła nieprzyjemna cisza, która jeszcze bardziej wpływała na zły nastrój Raekena. Kurczowo zaciskał szczękę, coraz gorzej znosząc toksyczne myśli. Widmo czekającej go jeszcze dzisiaj pracy tylko go dobijało.
Deucalion nic mu nie odpowiedział.
***
Liam zaciągnął się, trzymając krótko smycz Storma, by wilczak dotrzymywał mu kroku. Przeszedł przez praktycznie pustą ulicę, zmierzając do parku, w którym miał spotkać się ze Stilesem. Po całym dniu był zmęczony i poirytowany, już nawet nie miał ochoty na rozmowę z synem szeryfa. Żałował też, że wcześniej powiedział mu o co chodzi, teraz nawet nie mógł odwołać tego spotkania. Żwir chrzęścił pod jego butami i łapami psa, który szedł tuż przy nim. Wyprowadzenie Storma było wymówką dla Liama, by mama wypuściła go z domu, bo miał parę szkolnych obowiązków. Dotarł na parking, gdzie stał jedynie dobrze mu znany jeep. Jego właściciel wysiadł, gdy Dunbar się zbliżył.
- Od kiedy ty palisz? - zapytał zdziwiony Stiles. Liam zaciągnął się ostatni raz.
- Nie palę. - Wypuścił dym i rzucił peta, którego zgniótł butem.
- Malia to chyba nie będzie zadowolona - skomentował Stilinski, składając ręce na piersi.
- Nie musi o niczym wiedzieć. - Dunbar spojrzał na niego znaczącym wzrokiem. Liczył, że chłopak go nie wyda. - Przecież i tak się wyprowadza.
- Fakt. - Stiles skinął głową. - Może to być nasza mała tajemnica.
- Zwał jak zwał. - Liam wyprostował się, chowając ręce do kieszeni. - I jak, masz coś ciekawego?
- Ciekawe to jest, dlaczego mnie o to prosiłeś - skomentował Stilinski. - Malia przypadkiem nie chciała, żebyś się nie zadawał z Raekenem?
- Nie jest moją matką, nie muszę się jej słuchać - odpowiedział poirytowany blondyn. Sam nie wiedział, dlaczego to tak bardzo działało mu na nerwy. Przecież normalnie nie miał problemu w rozmowach ze Stilesem, który zawsze odnosił się do niego w ten sam sposób. Może Theo rzeczywiście miał rację? Narkotyki to jednak wielki syf. - Ja po prostu mam wątpliwości co do zdrowia psychicznego pana Raekena.
- Nie żeby jego syn czymś się różnił. - Kpiący uśmiech Stilesa jakoś tak zirytował Dunbara jeszcze bardziej.
- Daruj sobie - syknął, marszcząc brwi. Pociągnął smyczą, kiedy Storm odszedł za daleko.
- Niech będzie, widzę, że nie masz humoru - podsumował Stiles. - Roger Raeken właściwie jest przeciętnym obywatelem. W kartotece ma jakieś nieznaczące zamieszki z młodości. Najświeższą sprawą jest potknięcie sprzed prawie miesiąca, bo skończył na izbie wytrzeźwień, uprzednio niszcząc samochód znajomego mu Carrolla Ganvesa.
Liam zmarszczył brwi, bo to nic mu nie mówiło. Za to do myślenia dał mu fakt, że Theo o niczym takim nie wspomniał, ani nie wyglądał na przejętego. Praktycznie w ogóle nie mówił o rodzicach. Podświadomość podsunęła mu nieprzyjemny powód, który tak bardzo od siebie odpychał. W końcu miał się nie interesować jego problemami. Ale czy przemoc domowa nie powinna być wyjątkiem? Dunbar coraz bardziej obawiał się, że to mogła być prawda. Z drugiej strony, czy powinien się przejmować, skoro Theo się wyprowadzał? Chyba było już na to za późno.
- A skoro zadajesz się z Theo - ciągnął Stiles. - To w zamian mógłbyś mi powiedzieć, czy Raeken coś wspominał ci o nijakim Dereku Hale'u. Pamiętam, że kiedyś miałeś z gościem styczność bezpośrednią, ale nie kojarzę, żeby potem były jakieś powtórki. Chyba, że chciałbyś się czymś podzielić.
Dunbar uniósł brwi. Chyba zaczynał rozumieć, dlaczego Theo tak bardzo nie lubił Stilinskiego.
- Nie, ostatnim razem to widziałem go wtedy na boisku, jak przyszliśmy grać i oni też tam byli z Theo. Biliście się potem - przypomniał. Sam nie wiedział, dlaczego wybrał kłamstwo, ale czuł, że Stiles bez powodu by nie spytał. Dunbar nie miał pojęcia, co znowu stało się pomiędzy Derekiem a Theo, ale wiedział, że mężczyzna jest ważny dla Raekena. Nie chciał mu zaszkodzić, nie chciał się w to w ogóle mieszać, pomimo, że przecież jeszcze wczoraj był w domu Hale'a. - Sory, że nie mogę pomóc.
- Możesz. - Uśmiechnął się Stiles. Liam przeklął go w duchu, uciekając wzrokiem na Storma, który usiadł wiernie przy jego nodze. - Masz przecież kontakt z Raekenem, a on na pewno z Derekiem. Byłbym wdzięczny, gdybyś za moją przysługę też odwdzięczył się tym samym. Dowiesz się, czy Hale jest w mieście?
- Mogę spróbować, ale Theo mi nie ufa - odpowiedział, sam nie wiedział czy zgodnie z prawdą. Musiał przystać na prośbę Stilesa, ale z drugiej strony wcale nie chciał.
- Może się mylisz, po nim to akurat nigdy nie wiadomo - odparł Stiles, otwierając sobie drzwi od strony kierowcy. - Daj znać, jak będziesz coś mieć.
- Jasne.
- Podwiózłbym cię, ale nie zaproszę psa do samochodu - powiedział Stiles, wsiadając, jednak nie zamknął drzwi. - Mam nadzieję, że widzimy się niedługo.
- Do zo - rzucił tylko Liam i tak po prostu odwrócił się, idąc w głąb parku.
Może chociaż widok Beacon Hills nocą ze wzgórza poprawi mu humor.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro