Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 54

Liam wyłączył budzik, zgarniając telefon z szafki nocnej. Opadł z powrotem na poduszki, zakładając rękę za głowę. Czekał na ten dzień od niecałego miesiąca, a teraz bał się go w ogóle rozpocząć. Odkąd tylko otworzył oczy, dopadły go same stresujące myśli. Pierwszorzędnie, zastanawiał się nad tym co, do cholery, może powiedzieć Masonowi. Jak to wszystko ubrać w słowa? Nie miał pojęcia, przez to stresował się jeszcze bardziej. W duchu gratulował sobie pomysłu pojechania do szpitala razem z Corey'em. Sam by chyba nie dał rady. Nastawiał się tylko na jedno; złość i odrzucenie. I trudno było się temu dziwić, przecież to co zrobił było niewybaczalne.

To wszystko popchnęło Liama do pytania, czy w ogóle jest sens pojechania do szpitala. Czy w ogóle jest sens próbować? Rozważał to bardzo dokładnie, bo przecież z jednej strony czuł, że nie ma szans. Sam przecież byłby załamany i pewnie wściekły, gdyby był na miejscu Masona. Z tego powodu miał wrażenie, że nawet nie ma co liczyć na przebaczenie. Ale z drugiej strony, przecież mieli silną relację. Z naciskiem na "mieli". Liam nie miał pojęcia, czy Hewitt wciąż będzie myślał o nim jak o przyjacielu. Przez to wszystko bał się tam jechać. Bał się, choć przecież najpierw musiał iść do szkoły. Bał się, pomimo tego, że przecież Corey też miał z nim jechać.

Ale, cholera, Corey nie był winny tak jak on.

Liam przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Starał się wreszcie przestać zamartwiać, powinien skupić się najpierw na obowiązkach. No właśnie, powinien. Odblokował telefon, niemal automatycznie wszedł w galerię, by sprawdzić jakie książki dzisiaj spakować. I wtedy, zaraz obok własnego planu, zauważył spis zajęć Raekena. Wszedł w zdjęcie, z konsternacją zauważając, że chłopak ma na drugą lekcję. W przeciwieństwie do niego, bo Liam zaczynał o siódmej pięć. I kiedy tak myślał, by później do niego zadzwonić, przypomniał sobie pełen wyrzutu głos Theo, który mówił, że mógłby to sobie darować. Dunbar westchnął zawiedziony postanawiając, że jeśli nie będzie starszego w szkole, po prostu dotrzyma słowa i pojedzie do niego zaraz po lekcjach. Jednak póki co, musiał sam wstać i się spakować.

Nie ruszył się jednak, jego myśli zaczęło zaprzątać co innego. Nie uważał swojego wczorajszego zachowania za normalne. Pech lub szczęście chciało, że może i nie pamiętał własnych myśli, ale ich genezę już tak. Nawet pod wpływem alkoholu chyba nie powinien myśleć o całowaniu chłopaka. Tą chęć zwalał właśnie na nietrzeźwość oraz świadomość, że Luke nie ma nic przeciwko związku z chłopakiem. Ale stanowczo winien był alkohol, tego Liam był pewny.

A przynajmniej chciał być tego taki pewny, bo przecież gdyby to była prawda, czułby większe oburzenie własnym zachowaniem. Nic takiego się jednak nie działo. Przeciwnie - nawet teraz, po wytrzeźwieniu, wciąż odczuwał ciekawość. I wciąż w jego głowie kołatała się myśl, że Luke jest całkiem przystojny. Liam próbował się jeszcze zasłonić artystyczną fascynacją. Ale to coraz bardziej wymykało mu się spod kontroli i kiedy w jego wyobraźnie pojawiał się Luke, Dunbar bynajmniej nie myślał o rysowaniu.

Naprawdę szukał usprawiedliwienia, ale gdy zdał sobie sprawę, że takiego po prostu nie ma, czuł się... No właśnie. Jak w ogóle czuł się z tym wszystkim? Przytłaczała go presja klasyfikacji orientacji. Uważał, że to wszystko utrudniało. Fakt, że musiał się określić jeszcze bardziej przypierał go do muru. No, bo jak miała brzmieć odpowiedź, skoro on sam jej nie znał? Bo teraz wcale już nie był tego taki pewien, a wizja odkrycia u siebie jakichś ukrytych poglądów wydawała mu się dziwna. Przecież wcześniej ani razu nie myślał w ten sposób o żadnym chłopaku.

Powody mogły być dwa, choć Liam najbardziej miał nadzieję na ten pierwszy. W końcu wcześniej w swoim życiu nie imprezował tak bardzo, jak ostatnio. A przynajmniej nigdy nie oglądał tancerzy takich jak w tym klubie. Drugim powodem mogła być jego niepamięć - nie dałby głowy za to, że nigdy o żadnym chłopaku nie pomyślał w sposób sprzeczny ze swoją domniemaną orientacją. Zdawał sobie sprawę, że coś takiego mogło mieć miejsce w przeszłości, a jemu nawet nie przyszło wtedy do głowy, że to coś złego.

Ale czy w ogóle było czymś złym? Przecież znał już tyle osób o innej orientacji, że nie powinien czuć się niekomfortowo z myślą, że sam był jedną z nich. A jednak, wciąż gdzieś z tyłu głowy rodziła się obawa, że tak łatwo akceptował wszystkie informacje, bo sam uważał siebie za "normalnego". Może Liam nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale zwyczajnie w głębi siebie życie osoby o orientacji innej niż heteroseksualna, uważał za trudne i wymagające. Nietolerancji na świecie było sporo, homofobów też nie brakowało, co rodziło różnego rodzaju znęcanie się, nie wspominając już o coming oucie w rodzinie, czy grupie przyjaciół.

Dlatego podświadomie czuł presję przynależności do heteroseksualnych osób, ale czy zwykłe myśli czyniły go już osobą biseksualną? A może od razu homoseksualną? W końcu nigdy nie uprawiał seksu z dziewczyną. Ale też nie myślał o seksie z chłopakiem, tylko o zwykłym pocałunku. Cholera, czemu w szkole nie uczą jak radzić sobie z samointerpretacją i akceptacją?

Westchnął i podniósł się do siadu. Nie miał zamiaru teraz roztrząsać wad programu edukacyjnego. Spakuje rzeczy, ogarnie się do wyjścia i po drodze na przystanek zapali papierosa. Tak, ostatni punkt stanowczo spodobał mu się najbardziej. Może chociaż na moment nie będzie chodziło za nim widmo tych wszystkich natarczywych myśli.


***


Theo przewrócił się na plecy, przecierając twarz dłońmi. Jeszcze nie do końca kontaktował, ale już żałował tego, że się obudził. Zresztą tak jak przez ostatnie kilka dni. Tylko teraz powodem było to cholerne napięcie w głowie, które wkrótce przerodzi się w ból, był tego niemal pewien. Ale czego innego mógł się spodziewać, skoro wczoraj pomieszał używki? Faza była całkiem dobra i chyba na tym pozytywy się kończyły. Przesunął dłonie z twarzy na czoło i uchylił powieki, wpatrując się w sufit. Rozjaśniała go łuna światła, wpadająca zza zasłony drzwi balkonowych. Kantem oka zerknął w bok, zauważając pustą część łóżka. Poczucie samotności jakie rozlało się w jego piersi tylko spotęgowały napływające czarne myśli.

Zmarszczył brwi i przymknął powieki, starając się je wszystkie od siebie odepchnąć. Wmawiał sobie, że przecież sytuacja nie mogła się powtórzyć, był w czyimś mieszkaniu, a nie swoim. Mimo wszystko, wspomnienia wzięły górę i zmusił się do zmiany pozycji. Usiadł na skraju łóżka, nerwowo przeczesując ręką włosy. Wtedy jego spojrzenie padło na ślady po żyletce. Zacisnął szczękę i nic nie dała myśl, że przecież Daniel w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Raeken jakby zignorował wszystkie kontrargumenty, z miejsca znów uznał swój wygląd za odrażający.


- Wiesz co, kurwa, brzydzę się tobą.


Słowa ojca utwierdzały go w tym za każdym razem. Dlatego gdy wstał, najpierw ubrał spodnie, a potem zarzucił na siebie skórzaną kurtkę, byleby tylko osłonić szpecące obrażenia. Nie zaprzątał sobie głowy szukaniem bluzy ani koszulki, wygrzebał z torby fiolkę z rzekomymi witaminami i schował ją do kieszeni. Pociągnął nosem i wyciągając papierosy, wyszedł na balkon, gdzie przy barierce zastał palącego Daniela.

Theo nic nie powiedział, po prostu usiadł przy okrągłym, przeszklonym stoliku i odpalił używkę, zaciągając się głęboko. Potrzebował rozluźnienia, choć przecież dopiero co się obudził. Powiew wiatru zaskakująco okazał się nie taki zimny, jak się spodziewał. Dlatego zostawił kurtkę rozpiętą, wodząc wzrokiem po widoku na inne bloki. Przyłożył papierosa do ust, zaciągając się tak długo, aż nie poczuł drapania w gardle. Przytrzymał dym w płucach i dopiero kilka wolnych chwil później wypuścił go z ust.

- Nieładnie tak uciekać - mruknął, zerkając w stronę Daniela tylko na moment. Wychwycił, że nastolatek spojrzał mu w oczy, jednak Theo odwrócił wzrok, udając, że widok zza barierki jest ciekawszy.

- Chciałem wyjść tylko na szluga. - Po tonie jego głosu Raeken domyślił się, że chłopak rozciągał usta w durnowatym uśmiechu. - Nie wiedziałem, że wstanie samemu to dla ciebie taki problem.

- Bardzo tego nie lubię. Nie po seksie. - Strzepnął żar i odważył się spojrzeć mu w oczy. Nie chciał rozmawiać o rzeczy tak żenującej i dla niego ważnej zarazem. Chyba po prostu nie chciał zostać wyśmiany.

- Zapamiętam. - Daniel wciąż nie wyglądał jakby brał to na poważnie. Wyrzucił peta za balkon, śmiało podchodząc do starszego, któremu usiadł okrakiem na kolanach, przodem do niego.

- To moja bluza? - zainteresował się Theo, z papierosem przy ustach, wolną ręką ujmując sznurki od kaptura. Nie miał wątpliwości, że własność należała do niego, a ten dzieciak chyba uznał, że może sobie na coś takiego pozwolić.

- Tylko przymierzam - zażartował Daniel, jak gdyby nic, wyjmując mu używkę z dłoni, by po chwili samemu się zaciągnąć. Raeken uniósł brew. Stanowczo na dużo sobie pozwalał, starszy domyślił się, że to chyba jakiś sposób testowania granicy. - Sprawdzam, czy warta kradzieży.

- Tą to sobie odpuść - zaznaczył od razu, przyjmując z powrotem fajkę, którą się zaciągnął. - Zabraniam. Zresztą, tak dla jasności, nie mam zamiaru bawić się w żadne związki.

- A czy ktoś coś powiedział o związku? - Uśmiechnął się pobłażliwie. - Bo umowa na pewno nim nie jest.

Zaciągając się, Theo uniósł brew.

- Coś proponujesz?

- Nic jeszcze nie wymyśliłem. - Wzruszył ramionami, spuszczając wzrok na nagi tors Raekena, widoczny spod rozpiętej kurtki. Starszy momentalnie przypomniał sobie o malinkach po wczorajszej nocy, które widniały gdzieś w okolicach obojczyków i klatki piersiowej. Daniel uśmiechnął się, jakby do siebie i wsunął ręce pod materiał. Theo spiął się przez kontakt z jego chłodnymi dłońmi. Obserwował go, nieśpiesznie wypuszczając dym z ust. Daniel nieco pochylił się w jego stronę, zjeżdżając wzrokiem na jego wargi. - Wiem tylko, że chcę więcej.

Theo pokręcił głową na ten jego uśmiech, który sprawił, że sam też uniósł kąciki ust. Daniel chyba wiedział jak dobrze podbudować jego ego i Raeken szybko stwierdził, że chętnie skorzysta z tego częściej. Całkiem dawno nie uprawiał seksu, a jak już zdążył się przekonać tej nocy, Daniel był dobrym materiałem do nadrobienia tych zaległości.

- Aż tak ci wszystko pasowało? - Zaciągnął się.

- Wątpisz w swoje umiejętności? - Posłał mu kpiące spojrzenie.

- Właściwie to był pierwszy raz jak byłem top, także...

- Serio? - Zdziwiony uniósł wysoko brwi. Raeken uśmiechnął się, ta zmiana nastroju wyglądała komicznie. - Ty byłeś na dole? - Pauza, jakby jeszcze raz wszystko przetwarzał. - Ty?

- Ja. - Skinął. - Po prostu przez ostatnie dwa lata zmieniły mi się preferencje. - Wzruszył ramionami, zaciągając się ostatni raz. Wyrzucił peta za barierkę, prostując przy tym plecy, przez co zmniejszył też odległość między nimi. Spuścił wzrok na tęczówki Daniela, które jak zwykle były dla niego absorbujące.

- Jesteś switch? - Chłopak nieco przechylił głowę.

- Raczej nie. - Skrzywił się. Zaraz też poczuł obręcz bólu, zacieśniającą się wokół czaszki. Chyba będzie musiał wziąć tabletki, bo to już dla niego zaczynało być upierdliwe. - A nawet jeśli, to nie ty będziesz to sprawdzał.

- Nie mam zamiaru. - Od razu pokręcił głową. - Wolę być na dole, zdecydowanie.

- Dobry wybór. - Theo uśmiechnął się i spuścił wzrok na jego usta, by jakoś odwrócić swoją uwagę od bólu. - To jak, zmieniłbyś coś? Czy wszystko pasowało?

Daniel na moment nie odpowiedział, po prostu siedział tak na nim, opierając dłonie na jego brzuchu i również wpatrywał się w wargi starszego. Był wyraźnie zamyślony, Raeken mu nie przeszkadzał. Stwierdził, że cokolwiek powie, on może się dostosować. W końcu o to tu chodziło, żeby obie strony były zadowolone. A za to co dostałby w zamian, Theo był gotowy pójść na ewentualny kompromis. Wzrok Daniela po kilku dłuższych chwilach stał się jakby bardziej obecny i spojrzał mu w oczy.

- Może brakowało ci trochę stanowczości - odpowiedział w końcu. - Teraz już wiem dlaczego.

Theo uniósł brew.

- Lubisz akty miłosne z odrobiną agresji? - Przebiegły uśmiech siłą rzeczy wpełzł na jego usta.

- Z miłością to ma niewiele wspólnego, ale to drugie w zupełności się zgadza. - Kiwnął głową, nie kryjąc satysfakcji. - Ale chyba jeszcze będziemy mieli okazję to przećwiczyć, co nie?

- Myślę, że tak. - Zgodnie ze stosowaniem większej stanowczości, przyciągnął go do pocałunku. Zbliżenie było krótkie i namiętne; idealne dla nich obu. Stanowiło jakby ostateczne potwierdzenie, że obaj się na to zgadzają. Theo nie miał wątpliwości, że to będzie dobry układ.

W końcu jednak Raeken zakończył pocałunek, przygryzając przy tym jego wargę. Odsunął się, wspierając plecy na oparciu krzesła, i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, skąd wyciągnął fiolkę. Daniel uniósł brwi.

- Widzę, że posłuchałeś mojej rady. - Uśmiechnął się krzywo. - Ale wiesz, że to nie są tabletki na byle co?

- Weź, łeb mnie napierdala. - Theo zmarszczył brwi, robiąc minę cierpiętnika godną Oscara. Wyciągnął dawkę.

- To weź jedną a nie dwie - drążył Daniel. Pierwszy raz od całkiem dawna, Raeken widział jego poważną minę. Teraz z kolei to on nie miał zamiaru być poważnym.

- Miło, że się martwisz, brzdącu. - Pochylił się i cmoknął go w usta. Zaraz potem obie pastylki z dłoni trafiły na język, Theo zażył je, nie zważając na gorycz. - Jedna już na mnie nie działa.

- No to chociaż to popij.

- A masz jeszcze wódkę? - Uśmiechnął się i parsknął śmiechem na tą jego zdezorientowaną minę. - Żartuję, brzdącu, ale tak na marginesie to możesz sobie zapamiętać, żeby nie wpierdalać się w moje sprawy. - Zmienił wyraz twarzy na bardziej poważny. - Układ bardzo mi pasuje, ale tylko jeśli ograniczymy się do seksu i niezobowiązujących rozmów.

- Tak też brzmi dobrze. - Uśmiechnął się Daniel. Theo za to doskonale widział, że uśmiech wcale nie był szczery.

I nie chciał się tym przejmować.


***


Z kamiennym wyrazem twarzy, Raeken szedł przez korytarz. Nie spieszył się, rozważał czy iść najpierw na stołówkę, czy do Deucaliona. Po wczorajszych zawodach tak bardzo skupił się na szybkim zebraniu do Daniela, że zapomniał porozmawiać z mężczyzną. Miał to zresztą zrobić od dłuższego czasu, jednak przerwy lunchowe ostatnio próbował spędzać w samotności, nie licząc upierdliwego Liama, który ciągał go na to patio. Z kolei Deucalion nigdy mu się nie narzucał i cierpliwie czekał aż Theo sam do niego przyjdzie. Miało to swoje plusy i minusy, ale w przypadku wczorajszego dnia, to chyba jednak brak konfrontacji wyszedł im na dobre.

Choć Theo bardzo nie chciał przyznawać Liamowi racji, to miał wrażenie, że wczoraj rzeczywiście przesadził. Nie miał zamiaru roztrząsać, z czego wynikały te wszystkie emocje, które tak go sponiewierały. Podświadomie winił za to myśli o Brecie - w końcu to od nich zaczął wczorajszy dzień. Podejrzewał, że dzisiejszy relatywnie dobry humor zawdzięczał Danielowi lub perspektywie jutrzejszego wieczoru. To wszystko tylko utwierdzało go w przekonaniu, że dobrze zrobił, nie rozmawiając wczoraj z Deucalionem. Skoro Dunbar wypominał mu, że coś jest nie tak, to nie chciał słuchać wywodów Deuca. Tym bardziej, że on wiedział więcej.

Zatrzymał się przy schodach. Paręnaście metrów dalej znajdowało się wejście na stołówkę, przy którym kłębili się uczniowie. Theo aż się skrzywił przez ten tłum, ilość osób wręcz go przytłoczyła, choć najbliżsi uczniowie znajdowali się parę metrów od niego. To jednak nie powstrzymało gonitwy myśli, każda z nich uświadamiała mu, jak bardzo rzuca się w oczy i jak dziwnie musi wyglądać. Rozcięta warga, choć trochę podgojona, to przez zbliżenia z Danielem raczej będzie się leczyć jeszcze dłużej. Z kolei obtarcie na kości policzkowej, z tego co widział dzisiaj w lustrze, zrobiło się bardziej sine. Nieprzyjemne uczucie jakie go ogarnęło sprawiło, że zarzucił kaptur na głowę, by w jakikolwiek sposób schować wszelkie niedogodności.

Wybrał zejście w dół po schodach, wizja wejścia na zatłoczoną stołówkę przyprawiała go o dreszcze. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Szedł ze spuszczoną głową, choć nie bardzo zdawał sobie z tego sprawę. Bo przecież zwykle miał ją podniesioną dumnie w górze, by stwarzać pozory pewnego siebie. Tak jak oczekiwał tego ojciec. Na parterze nieświadomie przyspieszył kroku, by jak najszybciej odciąć się od tych wszystkich ludzi.

Zahaczył o kogoś ramieniem. A może ktoś o niego, nie bardzo się nad tym zastanawiał. Chciał iść dalej, ale poczuł uścisk na ramieniu, który go zatrzymał w akompaniamencie jego imienia. Zmarszczył brwi i wyrwał się od razu, spoglądając zirytowany na blondyna. Ten był w towarzystwie Nolana.

- Czego znów chcesz? - warknął.

- Gdzieś idziesz? - Liam zerknął w stronę wyjścia ze szkoły, które było trochę dalej niż drzwi do kantoru Deucaliona. Theo przeszło przez myśl, że może rzeczywiście powinien się stąd ulotnić. Plany krzyżowała mu deklaracja Dereka, że odbierze go po lekcjach.

- Do Deuca - burknął, zerkając na Holloway'a, który skupił się na telefonie.

- A jak załatwisz sprawę, to widzimy się na patio? - Theo na to przewrócił oczami. Mógł się tego spodziewać.

- A ty sam sobą nie umiesz się zająć? - powiedział, lustrując go wzrokiem.

- No weź. - Spojrzał na niego, robiąc te swoje duże, szczenięce oczy.

- Dunbar, to nie były szlugi za darmo, tylko w zamian za święty spokój, czego nie sczaiłeś? - Zmarszczył brwi, mimowolnie zerkając na Nolana, który chyba jednak ich słuchał. Theo przeklął go w duchu, stwierdzając, że przecież nie będzie się przy nim kłócił z Liamem. Dlatego mruknął ciche i niechętne: - Potem przyjdę na górę, to najwyżej się ze mną zabierzesz.

Blondyn skinął głową, Theo już dalej nie czekał na odpowiedź, po prostu odwrócił się i skierował do drzwi. Bez zastanowienia pociągnął za klamkę, przechodząc przez próg. Stanął w miejscu dopiero, gdy zobaczył kobietę, z którą rozmawiał Deucalion. Odchrząknął, starając się wyrzucić z głowy myśl, że wchodząc tu jak do siebie mógł załatwić kłopoty im obu. W końcu mężczyzna jako pracownik szkoły chyba nie powinien mieć takiej relacji z jakimkolwiek uczniem. A przynajmniej nie powinien pozwalać na tyle, na ile pozwalał Raekenowi. Jak dobrze, że nie użył teraz kluczy.

Rozpoznawał kobietę, która przerwała rozmowę z woźnym, teraz oboje dorosłych spoglądało na niego. Szkolna pani psycholog, Theo zawsze starał się jej unikać, choć chyba całe szczęście nie zdawała sobie z tego sprawy.

- Dzień dobry - wyrzucił z siebie w końcu, zdobywając się na puszczenie klamki zamkniętych drzwi. Nie mógł przecież uciec.

- Biłeś się? - zainteresowała się psycholożka, wskazując wzrokiem jego twarz.

- Nie, to po wczorajszych zawodach, proszę pani. - Uśmiechnął się dla niepozoru. - Lacrosse bywa brutalnym sportem.

- Coś mi się obiło o uszy. - Kobieta skinęła głową, z jej twarzy Theo nie potrafił wyczytać czy mu uwierzyła, czy nie. Miała po prostu pogodny wyraz, nic więcej.

- Przyjdę to załatwić po tej przerwie, pasuje pani? - wciął się Deucalion, kiedy tylko psycholożka na niego popatrzyła, Raeken posłał mężczyźnie wdzięczne spojrzenie.

- Tak, jak najbardziej. - Skinęła głową i skierowała się do wyjścia, Theo wtedy minął się z nią, starając zachowywać neutralnie. Mimo to i tak zarobił jej dodatkowe, zainteresowane spojrzenie, które jak gdyby nic odwróciła, gdy tylko znalazła się przy drzwiach. - Więc do zobaczenia.

Kiedy zostali sami, Theo przeczesał ręką włosy, zaczynając chodzić z miejsca na miejsce. Za to Deucalion usiadł na swoim fotelu, rozsiadając się wygodnie. Raeken podszedł i odłożył swoją szkolną torbę obok stolika kawowego. Sam nie usiadł, dalej chodził po pomieszczeniu, wciąż z kapturem na głowie.

- Po zawodach? - odezwał się Deucalion. - Z tego co pamiętam, miałeś to wcześniej.

- Przecież nie powiedziałbym jej prawdy, popierdoliło cię? - Zmarszczył brwi, spoglądając na niego wzburzony.

- Uważaj na słowa, synu. - Ostre brzmienie głosu mężczyzny sprowadziło Theo na ziemię.

- Przepraszam. - Spuścił wzrok, przystając, gdy Deucalion się podniósł.

- Za co uderzył cię tym razem? - Złożył ręce na piersi, jego ton był niby łagodny, a jednak krył w sobie coś takiego... niepokojącego. Theo patrzył pod jego nogi, obserwując zmniejszającą się odległość pomiędzy nimi.

- Nieważne - wymamrotał.

- Ważne, synu, nie możesz pozwalać się tak traktować. - Głos Deucaliona był stanowczy, zupełnie jakby chciał zmusić go do uwierzenia w to samo. Theo zaśmiał się histerycznie, cofając o krok.

- A ty myślisz, że ja w ogóle mam tam jakiekolwiek zdanie? - Spojrzał mu w oczy tylko na moment, nie dał rady utrzymać tego kontaktu wzrokowego.

- Odpowiedz, proszę. - Theo na to zacisnął szczękę, walcząc ze sobą o wytłumaczenie sytuacji. Miał przed tym niewyjaśnioną blokadę, najpierw musiał ubrać to w jakiekolwiek moralne podstawy. Zbyt często starał się twierdzić, że to przecież nic takiego.

- Nie zrobiłem tego, co chciał.


- Ogarnij się, kurwa, jesteś facetem! Jeszcze raz.


Przełknął ślinę, przypominając sobie swój wygląd po pobiciu. Taki żałosny, bez krztyny męstwa. Jego wszelkie morale zostały sponiewierane przez mężczyznę, którego powinien nazywać tatą. Już sam nie pamiętał kiedy ostatni raz szczerze tak go nazwał, w pełnym tego słowa znaczeniu.

- Dlaczego nie przyszedłeś? - Choć głos Deucaliona był łagodny, Theo nie potrafił utożsamić tego ze wsparciem. Kiedy w jego pamięci pojawił się obraz pociętej ręki i żyletki w drugiej dłoni, uświadomił sobie, że wtedy nie byłby w stanie nawet dotrzeć do mieszkania mężczyzny. - Przecież masz klucze, możesz z nich korzystać kiedy tylko potrzebujesz.


- Nie zasługujesz na nic lepszego, powtórz to, gnoju.


Przełknął ślinę.

- Nie mógłbym tak po prostu wyjść. - Wybrał półprawdę. Gdyby ojciec wtedy nie jechał do szpitala, tylko został w domu, nie byłoby opcji, żeby Theo mógł się stamtąd ulotnić. - Nie dałbym rady.

Deucalion westchnął głęboko, kiedy Raeken na niego zerknął, dorosły miał zwrócony wzrok gdzieś za okno.

- Dlaczego ty nie dasz sobie pomóc...? - wychrypiał jakby do siebie.

- Nieważne, przyszedłem w innym celu. - Zmienił temat, wysuwając z kieszeni klucze, które wyciągnął w stronę mężczyzny. - Jak byłem tu z Dunbarem to powiedziałeś, że wolałbyś dać mi klucze od mieszkania, niż tutaj. Dostałem je, więc zwracam ci te, bo nie warto ryzykować.

Deucalion przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedział. Po prostu wpatrywał się w niego, kilkakrotnie zerkając na przedmiot trzymany przez nastolatka. Również w milczeniu nieśpiesznie wyciągnął rękę i odebrał swoją własność. Robił to zupełnie jakby się wahał, choć przecież tamtego ranka mówił to całkowicie poważnie, Theo pamiętał to pomimo nietrzeźwości.

- Dziękuję - mruknął, chowając klucze do kieszeni. - A powiesz mi jeszcze, co stało się wczoraj na boisku?

- O co ci chodzi? - Theo zmarszczył brwi, dopiero przypominając sobie, że Deucalion był wtedy na trybunach.

- Kiedy skończyła się gra, wyglądałeś jakbyś w ogóle nie mógł oddychać. - Wraz z tymi słowami Raeken przymknął oczy, przeczesał ręką włosy i zmarszczył nieznacznie brwi. Miał powoli dość tych pytań. Niby wiedział, że to ze zwykłej chęci pomocy, a jednak odbierał to jako coś natarczywego. - Coś się dzieje?

- To była zwykła kolka - wymamrotał, zmęczonym wzrokiem spoglądając na mężczyznę. Deucalion nie wyglądał jakby mu uwierzył, znów miał złożone ręce na klatce piersiowej. Patrzyli tak sobie w oczy, Theo starał się wyglądać naturalnie, bo przecież mówił prawdę.

A raczej coś, w co sam chciał wierzyć. Odpychał od siebie czarne myśli, nie chciał dopuścić do siebie faktu, że rzeczywiście mogło być coś nie tak. No bo co miałby wtedy zrobić? Pójść do szpitala? Ze swoim aktualnym stanem prędzej trafi na komendę, niż na badania. I przecież nie mógłby od tak odsłonić przedramienia. Nie zniósłby tych wszystkich krzywych spojrzeń i ich reakcji.

- A twój humor? - Deucalion cofnął się do swojego fotela i niespiesznie na nim usiadł. - Ostatnio, jeżeli w ogóle cię widzę na korytarzu, jesteś przygnębiony.

- Zmęczony - poprawił go od razu. Wcale nie chciał przyznawać mu racji. Miał dosyć. - Weź skończ już z tymi pytaniami, proszę.

- Dobrze, to było ostatnie. Odpowiedz, a już dzisiaj odpuszczę. - Zdeterminowany głos Deucaliona podpowiedział Theo, że nie ma innego wyboru. Wziął ostrożny, głęboki wdech, a wypuszczając drżące powietrze, podszedł do stolika kawowego. Usiadł na jego skraju, opierając łokcie na kolanach.

- Pamiętasz Bretta Talbota, nie? Przyjaciela, z którym urwał mi się kontakt jakoś po drugiej klasie - wychrypiał to cicho i niewyraźnie, jakby już nie miał siły mówić.

- Mówiłeś, że ostatnio trochę gadaliście - przypomniał zdezorientowany.

- Mhm, czas przeszły - westchnął, przeczesując ręką włosy. - Zaćpał się.

Nie patrzył mu w oczy, wzrok miał spuszczony na własne dłonie. Zerknął na rękaw, upewniając się, że nie widać żadnej rany po żyletce. Usłyszał głębokie westchnięcie Deucaliona i nie miał pojęcia, co ono mogło oznaczać.

- I co zamierzasz z tym zrobić? - Zadał rzeczowe pytanie, które mogłoby mu pomóc ruszyć z miejsca. Niby genialne w swojej prostocie, a jednak zbyt wymagające, by Theo sam na nie wpadł. Dlatego też trudno było mu znaleźć na to odpowiedź. No, bo jak miała ona brzmieć?

- Nie wiem - wychrypiał, unikając kontaktu wzrokowego. - Pogrzeb już był, a zresztą raczej i tak nie chodzę na cmentarz.

- Nie o to mi chodziło - odpowiedział Deucalion, przybrał tą samą pozycję co nastolatek i spróbował złapać z nim kontakt wzrokowy. Theo pozwolił na to, czekając aż mężczyzna wyjaśni. - On już odszedł, nie możesz z nim porozmawiać, wizyta nad jego grobem niewiele by ci dała. - Raeken przełknął ślinę. - Ale możesz wyciągnąć wnioski i nie popełniać tego samego błędu. Skoro on nie może być z nami, my żyjemy dla niego i za niego. Wątpię też, żeby twój były przyjaciel chciał żebyś był w stanie, do jakiego się doprowadzasz przez to wszystko.

Theo zerwał kontakt wzrokowy. To była trudna do osiągnięcia, wyidealizowana rada, a zarazem najlepsza, jaką mógł usłyszeć. Zdawał sobie z tego sprawę, ale brak nadziei i sensu czegokolwiek, odbierał mu także szansę na pozytywne przyjęcie tych słów. Z miejsca też uznał, że tak naprawdę wraca do punktu wyjścia i nic mu nie da ani jedno, ani drugie.

Ale mimo wszystko, to co usłyszał sprawiło, że siedział tak i zastanawiał się dlaczego, cholera, od razu nie przyszedł do Deuca z problemem. Dlaczego najpierw powiedział to Dunbarowi, który przecież wcale nie musiał wiedzieć i który nie był pomocny w żadnym stopniu. Nie rozumiał siebie i denerwował na fakt, że tak dziecinnie dał się ponieść emocjom, jakie wczoraj nim zawładnęły.

- Dzięki - wychrypiał, bo tylko na tyle było go stać.


***


Na stołówkę wszedł niechętnie. Zgromadzeni nastolatkowie, choć byli zajęci sobą, wciąż budzili w nim poczucie wyobcowania. Miał ochotę znów naciągnąć kaptur na głowę, ale przecież w ten sposób jeszcze bardziej wyróżniałby się z tłumu. Nie miał pojęcia, skąd to się u niego wzięło, ale bywały momenty, gdy miał ochotę rozpłynąć się w powietrzu i uciec od tych spojrzeń. Przecież wyglądał okropnie.

Wziął swój lunch i kierując się w stronę wyjścia, tylko zerknął w stronę ławki, gdzie zwykle siedział Liam ze znajomymi. Blondyn już się zbierał, musiał go zauważyć wcześniej. Dalej Theo się nim nie interesował, po prostu wyszedł na korytarz, bo czuł potrzebę ulotnienia się z tamtego miejsca. Niespiesznie szedł w kierunku schodów, po drodze zastanawiając się, po co w ogóle dotrzymywał słowa. Mógł udawać, że wcale nie zgadzał się na to spotkanie, z jakiegoś powodu Theo naprawdę miał ochotę na trochę samotności. Choć przecież nikt mu nie przeszkadzał, nikt się nie odzywał, a jedynie inni uczniowie funkcjonowali w szkole, tak jak mieli.

Z tego wszystkiego, zaczął się zastanawiać, po jaką cholerę kończył to liceum. Przecież na studia i tak się nie wybierał, nie było go na to stać. A nawet jeśli, to nawet nad nimi nie myślał. Nie uważał, by miał jakiekolwiek perspektywy na przyszłość. Można by uznać, że żył z dnia na dzień, zapętlającej się rutynie.

- Zrobiłem coś nie tak, czy to ty nadal się nie otrząsnąłeś? - Blondyn nagle zrównał z nim krok.

Theo zacisnął szczękę, domyślając się, że miał na myśli śmierć Bretta. I musiał się zastanowić, którą odpowiedź wybrać. Nie wydawało mu się, by te wszystkie emocje były spowodowane przedawkowaniem byłego przyjaciela. Więc; czy Liam coś źle zrobił? Przecież wcześniej Theo już pozbył się niechęci do jego obecności. Może nawet trochę się do niej przyzwyczaił. Jedynym co przyszło mu na myśl były te telefony z rana. W żadnym stopniu nie utożsamiał ich z troską o frekwencję na lekcjach.

- Po prostu jestem zmęczony, a ty jeszcze czegoś ode mnie wymagasz - odpowiedział i wychodząc na patio dodał pod nosem: - Nie mam pojęcia po co.

- Chcesz wiedzieć "po co"? - westchnął Liam, który jednak go usłyszał, ku niezadowoleniu starszego. Usiedli na ich standardowej ławce, Theo nawet nie spojrzał na jedzenie. Obaj usiedli okrakiem, przodem do siebie, i niemal w tym samym momencie odpalili papierosy.

- Czekam - rzucił Raeken, zaciągając się zaraz potem.

- Bo bez choćby takiej durnej rzeczy, w końcu urwałby się nam kontakt. - Zamiast skupić się na treści, Theo obserwował jak ciężko mu się to mówi. Bo od razu to zauważył. - Znowu zaczynasz mnie olewać, a jakoś jeszcze tydzień temu było inaczej. - Liam zaciągnął się, z cieniem frustracji na twarzy. - Tak samo z jeżdżeniem rano do szkoły, kiedyś to ty przychodziłeś nawet bez zapowiedzi. I nie chodzi mi o to, żebyś specjalnie przychodził pod mój dom, ale o inicjatywę. Odcinasz się ode mnie.

Raeken otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ostatecznie je zamknął, zaraz zaciągając się głęboko. To wszystko oznaczało, że ich relację trzeba by do czegoś zaklasyfikować. Problem był taki, że Theo ciągle żył w przekonaniu, że obecność Dunbara jest mu obojętna, mógł nazwać go jedynie znajomym. Nie zdawał sobie sprawy, by pomiędzy nimi było cokolwiek innego niż tolerancja i akceptacja drugiej strony. Zresztą - nazwanie relacji już do czegoś zobowiązywało. Tymczasem on ani myślał spełniać oczekiwania w roli dobrego kolegi.

- Przychodziłem, bo miałeś z tym problem, zresztą dałem słowo, to chciałem go dotrzymać - zaczął, zaciągając się. Liam również to zrobił.

- Teraz to ty masz problem i też staram się zmusić ciebie do szkoły.

- Przed chwilą powiedziałeś, że chodzi o coś innego. - Zaczął się irytować.

- No, bo w sumie chodzi o wszystko naraz. Brakuje mi twojej inicjatywy, ty masz problem, no i jeszcze się ode mnie odsuwasz - tłumaczył Dunbar.

- Nie odsuwam, przecież jutro jesteśmy umówieni - bronił się. - Bo możesz jutro, nie?

- Tak, zgodziła się. - Przyłożył papierosa do ust i zaraz wrócił do tematu. - Ale jedno wyjście to nie wszystko, z czego przecież będzie alkohol. Wtedy wszystko inaczej wygląda.

- Tak, na tym polega faza. - Zaciągnął się.

- Wiesz o co mi chodzi, Theo. - Poważne spojrzenie Dunbara zetknęło się z jego nieco rozbawionym. Raeken westchnął i zaraz to rozbawienie uleciało.

- Nie ogarniam, dlaczego niby tak ci zależy. A co z Masonem? On to już nie wychodzi ze szpitala?

- Teddy, nie chodzi o to, żebym miał się z kim zadawać. Tylko o to, że chcę z tobą się zadawać. - Zaciągnął się, marszcząc brwi. - Nie szukam zapchania dziury po Masonie.

- Może tak ci się tylko wydaje? - Uniósł brew. Theo jakoś nie potrafił uwierzyć, że Liam robi to wszystko z czystej sympatii.

- Nic mi się nie wydaje - prychnął i wstał z miejsca, wyrzucając peta. - Mason jest właśnie dzisiaj wybudzany i nie szukam nikogo na jego miejsce. Nawet nie wiem, czy w ogóle sam będzie chciał się ze mną zadawać. Przecież to wszystko jest, kurwa, moją winą, jak mógłbym w ogóle spojrzeć mu w oczy?

- Dunbar, skończ pierdolić, dobra? - Theo także się podniósł. - Usiądź na tyłku. - Pchnął go na ławkę. Liam nie miał wyboru, stracił równowagę. Theo zaciągnął się, spoglądając z góry na chłopaka, który chyba unikał jego wzorku. Dlatego Raeken pochylił się i oparł dłonie po obu stronach jego ciała. - Co ja ci mówiłem? - Dunbar wyglądał na jeszcze bardziej zmieszanego i wciąż na niego nie spojrzał. Theo w przypływie impulsu, uniósł jego podbródek, zmuszając do kontaktu wzrokowego. - Patrz mi w oczy - rozkazał i cofnął dłoń, gdy Liam się posłuchał. - Już kiedyś to przerabialiśmy. Teraz powtórz to co ci wtedy powiedziałem i udowodnij mi, że dobrze wybrałem idąc do ciebie w tej nawałnicy.

Liam wyraźnie przełknął ślinę, niepewnym wzrokiem badając jego twarz.

- Nie każdy błąd zasługuje na konsekwencje. Czasem potrzeba przebaczenia - wychrypiał, spoglądając mu w oczy. Jego wzrok różnił się od tego sprzed chwili, Theo widział, że Liam powoli odzyskuje swoją pewność siebie.

- No. To teraz zastosuj się do tego i skończ snuć farmazony. Jeśli nie pójdziesz tam i z nim nie porozmawiasz, nigdy się nie dowiesz. - Wyprostował się, zwiększając odległość pomiędzy nimi. Zaciągnął się, zadowolony z siebie. - I nie chcę już słuchać żadnych wątpliwości.

Dunbar pokręcił głową, unosząc kąciki ust.

- Jeśli nadal nie wiesz dlaczego cię lubię, to chyba jesteś głupi. - Jego uśmiech się poszerzył.

- Poprzestawiało ci się na bani od tych szlugów - skwitował Raeken. Wolał nie odpowiadać, że przecież nadal nie wiedział.

- A tobie od tych litrów alkoholu - zripostował. Całkiem umiejętnie, jednak Theo jakoś nie był w stanie go za to pochwalić.

Zaciągnął się i wyrzucił peta. Usiadł z powrotem na ławce, bo powinien zabrać się w końcu za to jedzenie.

- Zgadamy się jeszcze co do jutra, nie? - Liam niespiesznie podniósł się z miejsca. Theo spojrzał na niego, uświadamiając sobie, że chłopak chce już wracać do szkoły i zostawić go samego. Raeken otworzył usta, zastanawiając się, czy go zatrzymać.

- Tak, ale pamiętaj, że do trzynastej pracuję - rzucił, zrywając kontakt wzrokowy.

- Wiem, pamiętam.

Bez pożegnania Liam udał się do wejścia budynku. Theo odprowadził go wzrokiem, uparcie odtrącając od siebie myśl, że skoro Dunbar pamiętał, to w jakiś sposób się nim interesował. Ale teraz mógł tylko wpatrywać się w zamknięte drzwi.

- Do zo - wymamrotał do siebie pod nosem.


***


Liam wsiadł do samochodu, odkładając plecak na tylne siedzenia.

- Jak tam szkoła? - zagadnął go Luke, włączając się do ruchu. Chłopak odbierał go z tego samego przystanku co wcześniej, Dunbarowi to było naprawdę na rękę.

- Nie wiem, zaczyna się weekend, nie będę o niej rozmawiał - powiedział ze sztucznym uśmiechem. Luke parsknął.

- Po prostu jestem ciekawy, czy rano na lekcjach miałeś kaca - wytłumaczył się.

Chyba tylko moralnego - pomyślał Liam, na kolejne wspomnienie wczorajszego wieczoru.

- Bez przesady, nie mam tak słabej głowy - odpowiedział, w myślach znów przetwarzając czwartkową sytuację z przystanku. Zerknął na Luke'a i dotarło do niego, że nie dałby rady teraz z nim o tym porozmawiać. Dobrze, że starszy nie poruszał tematu. Liam zbyt przejmował się wizytą w szpitalu, nie miał siły na wymagającą rozmowę.

- Było co świętować, całkiem nieźle poszły wam te zawody. - Nawet ze swojej perspektywy Liam widział dołeczek w jego policzku, kiedy chłopak się uśmiechał.

- Byłeś tam? - wyrwało się Dunbarowi, a wzrok zatrzymał się na jego rozciągniętych ustach. Po dłuższej chwili uniósł wzrok na jego oczy.

- Nie cały czas, ale tak - mruknął, zerkając na niego gdy przystanął na światłach. Puścił mu oczko, zaraz wracając wzrokiem do obserwowania sygnalizacji.

Liam zawiesił się na moment, wpatrując w jego profil. Odchrząknął, poprawiając się na siedzeniu, gdy w jego głowie pojawiła się myśl, że wczoraj, na tym cholernym przystanku, Luke mógł myśleć o tym samym co on. Przełknął ślinę, starając skupić się na podtrzymaniu rozmowy.

- A kim jest numer dziewięćdziesiąt pięć? - Starszy go uprzedził. - Podszedłeś do niego po meczu, chyba jako jedyny zauważyłeś, że coś nie gra.

- Znajomy - westchnął Liam. - Theo Raeken, kojarzysz go?

- Nie.

- To chyba nawet lepiej - mruknął do siebie Dunbar. - Jest cholernie skomplikowany. A to o czym mówisz, to ponoć nic takiego.

- Nie wyglądasz jakbyś sam w to wierzył - zauważył Luke, ruszając na zielonym świetle.

- Wierzę czy nie, on i tak mnie nie posłucha - powiedział z przekonaniem w głosie. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że to rzeczywiście prawda. - Nic na siłę, nie będę specjalnie przejmować się jego problemami. Mam własne.

Naprawdę chciałby dotrzymać tych słów.

- Jakie na przykład? - mruknął Luke. Po tonie jego głosu Liam domyślił się, że w razie czego, chłopak był skłonny mu pomóc. Przez to Dunbar uśmiechnął się pod nosem, bo starszy bywał naprawdę miły. A o takie osoby coraz trudniej na świecie.

- Nieważne - westchnął blondyn. Przecież nie zacznie z nim rozmawiać o wątpliwościach co do swojej orientacji. Zwłaszcza, że był osobą, która mu ich dołożyła. - Muszę to sam ogarnąć.

Luke tylko skinął głową, nie odrywając wzroku od jezdni. Liam odwrócił spojrzenie za okno, zauważając, że jadą inną drogą niż zwykle. Okolicę znał słabo, musiał naprawdę zacząć chodzić po mieście, by w końcu móc się odnajdywać. Jeszcze do niedawna jego świat ograniczał się do dzielnicy, w której sam mieszkał, do wąskiego terenu wokół dawnej szkoły, potem tej, oraz tych najbliższych galerii. Nie potrzebował żadnych wycieczek po ulicach, których nie znał. Nie przeszkadzało mu to nawet gdy wychodził ze znajomymi, bo przecież oni się orientowali. Ale będąc samemu już musiał wspomagać się telefonem, kiedy potrzebował wrócić do domu. To też mu nie przeszkadzało. Chociaż coraz częściej dochodził do wniosku, że powinien się w końcu zaangażować w rozeznanie miasta. Może kiedy minie zima. Tak, teraz było stanowczo za zimno na takie szlajanie się po ulicach.

- Wydaje mi się, czy jedziemy w przeciwną stronę? - odezwał się, spoglądając na profil chłopaka.

- Si. Mam nadzieję, że nie miałeś jakichś ważnych planów po szkole. - Luke zerknął na niego niepewnie. Liam pokręcił głową. - Es bueno. - Uśmiech ulgi. Ładny uśmiech. - Dasz się namówić na wypad do kawiarni? Może trochę się rozchmurzysz.

Dunbar uniósł kąciki ust, kręcąc głową. Rzeczywiście z nim nie dało się nudzić, Luke potrafił zaskoczyć.

- Starbucks? Jak romantycznie - mruknął rozbawiony.

- Bello, jeśli liczysz na coś romantycznego, to wystarczy powiedzieć. - Blondyn otworzył usta, jednak zaraz potem je zamknął. Zaniemówił. Luke spojrzał na niego, gdy tylko mógł. Jego wzrok podpowiedział Liamowi, że chłopak w jakiejś części wcale nie żartował i byłby do tego zdolny. - Potrafię być w tym naprawdę dobry.

Szelmowski uśmiech Luke'a sprawił, że Dunbarowi zaczęło brakować powietrza. To zabrzmiało dla niego jak swego rodzaju propozycja, całkiem obiecująca. Ale, do cholery, przecież nie powinno być romantyczności, jeżeli on miał być heteroseksualny.

- To jaka to kawiarnia? - wydusił w końcu nastolatek, starszy zaśmiał się pod nosem. - Bo domyślam się, że jednak nie Starbucks.

- Nie. - Brunet pokręcił głową.

- A to nie było tak, że ty nie lubisz kawy? - ciągnął Liam, dziękując w duchu, że Luke nie kontynuował tematu romantyczności.

- Ale w kawiarniach nie serwują tylko kawy - wytłumaczył cierpliwym, odrobinę rozbawionym głosem. - A co z tym szampanem?

- Wtorek? Albo środa. Coś takiego. - Myślał na głos.

- Dlaczego nie poniedziałek? Jeśli można wiedzieć. - Luke wjechał w mniej uczęszczaną uliczkę, wzdłuż której wybudowane były kamieniczki w starym stylu.

- Muszę pouczyć się na sprawdzian - wyjaśnił, jakby nauka miałaby zająć pół dnia, a nie jeden wieczór. Wcale nie chciał wspominać, że jest umówiony ze znajomym na ważną rozmowę. Bo Stiles nie zmienił terminu, co oznaczało, że będą widzieć się po tym weekendzie.

- Como tu prefieras. - Luke zaparkował samochód, Liam wyjrzał za okno. Rzeczywiście nie żadna tandetna kawiarenka. - Wysiadamy.


***


Theo palił papierosa, wodząc wzrokiem po szkolnym parkingu. Dopiero co skończył lekcje, teraz stał na schodach, wyczekując Dereka, który przecież mówił, że przyjedzie. Stał tak, ze skórzaną kurtką zapiętą po samą szyję i kapturem bluzy na głowie, bo zrobiło się wyjątkowo chłodno. Zima zbliżała się coraz to większymi krokami, a Raeken był z tego faktu coraz mniej zadowolony. O ile w ogóle. Nie przepadał za tą porą roku. Nie przepadał za świętami, nie przepadał za nowym rokiem. Uważał, że ludzie niepotrzebnie nadawali tym okazjom aż takie znaczenie.

Twierdził tak dlatego, że te dni były dla niego jak każde inne. No, może nie musiał iść do pracy ani szkoły, to był jedyny wyjątek. Ale na myśl całej tej sztucznej świątecznej atmosfery w sklepach, od razu miał ochotę ich unikać. Miał wrażenie, że w tym okresie ludzie byli jeszcze bardziej fałszywi niż zwykle. "Wesołych świąt" po prostu zastępowało "Miłego dnia", czyli nie kryło za sobą żadnych szczerych intencji. A przynajmniej z jego strony, jako osoby pracującej na kasie. I jeszcze ten pieprzony śnieg, który lepił się do butów, robił błoto na ulicy i wpadał do oczu. Theo aż krzywił się na samą myśl o najbliższych opadach, choć przecież dopiero był początek listopada.

Theo zdecydowanie nie cierpiał zimy.

Mijali go uczniowie wychodzący ze szkoły, on stał z papierosem w ustach i torbą na ramieniu. W przeciwieństwie do okresu lekcji, teraz ludzie mu aż tak bardzo nie przeszkadzali, choć sam nie wiedział dlaczego. A może to przez ten kaptur? W nim jakoś tak zaczynał czuć się coraz lepiej. Wypuścił dym nosem, wargami przytrzymując używkę, którą zaraz się zaciągnął. Było mu zbyt zimno, by w ogóle trzymać fajkę w ręce.

W końcu, wśród wyjeżdżających samochodów, dostrzegł ten, który wjeżdżał. Czarny Chevrolet Camaro znacznie wybijał się na tle aut licealistów, czy nauczycieli. Derek podjechał pod same schody, a Theo w międzyczasie wyrzucił peta. Wsiadł do środka, nie zważając na te spojrzenia ludzi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, odciął się od tego świata, od którego tak bardzo chciał uciec. Otoczyła go muzyka z playlisty Dereka, a w tle pomruk silnika, z jakim Hale odjechał spod budynku. Przeniósł się jakby do innej rzeczywistości. Takiej starej, znajomej.

Zdecydowanie musieli porozmawiać.

Wyjechali z terenu szkoły, żaden z nich się nie odezwał. Raeken nie mógł znaleźć słów, a i też nie miał potrzeby zaczynania tematu o pierdołach. Wiedział też, że wyjaśniać problemu nie będą w samochodzie, kiedy to Derek powinien skupić się na drodze. Uznał to za coś wręcz naturalnego, że porozmawiają dopiero u niego, może dlatego teraz nie czuł stresu czy przytłoczenia, jak wcześniej na samą myśl spotkania.

- Rodzice Jacksona przyjechali do miasta - odezwał się Derek, czym zaskoczył Theo. Nastolatek spojrzał na niego, w jego profilu dostrzegając tylko wyparty z uczuć wyraz twarzy. - Zgłosili sprawę do sądu, że Whittemore'owi podali GHB przed przesłuchaniem.

- Grubo - mruknął Raeken, nie znajdując lepszych słów. - Psy jeszcze wciągają w to któregoś z nas, czy skupili się na swoich problemach?

- Nikogo nie przesłuchiwali drugi raz. Ale dobrze wiesz, że to nie oznacza braku problemów - mówił jakimś takim głosem wypranym z uczuć. Raeken zaczynał mieć wrażenie, że Derek ukrywa swoją złość, która wybuchnie, gdy już będą rozmawiać w domu. Coraz bardziej się tego obawiał.

Chwilę jechali w ciszy, Theo wsłuchiwał się w muzykę, dźwięki gitary elektrycznej w "Do I wanna know" Arctic Monkeys przenosiły go jakby do innego świata. Do przeszłości, kiedy pomiędzy nimi były zupełnie inne uczucia. Świadomość przemijającego czasu zakuła go boleśnie w serce. Jak bardzo chciałby wrócić do chwil, kiedy wszystkie problemy były niczym. Kiedy mógł od tak o nich zapomnieć, bo zbyt dobrze się bawił. Spuścił wzrok na swoje dłonie, skubiąc palcami lewy rękaw.

Stanowczo dużo się zmieniło - przeszło mu przez myśl, gdy myślał o ranach skrywanych przez materiał. Ile by dał za odrobinę świętego spokoju od tych wszystkich toksycznych myśli, które codziennie przewijały się przez jego głowę.

- Znowu cię pobił?

To pytanie dotarło do nastolatka po kilku długich sekundach. Niespiesznie uniósł mętny wzrok, zauważając, że stoją na światłach. Zerknął na Dereka, mężczyzna wpatrywał się w niego spojrzeniem, którego Theo nie umiał lub nie miał chęci odgadnąć.

- Tak wyszło - mruknął, bardziej naciągając kaptur na głowę. Muzyka się przełączyła, a on wrócił do szarej rzeczywistości, która zmieniała swoją barwę na coraz bardziej wyblakłą. Mieszała się z czernią, w żaden sposób nie zachęcając do życia.

Nie dostał odpowiedzi, Derek wrzucił wyższy bieg, przyspieszając na prostej przed nimi. Theo rozpoznał, że zaraz będą na obwodnicy. Stracił wszelkie chęci do czegokolwiek, w jego głowie pojawiła się kusząca wizja położeniu się na łóżku, pod kołdrą, ze świętym spokojem chociaż na chwilę. Gdzie nikt by go nie widział i nie mógł wywołać w nim żadnych emocji. Przymknął oczy, przypominając sobie, że przed nim jeszcze parę godzin pracy. Czasem miał ochotę rzucić to wszystko w diabły, a potem z braku pieniędzy zagłodzić się na śmierć. Ewentualnie rzucić się pod pociąg. Albo zrobić lepszy użytek ze swoich żyletek.

Kiedy otworzył oczy zauważył, że skręcili na przecznicę gdzie mieszkał. Nie bardzo cieszył się z tego powodu, rozmowa znów wydawała mu się zbyt dużym wyzwaniem. Zerknął na profil Dereka. Mężczyzny, który tyle razy stawiał go na nogi, dawał nadzieję i zawsze traktował go wyrozumiale. Theo wciąż nie potrafił znaleźć źródła tych jego dobrych intencji. Co sprawiało, że wciąż potrafił znosić jego kaprysy? Przecież, cholera, był taki toksyczny. Był złym materiałem na przyjaciela. Chyba nigdy nie spłaci tego długu. Po co więc było go powiększać?

Odwrócił od niego wzrok, gdy dojechali pod odpowiedni numer posesji. Theo spojrzał na dom, który ostatnio przyprawiał go o coraz więcej myśli samobójczych. Raeken nie miał wątpliwości, że bez pomocy Dereka już dawno by się zabił. A może właśnie tak byłoby lepiej?

Bez słowa wysiadł z samochodu, kiedy tylko Derek zaparkował na podjeździe. Przynajmniej Theo miał pewność, że ojca nie było w domu. Wszedł do środka razem z Derekiem. Zamiast jednak od razu skierować się na schody, brunet zajrzał do kuchni, a potem salonu, by sprawdzić czy na pewno są sami. Hale doskonale to wiedział, dlatego też nie pytał. Wkrótce weszli na piętro, Raeken jeszcze sprawdził, czy sypialnia rodziców jest pusta.

- Powinieneś się stąd wyprowadzić - stwierdził Derek. - Czasem naprawdę wyglądasz jak zaszczute zwierzę. - Theo prychnął, wchodząc do swojego pokoju. Ściągnął z ramienia torbę, zaraz potem kurtkę, którą rozłożył na krześle. Następnie zmęczony opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Nawet nie miał siły komentować słów starszego. - Swoją drogą to masz tu całkiem niezły syf.

- No i chuj. - Przetarł twarz dłońmi, zaraz potem chowając ją w zgięciu ręki. Chyba dzisiaj w pracy na trzeźwo nie da rady.

- Smokie, możemy porozmawiać jak na dorosłych przystało?

Theo zacisnął szczękę. Rzeczywiście wypadałoby poświęcić rozmówcy trochę więcej uwagi. Ale jak miał to zrobić, skoro tak bardzo nie miał ochoty w ogóle się ruszać? Jakby przekroczenie progu tego pokoju oznaczało całkowity reset jego sił. Musiał zmusić się do zmiany pozycji. Podniósł się do siadu, chowając nieco w sobie i spojrzał na Hale'a, który zajął miejsce przy biurku.

- No to zaczynaj - mruknął brunet, przeczesując ręką włosy.

- A ty nie masz mi nic do powiedzenia? - Derek uniósł brwi, jego ton był spokojny tylko pozornie. A przynajmniej Theo miał takie wrażenie. - Kłamałeś, patrząc mi prosto w oczy i jeśli to nie jest dla ciebie nic poważnego, to chyba ta relacja nie znaczy dla ciebie tyle ile powinna.

Raeken otworzył usta, jednak ostatecznie słowa ugrzęzły mu w gardle. Co miał mu powiedzieć? Kłamanie było dla niego już tak oczywistym odruchem, że praktycznie nie widział w tym nic złego. Za to pamiętał, że Derek potrafił przykładać do tego dużą wagę. Zamknął usta i spuścił wzrok, opierając łokcie na kolanach.

- I właśnie to jedna z rzeczy, która mnie najbardziej wkurwia - ciągnął Hale, nieco zmieniając temat. - Zawsze to ja muszę przepraszać pierwszy, jakbym w ogóle nie miał prawa oczekiwać tego od ciebie. Oczywiście są wyjątki, ale, kurwa, nie powiesz mi, że jest inaczej.

- No nie - wymamrotał, nie utrzymując kontaktu wzrokowego. Czując przytłaczające emocje, Theo wstał z łóżka i podszedł do szafki biurka, łapiąc już za odpowiednie drzwiczki.

- Ale po co ja się w ogóle produkuję, skoro ty znowu nie posłuchasz - wychrypiał pod nosem Derek, Theo zacisnął szczękę. - Wiesz, to druga rzecz, która mnie irytuje. Wiecznie masz w dupie to, co do ciebie mówię.

- Skończ pierdolić farmazony. - Zmarszczył brwi, puszczając uchwyt, i spojrzał na mężczyznę. - Dobrze wiesz, że jest inaczej.

- No to to, kurwa, pokaż - uniósł się Hale, wstając przy tym tak gwałtownie, że Raeken zrobił dwa kroki w tył. - Prosiłem cię, kurwa, żebyś nie brał tabletek przed chlaniem, a ty co? Masz pojęcie, idioto, jak ja się bałem tamtej nocy? Nie jesteś niezniszczalny, do cholery!

Theo znów uciekł spojrzeniem gdzieś na podłogę. Nie potrafił patrzeć mu w oczy. Rosnące poczucie winy tylko napędzało go do otworzenia szafki, w której na pewno miał jeszcze jakiś alkohol. I żyletki, ale nie miał zamiaru wyciągać ich przy Hale'u. Znów ta myśl, że to on powinien się zaćpać na tamtej imprezie, a nie Brett.

- Przepraszam, że cię zawiodłem - wychrypiał, wciąż nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

- Kłamałeś mówiąc o zażywaniu, brałeś leki pomimo świadomości, że nie możesz. I nawet nie myślałeś o konsekwencjach - ciągnął Derek, jakby nie słyszał jego słów. - Wiesz jak dla mnie to wygląda?

- Nie jestem ćpunem. - Zmarszczył brwi, rzucając mu oburzone spojrzenie. Hale westchnął, odwracając na moment wzrok, przepełniony kończącą się cierpliwością.

- Byłem na odwyku, uczyłem się o nałogu, ale to ty wiesz lepiej, oczywiście. - Spojrzał mu z powrotem w oczy, z pewnego rodzaju pretensją. - A potem znowu w twoich rzeczach znajdę dwa opakowania, zastanawiając się, ile ty tego, kurwa, bierzesz.

- Nic nie znajdziesz, bo sam mi to sprzedawałeś, czego teraz nie zrobisz, mam rację? - warknął, próbując wprowadzić go w błąd. Znów, odruchowo.

- Myślisz, że ja jestem głupi? - Mężczyzna zmarszczył brwi, zbliżając się. Theo poczuł potrzebę zrobienia kolejnego kroku w tył. - Myślisz, kurwa, że ja nie wiem jak to działa?

- Możesz przestać mi zarzucać własne błędy? - Zareagował agresją, bo inaczej nie potrafił. - To, że ty nie umiałeś skończyć kiedy trzeba nie znaczy, że ja też nie potrafię.

- Theo, nie będę cię potem odwoził na odwyk zamknięty - syknął Derek, wyraźnie hamując wybuch złości.

- Jak to dla ciebie taki problem, to trzeba było dać mi się zapić na tej jebanej imprezie. Miałbyś, kurwa, święty spokój, inni też. Weź mnie zostaw, do cholery, to będziesz mieć problem z głowy - uniósł się jeszcze bardziej i w przypływie impulsu chciał go wyminąć, by dostać się do szafki biurka.

- Theo... - warknął Derek, łapiąc go za łokieć. Zrobił to na tyle mocno, że Raeken nie zdołał się wyswobodzić, starszy z łatwością przeciągnął go znów przed siebie. - Zrozum, do kurwy nędzy, że zależy mi na tobie i nie chcę, żebyś się uzależnił od tego gówna - mówił, patrząc mu głęboko w oczy. Brunet długo nie wytrzymał tego spojrzenia, odwrócił wzrok. - Tramal w końcu przestałby ci wystarczać, a morfina jest kurewsko podłym uzależnieniem.

- Nic nie biorę i nie będę brać - syknął, trwając przy swoim. - I weź mnie puść, to boli.

Szarpnął się, tym razem udało mu się wyswobodzić. Minął go, jednak zamiast otworzyć szafkę z alkoholem, wysunął szufladę, skąd wyciągnął szklaną popielniczkę. Zaraz odpalił papierosa, przysiadając na krześle. Zaciągnął się tak, jakby potrzebował dymu bardziej niż powietrza. Może kiedyś w końcu udusi się przez te szlugi.

Nie patrzył na Dereka, wbił wzrok za okno, raz po raz przykładając papierosa do ust. Kantem oka jedynie widział, że Hale niespiesznie odszedł w stronę łóżka i przysiadł na materacu. Theo zerknął pod jego nogi, za którymi znajdowała się sportowa torba, wsunięta pod mebel. Wtedy przypomniał sobie, że fiolkę z tabletkami ma w tej szkolnej, która leżała przy jego krześle. A więc prawdopodobieństwo, że Derek coś znajdzie było niewielkie. Uspokojony, zaciągnął się jeszcze raz analizując jego słowa. Wiedział, że Derek znał się na tym jak mało kto. A mimo to, Theo uparcie chciał wierzyć, że ma nad tym kontrolę. Że kiedy skończy mu się to opakowanie, już więcej nie kupi. Tak postanowił i wierzył, że uda mu się trzymać tego planu.

Jego wzrok uciekł gdzieś w kierunku Dereka. Mężczyzna przeczesał ręką włosy, mętny wzrok miał wbity w podłogę. Milczał długo, jego dłoń przesunęła się na kark, który potarł, wyglądając przy tym jakby toczył o coś wewnętrzną walkę. Theo przełknął ślinę i zaciągnął się. I znów miał wrażenie, że on i Derek jedynie ranią się wzajemnie. Gdzie tu był sens, by dalej to ciągnąć?

- Ja już, kurwa, nie wiem jak mam mówić, żeby do ciebie dotarło - wychrypiał bezsilnym głosem, unosząc na niego całkowicie poważne spojrzenie. Raeken zastygł w bezruchu pod jego wpływem. - Masz pojęcie, ile razy się wtedy budziłem, żeby sprawdzić, czy w ogóle żyjesz? - Patrzył mu prosto w oczy z tą troską, której Theo zaczynał nienawidzić. Przez nią czuł jeszcze większe wyrzuty sumienia. I jeszcze większy żal, że wyszedł z tego żywy. - Ale skąd możesz wiedzieć, skoro wtedy nawet nie kontaktowałeś? - To powiedział jakby bardziej do siebie. - Możesz odcinać się od problemów, ale ja staram się je rozwiązywać, dlatego nie wiem jak długo w ogóle z tobą wytrzymam.

Theo chciał coś powiedzieć. Naprawdę próbował znaleźć jakąś dobrą odpowiedź, ale nic nie przyszło mu do głowy. Słowa ugrzęzły w gardle, był w stanie jedynie patrzeć w jego oczy przepełnione powagą. To oznaczało, że Derek rzeczywiście nie zamierza wiecznie trwać w tym bagnie razem z nim. I Raeken wiedział to podświadomie, ale kiedy usłyszał to z jego ust, sprawa wyglądała całkowicie inaczej. A przecież jeszcze przed chwilą mówił, że mu zależy. Oraz jeszcze przed chwilą Theo sam uważał, że zerwanie kontaktu będzie najlepszą opcją.

Emocje są popieprzone.

- I jeśli nie dociera do ciebie, że martwię się o twoje zdrowie i życie, jeśli naprawdę dla ciebie te rzeczy nie są ważne, to chociaż mógłbyś spojrzeć na to z mojej strony - kontynuował ściszonym głosem. - A ona jest taka, że nie potrafię patrzeć, jak lecisz w dół i odtrącasz od siebie wszelką pomoc. I nawet nie chodzi już o te pierdolone tabletki, ja po prostu widzę, że zmieniasz się na gorsze. - Raeken zerwał kontakt wzrokowy. - Gdzie ten Smokie, którego znałem w liceum?

Theo przymknął powieki i potarł skronie. Poczuł palące łzy pod powiekami, choć sam nie do końca wiedział dlaczego. Wziął głębszy wdech, zaraz zaciągnął się papierosem, jakby nikotyna była ważniejsza od dawki tlenu. Wolno wypuścił dym z płuc, strzepując żar do popielniczki. Skarcił się w duchu, kiedy dostrzegł, że jego ręka zadrżała.

- Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej... - wychrypiał, darując sobie odpowiedź na to trudne pytanie.

Zapadła długa, nieprzyjemna cisza.

- I to tyle? - usłyszał w końcu. Theo zgasił papierosa, odrobinę się na nim wyżywając. - Nawet nie będziesz próbował zmienić mojego zdania i tak po prostu przyjmujesz wiadomość, że ta relacja wisi na włosku?

Raeken westchnął głęboko. Chciał już skończyć tą rozmowę, ale Derek chyba miał inne zamiary.

- A co innego mam ci powiedzieć? - Odważył się spojrzeć mu w oczy. - Nie będę cię na siłę trzymał przy sobie, to w ogóle nie ma sensu. I gdybyś jeszcze się mylił, to może byłby w tym jakiś cel. Ale znasz mnie za dobrze i trafiasz w samo sedno. Nie mam nic do powiedzenia, bo masz rację, a my oboje się zmieniliśmy od liceum. Ty na lepsze, ja na gorsze. Tyle w temacie.

- Wiesz co sprawiło, że chciałem walczyć o lepsze? - zapytał Derek, patrząc mu prosto w oczy. Kiedy Theo chciał wspomnieć o zagrożeniu od stony gangu, Hale kontynuował: - Poszedłem na ten pierdolony odwyk, bo powiedziałeś mi wprost, że spierdoliłem wszystko przez te dragi i nie masz zamiaru nawet mnie widzieć. Dobrze pamiętasz tamtą kłótnię, tak samo jak ja. - Theo przełknął ślinę na wspomnienie ich burzliwego rozstania. - Przeszedłem przez to wszystko, bo wizja stracenia ciebie była dla mnie gorsza, wiesz? I mówiąc szczerze, miałem nadzieję, że podobna rozmowa też trafi do ciebie, ale... - Urwał, wziął niespieszny wdech i równie wolno wypuścił powietrze, nieprzerwanie utrzymując kontakt wzrokowy. - Ale chyba ty znaczysz dla mnie więcej, niż ja dla ciebie.

- Weź, kurwa... - Raeken odwrócił spojrzenie i wstał z krzesła, przeczesując ręką włosy. - Ja po prostu nie jestem tobą, do cholery, nie potrafię rozwiązywać problemów, kurwa, potrafię je tylko robić. Nie umiem walczyć do końca tak jak ty i nie potrafię radzić sobie w trudnych sytuacjach, do kurwy nędzy, nawet teraz nie wiem czego ty w ogóle ode mnie oczekujesz.

- Chcę, żebyś w końcu stanął na nogi albo chociaż, kurwa, spróbował. - Derek również wstał i zmniejszył odległość pomiędzy nimi. - Nic nie robisz, żeby się stąd wyrwać, ani żeby zmienić jakiekolwiek inne źródło problemów. Wmawiasz sobie, że nie ma stąd wyjścia, że to wszystko nie ma sensu i nawet, kurwa, nie próbujesz sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Sam siebie krzywdzisz, i mnie przy okazji, ale to dla ciebie wciąż za mało, żeby podjąć walkę, tak? Na co ty, kurwa, czekasz?

Raeken cofnął się o dwa kroki, przeczesując ręką włosy. Choć Derek powiedział wszystko wprost, on i tak nie miał pojęcia, od czego miałby zacząć. Nie stać go na wyprowadzkę, zresztą, co ona by dała w obliczu ojca, który przecież nie był głupi? Znalazłby go i dalej się znęcał, bo przecież doskonale wiedział, że Theo nie zgłosi tego na policję. Brunet poczuł palące łzy pod powiekami, bo ogarniająca go bezsilność była przytłaczająca.

- Wmawiam sobie, tak? - powtórzył, jego głos zadrżał, a mimo to, udało mu się spojrzeć Hale'owi w oczy. - Przecież już mówiłem ci, dlaczego to wszystko nie ma sensu, sam nie umiałeś odpowiedzieć i myślisz, że to wszystko sobie wymyślam? Albo, że od tak to po prostu rozwiążę?

- A czy robisz cokolwiek, żeby coś zmienić? - Derek zdawał się zignorować jego słowa. - To jest najważniejsze pytanie, a odpowiedź na nie brzmi "nie", mam rację?

Theo odwrócił głowę. Zaciskał kurczowo szczękę, bo przewijające się przez niego emocje go przerastały. Jego wzrok padł na szafkę biurka. Mógłby w końcu odciąć się od uczuć, nadać rzeczywistości znośny wymiar. W tej samej szafce miał także żyletki, których chciał użyć coraz bardziej wraz z kolejnymi zdaniami tej chorej rozmowy.

Zdecydowanie nie potrafił radzić sobie z problemami.

- Smokie... - Theo wzdrygnął się, kiedy poczuł jego dłoń na swoim policzku. Spiął się automatycznie, przy tym spoglądając na niego z cieniem przestraszenia. Kiedy on, do cholery, podszedł tak blisko? - Nie możesz ciągle trwać w tym bagnie. - Derek patrzył mu głęboko w oczy, a Raeken nie mógł znieść troski w tym spojrzeniu. - Próbuję wszystkiego, żeby cię z tego wyciągnąć, ale sam tego nie załatwię. Ty też musisz chcieć walczyć, proszę cię, Smokie.

Theo przymknął powieki, na policzek uciekła pierwsza łza, którą Derek starł kciukiem. Ledwo zauważalnie, Raeken pokręcił przecząco głową.

- Nie mam siły... - wyszeptał ledwo słyszalnie. Nie miał pojęcia, co innego miałby odpowiedzieć. Nie będzie składać fałszywych obietnic, których potem by nie dotrzymał. Bo wiedział, że nie dałby rady dotrzymać słowa. Rano walczył ze sobą, by w ogóle wstać z łóżka, jak miałby walczyć o przyszłość, której przecież nie miał?

Hale westchnął głęboko, Theo nie potrafił otworzyć oczu, trwał tak w bezruchu, czując jak kolejna słona kropla wydostaje się spod rzęs. Poczuł drugą dłoń szatyna, który otarł także i tą łzę, ujmując teraz jego oba policzki. Pochylił się do niego i delikatnie pocałował w czoło. Nim Theo zdążył zareagować, jego ciepłe dłonie zniknęły, a on poczuł jak Derek niespiesznie zwiększa odległość pomiędzy nimi. Kiedy otworzył oczy, mężczyzna był już nieopodal drzwi, spoglądał na niego z pewnego rodzaju bólem.

- Daj znać, kiedy będziesz ją miał. - Uśmiechnął się słabo i niespiesznie zniknął za drzwiami. Raeken pociągnął nosem i przymykając powieki, wplótł palce we włosy.

Dlaczego to, do cholery, zabrzmiało jak pożegnanie?


***


Liam zaciągnął się, tępo wpatrując w brudny chodnik. Stał wsparty o ścianę w jakimś zaułku przy szpitalu, wolał nie ryzykować, że mama zobaczy go z papierosem w ustach. A zapalić potrzebował odkąd tylko spotkał się z Corey'em. Przez całą drogę autobusem myślał tylko o fajkach, bo stres zżerał go od środka. Nie potrafił opanować własnych myśli, a nikotyna zawsze choć w pewnym stopniu oczyszczała mu głowę.

Zaciągnął się więc głęboko, aż poczuł drapanie w gardle i lekkie zawroty głowy. Te stanowczo odpuściły, odkąd zaczął palić inne papierosy, niż te od Theo. Wziął wdech chłodnego powietrza, musiał się wziąć w garść. Kiedy razem z Bryantem wysiadł z autobusu, chłopakowi polecił by ten poszedł do szpitala jako pierwszy. Sam zaszedł tutaj, by w końcu móc zapalić. I przynosiło to skutki niewielkie. Świadomość, że zaraz miałby wejść do szpitala i rozmawiać z Masonem była dla niego przytłaczająca. Przebłyski pewności siebie, jakich doznawał po rozmowie z Raekenem na przerwie lunchowej, teraz już całkowicie zniknęły. Znów pozostał strach przed odrzuceniem.

Dlatego, jak ostatni tchórz, wysłał Corey'a pierwszego. Sam stał tutaj, wypalając papierosa aż po sam filtr. Odwlekał moment wyrzucenia peta, miał wrażenie, że to oznaczałoby decyzję udania się do szpitala. A może odpali drugiego? Doskonale pamiętał, że czasem Theo palił dwa z rzędu i robił to w szczególnych sytuacjach. Dzięki temu zdawał się wracać do normy. Dunbar rzucił niedopałek na ziemię, przydeptując go butem. Wyciągnął z kieszeni paczkę, zaglądając do środka. Widok nastu ruloników tytoniu był dla niego swego rodzaju uspokojeniem. Jeszcze długo będzie miał je pod ręką.

Odetchnął, rozważając odpalenie tego kolejnego. Może rzeczywiście to by go bardziej uspokoiło? Przeklął pod nosem, gdy zdał sobie sprawę, że to przecież niemożliwe, by całkowicie wyeliminować stres. Po co więc miał dalej marnować czas? Zacisnął zęby i chowając opakowanie do kieszeni, udał się w kierunku szpitala.

Serce zdawało mu się bić szybciej z każdym krokiem, natrętne myśli znów zaczęły powracać. Liam naprawdę próbował zaakceptować wizję odrzucenia. W końcu właśnie na to zasłużył. A jednak wciąż bał się, że go straci. Nic nie dawało wmawianie sobie, że przecież sobie poradzi. Zdał sobie sprawę, że nie chodziło o "radzenie sobie", tylko konkretnie o Masona. Bo Mason był przyjacielem niepowtarzalnym, którego Liam za wszelką cenę chciał zatrzymać przy sobie. Cholera, tęsknił za nim całym sobą. Ale jak mieliby niby odbudować to, co mieli? Minął miesiąc, Liam wciąż nie potrafił wyzbyć się poczucia winy i chyba nawet nie powinien tego robić. Miałby udawać, że nic się nie stało? Przecież prawie go zabił, do cholery.

Tuż przed drzwiami szpitala miał ochotę zawrócić. Po prostu zrobić krok w tył i uciec, by dalej żyć w strachu i może unikać kontaktu, kiedy byłoby to konieczne.


- Jeśli nie pójdziesz tam i z nim nie porozmawiasz, nigdy się nie dowiesz.


Słowa Theo odbiły się echem w jego głowie. Zacisnął więc szczękę, nie robiąc ani kroku w tył, ani w przód. Stał tak, wpatrując się w drzwi, które przez ostatni miesiąc przekroczył stanowczo zbyt wiele razy. W głowie jeszcze raz rozbrzmiały mu te słowa starszego. I Liam uśmiechnął się mimowolnie, zdobywając się na wejście do budynku. Ten kretyn nawet sam nie wiedział, ile dla niego robił.

Te myśli zaraz jednak zniknęły, kiedy przemierzał szpital, idąc doskonale znaną sobie drogą. Serce podeszło mu do gardła, a nogi jakby odmawiały posłuszeństwa. Przy tym wszystkim on sam na siebie się denerwował, za bycie tak wielkim tchórzem. Od zawsze był przecież uczony stawiania czoła problemom, bo one praktycznie nigdy same nie znikały. I tego starał się trzymać idąc przez życie, ale bywały momenty, w których owy problem go przerastał. A wtedy już rozwiązywał go różnie.

Pokonał schody, przez moment nawet łudził się, że może Masona przenieśli. Że może jeszcze trochę zajmie mu znalezienie sali i akurat w tym momencie magicznie oświeci go jakiś plan rozmowy. Bo odkąd dotarło do niego, że Mason zostanie wybudzony, Dunbar próbował w głowie sklecić choćby pierwsze sensowne zdanie, jakie mógłby powiedzieć, wchodząc do sali. A jednak, jego umysł nie podsuwał mu dosłownie niczego, poza kolejnymi planami ucieczki od problemu.

W końcu jednak dotarł pod odpowiednie drzwi. Stanął przed nimi z miną, jakby zaraz miał dowiedzieć się o wyroku śmierci. Mniej więcej do tego można było porównać wizję zakończenia znajomości z Hewittem. Liam bał się tego, tak samo jak bał się śmierci. Wtedy w jego głowie pojawiło się wspomnienie, kiedy to rozmawiał o niej z Theo. Raeken wydawał się wtedy zupełnie rozluźniony, jakby koniec żywota nie był niczym znaczącym. Ile Liam dałby, gdyby tylko mógł przybrać jego podejście. Tak bardzo chciał spróbować chłodnego wyrafinowania, z jakim Theo podchodził do niektórych spraw. Życie w ten sposób wydawało mu się znacznie prostsze.

Wzdrygnął się, gdy drzwi same się otworzyły, a zza nich wyszedł Corey.

- I co z nim? - wyrwało się Dunbarowi, instynktownie zaglądnął do środka, jednak nic nie dostrzegł ze swojej perspektywy.

- Liam...

- Mówił coś o mnie? - wypalił, słysząc własne tętno. Cholera, teraz pomysł wpuszczenia Corey'a pierwszego wcale nie był taką dobrą opcją. Co jeżeli Mason powiedział mu o okolicznościach wypadku? Wszystko wyszłoby na jaw, a on straciłby więcej niż jedną osobę. A może tak właśnie powinno być? Kogo on chciał oszukać, dopuścił się niewybaczalnej rzeczy, a teraz powinien ponieść za to konsekwencje. Na co on w ogóle liczył?

- Liam, on ma dziury w pamięci. - Dunbar niemal poczuł jak staje mu serce. - Nie pamięta dnia wypadku.

W przypływie emocji, Dunbar minął go i wszedł do środka. Drzwi się zamknęły, Corey został na korytarzu. A on stanął jak wryty, kiedy napotkał spojrzenie Masona. Chłopak wyglądał znacznie lepiej, niż gdy Liam widział go ostatnim razem. Bez zastanowienia, po prostu zmniejszył odległość między nimi i w miarę możliwości przytulił przyjaciela. Mason oddał uścisk, z początku niepewny, z czasem jednak silniejszy. Dunbar poczuł palące łzy pod powiekami, choć w sercu miał nadzieję, że nie wszystko jeszcze jest stracone.

- Jak ja, kurwa, za tobą tęskniłem - wyszeptał i nieco rozluźnił uścisk, by spojrzeć mu w oczy.

- Ile byłem w śpiączce? - Nieznacznie zmarszczył brwi, jakby zaniepokojony. Głos miał słaby, twarz zmęczoną.

Liam ciężko przełknął ślinę, zrywając kontakt wzrokowy.

- Prawie cały miesiąc - wychrypiał cicho i niewyraźnie, przysiadając na taborecie obok szpitalnego łóżka. Spojrzał na niego niepewnie. - Wiesz może, kiedy cię wypisują?

Mason nie patrzył mu w oczy, wzrok miał utkwiony gdzieś z boku.

- Tydzień.

Liam przeczesał ręką włosy, biorąc ostrożny wdech. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, powiódł wzrokiem po pomieszczeniu i poczuł jakby znów stanęło mu serce, gdy dostrzegł wózek inwalidzki.

- Nie możesz chodzić? - wydusił, ledwo mogąc nabrać powietrza. Sama wizja tego, przyprawiała go o ciarki, spojrzał niemal przerażony w jego oczy. Przecież mama nic mu nie mówiła, a może sama nie wiedziała?

Wzrok Masona z kolei był lodowato spokojny. Brwi miał nieco zmarszczone, wyraz twarzy zmienił się na jakiś taki zacięty.

- A co? - wychrypiał to powoli, Dunbar zorientował się, że coś jest nie tak. - Boisz się, że zabiją cię wyrzuty sumienia?

Serce podeszło mu do gardła, oczy znów się zeszkliły, a oddech zaczął drżeć. On pamiętał. Wiedział, że to wszystko jego wina. Liam rozchylił usta, chciał powiedzieć cokolwiek, jednak nie zdołał nic z siebie wydusić. Jego myśli zalewała panika, rozsądek zgubił się gdzieś pośród niej. Łzy przysłoniły mu widok, Liam nieświadomie skulił się w sobie, zrywając kontakt wzrokowy. Przetarł twarz dłonią i wplótł palce we włosy, drżąc na całym ciele.

Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy.

- Ale Corey mówił... - urwał, gdy głos mu się załamał. Usłyszał prychnięcie od strony przyjaciela, przez to jeszcze bardziej skulił się w sobie.

- Bo wolałem nie mówić mu prawdy - warknął, jakby to było oczywiste. - Innym też nie mam zamiaru, ale ty... - zamilkł na moment, jednak wcale nie spuścił z tonu. - W grupie możemy udawać, ale bez nich nawet się do mnie nie zbliżaj.

Liam przymknął powieki i skulił się jeszcze bardziej. Pierwsza łza spadła na podłogę, rosnąca gula w gardle nie pozwalała mu wydusić ani słowa. Ale jak w ogóle miałby zapytać o przebaczenie? Czuł się jak w pierdolonym koszmarze.

Ile by dał, gdyby mógł się teraz z niego obudzić.

Bijące serce w piersi i słone krople opadające na jego własną skórę uświadomiły mu, że wciąż tkwi w rzeczywistości. Że to żaden sen, a Mason naprawdę nie chce go widzieć. Dokładnie tak, jak zasłużył, więc dlaczego, do cholery, teraz Liam czuł tą pieprzoną gorycz i strach?

Pociągnął nosem i otarł oba policzki, zaraz przeczesując ręką włosy. Nie spojrzał na Masona, chłopak prawdopodobnie również na niego nie patrzył. Hewitt nie powiedział też nic więcej, jego ostatnie słowa dźwięczały boleśnie w głowie Liama. Aż w końcu do niego dotarło, że ma stąd wyjść. Dlatego podniósł się, na drżących nogach kierując do drzwi. Szedł niespiesznie, musiał doprowadzić się do porządku, a jednocześnie miał nadzieję, że Mason jeszcze coś powie.

Nic takiego się nie stało. Dunbar nawet nie odważył się na pożegnanie. Po prostu nacisnął klamkę i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Bał się tego co mógłby zobaczyć w jego oczach.


***


Liam wypalał już kolejnego papierosa. Głowa go bolała od płaczu, a ręce odmarzały od ciągłego stania przy oknie. Podłe uczycie osamotnienia rozlewające się w jego piersi, odbierało ochotę nawet na zmianę pozycji. Trwał dalej przy tym parapecie, paląc już trzeciego papierosa z rzędu. Nie zważał na zawroty głowy, ani na nieprzyjemne uczucie mdłości. Teraz już było mu wszystko jedno.

Choć czuł się zmęczony, nie potrafił zasnąć. Dochodziła północ, w domu nie było nikogo prócz niego. I nawet nie interesował się, z czego to wynika. Po prostu siedział w tym swoim pokoju, przy oknie, próbując zdusić smutki w dymie. Bo wciąż nie miał pojęcia, czy Mason rzeczywiście skończył na wózku. Nie dostał odpowiedzi na to pytanie, a dalszy przebieg ich rozmowy wciąż dźwięczał mu w głowie. Dlaczego nadal tak się tym przejmował, skoro przewidywał, że tak będzie? Teraz żałował, że uparcie wierzył w szczęście od losu. Żałował, że nie potrafił ponieść konsekwencji.

Zaciągnął się, wodząc wzrokiem po pustej ulicy w dole. Co jakiś czas zerkał też na budę Storma, w której schował się pies. Liam jednak nawet nie był w stanie myśleć o spacerze. Zwłaszcza, że teraz raczej nie powinien wychodzić z domu. Niespiesznie wypuścił dym, odprowadzając bladą chmurę wzrokiem. Zaraz jednak spuścił spojrzenie na kończącego się papierosa, w swojej dłoni. Chyba powinien go już zgasić, zwłaszcza, że jego organizm zaczynał protestować przed kolejnymi dawkami nikotyny. A i na co mu to było? Teraz tylko ogarniała go agonia, odbierająca chęci na cokolwiek.

Zaciągnął się ostatni raz i zgasił peta na parapecie, niedopałek wrzucając do foliowego worka, w którym znajdowały się dwa poprzednie. Po ostatniej sytuacji poważnie się przejął i nie miał zamiaru wyrzucać petów na własne podwórko. Nim zamknął okno, jeszcze raz spojrzał na chodnik w dole. Kąciki jego ust drgnęły, kiedy rozpoznał tą sylwetkę, z torbą sportową przewieszoną na ramieniu. Chłopak z kapturem na głowie przeszedł przez furtkę, budę psa mijając szybszym krokiem. Dunbar zamknął okno i wyszedł z pokoju, by zaraz zejść na dół i otworzyć starszemu. Zadzwonił do niego wcześniej, bo to poczucie samotności go przerastało. I miał prymitywne wrażenie, że nikt inny nie zrozumie go lepiej od niego.

Przekręcił zamek w drzwiach, wpuszczając Theo do środka. Brunet zamknął za sobą i stanął przed nim, wzrokiem badając jego twarz. Liam nawet nie chciał myśleć jak marnie wyglądał, po prostu zmniejszył odległość pomiędzy nimi i przytulił się do niego. Bo właśnie tego potrzebował najbardziej, miał już dość siedzenia w samotności. To uczucie pogarszało sytuację jeszcze bardziej, a jego jedynym ratunkiem był Theo. Bo wiedział, że jeśli do niego zadzwoni, to chłopak przyjdzie, tak jak właśnie w tej chwili. Liam wtulił się w jego tors, wsuwając ręce pod rozpiętą skórzaną kurtkę. Zacisnął powieki i wzmocnił uścisk, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. I kiedy już myślał, że Raeken go odepchnie, poczuł jak starszy przesuwa dłonie na jego plecy, a potem obejmuje w pasie i przyciąga go bardziej do siebie.

Liam wtedy wyczuł od niego woń alkoholu i to wcale nie taką słabą jak zwykle. Jak wcześniej tylko podświadomie wiedział, że coś jest nie tak, teraz miał co do tego pewność. Oboje chyba potrzebowali z kimś pobyć, dlatego pewnie Theo w ogóle się zgodził. Dunbar więc chłonął jego bliskość i ciepło ciała, czując jak przytłaczające myśli opuszczają go chociaż na moment. Odwzajemniony uścisk napawał go swego rodzaju spokojem. Już nie był sam, ta kojąca myśl powoli do niego docierała.

Odsunęli się od siebie dopiero kilka długich sekund później. Żaden z nich się nie odezwał, a cisza jaka zaległa pomiędzy nimi należała do tych przyjemnych. Bo najwyraźniej oboje nie potrzebowali słów, a towarzystwa drugiej osoby, które właśnie sobie zapewniali. Weszli na górę po schodach, w pokoju Liama znaleźli się zaraz potem. Pogaszone światła w całym domu w ogóle im nie przeszkadzały. Przeciwnie, nadawały jakiejś takiej osobliwej atmosfery, dzięki której czuli się bardziej komfortowo. Bo w ciemności nikt nie patrzył na szczegóły, nie oceniał.

Bezgłos przerwało skrzypnięcie łóżka, gdy Liam wszedł na nie, siadając wsparty plecami o ścianę. Theo ściągnął kurtkę i bluzę, odkładając te rzeczy na krzesło. Przez jego czarną koszulkę na długi rękaw, Dunbar widział go znacznie gorzej. Obserwował jak chłopak jeszcze z torby wyciągnął średniej wielkości szklaną butelkę, która zalśniła, odbijając światło latarni zza okna.

- Jesteś niemożliwy - wymruczał blondyn, kręcąc głową jakby z dezaprobatą. Ale nie potrafił się przy tym nie uśmiechnąć.

- Uznam to za komplement. - Theo wszedł na łóżko i przysiadł zaraz obok niego, podając butelkę wódki. Dunbar spojrzał na etykietę, zawieszając wzrok na czterdziestu procentach. Może przynajmniej te myśli odpuszczą?

Nie zastanawiał się dalej. Odkręcił butelkę, zrywając przy tym akcyzę, i pociągnął łyk gorzkiego alkoholu. Skrzywił się nieco, wczorajsze drinki w klubie stanowczo były smaczniejsze. Zaraz jednak przez głowę przeszła mu myśl, że po zawaleniu tak ważnej spawy, wódka lepiej tu pasuje. Oddał butelkę starszemu, przysuwając się bliżej niego. Już nawet nie interesowały go ewentualne protesty ze strony Raekena, Liam po prostu wsparł głowę o jego bark, obejmując rękę chłopaka. I wtedy poczuł jak Theo splata razem ich palce. Dunbar odrobinę uśmiechnął się na ten gest, odwzajemniając uścisk. Raeken musiał być porządnie wstawiony, może nawet już trochę podpity. A mimo to, upił kilka dodatkowych, dużych łyków i oparł butelkę na kolanie. Trwali tak w ciszy, Liam próbował skupić myśli na chłopaku obok, zamiast na Masonie.

Dunbar poczuł na swoich włosach, jak Raeken bezsilnie oparł o niego swoją głowę.

- Życie jest do dupy.

Liam westchnął głęboko. W tym momencie rzeczywiście wszystko wydawało się nie mieć sensu.

- Prawda - wychrypiał.

Nie mógł mieć pojęcia, że myślą o tym zdaniu w dwóch różnych znaczeniach.

Theo przyłożył gwint do ust, Liam widział to kantem oka. Westchnął znowu i gdy tylko starszy zaproponował mu gestem, blondyn wziął butelkę, upijając kilka gorzkich łyków. Wyszedł z założenia, że jeżeli więcej wypije, to szybciej zaśnie. A przynajmniej na to miał nadzieję. Poprawił głowę i nieco wzmocnił uścisk dłoni. Ku jego zdziwieniu Theo to odwzajemnił, dodatkowo lekko pocierając kciukiem.

- W szpitalu nie poszło, co? - Zniżony głos Raekena wyraźnie dotarł do chłopaka.

Liam zmarszczył brwi i przymknął powieki, znów czując palące łzy w kącikach oczu. To była jakaś porażka, nie miał pojęcia jak według Masona ma to teraz wyglądać. Nie miał pojęcia, co dokładnie chłopak czuł względem niego. Obwiniał go za to wszystko? Miał żal, czy był zdenerwowany? Będzie to rozpamiętywać, czy po prostu musi sobie poukładać? Brak odpowiedzi na te pytania nie mógł się równać świadomości, że Hewitt rzeczywiście mu na nie nigdy nie odpowie. Czy w ogóle będą mogli jeszcze porozmawiać na osobności, skoro Mason miał zamiar tolerować go tylko dla niepozoru?

- Nie - uciął, upijając alkohol. Dużo alkoholu. Przełknął go ciężko, rozgrzewające uczucie rozeszło się po gardle, jego przeszły dreszcze. - Nie wiem, czego ja się, kurwa, spodziewałem.

- Dobrze wiesz. - Theo poprawił głowę, Dunbar teraz czuł jego oddech na swoich włosach i czole. - Tylko po prostu za bardzo uwierzyłeś w lepsze rozwiązanie.

Liam westchnął głęboko, znów pijąc. Gorycz coraz mniej mu przeszkadzała. Poczuł jak Raeken znów potarł kciukiem wierzch jego dłoni. I ten mały, subtelny gest był dla niego lepszym pocieszeniem, niż wypowiedziane przez niego słowa. Czy to już był ten moment, w którym na własnej skórze przekonywał się, dlaczego Theo wolał samotność od wyciągniętej pomocnej dłoni? Dunbar mógł tylko zastanawiać się, dlaczego naprawdę tak jest, ale póki co, sam poczuł, że rozmowa o problemie nagle przestała być dobrym rozwiązaniem. Przecież sam wiedział dokładnie to samo, co powiedział mu Theo. Znów poczuł jak chłopak pogładził jego skórę. Blondyn odrzucił wszystkie te myśli, skupiając się na tej jednej, że przynajmniej teraz starszy już tak nie uciekał od kontaktu fizycznego. I to odrobinę poprawiało mu humor, nawet jeżeli zachowanie bruneta było winą wypitego alkoholu.

- A u ciebie co się zjebało? - mruknął i zadarł głowę, by spojrzeć mu w oczy. Theo momentalnie jakby spoważniał. Przejął od niego butelkę i sam się napił. Liam już wiedział, że dobrze odgadnął jego nastrój.

- Rozmawiałem z Derekiem - wychrypiał, robiąc pauzę na upicie paru łyków. Skrzywił się, Dunbar podejrzewał, ze wcale nie przez alkohol. - No i pierwsza rozmowa nam nie poszła. Jak później dzwoniłem, to tylko udało mi się go przekonać do jutrzejszej imprezy, a potem to on już chyba planuje ograniczyć się do konieczności. Czyli wszystko zjebałem.

- Co? - Dunbar zmarszczył brwi, badając wzrokiem jego profil. Twarz Theo pozostawała wyparta z emocji. - Dlaczego nagle wszystko się spieprzyło?

- Nie "nagle" - mruknął, znów przykładając gwint do ust. - Zresztą nieważne. Skończmy temat.

Liam westchnął głęboko, gdy uświadomił sobie, że Raeken wciąż nie ma zamiaru dzielić się swoimi problemami. Zaraz przypomniał sobie, że przecież on sam miał zamiar nie wnikać w to, czego starszy nie chciał mówić. Zmieszał się, bo cholernie trudno było mu się tego trzymać.


- Nie wyglądasz jakbyś sam w to wierzył.


Słowa Luke'a przebiegły mu przez głowę. Możliwym było, by podświadomie traktował Theo jak Masona? Jak przyjaciela, którego brakowało mu od wypadku, i którego bał się stracić. Może rzeczywiście podświadomie szukał kogoś na zastępstwo Hewitta, tak jak określił to Theo. A może Liam tylko to sobie wmawiał? Dunbar westchnął głęboko, biorąc butelkę od Raekena. Wypił tyle, by ta gorycz go poraziła i znów choć na moment odciągnęła od myśli. Jednak te wszystkie przemyślenia nie zmieniały faktu, że wciąż martwił się o Theo. Chłopak był skomplikowany i zamknięty w sobie. Blondyn uniósł brodę, spoglądając na jego profil. Raeken opierał tył głowy o ścianę, wpatrując się w sufit. Jego twarz wciąż pozostawała kamienna. Jedynie wzrok wskazywał, że dręczyły go jakieś natrętne myśli. Zaraz też przypomniał sobie wczorajszą przerwę lunchową, kiedy to Theo po zjawieniu się na stołówce wyglądał jak gdyby nic. Jakby wcześniej wcale ledwo nie powstrzymywał się od płaczu.

- Jak ty to robisz? - wymruczał Liam, spoglądając w jego oczy, gdy tylko Theo na niego spojrzał.

- Co robię?

- Tak chłodno do wszystkiego podchodzisz. Nie panikujesz, nie przeżywasz - mówił, badając wzrokiem jego twarz. Theo pociągnął nosem, znów odwracając wzrok na sufit. Przyciągnął do siebie swoją lewą rękę, obejmując własny brzuch. Jakby chciał schować się w sobie.

- Przeżywam, ale w samotności - wychrypiał cicho i niewyraźnie. - O czym już miałeś okazję się przekonać.

Dunbar przełknął ślinę, na wspomnienie ostatniej nocy, kiedy przyszedł do niego bez zapowiedzi. Pierwszy raz widział jak Theo płacze i ten widok nim wstrząsnął. Liam znów ułożył policzek na jego ramieniu, przy tym kciukiem pocierając jego idealnie pasującą dłoń. Trwali tak w milczeniu, skupiając się na własnych myślach. I Dunbar uśmiechnął się krzywo, bo chyba w końcu dopasowali się humorami. Szkoda, że w takiej paskudnej sytuacji. Przyłożył gwint do ust, wódka przelała się przez jego gardło. Gestem zaproponował butelkę starszemu, Raeken już jakby automatycznymi ruchami wziął ją i napił się. I nawet ten alkohol wydawał się nie robić na nim wrażenia. Blondyn spuścił wzrok na ich złączone ręce, skupił się na cieple jego ciała i przymknął oczy, wtulając w niego bardziej.

- Jakbyś chciał, to czasem możemy poprzeżywać samotni razem - wymamrotał, otwierając powieki. Kantem oka zauważył butelkę, którą trzymał starszy i nawet w mroku Liam dostrzegł, że jest prawie opróżniona.

- Zobaczymy, szczeniaku. - Theo potarł jego dłoń kciukiem.

- Chciałem tylko, żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć - wymruczał Dunbar, podnosząc na niego wzrok.

Ich spojrzenia się spotkały, to należące do Theo było... zwyczajnie smutne, tak samo jak i krzywy uśmiech. Dunbar zbadał wzrokiem jego twarz, parokrotnie wracając do ust chłopaka.

- Nie wiem, czy mógłbym powiedzieć ci to samo - wychrypiał. Kiedy Liam spojrzał w jego oczy dostrzegł, że starszy także zerknął na jego wargi.


- Ale jakbyś kiedykolwiek chciał sprawdzić swoją orientację, to ja czekam.


Dunbar przełknął ślinę, całą winę zainteresowania zwalając na alkohol krążący w żyłach. Jakby dopiero teraz zauważył, że ich twarze dzieliły milimetry, choć przecież ciągle tak było, odkąd tylko wsparł głowę na tym jego silnym ramieniu. Poczuł jak Theo pogładził kciukiem ich złączone dłonie. Liam nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Raeken potrafił poprawić mu humor.

- Nic nie szkodzi - odpowiedział w końcu Liam, wracając na ziemię. - Może być tak jak jest.

Raeken uśmiechnął się, tym razem chyba bardziej szczerze.

- To co, następnym razem też wpadam z butelką wódki? - rzucił, jego mętne spojrzenie rozjaśniły iskierki rozbawienia. Z bliska, blondyn widział je wyraźnie nawet pomimo mroku.

- Co za dużo, to niezdrowo - przypomniał Liam, odmawiając w łagodny sposób.

- Nie znasz się na zabawie, Dunbar. - Raeken pochylił się i chłopakowi przyspieszyło serce, jednak Theo jedynie trącił jego nos swoim. - Muszę cię jeszcze dużo nauczyć.

Raeken zdecydowanie był już pijany.

- Uważaj, bo to ja cię zarażę nudą - zripostował blondyn, powoli opanowując swoje rozproszone myśli.

- No zobaczymy, szczeniaku. - Raeken z tym swoim pewnym siebie uśmiechem wypił kilka dużych łyków. Dunbar prześledził wzrokiem linię jego szczęki, której zarys widział wyraźnie nawet pomimo mroku. Wyraźnie też widział jak ciężko chłopak przełknął alkohol. - Ale teraz może rzeczywiście powinniśmy iść spać.

- Mówiłem. - Wyszczerzył się Liam. - Jeden do zera.

- Jeden do jednego, szczeniaku - poprawił go, a Dunbar uśmiechnął się, bo Raeken znów użył tego przezwiska. Blondyn nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo je polubił.

- Niby dlaczego? - Uniósł brew. Odruchowo przyjął trunek, gdy tylko Theo mu go podał.

- Bo pijesz to razem ze mną.

Liam dopiero spojrzał na alkohol w dłoni i usłyszał śmiech starszego, który wiedział, że wygrał. Dunbar uśmiechnął się i pokręcił głową, zakręcając niemal pustą butelkę.

- Rzeczywiście potrafisz ściągać ludzi na złą drogę, Raeken - stwierdził blondyn, oddając flaszkę starszemu, który wstał i schował ją z powrotem do swojej torby.

Liam w tym czasie przykrył się kołdrą i ułożył w wygodnej pozycji. Chłodna poduszka sprawiła, że poczuł się bardziej senny. Przymknął oczy, dotarły do niego tylko wolne kroki bruneta.

- A ja to gdzie mam spać? - usłyszał pełne oburzenia, dlatego uśmiechnął się pod nosem. - Czy mam wracać do siebie?

- Nie, kretynie - odpowiedział od razu, robiąc mu miejsce na łóżku. Raeken położył się obok niego na plecach, Liam zaraz przysunął się do niego, przytulając do jego boku.

- Nie pozwalasz sobie na za dużo? - usłyszał głos zabarwiony swego rodzaju ostrzeżeniem. On tylko wtulił się w niego mocniej, układając policzek na jego ramieniu.

- Nie. - Poczuł jak mimo wszystko Theo obejmuje jego plecy. - Dobranoc, Teddy.

- Dobranoc, Liam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro