Rozdział 53
Liam pogłaskał szorstką sierść Storma. Stali właśnie na światłach, pies wiernie siedział przy nim. Niebo powoli stawało się już widne, a Dunbar niespiesznie wracał ze spaceru ze swoim pupilem. Przeszedł z nim przez jezdnię dopiero na zielonym, choć ulica wcale nie była taka ruchliwa. Jedyny samochód na niej obecny wolno zbliżał się zza zakrętu. Od wypadku Masona, Liam przyłapywał się na tym, że czasem zwyczajnie przy drodze nie czuł się bezpiecznie. To wrażenie było podobne do tego jakie ogarniało go w jakimkolwiek aucie, po wypadku jaki spotkał jego i tatę.
Pociągnął nosem, skupiając się na Stormie. Nie chciał o tym myśleć, choć tak naprawdę już od wczoraj, gdy tylko ochłonął po informacji od mamy, zaczynały docierać do niego realia. Co jeśli Mason nie będzie chciał go znać? Dunbar czuł ciarki na plecach od samego wyobrażenia bezpośredniego oskarżenia o wypadek. Ta myśl nie pozwalała mu spać i przez to wstał jeszcze przed świtem, wychodząc z domu pod pretekstem wyprowadzenia psa. Pomysł był całkiem dobry i dzięki niemu Liam wpadł na kolejny.
Gdyby już miał własne papierosy, mógłby spokojnie palić na takich spacerach. Zwłaszcza w parku. Może opcja, którą podpowiedział mu Theo wcale nie była taka zła? Gdyby kupił papierosy pod siebie, wcale nie miałby tych nieprzyjemnych skutków ubocznych. A z kolei ta wizja była całkiem kusząca. Poprzez wychowanie, papierosy były dla niego niczym zakazany owoc, który naprawdę dobrze smakował. No i bez ograniczeń mógłby podpisywać te swoje fajki. Tak jak rzeczywiście by chciał, bez presji reakcji Theo. Bo czuł ją na sobie, ilekroć razem palili te podpisane.
Właśnie, Theo. Liam uznał, że na wszelki wypadek dzisiaj też upewni się, że chłopak będzie szedł do szkoły. Tylko może w rozsądniejszej godzinie niż ta teraz.
*
Raeken odłożył telefon, zanim emocje wezmą górę i rzuci nim o ścianę. Głośno wypuścił powietrze i mocno zacisnął pięści, starając się jakoś opanować nerwy. Odkąd wstał wszystko niezmiernie go wkurwiało, każda najdrobniejsza rzecz. Jeszcze cholerny Luke, który po wczoraj teraz zatruwał mu życie pytaniem o kolejne spotkanie. Raeken wyklinał go w duchu, żałując, że w ogóle się poznali. Bardzo żałował tego, w co wjebał się przez całą tą sprawą z ojcem.
The sun. The moon. And the truth.
Cholera, to już na niego nie działało. Boleśnie przygryzł wargę, bo nerwy nie odpuszczały. Zaraz zacisnął szczękę, to też nic nie dało. Ganves teraz śmiał zasłaniać się tym, że nie zdążył powiedzieć wszystkiego co chciał, bo sprawa Bretta była wtedy priorytetowa. Cholerny Talbot - pomyślał sfrustrowany Raeken, wplatając palce we włosy, na których je zacisnął. Denerwował się jeszcze bardziej na świadomość, że tamta informacja tak się na nim odbiła.
Przecież słyszał już nie raz o śmierci przez przedawkowanie. Derek o tym wspominał, Theo widział to w telewizji, czytał o tym w książkach. Ale problem zawsze był taki odległy, nie dotyczący niego. Taki abstrakcyjny, przecież każdy czymś się odurzał i jakoś żył. Raeken nie chciał uwierzyć w to, że ten problem stał się nagle taki bliski. Może z Brettem nie miał takich zażyłych relacji, ale cholera. Theo nawet do głowy nie przyszło, że Talbot wtedy nie odebrał, bo...
Ja pier-kurwa-dole - przewinęło się głośno przez myśli. Wstał gwałtownie z łóżka, niemal ciągnąc za kosmyki, które dalej trzymał. Tłumił to wszystko w sobie. Wiedział, że rodzice byli na dole. To nakładało na niego dodatkową presję, która jeszcze bardziej go dobijała. Nie mógł dać upustu swoich emocji, które roznosiły go od środka. Ta bezsilność tak cholernie go męczyła. Chodził przez parę chwil z miejsca na miejsce, myśli kotłowały mu się w głowie.
Jego wzrok padł na szafkę pod biurkiem. Bezmyślnie otworzył tą odpowiednią, zaraz odnajdując dobrze schowane pudełeczko. Przysiadł na krześle, wyciągając jedną z żyletek. Podciągnął lewy rękaw, prawie nie zwracając uwagi na starsze cięcia.
Ze skumulowaną złością, przesunął żyletką po skórze. Zatopiła się w niej dość głęboko, ból jaki przeszył jego rękę na krótkie sekundy odwrócił jego uwagę od tego wszystkiego. Był tak wyraźny, obezwładniający. Odetchnął głęboko, to zaczęło piec. Zaraz potem myśli powróciły. Najgorsze w tym wszystkim było to, że po tej samej imprezie on również był blisko granicy. Cholera, to on powinien przedawkować, nie Brett. Theo teraz naprawdę żałował, że nie wypił więcej. Nie musiałby dalej znosić tego wszystkiego. Nie dowiedziałby się o śmierci dawnego przyjaciela, nie odbiłoby się to na nim.
Ostrze zatopiło się w jego skórze, zrobił to ryzykownie blisko żyły. Ulga.
Nie dowiedziałby się o jego śmierci, chyba, że spotkaliby się w piekle. Na tą durną myśl Theo pokręcił głową. To było żałosne. Ale nie miał wątpliwości, że jeszcze się tam spotkają. A może Brett chciał przedawkować? Raeken przełknął ślinę, kiedy poczuł nadzieję, że nie on jedyny chciał ze sobą skończyć. Łudził się, że gdyby faktycznie tak było, Brett najlepiej by go zrozumiał. Ale czy wtedy sam by go nie obciążył własnymi problemami? Brunet wiedział, że to nic przyjemnego. Zaraz też przypomniał sobie zdanie Talbota na temat samobójstwa. Pamiętał je bardzo dobrze, ale z autopsji wiedział, że nie musiało być one szczere. W razie czego Theo powiedziałby to samo. Ot, dla przykrywki, bo przecież inni nie mają prawa wiedzieć o jego problemach. Nikt by nie zrozumiał tego w sposób, jaki potrzebował. Dlatego powiedziałby to samo, choć coraz częściej miał ochotę się zapić albo przejechać żyletką w odpowiedni sposób.
Skupił wzrok na krwi sączącej się z nowych ran. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczynał rozumieć Dereka. W końcu Hale miał realniejszy obraz ryzyka, skoro częściej spotykał się ze światem, gdzie ktoś zażywał coś po raz ostatni. Już wiadomo, czemu aż tak bardzo się wkurwił.
- Jak ja cię, kurwa, nienawidzę.
Rozbrzmiało znów w głowie nastolatka. Wtedy dotarło do Theo, że przecież nie powinien mieć za to urazy. Sam ze sobą nie wytrzymywał, też siebie nienawidził. A co dopiero miał powiedzieć Derek, który chyba tylko przez jakiś pieprzony syndrom bohatera dalej się zmuszał do kontaktu z nim. Znów przejechał ostrzem po skórze. Ten ból i więcej ran na lewym przedramieniu tylko mu przypomniały, jak bardzo jest do niczego. Wpadał w kolejny, cholerny paradoks. W duchu uważał to za coś słabego. Ale z drugiej strony właśnie to samookaleczanie przynosiło mu natychmiastowy upust uczuć. Kropla krwi osunęła się po jego skórze, w niebezpieczny sposób, jakby zaraz miała spaść na blat biurka. To przypomniało mu, że przecież powinien się ogarnąć.
Ostatni raz przejechał kantem żyletki. Zupełnie jakby karcił siebie na odchodne. Bo właśnie tak było, znów nie wytrzymał i się poddał. Opuścił gardę, pozwolił emocjom przejąć kontrolę. Mimowolnie ten sposób uznał za najbardziej skuteczny. Nic nie zostawało uszkodzone, nie powstawał żaden bałagan. Jedynie on dostał to, na co zasługiwał. Ten tok rozumowania dał mu impuls, do wymyślenia przenośnego miejsca dla swojej żyletki. Tak w razie czego, jakby kiedyś potrzebował jej poza domem.
Wstał z miejsca i znieruchomiał, nasłuchując. Oboje rodziców było na dole, co oznaczało, że mógł przedostać się do łazienki. Zrobił to najciszej jak mógł, uważając, by żadna kropla posoki nie spadła na podłogę. Aż poczuł ciarki, na samo wyobrażenie złości ojca, bo przecież krew bywała trudna do wyczyszczenia z niektórych powierzchni. Zamknął za sobą drzwi i zimną wodą zaczął spłukiwać szkarłatną ciecz. Zignorował pieczenie, starając się nie uszkodzić starszych, zaschniętych ran. Zakręcił wodę i wtedy usłyszał wibracje oraz melodię stłumioną przez ściany. Zaklął w duchu, bojąc się, że to mogło zwrócić uwagę rodziców, czego bardzo nie chciał.
Zwłaszcza nie w tym momencie.
Zaraz zjawił się w pokoju, w pierwszej kolejności wyciszając dzwonek. I zaklął na samą myśl, że przez tego upierdliwego szczeniaka mógłby przejść przymusową konfrontację z ojcem. Zirytowany odrzucił połączenie, by zaraz znaleźć chusteczki. Musiał czymś osuszyć tą rękę i zetrzeć świeżą krew, nie mógł tak naciągnąć rękawa koszulki. A może jednak? Nawet jakby się wdało zakażenie jakoś specjalnie by się nie przejął. Może mogłoby być wystarczająco silne, by go zabić? W końcu zszedłby z tego świata, nie wahałby się, bo nie miałby kontroli nad tym magicznym momentem.
Telefon znowu zadzwonił. Już jedynie wibrował, jednak ten dźwięk i tak zadziałał Raekenowi na nerwy.
- Czego ty, kurwo, znowu chcesz? - warknął zajadliwym głosem. Znów ta agresja, która przejmowała nad nim kontrolę. Sam do końca nie wiedział, co jest jej powodem.
- Tego samego co wczoraj - usłyszał jego niewzruszony ton. - Chciałem ci tylko przypomnieć, że za niecałe piętnaście minut odjeżdża autobus. Jeśli cię nie będzie...
- Jakim prawem, ty mnie szantażujesz, szmato? - Theo walczył ze sobą, by nie podnieść głosu.
- Taka forma dbania o ciebie, bo inaczej się nie ruszysz. - Padła kolejna swobodna odpowiedź.
- Daruj sobie, gówniarzu, i weź daj mi, kurwa, spokój. - Raekenowi zależało, by postawić na swoim. Nie miał siły ani ochoty iść do szkoły, nawet jeżeli i tak potrafił wstać wcześnie. Zresztą, od kiedy ten szczeniak stał się taki chamski i bezczelny? Zawsze wcześniej do uciszenia go wystarczyło parę słów. I teraz ten dzieciak miał jeszcze stawiać na swoim?
- Czyli mam przyjść?
Theo zdenerwował się jeszcze bardziej na myśl, że jak dalej będzie się tak zachowywać, to Liam w końcu domyśli się, że coś jest nie tak. W końcu to było nienormalne, że tak bardzo nie chciał go w tym domu i nawet wymówka z zakazem rodziców nie wystarczała. A może szczeniak specjalnie dążył do tego, by potem Theo ponosił konsekwencje? Brunet zacisnął szczękę.
- Nienawidzę cię, Dunbar - warknął jeszcze na odchodne.
Jebany szantażysta.
- Powiedziałbym, że z wzajemnością, ale mam raczej lepsze nastawienie do świata niż ty. - Słysząc to, Theo aż zgrzytnął zębami. Bo wiedział, że Liam rzekomo pracuje nad ripostami, ale Raeken niekoniecznie chciał być workiem treningowym.
Nim Liam zdążył dodać coś jeszcze, Theo się rozłączył. Teraz miał ważniejsze sprawy, jak na przykład pozbycie się zakrwawionych chusteczek. Przynajmniej rany już nie krwawiły.
***
Liam siedział na przystanku. Siedział i pluł sobie w brodę, że jednak wtedy nie kupił tych papierosów, gdy miał szansę. Teraz chętnie by zapalił, a Theo jak nie było, tak nie ma. Dunbar zerknął na godzinę. Wierzył w to, że chłopak zaraz się zjawi. I coś mu mówiło, że nie będzie to takie miłe spotkanie. Jak wczoraj Raeken wydawał mu się drażliwy, tak dzisiaj był wyjątkowo agresywny. Znów wstał lewą nogą? A może pokłócił się z rodzicami?
Liam zawiercił się na siedzeniu na myśl, że Theo mógł zostać znowu pobity. Dunbar nie chciał nic zakładać, przemoc domowa wydawała mu się mocnym określeniem. Zbyt mocnym jak na coś, z czym rzeczywiście mógłby mieć styczność. Uparcie jednak unikanie tego argumentował brakiem potwierdzenia - sądnym dniem miał być poniedziałek i spotkanie ze Stilinskim. Ale stety lub niestety dzisiaj był czwartek, co oznaczało zawody lacrosse'a. Dunbar nie bardzo wiedział, czy opinia Theo o Brant Hills będzie trafna. Sam tylko kojarzył ludzi z tamtej szkoły, jednak na tym się jego wiedza kończyła.
Przeczesał ręką włosy, prawie tak samo jak Theo, kiedy się stresował. Nie zarejestrował tego, myślami skupił się na wieczornym wyjściu z Lukiem. Rozmawiał z nim i ustalili godzinę. Liam rano, gdy wrócił ze spaceru ze Stormem, rozmawiał z mamą, która najpierw zbolałym głosem mówiła, że przez pracę nie może przyjść mu kibicować. Możliwe, że przez to à la poczucie winy, zgodziła się na wersję nastolatka, który pod pretekstem wyjścia do kina na późny seans, załatwił sobie wystarczająco czasu na pobyt w klubie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, rodzice mieli spać już o tej godzinie. Problem stanowiła tylko Malia, na którą mógł się natknąć. Ten problem jednak wydawał mu się błahy, zakładał, że siostra znów będzie nocować u Scotta.
Blondyn zerknął w stronę ulicy i poczuł przyspieszone tętno, kiedy dostrzegł w oddali autobus. Gdzie ten cholerny Theo? Wstał z miejsca i podszedł kawałek, zaglądając za róg jakiegoś domu, który zasłaniał mu widok na dojście z przecznicy. Kilka długich sekund później udało mu się dostrzec sylwetkę chłopaka. Ponaglił go ruchem ręki, bo autobus już zaraz miał zjechać na przystanek. Theo przyspieszył i zdążył chyba tylko dzięki Liamowi, który opóźnił wsiadanie, zmuszając kierowcę do utrzymania otwartych drzwi.
- Nie wiem czy pamiętasz... - zaczął Dunbar, kiedy razem z Theo zajęli miejsca. Starszy jak zwykle siedział przy oknie.
- Weź się, kurwa, nie odzywaj - przerwał mu ostrym głosem, posyłając gniewne spojrzenie.
Cholera, od czego on dzisiaj taki burzliwy? Myślał Liam, opierając nogi w wygodny sposób. Zastanawiał się też, czy kiedykolwiek rano zasta go z dobrym humorem. Według Dunbara to graniczyło z cudem. Westchnął głęboko, znów wierząc, że to przejściowe. Wczorajsza przerwa na lunch przy papierosie była całkiem fajna, do momentu w którym go nie zignorował. W bibliotece też był jakby inną wersją siebie. Dlatego Liam przestał roztrząsać, dlaczego znów coś mu nie pasuje. Po prostu to przeczeka, to było chyba najlepszą opcją.
***
Wchodząc do toalety, Theo trzasnął drzwiami. Sam do końca nie wiedział, po co dokładnie tu przyszedł, po prostu potrzebował chwili wytchnienia od tych korytarzy. I od nauczycieli, bo miniona lekcja znacznie działała mu na nerwy. Podszedł do parapetu, odkładając na niego swoją szkolną torbę. Krzywił się nieznacznie, bo czuł napięcie w czaszce. Wiedział, że wkrótce przerodzi się to w ból głowy, sam nie wiedział od czego. Nie zastanawiał się jednak nad tym, skupił się na uczuciu ulgi. Wreszcie miał trochę spokoju, choć na korytarzu nie zamienił z nikim ani słowa, to ten tłum uczniów był dla niego przytłaczający.
Wzdrygnął się, gdy usłyszał czyjąś obecność w drugiej części pomieszczenia. Zignorował to, wspierając łokcie na parapecie. Wyjrzał przez okno na boisko szkolne, obserwując zbierających się nastolatków. Całkiem dużo osób spędzało tam przerwę na lunch. Zerknął przez ramię w momencie, gdy dobiegły go kroki. Jakiś młodszy chłopak wychodził właśnie z toalety.
Wreszcie.
Drzwi się znowu otworzyły.
Kurwa.
Już miał odwracać się z powrotem do okna, kiedy rozpoznał ten wiecznie pewny siebie wyraz twarzy.
- O, no proszę. - Uśmiechnął się Daniel. - Rzeczywiście masz jakiś fetysz do tych kibli.
Theo prychnął, odwracając głowę. Poczuł przez to jeszcze większe napięcie i skrzywił się nieco. Daniel podszedł bliżej, jakby zapominając po co tutaj przyszedł. A może specjalnie go szukał?
- Coś poważnego się zjebało, czy ten humor przejdzie ci do wieczora? - Chłopak przystanął tuż obok niego.
Theo wreszcie przestał opierać się o parapet, stanął przodem do bruneta, zawieszając spojrzenie na jego ciemnych tęczówkach. Raeken nawet sam nie wiedział, dlaczego taki kolor oczu mu się tak bardzo podobał. Porzucił jednak te myśli, przez dłuższy moment musiał się zastanowić, co Daniel miał na myśli. No i; czy stało się coś poważnego? Raeken zacisnął szczękę, przypominając sobie o Brecie. Aż zaczął się zastanawiać, czy powinien mu o nim powiedzieć. Ale z drugiej strony, to że Daniel był na jego imprezie nie oznacza, że w ogóle się znali. Westchnął. To wszystko było takie popieprzone.
- A co, proponujesz jakieś wyjście po zawodach? - Uniósł brew, mówiąc jakby od niechcenia. Nie bardzo panował nad własnym głosem.
- Przecież ci z drużyny urządzą imprezę, bez względu na wynik tego meczu - powiedział rozbawiony. Theo nie mógł mu nie przyznać racji. Chociaż, gdyby porażka była naprawdę duża, zapewne nikt nie miałby nastroju do organizowania czegoś takiego. Jednak w tych okolicznościach, sama myśl o wyjściu i zapiciu wszystkich nerwów tego dnia, Theo jakby poczuł nadzieję, że ten dzień nie będzie taki zły.
- Prawda. - Zbadał wzrokiem jego twarz, dłużej zatrzymując wzrok na jego ustach. - Zresztą chyba mamy coś do dokończenia.
Powiedział to, bo był ciekawy reakcji Daniela. Czy pamięta tamtą ich rozmowę, bo w końcu obaj byli porządnie nawaleni. Chociaż młodszy chyba trochę mniej. A może to Theo miał nieprawdziwe wspomnienia?
- Ano mamy. - Daniel stanął jakby bliżej, skupiając wzrok na jego wargach. - To co, rezerwuję cię na wspólne palenie trawki?
Raeken na samą myśl o takim oderwaniu się od rzeczywistości czuł ulgę i ekscytację zarazem.
- Nie ma innej opcji - odpowiedział, bo nie chciał stracić takiej okazji.
- No, tylko się tyle nie denerwuj. Złość piękności szkodzi. - Raeken uniósł kącik ust, gdy chłopak jeszcze odrobinę się do niego zbliżył. Theo domyślał się, czego chciał Daniel. I starszego ciekawiło czy brunet był taki chętny, czy zwyczajnie łatwy.
- Bo dla ciebie wygląd najważniejszy, co? - Sam zmniejszył odległość pomiędzy nimi. Chciał sprawdzić, czy Daniel faktycznie był nim tak zainteresowany.
- No jak na razie, to tobie nie mam nic do zarzucenia, dryblasie. - Theo miał okazję podziwiać jego firmowy uśmiech, kiedy niższy ściągnął jakiegoś paprocha z jego koszulki. Później nie cofnął ręki, przesunął ją na bark wyższego, w okolicach karku.
- Kompletnie nic? - podsunął Raeken. Przecież Daniel widział już jego sińce, Theo nie wierzył, by komukolwiek podobał się wygląd jego skatowanego ciała.
- Wiesz co, kurwa, brzydzę się tobą.
Głos ojca rozbrzmiał w jego głowie z taką samą pogardą, co usłyszał w rzeczywistości.
- Nic a nic - potwierdził Daniel, wspinając się na palce. Nie pocałował go jednak, zupełnie jakby czekał aż Raeken to zrobi. Nie widząc w tym nic złego, Theo pochylił się i złączył ich usta. Miał z tego czystą satysfakcję, zachowanie chłopaka chyba podnosiło jego samoocenę. A przynajmniej poprawiało humor, bo Theo lubił słuchać komplementów, nawet jeżeli mogły być nieszczere.
Poczuł jak młodszy objął go za kark, przez to przyciągając bardziej do siebie. Theo naparł na niego ustami i pogłębił pocałunek. Zaznaczał przy tym swoją dominację, czerpiąc z tej jego uległości. Objął go ręką w pasie, ich ciała się zetknęły, pocałunek nabrał tempa. Przygryzł jego wargę, przez co usłyszał ciche sapnięcie. Theo mimowolnie wyobraził sobie jak brzmiałby podczas stosunku i to wystarczyło, by poczuł dreszcz podniecenia.
Wszystko przerwały wibracje telefonu. Syknął rozdrażniony, niechętnie przerywając pocałunek.
- Mam pierdolone déjà vu - warknął poirytowany, wyszarpując urządzenie z kieszeni. Nie odsunął się od Daniela, dalej trzymał go w pasie, przy sobie. Chłopak miał złączone dłonie na jego karku. Raeken sprawdził, kto znowu zawraca mu głowę i zirytował się jeszcze bardziej, widząc na ekranie numer, który wciągu ostatnich dni zdążył zapamiętać.
Pierdolony szczeniak.
- Ale tym razem będziemy się widzieć później - przypomniał Daniel. Theo poczuł jego usta na swojej szyi. Odchylił więc głowę, by dać mu lepszy dostęp. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy brunet przygryzł jego skórę.
- Tylko bez śladów w widocznych miejscach - zażartował i trzymając go tak przy sobie, odebrał połączenie. - Mówił ci ktoś kiedyś, że masz chujowe wyczucie czasu?
Rzucił do słuchawki, nawet nie skupiając się na tonie własnego głosu. Bardziej interesował go Daniel, który wedle prośby, zamiast na szyi, zaczął robić mu malinkę na obojczyku, który odsłonił, naciągając jego koszulkę.
- Gdzie jesteś? - usłyszał w słuchawce. Theo nawet jakoś tak nie był w stanie się zdenerwować.
- A co cię to obchodzi? - rzucił, bardziej obejmując Daniela. Chłopak mocniej przygryzł jego skórę, Raeken w odwecie boleśnie ścisnął jego pośladek.
- Po prostu chciałem zapytać, czy jest opcja, że wyjdziemy na tej przerwie na papierosa. - No tak, Theo mógł się tego domyślić. Przecież nie dzwoniłby czysto towarzysko.
- Dunbar, kurwa, trzeba było sobie załatwić własne szlugi - warknął, jednak zaraz złość uleciała, gdy poczuł wargi Daniela na swojej żuchwie. - Weź... - wziął głębszy wdech, kiedy brunet ustami przejechał po płatku jego ucha - zjedz najpierw, za niedługo będę na stołówce.
- Dobra, dzięki.
Theo rozłączył się i odłożył telefon, całą swoją uwagę poświęcając Danielowi. Zmusił go do zrobienia paru kroków w tył, dzięki czemu przyparł go do ściany. Przywarł do jego ust, pogłębiając pocałunek w nieco brutalny sposób. Chłopak mruknął, wzmacniając uścisk na jego karku. Naparł na niego wargami, ich języki otarły się o siebie, a Raekena przeszły przyjemne dreszcze. W końcu jednak zwolnili tempa, Theo już nie całował go z taką natarczywością. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się obawa, że ktoś może wejść do tej toalety. Dlatego stopniowo zwolnił, aż w końcu nieśpiesznie odsunął się od jego ust.
- Tylko postaraj się na tych zawodach. - Daniel uśmiechnął się z prowokującym spojrzeniem. - Żeby było co świętować.
Raeken prychnął na to, pstrykając go w czoło.
- Moja w tym głowa, brzdącu - odpowiedział, nieśpiesznie odsuwając się od niego. - Chodź, bo w ogóle nie skorzystamy z tej przerwy.
- Ja skorzystałem wystarczająco. - Theo poczuł jego usta na swoim policzku i nim zdążył się zorientować, chłopak już odchodził do wyjścia. - Pozdro bez, dryblasie.
***
Liam słuchał wywodów Nolana na temat drużyny, z którą mieli dzisiaj grać. Ponoć Holloway znał parę osób stamtąd. Siedzieli na stołówce i gdy tak rozmawiali między sobą, Dunbar zauważył jaką więź już pomiędzy sobą ma ta trójka. Corey i Hayden to oczywiście coś innego, w końcu byli kuzynostwem. Ale Nolan całkiem pewnie czuł się w ich towarzystwie, Liamowi nawet wydawało się, że w jakiś specyficzny sposób Holloway zachowywał się w stosunku do Romero. Dunbar w duchu uznał, że dziewczyna może mu się podobać, jednak nie zamierzał pytać go o to przy wszystkich.
Jednocześnie Liam regularnie zerkał w stronę wejścia na stołówkę. Sprawdzał, czy może Theo już się pojawił. Bo jak go nie było, tak nie ma, a minęło już całkiem sporo czasu. Mimo wszystko, Dunbar wciąż nie potrafił wykorzystać okazji, zebrać się w sobie i powiedzieć im o tym, że jutro lekarze planują wybudzić Masona. Tchórzył, choć sam nie wiedział dlaczego.
- Po zawodach wychodzimy gdzieś we czwórkę? - zaproponowała Hayden.
- Ja odpadam - powiedział Liam, schodząc na ziemię.
- Dlaczego? - Holloway zmarszczył brwi.
- Dawno nigdzie nie wychodziliśmy razem - dorzucił Corey. - Planujesz zmienić towarzystwo, Dunbix?
- Nie. - Zmarszczył brwi.
- Nie? - Nolan uniósł brew. - Bo Raeken chyba coś od ciebie chce. - Wzrokiem wskazał wejście, przy którym stał Theo ze swoim lunchem. - Albo zacząłeś mu się podobać.
Liam spojrzał w kierunku starszego, brunet rzeczywiście świdrował go swoim wzrokiem, jakby czekał, aż Dunbar sam się domyśli, że ma do niego podejść. Blondyn przeklął w duchu. Że też akurat teraz, kiedy wyjdzie przez to na hipokrytę. Ale przecież mogą go zrozumieć. Albo udowodni im własne słowa kiedy indziej.
- Nie on ode mnie, tylko ja od niego - przyznał, zbierając swoje rzeczy. - Ale to nie znaczy, że zmieniam towarzystwo.
- Jak wolisz - rzucił Bryant.
- I tak pewnie zaraz wracam. - Wzruszył ramionami, odchodząc nieśpiesznie.
- To po co ty idziesz? - Romero zmarszczyła brwi.
- Na szluga.
Odszedł, Theo już nie było. Dunbar odniósł po sobie tackę i wyszedł ze stołówki. Theo czekał przed skrętem na schody, spoglądając w jego stronę. Gdy tylko go zauważył, ponaglił ruchem głowy i sam zniknął na stopniach. Piętro niżej Liamowi udało się zrównać z nim krok.
- Co ty taki nerwowy dzisiaj jesteś? - zagadnął go blondyn, wkładając ręce do kieszeni.
- Ty mnie wkurwiasz - prychnął. Dunbar przewrócił oczami.
Theo otworzył sobie drzwi na patio, chłopak wyszedł zaraz za nim. Udali się na to samo miejsce co zawsze. Liam sam nie wiedział, co w tej ławce jest takiego, ale Theo chyba całkiem ją lubił. Kiedy zajmowali miejsce, Raeken podsunął mu paczkę papierosów razem z zapalniczką.
Dunbarowi od razu w oczy rzuciła się różnica. Była kluczowa, biały napis "Chesterfield" zamiast na czerwonym tle, widniał na niebieskim. Zapalniczka z krzesiwem także miała odcień błękitu, w przeciwieństwie do tej, której używał Theo. Spojrzał na starszego, który jak gdyby nic jadł swój lunch, niemal nie zwracając na niego uwagi. Liam poczuł się dziwnie. Ta paczka była nawet nieotwarta.
- To tak na początek, żebyś codziennie nie musiał zawracać mi dupy - mruknął Theo, przerywając ciszę.
- Ale mówiłem, że...
- Korzystniej dla nas obu będzie, jeśli to weźmiesz - oznajmił. Liam nie mógł mu nie przyznać racji.
- I tak będę ci zawracać głowę. - Liam zgarnął paczkę, przyjmując jego postawę. W końcu Raeken też dążył tylko do tego, by postawić na swoim. Dunbar także gdzieś w tej relacji próbował robić rzeczy po swojemu. A aktualnie nie chciał sam wychodzić palić. Bał się, że bez takiej wspólnej rzeczy, w końcu urwie im się kontakt, skoro Theo znów próbował go od siebie odciąć.
- Kto powiedział, że będę wtedy reagować? - Theo uniósł brew, spoglądając na niego.
- Oj no weź. - Liam szturchnął go, robiąc duże oczy.
- Mógłbyś sobie darować te telefony z rana - warknął, kończąc jedzenie. Dunbar zerwał folię z paczki, otwierając ją. Wyciągnął rulonik tytoniu i odpalił, zaciągając się. Ta nowa paczka prezentowała się po prostu pięknie.
- Ale wtedy nie chodziłbyś do szkoły. - Wypuścił dym. - A lepiej jest dla ciebie, kiedy nie opuszczasz lekcji.
- Dunbar, kurwa, sam będę decydować o tym co robię - syknął, nerwowymi ruchami odpalając własnego papierosa.
- Rób co chcesz, ja tylko mówię, że jak nie będzie cię w szkole, to odwiedzę cię osobiście, żeby sprawdzić, czy wszystko gra.
- Nie poczuwasz się za bardzo? - odparował, zirytowany marszcząc brwi.
- Ty jesteś jakiś dziwny, przecież normalnie to ty musiałbyś mnie wyciągać z łóżka, a nie na odwrót. A dzisiaj to w ogóle jesteś wyjątkowo agresywny. - Zaciągnął się, uważnie obserwując jego napiętą twarz. Theo nie patrzył na niego, ze zmarszczonymi brwiami palił i zaciągał się, jakby potrzebował dymu bardziej niż powietrza.
- Nie znasz mnie na tyle, by stwierdzać co jest u mnie normą, a co nie - mówił lodowatym głosem, niemal sylabizując słowa.
Liam zamilkł na moment. Raeken teraz patrzył na niego tak wrogim spojrzeniem, Dunbar miał wrażenie, że ich relacja znowu robi regres. Co się spieprzyło? Przecież było już lepiej, znacznie lepiej niż teraz. Wpatrywał się tak w niego, zerkając na podgojoną wargę i zaraz sprawdził, czy z obtarciem na kości policzkowej jest już lepiej. Może to o to chodziło? Że znów ktoś go pobił? Dunbar zaciągnął się, postanawiając podejść do tego w inny sposób.
- Czyli twierdzisz, że jesteś na tyle fałszywy, że po dwóch miesiącach dalej w ogóle cię nie znam? - Uniósł brew, wypuszczając dym. - Ciekawe, że ja jestem taki głupi, a ty taki mądry, by oceniać mnie po tym samym czasie. Bo jeżeli wcale nie jesteś fałszywy, to wedle tego co mówisz, to nie wystarcza, by dobrze poznać drugą osobę.
Theo nie odpowiedział. Zaciągał się tylko w krótkich odstępach czasu, nawet nie patrząc w jego stronę. Siedział tyłem do stołu, opierając łokcie na kolanach.
- Więc jak to w końcu jest, Teddy? Znamy się w jakimś stopniu, czy nie mamy o sobie pojęcia, a ty wychodzisz na hipokrytę? - Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, ciągnął dalej. - Osobiście jestem za pierwszą wersją, a ty dzisiaj w ogóle nie jesteś sobą.
Dalej cisza. Liam cierpliwie czekał na jego reakcję, wypalając swojego papierosa. Zadowolony zauważył, że od tych fajek nawet nie kręci mu się w głowie. Tylko to przyjemne uczucie rozluźnienia, które tak dobrze na niego działało. Nawet jakoś nie obawiał się reakcji Raekena, co pewnie miałoby miejsce parę tygodni temu. Teraz jednak obserwował go cierpliwie. Theo nawet na niego nie zerknął, Dunbar dostrzegł, że jego wzrok stał się nieobecny. Nie miał też już papierosa, musiał go gdzieś wyrzucić w międzyczasie.
Blondyn zauważył, jak nierównomiernie porusza się klatka piersiowa Raekena, a chłopak ułożył dłoń w okolicach serca. Coś było nie tak. Liam zaciągnął się ostatni raz, wyrzucił peta i ze spokojem profesjonalisty, wstał ze swojego miejsca. Podszedł naprzeciw Theo, ten jednak nawet na niego nie spojrzał. Dalej uciskał swój tors, Liam domyślił się, że coś go boli. W połączeniu z nierównym oddechem, pierwszym co przyszło mu na myśl było kołatanie serca. Problem był taki, że w tym wypadku nie bardzo mógł mu pomóc.
- Teddy, spójrz na mnie. - Kucnął przed nim, próbując złapać kontakt wzrokowy. Gdy to nie zadziałało, ostrożnie wysunął rękę i ujął jego policzek. Dopiero wtedy Theo spojrzał mu w oczy. Dunbarowi przez chwilę zabrakło słów. Jego niepewny, wystraszony wzrok sprawił, że blondyn poczuł się nieswojo. Chyba jeszcze nie widział go w tym stanie, Raeken wciąż go zaskakiwał. - Spokojnie, Theo, dobra? - Starał się, by patrzeć na niego z opanowaniem. Skoro starszy się bał, to on tutaj musiał utrzymać nerwy na wodzy. - Oddychaj spokojnie, wdech. Wydech, zaraz przejdzie. Bo złapało cię nagle, prawda?
Theo wziął głębszy wdech, przytakując nieznacznym ruchem głowy. Dunbar skinął na znak, że zrozumiał. Cały czas utrzymywał z nim kontakt wzrokowy, dalej ujmując jego policzek. Chciał go jakoś uspokoić, w jego spojrzeniu widział, że powoli wracał do normy. Pogładził go kciukiem, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Po sobie Liam wiedział, że to potrafiło przynieść efekty, jednak pomiędzy nim a Theo była okropna przepaść. Ale chyba akurat w tej jednej rzeczy byli podobni, bo Raeken przymknął oczy i wreszcie zmienił nieco pozycję. Prawdopodobnie zaczynał się rozluźniać.
- Co to było? - zapytał ostrożnym głosem Liam, mając nadzieję, że starszy wie co mogło to wywołać.
Theo tylko ledwo zauważalnie pokręcił przecząco głową.
- Nie wiem - wyszeptał ledwo słyszalnie, spuszczając wzrok.
Liam wstał i przyciągnął go do siebie, bo wiedział, że chłopak wcale do końca się nie uspokoił. Wplótł palce w jego włosy, czując jak starszy obejmuje go gdzieś w pasie. Chwilę tak trwali w uścisku, Dunbar teraz naprawdę zastanawiał się nad zdrowiem Raekena. Dlaczego tak bardzo nie chciał wyjaśnić dawnych pobytów w szpitalu? Blondyn zastanawiał się, czy to mogło być powiązane. Ale czy wtedy Theo nie wiedziałby, co mu jest? A może to było tylko jednorazowe?
- Miałeś tak już wcześniej? - zapytał w impulsie. Użył cichego głosu, by chłopak nie czuł się osaczony.
- No. - To krótkie jedno słowo wypowiedział wolno i niepewnie, jakby nie wiedział, czy może mu to powiedzieć.
- Kiedy? - spytał i poluźnił uścisk, gdy wyczuł, że Theo chciał się odsunąć. Liam usiadł tuż przy nim, uważnie obserwując. Raeken odetchnął i przeczesał ręką włosy, znów opierając łokcie na kolanach. Liam zauważył, że w tej pozycji Theo jakby chował się w sobie.
- Wczoraj rano - powiedział równie niepewnym głosem.
- To przez to chodzisz taki zdenerwowany? - zapytał, bo to pierwsze co nasunęło się mu na myśl.
- Nie. - Theo ściągnął brwi. Obserwując jego profil Liam odniósł wrażenie, że Raeken sam nie był tego pewien.
Chwilę tak siedzieli w ciszy. Dunbar widział, że starszy nad czymś intensywnie myślał. Minę miał przy tym dość skwaszoną, ale jego wzrok... on wydał się Liamowi zwyczajnie smutny. I trochę zabłąkany. Wtedy blondyn uświadomił sobie, że Theo może czuć się zagubiony. Zwłaszcza, skoro nie wiedział, co się z nim dzieje. Dlatego tak po prostu przysunął się bliżej, zetknęły się ich ramiona, a Liam wsunął dłoń w jego, splatając razem ich palce. Raeken spojrzał na niego, Dunbar wychwycił ten cień niezrozumienia w jego oczach, przysłonięty tym samym niepewnym wzrokiem, którym wcześniej patrzył przed siebie.
Liam posłał mu pokrzepiający uśmiech, chciał po prostu mu dodać otuchy. Starszy wkrótce zerwał kontakt wzrokowy, jednak nie zabrał ręki. Oddał niemocny uścisk, Dunbar uśmiechnął się do siebie nawet pomimo chłodu jego dłoni. I jakby zapomniał o tej całej jego dzisiejszej agresji. Po prostu był przy nim. W ten sposób chciał zdobyć jego zaufanie, stać się kimś bardziej wartym uwagi niż głupi "znajomy". Wiedział, że do przyjaciół było im daleko. Ale Liam skupiał się na myśli, że na pewno już są bliżej niż dalej. Chociaż im lepiej poznawał Theo, tym bardziej niespójny miał jego obraz.
- Pamiętasz Bretta, nie?
Cichy głos Theo wyrwał Dunbara z rozmyślań. Spojrzał na chłopaka, który tępo wpatrywał się przed siebie.
- Co z nim? - Liam nieco ściągnął brwi.
Wolną ręką Raeken przeczesał włosy.
- Przedawkował.
Dunbar nieświadomie rozchylił usta. I choć to słowo w pełni do niego nie dotarło, to i tak nie miał pojęcia jak zareagować. Wyrazić kondolencje? Przecież z Talbotem łączyły go tylko złośliwe przepychanki. Znał go z dawnego liceum, jednak nie wiedział o nim zbyt wiele. I z tego co pamiętał, Theo wcale też jakoś dużo czasu z nim nie spędzał, więc skąd u niego takie przejęcie sytuacją? Bo to właśnie tłumaczyłoby jego zmianę w zachowaniu. Więc skoro Liam nie potrafił wydusić z siebie nic sensownego, jedynie wzmocnił uścisk ich dłoni, kciukiem gładząc tą jego.
- Nic nie powiesz? No wiesz, na temat Masona.
- A co mam mówić? Chcesz znowu słyszeć to, co mówią inni? Że obudzi się, choć wcale to nie jest pewne? Czy mam powiedzieć, że ci współczuję, choć wcale tak nie jest?
W głowie Liama rozbrzmiała ich krótka rozmowa. Doskonale pamiętał ten pierwszy raz, kiedy Theo do niego przyszedł po wypadku Masona. Taka szczerość w tamtym momencie nie bardzo poprawiała sytuację, ale teraz, z perspektywy czasu Liam mógł stwierdzić, że to posunięcie było całkiem dobre. Powiedział bolesną prawdę, nie mydlił mu oczu, był po prostu... sobą. Teraz Dunbar pomyślał, jaka różnica jest pomiędzy tamtym zachowaniem Theo a aktualnym. Ale czy w tej sytuacji Liam także powinien być szczery do bólu, tak jak Raeken wtedy?
- Nie bardzo wiem, co ci powiedzieć - mruknął w końcu, badając wzrokiem jego profil. Raeken nawet na niego nie spojrzał, zerknął jedynie na ich złączone dłonie. Wyglądał jakby myślał nad wycofaniem się z tego kontaktu fizycznego.
- Nic nie oczekuję - wychrypiał. Przymknął oczy i marszcząc brwi, wolną ręką przetarł zmęczoną twarz. Liam tak go obserwował, próbując pojąć źródło tych wszystkich negatywnych emocji, które przewijały się przez jego zachowanie. - Po prostu zastanawiam się, czy był świadomy tego co robił.
Dunbar ściągnął brwi.
- Masz na myśli...?
- Samobójstwo. - To jedno słowo było na tyle długie, by Liam wyraźnie usłyszał ten jego pusty ton, jakim to powiedział. Taki niepozorny, jakby po prostu mówił coś co miał na myśli, a jednak jakby kryło się za tym coś więcej.
- Tylko nie zacznij mi się tu za to obwiniać - wypalił Dunbar.
- Nie. - Skrzywił się, jakby nawet nie był do tego zdolny. Coś mówiło Liamowi, że kłamał w tym momencie. - Chodzi bardziej o to, że nasze ostatnie spotkanie było... kurwa, po prostu nie chciałem, żeby taka pijacka rozmowa była tą ostatnią.
Liam przełknął ślinę. Chyba w tej jednej rzeczy potrafił go zrozumieć. Przez długi czas obawiał się, że więcej nie porozmawia z Masonem i rozstaną się skłóceni. Nie zniósłby tego, choć teraz, gdy już jutro Hewitt miał zostać wybudzony, tamten strach wydawał się odległy.
- Przynajmniej w jakiś sposób się z nim pożegnałeś. - Kciukiem pogładził jego dłoń dla otuchy. Theo spojrzał na niego wzrokiem, który nie wskazywał na poprawę humoru. - Chyba gorzej by było, jakbyś nie mógł nawet tego zrobić. Albo jakbyście byli skłóceni.
Wtedy Liam dostrzegł, że oczy starszego się zeszkliły. Zaraz Theo spuścił głowę i wolną ręką przeczesał włosy, przymykając powieki. Pociągnął nosem, zaraz dłonią przesuwając po twarzy.
- Wiem. - Jego głos zadrżał, Dunbar przełknął ślinę. Cholera, nawet nie potrafił mu pomóc. - Już to kiedyś przerabiałem.
Liam ledwo dosłyszał ten cichy szept. Podejrzewał już kiedyś, że Theo stracił kogoś bliskiego. Ale nie miał pojęcia kogo, ani jak to wszystko przebiegło. Jedynym co wiedział to to, że w jakiś sposób odbiło się to na Raekenie. Teraz wyraźnie widział jak bardzo.
Theo wstał, puszczając jego rękę. Liam również się podniósł, nie był pewien co zamierza zrobić starszy. Ten jednak przystanął na boku, jakby chciał się jeszcze bardziej schować przed wzrokiem obcych osób, choć i tak byli tu praktycznie niewidoczni. Szybko mrugając, uniósł wzrok, wyraźnie próbując odgonić łzy. Dunbar zmieszał się, bo doskonale pamiętał jego zdanie na temat płaczu. Liam miał wrażenie, że nic się nie zmieniło po tamtej nocy. Blondyn instynktownie podszedł do niego i stanął na palcach, obejmując jego kark. Przytulił go do siebie, bo czuł się winny pogorszeniu sytuacji.
- Weź się, no - sapnął drżącym głosem, Liam poczuł jak chłopak stara się od niego odsunąć. Dlatego wzmocnił uścisk, bo przecież to pomagało. - Dunbar, kurwa. - Odepchnął go stanowczo, Liam ledwo utrzymał równowagę. Spojrzenie Raekena jakby było jeszcze bardziej zamglone, a brwi zmarszczone z irytacji. - Zostaw mnie, nie chcę ryczeć w miejscu publicznym, tak ciężko to zrozumieć?
Liam przełknął ślinę, zaciskając szczękę. Patrzył w jego oczy i cholernie trudno było mu podjąć decyzję. Chciał mu pomóc, ale nie nadążał nad tymi zmianami nastroju. Czuł, że nie mógł go zostawić samemu, przecież w tym stanie będzie jeszcze gorzej.
- Weź... idź, po prostu. - Starał się mówić głosem stanowczym, choć wyraz jego twarzy był na wpół proszący. - Sam się muszę ogarnąć, jeszcze łeb mnie napierdala. Naprawdę nie pomagasz.
- To powiedz jak mam to zrobić. - Dalej próbował, robiąc mały krok w jego stronę.
- Przecież mówię, żebyś spierdalał, no - warknął, nerwowym ruchem przeczesując włosy. - Chcę zostać sam.
Liam poczuł palące łzy pod powiekami, choć sam do końca nie wiedział dlaczego. Stał tak jeszcze przez moment, bo starał się go zrozumieć. Dunbar nie potrafił pojąć tego, że woli samotność od wyciągniętej pomocnej dłoni. Nie potrafił tak po prostu odejść, wierzył, że był jakiś inny sposób. Jednak im dłużej patrzył w jego oczy, tym bardziej docierało do niego, że Theo nie postrzega go jako pomoc. Że patrzy na niego jak na intruza, niżeli przyjaciela. Dlatego z ciężkim sercem Liam wreszcie zdobył się na zrobienie kilku kroków w tył. Nim się odwrócił, ostatni raz spojrzał na jego sylwetkę. Stał nieco przygarbiony, jakby schowany sam w sobie. Zaciskał szczękę, oczy miał niemal pełne łez, a mimo to wyraz twarzy na wpół zdeterminowany, na wpół zwyczajnie załamany. Liam nie mógł znieść myśli, że w takim momencie nie może mu skutecznie pomóc. Może po prostu miał z Theo zbyt słabą relację? Może Derek by potrafił?
Wreszcie Dunbar odwrócił się od niego. Skierował się do wejścia do szkoły, bo dotarło do niego, że nie pomoże mu na siłę.
Że Theo nic od niego nie chce.
***
- Jak to "na szluga"? - zapytała Romero, gdy Liam wrócił do nich na stołówkę.
- Od kiedy ty palisz? - Zdziwiony Nolan marszczył brwi.
- Jakoś od Halloween. - Wzruszył ramionami. Siedział z nimi, nie do końca ciesząc się z tego, że cała uwaga skupiła się na nim. Jego humor uległ znacznemu pogorszeniu, a on próbował zastanowić się, skąd te huśtawki emocjonalne u Raekena. Jednak chyba nie dane było mu teraz do tego dotrzeć. - Nic wielkiego.
- O ile dobrze kojarzę, to wcześniej byłeś przeciwny - odezwał się Corey. - Nagła ta twoja zmiana zdania.
- No, bywa - zbył go. Teraz Dunbar powoli żałował, że tu wrócił. Miał ochotę na moment móc się odciąć i skupić na własnych myślach. Albo siedzieć przy Theo. Szybko jednak uświadomił sobie, że to niemożliwe.
A może Raeken był nietrzeźwy? Co prawda po jego oczach nic nie było widać, ale to nie znaczyło, że wcześniej czegoś nie wypił. Po alkoholu również bywał agresywny bardziej niż zwykle. Bardziej emocjonalny, a dzisiaj miał wyjątkową huśtawkę humorów. Liam przeczesał ręką włosy, bo już miał spory mętlik w głowie. Nic przecież nie wyczuł, ale to o niczym nie świadczyło. To była tylko kwestia trochę bliższego kontaktu, którego dzisiaj nie mieli, więc nie miał stuprocentowej pewności.
- Dobra, ja będę się zbierać. - Hayden wstała ze swojego miejsca.
- Już? - zdziwił się Corey.
- Muszę iść jeszcze do szafki.
- Pójdę z tobą. - Nolan też się podniósł.
Liam uśmiechnął się na to w duchu. Ciekawe, czy to dziewczyna tak go sobie owinęła wokół palca, czy sam się zaplątał. Liam zerknął w stronę ławki, gdzie przeważnie siadał Gabe. Chłopak był na swoim miejscu, jednak odwrócony plecami, nic nie widział. Dunbar aż zaczął się zastanawiać, czy Warren wciąż byłby taki zazdrosny. W końcu minęło całkiem sporo czasu.
Wrócił na ziemię, kiedy Nolan i Hayden się z nimi pożegnali. Został sam z Corey'em, który chwilowo skupiony był na telefonie. Blondyn sam wyciągnął swojego smartfona sprawdzając, czy ma może jakąś nową wiadomość. To pisanie z Lukiem stanowczo obudziło w nim paskudny nawyk oczekiwania na jakiekolwiek powiadomienie. Wcześniej, od wypadku Masona, Liam z powodzeniem ignorował wszystko, nawet rzadko kiedy włączał internet. Telefon stracił swoje wszelkie walory, teraz jednak, kiedy dość systematycznie rozmawiał z Lukiem, stare nawyki powracały.
- Właśnie - mruknął do siebie, zwracając tym samym uwagę Corey'a. Złapał z nim kontakt wzrokowy, dziwiąc się czujnością chłopaka na taką pierdołę. - Jutro wybudzają Masona.
- Serio? - Bryant uniósł brwi, jego spojrzenie rozjaśniła nadzieja. - Kiedy się dowiedziałeś?
- Dzisiaj, przed chwilą - skłamał, wskazując telefon. - Pójdziesz ze mną jutro do niego?
- Tak - wypalił. - Tak, nie ma innej opcji.
Liam uśmiechnął się rozbawiony.
- To spiszemy się jeszcze - skwitował, zerkając w stronę wejścia do stołówki, gdy zauważył ruch. Theo właśnie się z kimś minął, Dunbar domyślił się, że starszy przyszedł odnieść tacę po posiłku. Blondyn obserwował jego twarz wypraną z uczuć. Po szklanych oczach, które sam u niego widział, nie było ani śladu. Szedł dość pewnym siebie krokiem, a do Liama dotarło, jak to wszystko musiało być sztuczne. Przecież niemożliwe, żeby od tak mu przeszedł zły humor.
A może był nietrzeźwy? - Znów ta sama myśl. W tym wypadku jednak to byłoby możliwe. Dunbar podparł brodę na ręce i westchnął głęboko, zastanawiając się, co powinien zrobić. Theo miał problem. I nie chciał pomocy. A Liam nie mógł tak po prostu na to patrzeć. Może jednak powinien? Jeżeli naprawdę chodziło o przemoc domową, wiedział, że to by go przerosło. Przecież nie był profesjonalistą. Tchórzył.
- Wyglądasz jak zakochana nastolatka, Dunbix. - Corey uśmiechnął się rozbawiony.
- Nie jestem w nim zakochany - odpowiedział nieobecnym głosem, darując sobie udawanie, że wcale na niego nie patrzył. Bo przecież właśnie śledził go wzrokiem, obserwując jak Raeken sam przeleciał spojrzeniem po pomieszczeniu.
I wtedy ich oczy się spotkały, pomimo odległości, Liam widział ten jego pusty wzrok. Dunbar nie miał pojęcia jak sam na niego patrzył, ale wciąż to robił, mając nadzieję, że Theo wcale aż tak bardzo nie udaje i rzeczywiście jest u niego lepiej. Choć pewnie to graniczyło z cudem.
- To co, zauroczony? - podsunął Corey.
- Też nie. - Liam wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy. Theo choć skierował się nieśpiesznie do wyjścia, to nie przestawał patrzeć mu w oczy. Wtedy Dunbarowi zdawało się, że jednak spojrzenie Theo nabrało jakiegoś wyrazu. Takiego twardego, stabilnego, jakby chciał potwierdzić, że sam sobie poradzi.
- No to co do niego czujesz?
- A ty co takie durne pytania zadajesz? - Dunbar zmarszczył brwi i spojrzał na Bryanta, zrywając kontakt wzrokowy z Raekenem. Skoro twierdził, że sam sobie poradzi, to Liam postanowił się nie wtrącać. Theo od początku powtarzał, by martwił się własnymi problemami. I właśnie tym powinien się zająć, a aktualnym defektem był durnowaty uśmiech Corey'a, który działał blondynowi na nerwy.
- Bo jestem ciekawy, do jakiej hipokryzji zajdziesz. - Wzruszył ramionami.
- Co?
- Nic. - Bryant uśmiechnął się, wstając z miejsca. - Zbieram się do klasy, tobie też radzę, bo do dzwonka zostało tylko parę minut.
Liam westchnął i wstał z miejsca. Czas zmarnować kolejne czterdzieści pięć minut swojego życia.
***
Theo założył kask, nerwowo obracając w dłoniach kij od lacrosse'a. Obserwował grę chłopaków, zaraz sam miał wchodzić na boisko. Mimo, że rozgrzewkę miał już dawno za sobą, wyraźnie czuł własne tętno. Ekscytacja lub stres, na pewno jedno z nich było powodem. Śledził wzrokiem zawodnika z drużyny Brant Hills, który był niebezpiecznie blisko ich bramki. Zacisnął szczękę, gdy po podaniu zbliżyli się jeszcze bardziej. Obrońcy Beacon Hills pracowali nad odebraniem piłki. Po tym jak przeciwnicy unikali kontaktu Theo poznał, że nie strzelą tej bramki.
Wkrótce potem przekonał się, w jak dużym był błędzie. Obrońcy tak skupili się na zawodniku z piłką, że gdy ten rzucił dalekie podanie, gracz, który je przyjął, miał praktycznie czyste pole. Wykorzystał to od razu, nim Theo się obejrzał, siatka bramki zatrzymała trafiony rzut. Przeklął siarczyście, bo ostatnia kwarta już niedługo miała dobiec końca, a Brant Hills deptali im po piętach. Stanowczo podnieśli poziom.
Gwizdek Finstocka postawił Theo w gotowości. Z boiska zbiegł Liam, Raeken już miał wchodzić w zamian za niego, kiedy blondyn złapał go za ramię.
- To na pewno dobry pomysł? - rzucił, ciężko oddychając po wysiłku. - Po tym na przerwie...
- Daj spokój, nic mi nie jest. - Wyrwał się i pośpiesznie zajął pozycję na boisku.
Warknął pod nosem, zirytowany wścibskim zachowaniem Liama. Po dusznościach jakie złapały go na przerwie lunchowej Raeken już tego dnia nie miał innych kłopotów. I nawet nie tłumaczył tego brakiem bólu, bo w końcu wziął tabletki wtedy na głowę. One już przestały działać, chyba nawet jeszcze przed zawodami. A nawet jeżeli coś działo się w trakcie ich wpływu, to nie było to na tyle ważne, skoro nic nie poczuł. Wierzył jednak, że nic takiego nie miało miejsca.
Gwizdek rozpoczął kolejną akcję. Theo wedle wcześniejszych ustaleń, wybiegł na pole atakujących, zajmując niekrytą pozycję. Aaron rzucił do niego perfekcyjne podanie, które Raeken przechwycił. Zaraz potem musiał uwolnić się od upierdliwego obrońcy. Wymagało to od niego jeszcze więcej energii, ale opłacało się, gdy tylko Holloway przyjął jego podanie. Nolan zdołał przebić się bliżej bramki i oddał strzał. Bramkarz Brant Hills nie zdołał tego złapać.
Szum oklasków z widowni poniósł się wiele głośniej, niż brawa przy poprzedniej. Napędzany adrenaliną, dziewięćdziesiąt pięć wrócił na połowę swojej drużyny. Pomimo wcześniejszego, chwilowego odpoczynku na ławce czuł, że siły powoli go opuszczają. Udzielał się dzisiaj jak najwięcej, zupełnie jakby chciał udowodnić trenerowi na co go stać. Po ostrzeżeniu na ostatnim treningu czuł, że musi się postarać. Także dawał z siebie jak najwięcej, nie zważając na dyskomfort w okolicach żeber. Łapała go kolka, stanowczo za dużo dzisiaj biegał. Jednak nie miał zamiaru zwalniać tempa.
Następna akcja. Tym razem piłkę już na starcie zdobyli Brant Hills, podobną taktyką, od razu przesuwając rozgrywkę na ich połowę. Theo, czując presję czasu oraz wyniku, zaczął wycofywać się do strefy obrony. Garret już próbował blokować akcję przeciwnika, Raeken to wykorzystał, wraz z elementem zaskoczenia. Zawodnik z Brant Hills nawet go nie zauważył, dlatego Theo z taką łatwością wybił mu kij z rąk. Piłka zaczęła kozłować po murawie, Raeken już miał ją przejmować, kiedy uprzedził go ktoś z Beacon.
- Do przodu, do przodu! - pogonił go Garret, Theo zrozumiał, że potem dostanie podanie, jak tylko przesuną akcję.
- Po skosie dawaj! - krzyknął licząc, że chłopak zrozumie o co mu chodzi.
Raeken więc pobiegł zająć pozycję. Tak jak się domyślał, zaraz któryś z przeciwników pojawił się, by go kryć. Dlatego, wedle tego co poradził Garrettowi, nagle skręcił, teraz znajdując się na skos od niego. Zaraz potem przyjął wysoką piłkę, przesuwając rozgrywkę na pole przeciwnika. Próbował dotrzeć jak najdalej, ale przeszkodą stało się jego własne ciało, odmawiające posłuszeństwa. Kłucie w piersi czyniło każdy oddech boleśniejszym.
Dlatego, gdy tylko wychwycił niekrytego sojusznika, podał najlepiej jak potrafił, by wreszcie ściągnąć z siebie choć trochę presji. Chłopak przyjął piłkę, zaraz odrzucając do kogoś jeszcze. Theo zatrzymał się, uciskając kłujący bok. Cholera, co się z nim działo? Przecież zwykle nie miał kolki, szybkie bieganie było jego mocną stroną.
Okrzyki z widowni sprowadziły go na ziemię. Spojrzał na tablicę wyników - czas dobiegł końca, a Beacon Hills Cyclones wygrali czterema punktami. Uśmiechnął się delikatnie, wysiłek się opłacił. Najbliżsi chłopacy z drużyny zaraz skupili się gdzieś blisko niego. Ktoś poklepał go po plecach, ktoś poczochrał jego włosy, gdy tylko ściągnął kask. Nie zwrócił na to większej uwagi, w ich grupie wracał razem z nimi do szatni. Jednak w pewnym momencie znacznie został z tyłu, nie mógł tak szybko iść. Nieunormowany oddech wszystko utrudniał, ból w piersi nie ustawał, a Theo z trudem brał każdy następny wdech. Uciskał swój bok, ściskając skórę przez materiał stroju drużynowego.
- Wszystko w porządku? - Gdy Theo uniósł głowę, zobaczył to zmartwione spojrzenie Liama. Zacisnął szczękę, nie cierpiał go.
- Jak najlepszym - uciął, sztucznie udając, że nic mu nie jest. - Przecież wygraliśmy.
- Wiesz o co mi chodzi - westchnął Dunbar, równając z nim krok. - Sam nie wiesz, co działo się z tobą na przerwie lunchowej i jeszcze forsujesz się na zawodach. Wiesz, że to głupie i nieodpowiedzialne? Teraz w ostatniej kwarcie mógł wejść ktoś inny na te pięć minut.
- To zwykła kolka, Dunbar, weź się uspokój - prychnął. Nie chciał przyznać, że rzeczywiście dotknęło go to bardziej niż zwykle.
- Powinieneś iść do lekarza. - Jego niewzruszony głos zadziałał na nerwy Raekenowi.
- Tak, a ty powinieneś dać sobie spokój. - Upierał się przy swoim, na dowód niezależności przestając uciskać w miejscu kłucia. To był błąd, znacznie bardziej odczuł dyskomfort, jednak nie miał zamiaru tego ukazywać. Wyprostował się w miarę możliwości, przekładając kask do drugiej ręki.
- I niby mam udawać, że nic się nie dzieje? Tak jak ty? - ciągnął. Zirytowany Raeken aż przystanął.
- Tak, chcę, żebyś wreszcie skończył wpierdalać się w nieswoje sprawy, poszedł mi na rękę i nie drążył skoro nie chcę mówić. - Zmarszczył brwi, utrzymując stanowczy ton. Wpatrywał się w jego oczy, nie był w stanie nic z nich wyczytać. - To takie trudne?
Dunbar ledwo zauważalnie kiwnął parę razy głową, odwracając ja gdzieś na bok. Theo wykorzystał to na pomasowanie bolącego boku. Nasilenie się zmniejszyło, Raeken miał nadzieję, że to zaraz przejdzie.
- Tak, bo choćbym chciał, to nie potrafię być taki jak ty. - Theo poczuł się dziwnie, gdy blondyn przy tym spojrzał mu tak głęboko w oczy. Raeken nawet nie chciał wiedzieć, o co dokładnie chodziło temu szczeniakowi. Choć podświadomość uparcie mu coś podpowiadała. - Nie umiem od tak zignorować problemów.
- Skończ pieprzyć farmazony. - Zmarszczył brwi i zaczął iść dalej, przy okazji wzrokiem przesuwając po trybunach. Wychwycił Daniela, który rozmawiał z jakimś znajomym, jednak spojrzenie miał utkwione tylko w nim. Do Theo z ulgą dotarło, że nim się napije i odetnie, pozostała tylko kwestia czasu. Który warto było cierpliwie przeczekać.
Wszedł do szatni, mijając się z przebranymi już chłopakami. Pożegnał się tylko z grzeczności, prawie ich nie znał. Ku swojemu niezadowoleniu, słyszał za sobą kroki Liama i przeklinał go w duchu, bo dłużej musiał tu siedzieć. Przecież nie będzie się przy nim przebierać. Ślady po pasie, choć nie bolały, to wciąż były widoczne. Nie wspominając już o pociętym nadgarstku, Theo aż przeszedł dreszcz na samo wyobrażenie przymusu tłumaczenia się z tego.
Przysiadł na ławce pod swoją szafką. Modlił się tylko w duchu, by Daniel nie zwrócił na to uwagi. By był na tyle nietrzeźwy, że zapomni cokolwiek powiedzieć na ten temat. Theo wsparł głowę o szafki, przymykając powieki. Musiał się jakoś odstresować. Chciał już po prostu się napić i móc zapomnieć o tych cholernych kompleksach. Westchnął głęboko, wyobrażając sobie już uczucie na fazie po marihuanie. Potrzebował się odciąć.
A może w końcu uda mu się to zrobić raz na zawsze?
- Nie przebierasz się? - usłyszał i aż wziął głębszy wdech dla lepszego opanowania nerwów. Wtedy zorientował się, że kolka już mu przeszła. To już była połowa sukcesu. Otworzył powieki, zrobił to z trudem, ten mecz stanowczo go wykończył. Nie na tyle by zrezygnował z imprezy, jednak na pewno nie zamierzał balować do późna. W końcu jutro jeszcze musiał iść do szkoły. A może zrobi sobie wolne?
W odpowiedzi po prostu pokręcił głową. Nie miał siły ani ochoty się odzywać. Po prostu obserwował ruchy Liama, który ściągnął koszulkę, chowając rzeczy do sportowej torby. Theo zawiesił na nim zmęczone spojrzenie, oglądając jego smukłą sylwetkę. Dunbar może i nie miał jakoś bardzo wyrzeźbionego ciała, ale Theo musiał mu przyznać, że prezentował się całkiem nieźle, jak na swój wiek.
Gdy założył koszulkę, starszy nieumyślnie zjechał spojrzeniem na jego pośladki. Przypomniały mu się te wszystkie razy, kiedy nie do końca trzeźwy, korzystał z tych dziecinnych tekstów. Uśmiechnął się przez to pod nosem. No właśnie, trzeźwość i chęć pozbycia się jej, ponagliły go do wstania. Liam wciąż był odwrócony do niego tyłem, więc kiedy pochylił się do torby, brunet bez skrępowania klepnął go w tyłek. Jak gdyby nic, otworzył swoją szafkę, słysząc za sobą oburzone warknięcie. Uśmiechnął się podle, żałując, że nie użył więcej siły.
- Kto wypina tego wina, nie? - mruknął, zerkając na niego przez ramię.
- Ta. - Liam podszedł do niego, Raeken już wiedział, czego ma się spodziewać. Spiął się jednak, gdy zabolało to bardziej niż zakładał. Perfidny uśmiech na ustach blondyna jeszcze bardziej zadziałał na jego ego. - A kto prostuje ten żałuje.
- Ty zaraz będziesz żałował - warknął pod nosem, choć to przecież on zaczął. Obaj jak gdyby nic wrócili do swoich czynności.
- Jak planujesz świętować wygraną? - Liam zmienił temat. - Chociaż nie, czekaj, to durne pytanie.
- Zaraz znowu ci przyjebię, tym razem nie w ramach zabawy - zagroził, ściągając z siebie wszystkie ochraniacze.
- Tak bardzo podoba ci się mój tyłek? - odpowiedział Dunbar. Theo nie musiał nawet patrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że ten szczeniak teraz znowu perfidnie się uśmiecha.
- Lepiej nie zaczynaj, Liam, bo obaj wiemy, że i tak skończysz bez języka w głębie.
- I to niby ja jestem nudny i nie potrafię żartować? - prychnął. - Aktualnie to ty jesteś ten sztywny.
- Bez przesady, w ten sposób na mnie nie działasz. - Theo aż specjalnie odwrócił się w jego stronę, by móc podziwiać to jego chwilowe zawieszenie. Raeken uśmiechnął się, zadowolony z tego jak szybko udało mu się go zamknąć. Lada moment, a chłopak wymięknie całkowicie. - Rozczarowany?
- Tak, myślałem, że chociaż w tym nie będziesz kłamać. Bo swoim zachowaniem ewidentnie się zdradzasz, Teddy. - Dunbar chyba desperacko próbował wybrnąć z tej sytuacji z resztkami honoru.
- Chodź do łóżka, to sprawdzimy kto ma rację. - Złożył ręce na piersi, doskonale wiedząc, że to wygrał.
- Ugh, nie. Za daleko. - Liam aż się skrzywił. Raeken uśmiechnął się, jednak gdzieś w głębi siebie odebrał to jako zniesmaczenie odnośnie jego wyglądu. Brunet nie zdążył się w pełni napawać jego reakcją, bo zakłócił mu to telefon, który rozdzwonił się w jednej z kieszeni torby. Theo zaraz wyciągnął urządzenie, spoglądając na wyświetlacz. - Będę leciał, miłej zabawy.
Gdy zerknął na Liama, dostrzegł, że ten na pewno odczytał nazwę kontaktu. Blondyn uśmiechnął się krzywo i zgarniając swoje rzeczy, zniknął za rzędem szafek. Raeken westchnął, spuszczając wzrok na kontakt Dereka. I choć nie był pewien, co do odebrania połączenia, to wiedział, że nie mogą milczeć w nieskończoność. Dlatego, wahając się do końca, nacisnął zieloną słuchawkę.
- Co jest? - mruknął, nie bardzo wiedząc, jakiego tonu użyć.
- Masz chwilę? - Derek chyba miał ten sam problem.
- Nie bardzo - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wiedział, że Daniel wciąż na niego czekał. - Ale jutro między szkołą a pracą nie mam nic zaplanowane.
- Przyjadę po ciebie - oznajmił Hale. - Chyba, że coś mi wypadnie, to będę pisać.
- No. - Przeczesał ręką włosy. Przez moment zawahał się, czy nie powiedzieć czegoś więcej, jednak ostatecznie skapitulował. - To do zo.
Rozłączył się, odkładając zmartwienia na później. Teraz tylko liczyło się dotarcie na imprezę. Potem już zda się na los, nie martwiąc się ilością spożytych używek.
Najwyżej w końcu uwolni się od problemów.
***
Jak zawsze Liamowi kluby kojarzyły się z pijanymi ludźmi i striptizem, tak Luke pokazał mu lepszą wersję tych wyobrażeń. W Sinema starszy miał chyba jakieś znajomości - ochroniarz nawet nie zainteresował się wiekiem Dunbara. Nie zrobił tego on, ani nikt inny nawet, gdy sam kupował sobie alkohol. Taki obrót spraw bardzo mu pasował. Oderwanie się od restrykcyjnej rzeczywistości było dla niego jak alternatywny świat.
Ludzie się bawili, oni też, od czasu do czasu siadając w wolnej loży, by odpocząć przy drinku i rozmowie. I tak czas im się przyjemnie ciągnął. Mniej więcej w środku zabawy Liam uświadomił sobie, że klub jest tolerancyjny dla innych orientacji - w końcu w innym wypadku chłopacy nie tańczyliby w skąpej bieliźnie. Pokaz trwał całkiem długo i to był ten moment, w którym Dunbar zorientował się, że Luke jest homoseksualny. Jednak przy alkoholu, blondyn prawie nie zarejestrował tego faktu. Nie był dla niego znaczący, bo przecież nie zmieniał jego podejścia do tego chłopaka.
W trakcie, Liam mimowolnie co jakiś czas obserwował tancerzy. Z dwóch powodów. Po pierwsze; Dunbar nawet nie wiedział, że mężczyźni mogą i umieją tańczyć w ten sposób - był pod wrażeniem, jak to wszystko wyglądało. A po drugie; ci chłopacy po prostu dobrze się prezentowali. Idealnie wyrzeźbione ciała, według Liama każdy z nich mógłby być dobrym modelem. Był ciekawy, ile czasu i energii kosztowało ich zrobienie tego wszystkiego.
Nastał nawet moment, kiedy Luke i Liam darowali sobie rozmowę. Ot, siedzieli po prostu w komfortowej ciszy, w wygodnych pozycjach i popijali swoje drinki, oglądając występ chłopaków. Dunbar czasem zerkał na starszego, z rozbawieniem odgadując, co kryje się za tym jego zaintrygowanym spojrzeniem. Bawiło go to przez wypity alkohol i może też z tego samego powodu, na przykładzie Theo, zaczął dochodzić do wniosków, że owartość na obie płcie musi być naprawdę ciekawa. Blondyn nigdy nie był typem imprezowicza, ale gdyby był na miejscu takiej osoby uznał, że warto by było spróbować wszystkiego.
Jego prymitywne rozważania przerwał komentarz Luke'a na temat dość atrakcyjnego chłopaka. Dunbar znów dał się wciągnąć w rozmowę, a potem na parkiet - musiał przyznać, że starszy naprawdę dobrze tańczył. Kiedy powiedział mu to na głos, wyższy od razu skwitował to zwaleniem winy na alkohol. Liam nawet nie roztrząsał czy było to prawdą, czy nie. Liczyła się tylko chwila.
Czuł się dobrze, bo pierwszy raz od dłuższego czasu mógł nie myśleć o żadnych problemach. Te jakby wyparowały z jego głowy. Może za sprawą drinków, może nie. Tym też nie zamierzał się przejmować. Liczyła się tylko muzyka, parkiet i Luke. Dunbar musiał przyznać chłopakowi rację, z nim nie dało się nudzić. I może to stwierdzenie też było wynikiem niepełnej świadomości, ale ta myśl zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Te drinki były dobre, idealne, Liam nie żałował sobie na nie pieniędzy. Luke zresztą też - zabawił się w gentelmana i postawił im jedną, czy dwie kolejki.
Do wyjścia zaczęli się zbierać dopiero w okolicach północy. Klub właściwie tętnił życiem, Liam żałował, że nie mógł zostać dłużej. Za namową Luke'a szybko zrozumiał, że to byłoby zgubne. Ta świadomość jednak nie zmieniła jego zdania. Może ze względu na brutalny powrót do rzeczywistości. Po samym wyjściu na zewnątrz Dunbar jakby poczuł pustkę. Taką bezcelowość i swego rodzaju niezadowolenie, że znów musi wrócić do swojego nudnego, pełnego stresu życia. Bo w końcu już jutro miał rozmawiać z Masonem, ta świadomość go coraz bardziej przerażała. No, bo co miał mu powiedzieć? Prawda brzmiała żałośnie boleśnie, a kłamstwo nie wchodziło w grę.
- Wszystko w porządku? - zagadnął go Luke, gdy dotarli do przystanku.
- Ta. - Uśmiechnął się słabo. Wszedł do wiaty przystankowej i wsparł bark o ściankę pleksy. Od tego alkoholu już trochę kręciło mu się w głowie. - Nie chce mi się wracać.
- Tak zajebiście zorganizowałem nam czas? - Wyszczerzył się Luke, przystając naprzeciw niego.
- Mhm, tak, dokładnie. - Liam pokiwał głową, wodząc wzrokiem po ruchliwej ulicy. Rozświetlona latarniami, przypominała mu korytarz. Uśmiechnął się, bo zaczynał głupieć. Zerknął w górę, na niebo, które przez światła było słabiej widoczne. Nie licząc księżyca, który był taki piękny.
- I co, było nudno?
Blondyn spojrzał na Luke'a, który chyba mu się przyglądał przed chwilą. Dunbar nie zamierzał się nad tym zastanawiać, skupił się na skleceniu jakiejś odpowiedzi.
- Bardzo. - Padło tylko tyle. Chciał go sprowokować, sam nie wiedział dlaczego. Może, by znów czerpać z jego uwagi, a może po prostu, by wybadać jego osobowość po alkoholu. Mimowolny uśmiech zdradził ten jego durny żart.
- ¿De verdad? - Luke zbliżył się nieco, Liam nawet tego nie zauważył. Nie zaprzątał sobie też głowy, co oznacza hiszpański zwrot. - A na jakie wrażenia liczyłeś?
Liam rozchylił wargi, spoglądając na jego ciemne oczy, które nadawały mu jakiegoś takiego tajemniczego wyrazu. Zbadał wzrokiem twarz Luke'a, jego łagodne, nieodgadnione spojrzenie, drobny uśmiech i te dołeczki w policzkach. Zatrzymał wzrok dłużej na jego wargach. Miał naprawdę ładny uśmiech, Dunbar tylko to miał w głowie do momentu, w którym starszy przygryzł wargę. Liam zapatrzył się na jego usta zastanawiając, jakby to było całować się z chłopakiem. Zaraz przez myśl mu przeszło, że jego orientacja przecież wyklucza takie doznania.
Rozdarty, coraz bardziej zastanawiał się, jaki sens jest w tym wszystkim. Może bez klasyfikacji seksualności byłoby prościej? Ale chyba, skoro podobały mu się tylko dziewczyny, to wizja pocałunku z chłopakiem powinna rodzić obrzydzenie, a nie ciekawość? Uniósł wzrok na oczy Luke'a, chłopak w tym samym momencie zrobił to samo. Ich spojrzenia się spotkały, a do Dunbara dotarło, że starszy sam przed chwilą mógł myśleć o całowaniu. Po tym wyjściu Liam nie miał wątpliwości, że Luke byłby skłonny do kontaktów z tą samą płcią.
Patrzyli sobie w oczy, obaj jakby wyczekiwali czegoś od drugiej strony. I tu się pojawiał problem. Liam nie był pewien, czy chce spróbować i czy warto. Z kolei Luke chyba nie był pewien, na co mógłby sobie pozwolić. A może myślał o czymś zupełnie innym? Dunbar zdał sobie sprawę, że wcale nie musiało to iść w tym samym kierunku, może chłopak po prostu czekał na odpowiedź? Więc stali tak, utrzymując kontakt wzrokowy, który był dość komfortowy. Obaj w głowie mieli swoje sprawy, a wzajemne tęczówki były zwyczajnie punktem zaczepienia dla ich spojrzeń.
Odległość między nimi była znikoma, Liam dopiero teraz to zauważył. Jego umysł zamroczony alkoholem nie odbierał tego za żadne zagrożenie. Przeciwnie - kontakt fizyczny przecież zawsze kojarzył mu się z pozytywnymi rzeczami. No, może nie licząc bójek, ale one się przecież już nie liczyły. Nic się nie liczyło, Dunbar miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Tylko on, Luke i te jego ciemne, pochłaniające spojrzenie. Stało się dla blondyna takie tajemnicze, zagadkowe. O czym myślał starszy? Liam jeszcze raz zerknął na jego usta. Może jednak chciał spróbować? Może było warto?
Przecież w tym miesiącu miał łamać swoje zasady.
- To jak? - Na usta Luke'a wstąpił drobny uśmiech. Znów te cholerne dołeczki, które Liam zaczynał lubić coraz bardziej. Podniósł wzrok na jego oczy, nagle przypominając sobie, że zostawił jedno pytanie bez odpowiedzi.
- Na coś nowego. - Wzruszył ramieniem, umyślnie nie wspominając o tym, że tego wieczoru już doznał nowych wrażeń. - Lepiej będę wiedział po jakimś następnym wyjściu.
Luke parsknął, kręcąc głową. Przestąpił z nogi na nogę, jakby jeszcze odrobinę zmniejszając odległość pomiędzy nimi.
- Se puede hacer, bello. - Nieśpiesznie wyciągnął rękę i subtelnym ruchem poprawił włosy Liama. Blondyn chwilę po tym poczuł jego dłoń na swoim policzku, starszy kciukiem delikatnie pogładził jego skórę. Dunbar zapatrzył się na ten jego ciepły uśmiech i nawet nie zwrócił uwagi na rażący chłód jego palców. Lubił jak ktoś tak mu robił. - ¿Champán o vino?
- ¿Qué? - Liam zmarszczył nieco brwi, zdziwiony takim pytaniem.
- Co wolisz. - Luke ostatni raz pogładził jego policzek kciukiem, cofając dłoń. Blondyn przyłapał się na myśli, że nie chciał zrywać tego kontaktu fizycznego.
- Spróbujmy szampana. Rzadko się go pije, więc dlaczego nie? - Perspektywa zrobienia czegoś wbrew ogólnym zasadom była dla niego podwójnie kusząca. Wyższy pokręcił głową rozbawiony.
- Que sea. Kiedy?
- Jakoś po weekendzie? - Liam przeczesał ręką włosy, zerkając w stronę ulicy. - Nie wiem, to trzeba będzie dogadać.
- Rodzice się nie będą gniewać, że wracasz tak późno?
- Wyjebane. - Do Dunbara dopiero po chwili dotarło, że Luke martwi się o taką pierdołę. Dlatego uśmiechnął się, bo lubił być w centrum jego uwagi. - Właśnie jedzie mój autobus. - Wskazał głową gdzieś za plecami starszego, który nawet się nie odwrócił. Był zwrócony tylko w jego stronę. - Napiszesz jak będziesz miał czas?
- Por supuesto, bello. - Patrząc w jego oczy, Liam doskonale widział, jak Luke spuścił wzrok na jego usta. Blondyn znów poczuł potrzebę nawiązania kontaktu fizycznego. Może niekoniecznie pocałunku, po prostu coś jakby pchało go w tym kierunku. Do jego podświadomości przebił się dźwięk nadjeżdżającego autobusu. To wywarło na nim presję czasu.
- No to buenas noches. - Liam zbliżył się i po prostu przytulił na pożegnanie. Kiedy poczuł odwzajemniony uścisk, znacznie się uspokoił.
- Buenas noches - usłyszał gdzieś przy uchu. - Leć, bo ci ucieknie.
Luke się nie pomylił, Dunbar musiał podbiec do autobusu, by zdążyć. Zza okna spojrzał jeszcze na oddalającego się chłopaka, który mu pomachał. Uśmiechnięty Liam odwzajemnił gest. I przyłapał się na tym, że wcale nie chciał wracać do domu.
***
- Nigdy przenigdy nie próbowałem fety - powiedział Theo, patrząc po innych graczach. Napiło się kilku chłopaków, młodszych od niego.
- Tego sera? - odezwał się zamulony gościu z fotela. Towarzystwo wpadło w śmiech, Daniel siedzący obok Theo potarł skronie z zażenowania.
- Amfetamina, spaleńcu - wyjaśnił ktoś łaskawy. Raeken śmiał się z tego po cichu, bo pomimo, że sam trochę już wypalił razem z Danielem, to ich stan oscylował w granicach rozsądku. W przeciwieństwie do pana "spaleńca". Po zrozumieniu, chłopak napił się, a ktoś ponaglił następnego gracza.
- Nigdy przenigdy nie jarałem trawy w miejscu publicznym.
- Amator. - Zaśmiał się Theo, opróżniając swój kieliszek tak jak większość innych osób, w tym też Daniel.
- Nigdy przenigdy nie ruchałem się bez gumy - powiedział następny gracz.
- To dobrze, bo byłbyś marnym ojcem - rzucił ktoś z grupy, w tym czasie zaledwie trzech chłopaków się napiło, w tym Theo.
- A co, mam jakiś zestaw cech twojego starego? - zripostował. Na to poniósł się śmiech najbliższych chłopaków.
- Weźcie grajcie no - pogonił ich Daniel.
- Nigdy przenigdy nie całowałam się z dziewczyną. - Zaraz po tym tekście rozniósł się gwar oburzenia płci męskiej, która była większością w tej grze. Raeken po prostu się napił, z jednej strony rozumiał podejście chłopaków, ale z drugiej, wcale nie marudził na fakt, że miał pretekst do wlania w siebie następnego kieliszka.
- Nigdy przenigdy nie całowałem się z chłopakiem. - Następna osoba, która chyba chciała odgryźć się płci pięknej. Theo prychnął, bo przecież poza dziewczynami napiło się całkiem sporo nastolatków, w tym oczywiście Raeken i Daniel. - Ludzie, co z wami nie tak?
- Żeby życie miało smaczek, to raz dziewczynka, raz chłopaczek - zażartował ktoś, co dużo osób poparło. Theo pokręcił głową, według niego ten tekst był głupi, chociaż całkiem aktualny.
- Jak tam, ty też wyznajesz tą zasadę? - zagadnął Daniela, pochylając się nad jego uchem, kiedy w grupie rozwinęła się jakaś rozmowa.
- Wolę chłopaków. - Wzruszył ramionami. - A ty?
- Różnie bywa. - Poprawił się do poprzedniej pozycji, uzupełniając kieliszek wódką. - Ale zamknięty jakoś bardzo nie jestem.
- Oj, wiem. - Uśmiech na jego ustach mówił sam za siebie.
- Dobra. - Wypił porcję alkoholu, nie przejmując się, czy ktokolwiek kontynuował grę. Wstał ze swojego miejsca, ubierając skórzaną kurtkę. - Idę na palarkę - wyjaśnił pod wpływem pytającego spojrzenia Daniela. - Idziesz ze mną?
Młodszy wstał, kiwając głową. Opuścili towarzystwo, które chyba nawet nie zwróciło na nich większej uwagi. Theo cieszył się z tego faktu, nie miał ochoty na wyjaśniające rozmowy. Dopiero gdy teraz szedł, czuł zmęczenie z całego dnia.
- Może będziemy już zawijać, co ty na to? - zagadnął go Daniel, kiedy Theo na niego spojrzał, dostrzegł ten jego kpiący uśmiech. - Bo chodzisz już tropem węża.
- Nie ja, to tobie się kręci na bani. - Pokręcił głową, jednak skręcił w stronę wyjścia z tego tłocznego mieszkania. Chyba już wolał imprezy w domach, z reguły było więcej wolnej przestrzeni. Ostatnio coraz częściej przeszkadzali mu ludzie.
Wyszli na klatkę schodową, Theo zaczął schodzić, nawet nie interesując się windą. Daniel wiernie dotrzymywał mu kroku, Raeken przyłapał się na tym, że to mu nie przeszkadzało. Jakby ten dzieciak mógł się pałętać gdzieś obok, a on nawet nie miał potrzeby ignorowania go. Nie to co w przypadku Dunbara, który potrafił zaleźć mu za skórę.
Po dłuższej chwili już wyszli na świeże powietrze, którym Theo odetchnął głęboko. Może rzeczywiście był trochę bardziej wstawiony niż powinien, bo delikatnie zakręciło mu się w głowie. Pomimo tego, sięgnął po papierosy, częstując Daniela używką. Odpalili swoje fajki, równym krokiem idąc obok siebie. Teraz to młodszy prowadził, Theo dopiero uczył się orientować na tym osiedlu. Ale po alkoholu wychodziło mu to raczej marnie. Zatrzymał się na pasach przy ruchliwej jezdni, bo myślał, że będą tamtędy przechodzić. Daniel jednak z rozbawieniem pociągnął go za rękę, a potem zamiast puścić, splótł razem ich palce. Theo nie protestował, jednak ze względu na chłód, schował ich złączone dłonie do kieszeni kurtki. Zaciągnął się, oglądając okolicę. Już nie szli przy ruchliwej ulicy, teraz było bardziej spokojnie, osobliwie.
- Na pewno wiesz gdzie idziemy? - Theo uśmiechnął się, zerkając na chłopaka. Daniel wypuścił dym i pokręcił głową. - Czy znowu będę ci musiał pomagać wrócić do domu?
- Tamta akcja była jednorazowa - podkreślił, przykładając papierosa do ust.
- Jasne. - Raeken też się zaciągnął, w kieszeni pocierając kciukiem jego dłoń. - Uważaj, bo ci uwierzę.
- Weź mnie nie denerwuj, bo zaraz zostawię cię tutaj i sam będziesz wracał. - Daniel spojrzał na niego z ukosa, jednak nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
Theo przystanął i przyciągnął go do siebie, by zaraz złączyć ich usta. Dłoń z papierosem ułożył na jego policzku, pogłębiając pocałunek. Ich języki otarły się o siebie, Theo poczuł zdwojony smak nikotyny. Uśmiechnął się przez to, THC i alkohol krążące w jego krwi uczyniły ten pocałunek bardziej fascynującym. Całował go tak z werwą, nie przejmując się otaczającym ich światem. Daniel odwzajemniał to wszystko, nie stawiając żadnego oporu. Dlatego zdziwił go, kiedy pierwszy zakończył ten pocałunek.
- Chodź, mamy już niedaleko. - Uśmiechnął się, a Theo zaciągnął papierosem.
Udali się więc dalej, Daniel wyrzucił spalonego peta, Raeken zrobił to samo chwilę później. Młodszy rzeczywiście mówił prawdę - do bramy bloku weszli gdy tylko skręcili przez tunel. Wewnątrz Theo planował iść schodami, Daniel zaraz wybił mu to z głowy, podając piętro i w akcie asertywności, nacisnął guzik przywołujący windę. Raeken ostatecznie dał się na to namówić, przez nietrzeźwość trudniej maskując swoją niechęć.
- Co ty masz taki uraz do tych wind? - zagadnął go młodszy, gdy drzwi się za nimi zamknęły.
- Nie lubię małych pomieszczeń. - Skrzywił się, podchodząc do chłopaka, który opierał się plecami o żelazną ścianę.
- Masz... tą... no... - Zmarszczył brwi, nie mogąc się wysłowić. - Klaustrofobię?
- Nie - odpowiedział, dopiero potem się zastanowił. Wzruszył ramionami. - Nie wiem.
- Ale ty jesteś pokrzywdzony - westchnął i choć nie brzmiał kpiąco, to Theo wewnątrz siebie i tak to odebrał w ten sposób.
- Weź skończ. - Skrzywił się. - Nie cierpię, jak ktoś się nade mną użala.
Daniel tylko uśmiechnął się i stając na palcach, przyciągnął go do pocałunku. Theo natychmiast przejął inicjatywę, przypierając go mocno. Naparł na niego, ujmując twarz w obie dłonie. Nikotyna, trochę marihuany i alkohol. Daniel łączył ze sobą wszystkie najlepsze smaki, dlatego Theo tak natarczywie go całował. Przygryzł jego wargę, zaznaczając swoją dominację, chłopak wtedy sapnął przez nieregularny oddech.
Winda zaczęła wyhamowywać, Theo mimowolnie warknął niezadowolony. Wiecznie coś im przerywało. Daniel, wyraźnie rozbawiony, odsunął go od siebie i gdy tylko drzwi się otworzyły, wysiadł, by pokierować ich do odpowiedniego mieszkania. Raeken udał się za nim, obserwując jak chłopakowi wypadają klucze z rąk. Roześmiał się, w jego mniemaniu całkiem cicho, i wykorzystał to, że Daniel się schylił. Dał mu mocnego klapsa, którego echo poniosła klatka schodowa, a on perfidnie zatrzymał rękę na jego pośladku. Nastolatek gwałtownie wyprostował się, tłumiąc bliżej nieokreśloną reakcję na ból. Theo szczelnie objął od tyłu jego sylwetkę, pochylając się nad jego uchem.
- Chyba jesteś pijany, brzdącu - wychrypiał, napierając na niego nieco. - Żeby tak klucze gubić?
- Przepraszam, już nie będę - odpowiedział teatralnie skruszonym głosem, wkładając żelastwo do zamka.
Theo musnął wargami jego szyję, w kilku miejscach delikatnie przygryzając skórę. Umyślnie go rozpraszał, czerpiąc satysfakcję z efektów. Przesunął dłonią wzdłuż jego biodra, aż dotarł do uda, które ścisnął po wewnętrznej stronie, umyślnie blisko krocza. Daniel przez to aż przymknął oczy, a gdy starszy ponowił ruch, na moment zaprzestał otwierania drzwi. Zupełnie, jakby była to rzecz wymagająca pełnego skupienia. Theo uśmiechnął się, dalej składając pocałunki na jego szyi. Kilka długich sekund później Daniel wreszcie otworzył wejście i zaraz do środka pociągnął za sobą Raekena. Ten nie protestując wszedł i nieumyślnie trzasnął za nimi drzwiami.
Teraz już nikt im nie będzie przeszkadzać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro