Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 52

Liam postawił talerz z kanapkami przed mamą, życząc jej smacznego. Sam wziął swój posiłek i usiadł naprzeciwko niej, celebrując wspólne śniadanie. Za oknem było jeszcze ciemno, Malia spała, a ojciec wyszedł na spacer ze Stormem. Liam sam nie wiedział, kiedy zaczął wstawać wcześniej. Normalnie spałby do ostatniej chwili, tym razem jednak zdołał zrobić nawet śniadanie dla siebie i mamy.

Nie mógł spać. Poczucie winy znów nie pozwalało mu zmrużyć oka. Choć myślał, że oswoił się już z tym, że Mason jest w śpiączce, to dotkliwie przekonywał się o tym, jak bardzo się mylił. Zerknął na mamę, była wyraźnie zamyślona. Momentalnie przypomniał sobie obietnicę, jaką złożył Raekenowi, że nie będzie dopytywał jej o jego przeszłość kliniczną. Czy Theo naprawdę by się dowiedział, gdyby Liam zapytał i zachował to dla siebie? Zresztą sam Theo mówił, że obietnice daje się po to, by je łamać.

- Mamo?

Kobieta spojrzała na niego pytająco, na moment zaprzestając jedzenia. Liam przełknął ślinę.

- Wiadomo już, kiedy go wybudzają? - spytał niepewnym głosem. Patrzył na nią z nadzieją, tak bardzo chciał, żeby już wszystko wróciło do normy.

- Nie wiem, skarbie. - Smutny, szczery uśmiech. - Spróbuję się czegoś dzisiaj dowiedzieć, ale nie obiecuję.

- Okej. - Skinął głową.

Wrócili do jedzenia w momencie, gdy dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Liam słyszał jak ojciec w jakimś takim lekkim pośpiechu ściąga buty i zaraz pojawił się w kuchni. Zaciekawieni spojrzeli na niego.

- Pieprzeni palacze. - Pokręcił głową, na moment pokazując im papierosa spalonego w połowie, którego zaraz wyrzucił do kosza. - Ktoś nam to wyrzucił na podwórko.

Liam poczuł jak jedzenie staje mu w gardle. Zaraz przypomniał sobie, że w nocy wyrzucił niedopalony rulonik tytoniu przez okno. Jak dobrze, że jednak nie podpisał tego papierosa. Myśl, że ktoś poznałby to po charakterze pisma, zmroziła mu krew.

- Większość z nich wszędzie śmieci, to prawda - westchnęła mama.

Młody Dunbar przełknął jedzenie, próbując wcisnąć w siebie resztę kanapki.

- Dobrze, że Storm raczej nie je tego co nie powinien - kontynuował swoje wywody ojciec, myjąc ręce. - Gdyby się tym zatruł...

Liam czuł jak przyspieszyło mu tętno. Był taki głupi. Nawet o tym nie pomyślał. Cholera, on o niczym nie pomyślał, tylko zrobił to, co podłapał od Theo. Obiecał sobie, że każdego następnego peta w miarę możliwości będzie wyrzucać do kosza.

- Całe szczęście nic się nie stało - ucięła mama.

- Liam, umówiłeś się z kimś dzisiaj na wieczór? - zagadnął go tato, wyrywając z rozmyślań. - Może zajrzelibyśmy w końcu na siłownię, co?

- No - wyrzucił z siebie, walcząc z nieukojonymi nerwami. Solidnie się przestraszył. Na samą myśl zrobienia treningu, uśmiechnął się. Podczas ćwiczeń na pewno nie będzie myślał o Masonie. - To dobry pomysł.
    
    
***
     
    
Patrząc w lustro, Theo pierwszy raz poczuł coś, czego nie czuł od bardzo dawna. Wstręt do samego siebie. Wyglądał okropnie, potargane włosy, zaspane oczy. Rozcięcie na wardze, przebarwienie na kości policzkowej, sińce od pasa na plecach oraz wierzchu lewego przedramienia. Po wewnętrznej stronie widniały jeszcze rany, które sam sobie zrobił. W pełnym świetle to wyglądało znacznie gorzej. Nie przejął się tym za bardzo, bo przecież i tak nosił koszulki na długi rękaw. Teraz tylko miał do tego dodatkowy powód. Czuł się cholernie marnie, słabo. Poważnie rozważał zostanie w domu, bo, cholera, skoro on sam nie mógł na siebie patrzeć, to co pomyśleliby inni? Nie czuł się komfortowo we własnym ciele.
     
    
- Wiesz co, kurwa, brzydzę się tobą.
     
    
Przymknął oczy, opuszczając głowę, gdy przypomniał sobie słowa ojca. Dlaczego to tak cholernie zabolało? Przecież powinien go nienawidzić, może i nawet życzyć mu śmierci. A jednak coś sprawiało, że obrzydzenie w jego oczach docierało do niego tak boleśnie, że czuł się jeszcze gorzej. Otworzył oczy i napotkał wzrokiem swoje lewe przedramię. Uniósł je, z bliska oglądając czerwone, nieco wypukłe rysy, sklepione zaschniętą krwią. Przypominały mu o tym feralnym wieczorze. O tym, że nie mógł się opanować. Jednak odebrał to jako karę, a nauczony był, że musi ją ponosić, kiedy już ją mu wyznaczono. Teraz naprawdę mu się należało.

Nie zasługuję na nic lepszego.

Ojciec miał rację. Kłamał, poniżał innych, a przy tym nawet nie był mężczyzną. Nie zasługiwał na nic lepszego, nie zapracował. Westchnął, wziął swoje rzeczy i przygarbiony wyszedł po cichu z łazienki. Nie chciał zwrócić na siebie uwagi, choć rodzice byli na dole i nie mieli prawa słyszeć jego niemal bezszelestnych kroków. Zniknął we własnym pokoju, tam kierując się od razu do łóżka. Jedyne relatywnie bezpieczne miejsce. Położył się, przykrywając szczelnie kołdrą i wtulił się w poduszkę. Nie czuł się na siłach, by iść do szkoły. Nie chciał chodzić tymi zatłoczonymi korytarzami, czując na sobie spojrzenia innych. Nie chciał widzieć żadnych znajomych, potrzebował chwili dla siebie. Może trochę więcej niż chwili. Dzień, dwa, taka opcja też była kusząca. Przymknął oczy i rozmarzył się, jak cudownie by było zniknąć na tydzień. Nie mieć kontaktu z nikim, nie narażać się ojcu. Być niewidocznym.

Samobójstwo właściwie zapewniało mu ten spokój - ta myśl ciągle kołatała mu się w głowie. Leżał tak z przymkniętymi powiekami, celebrując chwilę odetchnienia. Chłodna poduszka była taka przyjemna. Wszystko psuło skupianie się na dźwiękach z dołu. Nieprzerwanie nasłuchiwał, czy ktoś nie wchodzi po schodach. Czy aby na pewno rodzice nadal są na dole. Czy może ojciec już nie wyszedł do pracy. Bo bał się. Że zaraz będzie musiał zerwać się na równe nogi, by potem próbować się nie skulić w kącie. Czasem miał na to taką cholerną ochotę, wcisnąć się w kąt, odciąć się od wszystkiego. Zniknąć.

Drgnął przestraszony przez głośny dźwięk zaraz obok. Podniósł głowę, spoglądając na wibrujący telefon na poduszce, która roznosiła te wibracje. Chwilę po prostu wpatrywał się w urządzenie odwrócone wyświetlaczem do dołu. Nie miał pojęcia kto dzwonił i właśnie zastanawiał się, czy w ogóle warto odbierać. A może to Luke? - przemknęło mu przez myśl. Im szybciej załatwi z nim sprawę, tym szybciej może uwolni się z pamięci ojca. Ta cholerna sprawa gwarantowała mu, że mężczyzna regularnie będzie przypominał się o swoje. Przełknął ślinę i wygrzebał rękę spod pościeli, przewracając telefon na drugą stronę.

"Szczeniak" - głosiła nazwa kontaktu. Raeken momentalnie się zmieszał, a nawet zdenerwował, że ten cholerny szczeniak zakłóca mu ten ułamek wytchnienia. Wibracje wreszcie ustały, bezpowrotnie gasząc w nim chęci do kontaktu. Już nie musiał się do tego zmuszać, przestało dzwonić. Choć - sądząc po liczbie nieodebranych połączeń jaka pojawiła się na ekranie - gdy wyszedł do łazienki, Liam też próbował się do niego dodzwonić. Theo skrzywił się, na samą myśl rozmowy. Ba, przez głowę mu przeszło, by ponownie zablokować ten numer. Przynajmniej miałby spokój.

Przypomniał sobie tą cholerną gorycz, gdy odblokowywał numer Luke'a w towarzystwie zalewających go wspomnień. Gdyby ten pierdolony Ganves nie wracał do miasta, wszystko byłoby dobrze. Nie musiałby znowu przechodzić przez to wszystko, a ojciec nie miałby kolejnego powodu do pobicia go. Zmarkotniały tymi faktami, opadł z powrotem na poduszkę. Była taka miękka, zawsze na niego czekała. Mógłby zostać w tej pozycji na wieki, był tak cholernie zmęczony. Wibracje znów zakłóciły spokój. Zacisnął zirytowany szczękę, kantem oka spoglądając na ten sam numer co sprzed chwili. Czym ten gówniarz znowu zawracał mu dupę? Akurat w momencie, kiedy chciał spokojnie poudawać, że nie istnieje.

Ociągając się, nacisnął zieloną słuchawkę, nie siląc się nawet na przyłożenie telefonu do ucha. Nie odezwał się, smętny wzrok utkwił w ekranie, czekając aż to Liam pierwszy się odezwie.

- Theo?

- Czego mi zawracasz chuja z samego rana? - odezwał się poirytowany. Chciał jasno mu dać do zrozumienia, że nie pochwala telefonów z rana.

Chwilowa cisza.

- Chciałem się upewnić, że zbierasz się do szkoły. Bo po wczoraj, to mam wątpliwości.

- Nie idę - oznajmił.

- Nie pytałem cię o zdanie. - Stanowczy ton jego głosu zadziałał Raekenowi na nerwy. - Wstawaj i zbieraj się na autobus, tylko żebyś się nie spóźnił. Chyba, że mam osobiście przyjść i zrzucić cię z łóżka, tak jak ty mnie. W sumie to jestem ci to winien.

- Nie - syknął, jeszcze bardziej zdenerwowany szantażem. - Nie przychodź.

- W takim razie za piętnaście minut widzę cię na przystanku, inaczej dotrzymam słowa.

Theo zgrzytnął zębami i rozłączył się bez pożegnania. Ten szczeniak chyba zapominał, gdzie jego miejsce. Cały zdenerwowany wstał z łóżka i chyba zrobił to zbyt gwałtownie, bo zakręciło mu się w głowie. Stracił równowagę, z powrotem wylądował na materacu, oddychając nierównomiernie. Zbierając myśli, dotarło do niego jak trudno jest mu oddychać. Cholera, co się z nim działo?

Siedział tak nieruchomo, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. Zaraz przejdzie - wmawiał sobie, nieświadomie układajc dłoń na klatce piersiowej. Dyskomfort jaki czuł w piersi wprawiał go w jeszcze większy stres. Spróbował wziąć głębszy oddech. Musiał odkaszlnąć, przestraszył się wtedy, że już w ogóle zabraknie mu powietrza. Nic takiego na szczęście się nie stało, oddychał więc głęboko, czując przy tym zmniejszający się dyskomfort w płucach. Wciąż lekko kręciło mu się w głowie, jednak starał się to ignorować, skupiając na nadzieji, że zaraz powoli wszystko wróci do normy.

Wplótł dłoń we włosy, zaciskając na nich palce. Siedział tak w przerażeniu, zastanawiając się, czym mogło to być spowodowane. Cały czas z tyłu głowy miał, że choroba jego matki może być dziedziczna. Wyczytał to kiedyś w internecie i choć wtedy nie było to podszyte żadnymi problemami zdrowotnymi, tak teraz bał się, że to może być prawdą. Odetchnął i spuścił wzrok, z ulgą czując, że to wszystko zaczyna mu przechodzić. Spojrzeniem natrafił na pasek od torby sportowej, wystający spod łóżka. Pochylił się i wysunął ją, wewnątrz zauważając fiolkę po jakiejś witaminie, do którego wpakował swoje tabletki przeciwbólowe.

Wpatrywał się w nie, uświadamiając sobie, że dzisiaj ich nie potrzebuje. Odetchnął więc z ulgą, kiedy dotarło do niego, że już nie musi zmagać się z ograniczającym bólem. Zerknął tylko na swoje pocięte przedramię. Przejechał palcami po ranach, które w jakiś sposób rzeczywiście go zabolały, jednak nie miał zamiaru z tego powodu znowu brać tabletek.

A może jednak?

Wyrzucił z głowy ten pomysł, wsuwając torbę z powrotem pod łóżko. Musiał się zacząć zbierać i pospieszyć przy tym, jeżeli chciał być na czas. A przecież musiał, bo nie mógł pozwolić, by ten cholerny szczeniak znów przyszwendał mu się do domu.

Nie chciał kolejnego pobicia przez niego.
  
   
***
 
 
Liam zaciągnął się papierosem, wolno chodząc z miejsca na miejsce. Trochę się zestresował. Trochę bardzo. Nie miał pojęcia, czy Theo w ogóle ruszył się już z domu. Dunbar miał tylko nadzieję. Zerknął na zegarek, do autobusu zostało zaledwie kilka minut. Obawiał się, że Theo nie zdąży. Zaciągnął się na tyle głęboko, że prawie zakręciło mu się w głowie.

Będzie na czas - wmawiał sobie w myślach. Będzie, pojadą razem do szkoły i rozejdą się jak gdyby nic. Liam odstawiał całą tą szopkę z dwóch powodów. Po pierwsze, cholera, polubił już jego towarzystwo, to musiał przyznać. Nie chciał jechać sam do szkoły, skoro mógł razem z nim, mieszkali w miarę blisko siebie. Po drugie, po wczorajszym poranku podejrzewał, że Theo ma problem ze wstawaniem. Dlatego Dunbar chciał go do tego zmusić - tak jak Theo zmusił jego, kiedy było trzeba. Wierzył, że to pomoże.

- Dunbar, kurwa - usłyszał za sobą ostry, dobrze znany mu głos. Odwrócił się, napotykając surowe spojrzenie Raekena, który dotarł do niego poirytowany. - Czy ja nie wyraziłem się jasno, że masz do mnie nie przychodzić?

- Przecież nie przyszedłem. - Zaciągnął się. - A skoro to cię motywuje, to licz się z tym, że zrobię to, jeżeli nie będzie cię w szkole.

- Kim ty, kurwa, jesteś, żeby mnie kontrolować? - Rozgniewany zmarszczył brwi.

- Przyjacielem. - Wzruszył ramionami, choć doskonale wiedział, że do przyjaźni im daleko. Zaciągnął się, zerkając na jego poirytowaną twarz. Jak zwykle, z rana naburmuszoną.

- Dobre sobie - warknął Raeken.

Liam westchnął i podszedł do niego, stając naprzeciwko. Ujął jego kark tuż przy żuchwie, by nie mógł się odsunąć, i włożył mu filtr papierosa w rozchylone usta. W końcu nic tak nie uspokajało Theo jak palenie. Już miał się odsuwać, kiedy zauważył podgojone rozcięcie na dolnej wardze. Zbadał wzrokiem jego twarz i poza śladami zmęczenia dostrzegł ledwo widoczną obtartą skórę na kości policzkowej.

- Kto cię znowu pobił? - Spojrzał mu głęboko w oczy.

Domyślał się tej prawdziwej odpowiedzi, ale wiedział, że usłyszy kłamstwo. Coraz częściej ta myśl chodziła mu po głowie, ale, o zgrozo, nie chciał w to wierzyć. Nie wiedział jak powinien się zachować, zresztą łatwiej było o tym nie myśleć. Sam Theo mówił, by zajął się swoimi problemami, tak też w tej kwestii wolał zrobić. Tchórzył i wypierał to ze świadomości. Zupełnie jakby świadomość tego uważał za jakąś niewyobrażalnie ciężką odpowiedzialność. Nie mógł mieć pojęcia czy jest to prawdą, czy nie.

Raeken zmarszczył nos, jakby zirytowany jeszcze bardziej. Strzepnął z siebie jego rękę, wypuścił dużą chmurę dymu i odsunął się o krok.

- Nie patrz na mnie z tą jebaną litością - warknął, zaraz zaciągając się.

A ten dalej swoje - westchnął w duchu Liam.

- Już ci coś kiedyś mówiłem. - Nawiązał do wytłumaczenia, które miał nadzieję, że Theo pamiętał.

Nie dostał odpowiedzi. Theo wyrzucił peta, w momencie, gdy do przystanku dojeżdżał autobus. Wsiedli razem, zajęli miejsca obok siebie. Raeken jednak nie wyglądał na zadowolonego z jego towarzystwa. A Liam przyłapał się na tym, że nawet jakoś specjalnie się tym nie przejął. Przecież Theo zawsze z rana miał zły humor. Dunbar wiedział, że potem mu przejdzie.

Raczej.

Theo zajął miejsce przy oknie, blondynowi na ten moment było to obojętne. W autobusie nie było wiele ludzi, Liam już zdążył zauważyć, w których godzinach jest ich najwięcej. I starał się ich unikać, choć czasem nie miał wyboru, tak jak w przypadku powrotów ze szkoły. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie spotkania z Lukiem. Chłopak miał naprawdę intrygujący charakter, a przy tym Liam uczył się od niego prostych zwrotów po hiszpańsku. Nauka jazdy na deskorolce też była kusząca, Dunbar myślał, by spotkać się z nim w najbliższy weekend.

- Robisz coś siódmego?

- Co? - spytał, bo głos Theo brutalnie wyrwał go z rozmyślań.

- No nie wiem co, ciebie pytam. - Nieprzychylny wyraz jego twarzy zupełnie mylił blondyna. - Siódmego listopada, w sobotę, jesteś zajęty?

- Zależy co proponujesz - odpowiedział. Chciał najpierw ocenić czy lepiej będzie się bawił z Lukiem, czy z Theo, któremu nie-wiadomo-co chodziło po głowie.

- Chciałem iść na imprezę tylko, że nie pójdę sam - oznajmił, nawet na niego nie patrząc. - Dlatego pytam, czy byłbyś zainteresowany.

Liam zrozumiał aluzję. Nie chodziło konkretnie o niego, tylko o kogokolwiek. Dlatego dostawał taką propozycję, nawet w momencie, gdy Theo był chyba na niego zdenerwowany, Dunbar sam już nie wiedział za co.

- Melanż, czy impreza? - To dla Liama była istotna informacja.

- Impreza. Dużo nowych ludzi, alkohol, jakiś diler pewnie też się znajdzie - mówił Theo, a jego bezbarwny głos w ogóle nie pasował.

- A czemu sam nie pójdziesz? - zapytał z czystej ciekawości.

- Bo jeszcze nie znam tych ludzi. Podstawowa zasada, żeby nie chodzić samemu do obcego towarzystwa. Chuj wie, co się może odjebać, jak każdy będzie najebany. - Wzruszył ramionami. - To jak? - Spojrzał na niego, jego twarz już była bardziej pogodna. Ładniejsza. - Powiesz rodzicom, że idziesz do mnie na nockę, tak jak ostatnio.

- A tak naprawdę, to gdzie będziemy nocować? - Pytanie, czy znowu u Dereka Liam zostawił dla siebie. - Bo wątpię, żeby u ciebie.

- To zostaw mi, coś wykombinuję - odpowiedział pewny siebie. - Tylko muszę wiedzieć czy jesteś na "tak", czy "nie".

- Raczej na tak, ale z rodzicami pogadam potem. Nie obiecuję - zaznaczył.

Theo tylko skinął głową. Dalej jechali w ciszy, którą zakłócał coraz głośniejszy płacz dziecka w wózku, z którym kobieta wsiadła dwa przystanki temu. Liam znosił to w miarę możliwości, łudząc się, że dziecko zaraz się uspokoi. Kilka długich chwil później dotarło do niego, że to będzie graniczyć z cudem.

- Ja pierdole - wymamrotał pod nosem Theo.

- A masz kogo i czym? - rzucił rozbawiony Liam, chcąc rozluźnić atmosferę.

- A co? - Uniósł brew, spojrzał mu prosto w oczy. Dunbar poczuł jak Theo przesunął dłonią po jego udzie, które ścisnął niebezpiecznie blisko jego krocza. Liama przeszły ciarki, kumulując się tam, gdzie nie powinny. - Brakuje ci czegoś?

- Przestrzeni osobistej. - Ledwo to powiedział, ściągając z siebie dłoń chłopaka. Na moment nawet zapomniał o tym irytującym, płaczącym dziecku.

- Ty zacząłeś. - Wzruszył ramionami, składając ręce na piersi. Liam widział ten jego drobny uśmiech, Theo wiedział, że wygrał.

- Zapomniałem, że jesteś na mnie taki napalony. - Chciał mu jakoś dogryźć. Dunbar wiedział, że raczej jest na przegranej pozycji, ale bez prób przecież nigdy się nie nauczy ripostować, tak jak on. - I nachalny.

- A ty to niby nie? - Theo zlustrował go wzrokiem. - Czepiasz się jak rzep do ogona.

- Celuję w twoje upodobania. Chyba lubisz, jak ktoś skacze wokół ciebie, co? - Chciał go sprowokować, ale gdy dostrzegł jego wzrok zrozumiał, że balansuje na cienkiej granicy. Dlatego niepewny przypomniał: - Tylko dystansu trochę.

Theo prychnął. Pokręcił głową z dezaprobatą i spojrzał z powrotem za okno. Liam stracił posadę w centrum jego uwagi, teraz Raeken znów zaczynał go ignorować. Dunbar osunął się nieco na siedzeniu, a przez myśl mu przeszło, że Luke, w przeciwieństwie do Theo, przez całe spotkanie tylko jemu poświęcał uwagę. No i oczywiście drodze, gdy siedział za kierownicą. Ale nawet wtedy Luke uważnie go słuchał. Dunbar westchnął głęboko, zastanawiając się jak fajnie by było, gdyby Raeken taki był. Liam wyobraził sobie sytuację, gdyby to tylko z Theo siedział w samochodzie. Wyobraził go sobie za kierownicą, z okularami przeciwsłonecznymi i wyglądał cholernie dobrze. Prychnął na siebie w myślach, bo było mu bliżej do głupiej nastolatki, niż szukającego inspiracji artysty. Bo przecież właśnie w celu inspiracji to wszystko sobie wyobrażał. A na samo zestawienie Theo-samochód, Liam przypominał sobie ich ucieczkę przed policją w Halloween. Uśmiechnął się.

To było coś.

- Kurwa, niech to dziecko się zamknie. - Burczenie Theo wyrwało Dunbara z rozmyślań. Spojrzał na niego, jego twarz była zirytowana, groźna. Zaciskał szczękę, napinając skrzyżowane ręce, przez co wyglądał, jakby był szerszy w barkach. Ze swojego miejsca Liam widział również jego rozcięcie na wardze. I mimowolnie pomyślał, że w tym wydaniu Raeken też całkiem dobrze wyglądał. - Pierdolnie mu w łeb, to może przestanie.

- Theo, nie. - Liam całkowicie zszedł na ziemię. - Dzieci się nie bije.

Spróbował nie dopuścić do siebie myśli, że Theo ten sposób wychowywania mógł wynieść z domu.

- Jakoś dyscyplinę trzeba trzymać. - Skrzywiony, wzruszył ramionami, wracając wzrokiem za okno. - Albo chociaż nie pchać się do autobusu, kurwa.

Dunbar przełknął ślinę, odpychając od siebie myśli. Wolał jakoś go udobruchać. Zaraz jednak uświadomił sobie, że i tak go nie uspokoi, a może jedynie jeszcze bardziej zdenerwować. W ogóle Raeken dzisiaj był bardziej nerwowy niż zwykle. Liam również złożył ręce na piersi, opierając łokcie na plecaku, który trzymał na kolanach. Kiedy na niego zerknął, przypomniał sobie o podpisanych papierosach. Może jednak Theo będzie się dało jakoś poprawić humor?

- Zaraz wysiadamy, wytrzymasz - wymamrotał, wyciągając paczkę fajek. Podał ją starszemu, który na krótki moment spojrzał na niego zdezorientowany. - Mówiłem, że ci je oddam.

- Ale ty jesteś głupi. - Theo pokręcił głową, biorąc papierosy. - Lepiej by ci było...

- Tak, wiem, mówiłeś - przerwał mu. Nie chciał wyjaśniać, że bał się głębokiego uzależnienia. A to łatwiej mogło go dopaść, gdyby sam sobie palił wtedy, kiedy by chciał. - A tak w ogóle, to myślałeś, żeby zrobić sobie prawo jazdy?

- Skąd to pytanie?

- No, skoro jeździsz do szkoły autobusem... - urwał, licząc, że Theo sam się domyśli.

- Ja wyrobiłem je już dawno - uświadomił go starszy. Liam uniósł brwi zdziwiony. - Po prostu nie mam czym jeździć.

Chciał go kiedyś zobaczyć za kierownicą.

- Aha - mruknął bezmyślnie.

- Ruszaj się, zaraz wysiadamy.
    
    
***
   
   
Liam siedział, tępo wpatrując się w tablicę. Matematyczka wykładała temat, a on siedział jak na kazaniu tureckim, nawet nie próbując zrozumieć tego, co do niego docierało. Przełknął ślinę. Za każdym razem, gdy wciągał powietrze miał wrażenie, że czuje dym papierosowy. Siedział niemal na środku sali, może od okna zawiało? Delikatny posmak czuł na języku, pochylił się by coś zapisać. Miał wrażenie, że wyraźniej czuje ten kuszący zapach, jakby dłonie mu tym pachniały. Zaraz też zdawało mu się, że czuje ten dym w płucach. Cholera, co się z nim działo?

Zniecierpliwiony, zaczął stukać piętą o podłogę. Chciał zapalić. Zaraz miał być dzwonek, znajdzie Theo i wyjdą na papierosa. Spojrzał na zegarek. Te trzy minuty wydawały mu się wiecznością. Wrócił wzrokiem na tablicę i już nie wiedział co jest czym. To nierówność kwadratowa, czy już liczona delta? Dotarli już do potwierdzenia założenia, czy nie? Przeklął w duchu, bo zgubił się na tej cholernej tablicy. Może po prostu spróbuje rozwiązać to na własną rękę? Cholerne parametry, jak on miał rozwiązać to, skoro już same równanie kwadratowe było dla niego niewiadomą?

Zapyta Theo. Może on będzie rozumiał matematykę. On przecież dobrze się uczył.

Rozbrzmiał dzwonek, Liam nawet nie zawracał sobie głowy skończeniem przepisywania z tablicy. I tak nic nie zrozumiał z tej lekcji. Spakował plecak i wyszedł z sali jako jedna z pierwszych osób. Teraz tylko musiał znaleźć Theo. Cholera, może kupno własnych papierosów wcale nie było takim głupim pomysłem? Niewiele myśląc, Liam sięgnął po telefon, wybierając numer do Raekena. Zadzwonił, przystając z boku korytarza. Gwar rozmów wcale nie był taki głośny, powinien móc z nim normalnie rozmawiać. Wtedy przypomniał sobie, że Theo przecież wysłał mu swój plan lekcji. Liam wyrzucił tą myśl z głowy, argumentując to, że przecież i tak mógłby się z nim minąć.

- Chryste, ile razy masz zamiar dzisiaj do mnie dzwonić? - usłyszał w słuchawce. Uśmiechnął się przez to pod nosem.

- Widzimy się na stołówce i idziemy na patio?

- Mam bliżej teraz, także jak tak bardzo chcesz zapalić, to schodź tu do mnie - poinstruował go, choć głos miał wciąż nieprzychylne brzmienie. Liam posłusznie ruszył się z miejsca. - Zajmę to samo miejsce co zawsze.

- Okej.

Rozłączył się, niemal zbiegając po schodach, które chyba cudem jeszcze nie były zatłoczone. Znalazł się na parterze, zaabsorbowanym wzrokiem przeskakiwał po kolejnych uczniach, jednak Theo nigdzie nie znalazł. Poczuł wibracje w kieszeni, momentalnie znów wyciągnął telefon.

Luke: Będę przejeżdżał potem obok szkoły. Podwieźć cię do domu?

Liam uśmiechnął się, bo zrobiło mu się naprawdę miło. Luke sam z siebie proponował, co oznaczało, że uważnie go słuchał. Bo w końcu tylko raz wspomniał, że nie przepada za autobusami. Mimo wszystko, Dunbar postanowił wstrzymać się z odpowiedzią. Zdążył zauważyć, że Theo składa mu różne propozycje niemal w ostatnim momencie. Z dzisiejszym powrotem też tak mogło być.

Ale ta impreza w sobotę brzmiała naprawdę kusząco. Tylko jeszcze rodzice musieli się zgodzić, a Malia o niczym nie dowiedzieć.

Wyszedł na patio, kierując się od razu na ich ławkę. Jak na listopad było wyjątkowo ciepło, na pewno cieplej niż rano. Theo siedział odwrócony od niego, plecami opierając się o krawędź blatu. Liam przysiadł obok, układając plecak gdzieś między nogami. Raeken bez słowa wyciągnął papierosa i podał mu go, razem z zapalniczką. Liam włożył filtr do ust, włączając ogień. Ręką osłonił końcówkę fajki, by wiatr nie zdmuchnął płomienia, w dokładnie taki sam sposób, jak robił to Theo. Wkrótce poczuł ciepły dym na języku, więc podał zapalniczkę starszemu. Wypuścił chmurę czując, że od zbyt długiego przytrzymania w płucach, już zaczynało kręcić mu się w głowie.

- Ogarniasz matmę? - zagadnął go Liam.

- A jaki temat potrzebujesz? - Brzmiał jak biznesmen, który chciał ocenić, czy opłaca mu się robić z nim interes.

- Równania i nierówności kwadratowe z parametrem. - Zaciągnął się. - Bo średnio załapałem, jutro może mi zrobić kartkówkę i jeżeli z niej dostałbym dobrą ocenę, to mama raczej by się zgodziła.

Theo skinął głową.

- Po lekcjach zajdziemy do biblioteki, to wytłumaczę ci teorię, zrobimy kilka przykładów. Tylko nie mam za dużo czasu, bo praca.

- Tak, pamiętam. - Skinął głową Liam.

Zerknął na używkę w swojej dłoni, bez problemu odczytując napis, który sam wczoraj tu wypisał. Za dobre znajomości. Uśmiechnął się pod nosem, bo Theo był taką dobrą znajomością. Dużo wiedział, nie tylko w zakresie szkoły. Liam miał świadomość, że mógł się sporo od niego nauczyć. Z przedmiotów szkolnych także. Zaciągnął się, odczuwając już lekkie zawroty głowy. Za to czuł ten błogi spokój, który celebrował, ciesząc się, że wszystko tak dobrze się układa. Zerknął na Raekena. Chłopak zgniótł właśnie peta na ziemi, przeczesując ręką włosy. Liam gestem zaproponował mu swojego papierosa, jednak ten niemo odmówił.

- Spróbuj wypalić do końca - polecił. Dunbar przewrócił oczami z drobnym uśmiechem i zaciągnął się. Zakręciło mu się w głowie. - A samą funkcję kwadratową ogarniasz? I nierówności?

- No... - Wypuścił dym, marszcząc nieco brwi, gdy zrobiło mu się trochę niedobrze. - Jakoś ogarniam.

- Bo musisz znać to, żeby ogarniać tą niewiadomą. - Liam na to przewrócił oczami. Przecież to wiedział, cała matma opierała się na tym, że bez znajomości jednego działu jesteś udupiony. Zaciągnął się, przez co jeszcze mocniej zakręciło mu się w głowie. Skrzywił się, chociaż jeszcze nie spalił go do końca. - Co, jednak za dużo?

- No, trochę. - Liam zmarszczył nieco brwi, pocierając skronie i podał mu końcówkę papierosa. - Trochę mi niedobrze.

- Połóż się, będzie ci lepiej - polecił Theo, Liam poczuł jego dłoń na swoim karku, która nieznacznym ruchem zmusiła go do zmiany pozycji. Dunbar nie protestował, położył się na boku, głowę opierając na nodze Raekena. Przymknął oczy, słysząc jak Theo zaciągnął się używką. Ciepło jego ciała było przyjemne i sama pozycja dla Liama też była całkiem wygodna. Czuł na swoim ramieniu dłoń chłopaka, którą tam oparł. Uspokojony Dunbar oddychał płytko, z przymkniętymi powiekami celebrując chwilę odpoczynku. Uczucie mdłości przeszło po kilku chwilach, jednak w głowie nadal mu się trochę kręciło. - Ty powinieneś po prostu palić inne szlugi.

- Co? - wymruczał, uchylając powieki. Przekręcił się na plecy i spojrzał w górę, na zarysowaną szczękę Raekena, który patrzył gdzieś przed siebie, z papierosem przy ustach. Po zmianie pozycji dłoń Theo, którą wcześniej trzymał na jego ramieniu, teraz gdzieś zniknęła. W następnej chwili, Theo spuścił na niego wzrok i zaciągnął się, a Liam odniósł wrażenie, że na wargach starszego błądził nikły uśmiech.

- Ja palę czerwone Chesterfieldy, tak? Dla ciebie, szczeniaku, będą lepsze jakieś słabsze. Na przykład Camele żółte. Bo niebieskie to już za lekkie. - Wyrzucił peta, wypuszczając ostatnią chmurę. - Tylko broń Boże, nigdy nie kupuj cienkich. Chyba, że nie przeszkadza ci jak ktoś cię nazywa pedałem.

- Czemu od razu "pedałem"? - Zmarszczył brwi.

- Po prostu, jak facet pali cienkie to dostaje miano pizdy, takie społeczeństwo. - Theo wzruszył ramionami. - Przynajmniej ja widziałem coś takiego, nie wiem jak reagują twoi rówieśnicy. Ale jak prawie spalałeś te moje, to możesz sprawdzić też niebieskie Chesterfieldy, po prostu. Może one już będą okej. Trzeba posprawdzać.

- Czy ja wiem... - westchnął Liam, składając ręce na piersi. Było mu wygodnie. Raeken był wygodny.

- No to o co chodzi?

- Teraz się będziesz bawił w psychologa? - Dunbar spróbował odejść od tematu. Theo uśmiechnął się i parsknął śmiechem.

- To byłby zły pomysł - oznajmił, kręcąc głową. - Ale sam kiedyś powiedziałeś, że nie trzeba być psychologiem, by dać dobrą radę. - Liam był pod wrażeniem, że chłopak spamiętał coś takiego. - Także pytam, bo jestem ciekawy, dlaczego tak bardzo nie chcesz mieć własnych szlugów. Wolisz ciągnąć ode mnie? - Zażenowany Liam przymknął oczy, bo to zabrzmiało dwuznacznie nawet dla niego. Mimowolnie zaśmiał się sam z siebie. Chyba jego mózg zaczynał być skażony. Theo chyba zauważył jego reakcję, bo z durnym uśmiechem dodał: - Papierosy, oczywiście.

- Nieważne - zbył go.

- Mów. - Raeken ruszył nogą, zakłócając komfort wylegającego się Dunbara. Blondyn posłał mu spojrzenie pełne obrazy. - Nie patrz tak na mnie, tylko mów.

- Nagle taki zainteresowany - wytknął mu. - A co, przeszkadza ci, że od ciebie biorę?

- Dobra, nie chcesz, to nie. - Przewrócił oczami, oglądając się gdzieś na bok.

Znów ta ignorancja, której Liam ani razu nie wyczuł u Luke'a. Właśnie, miał mu odpisać. Wyciągnął telefon i wszedł w wiadomości, wystukując informację o tym, że nie wraca od razu po lekcjach. Choć w głębi ducha naprawdę chciał znów spotkać go na przystanku. Po dzisiejszej porannej jeździe autobusem w akompaniamencie zawodzenia dziecka, Liam naprawdę zaczął doceniać własne środki transportu. Zaraz przyszła odpowiedź. Dunbar nie spodziewał się, że nadejdzie ona tak szybko. Luke twierdził, że to żaden problem i może podjechać kiedy tylko potrzeba, bo nigdzie mu się nie spieszy. Uśmiechnięty Liam odpisał mu tylko pytaniem, czy naprawdę aż tak bardzo mu się nudzi.

- Co się tak szczerzysz do tego telefonu, jak głupi do sera? - usłyszał, przez co zaraz wyłączył wyświetlacz, podnosząc wzrok na Theo. Chłopak miał idealny wgląd na ekran jego telefonu, jednak najwyraźniej nawet nie zaglądnął. Liam zaniemówił na moment, uświadamiając sobie, że starszy chyba ceni prywatność. A przynajmniej Dunbar miał taką nadzieję.

- Nic, po prostu nie muszę się tłuc autobusem do domu - odpowiedział zgodnie z prawdą. No, bo przecież dlatego tak się cieszył.

- A uwzględniłeś swojej taksówce, że nie wiesz o której godzinie dokładnie ma przyjechać? - Theo uniósł brew. Przez moment Liamowi wyraz jego twarzy wydał się pusty, obojętny. Jakby wcale nie podzielał jego entuzjazmu. - Bo nie wiemy, o której skończymy z tą matmą.

- Poradzę sobie, dzięki za troskę. - Przybrał prowokacyjny uśmiech, jednak nie wywołał tym żadnej reakcji u Raekena. Chłopak znów przeniósł wzrok gdzieś indziej, skutecznie go ignorując. Liam odniósł wrażenie, jakby mu było niewygodnie. Zamiast zwyczajnie się poprawić, po prostu podniósł się do siadu i wstał z ławki, bo nawet trochę zgłodniał. - Chodź, trzeba zjeść ostatni posiłek przed zawodami. - Podjął kolejną próbę prowokacji. Nawet sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo chciał uzyskać jego uwagę.

- Dunbar, kurwa - warknął na niego, wstając zaraz po nim. - Ani mi się waż, jeszcze zemdlejesz na tym jebanym meczu.

- Martwisz się? - Uśmiechnął się, stając tuż naprzeciw niego. Spojrzał mu głęboko w oczy, jego zielone tęczówki wpatrywały się w niego bez żadnego wyrazu. Nie potrafił odczytać nic z jego twarzy, którą zbadał wzrokiem. Przebarwienie na kości policzkowej i uszkodzona warga nadawały mu bardziej chuligańskiego wyglądu. I ten obojętny wzrok.

- O ciebie? - Uniósł brwi. - Nigdy, szczeniaku.

Wyminął go. Tak po prostu i nie czekając, skierował się do wejścia do szkoły. Liam jeszcze trochę zwlekał. Może Theo zaraz się odwróci? Może zatrzyma się i pogoni go z tym swoim rozbawionym wzrokiem, oznajmiając, że żartował? Nic takiego się jednak nie stało, Theo zniknął za drzwiami. A Dunbar westchnął głęboko, bo cholera, chciał dostrzec u niego jedynie odrobinę zainteresowania.

Telefon zawibrował.

Luke: Ja i nuda? To nie idzie w parze, przekonałbyś się, gdybyś dał szansę. ¿Puedo contar con eso?
     
   
*
   
  
Theo przeszedł przesz szatnię, wychodząc na dwór, zaraz obok trybun. Tak jak napisał mu Daniel - na ławkach siedziała grupka uczniów, znacznie młodszych od Raekena. Brunet zaraz wychwycił wzrokiem pośród nich chłopaka, z którym chciał porozmawiać. Stał tak, czekając aż Daniel sam go zauważy. Kiedy już spojrzał na niego, Theo nie musiał nic więcej robić. Młodszy sam zaczął do niego schodzić, już po chwili przystając naprzeciw niego. Stali na uboczu, mieli trochę osobności.

- To co tam potrzebujesz? - Uśmiech Daniela jak zawsze gościł na jego ustach. Theo zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem policzki go już od tego nie bolą. - Znowu coś załatwić?

- Nie, zresztą teraz to ja powinienem spłacić przysługę. - Włożył ręce do kieszeni. Tu było jakoś tak bardziej wietrznie, zimno. - Wspominałeś o tej imprezie w sobotę.

- Zdecydowałeś się?

- Tak, no i mówiłeś coś, że mógłbyś poznać mnie razem z gospodarzem. - Theo liczył, że ta oferta jest nadal aktualna.

- Ta, to jest kuzyn znajomego. - Daniel skinął głową. - Chcesz, to możemy spotkać się w czwórkę dzisiaj po lekcjach.

- Dzisiaj to ja dopiero po dwudziestej jestem wolny.

- To akurat. Mieliśmy iść na siłownię. - Theo nie wytrzymał i parsknął na to śmiechem.

- Dobry żart, brzdącu. Przecież ty złamiesz się pod sztangą.

- Sam sobie wyciskaj, dryblasie - prychnął, wyciągając papierosy. - Ja się bawię w kalistenikę.

- No chyba, że tak. - Theo skinął głową, bo to tłumaczyłoby niską masę ciała Daniela. Rzeczywiście to było przydatne w tej dyscyplinie. Niższy gestem zaproponował mu papierosa, jednak Raeken odmówił. - Dzięki, nie chcę. Daj potem znać co i gdzie, zgadamy się.

- Nie ma sprawy. - Zaciągnął się. - To pozdro bez.

- Do zo - pożegnał się, wracając do szkoły.
    
   
***
    
   
- Rozumiesz mniej więcej? - spytał Theo.

Liam ze skupieniem wpatrywał się w rozpisany przykład przez chłopaka. Siedzieli w bibliotece, Theo zajmował miejsce naprzeciw niego i tłumaczył tą czarną magię, zwaną matematyką. Kolejny raz Dunbar podziwiał jego oburęczność, a przy okazji Raeken wykazywał się biegłą umiejętnością czytania jego bazgrołów do góry nogami. Liam może i ładnie rysował, ale do pisania już tak się nie przykładał. Zwłaszcza w brudnopisie.

- No, mniej więcej - potwierdził, przenosząc wzrok na chłopaka.

- To zrób pierwszy przykład z zadania szóstego - podsunął mu zbiór zadań. Liam westchnął i zaczął czytać zadanie. Miał obliczyć, dla jakiego parametru m równanie będzie miało co najmniej dwa różne pierwiastki.

- Jak to, dwa różne pierwiastki? - Podniósł wzrok na Theo.

- Czyli po prostu dwa. Kiedy równanie kwadratowe będzie miało dwa rozwiązania? - Starszy oparł łokcie na blacie, nieco pochylając się w jego stronę. Raeken od parunastu minut przełączył się na tryb pytań wyrywkowych.

- Kiedy delta będzie większa od zera - odpowiedział, choć nie był tego pewny. Zapatrzył się na niego, na jego uważne spojrzenie spuszczone na brudnopis w jego rękach. Wreszcie ich spojrzenia się spotkały, a Liam odniósł wrażenie, że jakoś tak ich twarze są jeszcze bliżej siebie.

- Na pewno? - Brunet uniósł brew. Dunbar zbadał jego twarz wzrokiem, na kilka dłuższych sekund zatrzymując spojrzenie na rozciętej wardze. Co dokładnie mu się stało? Liam zastanawiał się, czy w ogóle chciałby wiedzieć.

- No, tak. - Podniósł wzrok na jego zielone tęczówki.

- No, to jakie napiszesz założenia?

- Delta większa od zera.

- I?

Liam zmarszczył brwi, czytając jeszcze raz przykład. Cholerny parametr m pojawiał się w kilku miejscach, w tym w nawiasie przed , łącznie z inną liczbą.

- I, że m musi być większe od zera? - Spojrzał na Theo. On tylko się uśmiechnął.

- A dlaczego?

- Jeju, czemu nie możesz powiedzieć "tak" albo "nie"? - oburzył się. - Tracimy więcej czasu.

- Ale ty masz wiedzieć co mówisz, a nie zgadywać - oznajmił, zwiększając dystans pomiędzy nimi. Wsparł plecy o oparcie, składając ręce na piersi. - Samo m nie może być większe od zera. Żebyś miał co najmniej dwa pierwiastki, to musi to być równanie kwadratowe, tak? Jeżeli wyrażenie przy będzie równe zero, czyli to ci zniknie, to jakie to będzie równanie?

- Liniowe - westchnął Liam.

- No, to pisz. I tak ci tylko przypomnę, że musisz zaznaczyć, co będzie, jeżeli jednak to będzie to równanie liniowe. Że dla tych m nie ma prawidłowego rozwiązania.

Dunbar pokręcił głową i zabrał się za wypisywanie tych cholernych założeń. Następnie obliczył każde z nich, stosując się do wszystkich rad od Theo. Chciał to skończyć jak najszybciej, choć wiedział, że w domu i tak będzie musiał do tego przysiąść. Teraz jednak czuł jeszcze na sobie presję czasu, bo Theo przecież musiał iść do pracy. A przedtem pewnie jeszcze wrócić do domu.

Kiedy skończył, podał Raekenowi brudnopis. Korzystając z chwili, że chłopak będzie to sprawdzał, Liam sięgnął po telefon. Odczytał nową wiadomość od Luke'a, która polecała mu, by napisał do niego, jak będzie się zbierał. Dunbar podniósł wzrok na Theo.

Już miał zadawać pytanie, jednak zapatrzył się na niego. Raeken bywał dla niego naprawdę inspirującym modelem. Siedział, trzymając przed sobą zeszyt. Brwi miał lekko ściągnięte w skupieniu, a końcówkę długopisu opierał na dolnej wardze. Pod wpływem impulsu, Liam wszedł w aparat i korzystając z nieuwagi chłopaka, zrobił mu parę zdjęć, by potem wybrać najlepsze. Przeniósł je wszystkie do folderu, w którym trzymał ujęcia, które kiedyś chciał narysować.

- Jest dobrze? - zagadnął go, bo Theo zbyt długo się nie odzywał.

- Poza tym, że minusy popierdoliłeś - oddał mu brudnopis - to wyrażenie przy ma być różne od zera, a nie większe. Bo może być mniejsze, wtedy ramiona paraboli będą skierowane w dół, tak? - Liam skinął głową. - Więc różne od zera, nie może się mu równać - podkreślił jeszcze raz. - A tak swoją drogą, to delta wychodzi ujemna, więc nie ma takich parametrów, dla których dałoby się to zrobić. W domu porób zadania z tym, bo teorię już lepiej łapiesz, tylko musisz się skupić.

- No dobra - westchnął, zamykając zeszyt. - To wszystko?

- No. - Theo też zaczął się pakować. - Lepiej się przygotuj na jutro, bo fajnie by było, żebyś jednak zaliczył tą kartkówkę.

Liam prawie uwierzył, że Raekenowi szczerze zależało na tym, żeby poszedł z nim na tą imprezę. Zaraz jednak uświadomił sobie, że przecież to tylko i wyłącznie z jego zasady. A jak nie on, to pewnie znajdzie sobie kogoś innego. Nim jeszcze zdążył się spakować, Dunbar wysłał krótkiego SMS-a do Luke'a.
    
  
***
   
  
- Na pewno ci się nie spieszy? - upewnił się Luke, chyba już setny raz zadając mu to pytanie. - Wspominałeś, że z tatą miałeś gdzieś wychodzić, nie chcę żebyś przeze mnie się spóźnił.

- On jest jeszcze w pracy - uspokoił go, wchodząc razem z nim do windy. Zdążyli wcześniej zajechać do domu Liama po rzeczy na siłownię, a potem Luke zaproponował, by podjechali do niego, skoro ostatnim razem to Dunbar go do siebie zaprosił. - A ja chętnie się przekonam, czy rzeczywiście z tobą nie da się nudzić.

- Mam rozumieć, że to jest moja jedyna szansa? - Uniósł brew, opierając się o lustro. Drobny uśmiech gościł na jego ustach, powodując pojawienie się dołeczków. Liam przygryzł wargę, zastanawiając się, jaka odpowiedź byłaby dobra. Na pewno nie taka prosta.

- A co, masz jakieś szczególne plany, gdybyś taką dostał? - Uniósł brew, wspierając ramię o ścianę windy. Luke chwilę bez słowa wpatrywał się w jego oczy nieodgadnionym spojrzeniem. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, a Dunbar chciał wiedzieć, co chodziło mu po głowie.

- Byłeś kiedyś w klubie?

- Nie - mruknął, wyobrażając sobie, jak to by było bawić się w takim miejscu. Rzadko kiedy chodził na duże imprezy znajomych, a co dopiero do klubu, gdzie raczej nie wpuszczali nieletnich. A bynajmniej tak myślał Liam.

- A o której najpóźniej musisz być w domu? - zapytał Luke. To dało Liamowi nadzieję, że jest opcja na takie wyjście. Winda zaczęła wyhamowywać, starszy podszedł do wyjścia, teraz stając znacznie bliżej Dunbara.

- To zależy co powiem. - Zapatrzył się w jego ciemne oczy, przybierając chytry uśmiech. - Także coś wymyślę.

- W obojętnie który dzień? - dopytał. Zatrzymali się, drzwi się rozsunęły, a oni wysiedli na siódmym piętrze.

- Na weekend mam akurat plany - powiedział, choć przecież wyjście z Theo wcale nie było takie pewne. Miał za to nadzieję, że jednak mama się zgodzi. Chciał z nim iść. Już raz się przekonał, że może to być dobra zabawa.

- Czwartek wieczorem? - zaproponował, przystając pod drzwiami jednego z mieszkań. Zaraz otworzył je, puszczając Liama przodem.

- Mam zawody z lacrosse'a - pomyślał głośno.

- No, to będziesz miał po nich dobre odstresowanie. Albo uczczenie wygranej, zobaczymy jak będzie. - Dołeczki przyozdobiły jego policzki.

- Mam nadzieję, że to drugie - westchnął Dunbar, ściągając buty. Wąski, krótki korytarz prowadził do kwadratowego przedpokoju, gdzie znajdowało się sześć różnych drzwi. - Gdzie mam iść?

- No, pierwsze na lewo to salon, na prawo masz kuchnię, dalej pokój mojego ojca, potem mój, no i toaleta z łazienką. - Luke minął go, kierując się najprawdopodobniej do kuchni. Liam udał się za nim, oglądając puste ściany. Tak jakby brakowało życia w tym mieszkaniu. - ¿Café o té?

- Herbaty. - Uśmiechnął się Liam, domyślając się, że to właśnie o to było pytanie. I najwyraźniej zgadł, bo Luke nastawił wodę w czajniku, zaraz sięgając po dwa kubki. - Mogę usiąść? - wskazał na róg parapetu łączący się z blatem. Liam naprawdę lubił siadać w nietypowych miejscach. - Czy to byłoby za bardzo niegrzeczne?

- Querido amigo mío, siadaj gdzie chcesz, tylko z tych niekulturalnych miejsc zejdź, jeśli przyjdzie mój ojciec, dobra? - Puścił mu oczko. Liam skinął głową, zajmując miejsce i oparł się barkiem o okno, spoglądając przez nie. Dla niego, jako młodego artysty, widok na inne budynki był naprawdę inspirujący. - Ile słodzisz herbatę?

- Dos. - Wyciągnął dwa palce. Liam przez dwujęzyczność Luke'a sam zaczynał podłapywać trochę zwrotów i również używał tego, co już znał. Starszy z uśmiechem wsypał wskazaną ilość cukru. - A ty ile?

- Cuatro.

- Cztery? - Liam aż uniósł brwi.

- Jestem uzależniony od cukru. - Uśmiechnął się krzywo, chowając z powrotem cukierniczkę. - Nie wypiję odpowiednio nieposłodzonej herbaty. Kawy zresztą też nie.

- A alkohol? On też jest gorzki.

- Wypić, wypiję, ale na przykład piwa nie lubię. - Złożył ręce na piersi, opierając się o blat, całym sobą zwracając się do Liama. - Nawet smakowego.

- A próbowałeś jakichś diet albo coś? - Dunbar doskonale wiedział, że to prymitywne i oczywiste, ale chciał jakoś podtrzymać rozmowę.

- Ciężko by było, bo mąka jest praktycznie jak cukier, może wywoływać łaknienia, a jest w znacznej większości produktów. Taka zła siostra bliźniaczka cukru. - Wzruszył ramionami. - A tak po ludzku, to mnie wcale nie jest aż tak źle, o sylwetkę dbam, tylko że w inny sposób.

- Nie boisz się cukrzycy? - zapytał, bo to pierwsze co przyszło mu do głowy.

- Żyję w przekonaniu, że nic mi nie jest. - Krzywy uśmiech i ton jakim to powiedział jasno wskazywały na to, że tak naprawdę coś podejrzewał. Ale najwyraźniej nie chciał wierzyć.

Czajnik zaczął się gotować, Luke zaraz zalał oba kubki, następnie dolewając trochę wody w temperaturze pokojowej. Liam obserwował jego ruchy, nie kwestionując tego jak przygotowywał napój. Mason również miał swój własny sposób na herbatę, zwłaszcza na tą, którą robił dla siebie.

- A tak w ogóle, to skąd znasz hiszpański? Sam się nauczyłeś, czy...? - zagadnął go znowu.

- Mój ojciec ma hiszpańskie korzenie, jest z tym w sumie silnie związany - wyjaśnił. Drobny uśmiech, który błądził na jego ustach dowodził Liamowi, że chłopak musi mieć naprawdę dobrą relację z ojcem. - Zresztą mama też wywodziła się z tego samego rejonu, także przyjęło się, że w domu wszyscy mówiliśmy po hiszpańsku.

- Czyli obchodziliście też día de los muertos?

- Obligatorio, por supuesto. - Dołeczki przyozdobiły jego policzki. Zaraz jednak jego uśmiech zrzedł nieco. - Zwłaszcza w tym roku.

- A obchodzicie ze względu na tradycję, czy rzeczywiście w to wierzycie? - Pytał z ciekawości.

- Ja wierzę. Mój ojciec też, dlatego łatwiej nam jest się pogodzić ze śmiercią znajomej osoby. Bo ona dalej jest wśród nas, a nawet ma lepsze życie. - Słuchając tego, Liam podziwiał go, bo sam nie potrafił zmusić się do obrania takiej perspektywy na śmierć. Jednak kiedy się zastanowił, to zauważył, że Luke rzeczywiście całkiem dobrze radził sobie z mówieniem o mamie. W przeciwieństwie do Dunbara, który o tacie wspominał bardzo rzadko i unikał wspomnień.

Przyglądał się tak chłopakowi, w dobrym świetle słońca zauważając, że ten rzeczywiście ma nieco śniadą cerę. Ciemne oczy i włosy wskazywały na pochodzenie jego rodziny, Liam jakoś wcześniej tego nie zauważył. Głównie dlatego, że nie miał okazji tak dobrze mu się przyglądnąć. Zastanawiał się, do którego z rodziców Luke był bardziej podobny. Liam sam po sobie wiedział, że wdał się w tatę, co zresztą swego czasu babcia często mu powtarzała. Nawet mama czasem też.

Obserwował Luke'a, który wziął oba kubki i kierując się do wyjścia, ponaglił go ruchem głowy. Liam udał się zaraz za nim i już po chwili znaleźli się w niewielkim pokoju starszego. W nim już nie było tak pusto, meble głównie zasłaniały ściany, a nad łóżkiem powieszony był obraz. Wystarczyła chwila, by Liam rozpoznał, że to nie jest własnoręczne dzieło. Kupowane prawdopodobnie w jakimś sklepie, służące jedynie do ozdoby. Liam wolał sam tworzyć obrazy, bo poza wystrojem wnętrza, spełniały funkcję swego rodzaju pamiątki.

- Myśleliście, żeby wziąć pod dach jakiegoś zwierzaka? - zagadnął go Liam, bo mieszkanie naprawdę było bez życia. Przysiadł na łóżku, jeszcze zaglądając wzrokiem na odsłonięte półki. Parę książek, żadnych pamiątek, czy innych łapiących wspomnienia dupereli. Zaczął się zastanawiać, czy Luke'owi nie przeszkadza ta samotność.

- Kiedy byłem młodszy, bardzo chciałem mieć kota, bo w końcu nie wymagają wcale aż tyle opieki, wydawało mi się, że z tatą dalibyśmy radę. - Usiadł przy biurku, odstawiając herbatę, by ostygła. - Ale z naszym trybem życia to mogłoby być kłopotliwe. Z czasem też to rozumiem. Często się przeprowadzamy, już nawet targam ze sobą po prostu najpotrzebniejsze rzeczy.

- To chujowo. - Liam ściągnął brwi.

- Czemu?

- A nie? - zdziwił się.

- Nie mówię, że "nie", ale po prostu jestem ciekawy, dlaczego tak myślisz - wyjaśnił z pobłażliwym uśmiechem. Dunbar z satysfakcją celebrował bycie w centrum jego uwagi.

- No, po prostu jak człowiek nie ma stałego miejsca zamieszkania, to właściwie nie ma domu. No i trudno też o trwałe relacje, a są takie, które na odległość nie przetrwają. - Wstał z miejsca i sprawdził, czy jego herbata już jest zdatna do picia. - To musi być uciążliwe. No i jeszcze szkoła. Też ciężko przenosić się z jednej do drugiej, ja miałem problem przy zmianie placówki w tym samym mieście, a co dopiero ty miałeś, jeśli wyjeżdżałeś do innego stanu. - Wziął łyk ciepłego napoju, co zrobił także i Luke. Na jego policzkach już nie było dołeczków, Liam musiał trafić w sedno. - Chyba, że bardzo lubisz podróże, a relacja z ojcem ci wystarcza. Chociaż z tego co widzę, to bez niego też spędzasz sporą część dnia. Nie brakuje ci znajomych?

- A co, jesteś zainteresowany? - Znów uśmiech. Dunbar nie odpowiedział, po prostu patrzył na niego, zastanawiając się nad jego szczerością.

Dopiero potem wziął to pytanie do siebie i zaczął rozważać. Był zainteresowany? Oczywiście, Luke zapewniał mu dobre poczucie wartości i dawkę uwagi. A blondyn niedawno uświadomił sobie, że tego właśnie brakowało mu po wypadku Masona. Oczywiście w momentach, kiedy sam nie potrzebował samotności, jak w przypadku pierwszych dni. Ale Mason kiedyś ze szpitala wyjdzie, a Liam przecież nie przestanie się odzywać do Luke'a. Planował walczyć o relację z Masonem, bo znał go odkąd pamiętał. I co wtedy z Lukiem? Dunbar znał swoje możliwości i wiedział, że trudno mu będzie utrzymać dwie silne znajomości, jeżeli obie strony domagałyby się uwagi. A nawet jeśli żadna z nich tego jawnie nie robiła, to Liam czuł wobec Luke'a potrzebę spłaty zainteresowania, bo to zwyczajnie było fair.

- Zależy jaką - odpowiedział w końcu.

Starszy posłał mu tylko wyczekujące spojrzenie. Problem był taki, że blondyn nie wiedział, co mógł więcej powiedzieć. Jak to ująć, by nie zabrzmiało głupio. Popił swoją herbatę, mając nadzieję, że Luke sam się domyśli. I chłopak nawet rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Blondyn widział jak przez jego twarz przebiegło zdziwienie, po melodii Luke najwyraźniej wiedział kto dzwoni. Liam obserwował jak starszy z niedowierzaniem w ekspresowym tempie wyciągnął urządzenie z kieszeni, kilka długich sekund wpatrując się w wyświetlacz.

- Espera un momento - wymruczał i wyszedł z pomieszczenia, odbierając połączenie.

Dunbar wsparł plecy o ścianę i sączył herbatę z kubka. Swoją drogą, była całkiem dobra. Nie za mocna, nie za słaba, po prostu dobra. Sam sobie raczej takich rzeczy nie robił, zwyczajnie pił wodę, bo była według niego najzdrowsza i wystarczająca. Siedział tak, słysząc, że Luke wyszedł na balkon w salonie, po drugiej stronie mieszkania. Dunbar starał się nie zastanawiać, kto niby dzwonił, że chłopak tak się ucieszył. Bo ucieszył, na tą krótką sekundę nim zniknął za drzwiami, Liam miał okazję dostrzec uśmiech. Inny niż zwykle, taki pełen ekscytacji.

Liam nie czekał długo, Luke, tak jak powiedział, zostawił go jedynie na moment. Zaraz wrócił, Dunbar nie przegapił jego na wpół poważnej miny, która go zaskoczyła. Rozmowa się nie udała?

- Disculpa, amigo mío. Pilna dla mnie sprawa to była - wytłumaczył się od razu. Usiadł z powrotem ma krześle, sięgające po swój kubek. Wziął łyk i kontynuował: - Twój tato będzie tutaj jakoś po szesnastej?

- Si. - Napił się, zauważając uśmiech na jego ustach. Mimowolnie pomyślał o tym, jak Theo rzadko się uśmiechał. Rzadko robił to szczerze.

- Bo sprawy się nieco pomieszały, przed siedemnastą muszę być w jednym miejscu - mówił to ostrożnym głosem, jakby obawiał się, że mógłby go tym urazić. - I wiesz, będę musiał tam jeszcze dojechać, także...

- Rozumiem, nie ma problemu. - Liam odstawił kubek w bezpieczne miejsce i wyciągnął telefon. - To o której chciałbyś się zbierać w to twoje miejsce? To napiszę tacie, żeby przyjechał.

- Gracias.
    
    
***
    
    
Theo przeczesał ręką włosy. Chodził z miejsca na miejsce po tej słabo oświetlonej alei w parku, coraz bardziej żałując swojej decyzji. Miał się nie płaszczyć i czekać aż to Luke pierwszy zadzwoni. Ale przecież nie mógł zwlekać w nieskończoność, nie chciał się narażać ojcu. Co jeśli Ganves nawet nie chciał już nic od niego? Sądząc po braku tego nalegania, z którym zwracał się do niego wcześniej, chyba trochę zmieniły się jego priorytety. To jednak jakoś specjalnie nie interesowało Theo. Miał jeden cel - dowiedzieć się czego trzeba. I sprawić, by nie było od razu wiadomo o co mu chodzi.

Wyciągnął papierosy. Wszystko go dzisiaj tak cholernie denerwowało. Dopiero gdy już się zaciągał, uświadomił sobie, że wziął nie tą paczkę co trzeba, tylko tą, co oddał mu Dunbar. Przeklął i wypuścił dym udając, że nie widzi napisu. Skoro Liam miał z tego frajdę, to spoko - on niekoniecznie dobrze się czuł, czytając te napisy, które czasami tylko rozpoczynały bieg czarnych myśli.

To ze mną jest coś nie tak - przeszło mu przez głowę i aż przystanął. Zaciągnął się głęboko, bo, cholera, musiał się ogarnąć. Użalanie się nad sobą było takie babskie. Nie było opcji, żeby dał przejaw tego zachowania w miejscu publicznym. Wróci do tych przeklętych czterech ścian, to pewnie i tak go znowu dopadnie. Przecież w tym cholernym domu nie potrafił inaczej spędzić nocy.

- Theo, nie pal... - usłyszał za sobą westchnięcie i aż cały zesztywniał. Jakim cudem po tym wszystkim, on zwracał się do niego tak... miękko? To brzmiało jak prośba, jakby rzeczywiście przejmował się jego zdrowiem. Przeklął go w duchu, nie powinien zgadzać się na to spotkanie.

- Weź się lepiej streszczaj. - Musiał być oschły. Musiał stworzyć odpowiednie pozory. Odwrócił się i zaciągnął. - Spieszy mi się trochę, naprawdę nie mogliśmy przełożyć tego na jutro?

- To pilna sprawa. - Jego twarz wydała mu się poważniejsza. W ten sposób obcy nawet dla niego, chłopak zmienił się przez miniony czas. Theo podejrzewał, że nie tylko z wyglądu.

- Przejdziesz w końcu do rzeczy? - Zaciągnął się znowu.

Czuł jak serce wali mu w piersi, stresował się choć sam nie wiedział czym. Może to po prostu Luke tak na niego działał? Potrafił porządnie zawrócić w głowie i pomieszać, Theo był tego świadom. Swego czasu zdążył dobrze go poznać. Zbyt dobrze. Drgnął, przypominając sobie sytuację z rana. Te problemy z oddychaniem i chyba też z sercem. Z tego wszystkiego wolał, by teraz jego przyspieszone tętno było spowodowane chłopakiem, którego miał przed sobą.

- Brett się zaćpał.

Raeken znieruchomiał. Przestał oddychać, zastygając w jednej pozycji z dymem w płucach. No, bo co to miało znaczyć, do cholery? Jest w szpitalu na płukaniu żołądka? To by było niemożliwe. Zaćpał. Theo znał to słowo i wypierał od siebie jego prawidłową definicję. Drapanie w gardle zaraz przerodziło się w jego okropny kaszel, wywołany zbyt długim utrzymaniem dymu w płucach. Automatycznie osłonił usta łokciem, odsuwając się od Luke'a, gdy ten chciał mu pomóc.

- Pierdolisz - wydusił w końcu, kaszląc po raz ostatni. - Kłamiesz, żartujesz, to jest nie...

Urwał. Urwał z bijącym sercem w piersi, bo przecież to było możliwe. Dzień po imprezie Brett nie odbierał telefonu.

- Theo, kurwa... - Głos Luke'a zabrzmiał bezsilnie. Patrzył mu w oczy zupełnie szczerze, z realnym zmartwieniem. - Chciałbym, żeby mogło być tak jak mówisz.

Raeken wyrzucił peta, który już nie był zdatny do palenia. Przeczesał ręką włosy, na moment zaciskając na nich palce. Według Raekena, nie było po nim widać jakiejkolwiek żałoby. Ale jego zachowanie było bardzo marnym wyznacznikiem prawdy. Luke przecież łatwo o kimś zapominał. Theo miał okazję się o tym przekonać.

- Nie. - Pokręcił głową, nie chcąc w to uwierzyć. Poczuł palące łzy pod powiekami. Przecież to, cholera, nie mogło być prawdą.

- Jutro jest pogrzeb. Nekrolog wisi w jego bloku.

Raeken przetarł twarz dłońmi. Nie potrafił tego do siebie dopuścić. Naprawdę ich krótka, pijacka rozmowa miała być tą ostatnią? Pogrzeb. Po kilku cholernych dniach dopiero dowiaduje się, kiedy wszystko jest już praktycznie zorganizowane. Był najgorszy na świecie.

- Nie chodzę na cmentarz - wymamrotał ledwie słyszalnie. Ostatnim pogrzebem, na którym był, to pochówek Tary. Od tamtej pory wszystko stało się inne, a on unikał cmentarzy jak ognia.

- Wiem. - Ten jego miękki głos tylko dobijał Theo. Chciał o nim zapomnieć, podczas gdy ten przypominał, jak blisko kiedyś ze sobą byli.

Raeken odetchnął i jeszcze raz przeczesał ręką włosy. Musiał mieć jakiś punkt zaczepienia, żeby zaraz się całkowicie nie załamać. A przecież nie mógł sobie na to pozwolić, nie przy nim. Spojrzał na zegarek w telefonie. Jeżeli chciał się nie spóźnić do pracy, musiał już się zbierać.

- Podwieźć cię gdzieś? - usłyszał propozycję, jak zwykle tym taktownym tonem głosu, jakby rzeczywiście zależało mu na pomocy komuś. Theo wiedział, że kiedyś te uprzejmości będą musiały być spłacone.

- Nie. - Po prostu odwrócił się i zaczął iść do pracy.

- Na pewno?

Theo zacisnął szczękę, ale nie zatrzymał się. Odszedł, uznając, że na wyciągnięcie informacji będzie miał inną okazję. Teraz musiał przetrawić śmierć Bretta. Cholera, to nadal brzmiało dla niego nierealnie.
    
    
***
     
    
Raeken zaciągnął się głęboko. Po rozmowie z Lukiem opuściły go wszelkie chęci do życia. Miał już nigdy więcej nie zobaczyć Bretta, nie zamienić z nim ani jednego słowa. Nie byli nawet dobrymi przyjaciółmi, ale to nie sprawiało, że Theo podczas minionego czasu w jakiś sposób się nie przywiązał. Wypuścił dym wraz z drżącym oddechem.

- Te, Raeken, co ty taki blady? - usłyszał niedawno poznany głos. Owen, który miał organizować imprezę z jakiejś tam okazji, miał osiemnaście lat. Theo nie bardzo się tym interesował, chciał po prostu ocenić, do jakiego towarzystwa będzie szedł. Chociaż domyślał się, że będą tam wszystkie barwy tęczy i jeszcze trochę. Owen nie wyglądał na introwertyka.

Theo nie bardzo miał ochotę odpowiadać na zaczepkę.

- Pewnie boi się, że poziom go przerośnie - rzucił Sam, przyjaciel i młodszy kuzyn Owena oraz kolega Daniela.

Raeken miał nadzieję, że siódmego nie będzie musiał mieć z nimi ponownego kontaktu.

- Weź skróć tej panience smycz, bo ta suka szczeka za głośno - zwrócił się do Owena beznamiętnym głosem. Ten zaśmiał się, a obrażany chłopak chyba dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że to było o nim. Daniel idący obok Theo pokręcił głową z niepowstrzymanym uśmiechem.

Wyszli z uliczki na skrzyżowanie, na którego rogu stała siłownia, do której zmierzali. Chłopacy rozmawiali między sobą, a Raeken palił, umyślnie nie włączając się do rozmowy. Choć znał ich od niecałej godziny, charakter Owena i Sama był dla niego zwyczajnie irytujący. Ten pierwszy wcale nie musiał się chwalić majątkiem rodziców, by Theo się go domyślił. Wtedy uświadomił sobie, że trafił do bandy typu dzieciaków, których najbardziej nie trawił. Oczywiście nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, bo każdy się czymś wyróżniał. W przypadku Owena była to wybitna ignorancja na rzeczy, które kłóciły się z jego zdaniem. Sam z kolei mógłby zostać podmieniony na papugę i nikt by się nie zorientował. Powtarzał większość zachowań po swoim starszym kuzynie, który chyba miał być czymś na wzór autorytetu dla niego. Bardzo marnym, według Theo, ale z kim przystajesz, tym się stajesz.

Dlatego starał się nie słuchać chłopaków i odpowiadać tylko w momentach, gdy było to potrzebne. Myślami ciągle był gdzieś indziej. Gdzieś pomiędzy wiadomością o śmierci Bretta a kłótnią z Derekiem. Którego Theo chyba zaczynał rozumieć, co wzbudzało w nim jeszcze bardziej sprzeczne emocje. Wyrzucił peta, zerkając na trójkę chłopaków. Daniel idący teraz pomiędzy nim a Owenem zdawał się również jedynie połowicznie uczestniczyć w rozmowie. Przeszli na drugą stronę świateł, Theo zbadał wzrokiem budynek przed nim. W nocy wyglądał o wiele lepiej niż za dnia.

Spuścił wzrok na rozsuwane drzwi, z których ktoś właśnie wychodził. Jesienna jeansowa kurtka podszyta czymś ciepłym od spodu okrywała jego sylwetkę, schowaną pod dodatkową warstwą bluzy. Theo bez problemu rozpoznał jego czuprynę, którą targnął teraz powiew wiatru. Chłopak również go zauważył. Spojrzeli sobie w oczy, przez twarz Liama zdawał się przebiec cień zaskoczenia, który zaraz zniknął pod ciekawskim wzrokiem, którym zbadał resztę grupy.

- Idźcie, zaraz przyjdę - mruknął Theo do Daniela, ani na moment nie odrywając wzroku od Dunbara. Nie czekając na żadne potwierdzenie, po prostu oddzielił się, podchodząc do blondyna, który przystanął. Trójka chłopaków poszła dalej, a Theo mógł wreszcie na moment uwolnić się od ich paplaniny. Już wolał słuchać gadania Dunbara.

- Nowe towarzystwo? - Liam uniósł brew.

- Sprawdzam, jakie będzie na tej imprezie - sporsotwał. - Jeżeli twoi starszy się zgodzą, oczywiście.

- Ja mam rodziców, nie "starych", już ci to mówiłem - poprawił go stanowczym głosem. Theo przewrócił oczami.

- Chcesz do nas dołączyć? W końcu będzie z kim pogadać na poziomie. - Uśmiechnął się, próbując przekonać go poprzez swego rodzaju komplementy.

- A co? Teddy'emu nie odpowiada towarzystwo i teraz trzeba ratować panienkę z opresji? - Dunbar uniósł brwi.

- Nie poczuwasz się? - warknął na niego, bo jego duma poczuła się zagrożona.

- Weź się nie obrażaj od razu, no. - Liam westchnął głęboko, przewracając oczami. - Żartuję. Sam stwierdziłeś kiedyś, że mam słabe riposty, to właśnie nad nimi pracuję.

- Cóż za zmiana. - Theo nie potrafił powstrzymać się od kpiny. - Tylko pamiętaj, żeby tak do rodziców nie pyskować. Jeszcze cię wydziedziczą.

- Bardzo śmieszne - fuknął, trącając jego bark. Raeken roześmiał się, bo mina tego szczeniaka była przekomiczna.

- To akurat słaba riposta, szczeniaku. - Puścił mu oczko. Naburmuszony Liam jakoś się tak odrobinę rozchmurzył.

- Dobra, to ty męcz się ze swoimi nowymi kolegami, skoro już się na nich zdecydowałeś. - Theo zrozumiał, że nie ma co liczyć na jego towarzystwo. - Miłej zabawy.

Blondyn wyminął go, a Theo uśmiechnął się pod nosem, choć sam nie wiedział dlaczego. Oglądnął się za chłopakiem. Liam zmieniał się na jego oczach, a on miał z tego niemałą satysfakcję. W końcu jednak zszedł na ziemię i skierował się do wejścia na siłownię. Tam już instynktownie przedostał się do szatni, bez problemu odnajdując chłopaków.

- Gdzie cię wcięło? - zapytał Owen.

- Kibel - skłamał, układając swoją sportową torbę obok rzeczy Daniela, który był już przebrany i czekał na innych. Raeken czuł na sobie jego spojrzenie, którym nie bardzo się przejmował. - Nie będziesz miał nic przeciwko, jak zabiorę ze sobą znajomego, nie?

- Bierz kogo chcesz, warunkiem jest dobra butelka wódki na grupę. Chyba, że to powyżej czterech osób, to dwie butelki. - Theo uśmiechnął się na to pod nosem, wyciągając koszulkę na zmianę. Gościu dobrze kombinował.

- Mówiłeś, że jak zwerbuje Hadesa, to nic nie musi przynosić - wtrącił się Daniel.

- Jak przyprowadzi, to wstęp wolny - potwierdził Owen.

- Nic nie obiecuję - zaznaczył Theo. W końcu najpierw musiałby z nim porozmawiać. A do tego jeszcze nie miał siły. Padł jakiś następny temat rozmowy, Raeken w tym czasie ściągnął koszulkę.

- O kurwa, typie - usłyszał za sobą. Nie zareagował wiedział, że ktoś zwróci uwagę na podgojone już ślady po pasie. Po prostu założył zmienny T-shirt, ignorując ich wszystkich. Nie chciał ryzykować, że będą mieli szansę zobaczyć ślady po żyletce, które próbował ukryć używając perspektywy, z której stali. - Szacuneczek.

Theo zmarszczył brwi. Tego się nie spodziewał.

- Za co? - spytał, bo naprawdę nie wiedział. Nawet nie spojrzał w stronę chłopaka, z którym rozmawiał, zajmował się sobą.

- Skoro tak skończyłeś, to zastanawiam się, jak wyszedł z tego drugi typ. Podejrzewam, że marnie.

Raeken nawet nie próbował zrozumieć tej logiki. Czyżby Owen myślał, że bierze udział w walkach? Była kategoria dla ich przedziału wiekowego, jednak Theo głównie spotykał ludzi tym zainteresowanych dzięki Derekowi. Theo zerknął jeszcze na Daniela, który sam przecież widział te ślady niecały tydzień temu, po pierwszym etapie zawodów. Teraz chłopak w ogóle się nie odzywał, choć Raeken wcześniej doskonale czuł na sobie jego wzrok. Może on im jakoś podklorował jego wizerunek? Theo nie zamierzał w to wnikać, przecież oni nie poznają prawdy. A podziw mile pieścił jego ego i dał nadzieję, że może jednak nie wygląda wcale aż tak okropnie.
  
   
***
  
   
- Co od ciebie chciał? - zainteresował się ojciec, kiedy już właściwie wjeżdżali na obwodnicę ich osiedla. Liam spojrzał na jego swego rodzaju zaciekawiony wyraz twarzy.

- Nic, no... po prostu pogadać. - Wzruszył ramionami. Mówił zgodnie z prawdą. - Jak się mijamy to wymieniamy parę zdań, to chyba normalne dla znajomych, nie? - Teraz skłamał. To była dla niego pierwsza sytuacja, nie licząc stanu nietrzeźwości Theo, kiedy ten sam z siebie do niego podszedł rozmawiać o pierdołach, skoro był czymś zajęty. Teoretycznie, Liam teraz wiedział, że to można przecież wytłumaczyć towarzystwem, którego chyba nie polubił. - A co miał chcieć?

- Nie wiem, po prostu pytam - wytłumaczył się łagodnym głosem. - Z tego co pamiętam, to Malia prosiła cię o ograniczenie kontaktu z nim.

- Oj no weź, no. - Zmarszczył brwi i westchnął głęboko. - A ty chciałbyś, żeby ktoś ci wybierał znajomych?

- Nie, ale zaoszczędziłbym trochę czasu w życiu, gdybym słuchał rodziców - odpowiedział pewny swojej racji. Liam dostrzegł, że ojciec uśmiechnął się pod nosem. Blondyn nie skomentował tego w żaden sposób, wiedział, że tym razem mężczyzna nie próbuje go pouczać, a jedynie dzieli się doświadczeniem.

Wrótce już dotarli na posesję, ojciec zaparkował samochód, a Liam pomógł mu zabrać rzeczy po trenignu do domu. Przy wejściu minęli się z Malią, która rzuciła tylko, że nocuje u Scotta, co obgadała już z mamą. Wewnątrz kobieta robiła coś w kuchni. Tato zajął się swoimi sprawami, a Dunbar wiedziony ciekawością zawędrował do pomieszczenia, gdzie była jego rodzicielka.

- Szybko wróciliście - zauważyła.

- Tacie udało się szybciej wyjść z pracy i ominąć korki - wyjaśnił, opierając się o blat nieopodal niej. Przygotowywała sobie najprawdopodobniej kolację, z tego co pamiętał Liam, jego mama miała jutro na wcześnie do pracy i potrzebowała szybciej położyć się spać. Nastolatek zawsze podziwiał jej zdolność do funkcjonowania w tych elastycznych godzinach pracy. - A... wiesz może co z Masonem?

- Tak, podpytałam o niego dzisiaj - powiedziała. - Jego stan znacznie się poprawił, lekarze chcą go wybudzić w piątek. - Liam uśmiechnął się z ulgą. - Zobaczymy jak będzie, ale na pewno zostanie parę dni na obserwacji.

- Super, dziękuję. - Przytulił się do niej, czując jak kobieta odwzajemnia uścisk.

- Też się cieszę. - Ucałowała go w czoło. - A teraz, jeśli masz chwilę bez obowiązków, to wypadałoby wyjść ze Stormem. Malia prosiła.

Liam odsunął się od mamy, wzdychając niechętnie. Jak to jest, że on miał ją wyręczać, w zamian dostając jedynie bury za to, że się jej nie słuchał? Rozważał, czy zaraz specjalnie by nie znaleźć czegoś, w czym ona mogłaby i powinna go wyręczyć. Przynajmnej w jakimś stopniu byliby kwita.

- Jasne. - Zgodził się. Dla mamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro