Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46

Liam powoli wybudzał się ze snu. Pierwszym co wyczuł, było ciepło drugiego ciała, a później czyjś spokojny oddech przy zagłębieniu jego szyi.

- Liam - ktoś szturchnął jego ramię, przez co blondyn burknął, marszcząc nos. - Liam, wstawaj.

- Chwila - mruknął, bardziej przytulając się do Theo, którego płytki oddech czuł na swojej szyi. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że budzący go głos nie należy do niego. Otworzył oczy i mrużąc je od rażącego światła, uniósł głowę, napotykając wzrok swojej matki. I w duchu dziękował, że Raeken nie ściągnął koszulki do spania.

- Wytłumaczysz mi to później, teraz zbierajcie się do szkoły, bo autobus wam ucieknie - poleciła na pozór spokojnym głosem, kierując się do wyjścia z pokoju. W pierwszym odruchu Liam chciał coś odpowiedzieć, jednak szybko zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu.

Kobieta wyszła z pokoju, a Dunbar westchnął, spuszczając wzrok na śpiącego Theo. Leżał na plecach, z głową przechyloną na lewą stronę i wolno oddychał przez rozchylone usta, pogrążony we śnie. Wyraz jego twarzy był nad wyraz spokojny i pogodny, taki obcy dla niego a zarazem pożądany na co dzień.

- Theo - odezwał się Liam, wyciągając dłoń spod jego karku, by poklepać go po policzku. - Wstawaj.

Raeken zmarszczył nos, odsuwając twarz od jego dłoni, jednak nie otworzył oczu. Liam westchnął, nie mając chęci by wstawać, ani by go budzić. Choć miał świadomość, że musi zrobić obie te rzeczy. A budzenie starszego wydało się tą trudniejszą. Przez myśl przeszło mu, by zrzucić chłopaka z łóżka, jednak brunet nie wyglądał na kogoś lekkiego.
    
   
- Jeśli mnie zrzucisz z tego łóżka, ja zrzucę ciebie z okna.
   
   
Blondyn uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie słowa starszego, kiedy przyszedł do niego w nocy. Dlatego zrezygnował z tego pomysłu i tym razem szturchnął jego ramię, głośniej powtarzając jego imię.

- Mh, zejdź ze mnie - wychrypiał Theo, marszcząc brwi z niezadowoleniem, jednak wciąż nie otworzył oczu.

Liam zamrugał zdziwiony, jednak posłusznie zsunął się z niego, zauważając przy tym grymas na twarzy starszego. I zastanawiał się, czym jest on spowodowany. Ostatecznie nie skomentował tego na głos, po prostu wstał z łóżka, przypominając sobie, że z rana chłopak często ma zły nastrój. Jednocześnie był ciekawy, ile Theo pamiętał. Był wstawiony i w jakimś stopniu zjarany, tylko Dunbar nie wiedział jak bardzo.

Blondyn podszedł do komody, z której wyciągnął ubrania na dzisiaj i zerknął jeszcze w stronę łóżka. Raeken ciężko podniósł się do siadu i oparł łokcie na kolanach, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Liam zmarszczył nieco brwi, przyglądając mu się uważnie.

- Wszystko w porządku? - odezwał się blondyn, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. Jednak Theo trwał w bezruchu, z przymkniętymi oczami opierając głowę na ręce.

- Ta - mruknął tak niewyraźnie, że chłopak ledwo go usłyszał. Co też nie brzmiało wiarygodnie.

- Na pewno? - dopytywał Dunbar, podchodząc do łóżka. Usiadł blisko bruneta, tłumiąc w sobie chęć nawiązania kontaktu fizycznego. - Bo wczoraj...

- To co działo się w nocy nigdy nie ujrzy światła dziennego, pamiętasz? - przerwał mu Theo, spoglądając na niego zdeterminowanym wzrokiem. A Liam także dostrzegł cień nadziei w jego oczach.

Wpatrywał się w jego tęczówki i przez moment w ogóle nie wiedział co powinien zrobić. Raeken wyraźnie nie chciał o tym rozmawiać, a blondyn czuł chęć poruszenia tematu. Miał wrażenie, że starszego w nocy nie męczyła byle błahostka. A może to po prostu była wina używek? Może sam był w błędzie i wyobrażał sobie nie wiadomo co?

- Pamiętam - mruknął w końcu, uświadamiając sobie, że Theo dostosował się do układu i nie rozmawiał z nim o tym, co dla Dunbara było bolesne. Nie poruszał tematu, nawet zachowywał się jak gdyby nic. Dlatego Liam uznał, że powinien zachować się tak samo. - Ale jakby co, to jestem i możemy porozmawiać.

Kiedy to powiedział dostrzegł cień niezrozumienia na twarzy Theo, który nic nie odpowiedział. Po prostu odwrócił głowę na wprost, by następnie spuścić wzrok gdzieś na podłogę. Blondynowi wydawało się, że Raeken prawie niezauważalnie skinął głową.

- Chcesz jakąś koszulkę na zmianę, czy coś? - spytał Dunbar, odbiegając od tematu. Wstał ze swojego miejsca i nie spuszczając wzroku ze starszego, skierował się do drzwi.

- Mam swoją - odpowiedział, przecierając twarz dłońmi.

- Idę do łazienki i ty też zacznij się ogarniać, bo autobus nam ucieknie - polecił blondyn i wyszedł z pokoju.

Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Theo zacisnął szczękę i wstał z łóżka, czując przeszywający ból pleców. Wydał mu się silniejszy niż zwykle, co ostatecznie zignorował, podchodząc od razu do swojej torby. Nie zamierzał marnować czasu, nie wiedział za ile Liam wróci.

Wyciągnął z kieszeni tabletki przeciwbólowe i wziął dwie pigułki do ust, zażywając je bez popicia. Nie przejął się bardziej gorzkim posmakiem, niż zazwyczaj, po prostu schował z powrotem fiolkę do torby. Wyciągnął koszulkę na długi rękaw i na moment zastygł w bezruchu, nasłuchując.

Nie chciał, żeby nagle ktoś wszedł do pokoju, kiedy jego obrażenia będą widoczne. Dlatego instynktownie upewnił się, że nie słychać żadnych kroków na korytarzu i ściągnął z siebie ubranie, sprawnymi ruchami zakładając to świeże. Wszystkiemu towarzyszył niemalejący ból, który uparcie próbował znosić. Pocieszał się jedynie myślą, że za niedługo będzie go czuł tylko przy dotknięciu sińców.

Ograniczając swoje ruchy do minimum, usiadł na krześle przy biurku, opierając łokieć na blacie. Spojrzał w szarość za oknem, przypominając sobie, rozmowę z Liamem w nocy. Momentalnie wróciły do niego wspomnienia z całego poprzedniego wieczoru, na co aż przymknął oczy z zażenowania, podpierając głowę na ręce.

Sama impreza, na którą zaciągnął go Daniel była całkiem dobra. Bawili się, grali w typowo imprezowe gry na upicie się i śpiewali, fałszując teksty piosenek. Wszystko było w porządku, dopóki Theo nie zauważył tam Dereka. Wiedział, że Daniel coś wspominał o gościu, który będzie mieć towar, jednak wtedy nie pokojarzył, że są, cholera, w obrębie terenu Hale'a.

Na początku Raeken starał się ignorować jego obecność, unikając go w miarę możliwości. Miał świadomość, że szatyn nie zabawi tam długo. Złożył się z Danielem na zioło i wysłał po nie młodszego, zasłaniając się wyjściem na papierosa. Wypalił z chłopakiem trochę trawy i dopiero po fakcie przypomniał dobie, że marihuana i alkohol to niebezpieczne połączenie, którego wynikiem nie zawsze jest ta dobra faza.

Potem to była tylko równia pochyła. Czego by nie robił, w kółko myślał tylko o kłótni z Derekiem, tym samym napędzając karuzelę negatywnych emocji. Z początku to był tylko gniew. Irytacja spowodowana tym, ile mógł jeszcze wtedy powiedzieć, wyżyć się. Potem żal, że, cholera, byli przyjaciółmi a Theo czuł się niezrozumiany przez Dereka.

Kiedy te dwie emocje nie dawały mu spokoju, stwierdził, że nie ma co dłużej tam siedzieć. Zwłaszcza, że i tak zdążył parę razy zepsuć atmosferę swoim niewyparzonym językiem i skumulowaną złością. Kilka razy prawie zaczął bójkę, gdyby nie Daniel, który zawsze jakimś cudem wtrącał się w ostatnim momencie i łagodził sytuację. Teraz, z perspektywy czasu - i trzeźwego myślenia - Theo doszedł do wniosku, że powinien mu za to dziękować, zamiast zasypywać wulgaryzmami.

Karuzela emocji gwałtownie zwolniła w momencie, gdy wrócił do domu. Cudem, uniknął ojca, a chwilowy stres sprawił, że z irytacji i żalu szybciej przeszedł do dobrze mu znanego przygnębienia, które tak często było prostą drogą do pojawienia się łez. Leżał długo, nie mogąc zasnąć przez dręczące go myśli. Już nawet nie pamiętał, że o kłótnię obwiniał Dereka - zaczął winić siebie, uświadamiając sobie, że Hale ma cholerną rację.

Dodatkowo, z każdą nową myślą docierało do niego, że jest ciężarem dla przyjaciela. Znowu przetwarzał w myślach wszystkie te momenty, kiedy to Derek tyle dla niego robił, a on odpłacał mu się kłamstwami i robieniem wszystkiego na przekór. Oczekiwał od niego zrozumienia, choć sam nie potrafił zauważyć tego, ile szatyn musiał dla niego poświęcić. Tym sposobem, uświadomił sobie, że jak tak dalej pójdzie, znowu skończy zapłakany, a rano ledwo żywy.

Innym problemem był fakt, że jego myśli zaczynały krążyć wokół jego samobójczego snu. A wraz z tym, zaczynał odczuwać nieodpartą chęć sprawdzenia własnych odczuć. Finalnie, jego zatruty tok myślenia mógł zostać wyparty tylko przez skupienie swojej uwagi na czymś innym. Dlatego wtedy niewiele myśląc, wziął potrzebne rzeczy i udał się do Dunbara, po drodze wymyślając kilka wymówek i argumentów, dla których młodszy miałby chcieć mu pomóc.

Theo zmarszczył nieco brwi, pocierając skronie. Był cholernie zażenowany własnym zachowaniem, a jednocześnie nie widział innego wyjścia. Bo aż za bardzo wiedział, że próba zmiany znowu spełznie na niczym. Jak zawsze, przy wszystkim.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczynał wciągać w to Liama. Blondyn sam przecież miał problemy, zresztą Theo niejednokrotnie zauważył, że chłopak ma słabszą psychikę od niego. Nie wspominając już o nadwrażliwości na niektóre pierdoły. I choć Raeken za bardzo się tym nie przejmował, to nie miał zamiaru obarczać Liama własnymi problemami. Wystarczyło już, że Derek musiał go znosić, a w końcu to były jego kłopoty, nie Hale'a.

I powinien sam je rozwiązać, jak na mężczyznę przystało.

- Hej, Li... - urwane zdanie wyrwało go z rozmyśleń. Otworzył oczy i powiódł wzrokiem w stronę drzwi, gdzie ujrzał Malię, która w progu stała w osłupieniu.

- Poszedł do łazienki - odpowiedział jak gdyby nic, podczas gdy dziewczyna weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- A ty co tutaj robisz? - spytała, składając ręce na piersi.

- Siedzę?

- Nie zgrywaj przygłupa, Raeken - zmierzyła go nieprzychylnym wzrokiem. - Czego od niego chcesz?

Theo westchnął, przecierając twarz ręką. Już nawet sam nie wiedział czy był bardziej zmęczony, czy zażenowany.

- A czego ty chcesz ode mnie? - spytał, unikając odpowiedzi. Bo sam jej nie znał i nie miał ochoty teraz tego rozważać.

- Żebyś nie mieszał mu w głowie - oznajmiła oschle. - To dobry chłopak, rodzice przyłożyli się do jego wychowania i naprawdę byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie zniszczył ich pracy.

Nie mogąc się powstrzymać, Raeken parsknął krótko, na moment uśmiechając się z kpiną.

- Bo ja nie mam co robić, tylko wpierdalać się w życie innych - skomentował, pozostawiając bardziej obraźliwe teksty dla siebie.

- Nie wiem co siedzi ci we łbie i nie chcę, żebyś miał jakikolwiek wpływ na mojego brata - mówiła zupełnie poważnym tonem.

Theo przez moment po prostu patrzył jej w oczy, zastanawiając się, za kogo ona go ma. Fakt, może w przeszłości nie był wzorowym przyjacielem, ale do dziś twierdził, że wina leży po obu stronach. Głównie dlatego udało mu się uniknąć wyrzutów sumienia. I poczuł ukłucie w sercu, kiedy uświadomił sobie, że przez własną głupotę może stracić kolejnego kilkuletniego przyjaciela. Z tą różnicą, że Derek na pewno był cenniejszy od Scotta.

- Malia, odpuść - do pokoju wszedł Liam, który posłał siostrze przelotne, znaczące spojrzenie. - Już i tak tłumaczę się mamie.

- Rozmawialiśmy o tym ostatnio i...

- I prosiłem, żebyście przestali wybierać mi znajomych - prychnął, podchodząc do biurka i nerwowymi ruchami zaczął pakować swój plecak, a Theo siedział tak z boku, z zastanowieniem obserwując blondyna. - Nie potrzebuję, żebyście pilnowali mnie na każdym kroku i czy możesz już iść? - posłał jej ponaglające spojrzenie, by po chwili wrócić do chowania rzeczy. - My też musimy się zbierać.

Raeken uniósł nieco brew w zdziwieniu, po czym oderwał wzrok od chłopaka i oglądnął się w stronę drzwi, które właśnie zamykały się za dziewczyną.

- Jak to "już i tak tłumaczysz się mamie"? - zapytał Theo, marszcząc nieco brwi.

- Normalnie, przyszła mnie obudzić i zobaczyła też ciebie - wyjaśnił pod nosem, nieprzychylnym głosem, a Raeken w tamtym momencie poczuł się jak intruz w jego domu. Przełknął ślinę i by zmienić temat, mruknął:

- Zawsze macie taką kosę?

- Nie. Zresztą jesteś jedynakiem, nie zrozumiesz - wyburczał, zapinając plecak, a Theo poczuł ucisk w okolicy żołądka. - Chodźmy już, bo zaraz naprawdę nie zdążymy.

- Pójdziemy na inny przystanek - mruknął Raeken, podnosząc się z krzesła i z ulgą poczuł, że leki zaczynają działać. - Powinniśmy tam zdążyć.

- Lepiej, żeby tak było.
    
    
***
    
     
Theo otworzył drzwi do łazienki szkolnej, czując przy tym silny dyskomfort. Tabletki powoli przestawały działać, a on dziękował w duchu, że nie zaczęło się to na którejś z lekcji. Sprawdził wszystkie zakątki pomieszczenia i kiedy upewnił się, że został sam, sięgnął do torby na ramieniu, wyciągając z kieszeni pomarańczową fiolkę.

Uniósł ją na wysokość wzroku, sprawdzając ile tabletek zostało w środku. A kiedy zobaczył ich niewielką ilość, przeklął w duchu, uznając, że będzie musiał szybko zorganizować sobie nowe. Opracowanie planu zdobycia tabletek zostawił na później i niewiele myśląc, otworzył opakowanie. Nie zamierzał zwlekać do całkowitego końca działania leków, nie chciał przypominać sobie jak bardzo to boli.

Wziął dwie pigułki, których, podobnie jak rano, nawet nie popił wodą.

Odruchowo schował z powrotem opakowanie do torby. Bezgłośnie pociągnął nosem i oparł ręce na umywalce, spoglądając w lustro. Miał wrażenie, że wyglądał jeszcze gorzej niż zazwyczaj, choć i tak uznał, że gdyby miał mocnego kaca to byłby w jeszcze gorszym stanie. Dlatego był wdzięczny losowi za swoją tolerancję na alkohol i brak większych powikłań, jeżeli nie przesadził. Co bardzo lubił wykorzystywać.

Wpatrywał się w swoje puste tęczówki, dopiero kilka długich sekund później odrywając spojrzenie od własnych oczu. Zbadał wzrokiem twarz, zatrzymując wzrok dłużej na dobrze zagojonej ranie na łuku brwiowym. Niemal od razu zjechał wzrokiem na szyję, gdzie śladów po duszeniu prawie nie było widać. Przynajmniej te obrażenia już znikały. I Theo nawet nie chciał myśleć, jak długo będą utrzymywały się te sińce po pasie.

Ciężko przełknął ślinę, przypominając sobie przesłuchanie z soboty. Mimo, że upłynęło już pięć dni, to wciąż czuł swego rodzaju stres na wspomnienie pytań, które zadał mu szeryf. I nawet nie chciał się zastanawiać, jak to by się skończyło, gdyby nie przyszedł wtedy Parrish.
     
     
- Prawda, mogłem zostawić cię tamtej zimy na tym pierdolonym przystanku i teraz się, kurwa, zastanawiam, dlaczego tego nie zrobiłem.
     
      
W głowie znów usłyszał słowa Dereka, przypominając sobie przebieg ich kłótni. Zacisnął szczękę, czując cholerną gorycz przez całą tą sytuację. Irytował go fakt, że Hale ciągle powtarzał to, że przez dumę nie poprosi o pomoc. Aż nie dowierzał, że starszy tak płytko myślał, pomijając fakt, że Theo nie potrafił przypomnieć sobie momentu, by w ostatnim czasie w ogóle robił cokolwiek pod swoją dumę.
     
      
- Byłoby mniej problemów i nerwów, a ty może szybciej zrozumiałbyś jak sam spierdoliłeś sobie życie.
     
        
Przypomniał sobie resztę jego wypowiedzi i usilnie próbował zignorować ukłucie w sercu. Miał świadomość, że przysparzał Derekowi kłopotów, ale kiedy padło to z ust samego Hale'a, Theo zabolało to ponownie. Tylko, że trochę mocniej. Podobnie jak komentarz Dereka, że nie umie o siebie zadbać. Raeken był innego zdania, bo, cholera, kiedyś to wyglądało jeszcze gorzej.

Zaklął głośno i przestał opierać się o umywalkę. Przeczesał ręką włosy i zaczął wolno chodzić wte i wewte, próbując skupić myśli na czymkolwiek innym niż ta cholerna kłótnia, od której zresztą minęło wystarczająco czasu, by zamknąć temat. Miał wystarczająco innych zmartwień na głowie. Wzdrygnął się, spinając mięśnie, kiedy usłyszał otwierające się drzwi od pomieszczenia. Odwrócił głowę w tamtą stronę i rozpoznał niższego bruneta, który z uśmiechem podszedł do bliżej.

- Wyglądasz równie marnie co wczoraj przed imprezą - rzucił Daniel. - I po w sumie też.

- Gdyby było inaczej, to chyba impreza byłaby do dupy - odpowiedział, na ten moment nie znajdując lepszej riposty. Zrobił jeszcze kilka małych kroków i przeczesał ręką włosy. - Chociaż za końcówkę to chyba jestem ci winien przeprosiny.

- W sumie uprzedzałeś, że po alkoholu robisz "bardziej niemoralne rzeczy", więc luz - zaśmiał się. - Chociaż szczerze powiem, że mogłeś nie rzucać się do tylu osób.

- Sory - przeprosił, przeczesując ręką włosy, a przy tym automatycznie spuścił wzrok.

- Dobrze, dobrze, przeprosiny przyjęte - Daniel przewrócił oczami. - Chociaż jest coś, czego ci nie wybaczę.

- Co? - spytał Raeken, marszcząc brwi. Choć po uśmiechu na jego twarzy śmiało mógł stwierdzić, że to nie jest na poważnie.

- Nadal nie dałeś mi swojego numeru - przypomniał, a Theo parsknął śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Aż tak ci na mnie zależy, brzdącu? - odpowiedział zaczepnie, podczas gdy Daniel wyciągał telefon.

- Nawet nie wiesz jak bardzo - zażartował, robiąc przy tym teatralnie przejętą minę. Podał urządzenie starszemu, który z rozbawieniem zapisał mu swój numer.

- Tylko ostrzegam, że często nie odpisuję na wiadomości - powiedział Raeken, utrzymując w miarę poważny ton. - Albo nie odbieram, chociaż to rzadziej.

- Zapamiętam - rzucił Daniel. - Ale byłoby miło, gdybyś jeszcze powiedział, co zjebało ci humor na tamtej imprezie. Wiesz, tak na przyszłość wolę wiedzieć.

- Sprawy prywatne - odpowiedział wymijająco, po czym przybrał swój zawadiacki uśmiech. - A co, planujesz jakieś inne wyjścia?

- Kto wie, może kiedyś coś się trafi? - Daniel wzruszył ramionami. - Mam imprezowych znajomych, a ty powinieneś się z nimi polubić.

- Może kiedyś - podkreślił, puszczając mu oczko, po czym skierował się do wyjścia. - Do zo.

- Pozdro bez - pożegnał się Daniel, a Theo uśmiechnął się pod nosem na ten osobliwy tekst.

Wyszedł na korytarz, rozglądając się na boki. Uczniów było niewielu, a on zaczął się zastanawiać, co ze sobą zrobić. Przed wejściem do toalety, w samotności zjadł już swój lunch, chowając się przed całym światem. Teraz miał jeszcze trochę czasu i dlatego niewiele myśląc, udał się do Deucaliona.

Choć nie było to dobrą kryjówką przed Liamem. Mimo, że jechali razem do szkoły, to Theo instynktownie i tak zaczynał go unikać. Nie chciał się tłumaczyć ze swojego zachowania w nocy, a miał świadomość, że Dunbar może spróbować poruszyć ten temat. Tak jak dzisiaj rano.

- Raeken! - chłopak wzdrygnął się, obracając w stronę idącego Finstocka, którego krzyki rozpoznałby chyba wszędzie.

- Tak, trenerze? - spytał potulnie, kiedy mężczyzna był bliżej niego.

- Piętnasta, dzisiaj, u mnie. Nie zapomnij - oznajmił Finstock i mijając nastolatka, klepnął go w ramię, przez co brunet wzdrygnął się.

- Tak, trenerze - mruknął, podczas gdy mężczyzna udał się dalej, wyraźnie w pośpiechu zmierzając w określonym kierunku.

Raeken przeklął w duchu te całe wczorajsze zawody i akcję, przez którą dotkliwie zetknął się z murawą. Jak na razie skutki były znikome, jedynie poprzedniego wieczoru miał zawroty głowy, kiedy zbyt szybko wstał, co ostatecznie zwalił na alkohol. Nie czuł żadnego bólu, choć miał świadomość, że to tak naprawdę żaden argument. W końcu niemal ciągle był na lekach, bo inaczej nie dawał rady normalnie funkcjonować. A bynajmniej tak sobie wmawiał.

Poszedł dalej, w tym samym kierunku co wcześniej. Jednocześnie do jego głowy zaczynały napływać wspomnienia z zawodów. A dokładniej z ich zakończenia, kiedy zaczepił go Luke. Theo zacisnął mocno szczękę i przeczesał ręką włosy, w głowie jeszcze raz odtwarzając ich rozmowę. Nie mógł znieść tego jego spokojnego głosu. Zupełnie jakby nic się nie stało.

Choć tak naprawdę ze strony Luke'a nic się nie stało. Po prostu wyjechał, ignorując wszystkie wiadomości i nieodebrane połączenia. Zresztą Raeken znał go zbyt dobrze, by nie wiedzieć jak łatwo Ganves potrafi zapomnieć o drugiej osobie. Zupełnie jakby nic nie znaczyła. Przeklął w duchu, czując jak irytuje się na samo wspomnienie ich rozmowy. Czego on w ogóle chciał?

Raeken odrzucił wszystkie te myśli, wchodząc do pokoju woźnego. Deucalion siedział na swoim fotelu, robiąc coś na telefonie i kiedy zauważył nastolatka, odłożył urządzenie.

- Co cię do mnie sprowadza, synu? - spytał, podczas gdy Theo podszedł bliżej i odłożył torbę obok stolika kawowego.

- Towarzystwo? - rzucił i otworzył okno, wyciągając z kieszeni papierosy. Deucalion wstał ze swojego miejsca, a Raeken nieświadomie spiął mięśnie, obserwując go. Dopiero sekundę później domyślił się, że mężczyzna zmniejszył dystans, bo również chce zapalić.

- Marnie wyglądasz - stwierdził Deucalion, przyjmując papierosa, którego dał mu brunet. Obaj odpalili swoje używki i Theo oparł łokcie na parapecie, w przeciwieństwie do woźnego, który oparł się o krawędź plecami. - Jak rozmawiałem z Peterem, to powiedział, że Derek ostatnio też chodzi spięty. Pokłóciliście się?

Raeken zaciągnął się tak, jakby potrzebował dymu bardziej niż powietrza. Czuł na sobie wzrok Deucaliona, co jeszcze bardziej go drażniło. Nie chciał o tym rozmawiać, musiał sam to przetrawić, a na samo wspomnienie kłótni znów poczuł irytację.

- Można to tak nazwać - rzucił jakby od niechcenia i wypuścił dym, by zaraz z powrotem się zaciągnąć.

- Dawno?

- Nie chcę o tym gadać - odpowiedział, posyłając Deucalionowi krótkie, stanowcze spojrzenie.

- Czasami lepiej z kimś po prostu szczerze porozmawiać - mężczyzna wzruszył ramionami, a Theo zacisnął szczękę.
        
        
- Dlaczego mam być ze wszystkimi szczery?

- Bo tak funkcjonują ludzkie relacje, Theo.
      
       
Przypomniał sobie nocną rozmowę z Liamem i nadal nie mógł się pogodzić z tym, że Dunbar i Deucalion mają rację. Może nie byłby to taki problem, gdyby nie fakt, że Raeken nie potrafił być szczery. Bynajmniej tak sobie wmawiał. Nawet nie potrafił sobie przypomnieć osoby, której by nigdy nie okłamał. Robił to od dawna i w każdej z relacji, to weszło mu w krew, stając się odruchem bezpieczeństwa.

- Będę wdzięczny, jeśli skończymy ten temat - powiedział zniecierpliwiony, przenosząc wzrok na Deucaliona, który się zaciągnął.

- Ostatnie pytanie - oznajmił, na co Raeken westchnął głęboko i niechętnie skinął głową. - O co poszło?

- O przesłuchanie - uciął i zaciągnął się. - Koniec tematu. Co u Alexa? Dalej ma ten wolontariat w schronisku?

- Czekaj, czekaj - Deucalion wypuścił dym, a nastolatek poczuł na sobie jego spojrzenie, którego usilnie unikał. - Jakie przesłuchanie?

- W sobotę psy zgarnęły mnie na budę, na przesłuchanie - wyjaśnił, robiąc krótką pauzę na zaciągnięcie się - w sprawie Jacksona.

- I co takiego powiedziałeś, że się pokłóciliście?

- Nieważne - spróbował znowu zakończyć temat. - No to? Co u Alexa?

Deucalion tylko westchnął głęboko, najwyraźniej niezadowolony z niepełnych odpowiedzi. I Theo dopiero po chwili uświadomił sobie, że poczuł coś na wzór wyrzutów sumienia. Bo znowu nie mówił mu całej prawdy, choć tak naprawdę nie mógł powiedzieć wszystkiego co do joty.

Dlatego zdusił w sobie poczucie winy, zaciągnął się głęboko i skupił się na odpowiedzi Deucaliona. W międzyczasie tylko zerknął na telefon, gdzie zauważył wiadomość od obcego numeru i z uśmiechem domyślił się, że to od Daniela.
       
       
*
    
     
- Liam.

Chłopak zatrzymał się, odwracając w stronę Corey'a, który złapał go za łokieć. Dunbar posłał mu pytające spojrzenie, wyswobadzając się z uścisku. Dosłownie kilka minut temu siedzieli przy jednym stoliku na stołówce i blondyn zaczął się zastanawiać, co takiego przypomniało się Bryantowi.

- Wiesz może co z Masonem? - spytał zniżonym głosem, a Liam przełknął ślinę, krótko rozglądając się dookoła. - Ostatnio mówiłeś, że jego stan się pogorszył, to... jest już lepiej?

- Nie wiem, mama mi nic nie mówiła - mruknął, na moment spuszczając wzrok gdzieś na podłogę. - Ale mam nadzieję, że tak. Na pewno nie jest gorzej.

Raczej - dodał w myślach, biorąc pod uwagę opcję, że mama mogła mu nic nie powiedzieć.

- Nadzieja matką głupich - westchnął Corey, a jego wyraz twarzy wydał się smutny Liamowi. Wiedział, że Bryant zdążył przywiązać się do Masona, dużo czasu spędzali razem. I domyślał się też, że chłopakowi zwyczajnie zależy na tym, by Mason wrócił jak najszybciej.

- I każdą matkę trzeba kochać - odpowiedział mu na to z drobnym uśmiechem Liam, przypominając sobie, kiedy to Theo tak mu powiedział. Bryant uśmiechnął się krzywo.

- Dzięki. Jak będziesz coś wiedział, to dasz znać? - spytał z nadzieją, a Dunbar od razu skinął głową. - Dzięki.

- Luz - uśmiechnął się i pocieszająco klepnął go w ramię. Wyminął chłopaka i skierował się do klasy.

Jednocześnie nie potrafił odepchnąć od siebie wspomnień z ostatniej wizyty w szpitalu. Kiedy przez przytłaczające poczucie winy nie potrafił powstrzymać łez, był przekonany, że Theo zareaguje agresywnie. Zwłaszcza po ich napiętej rozmowie w windzie. Tymczasem Raeken zachował się zupełnie inaczej. I Dunbar uznał, że chciałby widzieć   jego stronę o wiele częściej, niż tą toksyczną.

Choć Liam doszedł do wniosku, że po tej nocy chyba nic już go nie zaskoczy. Był naprawdę zdziwiony, że Theo przyszedł właśnie do niego. I Dunbar miał nieodparte wrażenie, że chłopak otworzył się przed nim w pewnym stopniu. Domyślał się, że na trzeźwo Raeken nie będzie rozmawiał z nim o swoich rozterkach, co właściwie zaznaczył dzisiaj rano, gdy przypomniał o ich układzie.

Układzie, który Liam szczerze przeklinał w tej chwili.

- Siema - rzucił Dunbar i ściągnął z ramienia plecak siadając pod ścianą, tuż obok Nolana.

- Już się dzisiaj witaliśmy - odpowiedział rozbawiony Holloway, wyłączając telefon. Liam zauważył, że chłopak był naprawdę kulturalny, jeśli chodzi o rozmowę, zawsze całą uwagę poświęcał drugiej osobie, nawet jeżeli miał coś do zrobienia.

- Odruch - blondyn wzruszył ramionami.

- Robisz coś dzisiaj po lekcjach? - spytał Nolan, zmieniając temat. - Bo mam wolną chatę i nie chcę się nudzić, także możemy coś porobić razem z Hayden i Corey'em.

- Czemu nie zaproponowałeś tego na stołówce? - spytał Liam, patrząc na niego z rozbawieniem.

- Bo dopiero się dowiedziałem, że będę sam - Holloway wzruszył ramionami. - No to?

- Jestem za - powiedział nim pomyślał. - A nie, kurwa. Mam dzisiaj poprawę z biologii.

- Z tego co kojarzę, to Bryant i tak kończy godzinę później, więc możemy na was poczekać z Hayden - zaproponował.

- Okej.
       
       
***
       
        
Theo wyszedł ze sklepu, jakby ze zdwojoną siłą odczuwając ulgę, że skończył już pracę na dziś. Przy okazji zrobił małe zakupy, których właściwie nie planował. Miał świadomość, że ten wybór nie mógł mieć dobrych skutków, bo w końcu kupno żyletek na pewno nie było lekiem na problemy.

Ale mogło zaspokoić ciekawość, która tliła się w nim od pamiętnego snu, który zamącił mu w głowie. Nie zamierzał się zabić, chciał po prostu sprawdzić jaki to rodzaj bólu. Nie była to żadna zbrodnia, zresztą on sam decydował o swoim życiu - świadomość, że nikt nie będzie go za to rozliczał jeszcze bardziej popchnęła go do tej decyzji.

Wolno szedł przed siebie, zmierzając do przystanku autobusowego. Nawet nie zastanawiał się, czy jest sens wracać do domu. Nie miał ochoty szlajać się bez celu, tego wieczoru niebo było pochmurne, więc nie miał po co iść na wzgórze. I nie chciał, żeby złapał go ewentualny deszcz.

Dotarł do wiaty przystankowej i usiadł na ławce, wzrokiem błądząc po ulicy. Latarnie dawały dobre oświetlenie, wyraźnie widział każdy przejeżdżający samochód oraz ludzi po drugiej stronie jezdni. Wokół było niewiele osób, a on siedział tak, wsłuchując się w odgłosy ulicy.

Czasami lubił posłuchać otoczenia. W przeciwieństwie do słuchawek, które dzięki muzyce dawały mu uniesienie, gdy słuchał tego co się dzieje wokół czuł, że twardo stąpa po ziemi. Był tu i teraz. Czuł, że żyje. Dopóki skupiał się na dźwiękach, jego myśli były powierzchowne, niedołujące.

Ale kiedy zaczynał głośniej dopuszczać do siebie wewnętrzny głos, obraz stawał się tylko bezdźwięczną projekcją, często niewartą uwagi. W głowie miał tylko własne problemy i rozterki, a przy tym wszystkim znikało poczucie stabilizacji. Wracał do swojego normalnego świata, pełnego rzeczy, od których tak bardzo chciał i nie umiał się uwolnić.

Choć przynajmniej to badanie na wstrząśnienie mózgu wyszło negatywnie. To oznaczało, że mógł grać w dalszych zawodach, jednak trener zaznaczył, że przy następnej podobnej akcji Theo skończy na ławce.

Raeken westchnął głęboko, po drugiej stronie ulicy zauważając kłócących się ludzi.

W pierwszym momencie przypomniał sobie dzisiejszy poranek i napiętą wymianę zdań między Liamem a Malią. Czuł się wtedy jak bierny obserwator, a Dunbar wydał mu się naprawdę obcy. Wrogość i stanowczość były czymś co rzadko u niego widział. Możliwe, że częściej to przegapiał. Nie poświęcał dużo uwagi na zapamiętywanie naturalnych zachowań blondyna, dlatego zauważał tylko te większe odstępstwa.

To jednak nie zmieniało faktu, że pomimo zdania innych, Liam trzyma jego stronę. Co naprawdę wydało mu się dziwne i Theo poczuł jeszcze większą dezorientację, kiedy przypomniał sobie ich rozmowę w nocy. I moment, w którym Liam go tak po prostu przytulił. Jakby przeszłość wcale nie istniała, a on nigdy go nie uraził.

Ze zdwojoną siłą dotarło do niego, że chłopak niczym nie zasłużył sobie na takie traktowanie. I choć wiedział to wcześniej, ignorował tą myśl, zagłuszając wyrzuty sumienia, że często tak po prostu wyładowywał na nim swoje frustracje. Choć sam niejednokrotnie przekonał się, że przemoc psychiczna jest o wiele gorsza od tej fizycznej.

Westchnął głęboko i oparł łokcie na kolanach, pocierając skronie.

Hipokryta.

Musiał zacząć lepiej go traktować. Bynajmniej nie tak surowo. Pomyślał o żyletkach, które miał w torbie i uznał, że powinien ukarać samego siebie za cały ten syf. I w tamtym momencie Theo naprawdę cieszył się, że najbliższe mu są tylko dwie osoby. Nie chciał myśleć o skali wyrzutów sumienia, gdyby miał kogoś jeszcze poza Derekiem i Deucalionem. Zwłaszcza nie chciał o tym myśleć, skoro sam sposób w jaki traktował Liama wywoływał u niego irytację na samego siebie.

Głośniejszy pomruk silnika zwrócił jego uwagę. Podniósł głowę i spojrzał na zjazd dla autobusów, gdzie zobaczył czarne camaro. Przeklął w duchu, kiedy usłyszał otwierające się drzwi i spuścił z powrotem głowę, nie mając zamiaru utrzymywać kontaktu wzrokowego. Starał się skupić na czymkolwiek innym, niż miarowe kroki na betonie. Wkrótce ujrzał przed sobą czyjeś buty i doskonale wiedział, do kogo one należą.

Theo zacisnął szczękę, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później i tak będzie musiał na niego spojrzeć. Dlatego niechętnie wyprostował się nieco, podnosząc wzrok na piwne tęczówki, które w panującym półmroku wydały mu się czekoladowe. Bez słowa patrzyli na siebie, a ich twarze nie wyrażały emocji. Jedynie w spojrzeniu Dereka Theo zdołał coś dostrzec.

- Chodź, bo zamarzniesz - mruknął Hale, wyciągając rękę w jego stronę. Wieczór był cieplejszy od wczorajszego, co sprawiło, że Raeken od razu zrozumiał o co chodzi.

Poczuł jak coś utrudnia mu oddychanie, a umysł zalewa fala wspomnień i sprzecznych uczuć. Miękki głos Dereka niczym nie różnił się od tego, jakim mężczyzna zwrócił się do niego cztery lata temu. W dokładnie tej samej scenerii, o późniejszej godzinie, kiedy to Hale zauważył go przez szybę samochodu, pewnej zimowej nocy. Nocy kiedy Derek dowiedział się o tym wszystkim, a Theo pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się naprawdę zrozumiany, bo mógł z kimś o tym porozmawiać.

I kiedy uświadomił sobie ile czasu minęło od tamtego momentu, ile razem przeszli, ta kłótnia sprzed pięciu dni wydała mu się niczym. Na pewno niczym nie wartym poświęcania ich wieloletniej przyjaźni i więzi, jaką stworzyli przez ten czas. I Theo przypomniał sobie, jak cholernie nie chciał go stracić. Wszystkie negatywne emocje jakie odczuwał względem niego zostały stłumione przez zdrowy rozsądek, który kazał mu nie przekreślać tego wszystkiego.

Dlatego zacisnął szczękę i ujął jego dłoń. Derek pomógł mu wstać, by następnie bez słowa wsiedli do jego samochodu. Zatrzasnęły się za nimi drzwi, Hale włączył się do ruchu, a Raeken wlepił wzrok za szybę, wsłuchując się w lecącą muzykę. Ich wspólną playlistę, która również wywołała w Theo emocje, których naprawdę nie chciał. Miał urazę do Dereka za bolesne słowa, jakie padły podczas ich kłótni, jednak doszedł do wniosku, że muszą sobie to wyjaśnić. Tak jak radzili mu Deucalion i Liam.

Jechali nie rozmawiając między sobą, Raeken wiedział, że jeżeli teraz poruszą ten drażliwy temat, różnie się to może skończyć. Nadmiar emocji przyćmiewał jego racjonalne myśli i jedyną z nich było to, że w ciągu tej trasy musi stłumić w sobie płomyki irytacji. Choć i tak, gdy teraz wracał do ich kłótni, najbardziej czuł żal do Dereka.

Dzwonek telefonu wyrwał go z rozmyśleń. Spojrzał na Hale'a, który sięgnął po urządzenie, włączając system głośnomówiący.

- Co jest?

- Mamy wyniki od wczoraj i zapomniałem do ciebie zadzwonić. Nie wiem skąd o tym wiedziałeś, ale miałeś jebaną rację - odezwał się głos, a Theo zmarszczył nieco brwi, rozpoznając Parrisha.

- Dzięki Bogu, kurwa - skomentował Derek z wyraźną ulgą. - Czyli jego zeznania zostają wycofane?

- Uznane za fałszywe, a w rezultacie odrzucone - poprawił go Jordan. - Ale licz się z tym, że mogą znowu was wziąć pod lupę. Więc lepiej się przygotujcie.

- Się wie. Dzięki - mówiąc to rozłączył się, następnie całą swoją uwagę skupiając na drodze.

- Co się odjebało? - spytał zdezorientowany Theo.

- W poniedziałek wzięli Jacksona na przesłuchanie, bo sam chciał - zaczął Derek monotonnym głosem. - Mówił prawdę o wszystkim, kurwa, o walkach, o naszym udziale i tak dalej. Parrish zadzwonił do mnie, że Whittemore zaczął gadać, co było i jest po prostu, kurwa, nierealne. Znasz go. I nie wiem czy pamiętasz, ale załatwiałeś Stilinskiemu fantasy.

- Nie pierdol - Raeken bezwładnie oparł głowę o zagłówek. Nie wierzył w swojego pecha.

- Jakbym pierdolił, to bym dupą ruszał - prychnął Derek. - Połączyłem fakty i kazałem Jordanowi zrobić mu badania na to. Teraz, jak sam słyszałeś, wyszły pozytywne wyniki, więc przynajmniej po części mamy uratowane tyłki.

- Ale skoro był na GHB, to przecież nie mógł kłamać - Theo zmarszczył brwi, spoglądając na Hale'a, który nie wyglądał na przejętego. - Uwierzą mu, jak chuj.

- Nie uwierzą, geniuszu, bo równie dobrze osoba, która mu to podała mogła wkręcić mu inną wersję wydarzeń. A bynajmniej z takim argumentem Parrish ma tam zrobić porządek, do czasu przyjazdu rodziców Jacksona.

- Rodziców? Oni nie mieszkali w Arizonie? I skąd oni w ogóle...

- Dzwoniłem do nich - wyjaśnił szatyn. - Przez pracę mogą tu przyjechać dopiero za tydzień, ale lepsze to niż nic. Wiesz jakie kontakty mają jego starzy, wyciągną go stamtąd.

- Ale, kurwa, co z tego, że Jacksonowi się upiecze, skoro plan Stilesa poszedł się jebać i to on może nas wszystkich tam wsypać? - powiedział Theo, a Derek gwałtownie spojrzał na niego.

- Chyba nie chcesz mi, kurwa, powiedzieć, że ta szmata wie o wszystkim od ciebie?

- Nie, popierdoliło cię? Chodzi o to, że on sam mógł wyciągnąć te informacje od Jacksona, jak ten był pod wpływem - wyjaśnił, na co Hale zaklął, mocniej ściskając w dłoniach kierownicę.

- Obyś, kurwa, nie miał racji.
     
     
*
     
      
Liam wyszedł z tunelu, rozglądając się dookoła. Piętrzące się bloki były jak labirynt, a on żałował, że wychodząc od Nolana nie skorzystał z propozycji Holloway'a, że ten go odprowadzi na przystanek. Teraz szedł w ciemności, którą co jakiś czas swoim bladym światłem rozpraszały latarnie uliczne. Na domiar złego, coraz bardziej zaczynał tracić orientację w terenie, za co przeklinał siebie i swój telefon, który miał całe trzy procent.

Oczami wyobraźni już widział swój powrót do domu i potencjalną kłótnię z rodzicami. Przez to także przypomniał sobie dzisiejszą i poprzednią rozmowę z Malią na temat Theo. W jego pamięci pojawiła się także sprzeczka pomiędzy Scottem a Theo, kiedy w sobotę Raeken przyszedł pomóc Liamowi z biologią.
     
    
- Przynajmniej nie wagarowałem kiedy popadnie.

- Tak, bo szpital jest na to najlepszą miejscówką.
    
    
Dopiero teraz do Liama dotarł sens tych słów. Wtedy, przez własne emocje to wszystko zignorował, jednak teraz uświadomił sobie, że coś musiało być powodem niewystarczającej obecności starszego w szkole. Będzie go musiał o to podpytać w najbliższym czasie. Przeszłość Theo wydawała mu się naprawdę intrygująca, tak jak samo zachowanie chłopaka w niektórych sytuacjach.

Ostatecznie jednak odrzucił te myśli i rozglądną się dookoła, próbując znaleźć jakikolwiek punkt odniesienia. Na chodniku był praktycznie sam, a przed nim kilkanaście metrów dalej kolejny zacieniony tunel. Wyciągnął telefon, przelotnie sprawdzając godzinę i coś mu mówiło, że nie zdąży na autobus. O ile trafi do przystanku. Uniósł z powrotem głowę i zauważył, że ktoś z przeciwnej strony wszedł do tunelu. Ciemna postać szła wolno, nieco chwiejnym krokiem.

Zajebiście - pomyślał skonsternowany Liam, spuszczając wzrok na telefon, by uniknąć kontaktu wzorkowego z pijanym mężczyzną. Wszedł do tunelu i poczuł jak ktoś zahacza o niego barkiem.

- Spierdalaj, gówniarzu - warknął facet, popychając Dunbara, któremu telefon prawie wyleciał z ręki, dlatego od razu schował go do kieszeni. Chłopak znowu przeklął siebie i dodatkowo los, który zsyłał mu takiego pecha.

- To pan... - urwał i odruchowo uchylił się przed pięścią lecącą w jego stronę. Wyuczonymi ruchami odepchnął od siebie przeciwnika, przyjmując pozycję bokserską.

- Może więcej szacunku, co, gnoju? - wycedził przez zęby mężczyzna, a Liam zdał sobie sprawę, że facet nie jest wcale aż tak bardzo pijany. Tylko na tyle trzeźwy, by zacząć bójkę.

Mocno popchnął Dunbara, który tak skupił się na złapaniu równowagi, że nie zdążył zrobić uniku przed nadchodzącym ciosem. Poczuł siarczyste uderzenie na policzku, dlatego zacisnął zęby i szybkim ruchem wyprowadził lewego sierpowego. Mężczyzna zaklął i złapał jego drugą rękę, czego Liam się nie spodziewał.

Twarda pięść wbiła się pod jego żebro i Dunbar poczuł jak traci dech w piersiach. Spróbował wyszarpać rękę z uścisku, jednak nadaremno, a po chwili otrzymał kolejny cios, niemal w to samo miejsce. Mężczyzna szarpnął nim i Liam poczuł jak traci równowagę.

Za nic nie miał z nim szans.

Upadł na beton i spróbował od razu wstać, co uniemożliwiło mu kopnięcie w brzuch. Spięte mięśnie złagodziły ból i dały mu więcej czasu na nabranie powietrza. Nim nadszedł kolejny cios, zdołał przybrać bezpieczną pozycję, gorączkowo starając się wymyśleć plan działania. Zacisnął zęby, gdy poczuł kolejne kopnięcie, które przyniosło bardziej bolesne efekty od poprzedniego.

- Ej! - usłyszał czyiś krzyk, a następnie szarpaninę. - Zostaw go, pan!

- Spierdalaj - odparował wstawiony, a Liam wykorzystał moment i podniósł się na równe nogi, dostrzegając chłopaka wyższego od siebie, który stał pomiędzy nim a mężczyzną.

- Swojego syna też tak pan napierdala? - rzucił ostrym głosem nastolatek, czym zaskoczył Dunbara.

- Powiedziałem, żebyś spierdalał, gówniarzu - odparował facet z zaciśniętymi pięściami.

- To pan powinien spierdalać, zanim zadzwonię po ojca - warknął chłopak, na co mężczyzna zarechotał, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Ty i twój jebany ojciec powinniście wreszcie zacząć sami załatwiać własne sprawy - wycedził przez zęby facet i dopychając bark chłopaka, obrzucił ich obu wrogim spojrzeniem na odchodne.

Liam zamrugał parokrotnie i kiedy mężczyzna zaczął odchodzić, Dunbar spojrzał ponownie na swojego wybawcę. Wyższy odwrócił się do niego z rozdrażnieniem wymalowanym na twarzy, by następnie rozchmurzyć się po głębszym wdechu.

- Znasz go? - mruknął Liam, wzrokiem wskazując kierunek, w którym odszedł wstawiony.

- Niestety - burknął, podchodząc parę kroków bliżej. - Ale nie warto o nim gadać, wierz mi. Jestem Luke, a ty?

- Liam - przedstawił się, ściskając wyciągniętą dłoń bruneta. - I dzięki za pomoc.

- Spoko - rzucił luźno Luke. - Odprowadzić cię? Żebyś znowu się na kogoś nie natknął.

Dunbar uśmiechnął się krzywo, przecząco kręcąc przy tym głową.

- Mieszkam daleko, ale byłbym wdzięczny, gdybyś pokazał mi, gdzie jest jakiś przystanek - wyjaśnił, spoglądając w ciemne tęczówki chłopaka.

- Nie ma sprawy - Luke skierował się do wyjścia z tunelu. - Zgubiłeś się?

- Niestety. Po zmroku moja orientacja w terenie jest chujowa - burknął Dunbar, równając z nim krok i dopiero kiedy to zrobił, uświadomił sobie jak bardzo jest przy nim niski. Theo tak nad nim nie górował.

- A telefon?

- Ma cały jeden procent.

- Ciekawie się bawisz - parsknął Luke, zerkając na niego. - Twoi rodzice są pewnie bardzo zadowoleni.

- Uprzedziłem ich - odpowiedział, uświadamiając sobie jaką ulgę czuje przynajmniej w tej jednej kwestii.

- Ile masz lat? - zapytał Luke z ciekawością w głosie. Liam spojrzał na niego, dochodząc do wniosku, że ze swoim wzrostem dla niego rzeczywiście musiał wyglądać jak dzieciak.

- Siedemnaście, a ty? - odpowiedział, spuszczając wzrok pod nogi.

- Dziewiętnaście - słysząc to Dunbar uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. - No co?

- Nic - rzucił, uświadamiając sobie, że Luke musiał dostrzec jego reakcję. - Po prostu mam sporo znajomych w twoim wieku.

- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytał, a Liam kontrolnie spojrzał na niego, czy aby na pewno nie wypowiedział tego ze złością. Jednak wyraz jego twarzy był łagodny, a na ustach błądził drobny uśmiech.

- No bo ile można? - odpowiedział, z rozbawieniem przewracając oczami. - Chociaż tak właściwie większość z nich to znajomi mojej siostry, więc teoretycznie można przymknąć na nich oko.

- Raczej lepiej mieć znajomych w swoim wieku - parsknął Luke. - Ale ja może się nie będę odzywał.

- Dlaczego?

- Niedawno przeprowadziłem się tu z ojcem i niektóre kontakty mi się pourywały - wyjaśnił swobodnie. - Także znajomych aktualnie mam niewielu.

- Ojcem? A co z matką? - wypalił Liam i dopiero po chwili dotarło do niego, że nie powinien był pytać. - Sory, ni...

- Spokojnie - zaśmiał się Luke, jednak kiedy Dunbar na niego spojrzał, dostrzegł odrobinę smutku w jego oczach. - Niestety, ale mama patrzy na nas z góry od jakichś dziewięciu lat.

Liam zmieszał się nieco, przypominając sobie o własnej stracie członka rodziny. Zerknął w górę i kiedy dostrzegł kilka gwiazd na nocnym niebie, pomyślał, że może jego ojciec też gdzieś tam jest. Zaraz potem w jego głowie pojawił się Theo, który cenił sobie gwiazdy bardziej od panoramy miasta. I Dunbar coraz bardziej zaczynał dochodzić do wniosku, że Raeken też kogoś stracił.

- Zmieńmy temat, bo sam się zmieszałeś - zaproponował Luke, tym samym sprowadzając Liama na ziemię.

- Dobry pomysł - wymamrotał, po czym dodał głośniej: - Na pewno wiesz, dokąd idziemy, skoro niedawno się tu przeprowadziłeś?

- Wiem, bo mieszkałem tu przez siedemnaście lat - parsknął brunet. - Więc spokojnie, nie zgubimy się. Rodzice cię nie zabiją.

- Mam nadzieję - rzucił Liam z krzywym uśmiechem.

- Opowiesz coś jeszcze o sobie?

- Nie, do końca będę siedział cicho - sarknął Dunbar, nie mogąc powstrzymać uśmiechu rozbawienia. - Nie wiem co mógłbym ci powiedzieć.

- Zawsze to możesz zadawać mi pytania - podsunął Luke. - Ale w granicach rozsądku, oczywiście.

- Najwyżej nie będziesz odpowiadał - stwierdził blondyn, przystając na jego pomysł. - Dlaczego przeprowadziłeś się z powrotem do Beacon Hills?

- Przez pracę taty - wyjaśnił. - Jest agentem FBI i czasami po prostu muszę jechać z nim. Nie zostawi mnie samego w innym mieście.

- Dlaczego? Jesteś pełnoletni.

- Tak, a on dzięki swojej pracy jest wstanie wymyślić pierdyliard czarnych scenariuszy - parsknął Luke. - Ale nie narzekam, bywa ciekawie, zresztą tak naprawdę mam tylko jego.

- Rozumiem - mruknął Dunbar, przypominając sobie czas, kiedy po śmierci ojca miał tylko mamę, dopóki ona nie związała się z tatą Malii. Z czego Liam w duchu naprawdę się cieszył, bo mimo tragedii mógł żyć w normalnej rodzinie.

- A ty od zawsze tu mieszkasz, czy też się przeprowadzałeś?

- Miasto to samo, tylko dom zmieniałem jeden raz - wyjaśnił, wspominając wyprowadzkę od dziadków ze strony taty.

- To jakim cudem nadal gubisz się w mieście? - parsknął Luke.

- Po prostu raczej bywałem na dzielnicach blisko domu - odpowiedział, wzruszając ramionami. - A w te rejony akurat rzadko jeżdżę, bo byłem u znajomego, którego znam od niedawna, można powiedzieć.

- Ano, to wiele tłumaczy.
      
     
*
    
     
- Chyba należą ci się przeprosiny - mruknął Derek, kiedy weszli do salonu.

- Za pewną część na pewno - westchnął Theo, zajmując miejsce na fotelu. Hale usiadł na kanapie, opierając łokcie na kolanach. Wyraz jego twarzy wyglądał na obojętny, jednak Raeken zbyt długo go znał, by nie widzieć tej skruchy w jego oczach.

- Trochę mnie poniosło, przepraszam - powiedział to tak szczerze, że brunet musiał zerwać kontakt wzrokowy. Nie potrafił szczerze rozmawiać i patrzeć komuś w oczy. Zawsze to było dla niego poważne wyzwanie.

- To o dumie mogłeś sobie darować - stwierdził Theo, a zabrzmiał przy tym bardziej gorzko, niż zamierzał. - Albo to, że sam sobie nie radzę. Nie trzeba się mną, kurwa, opiekować.

- Och, czyżby? - Derek uniósł brwi, a jego ton głosu nie zwiastował niczego dobrego. - Naprawdę myślisz, że dajesz radę? Proszenie o pomoc jest normalną rzeczą, sam ni...

- A ty? Byłeś w najgorszym bagnie i sam z tego wyszedłeś, bez niczyjej pomocy - zmarszczył brwi, przerywając mu dość burzliwie.

- Do kurwy nędzy, nie patrz na mnie, Raeken - warknął dosadnie, a Theo zaczął rozważać, czy aby na pewno powinni teraz ze sobą rozmawiać. - Te rzeczy nawet nie są porównywalne, kurwa, my nawet nie jesteśmy do siebie podobni.

Raeken prychnął i odwrócił głowę gdzieś na bok.

- Przynajmniej jedna rzecz, w której się zgadzamy.

- Stul pysk, bo nie skończyłem - ostrzegł surowo. - Sam nie dasz sobie z tym rady, kurwa, masz...

- Przeprosiłeś mnie, żeby teraz wracać do tego o co się kłóciliśmy? - wypalił z niedowierzaniem Theo.

- Możesz przestać mi przerywać? - syknął Hale, patrząc na niego śmiertelnie poważnym wzrokiem. - Sam nie dasz sobie z tym rady i masz tylko jeden sposób, żeby to zakończyć, rozumiesz? - dokończył swoją myśl, czego Theo starał się nie słuchać. Zacisnął szczękę, nie mając zamiaru podtrzymywać tego tematu. - A poza tym, mamy inne podejście do życia w kilku kwestiach więc, do cholery, przestań brać ze mnie przykład. I nie wracaj do mojego nałogu.

W tym momencie brunet zmrużył oczy i spojrzał na Dereka. Wiedział, że starszy nie lubił mówić o swojej przeszłości, dlatego Theo rzeczywiście nie poruszał tych tematów. Chociaż raz na jakiś czas warto zrobić odstępstwa od normy.

- Dlaczego? - zapytał wbrew jego prośbie. Na argument obrał fakt, że Hale miał nie rozmawiać z nim o przemocy domowej i złamał to słowo już kilka razy. - Nigdy mi nie powiedziałeś, jak z niego wyszedłeś.

- A ty nigdy mi nie powiedziałeś, jak zaczęła się twoja przemoc domowa, więc jesteśmy kwita - zripostował, na co Raeken zacisnął szczękę. W tym kontekście jego argument był raczej nieważny. - No chyba, że to sobie wyjaśnimy.

Theo otworzył usta, jednak słowa ugrzęzły mu w gardle. Skoro ukrywał to przez tyle lat, to czemu miałby teraz to wszystko wyjaśniać? Nienawidził wracać do przeszłości, a tym bardziej do początku tego wszystkiego. Nienawidził poczucia winy, które przygniatało go wtedy nieludzkim ciężarem. I nienawidził siebie, że nigdy nie wiedział, co powinien zrobić.

- Bo wydaje mi się, że obu nam jest trudno o tym mówić - wymamrotał Derek, nieprzerwanie wpatrując się w jego oczy. Raeken przełknął ślinę, odwracając wzrok od jego pociemniałych tęczówek. Stanowczo miał już dość własnych emocji na dziś. Chociaż, może jeśli się wygada to będzie mu lżej? Derek i tak już wiele o nim wiedział.

- Nie wiem - mruknął Theo, podnosząc na niego wzrok. - Jeśli ty tego nie wiesz, to nigdy wcześniej nie przeszło mi to przez gardło.

- I vice versa, Smokie - Hale uśmiechnął się krzywo.

Raeken tylko westchnął, opierając łokcie na kolanach.

- Wiesz, że nie lubię do tego wracać - zaczął Derek, zrywając kontakt wzrokowy. Najpierw spuścił spojrzenie na podłogę, a później popatrzył na Crow'a, który wskoczył na stolik kawowy. Szatyn wziął kota na ręce i odchylił się na oparcie, układając sobie pupila na kolanach. - Głównie dlatego, że moja moralność była wtedy na... bardzo niskim poziomie.

- W sensie?

- Dotarłem do takiego etapu uzależnienia, że podjadałem towar - westchnął, głaszcząc czarnego kocura, który zaczął mruczeć. - Czyli teoretycznie okradałem Argenta, co jest surowo... karane, delikatnie mówiąc. Po kilku złamanych kościach zrozumiałem, że długo tak nie pociągnę, bo to, co dostawałem od Argenta było moim jedynym zarobkiem.

- Złamanych kościach? - powtórzył Theo ze zmarszczonymi brwiami. Domyślał się, że Hale nie dał się tak po prostu pobić i musiała brać w tym udział na pewno więcej niż jedna osoba.

- Dragi i hajs to brutalny biznes, chyba nie muszę ci tłumaczyć dlaczego - odpowiedział Derek, patrząc na niego z politowaniem. Raeken nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok na mruczącego kota. - Ostatecznie Argent postawił mi ultimatum. Mam wypierdalać na odwyk albo wyjebie mnie z biznesu - kiedy brunet usłyszał wzmiankę o odwyku, przypomniał sobie, że przez długi czas nie widział Hale'a nigdzie w mieście. To akurat wiele tłumaczyło. - I chciałbym ci tylko przypomnieć, że tu na zwolnienie zamiast papierka dostajesz kulę między oczy.

- Pamiętam.

- Dlatego byłbym wdzięczny, gdybyś nie rozpowiadał, że sam z tego wyszedłem - kontynuował Derek.

- Rozpowiadał? - powtórzył Raeken, marszcząc brwi.

- Już nie pamiętasz, ja rozmawiałeś o tym z Corą? - Hale uniósł brew, a brunet momentalnie przypomniał sobie tamtą sytuację. Przeklął w duchu, uświadamiając sobie, że starszy ma rację, a Cora musiała porozmawiać z nim o tym, co zresztą zapowiedziała.

- Ale nawet na odwyku to wciąż zależy od ciebie - stwierdził Theo. - Zwłaszcza, że po wszystkim nie wróciłeś do tego, a wciąż masz do tego bardzo łatwy dostęp - mówił, uważnie obserwując Hale'a, który bez słowa głaskał Crow'a. - Chyba, że o czymś nie wspomniałeś.

- Na odwyku poznałem nałóg od innej strony, więc łatwiej było mi z tym walczyć - mruknął. - Chociaż czasami jest naprawdę ciężko.

- Ale jesteś czysty, tak? Nic nie wziąłeś od wyjścia z odwyku? - dopytywał. Wiedział, że to dla Dereka jest niewygodne, jednak chciał mieć pewność, że jego przyjaciel się nie poddał. Wystarczająco zniszczył swoje zdrowie.

- Tylko alkohol i papierosy - potwierdził, a Theo spadł kamień z serca.

- Ale skoro... łamali ci kości, to dlaczego nie poszedłeś z tym na psy? Albo do kogokolwiek?

Derek parsknął bez rozbawienia, kręcąc przy tym głową. Crow spiął się, kontrolnie patrząc na właściciela, jednak ostatecznie wrócił do poprzedniej pozycji. Szatyn w tym czasie ze sztucznym uśmiechem spojrzał na nastolatka, mówiąc:

- A ty czemu nie doniesiesz na ojca? - zapytał na pozór spokojnym głosem, posyłając mu wyczekujące spojrzenie, choć obaj znali jego reakcję.

Theo chwilę wpatrywał się w jego oczy, zastanawiając się, o który dokładnie powód mu chodzi. Ostatecznie jednak uznał, że Derek nie odwoływał się do jego wypowiedzi, a do paradoksu, przez który brunet sam nie poprosi o pomoc. Dlatego zacisnął szczękę i odwrócił głowę gdzieś na bok, byleby zerwać kontakt wzrokowy.

- No więc, kurwa, właśnie - usłyszał jak Hale ponownie się odezwał. - Zresztą, możemy się nie lubić, możemy się napierdalać, ale na psy nie donosimy. To nie honorowo, pamiętasz?

- A sam wypominasz mi, że nie powiedziałem kundlom o ojcu - skomentował, patrząc na niego z niedowierzaniem.

- To inny stopień skurwielenia - stwierdził Derek. - Na ulicy napierdalasz się z jakiegoś powodu. Ja byłem winny i dostałem to, na co zasłużyłem. Sprawiedliwość. A ty ile razy dostałeś, bo taki miał kaprys?

Theo przełknął ślinę, ponownie odwracając wzrok. Nie chciał myślami wracać do żadnego pobicia. Wystarczająco cierpiał podczas tego i wolał ich nie rozpamiętywać.

- On też mnie napierdala z jakiegoś  powodu - wymamrotał, spuszczając wzrok na podłogę.

- No, to teraz chyba twoja kolej na wyznanie - oznajmił Derek, chwilowo skupiając więcej uwagi na swoim kocie. - Chętnie posłucham, z jakiego powodu ten skurwiel niszczy ci życie.

Theo wziął głęboki wdech, a wydychając powietrze, przymknął oczy, spuszczając nieco głowę. Przeczesał ręką włosy i musiał się poważnie zastanowić, czy w ogóle jest sens by o tym mówić. W końcu ukrywał to przed wszystkimi przez tyle lat i teraz musiał do tego wrócić. Po co, skoro wcześniej było to niepotrzebne? Nie zmieniłoby to nic, poza tym, w jaki sposób Hale będzie na niego patrzył.

Nie miał pewności, że Derek nie zareaguje tak samo jak wszyscy ci, co znali prawdę. Nie chciał, by też uznał go za winnego, a jedynym sposobem by się obronić było wyjaśnienie tego wszystkiego. Nie był gotowy wdawać się w szczegóły. Nie zrobił tego przez tyle lat i wciąż nie był w stanie o tym rozmawiać.

Nigdy nie umiał rozmawiać o swoich problemach.

- Ojciec wini mnie za śmierć mojej siostry - odezwał się w końcu, wciąż z przymkniętymi oczami opierając głowę na dłoni której palce miał wplecione we włosy.

W pierwszym momencie Derek nie odpowiedział. Theo nie usłyszał żadnej jego reakcji i nie spojrzał w jego stronę. Po prostu siedział w niezmienionej pozycji, bojąc się konsekwencji.

- Nigdy nie mówiłeś, że miałeś rodzeństwo - mruknął cicho Hale, a Raeken nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że starszy ma nieco zmarszczone brwi.

- Dobre określenie, miałem - podkreślił, ponownie przeczesując ręką włosy i wreszcie otworzył oczy, jednak wzrok zawiesił na podłodze. - Tara zginęła, kiedy miałem jedenaście lat - o wcześniejszej stracie Tylera wolał nie wspominać. - Najpierw ojciec ograniczał się do przemocy psychicznej. Już nie byłem jego synem, tylko bachorem i porażką. Kiedy wypił za dużo, czasami byłem mordercą, ale najczęściej dawał mi do zrozumienia, że jestem po prostu nic nie wartym gównem - z trudem przełknął ślinę, przeczesując ręką włosy - które nie zasługuje na nic lepszego.

Derek słuchał tego w ciszy, nie przerywał mu, a Theo mógł tylko domyślać się wyrazu jego twarzy. Nie patrzył mu w oczy, po prostu wzrok tępo wbijał w panele, czując jak pod powiekami powoli zaczynają zbierać się łzy.

- W tym czasie robił rzeczy, które ignorowałem - kontynuował. - Popychał mnie, niby niechcący, i ogólnie przestał być delikatny. A kiedy już jednak zrobił coś, co mnie zabolało, od razu przepraszał. Oczywiście bez żadnego skutku.

Urwał na moment i przymknął znowu oczy, starając się skupić na tym, by powstrzymać łzy, które pojawiły się w kącikach jego oczu. Odetchnął głęboko, zbierając się w sobie, jednak jeszcze długa chwila minęła, nim odezwał się ponownie.

- Pierwszy raz uderzył mnie, gdy miałem dwanaście lat. Później to powtarzało się, kiedy zrobiłem coś złego, a z czasem po prostu... - pociągnął nosem - mocniej dostawałem za zwykłe pierdoły, jak zbicie talerza.

- A twoja matka? Nic nie robiła? - wychrypiał Derek. Theo spojrzał na niego, otwierając powieki i wtedy zdał sobie sprawę, że już ma szklane oczy. Dlatego zerwał kontakt wzrokowy i spuścił znowu głowę, odruchowo ukrywając swoje łzy. Czego od razu pożałował, kiedy pierwsza słona kropla spadła na panele.

- Udawała, że w ogóle nie widzi moich siniaków, a kiedy uderzył mnie przy niej, upominała go tylko z początku - mówił drżącym głosem. - Nawet nie stawała w mojej obronie, po prostu z oburzeniem wołała jego imię, a on i tak ją ignorował - przerwał na moment, wierchem dłoni ocierając łzę z policzka. - Nie miałem już rodzeństwa, ojciec przestał być tatą, a matka nie była mamą. I dom już nie był domem. Po prostu zostałem, kurwa, z niczym.

Wziął głębszy wdech i wypuścił wolno powietrzę, próbując się opanować. To jednak niewiele dało, jego głos wciąż był bliski załamania. 

- I, wiesz, może byłoby lepiej, gdyby nie fakt, że fizycznie miałem to wszystko i... przez to psychicznie jeszcze bardziej czułem... - urwał, kiedy jego głos się załamał. Usłyszał jak Derek wstaje z kanapy i poczuł jego dłoń na swoim ramieniu, w geście ponaglającym do wstania. Dlatego niewiele myśląc Theo podniósł się i po prostu przytulił do Hale'a.

Niemal natychmiast poczuł obejmujące go ramiona, które od zawsze były dla niego oznaką bezpieczeństwa. Nie czuł się już tak samotnie, ciepło jego ciała zapewniało go o obecności Dereka. I choć nie zawsze potrafił wspierać go mentalnie, tak to była alternatywna forma, dzięki której Theo mógł poczuć namiastkę tego, co kiedyś nazywał domem. Specyficzną kombinację uczucia wsparcia, przynależności i poczucia bezpieczeństwa.

- Jak kłóciliśmy się wtedy, wspomniałeś, że próbowałeś się ratować - przypomniał cicho Hale, nieco zmieniając temat.

- Mhm - potwierdził, pociągając nosem. Odsunął się od Dereka i obaj usiedli obok siebie na kanapie tak, że szatyn pocieszająco objął plecy nastolatka. - Kiedy miałem czternaście lat. Było mi cholernie ciężko i chciałem porozmawiać o tym ze szkolnym psychologiem... - odchrząknął, jednak jego głos pozostał załamany - i z początku mi uwierzyli, ale potem ważniejsze było zdanie szanowanego prokuratora i jego żony. Bo w końcu "to dorośli ludzie", którzy mają lepsze argumenty. A nasza rodzina jest przecież "taka idealna", że ja jako rozpieszczony dzieciak na pewno coś sobie wymyśliłem.

- Dlatego boisz się prosić o pomoc? Bo nikt ci nie uwierzy? - spytał miękko Derek, gładząc jego plecy, podczas gdy Theo próbował się uspokoić.

- To już pół biedy, ale... - pociągnął nosem i bezsilnie przytulił się do Hale'a, czując jak dreszcz strachu przechodzi po jego plecach - ja n-naprawdę nie chcę powtórki - załkał, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. - Boję się co on mi z-zrobi, bo jest ostatnio j-jeszcze bardziej brutalny.

- Smokie... - mruknął Derek, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Theo drgnął wzmacniając uścisk i skarcił się w duchu, bo, cholera, znowu dał się ponieść emocjom.

- I-i co z tego, że psy się tym zajmą, s-skoro muszą mieć czas na zebranie dowodów? J-już raz opieka społeczna odpuściła, to dlaczego mieliby n-nie zrobić tego znowu? A-a poza tym, co mi z tego, że się wyprowadzę, j-jak on może mnie znaleźć? Ty nie będziesz chronił mnie cały czas...

- Shh, coś wymyślimy, Smokie - odezwał się Derek, gładząc jego plecy. - Spokojnie, jakoś to poukładamy, obiecuję.
     
    
*
     
     
Liam wszedł do domu, od razu zamykając za sobą drzwi. Dzisiejszy powrót uznawał za totalną porażkę i nawet nie chciał wiedzieć, jak to by się skończyło gdyby nie Luke. Kiedy już siedział w autobusie, telefon doszczętnie mu się rozładował i nie miał pojęcia, która jest teraz godzina.

- Liam! - usłyszał głos swojej mamy, stłumiony przez ściany.

Westchnął głęboko i udał się do salonu, gdzie zastał kobietę oglądającą telewizję.

- Bardzo mi się oberwie? - zapytał, przystając przodem do niej.

- Zależy za co - odpowiedziała pozornie spokojnym głosem. - Jeśli nie wiesz, jak skądś wrócić, to dzwoń do mnie albo do taty. Ewentualnie d...

- Ale ja wiedziałem, tylko po prostu źle poszedłem - bronił się. Jednocześnie przypomniał sobie wstawionego mężczyznę i dziękował w duchu, że ten uderzył go w twarz w miejscu, gdzie rzadko pojawiają się widoczne obrażenia.

- Co nie zmienia faktu, że jeszcze jedna taka sytuacja, a będziesz wracać o wiele wcześniej, skoro nie możesz odnaleźć się w mieście po zmroku - zadeklarowała stanowczym głosem, a Liam zacisnął pięści, wkładając je do kieszeni. - I mów nam, kiedy kogoś zapraszasz do domu, żeby nie było tak jak...

- Gdybym to planował, to bym ci powiedział - wypalił. - Nie wiedziałem, że on przyjdzie.

- Dobrze, ale to jest twój dom, nie jego, i to ty powinieneś decydować, kiedy ktoś przychodzi - oznajmiła surowo.

- To nie tak - jego głos zabrzmiał bardziej krucho niż zamierzał. - Theo po prostu ma problem z koszmarami, tak jak ja - użył kłamstwa, które wymyślił wciągu dzisiejszego dnia. Dostrzegł, że twarz mamy złagodniała, więc kontynuował: - No i dzisiaj w nocy właśnie zadzwonił, żeby zapytać, czy może przyjść. A ja się zgodziłem, bo wiem jak to jest. Zresztą ja u niego też raz byłem, pamiętasz?

Czuł jak serce bije mu w piersi, a w uszach słyszał własne tętno. Nie okłamywał rodziny, zwłaszcza mamy, dlatego za każdym razem stresował się, kiedy musiał zataić prawdę. Nie był też wcale takim dobrym kłamcą, więc bał się, że mogą mu nie uwierzyć.

Wolał mówić prawdę, jednak teraz przecież nie mógł powiedzieć, że Theo tak naprawdę miał uzasadnione oczekiwanie odpłaty oraz, że był wtedy nietrzeźwy. Zwłaszcza z tego drugiego względu mama mogłaby podzielić zdanie Malii, czego Liam bardzo nie chciał.

- Dobrze, ale następnym razem uprzedzaj nas, w miarę możliwości - poleciła, a on z ulgą skinął głową. - A jak poszedł ci ten sprawdzian z biologii?

- Chyba dobrze, tak mi się wydaje - powiedział, wzruszając lekko ramionami. - Pani mówiła, że oceny powinny być wciągu około dwóch dni.

- Okej - kobieta uśmiechnęła się delikatnie. - Spakuj się na jutro i idź spać, późno już jest. I telefon naładuj na jutro.

- Dobrze, dobranoc - pożegnał się i wyszedł z salonu. I dopiero kiedy wchodził po schodach, uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro