Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 45

Z deszczu pod rynnę - pomyślał Theo, tępo wpatrując się w blat biurka szeryfa. Został zaprowadzony do jego gabinetu i teraz siedział, czekając aż Stilinski do niego przyjdzie, by rozpocząć przesłuchanie. I już sam nie wiedział czy woli siedzieć tutaj ze strachem, że powie coś nie tak, czy być dalej w domu, otrzymując kolejne ciosy.

A jego myśli znowu zaprzątał temat tabletek. Jakim cudem poczuł wtedy ból, skoro był na lekach? Albo dostał tak silne uderzenie, albo jego organizm zaczynał się przyzwyczajać. Co było całkiem logiczne, kiedy Raeken przypomniał sobie, jak często je zażywał. Zaklął siarczyście w myślach, zdając sobie sprawę, że będzie musiał brać teraz zwiększoną dawkę.

Odwrócił głowę w stronę drzwi, kiedy te się otworzyły. I zmarszczył brwi zdziwiony, kiedy ujrzał w nich swojego rówieśnika. Szatyn jak gdyby nic wszedł do środka, kierując się za biurko swojego ojca.

- Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że jestem w złym miejscu - wymamrotał Theo, obserwując go z dystansem.

- Miejsce dobre. Zły Stilinski ci się trafił - rzucił z uśmiechem Stiles, odchylając się na oparcie i złożył ręce na piersi, a przy tym mierzył go uważnym spojrzeniem. - Powiem ci, że zaskoczyłeś mnie wczoraj.

Raeken zacisnął szczękę, przypominając sobie ich rozmowę telefoniczną. Jednak nie odezwał się, uparcie wpatrywał się w jego diabelskie ciemne oczy. Byli na komisariacie, w gabinecie samego szeryfa miasta. Theo doskonale zdawał sobie sprawę, że w takim miejscu może być podsłuch, dlatego wolał nie ryzykować. Jeżeli miałby coś mówić, wolał obciążać także Stilesa.

- Często przechodzisz takie załamania nerwowe? - szatyn uniósł brew, lustrując go wzrokiem. - Czy to po prostu Derek jest dla ciebie aż tak ważny?

- Tak działa szczera przyjaźń, jakbyś chciał wiedzieć - odpowiedział z beznamiętnym wyrazem twarzy. - Ale właściwie to nie dziwię się, że nie rozumiesz. W twoim przypadku trudno o taką relację, szmato.

- Nie znasz mnie, Raeken - uśmiechnął się pobłażliwie Stiles.

- I vice versa, Stilinski - warknął. - Taka była umowa, mieliśmy rozmawiać tylko o interesach, nie o sprawach osobistych. Więc czy możesz mi, kurwa, wytłumaczyć, po jaką cholerę wpierdalasz się w moje życie?

- Bo jesteś nieposłuszny - odpowiedział swobodnie, jakby to było oczywiste, po czym z uśmiechem dodał: - A ja lubię dostawać to, co chcę.

- Więc czego chcesz? - syknął Raeken, zmieniając temat. Wiedział, że wtedy w nocy chłopak dzwonił po coś. A teraz Theo nie miał ochoty na irytujące rozmowy o pierdołach.

- Kolejnej przysługi - oznajmił Stiles.

- Hamuj się, teraz moja kolej - warknął stanowczo, mierząc go wrogim spojrzeniem. - Wiesz jakie są zasady. Nie oczekuj dwóch przysług pod rząd.

- Dlatego chciałem ci powiedzieć, żebyś szybciej zastanawiał się nad własną - wyjaśnił spokojnym głosem, a ten spokój zadziałał na nerwy brunetowi.

Jednak Theo ostatecznie tylko zacisnął szczękę, powstrzymując się od komentarza. I w duchu sobie za to podziękował, kiedy do gabinetu wszedł szeryf, który zapewne by go usłyszał.

- Stiles, wracaj do domu - zganił swojego syna, który posłusznie wstał z siedzenia.

Bez słowa, wyszedł z pomieszczenia, gdzie został tylko mężczyzna i Raeken. Brunet siedział tak naprzeciw Stilinskiego, jednak nie czuł należytego respektu, choć wiedział, że powinien. Rodzący się wewnętrzny niepokój było jedynym, co odczuwał w tamtym momencie. Miał świadomość, że jeśli powie coś nie tak, może wsypać siebie i przyjaciół, dla których może się to wszystko źle skończyć. Zwłaszcza dla Dereka.

Uspokajał się jedynie myślą, że przecież mają ustaloną wersję. Theo wiedział co miał powiedzieć i jak się zachować. Nie powinien się bać i miał tego świadomość, ale jego ciało reagowało inaczej. Co od zawsze było dla niego uciążliwe.

- Znasz rodzinę Ganves? - spytał szeryf, a Theo zmarszczył brwi.

Nie spodziewał się takiego tematu, był święcie przekonany, że będzie wypytywany o Jacksona. Tak jak cała reszta chłopaków z ich paczki, więc dlaczego, do cholery, Stilinski pytał o Ganvesów? Z każdą kolejną chwilą Raeken zaczynał mieć złe przeczucia co do tego przesłuchania.

- Kiedyś, zanim stąd wyjechali - mruknął, rozważając o co może chodzić. Oraz czy może mówić prawdę. Teoretycznie policja nie miała mu nic do zarzucenia w sprawie Ganvesów. Ale w praktyce, była jedna sytuacja, która mogła to podważyć. Choć dotyczyło to też Luke'a, a prawo nie powinno działać wstecz.

- Wiedziałeś o tym, że sześć dni temu wrócili do Beacon Hills?

- Nie - odpowiedział neutralnie, zgodnie z prawdą. Nie miał o tym pojęcia, choć w trakcie drogi na posterunek wywnioskował to po słowach ojca. - A co to ma do rzeczy?

- Dużo, ponieważ pod wpływem alkoholu Roger Raeken, twój ojciec, dopuścił się zniszczenia mienia pana Carrolla Ganvesa - wyjaśnił krótko szeryf, a Theo poczuł ucisk w okolicy żołądka. Nieco podniósł się poziom jego stresu i nie miał pojęcia, którym z czynników jest to spowodowane. - Uszkodził jego samochód. Na twojego ojca została nałożona kara grzywny, jednak wciąż nie mamy konkretnego powodu, dlaczego to zrobił.

Nastolatek mrugnął, uświadamiając sobie, że przez ostatnie dni ojca prawie nie było w domu. Nie bardzo go to interesowało, jednak nie chciał mieć przesłuchania w jego imieniu. Aż poczuł ciarki na plecach na samą myśl, co ojciec mu zrobi, jeżeli niechcąco czymś by go wsypał.

Brunet na moment zapomniał zareagować. Siedział tak rozkojarzony, a w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Pamiętał, że pan Carroll i ojciec mieli o coś spór, jednak nigdy nie wiedział, czym było to spowodowane. Ani po czyjej stronie leży wina.

- Nie wiedziałeś o tym? - zapytał szeryf, co wyrwało Raekena z myśli. Podniósł wzrok na mężczyznę i dopiero w tym momencie zauważył, że ten mu się uważnie przyglądał.

- Nie.

Starał się odpowiadać krótko i na temat, zgodnie z radą Dereka, który zawsze wpajał mu, żeby nie rozgadywać się i niejasno odpowiadać na zadane pytania. W tym akurat Theo miał wprawę. Nawet w prywatnych rozmowach dawał jak najmniej informacji na swój temat, obawiając się, że cokolwiek może zostać użyte przeciwko niemu. Teraz stawka była o wiele wyższa.

- Nie zdziwił cię fakt, że w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego października Roger nie wrócił do domu? - Stilinski uniósł brew, atakując od innej strony. Nastolatek potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, co robił tamtej nocy. I jedyne co pojawiło się w jego pamięci to domówka u Petera, litry alkoholu oraz ciepło ciała Dereka, z którym zasnął. A potem ranek i jazda z Deucalionem do szkoły. Pamiętał jak wcześniej wstąpili do Theo po rzeczy i rzeczywiście ojca nie było w domu. Choć wtedy nastolatek głównie skupił się na uldze.

- Tamtej nocy byłem poza domem - odpowiedział zgodnie z prawdą, omijając szczegóły tamtego wieczoru.

- Gdzie? - zapytał mężczyzna, a zielonooki zmarszczył brwi z niezadowoleniem.

- To chyba nie jest potrzebne? - podsunął, zgodnie z zasadą podawania jak najmniejszej ilości informacji.

- Owszem, jest - zaprzeczył szeryf. - Mam pewne podejrzenia i muszę je połączyć z rzeczywistością. A twoje zeznania mają mi w tym pomóc, więc pytam ponownie; gdzie byłeś w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego października?

- U znajomej, robiła domówkę - wyjaśnił, umyślnie nie podając ani imienia, ani nazwiska. Zresztą po części powiedział prawdę. Tylko, że właścicielem mieszkania jak i organizatorem był Peter, nie Cora.

W odpowiedzi Stilinski skinął głową i włączając długopis, zapisał coś w swoim notatniku.

- Cóż, wracając do Rogera, to tamtą noc spędził u nas na izbie wytrzeźwień - poinformował go. - Rozmawiałeś o tym ze swoim tatą?

"Tatą"? - prychnął w myślach. Nie cierpiał tego określenia, jego ojciec na nie nie zasługiwał.

- Nie. Przecież mówię, że nie wiedziałem - oznajmił relatywnie spokojnym głosem, choć nerwy brały nad nim górę. Miał w sobie zbyt dużo frustracji, dzisiejsze spotkanie z ojcem, problem z tabletkami i jeszcze to cholerne przesłuchanie. Z którego chyba prędko nie wyjdzie.

Szeryf w odpowiedzi tylko ponownie skinął głową. Nastolatek domyślił się, że to jakiś jego tik nerwowy, jakby chciał oznajmić, że przyjął coś do wiadomości.

- A co u twojej matki? - nagle zmienił temat, czym totalnie zbił Theo z tropu. Zielonooki nie spodziewał się pytania tego typu. Dlatego w pierwszej chwili nie miał pojęcia jak odpowiedzieć.

- Leży w szpitalu - palnął, odganiając od siebie myśli, jak bardzo jego relacje z rodziną są popieprzone.

- I jej stan pozostaje w normie? Odkąd tam trafiła nie było żadnych powikłań zdrowotnych? - dopytywał Stilinski, a Theo wpatrywał się w niego z niezrozumieniem.

- Co to ma do rzeczy? - spytał, po części umyślnie unikając odpowiedzi. No bo jak miałaby ona brzmieć? Znał tylko przyczynę jej pobytu.

- To ja tu powinienem zadawać pytania - upomniał go łagodnie szeryf. - Staramy się znaleźć powód, dla którego Roger dopuścił się wykroczenia. Ponieważ nie podał jasnej przyczyny, przypuszczamy, że może to być podłoże psychiczne - kontynuował. - Zważywszy na fakt, że twoja matka od dłuższego czasu leży w szpitalu. Dlatego pytam; pogorszył się jej stan?

Raeken przełknął ślinę, rozważając kłamstwo. Jednak jaki ono miało sens, skoro policja miała wiele dróg, by sprawdzić jego wiarygodność? Żaden.

- O ile mi wiadomo, to nie było żadnych powikłań - mruknął, szacując to na podstawie zachowania ojca, które było jego jedynym punktem odniesienia w tej sprawie.

- A rozmawiałeś z tatą, o tym jak się czuje? Albo on z tobą? Mam na myśli temat zdrowia twojej matki.

Theo zmarszczył brwi. Nie widział sensu w przeprowadzaniu takiej rozmowy. Nawet jeżeli miałby normalne relacje z ojcem. Nie rozumiał, czemu miałoby to służyć, dlatego pytanie Stilinskiego zbiło go z tropu.

- Nie, po co?

- Żeby sprawdzić, czy nie potrzebujecie wzajemnego wsparcia - mężczyzna wzruszył ramionami, tłumacząc cierpliwie. - Kiedy ktoś z rodziny jest tak poważnie chory, może to bardzo negatywnie wpłynąć na innych domowników.

Wpłynęło. W zeszłym roku - pomyślał Theo, nie mając pojęcia co odpowiedzieć. Dlatego milczał, starając się wyglądać na obojętnego. To chyba wychodziło mu najlepiej.

- Wspomniałeś, że znałeś rodzinę Ganves, nim stąd wyjechali - szeryf wrócił do poprzedniego tematu, co niezadowoliło zielonookiego. - Jakie miałeś relacje z Lukiem i panem Carrollem?

- Dobre - rzucił krótko. - Chodziliśmy z Lukiem do jednego liceum.

- Przyjaźniliście się ze sobą? - podsunął Stilinski, a nastolatek skinął głową, nie mając ochoty przyznawać tego na głos. Wolał też pominąć temat ich związku. - Carroll i Roger nie mieli nic przeciwko tej relacji?

- Pan Ganves z początku był sceptycznie nastawiony, ale Luke go przekonał - odpowiedział, siłą rzeczy wspominając awanturę, jaką zrobił mu Luke. Że "przecież Theo nie jest taki jak ojciec". Raeken pamiętał, kiedy chłopak opowiadał mu o tej kłótni, przy okazji czego zielonooki pierwszy raz usłyszał o sporze pomiędzy ich ojcami.

- A Roger?

- Nie wiedział - brunet wzruszył ramionami.

- Ukrywałeś to ze względu na napięte relacje jego i Carrolla? - zapytał mężczyzna.

- Tak - potwierdził, choć prawda była gdzieś pośrodku. Wolał to jednak pominąć, nie chciał się rozgadywać. Ani wspominać tamtych czasów.

- Wiesz, o co są pokłóceni? - Stilinski spytał wprost, uważnie go obserwując, co zaczynało irytować Theo, choć doskonale znał powód.

- Nie.

- Nie rozmawiałeś o tym ze swoim ojcem? - szeryf uniósł brew.

- Nie - uciął znowu.

- Dziwią mnie twoje relacje z rodziną - oznajmił otwarcie mężczyzna, a Raeken przeklął w duchu. Impulsywnie, powiedział pierwszą lepszą wymówkę, jaka przyszła mu do głowy.

- Są całkiem normalne, po prostu wszyscy jesteśmy trochę zabiegani - rzucił, starając się mówić naturalnym tonem głosu. Choć te kłamstwa o rodzinie zawsze najtrudniej przechodziły mu przez gardło, pomimo, że niektóre wymówki miał już dawno przygotowane. - I nikomu się nie spieszy do zmiany czegokolwiek.

- No tak, masz sporo na głowie. Dwie prace, plus szkoła - potwierdził Stilinski, a Theo poczuł się nieswojo z faktem, że szeryf sprawdził go przed tym przesłuchaniem. - To pewnie dużo presji. Dlatego zadajesz się z patologicznym towarzystwem?

- Gówno prawda - prychnął, odwracając głowę gdzieś na bok.

- Uważaj na słowa - ostrzegł go spokojnym głosem. - Po prostu według mnie, jeżeli ktoś zażywa narkotyki, to to już jest patologia - oznajmił Stilinski. - Na przykład ktoś taki jak Derek Hale.

- Dawno już rzucił ten syf - warknął impulsywnie Raeken w obronie przyjaciela. - Jest czysty, więc z całym szacunkiem, szeryfie, ale proszę nic mu nie zarzucać.

- Bardzo lojalna reakcja - pochwalił go mężczyzna, bez aprobaty w głosie. - Dziwi mnie tylko fakt, że pan Hale jest przekonany, że nikt nie wiedział o jego uzależnieniu.

A Theo uświadomił sobie, że dał się złapać w pułapkę.

- Bo nie rozmawialiśmy o tym - odpowiedział, a te pięć słów było przekłamanych do granic możliwości. Kłócili się o to niezliczoną ilość razy. - Sam się domyśliłem, bo widziałem w jakim jest stanie.

- I nic mu wtedy nie powiedziałeś? Przyjaciel chyba powinien pomagać - stwierdził, a brunet zacisnął szczękę, wychwytując w tym prowokację.

- Sam dał radę - uciął, z trudem nie reagując na zaczepkę szeryfa.

- W waszej paczce wszyscy tacy jesteście? - spytał Stilinski. - Widzicie problem, ale nie reagujecie? - ciągnął, a Theo nie odpowiedział. Milczał, bo nie miał pojęcia, czy ktoś inny też dostał to pytanie. Jeżeli tak, łatwiej mógł zjebać całą sprawę, bo wystarczyła jedna nieścisłość. I kamień spadł mu z serca, gdy mężczyzna odezwał się ponownie. - Bo Jackson Whittemore miał spory problem, myślę, że dość widoczny.

- Jaki? - Raeken zmarszczył brwi, na moment zastanawiając się o co chodzi. Zabrzmiało inaczej niż zasugerowanie nielegalnych walk.

- Nie zauważyłeś, że często chodził pobity? - szeryf uniósł brew.

- Jackson miał treningi i po prostu lubił się napierdalać, każdy to wiedział - nastolatek jak gdyby nic wzruszył ramionami.

- Uważaj na słowa - przypomniał znowu szeryf, tym razem bardziej surowym głosem.

- Przepraszam - rzucił odruchowo, bez żadnej skruchy.

- Skąd pomysł, że Whittemore chodził na zajęcia? - szeryf wrócił do tematu, a Theo zmarszczył brwi, udając dezorientację. Dokładnie tak, jakby dziwiło go podważenie tak oczywistego faktu.

Czas na odegranie roli.

- Jackson sam tak mówił. Jeszcze nam opowiadał, jak to jeździł na zawody - kłamał z przekonaniem w głosie, jakby to rzeczywiście była prawda. Choć prawdą jedynie miało się to stać, w oczach funkcjonariuszy.

- Cóż, nie było żadnych treningów czy zawodów. Brał udział w nielegalnych walkach - oznajmił stalowym głosem mężczyzna. Raeken zamrugał parokrotnie, nieznaczenie unosząc brwi.

- Co, proszę? - spytał, perfekcyjnie udając zdziwienie.

- Nic o tym nie słyszałeś? - zapytał z powątpieniem Stilinski. - Sporo minęło od dnia, w którym przesłuchaliśmy twojego pierwszego znajomego. I nie chce mi się wierzyć, że nie dotarły do ciebie żadne informacje.

Zielonooki zmarszczył brwi i dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że takie zdziwienie było nie na miejscu. Zaklął w myślach, zdając sobie sprawę, że musi znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie na własne zachowanie.

- Po prostu jestem zdziwiony, że on brał udział w czymś takim - wyjaśnił, obierając kierunek z jak najmniejszą ilością kłamstw po drodze. Na wszelki wypadek, nie chciał się pogubić.

- Dlaczego? - szeryf uniósł brew. - Mieszka sam, jego rodzice są w Arizonie, nikt go nie pilnuje, a jego jedynym obowiązkiem są studia.

- Ale ma pieniądze - odpowiedział Theo, wzruszając ramieniem. - To mi nie pasuje.

- Dlaczego?

- Na walki idzie się, żeby zarobić - stwierdził nastolatek, jakby to było oczywiste. Choć nie wiedział za wiele o tych walkach, to ten fakt akurat zapadł mu w pamięć. - On nie ma po co.

- Dobrze, zostawmy na chwilę ten temat - westchnął mężczyzna i pochylając się nad notatnikiem, wziął do ręki długopis. - Jakie mieliście relacje?

Te ciągłe zmiany wątków zaczynały irytować Raekena. Choć doskonale wiedział, że szeryf robi to po to, by uśpić jego czujność oraz rozpoznać kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamstwo. Dlatego Theo starał się przez cały czas zachowywać tak samo, by Stilinski miał błędne punkty odniesienia.

- Ja i Jackson, czy grupa? - dopytał, nie mając zamiaru przez przypadek udzielić jakiejś dodatkowej informacji.

- Ty i Whittemore - wyjaśnił mężczyzna, obracając długopis w dłoni.

- Na ogół neutralne - odpowiedział swobodnie brunet, lekko wzruszając przy tym ramieniem.

- Co masz na myśli? - dopytał Stilinski, przechylając nieco głowę i odłożył długopis z powrotem na biurko. Następnie odchylił się na oparcie fotela, składając ręce na piersi.

- Mieliśmy małe spięcie - wymamrotał Theo, dopiero teraz uświadamiając sobie, że sam zaczął zły temat. Zaklął siarczyście w myślach, ganiąc się za swoją głupotę.

- Spięcie? - powtórzył Stilinski. - Czyli Whittemore ci to zrobił?

Zadając to pytanie, ręką wskazał ślady na szyi, a brunet domyślił się, że chodzi także o bliznę na łuku brwiowym. Poczuł ucisk w okolicy żołądka i przyspieszone bicie własnego serca. Łudził się, że nikt nic nie zauważył, w końcu te siniaki były ledwo widoczne.

Najwyraźniej się przeliczył.

- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą. Dusił go ktoś inny, a rozcięcie na brwi postanowił przemilczeć. W końcu to nie było nic wielkiego.

- Więc kto cię pobił?

To pytanie zawisło w powietrzu, a Theo spuścił wzrok na blat biurka. Przecież mógł zaufać policji, o ile byłby w stanie powiedzieć, w czym rzecz. Funkcjonariusze mogliby się tym zająć i jego ojciec może w końcu poniósłby konsekwencje.
   
    
- Jeśli powiesz coś, kurwa, na temat domu, to przysięgam, że nie ręczę za siebie.
   
    
Poczuł ciarki na plecach, kiedy słowa ojca odbiły się echem w jego głowie. Siedział w bezruchu, czując jak strach przejmuje nad nim kontrolę. Wiedział, że ojciec nie rzucał słów na wiatr. I wiedział też, że może się to cholernie źle skończyć.

- Kto cię pobił? - szeryf ponowił pytanie.

Raeken podniósł na niego puste spojrzenie, uświadamiając sobie, że milczeniem kopie pod sobą jeszcze większy dołek. Przełknął ślinę, czując jak serce podchodzi mu do gardła i odezwał się, choć nie miał pojęcia, jakiego kłamstwa powinien użyć.

- Odmawiam składania zeznań w tej sprawie - oznajmił spokojnie, starając się wyglądać na opanowanego.

Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, jakby policjant próbował czytać mu w myślach. Brunet z niezmiennym wyrazem twarzy wytrwale znosił to przeszywające spojrzenie. Choć czuł się cholernie nieswojo.

- Mogę znać powód? - odezwał się wreszcie Stilinski i odchylił na oparcie, składając ręce na piersi.

Theo zacisnął szczękę, czując, że traci grunt pod nogami. Przecież nie mógł powiedzieć, że boi się konsekwencji. Ani, że boi się powtórki.

- Po co? - mruknął w końcu.

- Przedstawię ci jak to wygląda z mojej perspektywy - zaczął szeryf. - Zadajesz się z Jacksonem i oboje bierzecie udział. W końcu musieliście walczyć przeciwko sobie, co wywołało między wami konflikt. Teraz nie zeznajesz, żeby chronić siebie i prawdopodobnie jego.

Raeken zmarszczył brwi. Otworzył usta i wziął wdech, by coś powiedzieć, jednak słowa ugrzęzły mu w gardle.

Kurwa, policja to jednak umie wymyślać bajki - pomyślał zawistnie. Dalej milczał, nie wiedząc co powinien powiedzieć. W głowie obracał same wulgaryzmy, jakby to miało pomóc lepiej niż dobrze przemyślany plan.

- Ale jeśli zeznasz w sprawie kto cię pobił - ciągnął Stilinski - mógłbyś jeszcze dowieść, że nie bierzesz udziału, o ile to prawda.

Theo przełknął ślinę, starając się skupić na czymś myśli. Miał wrażenie, że jest na niepewnym gruncie i cokolwiek powie, zostanie użyte przeciwko niemu. Przez stres powoli zapominał, co w ogóle już powiedział na tym przesłuchaniu. Zresztą próbował okłamać samego szeryfa miasta. Przecież to nie mogło się udać takiemu gówniarzowi jak on.

- Nie chcę wnosić żadnych zarzutów, bo to nie było tylko jedno pobicie - mówił wolno, ważąc każde słowo - ani tylko jedna osoba. Nie wiem ile winy leży po czyjej stronie, więc nie mam zamiaru nikogo niesprawiedliwie oskarżać.

- I w efekcie końcowym wychodzi na to, że ty wycierpiałeś, a sprawcy mają nie ponieść konsekwencji? - podsumował Stilinski, unosząc brew z powątpieniem.

- Po prostu wisi mi to, ja już i tak dostałem za swoje - wychrypiał, wodząc wzrokiem po biurku szeryfa.

- Dostałeś za swoje? - powtórzył funkcjonariusz, a Theo zaklął w myślach, gryząc się w język. Lada moment, a sam się wsypie za składanie fałszywych zeznań.

- Sprawy prywatne - wymamrotał zielonooki.

- Zaczynasz pogrążać się coraz bardziej, bo teraz mam co do ciebie dwa scenariusze - oznajmił mężczyzna. - Bierzesz udział w walkach i chronisz siebie i prawdopodobnie Jacksona. Albo ktoś, kto cię pobił grozi ci i masz trzymać język za zębami.

- Sęk w tym, że żadna z nich nie jest prawdziwa - skłamał, patrząc mu prosto w oczy. - Dostałem to, na co zasłużyłem i zwyczajnie nie chcę mieszać w to osób trzecich.

- Mnie natomiast dziwi, dlaczego tak bardzo nie chcesz wyjawić sprawców.

- Szeryfie - nastolatek i mężczyzna spojrzeli na funkcjonariusza, który pojawił się w progu drzwi. - Odnaleziono tą zaginioną dziewczynę, dwanaście kilometrów od miasta.

- Wreszcie jakieś dobre informacje - wymruczał pod nosem Stilinski i wstał z miejsca, biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. - Znasz sytuację, dokończ tu za mnie.

A Raeken poczuł jak kamień spada mu z serca.

Theo siedział cały czas w bezruchu, nie odzywając się ani słowem. Obserwował szeryfa, który wyszedł z gabinetu i funkcjonariusza, który zamknął za nim drzwi. Gdy zostali sami w pomieszczeniu, młody mężczyzna spojrzał na niego, przekładając jakąś teczkę do drugiej ręki i podszedł do biurka.

- A więc Theodore Raeken, tak? - odezwał się policjant, wyciągając do niego rękę.

- Po prostu Theo - wymamrotał pod nosem i z grzeczności uścisnął dłoń mężczyzny, który zajął miejsce po drugiej stronie stołu.

- Zastępca szeryfa, Jordan Parrish - przedstawił się funkcjonariusz, po części ignorując komentarz nastolatka. Oparł się wygodnie o oparcie fotela, układając ręce na podłokietnikach, a zielonooki dostał nadzieję, że teraz pójdzie łatwiej. W końcu Derek o nim wspominał. - Raeken... - powtórzył, przypatrując mu się zamyślonym spojrzeniem, a brunet zmarszczył nieco brwi w zdziwieniu - kojarzę to nazwisko.

- Ojciec zdążył zapisać się w kartotece - wymamrotał pod nosem, spuszczając wzrok gdzieś na blat biurka.

- To wiem - powiedział Parrish, jakby to było oczywiste. - Bardziej miałem na myśli Tylera Raekena. Chodziłem z nim na jeden uniwerek.

Theo podniósł wzrok na policjanta, otwierając usta, jednak nie zdołał nic powiedzieć. Na wspomnienie brata poczuł ucisk w okolicy żołądka. Zawsze zastanawiał się co chciał robić Tyler, ale za każdym razem potem atakowały go żałobne myśli.

- To było w Carson City, dlatego zastanawiam się, czy jesteście spokrewnieni - dodał Jordan, a Raeken ponownie spuścił wzrok. Przynajmniej wiedział, że Tyler wyjechał tylko do Nevady, a nie na drugi koniec kontynentu. Choć co to zmieniało, skoro zginął? Jego grobu Theo i tak nie znajdzie.

- Był moim bratem - potwierdził niemrawo.

- Dobra, skończmy sentymenty - zarządził zastępca. - Ale jeśli tak samo dałeś złapać się na rozmowie z szeryfem, to raczej wyczuł kiedy kłamałeś.

Raeken zmarszczył brwi w niezrozumieniu i spojrzał na Parrisha, który wydawał się dość rozluźniony i pewny siebie.

- Co?

- Teraz wiem, jak bardzo byłeś spięty, kiedy wszedłem. Rozluźniłeś się gdy zapytałem o Tylera - wyjaśnił Jordan, a Theo dopiero zrozumiał, że rzeczywiście opuścił gardę i dał się złapać. - Ale mam nadzieję, że kiedy już stąd wyjdziesz to więcej nie zobaczę cię na posterunku.

- Mogę wstać? - zapytał brunet, czując, że nie usiedzi dłużej w miejscu.

- Zależy, czy masz przy sobie broń - odpowiedział strategicznie mężczyzna.

- Gdybym miał, to strzeliłbym sobie w łeb - wymamrotał zielonooki, podnosząc się z krzesła. Ręce i nogi zdążyły mu zdrętwieć od trwania w niezmienionej pozycji. Przeczesał ręką włosy i zaczął wolno chodzić wte i wewte, nie mając pojęcia na czym powinien skupić myśli.

- Ambitnie - skomentował beznamiętnie Jordan, opierając łokcie na biurku, a przy tym obserwował każdy ruch nastolatka. - Nijaki Derek Hale ręczy za ciebie, że nie bierzesz udziału w nielegalnych walkach - zaczął przechodzić do rzeczy. - Potwierdzasz to?

- Tak - odpowiedział, nawet nie patrząc na zastępcę szeryfa.

- Więc jak wytłumaczysz swoje obrażenia? - zapytał Parrish, a brunet ponownie przeczesał ręką włosy.

- Miałem spięcie z przyjacielem - wyjaśnił, zastanawiając się, czy w ogóle powinien to mówić. - Ale nie wnoszę żadnych zarzutów.

- Imię i nazwisko - nakazał mężczyzna. - Muszę mieć konkrety, żeby oczyścić cię z podejrzeń.

Theo zrobił jeszcze parę kroków, znowu przeczesując ręką włosy i przystanął, przytrzymując swoje ramię. Musiał zastanowić się, czy powinien rzeczywiście wskazać kogoś konkretnego. Problem był w tym, że nie mógł na Jacksona zwalić całej winy, która leżała także po stronie ojca. Musiał podać kogoś, kto jest najmniej związany z tym wszystkim. I w jego głowie pojawił się pomysł, który dokończy kiedy już stąd wyjdzie.

- Brett Talbot.
    
   
***
   
   
Raeken rozłączył się i od razu usunął rozmowę z historii połączeń. Schował telefon do kieszeni i sięgnął po papierosy. Po tym jak zadzwonił do Dereka po podwózkę, od razu wybrał numer Bretta, właściwie zmuszając go do spotkania na jutro.

Wolał przez telefon nie wyjaśniać całej sprawy, dlatego umówił się z nim na osobności. Musiał uprzedzić go o tej całej historyjce, którą opowiedział na komisariacie. Skoro już go w to wciągnął, lepiej by było, gdyby mieli uzgodnioną jedną wersję.

Odpalił papierosa, od razu zaciągając się dymem.

Theo miał tylko nadzieję, że Talbot nie będzie chciał niczego w zamian. Niczego trudnego do zdobycia. Brett należał raczej do ponadprzeciętnej rodziny, podobnie jak Ganvesowie, dzięki pracy ojca w agencji FBI. Dlatego Raeken od razu pominął jakiekolwiek korzyści materialne.

Choć, z drugiej strony blondyn był dość bezinteresowny w swoich działaniach. Zwyczajnie koleżeński i Theo praktycznie nie pamiętał, by Talbot kiedykolwiek szczycił się swoimi pieniędzmi. Ale nigdy nic nie wiadomo, mógł się zmienić, bo - sądząc po jego aktualnym stylu życia - ma do tego tendencję.

Zaciągnął się tak, jakby potrzebował dymu bardziej niż powietrza. Całe to przesłuchanie przysporzyło mu więcej stresu niż kiedykolwiek by zakładał. Do tego przypomniał mu się problem tabletek, których niewiele mu zostało. Będzie musiał je kupić od Dereka albo zorganizować we własnym zakresie.

Chłodniejszy powiew wiatru sprawił, że Theo mimowolnie zadrżał, chowając ręce do kieszeni. Było już grubo po dwudziestej drugiej, a on stał tu przy przystanku, marznąc i czując frustrację na samą myśl powrotu do domu.

Zaciągnął się głęboko, przymykając przy tym oczy. Postarał się skupić na smaku nikotyny, by skuteczniej się odstresować. Choć widział, że to będzie długa noc.

Niski pomruk silnika zwrócił jego uwagę. Otworzył powieki i wypuszczając dym rozglądnął się, szukając wzrokiem źródła dźwięku. Pośród innych samochodów sunących po ulicy, nieopodal dostrzegł czarny Chevrolet Camaro, widoczny jedynie dzięki światłom ulicznym.

Theo zaciągnął się ostatni raz i wyrzucił peta, podchodząc bliżej krawężnika. Derek zatrzymał się na zjeździe dla autobusów i Raeken wsiadł do środka, zamykając za sobą drzwi. Miał cholernie dość tego całego dnia, a fotel wydał mu się tak wygodny, że dopiero uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony.

- Kiedy cię zgarnęli? - mruknął Hale, włączając się do ruchu.

- Nie, błagam - jęknął zbolałym głosem Theo, bezsilnie opierając głowę na zagłówku. - Porozmawiajmy o tym w domu, daj mi chociaż chwilę spokoju.
   
    
- Jedź z nimi, a po wszystkim masz tu wrócić, jasne?
   
   
Raeken przymknął oczy, przypominając sobie słowa ojca. I choć wiedział, że musiał wrócić, to znowu odwlekał to jak najdłużej. Dlatego teraz jechał z Derekiem do jego domu, choć sam nie wiedział po co. I nie zastanawiał się nad tym prawie w ogóle, po prostu siedział w tym samochodzie, z przymkniętymi powiekami wsłuchując się w muzykę.

Próbował zawiesić myśli na czymkolwiek innym, byleby chociaż na chwilę nie martwić się własnymi problemami. I wtedy przypomniał sobie dzisiejszy poranek, jak to Peter przyjechał do domu Dereka. Brunet w pamięci przywołał także ich rozmowę oraz reakcję młodszego Hale'a, która dała mu do myślenia.

- Jakie zebranie miał na myśli Peter? - spytał Theo i otwierając oczy, przechylił głowę by spojrzeć na prowadzącego szatyna.

Derek miał kamienny wraz twarzy, jednak brunet zauważył tą niechęć w jego wzroku. Jedną ręką Hale stalowym chwytem trzymał kierownicę, a drugą miał na drążku skrzyni biegów. Długo milczał, jakby zastanawiał się co może powiedzieć. Albo czy w ogóle ciągnąć ten temat.

- Chodziło o podział terenów - wymamrotał, wrzucając wyższy bieg i przyspieszył, niewiele przekraczając dozwoloną prędkość. - Argent organizuje je raz na jakiś czas, kiedy mamy kogoś nowego albo inne czynniki go do tego zmuszają.

- Inne czynniki? - powtórzył Theo, marszcząc brwi.

- Na przykład jak Calavera próbuje nam odbić teren. Albo jak to my odbijemy im - wyjaśnił jakby od niechcenia, wspominając przeciwny gang narkotykowy w Beacon Hills. Derek rzadko o nich wspominał, choć wystarczająco często, by Raeken miał świadomość, co czasami dzieje się w tamtej części miasta przez nieczysty towar. - Ale tym razem to była kwestia nowego w szeregach.

- To chyba nic wielkiego? - podsunął brunet, unosząc brew.

- Jak dla kogo - prychnął rozdrażniony Hale, a Theo spojrzał na niego z lekka zdziwiony. - Przez nowych Argent zmniejszył mi teren.

- Z całym czasami byłeś wykończony - skomentował Raeken, posyłając mu pobłażliwe spojrzenie.

- Zajebiście, ale teraz mam mniejsze zarobki - warknął z niezadowoleniem, a brunet pokręcił głową, odwracając wzrok za okno.

- I tak w chuj zarabiasz - przypomniał zielonooki, przypominając sobie jakim materialistą potrafił być Derek.

- A weź, kurwa - mruknął naburmuszony Hale. - Może nie byłoby tak źle, gdyby Argent nie uciął mi jeszcze więcej.

- Dlaczego? - oburzył się Theo, posyłając mu zdziwione spojrzenie.

- Peter miał jebaną rację i przez ten zasrany telefon i przesłuchanie z wczoraj, Argent zaczął we mnie wątpić - mówił wyraźnie niezadowolonym głosem, choć wyraz jego twarzy pozostawał kamienny. - I, tak jakby, mamy trochę na pieńku. Będę musiał się przyłożyć.

- Czemu od razu na pieńku? - dopytał brunet, bo zaczynał nie rozumieć tego całego świata, w którym żył Hale.

- A ty co, kurwa, myślałeś? - Derek spojrzał na niego jak na debila. - Że zabawi się w ojca i będzie, kurwa, słuchał mojej wersji? - prychnął, skupiając wzrok z powrotem na drodze. - To jest biznes, Theo, tu wszystkich trzyma się na krótko. Mam teraz jebaną kontrolę, dopóki Argent nie będzie miał pewności.

- Dlatego nie chciałeś po mnie podjeżdżać pod sam posterunek? - podsunął Theo, zaczynając łączyć fakty. Hale mu nie odpowiedział, tylko skinął głową w potwierdzeniu. Zatrzymał samochód na światłach, a Raeken uświadomił sobie, że już są niedaleko domu starszego.

Siedzieli w ciszy, którą wypełniała muzyka, a zielonooki przetwarzał wszystkie te nowe informacje. Zapamiętał sobie, że teraz lepiej by uważał na to co robi i gdzie chodzi z Derekiem. Nie chciał przysporzyć mu kłopotów, zważywszy na podejście Argenta. Choć w pełni go rozumiał, przy jego biznesie zaufanie jest bardzo niewdzięczną cechą.

- Czekaj - mruknął Theo, marszcząc nieznacznie brwi, kiedy coś sobie uświadomił. - Skoro od razu przestał ci ufać, to znaczy, że musiałeś już kiedyś nadużyć tego zaufania - mówiąc to spojrzał badawczo na Dereka, który zacisnął szczękę.

- A czy kiedykolwiek wspomniałem, że jestem niewinny? - wychrypiał Hale, zerkając na niego intensywnym wzrokiem. - Nie mam mu za złe, że wymierza mi kary, tylko wkurwia mnie to, jakie one są. Choć moje winy były dawno, to jak widać Argent nie zapomina o przeszłości.

- Co zrobiłeś? - spytał zaciekawiony Raeken, patrząc na niego z zainteresowaniem.

- Do tego akurat nie lubię wracać, więc bądź łaskaw i to uszanuj - odpowiedział śmiertelnie poważnym głosem, co brunet od razu przyjął do wiadomości, odwracając wzrok za okno.

Postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu, skoro Derekowi to nie odpowiadało. Wiedział, że mogą kiedyś do tego wrócić albo nigdy, jeżeli dla starszego to wciąż będzie niekomfortowe. I pomimo ciekawości, Theo zwyczajnie to rozumiał, bo Hale w większości przypadków robił dla niego dokładnie to samo.

Wpatrywał się w ruchomy obraz za oknem i uświadomił sobie, że już są na ulicy, gdzie mieszkał Derek. Wkrótce szatyn zjechał na podjazd przed swoim domem, otwierając garaż z pilota. Gdy wjechał do środka, Theo wysiadł z samochodu i skierował się do drzwi prowadzących do mieszkalnej części domu.

Znalazł się w salonie, gdzie zapalił światło i z uśmiechem podszedł od kota, który jeszcze przed chwilą spał na drapaku. Crow spojrzał na niego zaspanymi oczami, które zaraz przymknął kiedy nastolatek zaczął go głaskać.

- No, to teraz twoja kolej - oznajmił Hale, który wszedł do pomieszczenia.

- Na? - chłopak uniósł brew, oglądając się w jego stronę.

- Spowiedź. Kiedy cię zgarnęli i w jakim temacie? - zadał pierwsze pytanie, a relatywnie dobry humor Theo momentalnie uleciał.

Westchnął cicho pod nosem, mając świadomość, że nie uniknie tego tematu. Przez myśl przeszło mu kłamstwo, jednak szybko odrzucił ten pomysł. I tak kłamał już wystarczająco często, a Derek był jedną z tych osób, które zasługiwały na prawdę.

- Nie wiem, zabrali mnie tam około dwudziestej - odpowiedział w końcu. - A jak chodzi o temat, no to Jackson - urwał na moment, wahając się, jednak kiedy dostrzegł, że Derek to zauważył, wiedział, że nie ma już odwrotu - i Ganvesowie.

- Ganvesowie? - powtórzył zdziwiony Hale, rozsiadając się na kanapie. - Oni przypadkiem nie byli w Chicago?

- Byli - podkreślił z westchnieniem Theo. - Wrócili jakieś sześć dni temu. I wyobraź sobie, że mój najebany ojciec zniszczył im samochód - kiedy to powiedział, dostrzegł szok na twarzy Dereka, który dość śmiesznie wyglądał w tym wydaniu. - Ma zapłacić za to grzywnę, a szeryf próbował wyciągnąć ze mnie powód ich sporu.

- Co? - szatyn zmarszczył brwi, a Raeken przewrócił oczami, całą swoją uwagę kierując na Crow'a, który mruczał zadowolony. - Jaki spór?

- Mój ojciec i Carroll Ganves są skłóceni od ładnych paru lat - wyjaśnił pobieżnie, bo sam niewiele wiedział na ten temat. - Nie mam pojęcia o co im poszło, a zresztą dowiedziałem się o tym od Luke'a - tu odruchowo ściszył głos, bo jakoś nie był zadowolony z dokończenia tego zdania - kiedy jeszcze byliśmy razem.

- No i co dalej? - odpowiedział mu na to Derek, a zielonooki domyślił się, że starszy przyjął wszystko do wiadomości.

- Dalej był temat Jacksona - wyjaśnił, umyślnie pomijając pytania szeryfa o jego relacje z rodziną. Wyprostował się, i odwrócił w stronę kanapy, na której siedział starszy. - Przez te ślady - tu ruchem ręki wskazał na swoją szyję - Stilinski myślał, że biorę udział. Dopytywał kto mi to zrobił, więc powiedziałem, że Brett, bo Jack...

- Czekaj - wtrącił się Derek, patrząc na niego z dezorientacją. - Miałeś, kurwa, idealną okazję, żeby pozbyć się swojego ojca, a ty milczałeś?

Theo otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ostatecznie słowa ugrzęzły mu w gardle. Stał tak wryty w podłogę o krok od kanapy, a Hale podniósł się ze swojego miejsca. I jego wzrok nie zwiastował niczego dobrego.

- Jeszcze wczoraj w nocy płakałeś jak baba, bo to dalej trwa, a dzisiaj odmawiasz pomocy? Kurwa, Raeken, zdecyduj się wreszcie, bo to nie jest śmieszne - odezwał się znowu, coraz bardziej agresywnym głosem. - Ten pierdolony chuj mógł wreszcie ponieść konsekwencje i chcesz mi powiedzieć, że nic z tym nie zrobiłeś? - uniósł się, a Raeken zacisnął szczękę, odwracając głowę gdzieś na bok.

- Głuchy jesteś? - syknął pod nosem brunet, nie mając ochoty poruszać tego tematu.

- Nie wierzę, naprawdę jesteś aż taką pizdą? Kurwa, Raeken, ile można? Nie możesz milczeć w nieskończoność - mówił intensywnym głosem, który z jakiegoś powodu wywoływał frustrację u nastolatka.

- Kurwa, Derek, możesz przestać? - Theo spojrzał na niego zniecierpliwiony.

- No wytłumacz mi to, do cholery, bo nie rozumiem, czemu nic z tym nie robisz - warknął ostro. - Czekasz aż on cię zabije, kurwa, czy co?

- Była umowa, miałeś...

- Umowa? - przerwał mu z niedowierzaniem, nie pozwalając dojść do słowa. - Że niby mam się nie wtrącać? Jesteś aż tak zadufany w sobie, żeby myśleć, że poradziłbyś sobie z tym beze mnie?

- Nikt ci nie kazał bawić się w pierdolonego bohatera - odpowiedział z irytacją, mierząc go wrogim spojrzeniem.

- Prawda, mogłem zostawić cię tamtej zimy na tym pierdolonym przystanku i teraz się, kurwa, zastanawiam, dlaczego tego nie zrobiłem - warknął Hale, przeczesując ręką włosy. - Byłoby mniej problemów i nerwów, a ty może szybciej zrozumiałbyś jak sam spierdoliłeś sobie życie.

- Moje życie, moja sprawa - powiedział lodowatym tonem Theo, zaciskając pięści z irytacji. - Nie prosiłem cię, żebyś wtedy mi pomógł i ani razu, kurwa, nie chciałem od ciebie żadnej rady, więc łaskaw...

- Naprawdę myślisz, że poradziłbyś sobie bez nikogo i niczego? - przerwał mu szatyn z niedowierzaniem w głosie. Patrzył na niego jakby powiedział jedną z najgłupszych rzeczy na świece. - Nawet teraz, kurwa, sam nie umiesz o siebie zadbać i myślisz, że zrobiłbyś to cztery lata temu? Weź, Raeken, schowaj dumę do kieszeni i nie zmuszaj mnie bym tego wszystkiego teraz żałował. Bo obaj wiemy, że gdyby nie ty, już dawno mógłbym wyjechać z Beacon.

- Jasne, może jeszcze to moja wina, że jesteś skłócony z rodziną? - prychnął Theo, kręcąc głową z dezaprobatą.

- Tego nie powiedziałem - syknął Derek przez prawie zaciśnięte zęby.

- Ale i tak to sprowadza się do tego jakim ciężarem dla ciebie jestem, więc, kurwa, skoro to dla ciebie taki problem, to dlaczego jeszcze zaczynasz kłótnię i robisz mi wyrzuty o sprawę, która dotyczy tylko i wyłącznie mnie? - mówił ostro brunet, zaczynając przy tym gestykulować rękoma.

- Bo gdybyś coś z tym wreszcie zrobił, nie musiałbym się tobą zajmować, nie rozumiesz?! - uniósł się Derek, a jego irytacja jedynie jeszcze bardziej rozdrażniła bruneta. - Obaj mielibyśmy z tego korzyści, ale nie, twoja pierdolona duma nie pozwala ci nawet poprosić o pomoc.

- Przecież nie każę ci tego robić, do cholery, sam się na to uparłeś! Mógłbyś wyjechać, to ty, nie wiem czemu, nadal bawisz się w pierdolonego bohatera - odparował Theo, a zirytowany Derek przyparł go do ściany, o którą brunet uderzył plecami.

- Bo mi też na tobie zależy, frajerze, i nie mogę bezczynnie patrzeć jak wiecznie chodzisz pobity - warknął, ściskając poły jego koszulki, po czym dodał uniesionym głosem: - Chcę ci, kurwa, pomóc, ale w zamian oczekuję, że wreszcie weźmiesz się za siebie, a nie, że dalej będziesz brnął w to gówno, kurwa.

Wraz z przekleństwem puścił go zamaszystym ruchem. Hale z frustracją przeczesał ręką włosy, a Theo przestał opierać się o ścianę, czując kolejny napływ gniewu.

- I myślisz, kurwa, że to jest takie proste?! - uniósł się, obrzucając starszego urażonym wzrokiem. - Myślisz, że nigdy nie próbowałem? - dodał, nieco spuszczając z tonu, a na twarzy szatyna dostrzegł cień zdziwienia, jednak zignorował to, kontynuując: - Naprawdę, kurwa, myślisz, że wiesz jak to jest? Boję się co mój ojciec zrobi, jeśli ogarnie, że ty wiesz i ja naprawdę, Derek, nie chcę wiedzieć, jak zareaguje, jeśli dowiedzą się o tym psy.

- Raeken, masz mnie, kurwa mać, wystarczy jedno słowo, a ten skurwiel skończy zakopany w lesie - odpowiedział śmiertelnie poważnym głosem. - Gdyby zaczęła się sprawa, po prostu byłbym przy tobie, kurwa, przy mnie ten skurwiel cię nie dotknie.

Theo tylko odwrócił głowę gdzieś na bok, przeczesując ręką włosy. Oparł się z powrotem o ścianę, próbując odpychać od siebie wspomnienia z ostatniej próby ratunku. A przy tym wszystkim nie miał pojęcia, jak dotrzeć do piwnookiego, by ten wreszcie odpuścił.

- Theo - szatyn wolno podszedł i stanął naprzeciw niego, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Jednak nastolatek wciąż stał z odwróconą głową, dlatego starszy oparł rękę o ścianę na wysokości jego wzroku, tym samym zasłaniając mu widok. Brunet w końcu przeniósł na niego spojrzenie, do którego dostała się odrobina strachu i frustracji. - Naprawdę jest szansa, żeby to wszystko się skończyło, słyszysz?

Raeken przełknął ślinę przez ściśnięte gardło, czując jak nadmiar emocji wywołuje palące łzy pod powiekami. Dlatego spuścił głowę, odruchowo próbując ukryć swoje szklane oczy. Czuł na sobie wzrok Hale'a, co jeszcze bardziej go stresowało.

- Theo - mruknął szatyn, a nastolatek poczuł ucisk w okolicy żołądka. Kiedy chłopak nadal nie podniósł na niego spojrzenia, starszy ujął jego szczękę, jednak nie zmusił go do kontaktu wzrokowego.

- Nie, Derek, ja nie... - urwał, jego głos się załamał, a on nie był w stanie dokończyć.

Niepewnie podniósł wzrok na szatyna a w jego oczach zobaczył tylko zawód. Rozgoryczenie wypełniające jego tęczówki było tak bolesne dla Theo, że znowu musiał odwrócić wzrok. Zawiódł go. I to cholernie mocno.

Hale zacisnął usta, mocniej ścisnął jego szczękę, po czym puścił go i odsunął się, widocznie hamując kolejny wybuch złości. Chwilę tak stał, jakby liczył, że Raeken jeszcze się odezwie, jednak kiedy to nie nastąpiło, po prostu pokręcił głową i bez słowa skierował się do wyjścia z pomieszczenia.
   
    
***
   
   
Theo wyłączył budzik, gdy tylko ten zaczął dzwonić.

Wstał wcześniej i leżał bezczynnie na łóżku, zastanawiając się, czy w ogóle powinien się dzisiaj gdziekolwiek ruszać. Kiedy w sobotę, po kłótni z Derekiem, wrócił znowu do domu, skończyło się to jeszcze gorzej niż przypuszczał. W niedzielę rano był w pracy, a potem jedynie spotkał się z Brettem. Po tym resztę dnia przesiedział w domu, przytłoczony myślami.

Było ich stanowczo za wiele i wszystkie razem wzięte pozbawiły go jakichkolwiek chęci do czegokolwiek. W głowie miał tylko słowa Dereka i wspomnienia z czasu, kiedy pierwszy i ostatni raz próbował się ratować. Miał wtedy czternaście lat i wyjątkowo ciężki psychicznie okres w życiu. Do dziś Theo pamięta, jak ćwiczył przed lustrem, byleby oswoić się z tym co chciał powiedzieć. Byleby nie pozwolić łzom na ucieczkę w tak ważnym momencie, jakim miała być rozmowa z psychologiem szkolnym. I przesadził z tymi staraniami.

Kiedy wreszcie zdobył się na odwagę i zaczął temat, nie uronił przy tym żadnej łzy. Głos mu się nie załamał, wszystko mówił naturalnie. Zbyt naturalnie, by w kontraście z przekłamaną reakcją rodziców problem okazał się rzeczywisty. Ci, którzy mieli mu pomóc, uwierzyli dobrym argumentom ojca i przekonywującemu uśmiechowi matki. A kiedy już opieka społeczna przestała ich nadzorować i wszystko wróciło do normy, przyszedł czas by ponieść konsekwencje za próbę ratunku.

Wtedy pierwszy raz został zamknięty w komórce pod schodami. Bez jedzenia i wody, siedział w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu w ramach kary, która miała nie przynieść widocznych na ciele urazów. Ilekroć wracał ze szkoły do domu, trafiał tam na całą noc. W ciągu dwóch tygodni zdążył schudnąć więcej niż powinien i nabawić się lęku do małych pomieszczeń. Dlatego od tamtego czasu robił wszystko, byleby znowu nie trafić do komórki pod schodami. Można powiedzieć, że dość skutecznie, jeśliby nie liczyć jednego tygodnia powtórki, rok temu.

Theo westchnął, bezsilnie przymykając oczy. I poczuł łzy w kącikach oczu, na samą myśl, że to wszystko jeszcze raz miałoby się powtórzyć. Skoro wtedy ostatecznie nikt mu nie uwierzył, to dlaczego teraz ktokolwiek miałby to zrobić? W końcu miał dziewiętnaście lat i więcej świadomości - więc dlaczego i tym razem miałby nie zostać oskarżony o premedytację? Nie wspominając już o konsekwencjach, bo skoro w zeszłym roku ojciec był w stanie złamać mu kilka żeber i wywołać krwotok wewnętrzny, to Bóg wie, czego może się spodziewać tym razem. Zwłaszcza, że wtedy przecież chodziło tylko o wyładowanie frustracji wywołanej ciężkim stanem matki.

Cholernie bał się zrobić cokolwiek, ta bezsilność obezwładniała go do tego stopnia, że jedynym wyjściem dla niego było dalsze brnięcie w tym bagnie. Wmawiał sobie, że przecież na co dzień wcale nie było aż tak źle. Szedł do szkoły, widział się ze znajomymi, potem pracował i wracał do domu. I tak w kółko, aż nie dojdzie do spotkania pomiędzy nim a ojcem. Wtedy kończyło się to różnie.

Sama wyprowadzka niewiele by pomogła. Przecież wciąż mieszkał w tym samym mieście, chodził do tych samym miejsc. Ojciec miałby wiele okazji, by przypomnieć o sobie, co bez wątpienia by zrobił. Theo wmawiał sobie, że nie mógł też od tak wyjechać do zupełnie innego miasta. Miał tu dwie prace, które przecież były jego jedynym źródłem utrzymania. Miał tu szkołę, którą musiał skończyć, nie mógł od tak się przenieść gdzieś indziej.

Bo Theo po prostu bał się zmian, czego do końca sam nie wiedział. Cholernie bał się częstych zmian otoczenia. Niemal od zawsze miał stałe warunki życiowe, w których pojawiały się tylko niewielkie zmiany. I zawsze były one reakcją, przystosowaniem, by jakkolwiek sobie poradzić. A na przykładzie ostatniego roku Theo wiedział, jak marnie wychodzi mu to przystosowywanie się. Przez długi okres czasu nie mógł znaleźć pracy, a kiedy już to zrobił, nie potrafił pogodzić tego z innymi obowiązkami. Prawie zresztą stracił jedną robotę, kiedy był zmuszony leżeć w szpitalu przez prawie trzy miesiące.

Raeken przetarł twarz dłońmi, kiedy poczuł nadmiar łez pod powiekami. Odetchnął głęboko, czego zaraz pożałował, czując przeszywający ból pleców. Poza myślami, to było dodatkowym powodem, przez który także w poniedziałek był tylko w pracy, opuszczając lekcje.

Kiedy wrócił od Dereka do domu, zaczęło się kolejne przesłuchanie tego wieczoru. O wiele brutalniejsze, z użyciem pasa i gróźb, które wywoływały u nastolatka ciarki na plecach. Choć nie bardzo je czuł, kiedy otrzymywał kolejne uderzenia na gołą skórę. A kiedy następnego ranka zobaczył się w lustrze, ze łzami w oczach musiał przyznać, że boli równie mocno, jak bardzo źle to wygląda.

Theo odetchnął głęboko i otwierając oczy, uniósł lewą rękę, krzywiąc się z bólu. Zacisnął szczękę i opuszkami palców delikatnie przejechał po śladzie na zewnętrznej stronie lewego przedramienia. Pas odbił się na jego skórze dość wyraźnie, a rozległy siniec podszedł krwią. W tym momencie Theo żałował, że osłonił się tą ręką. Teraz nie mógł założyć nawet koszulki na krótki rękaw, bo było to zbyt widoczne. Obrażenia na plecach przynajmniej łatwiej było mu ukryć.

I nawet po dwóch dniach było to niemal tak samo wyraźne, jak pierwszego ranka po pobiciu. I równie bolesne. Choć przynajmniej te ślady na szyi były już praktycznie niewidoczne, podobnie jak siniaki z poprzedniego pobicia. Co niestety nie zmieniało faktu, że nie mógł normalnie funkcjonować bez tabletek.

Dlatego zacisnął zęby i podniósł się z łóżka, od razu sięgając do torby sportowej, gdzie trzymał leki. Wziął najpierw jedną pigułkę i popił ją wodą, podobnie jak drugą. Przy zwiększonej dawce czuł się komfortowo, normalnie. W niedzielę zdążył się przekonać, że jedna tabletka już nie daje pożądanych efektów.

Pochował wszystko z powrotem i trwał dalej w niezmienionej pozycji, uświadamiając sobie, że dzisiaj będzie musiał ruszyć się z łóżka. Nie zamierzał opuścić zawodów, może chociaż na boisku się wyżyje? Myśl, że i tak będzie szedł do szkoły sprawiła, że Raeken zrezygnował z pomysłu opuszczenia kolejnych lekcji. Musiał mieć dobrą frekwencję i doskonale o tym wiedział.

Z westchnieniem oparł łokcie na kolanach, każdy ruch wykonując powoli, by nie przysporzyć sobie zbyt silnego bólu. Oparł głowę na dłoni i przymknął z zażenowaniem oczy, kiedy uświadomił sobie, że to - w połączeniu z przeszłością - obezwładniło go psychicznie na cholerne dwa dni.

A przez te minione czterdzieści osiem godzin, ignorował telefon i każdą wiadomość od upierdliwego blondyna. Wyjątek zrobił jedynie kiedy Liam zapowiedział, że jeśli mu nie odpowie to przyjdzie do niego. Wtedy Theo dosadnie zaznaczył, żeby nawet o tym nie myślał, po czym z nerwów zwyczajnie zablokował jego numer. Nie miał ochoty ani potrzeby tłumaczenia się nikomu z niczego, a zwłaszcza nie Dunbarowi. Z Derekiem Theo także nie rozmawiał, zresztą z wzajemnością.

I Raeken nie zamierzał odezwać się do niego w najbliższym czasie. Słowa starszego zwyczajnie go zabolały, a tamta kłótnia dała mu także do zrozumienia, że powinni zrobić sobie przerwę od siebie. Przynajmniej na kilka dni. Kiedy brunet tak rozmyślał nad tym w niedzielę, uświadomił sobie jakim cholernym ciężarem jest dla Dereka. I nie miał mu za złe tego wybuchu, raczej słowa i treść, przez co Theo poczuł się tak bardzo niezrozumiany. I, po ludzku, urażony.

To wszystko ponagliło go tylko do decyzji, by nie mówić szatynowi aż tylu rzeczy. Przynajmniej nie tych, które działy się w miejscu, które powinien nazywać domem. I rzeczy z nim związanych. Wpajał sobie, że tak po prostu będzie lepiej, bezpieczniej. Cholernie nie chciał przeprowadzać kolejnej podobnej rozmowy, a najchętniej to wymazałby Derekowi z pamięci to, że żyje z przemocą domową.

Choć czy wtedy rzeczywiście byłoby prościej?

- Theo! - chłopak wzdrygnął się, kiedy usłyszał krzyk ojca z dołu, stłumiony przez ściany domu.

Zacisnął mocniej powieki i przełknął ślinę, starając się zignorować ciarki na plecach. W końcu jednak zebrał się w sobie i zaciskając szczękę, wstał na równe nogi, by następnie powoli skierować się do drzwi. Wyszedł na korytarz i dziękował w duchu, że kiedy szedł ból pleców aż tak bardzo go nie ograniczał.

Zszedł po schodach, niepewnie podchodząc do otwartych drzwi od kuchni, gdzie znajdował się jego ojciec. Nastolatek nie odezwał się, tylko stał ze spuszczonym wzrokiem, czekając aż mężczyzna to zrobi.

- Nie pamiętam, czy wspominałem - zaczął relatywnie spokojnym głosem Roger, wstając od stołu wraz z pustym talerzem po śniadaniu - ale jeśli syn Ganvesa znowu będzie się próbował z tobą skontaktować, to masz mi to powiedzieć, jasne? - odkładając talerz do zlewu spojrzał żelaznym wzrokiem na Theo, który skinął głową, wciąż odruchowo unikając jego spojrzenia. - Bez kłamstw, bo wiesz jakie będą konsekwencje - dodał śmiertelnie poważnym głosem, przez co brunet przełknął ślinę, czując przyspieszone bicie własnego serca. - Pozmywaj to i weź ubierz coś na długi rękaw.

- Mhm - wymamrotał, usuwając się z drogi mężczyzny, kiedy ten wychodził z pomieszczenia. Nastolatek sam wszedł do środka, biorąc talerz do ręki i odkręcając wodę. Ilekroć napinał mięsień, na którym miał siniec po uderzeniu pasem, przeszywał go ból.

Choć z czasem słabnął, dzięki lekom.
    
    
***
   
    
Liam ostatni raz rozglądnął się po stołówce, po czym spuścił wzrok pod stół, na telefon. Wszedł w konwersację z Theo, po raz kolejny sprawdzając czy może dostał od niego odpowiedź. Jednak nadzieja matką głupich, a jego ostatnia wiadomość jaka była, taką pozostała.

Theo: Jak nie odpisuję, to weź się, do kurwy nędzy, nie narzucaj, co? Nie waż się, kurwa, mnie nachodzić i odpierdol się, Dunbar, naprawdę.

Przeczytał to jeszcze raz, choć w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zdążył to zapamiętać niemal słowo w słowo. Za pierwszym razem poczuł się dość urażony, a potem tylko próbował uzyskać kolejną odpowiedź, bezskutecznie.

Martwił się, bo różne scenariusze chodziły mu po głowie i choć nie miał jakoś wybitnie dobrej relacji z tym chłopakiem, to zwyczajnie nie życzył mu źle. Dlatego zdążył kilkanaście razy zapytać matkę, czy nie trafił do szpitala - bo było to pierwszym, co przyszło mu do głowy.

- Jak uczucia, denerwujecie się przed zawodami? - do ich stolika podeszła Hayden, dosiadając się obok Liama. Ten podniósł głowę, patrząc po Nolanie i Corey'u, którzy zajmowali miejsca naprzeciwko niego, i którzy od razu zaczęli odpowiadać na pytanie dziewczyny. Siedzieli teraz we czwórkę na stołówce, korzystając z przerwy lunchowej. Dunbar już zdążył zjeść swój lunch, połowę uwagi poświęcając na to, co mówi jego towarzystwo, a połowę na szukanie starszego bruneta.

- A ty, Liam? - Nolan zwrócił się do blondyna, tym samym wyrywając go z rozmyśleń.

- Trochę - mruknął, niechętnie chowając telefon do kieszeni.

- Dlaczego? - zdziwiła się Hayden, a Dunbar domyślił się, że chłopacy musieli pochwalić się swoją pewnością siebie, skoro jego stres był zdziwieniem.

- Bo gramy z Devenford Prep - wyjaśnił, a przez ich dalsze niezrozumienie dodał: - Na pierwszym roku chodziłem do tej szkoły. I grałem w ich drużynie.

- No i co w tym takiego? - rzucił Corey, unosząc brew.

- Mam na pieńku z kilkoma chłopakami z ich składu - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Poza tym wiem, jak wyglądają u nich treningi

- Powiedziałeś je trenerowi? - wtrącił się zaciekawiony Holloway, a Dunbar spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Nie, to nie sportowe - oznajmił, jakby to było oczywiste.

- Nudziarz z ciebie, Dunbix - skomentował Bryant.

- Nie żeby coś, ale postępowanie według zasad lepiej się ocenia, niż twoje niektóre zagrywki, Corey - odezwała się Hayden, z fałszywym uśmiechem patrząc na swojego kuzyna. Odpowiedział jej równie chamskim wyrazem twarzy, na co Liam parsknął rozbawiony.

- W ogóle to wiecie, że w sobotę znaleźli tą porwaną dziewczynę? - zaczął Nolan, z cieniem ekscytacji w głosie, przez co każdy na niego spojrzał.

- Nie - mruknął Dunbar, zwracając na niego całą swoją uwagę.

- Żyje? - zapytał od razu Corey, na co Nolan pokiwał twierdząco głową.

- To ma związek z tym zbiegiem z Chicago? - wtrąciła Hayden.

- Policja nie podała tego do wiadomości - odpowiedział jej Holloway.

- Ale nie ma - obcy głos włączył się do rozmowy, przez co każdy momentalnie spojrzał na młodszego bruneta stojącego przy ich stole. - Dziewczyna była porwana dla okupu, a FBI właśnie ściga jej porywaczy.

- Yo, Dan, wiesz że nie ładnie podsłuchiwać? - rzucił z pobłażliwym uśmiechem Bryant, podczas gdy ciemnooki zbijał piątkę z Nolanem na przywitanie.

- Nie zrobiłem tego specjalnie - zaznaczył z uśmiechem Daniel.

- Czego dusza pragnie? - wtrącił się Nolan, posyłając mu pytające spojrzenie.

- Chciałem zapytać, czy widzieliście Theo - odpowiedział Dan. - Muszę oddać mu hajs.

- Pewnie wagaruje - rzucił z kpiącym uśmiechem Corey.

- Nie - odezwał się Liam, przez co wszyscy na niego spojrzeli. - Znaczy nie wiem, ale chyba chciał spokoju.

- On? Wyglądał raczej na kogoś towarzyskiego - stwierdziła Hayden.

- To załóż pingle, dziewczyno - zaśmiał się szczerze Daniel zwracając na siebie ich uwagę. - Theo jest outsiderem, jak nic.

- A dzwoniłeś do niego? - podsunął Liam, wracając do tematu, a przy tym posłał młodszemu pytające spojrzenie.

- Jeszcze nie wyciągnąłem od niego numeru - odpowiedział, a Dunbar wcale się temu nie dziwił, bo sam pamiętał jak trudno jest to zrobić. - A ty?

- Nie odpowiada mi - blondyn wzruszył ramionami.

- Uuu, dostałeś kosza, Dunbix? - zaśmiał się Bryant, na co chłopak spojrzał na niego z konsternacją.

- Wszędzie wychwycisz podtekst? - skomentowała Hayden, patrząc na kuzyna z politowaniem.

- Możliwe - puścił jej oczko, na co dało się słyszeć parsknięcie Daniela.

- Dobra, to ja wam nie przeszkadzam - powiedział z uśmiechem rozbawienia i na odchodne rzucił: - Pozdro bez.

- Nara - odpowiedział mu Bryant.

- Pozdro bez? - powtórzyła zdziwiona Hayden, a Liam mentalnie podpiął się do pytania, wyczekując wyjaśnień.

- Bez pozdrowień - wytłumaczył Nolan. - Takie jego pożegnanie.

- Ja też będę się zbierał - oznajmił Dunbar i biorąc swoją tackę po lunchu, wstał od stołu.

- Poszukać Raekena, co? - rzucił z dwuznacznym uśmiechem Corey, na co Liam westchnął, po prostu odchodząc. Choć brunet miał rację, czego niebieskooki nie chciał przyznawać na głos.

Odniósł swoją tackę i wyszedł ze stołówki, rozważając czy powinien pójść najpierw na schody, czy na dwór, na ich standardową ławkę. Jednak sądząc po niższej temperaturze na zewnątrz, Liam odrzucił drugą opcję. A kiedy już miał się kierować na schody, przypomniał sobie, że Theo może być jeszcze u woźnego.

Z racji tego, że miał bliżej, postanowił najpierw tam się udać. Jednocześnie mimowolnie zaczął zastanawiać się, jak Raeken w ogóle poznał Deucaliona. I jak rozwijała się ich relacja, bo to jak swobodnie ze sobą rozmawiali zawsze dziwiło Liama. Przez moment nawet rozważał pokrewieństwo między nimi, bo to tłumaczyłoby wiele rzeczy, jednak nie pasowało mu to, jak Deucalion nazywał Theo swoim synem. Niestety o każdą z tych rzeczy zapomniał zapytać, kiedy pierwszy raz rozmawiał z mężczyzną, czego teraz bardzo żałował.

Zszedł na parter i po przejściu połowy korytarza znalazł się przed drzwiami do pokoju woźnego. Chwilę jeszcze to rozważał, jednak ostatecznie zapukał. Sekundę później usłyszał zaproszenie, dlatego nacisnął na klamkę i wszedł do środka, automatycznie zamykając za sobą drzwi.

- Jego spodziewałem się tu najmniej - odezwał się Deucalion siedzący na fotelu, najwyraźniej zwracając się do nastolatka, stojącego przy otwartym oknie. Brunet odwrócił głowę w ich stronę, a kiedy zobaczył Liama, zaklął pod nosem, przenosząc wzrok z powrotem za okno.

- Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nagle zacząłeś mnie olewać? - wypalił pretensjonalnie Dunbar, wbijając wzrok w Raekena, który zaciągnął się swoim papierosem. Wypuścił dym z ust i dopiero potem się odezwał.

- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć - oznajmił lakonicznie, nawet na niego nie patrząc.

- Myślałem, że coś ci się stało, kretynie, tak trudno jest odpisać na głupiego esemesa? - odparował blondyn, wciąż nie spuszczając z tonu.

- Tak trudno jest dać mi, kurwa, choć trochę świętego spokoju? - warknął chłodno zielonooki, po czym zaciągnął się papierosem, jak gdyby musiał się uspokoić. - Ogarnij się, Dunbar, i przyjmij do wiadomości, że nie jesteś, kurwa, pępkiem świata, żeby każdy skakał dookoła ciebie.

- Słowa, synu - upomniał go Deucalion, a Liam w tym czasie próbował zdusić gorycz i wzbierający się w nim gniew. - Nie atakuj go za próbę okazania zwykłego zainteresowania. Przecież powiedział, że po prostu się martwił.

- Nie mam, kurwa, pięciu lat, żeby mnie pilnować, no ja pierdole - westchnął Raeken, wyrzucając peta za okno, które zamknął zaraz po tym. Odwrócił się, a jego skonsternowane spojrzenie padło na Liama. - Czego chciałeś, że tak bardzo potrzebowałeś wiedzieć, czy żyję?

- Miałem oddać ci te szlugi - wymamrotał pod nosem blondyn, uświadamiając sobie, że to głupio zabrzmiało, dlatego dodał: - Poza tym, nie muszę od ciebie nic chcieć, żeby to sprawdzać.

Theo skomentował to prychnięciem, a Dunbar sięgnął do kieszeni po paczkę czerwonych Chesterfieldów, które następnie podrzucił do starszego. Brunet sprawnie złapał opakowanie, na chwilę je otwierając, by sprawdzić jego zawartość, przez co niebieskooki poczuł się dziwnie. Tak jakby Raeken mu nie ufał nawet w kwestii marnych papierosów.

- Zjadłeś swój lunch? - spytał dziewiętnastolatek, chowając paczkę do swojej torby, która leżała przy niskim stole.

- Ta - odpowiedział Liam, wkładając ręce do kieszeni spodni. - A tak w ogóle, to Dan cię szukał.

- Dan? - powtórzył zdziwiony Deucalion, spoglądając pytająco na Theo, który usiadł na stoliku kawowym.

- Brzdąc, mówiłem ci o nim - wyjaśnił, a sekundę później woźny kiwnął głową, zapewne przypominając sobie osobę. A Dunbar przyglądał się tej wymianie zdań, zastanawiając się, jak wiele rzeczy Raeken opowiada Deucalionowi. Z rozmyśleń blondyna wyrwał go głos nastolatka: - Mówił, czego chciał?

- Coś napomknął, że miał ci oddać hajs - odpowiedział, podnosząc na niego wzrok. Dzięki temu mógł dostrzec jak starszy delikatnie unosi kąciki ust, niemal niezauważalnie kiwając głową z rozbawieniem.

- No, to przegrałeś zakład, synu - uśmiechnął się Deucalion, a zdezorientowany Liam przeskakiwał wzrokiem pomiędzy nimi.

- Jaki zakład?

- Obstawiałem, że jednak nie odda - wyjaśnił krótko Raeken. - A Deuc przeciwnie, no i jednak tym razem - podkreślił - opłaciła się jego wiara w ludzi.

- Już kiedyś tłumaczyłem ci, jak to działa - odpowiedział niewzruszony mężczyzna.

- Ta, ta.
   
   
***
   
     
Raeken przyjął wysoką piłkę i od razu ruszył w kierunku pola ataku, przy tym próbując znaleźć zawodnika, do którego sam mógłby podać. Obrońca z Devenford wyszedł mu naprzeciw, a Theo kierowany instynktem, zrobił zwód, wymijając zawodnika.

Biegł dalej, jednak nie znalazł nikogo wolnego ze swojej drużyny. Dlatego kiedy udało mu się wyminąć kolejnego obrońcę, zaczął nacierać na bramkę. Wyuczonymi ruchami zrobił fake shot, by następnie strzelić w zupełnie inny róg siatki. Zgiełk z trybun, krzyk trenera i gwizdek sędzi zlewał mu się niemal w jedno, kiedy wracał na pozycję, poklepywany przez mijanych kolegów.

Zawody trwały już od ponad czterdziestu pięciu minut, rozgrywali właśnie ostatnią kwartę, z wynikiem osiemnaście do dwudziestu, dla Devenford. Tak mało brakowało im do wygranej, a jednak wciąż jakimś cudem to zieloni mieli przewagę.

Wyznaczeni zawodnicy ustawili się do face-offu, podczas gdy cała reszta członków drużyn zajęła swoje miejsca na boisku. Raeken wziął głębszy wdech i ścisnął rękojeść kija, wyczekując gwizdka. Był cholernie zmęczony, serce waliło od ciągłego wysiłku fizycznego, a mimo to najbardziej irytowały go niemal pełne trybuny. Nie miał tam nikogo, a bynajmniej nikogo nie oczekiwał, dlatego też jedynym miejscem, na które zerkał była strefa trenerska.

Gwizdek rozpoczął kolejną rozgrywkę i już kilka sekund później wyrzucona ze starcia piłka kozłowała po murawie. Akcja przeszła na połowę drużyny Theo, który odruchowo podążał za nią, uważnie wzrokiem śledząc piłkę. Kiedy ta trafiła do zawodnika najbliżej niego, przystąpił do obrony, korzystając z elementu zaskoczenia. Gdy zielony wziął zamach, Raeken wytrącił mu kij z rąk.

Piłka wypadła, a dziewięćdziesiąt pięć zgarnął ją od razu, zaczynając biec w kierunku przeciwnej bramki. Przekroczył środkową linię i natknął się na midi, który próbował go zablokować. Theo chciał zrobić zwód, jednak kiedy już go wykonał, wpadł na kolejnego zawodnika Devenford, którego nie miał szansy zauważyć wcześniej.

Nie zdążył wyhamować, dodatkowo poczuł jak ktoś wpada na jego plecy, już zupełnie pozbawiając równowagi. We trójkę runęli na ziemię, o którą Theo zarył głową. Kask ostro otarł się o jego szyję, uwierając na krtani, choć brunet niemal tego nie zarejestrował. Leżał tak na murawie, czując mocne zawroty głowy, szumienie w uszach i mrowienie w miejscach, które powinny go boleć. Powinny, bo dzięki tabletkom nic nie poczuł.

Przez obudowę kasku, napierającą na jego krtań powoli coraz ciężej było mu oddychać, dlatego podparł się na łokciu, spuszczając głowę. Miał wrażenie, że wszelkie siły opuściły jego ciało, a on sam był jak szmaciana lalka. Jego mięśnie drżały z wycieńczenia, a wszystko utrudniały zawroty głowy, przez które pojawiły mu się mroczki przed oczami.

- Ej, Raeken, żyjesz? - dotarł do niego głos, który cudem wybił się sponad otaczającego go szumu zlewających się dźwięków. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, przez co spiął się, ostatkiem sił podnosząc głowę.

- Chyba - wydusił, napotykając uważne spojrzenie numeru dwadzieścia osiem w zielonych barwach.

- Raeken! - dobiegł go krzyk rozemocjonowanego trenera, który wszedł na boisko. Theo zacisnął szczękę i zebrał się w sobie, z pomocą Bretta podnosząc się na równe nogi. Przez to mocniej zakręciło mu się w głowie, a mroczki przysłoniły niemal cały obraz. Skrzywił się, starając utrzymać równowagę. Ostrożnie odwrócił się w stronę Finstocka, który właśnie do nich dotarł. - Schodzisz z boiska, Raeken, ile razy mam do ciebie mówić?!

Brunet nie zamierzał protestować, krótkim spojrzeniem podziękował Talbotowi za pomoc, po czym udał się z mężczyzną do strefy trenerskiej, na ławkę rezerwowych. Przez cały czas towarzyszyło mu swego rodzaju otępienie, które stanowczo utrudniało mu myślenie. Poza jedną sprawą, która krążyła w jego myślach, by odezwał się, nim będzie za późno.

- Trenerze - zatrzymał go, nim Finstock zdążył zarządzić zmianę przeciwników. - Niech Dunbar wejdzie za mnie.

- Ja tu wydaję rozkazy, Raeken - zganił go mężczyzna, a w tym czasie do Theo podszedł Liam, oddając mu kij, który starszy zostawił na boisku.

- Wiem, ale grał tylko w pierwszej kwarcie - drążył dziewiętnastolatek, czując jak wraca do niego pełna świadomość. - Jest dobry, zdobył przecież pierwsze trzy punkty, teraz też się przyda.

- Dobra, cholera, bo nie ma czasu - fuknął trener z irytacją, a sekundę później zwrócił się do Liama: - Wchodzisz na boisko, Dumbar.

- Dunbar, trenerze - wyszczerzył się blondyn, zakładając kask i truchtem wbiegł na boisko, by zająć pozycję.

Theo odprowadził go wzrokiem i w końcu usiadł na ławce, teraz ze zdwojoną siłą odczuwając zmęczenie. Serce zdecydowanie za mocno biło mu w piersi, a on już sam nie wiedział czy to przez wysiłek fizyczny, czy przez fakt, że lada moment koniec meczu.

Rozległ się gwizdek, a on ścisnął kij w rękawicach, z napięciem obserwując jak to Devenford zdobywają piłkę z face-offu. Jeden z ich atakujących właśnie nacierał, gdy został zablokowany przez obrońcę z numerem sześćdziesiąt osiem. Nolan podał daleką piłkę, którą odebrał Garrett, tym samym przesuwając akcję na połowę przeciwnika.

Dwóch midi z Devenford zaczęło na niego nacierać, jednak chłopak uprzedził ich, podając wysoką piłkę do Liama. Theo przygryzł wargę i ignorując zawroty głowy wstał z miejsca, by mieć lepszy widok na młodszego chłopaka, który właśnie sprawnie wyminął obrońcę i oddał celny strzał.

- Jest, kurwa - ucieszył się Raeken, z satysfakcją spoglądając na tablicę wyników, gdzie właśnie wbiło dziewiętnaście punktów dla Beacon Hills Cyclones. Ze strony Devenford Prep wciąż pozostawało ich dwadzieścia, co oznaczało, że zaledwie dwa punkty dzielą czerwonych od wygranej.

Usiadł z powrotem na ławce, tym razem odkładając kij obok siebie i ściągnął rękawice, uważnie oglądając akcję, która już się rozpoczęła. Zacisnął szczękę, kiedy rozpoznał, że piłka trafiła do Bretta, który właśnie dotarł do ich obrony. W brutalny sposób barkiem odepchnął od siebie jednego obrońcę, tym samym odblokowując sobie drogę do bramki. Oddał strzał, nim w ogóle ktoś zdążył go przed tym powstrzymać.

I kamień spadł Theo z serca, kiedy dostrzegł, że Corey obronił ten rzut. Bryant krótko rozglądnął się po boisku i podał do numeru trzynaście, który z kolei rzucił do jednego z ich midi. Raeken obserwował, jak akcja powoli przesuwa się na połowę przeciwnika. W końcu znalazła się w ich polu ataku, dzięki szybkim i krótkim podaniom. Piłkę przejął Liam, który przez długi czas nie mógł zgubić kryjącego go obrońcy.

Zielonooki zacisnął szczękę, wstając z ławki, przez co zauważył, że Dunbar nawet nie ma do kogo podać. Cudem udało mu się zbliżyć do pola bramkowego i wyminął w końcu obrońcę, od razu oddając celny strzał. Zdobyli bramkę, radosne okrzyki poniosły się z widowni, a Theo wyczekująco patrzył na blondyna, który wylądował na murawie przez obrońcę, który go popchnął.

Jednak po paru sekundach dziewiątka sprawnie wstał na równe nogi, a brunet odetchnął z ulgą, bo przez moment pomyślał, że spotkał go podobny los, co jego. Ludzie na trybunach za plecami Raekena stanowczo przesadzali z okrzykami, a on sam nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wyrównali wynik, od wygranej dzielił ich tylko jeszcze jeden punkt i czterdzieści pięć sekund do końca ostatniej kwarty.

Z bijącym sercem brunet obserwował jak sędzia ustawia piłkę pomiędzy zawodnikami wyznaczonymi do walki w face-offie. Po gwizdku niemal rzucili się na nią, spierając kijami, by wywalczyć ją dla swojej drużyny. Piłka trafiła do czerwonych, a potem sprawa poszła już gładko. Przez ilość podań Theo na moment aż pogubił się, jednak w końcówce zarejestrował, że sześć sekund przed końcem piłkę dostał Dunbar, który perfekcyjnie podał Garrettowi, a ten trafił celną bramkę.

Raeken z uśmiechem ściągnął kask, obserwując cieszących się chłopaków na boisku. Zaczął ściągać też ochraniacze, nigdzie się nie spiesząc. Nadmierny wysiłek fizyczny pozbawił go dużej ilości energii i czuł przez to znajome drżenie mięśni oraz lekkie nudności. Nie przejął się tym, doskonale znał te objawy wycieńczenia i nie raz musiał je znosić.

Z satysfakcją jeszcze raz spojrzał na tablicę wyników, gdzie czas był już wyzerowany, a oni wygrali przewagą jednego punktu. I choć nie była to znaczna różnica, to sama rywalizacja w ciągu meczu była dla niego wystarczająco emocjonująca.

Trybuny powoli pustoszały, a drużyny rozeszły się do swoich szatni, podczas gdy Theo wciąż siedział na ławce, obserwując puste boisko i trenera, który udał się, by wyłączyć reflektory oświetlające boisko oraz tablicę wyników. Gdy tylko to zrobił, wokół zapadł półmrok ze scenerią poszarzałego nieba.

- Raeken! - głos Finstocka wyrwał Theo z rozmyśleń. Instynktownie wstał z ławki i zrobił kilka kroków w stronę trenera, który stanął naprzeciw niego. - Boli cię coś po tym upadku?

- Nie, a powinno? - odpowiedział, umyślnie pomijając fakt, że jest na lekach przeciwbólowych.

- Raczej nie, ale jutro o piętnastej masz się stawić u mnie - zarządził mężczyzna. - Ściągnę medyka i zrobi ci testy na wstrząśnienie mózgu, nie chcę mieć sytuacji sprzed roku, jasne?

- Tak - potwierdził niemrawo, usilnie odpychając od siebie wspomnienia.

- No, a teraz jazda do szatni - Finstock z zadowolonym uśmiechem klepnął go w ramię, na co nastolatek wzdrygnął się odruchowo, a gdy mężczyzna go wymijał, dodał: - Pewnie będziesz ostatni, to oddaj klucz woźnemu.

W odpowiedzi brunet jedynie skinął głową, by następnie wrócić wzrokiem na puste boisko, które w półmroku prezentowało się jeszcze bardziej opustoszale. W końcu jednak odwrócił się, zauważając, że na trybunach pozostało jedynie kilka osób, i podszedł do ławki rezerwowych, na której zostawił swoje rzeczy. Pochylił się, z zamiarem zabrania ich, choć sam jeszcze nie wiedział, jak chce przetransportować ochraniacze, kask, kij i rękawice.

- Niezły mecz - dobiegł go znajomy głos, a Theo zamarł w miejscu. Poczuł jak jego serce ponownie przyspiesza i choć potrzebował tlenu, to nie był w stanie wziąć żadnego wdechu. Dopiero gdy przełknął ślinę, wmawiając sobie, że się przesłyszał, zdołał wtłoczyć w siebie niewielką dawkę powietrza. - Przyznam, że obstawiałem raczej Devenford, ale poszło wam lepiej niż myślałem.

Przy kolejnym zdaniu Raeken już nie umiał się oszukać. Dobrze znał brzmienie tego głosu, choć nie słyszał go przez tak długi czas. Wiedząc, że nie ma wyboru, w końcu podniósł wzrok na pierwsze ławki z trybun. Miał nadzieję, że to jakieś pieprzone halucynacje od tego upadku na boisku. Że za mocno uderzył głową i jakimś cudem widzi tam właśnie jego. Ale nie. Siedział tam, całkiem realistyczny, wpatrując się w niego tymi swoimi ciemnymi oczami, których Theo pomimo minionego czasu nie potrafił zapomnieć.

Raeken nie chciał lub nie potrafił się odezwać. Po prostu stał tak w bezruchu, z rozchylonymi wargami wpatrując się w bruneta. Jego rówieśnik wstał ze swojego miejsca, schodząc po innych ławkach na ziemię i pierwszym co rzuciło się w oczy Theo, był fakt, że Luke trochę urósł i przypakował. Ciemnooki stanął po drugiej stronie ławki z rzeczami nastolatka, który uważnym wzrokiem śledził każdy jego ruch.

- Nie zbliżaj się - syknął jadowicie Raeken, gdy zauważył, że brunet miał zamiar obejść dzielącą ich ławkę. I zdziwił się nieco, kiedy wyższy posłuchał, zostając w miejscu.

- Ciebie też miło widzieć, Theo - odpowiedział z uśmiechem Ganves, wkładając ręce do kieszeni spodni. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten jego uśmiech wyglądał na szczery.

- Czegokolwiek chcesz; spierdalaj - warknął znowu, powoli wracając do rzeczywistości. A rzeczywistość była taka, że przysiągł sobie nigdy nie nawiązywać z nim ponownego kontaktu.

- Chciałem po prostu porozmawiać - powiedział niezrażony, a jego spokojny głos jakby potęgował irytację Theo.

- Nie interesuje mnie to, nie dociera do ciebie? - wycedził przez zęby brunet, zaciskając przy tym pięści. - Zdecydowałeś sobie mieć mnie w dupie przez dwa lata, to miej, kurwa, przez kolejne i nie zatruwaj mi życia, szmato.

- Nie chciałem i nie mogłem, więc-

- Mam ci to, kurwa, przeliterować? - przerwał mu, niemal sylabizując te pięć wyrazów.

- Też mam coś do powiedzenia, Theo - westchnął Luke, najwyraźniej mając jeszcze cierpliwości.

- W moich oczach poległeś, nie przyjmuję przeprosin, czego tu, kurwa, nie rozumiesz? - warknął ostro, umyślnie nie odpowiadając na to, co mówi wyższy chłopak.

- Nawet nie pozwalasz mi się wytłumaczyć - skomentował Ganves, na moment odwracając głowę z rozdrażnieniem.

- Co tu jest do tłumaczenia? - prychnął zielonooki, lustrując go krytycznym wzrokiem. - Wyjechałeś i nie dawałeś żadnego znaku życia, kurwa, co, mam uwierzyć, że telefon ci się zepsuł? Tatuś zakazał ci ze mną kontaktu, chuj, że o nas wiedział?

- Sam nie raz łżesz jak pies, Raeken, nie udawaj już, że kłamstwo tak bardzo cię wkurwia - zripostował ciemnooki, marszcząc brwi z irytacją.

- Nie wkurwia mnie kłamstwo tylko to, jak mnie potraktowałeś, do kurwy nędzy - odparował agresywnie, krótkim ruchem ręki przeczesując swoje włosy. - Zaufałem ci, ty kurwo, i zostawiłeś mnie w momencie, kiedy najbardziej cię potrzebowałem.

- Musiałem, cholera, nie miałem wyboru - bronił się Luke, a miękki ton jaki utrzymywał sprawiał, że Theo miał sprzeczne sygnały. - Ojciec musiał wyjechać, ja nie mogłem zostać sam w Beacon.

- Tak i, kurwa, nie miałeś języka w głębie, żeby cokolwiek powiedzieć wcześniej? - prychnął Raeken, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Daruj sobie, frajerze, nie masz czego u mnie szukać.

- O, czyżby? - uśmiechnął się Ganves, patrząc na niego niepoważnie. Raeken nie zrozumiał tego, choć miał nadzieję, że nie będzie musiał.

Przez kilka długich sekund po prostu z niedowierzaniem wpatrywał się w jego ciemne tęczówki, aż zdał sobie sprawę, że to wszystko, cholera, nie ma żadnego sensu. Każde kolejne słowo może tylko pociągnąć tą konwersację w jeszcze gorszym kierunku. A tego Theo bardzo nie chciał.

Dlatego po prostu zacisnął szczękę i nie odzywając się ani słowem, wziął swoje rzeczy, by następnie skierować się do szatni. Starał się ignorować jego wzrok, który czuł na sobie, dopóki nie zniknął za drzwiami. Starał się nie dopuszczać do siebie zbyt wielu myśli. I starał się nie rozwalić niczego, przez nadmiar emocji.

Ale, cholera, nie potrafił.

Rzucił swoje rzeczy na ławkę, obok swojej szafki, i nerwowo przeczesał ręką włosy. W pomieszczeniu nikogo nie było, dlatego klął pod nosem, wymieniając wszystkie wulgaryzmy, jakie znał, w tym większość pod adresem cholernego Luke'a.
    
    
... jeśli syn Ganvesa znowu będzie się próbował z tobą skontaktować, to masz mi to powiedzieć, jasne?
    
    
Theo zaklął jeszcze raz, przypominając sobie słowa ojca. Będzie musiał przygotować sobie dobrą wymówkę, jeżeli w jakikolwiek sposób mężczyzna dowie się o tym spotkaniu. Z tym człowiekiem to wszystko, cholera, było możliwe. Choć sam nie miał zamiaru mu wspominać o tym spotkaniu.

Raeken ponownie przeczesał ręką włosy, starając się uspokoić. Irytacja nigdy nie była rozwiązaniem, często działał wtedy nieracjonalnie, czego wolał uniknąć. Nawet jeżeli teraz nie miał żadnego pomysłu co ze sobą zrobić.

The sun, the moon, and the truth.

Otworzył drzwiczki swojej szafki i wyciągnął z niej sportową torbę, gdzie miał swoje rzeczy. W zamian wrzucił do środka kask i wszystkie ochraniacze, łącznie z rękawicami. Włożył do środka kij i ściągnął z siebie drużynową koszulkę, niedbale składając ją w powietrzu, by po chwili wrzucić ją do szafki. Następnie zdjął spodnie, zmieniając je na swoje czarne joggery.

Wszystko robił coraz bardziej nerwowymi ruchami przez wcześniej stłumiony gniew, który musiał mieć jakieś ujście. Przeczesał ręką włosy, choć ten ruch nic mu nie dał, a jedynie Theo przez to bardziej zwrócił uwagę na siniec na przedramieniu. Przypomniał sobie jak okropnie wygląda przez cały ten syf, który go spotykał.

Zaklął siarczyście i trzasnął drzwiczkami, a głośny huk rozniósł się po całym pomieszczeniu. Nastolatek oparł rękę o szafki i pochylając głowę, jeszcze raz przeczesał włosy. Przymknął oczy i zaciskając szczękę zaczął powtarzać mantrę, byleby zapomnieć o złości.

The sun. The moon. And the truth.

- O kurwa - usłyszał za sobą i poczuł kolejny napływ irytacji. Myślał, że był sam i nagle okazuje się, że znowu ktoś widzi jego ślady pobicia. Musiał popracować nad ostrożnością, a gniew stanowczo mu to utrudniał.

- Też kobieta - wychrypiał w odpowiedzi i otwierając oczy, spojrzał przez ramię na Daniela, który badał wzrokiem jego nagie, pokryte sińcami plecy. Dopiero po chwili niższy spojrzał mu w oczy, a Theo warknął wrogo: - Nawet się nie odzywaj.

- Luzuj, Raeken - mruknął, wkładając ręce do kieszeni - wiem, że to nie moja sprawa - ciągnął, a jego spokojny głos dał nadzieję starszemu, że Dan rzeczywiście nie będzie drążył. - Chociaż wyglądasz całkiem seksownie, kiedy się denerwujesz.

- Miło, że doceniasz - rzucił beznamiętnie zielonooki i odwracając się do niego przodem, złożył ręce na piersi, marszcząc brwi - ale nie przedstawiałem ci się z nazwiska.

- Zasłyszałem na boisku - oznajmił lekko Daniel, bez skrępowania lustrując wzrokiem jego nagi tors i ręce, po czym uśmiechając się spojrzał mu w oczy. - Głośno o tobie było, no nie mów, że nie słyszałeś.

- Stara legenda głosi, żeby mieć wyjebane w to, co mówią o tobie ludzie - odpowiedział Theo, który odwrócił się z powrotem do szafki, pochylając się nad torbą.

- Nawet jeżeli cię dopingują? - rzucił Dan, który podszedł i usiadł na ławce, kawałek dalej od rzeczy starszego.

- Też - potwierdził, wyciągając butelkę wody.

- Dlaczego?

- Dobry sportowiec nie potrzebuje widowni, żeby dać z siebie tyle, ile trzeba - wyjaśnił jak gdyby nic, po czym przyłożył gwint do ust.

- Trochę takie wyidealizowane podejście - skomentował ciemnooki, opierając plecy o szafki.

- Dobra, mów, czego chcesz - oznajmił Theo, zakręcając butelkę kiedy skończył pić i schował wodę do torby.

- Miałem ci oddać hajs. A tak poza tym, to fajnie by było, gdybyś poszedł ze mną na imprezę. Słyszałem, że jest specjalnie organizowana dla członków drużyny - wyjaśnił. - Więc tam mógłbyś chociaż trochę się rozerwać, panie gburowaty.

Słysząc przezwisko, Raeken skarcił go wzrokiem, wyciągając koszulkę na długi rękaw. Zaczął ją zakładać, a przy tym cały czas czuł na sobie spojrzenie Daniela. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, jednak zastanawiał się, dlaczego brunet tak głupio się uśmiechnął, kiedy odwracał wzrok.

- Co?

- Nic - ciemnooki wzruszył ramieniem, błądząc wzrokiem po szafkach przed sobą. 

- Mów.

- Po prostu bawi mnie, że tak bardzo ukrywasz te... - urwał, szukając odpowiedniego słowa - obrażenia.

Theo domyślał się, że tych śladów po pasie nie dało się nazwać po prostu zwykłymi siniakami. Dlatego wcale nie zdziwiła go tamta przerwa w wypowiedzi niższego.

- Nie twój interes - syknął brunet, na co Daniel prychnął krótko.

- To ty mi kazałeś powiedzieć - skomentował, uśmiechając się wrednie. - Ja grzecznie siedziałem cicho.

Raeken zacisnął szczękę, uświadamiając sobie, że młodszy ma rację. Przeklął w duchu, dochodząc do wniosku, że sam czepia się o byle co. Czuł, że był spięty, a nadmiar myśli coraz częściej nie pozwalał mu ruszyć z miejsca.

- A co ci tak zależy na tym, żebym poszedł? - spytał brunet, choć już wiedział, że i tak się zgodzi. Miał dość dzisiejszego dnia, chciał wreszcie oderwać się od rzeczywistości.

- Liczę, że po pijaku chętniej dasz mi swój numer - zażartował, robiąc przy tym niewinną minę, a Theo widząc to sam się uśmiechnął. Milczał przez chwilę, chowając wszystkie swoje rzeczy do torby

- Twój plan raczej nie wypali, brzdącu, po alkoholu robię bardziej niemoralne rzeczy - oznajmił i puścił mu oczko, biorąc do ręki swoją bordową bluzę.

- Chętnie przetestuję to w praktyce - zripostował Daniel, podczas kiedy starszy zakładał ubranie. - To jak będzie? Zaszczycisz nas swoją obecnością?

- Ta, ale popracuj nad swoim darem przekonywania - skomentował Theo, zarzucając torbę na ramię i skierował się w stronę wyjścia, a ciemnooki zaraz za nim. - Duże oczy i ładna buźka to nie wszystko, brzdącu.
   
   
***
   
   
Wibracje telefonu zaczęły irytować Liama. Niechętnie przewrócił się na drugi bok i spojrzał na szafkę nocną, gdzie zostawił urządzenie. Świecący ekran rozpraszał nad sobą panujący mrok, a blondyna zaczęło ciekawić, kto dzwoni do niego w środku nocy. Dlatego z westchnieniem sięgnął po telefon, odbierając w ostatnim momencie.

- Halo? - jego głos był wciąż zaspany.

- Chcesz się zrewanżować? - usłyszał i niebieskooki musiał parę razy przeanalizować te słowa.

Odsunął urządzenie od ucha i mrużąc oczy, spojrzał na wyświetlacz, gdzie zobaczył imię starszego bruneta. Czyli dobrze rozpoznał jego głos, ale nadal był w szoku. Bo przeważnie to on dzwonił do Theo. Ba, Raeken nigdy do niego nie zadzwonił.

- Za? - wymamrotał, opadając z powrotem na poduszki.
    
     
- Jest materialistą, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, więc spodziewaj się odpłaty w najbliższym czasie.
     
    
Przypomniał sobie słowa siostry sprzed trzech dni. I nie spodziewał się, że będzie miała rację. Jednak jeszcze było za wcześnie, by mógł określić czy będzie tego żałować, czy nie.

- Na przykład za tą noc, kiedy wszedłeś mi do domu? - wychrypiał Raeken, a jego głos wyrwał Liama z zamyślenia.

- I naprawdę przypomniało ci się to o drugiej w nocy? - westchnął blondyn, przecierając twarz wolną ręką.

- Tak, bo ja też nie mogę spać - odpowiedział niewyraźnie. - Otworzysz mi? Jestem na dole.

Zdziwiony Liam mrugnął kilkakrotnie, analizując te słowa. Nie spodziewał się, że Theo kiedykolwiek będzie prosił o coś takiego. Zaproszony, często nie korzystał. Najwyraźniej on sam musiał się zebrać w sobie.

- Daj mi chwilę - wymamrotał, mozolnie podnosząc się z łóżka.

Rozłączył się i odłożył telefon na biurko, następnie cicho wychodząc z pokoju. Zszedł bezdźwięcznie po schodach, w duchu modląc się, by nikogo nie obudzić. Przeszedł przez korytarz na parterze i w ciszy było słychać tylko jego lekkie kroki na panelach.

Wreszcie otworzył drzwi frontowe i z miejsca przeszły go dreszcze, kiedy poczuł powiew lodowatego wiatru. Od razu wpuścił do środka starszego chłopaka z torbą na ramieniu, po czym niezwłocznie zamknął za nim drzwi. Potarł ramiona, starając się ogrzać i zerknął na Theo, który zdążył już ściągnąć buty.

- Tylko cicho, bo wszyscy śpią - wymamrotał Liam, prowadząc ich na piętro.

Brunet mu nie odpowiedział, po prostu skierował się za nim. Pokonali schody, a ich kroków prawie nie było słychać. Po chwili już wchodzili do pokoju niebieskookiego. Raeken ściągnął z ramienia szkolną torbę i położył ją gdzieś obok biurka, sięgając do sznurków swojego kaptura, by je odwiązać.

Słysząc cichą wiązankę przekleństw, Dunbar zerknął w jego stronę. Uśmiechnął się wrednie pod nosem, kiedy zauważył, że brunet ma problem z rozwiązaniem supła. Mimo wszystko, podszedł do niego, ignorując zdezorientowane spojrzenie chłopaka.

- Daj, pomogę - mruknął, sięgając do sznurków, a przez to niechcąco dotknął dłoni starszego. - Boże, masz lodowate ręce - wyrwało mu się i podniósł wzrok na oczy Theo.

A kiedy już to zrobił, uświadomił sobie, że stanął znacznie bliżej, niż zamierzał. Wpatrywał się w jego tęczówki, wyobrażając sobie, ile starszy musiał spędzić czasu na tym chłodzie, że miał aż tak zimne dłonie. Dodatkowo, jego twarz wyglądała na zmęczoną, a to jego puste spojrzenie wyrażało czystą niechęć do wszystkiego. I nie była to zwykła obojętność, jaką zazwyczaj Liam u niego widział. Teraz był niemal przekonany, że ta jest wyrażeniem braku sił na cokolwiek.

Kilka długich sekund później uświadomił sobie, że czuje od niego woń alkoholu. Zmarszczył przez to delikatnie brwi, a w następnej chwili wyczuł też subtelny zapach marihuany. Szybko te dwie rzeczy połączył z dzisiejszą wygraną na zawodach i domyślił się, że Theo był na imprezie. Pytanie brzmiało; jak bardzo jest nietrzeźwy? Mimo wszystko, niebieskooki niczego nie skomentował, a jedyną myślą jaką miał w głowie było to, że Raeken z jakiegoś powodu nie jest sobą. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień i zupełnie inaczej, niż kiedy Dunbar spotkał go w nietrzeźwym stanie.

- Nie patrz tak na mnie - wychrypiał intensywnie brunet, co wyrwało Liama z rozmyśleń.

- Jak? - spytał, nieco marszcząc brwi w niezrozumieniu, a przy tym sprawnie rozwiązał supeł, jednak nie odsunął się.

- Z litością - odpowiedział z tęgą miną, bez przerwy wpatrując się w tęczówki niższego.

- To troska, Theo, nie litość - odpowiedział miękko, sięgając po jego lodowatą dłoń, którą objął swoimi. - Jesteś cały wychłodzony.

Raeken wpatrywał się w jego oczy, a Liam długo nie potrafił rozpoznać tego wzroku. Znacznie różnił się od jego codziennych spojrzeń. To jedno było... po prostu smutne, a Dunbar zdał sobie sprawę, że pierwszy raz widzi go w takiej wersji. Jednocześnie z tyłu głowy miał świadomość, że chłopak jest nietrzeźwy, nie tylko przez alkohol.

Starszy nic mu nie odpowiedział, po prostu spuszczając wzrok i zabrał swoją rękę z dłoni blondyna. Zaczął ściągać bluzę i został w koszulce na długi rękaw. Niebieskooki w tym czasie wrócił do łóżka, instynktownie układając się bliżej ściany, tak jak spali ostatnio.

Okrył się kołderką i ułożył na boku, przodem do Theo, obserwując jego ruchy. Chłopak odłożył ściągniętą bluzę na krzesło i podszedł do łóżka, niemal powłócząc nogami. A Liam zastanawiał się czy to przez zmęczenie, czy nietrzeźwość. Starszy położył się również twarzą do niego i skulił się, przykrywając aż po same uszy. 

W panującym mroku blondyn niewiele widział, choć domyślał się, że końcówki jego uszu muszą być zaczerwienione od zimna. A dłonie sine. Dlatego niewiele myśląc, Liam przysunął się trochę, przyciągając do siebie zielonookiego. Poczuł jak Raeken spina mięśnie i podpiera się na łokciu, by ze zdezorientowaniem spojrzeć mu w oczy.

- Co robisz? - spytał, nieznacznie marszcząc brwi. Patrzył na niego z niezrozumieniem, a Dunbar zastanawiał się, z czego ono wynika.

- Chcę dać ci trochę własnego ciepła, kretynie - westchnął łagodnym głosem. - Przytul się do mnie, to szybciej się ogrzejesz.

Mówiąc to, bez ostrzeżenia, przyciągnął Theo do siebie, a ten nie protestował. Z westchnieniem ułożył głowę na jego klatce piersiowej i wsunął dłonie pod jego plecy, aż Liama przeszły ciarki przez zimno. Mimo wszystko, nie skomentował tego, tylko po prostu objął kark starszego, jakby ze zdwojoną siłą odczuwając wychłodzenie bruneta.

Dunbar wpatrywał się w sufit. Miał wrażenie, że jego zmęczenie jakby gdzieś uleciało. Tak bardzo skupił się na Theo, że w ogóle zapomniał o późnej godzinie. Jego myśli krążyły tylko wokół chłopaka, który leżał na nim przytulony, chłonąc jego ciepło. Liam czuł na sobie ciężar jego ciała, jednak nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. Przeciwnie, na swój sposób czuł się bezpiecznie, bo wyraźnie czuł obecność drugiej osoby.

Ostrożnie zaczął wolno gładzić plecy starszego, przez co poczuł jak chłopak nieco spina mięśnie. Gdy Raeken nie odezwał się ani słowem, blondyn kontynuował wolne, łagodne ruchy. Wraz z upływem czasu czuł, że brunet zaczyna się rozluźniać. Liam przejechał dłonią po jego karku, docierając do odsłoniętego ucha. Palcami ostrożnie zaczął pocierać brzeg ucha, by je rozgrzać.

- Zły sen? - odezwał się blondyn, nieco zachrypniętym głosem. Zastanawiał się nad przyczyną, przez którą zielonooki mógłby chcieć u niego nocować. A to wydało mu się najbardziej prawdopodobne.

- Po prostu przez myśli nie mogłem spać - wymamrotał cicho Theo, a niebieskooki poczuł jak chłopak śmiesznie zawibrował przez głos. Uśmiechnął się na to w duchu, wolną ręką zaczynając gładzić jego plecy.

- Chcesz o tym pogadać? - spytał Dunbar, czując pod palcami jak Raeken co jakiś czas spina mięśnie.

- Nie - mruknął równie niewyraźnie co poprzednio. - Chcę wreszcie spokojnie zasnąć.

- Wolałem zapytać - odpowiedział zniżonym głosem, palcami wciąż delikatnie pocierając płatek jego ucha.

Jednocześnie w jego głowie rodziło się mnóstwo kolejnych pytań, których nie mógł zadać. Wiedział to, zresztą wystarczył sam fakt, że Theo miał ten zły humor. Liam wiedział, że albo się na niego zdenerwuje, albo odpowie tak, by nie drążył tematu.

- Theo?

Mimo wszystko, postanowił spróbować. I musiał porządnie zastanowić się nad wybraniem pytania, by nie zmarnować szansy. Jeżeli jakakolwiek istniała.

- Hm?

- Mówiłeś, że nie lubisz kontaktu fizycznego, a... - blondyn urwał w momencie, gdy poczuł głębokie westchnięcie starszego. Przez to spiął się lekko, bo najczęściej zwiastowało to wybuch złości.

- Bo jestem pierdolonym hipokrytą, Liam - wychrypiał, czym zupełnie zbił chłopaka z tropu. Jego zmęczony, bezsilny głos był tak obcy dla Dunbara, że na moment zapomniał zareagować. - Często zachowuję się inaczej niż mówię.

Niebieskooki milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewał się takiego stwierdzenia, w ogóle nie spodziewał się odpowiedzi. Szybko jednak przypomniał sobie, że przecież Theo jest wstawiony. I najprawdopodobniej palił tego wieczoru marihuanę, nie wiadomo w jakich ilościach. A te dwie rzeczy bardzo jasno wytłumaczyły Liamowi zachowanie Raekena.

Nim Dunbar w ogóle zdążył zastanowić się nad odpowiedzią, poczuł jak starszy wstaje z niego. Blondyn przeniósł na niego pytające spojrzenie, jednak nie zdołał złapać z nim kontaktu wzrokowego. Theo po prostu wstał z łóżka i podszedł do biurka, kucając przy swojej torbie. 

Liam obserwował go, patrzył jak brunet wyciąga z niej paczkę papierosów i wstaje, by otworzyć okno. Patrzył jak zielonooki wkłada papierosa do ust i odpala końcówkę używki, zaciągając się głęboko.

I wtedy Dunbar zdał sobie sprawę, że coś naprawdę go męczy. Widział to w jego spowolnionych ruchach, w zmęczonych rysach twarzy i smutnych oczach. A najgorsze w tym wszystkim było to, że blondyn nie miał pojęcia jak powinien się zachować. Theo nie chciał rozmowy, nie lubił kontaktu fizycznego. Rzekomo samej obecności Liama także nie lubił.

- Jeśli o tym porozmawiamy, to może będzie ci lepiej? - zaproponował cicho i łagodnie, obserwując przy tym reakcję starszego.

- To nigdy nie jest lepiej - wychrypiał w odpowiedzi, zaciągając się papierosem.

- A jak często z kimś tak rozmawiasz? - zapytał, próbując ugryźć to z innej strony. 

Brunet milczał, oparł łokcie na parapecie i wodził wzrokiem gdzieś za oknem. Liam wstał z łóżka i wolno podszedł bliżej. Zauważył przy tym, jak Raeken spiął się, na moment zerkając na niego badawczym wzrokiem. Ostatecznie Theo jednak nic nie powiedział, po prostu zaciągnął się znowu i wypuścił dym, wracając spojrzeniem na księżyc.

- Bo po prostu czasem wystarczy taka krótka, szczera rozmowa, żeby...

- Dlaczego mam być ze wszystkimi szczery? - przerwał mu, dość agresywnym tonem, a zbolały wzrok, jakim na niego spojrzał sprawił, że Liam w pierwszym momencie nie wiedział jak zareagować.

- Bo tak funkcjonują ludzkie relacje, Theo - odpowiedział miękko, posyłając mu delikatny uśmiech.

- Mówiłem Derekowi wszystko i co z tego mam? - prychnął znowu, robiąc krótką przerwę na zaciągnięcie się. - Wygarnął mi to wszystko w najgorszym możliwym momencie.

Dunbar zamrugał parokrotnie, po chwili nieumyślnie wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

- Ty zrobiłeś mi dokładnie to samo - przypomniał, siląc się na zahamowanie pretensjonalnego tonu. - Nawet nie jeden raz.

Theo w pierwszym momencie nie odpowiedział, po prostu odwrócił głowę w stronę okna i kiedy wypuścił dym, wolną ręką przetarł zmęczoną twarz. Wyglądał na tak strudzonego, zmęczonego i złamanego. Przez świadomość, że starszy był pod wpływem, Dunbar nie brał tego w stu procentach na poważnie, jednak wciąż... wciąż miał wrażenie, że to jest właśnie ten prawdziwy Theo. Sfrustrowany życiem i uciekający w używki.

- Po prostu chciałem, żeby do ciebie dotarło - odezwał się starszy i przeczesał ręką swoje włosy, unikając kontaktu wzrokowego. - Mam swoje granice i... bardzo nie lubię, kiedy ktoś je próbuje zatrzeć.

Tu na moment zerknął na Liama, który nawet nie zdążył dostrzec wyrazu jego tęczówek. Brunet oparł łokcie na parapecie i zaciągnął się ponownie, mętnym wzrokiem wpatrując się w księżyc. Ze swojego miejsca Dunbar widział, jak chłopak przymyka oczy i pociera skronie. Wyglądał zupełnie tak, jakby toczył wewnętrzną bitwę o to, co powinien zrobić.

Wtedy blondyn uświadomił sobie, że Raeken tak naprawdę nie miał na celu go urazić, kiedy wcześniej mówił te wszystkie bolesne słowa. Tylko chciał raz a porządnie odwieść go od poruszania danego tematu. Mimowolnie, niebieskooki przypomniał sobie sytuację w szpitalnej windzie sprzed trzech dni. Kiedy zapytał o jego mamę, a on zareagował tak agresywnie, że Liam był niemal przekonany, że zaraz zrobi mu krzywdę.

Jednak teraz blondyn nie zamierzał roztrząsać tematu, dlaczego Theo tak się zachował. Wolał skupić się na teraźniejszości, kiedy już udało mu się tak szczerze rozmawiać z Raekenem. Bez słowa wpatrywał się w profil starszego, który ostatni raz zaciągnął się głęboko i prostując się, spojrzał na Liama. A Liam w pierwszym momencie nie miał pojęcia, co to było za spojrzenie.

- Przepraszam.

Dopiero kiedy to powiedział, niebieskooki uświadomił sobie, że brunet patrzy na niego ze skruchą. Ze szczerą skruchą i smutkiem, którego źródła Dunbar nie potrafił się domyśleć.

- Źle cię potraktowałem. Za zwykłą ciekawość nie zasłużyłeś na wysłuchiwanie wyzwisk i... - tu Theo urwał, odwracając wzrok z powrotem gdzieś za okno, jakby nie był w stanie patrzeć mu w oczy. - Kurwa - westchnął pod nosem i wyrzucił peta na zewnątrz, wolnym, ociężałym ruchem przeczesując swoje włosy - sam wcale nie zachowuję się lepiej.

Blondyn nie odezwał się, po prostu pozwalał mu mówić, wsłuchując się w jego skruszony głos i wpatrując się w gorzki wyraz twarzy. A przez moment był prawie pewny, że zauważył u niego szklane oczy, co przecież było niedorzecznością.

Chyba jednak za dużo wypił - pomyślał, zastanawiając się co powiedzieć. I mimo wszystko, żałował, że taką jego wersję mógł zobaczyć tylko kiedy Raeken był nietrzeźwy.

W pewnym momencie zorientował się, że Theo także na niego patrzy. Rozszerzone od mroku źrenice nadawały mu łagodności, a jego przepraszające spojrzenie było zupełnie czymś nowym dla Liama. Wreszcie otrząsnął się z zamyślenia i zrobił kilka małych kroków bliżej. Zamknął okno, po czym stanął naprzeciwko starszego, który nie spuszczał z niego wzroku.

Zupełnie, jakby wyczekiwał nagany za to, co zrobił.

- Ja ci wybaczyłem - mruknął z łagodnym uśmiechem. Stanął na palcach i przytulił Raekena do siebie, obejmując jego kark. Brunet pachniał papierosami, alkoholem i marihuaną, a przy tym jeszcze swoimi charakterystycznymi perfumami. Poczuł jak zielonooki oddaje uścisk, chowając twarz w zagłębieniu szyi. A Liam odniósł złudnie prawdziwe wrażenie, że Theo właśnie tego potrzebował. Bliskości. - Tylko teraz ty wybacz Derekowi - kontynuował miękkim głosem. Następnie, przypominając sobie słowa Masona, dodał: - Bo lepiej jest mieć przyjaciół, niż wrogów.

- W większości mówił prawdę - westchnął cicho Raeken, odsuwając się od niego. Spojrzał mu w oczy, a Liam miał wrażenie, że są one jeszcze bardziej smutne, niż z początku. - Ja nie mam co mu wybaczać.

Blondyn nieznacznie ściągnął brwi, przechylając lekko głowę na prawą stronę.

- Sugerujesz, że to twoja wina? - spytał, a starszy tylko westchnął głęboko, zrywając kontakt wzrokowy. Po chwili przetarł zmęczoną twarz dłońmi, przejeżdżając po włosach i splótł palce na karku, nieco odchylając głowę do tyłu.

- Nawet już sam, kurwa, nie wiem - wychrypiał, błądząc pustym wzrokiem po suficie.

- Myślę, że powinniście po prostu porozmawiać - mruknął Dunbar, wolno wracając do łóżka.

Theo udał się za nim, a kiedy niebieskooki położył się na boku, mógł poczuć obejmujące go ramiona od tyłu. Poczuł dyskomfort w tej pozycji, dlatego odwrócił się przodem do Raekena, przytulając się do jego boku. Liam wiedział, że normalnie nie byłoby opcji, by starszy sam zainicjował kontakt fizyczny. Doskonale pamiętał, że kiedy przytulał się do niego bez ostrzeżenia, chłopak był co najmniej niezadowolony. Teraz jednak sprawa miała się zupełnie inaczej, a niebieskooki miał świadomość, że to przez nietrzeźwość bruneta.

Nie przejął się tym jednak, wykorzystując tą chwilę. Ułożył wygodnie głowę na jego ramieniu, czując jak Theo obejmuje go w pasie. Liam wyraźnie czuł nikotynę od starszego, co trochę przyćmiło zapach marihuany, choć wciąż nie przebiło woni alkoholu. Mimo wszystko, ta mieszanka nie przeszkadzała Dunbarowi. Znacznie bardziej skupił się na cieple ciała bruneta, który zdążył już się ogrzać. 

Na moment zadarł głowę, spoglądając na twarz Raekena, który wodził mętnym wzrokiem po suficie. Wciąż wyglądał na zmarkotniałego. Smutnego. Dlatego coś w Liamie kazało mu poprawić humor starszego, nawet w najmniejszym stopniu.

- Uśmiechnij się - mruknął, podpierając się na łokciu, by spojrzeć mu w oczy. Theo nawiązał kontakt wzrokowy, a blondyn wtedy uświadomił sobie, że te dwa słowa nie wystarczą. Jednak nie zamierzał się poddawać. - Pamiętasz jak siedzieliśmy z twoimi znajomymi w barze? Wypominaliście sobie przypały z używkami w szkole - mówił Liam z uniesionymi kącikami ust, próbując zarazić go uśmiechem. - Albo jak klepnąłeś mnie w tyłek, bo pochylałem się do Storma? Stwierdziłeś, że to moja wina, bo się wypiąłem.

- No, bo kto wypina tego wina - odpowiedział Raeken, a blondyn mógł dostrzec na jego ustach delikatny uśmiech, co już uznał za połowę sukcesu.

- Albo jak dałeś mi limit pytań?

- Wyglądałeś komicznie z tamtą miną - zielonooki uśmiechnął się szerzej. - A jak wziąłem cię na barki w pokoju twoich rodziców? Panikowałeś, że zaraz spadniesz.

Liam parsknął krótko, przypominając sobie tamtą sytuację.

- Miałem swoje powody - odpowiedział uśmiechając się krzywo.

- Trochę więcej zaufania, szczeniaku - mruknął łagodnie, przez co Dunbar poczuł sprzeczne emocje.

Wpatrywał się tak w jego oczy, przypominając sobie wszystkie te ostrzeżenia od Stilesa, siostry i innych. Każdy go przed nim ostrzegał, a przecież teraz Theo wydawał się naprawdę godny zaufania. I naprawdę dobrym materiałem na przyjaciela.

Szkoda tylko, że był pod wpływem.

- Postaram się - odpowiedział cicho, posyłając mu ostatni uśmiech, po czym znów przytulił się do niego, tym razem układając głowę na jego klatce piersiowej. 

Bicie jego serca wydało mu się nierówne, choć wciąż uspokajające, tak jak ostatnim razem. Poczuł wzmocniony uścisk na swoich plecach i ciche westchnięcie bruneta, który przytulił go do siebie nieco mocniej. Dunbar przymknął oczy, skupiając się na objęciach starszego. 

Powoli zapadał w sen, jakby ze zdwojoną siłą odczuwając zmęczenie z całego dnia. Mimo wszystko był zadowolony z obrotu spraw. Kilka długich sekund później jednak otworzył oczy, przypominając sobie jedną ważną kwestię.

- Theo? - powiedział, z zamiarem odniesienia się do ich krótkiej rozmowy telefonicznej sprzed parudziestu minut.

- Hm?

- Nie muszę być ci nic winien, żebyś mógł poprosić mnie o pomoc, zapamiętaj, dobrze?

- Mhm - mruknął w półśnie. - Dobranoc, Liam.

- Dobranoc, T.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro