Rozdział 38
Theo wyłączył od razu budzik, gdy tylko zaczął dzwonić.
Peter i Cora zajęli dwa ostatnie i jedyne wolne pokoje, dlatego on skończył u Dereka, co zresztą nie robiło mu żadnej różnicy. Jednak nie chciał go obudzić, bo niewątpliwie zdenerwowałby się na niego, gdyby musiał wstawać o szóstej w sobotę. Zresztą w ogóle wolał nie narażać się starszemu - Theo już dawno mentalnie przyznał Corze rację, że szatyn ostatnio jest dość nerwowy. Bynajmniej wczoraj był, a Raeken wiedział, że gdyby chciał, to z łatwością mógłby przypomnieć sobie jeszcze jakieś sytuacje.
Dlatego kiedy wstał z łóżka, obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że piwnooki na pewno śpi. Potem - starając się coś dostrzec w półmroku bez zapalania światła - zaczął szukać swoich spodni, a kiedy je założył, koszulkę wziął po prostu w rękę, kierując się do łazienki. Cicho nacisnął klamkę i ostrożnie otworzył drzwi, choć ani razu nie skrzypiały. Wszedł do pomieszczenia, jednak tylko przymknął je, nie zamykając ich do końca. Zapalił światło i mrużąc oczy, podszedł do umywalki, automatycznie od razu też patrząc w lustro.
Najpierw zwrócił uwagę na jeszcze gojące się rozcięcie na łuku brwiowym - i widział poprawę, bo na pewno wyglądało to teraz lepiej niż w dzień, kiedy zostało mu to zrobione - a potem przeniósł wzrok na ślady po duszeniu. Były o wiele mniej widoczne, ale wciąż na tyle, by można było je zauważyć.
O czym przekonał się zresztą, kiedy Deucalion wczoraj zwrócił mu uwagę. I wtedy sam strzelił sobie w kolano, bo jednocześnie w tym samym pomieszczeniu była Cora. Dlatego musiał powtórzyć to samo kłamstwo, co powiedział jej. A wszystko pogarszał fakt, że nic nie mówił Deucalionowi, że bierze udział w walkach.
Więc w tamtym momencie - choć traktował Corę jak własną siostrę - miał ochotę zamordować brunetkę, która wtrąciła się do rozmowy i powiedziała to tak, jakby Deuc o wszystkim wiedział. Problem był w tym, że on nie wiedział o niczym, jeżeli chodziło o Theo. Prawda, może i nastolatek mówił mu o większości rzeczy. Jednak zawsze ukrywał przed nim siniaki. Bo zwyczajnie nie chciał go okłamywać, a wyjawienie prawdy nie wchodziło w grę. Przez co teraz prawdopodobnie w poniedziałek będzie musiał mu się tłumaczyć z czegoś, co było jedną wielką ściemą.
- Racja, ta ciota na prawdziwym ringu zginęłaby w ciągu trzech sekund.
Przypomniał sobie słowa Jacksona z dnia, kiedy widział go ostatni raz. I kiedy dostał od niego to, na co zasłużył. Jednak doskonale wiedział, że ten tekst miał w sobie coś z prawdy. Theo potrafił stanąć do walki, ale unikał tego jak ognia. I w większości przypadków, kiedy już do starcia doszło, to albo strach przejmował nad nim kontrolę i nawet nie próbował się bronić, albo robił wszystko, by szybko zakończyć ową bójkę. Choć opcja pierwsza o wiele częściej mu się przytrafiała, czego czasami nie potrafił kontrolować.
Westchnął cicho i zjechał spojrzeniem na swój tors i brzuch, gdzie wciąż widniały siniaki. Niektóre już nieco się podgoiły, choć nie wystarczająco. Plus był jednak taki, że zakres jego ruchu był w miarę normalny i nie tak bardzo bolesny. Dlatego kiedy wyciągnął z kieszeni spodni fiolkę z tabletkami, chwilę tak stał i się zastanawiał.
Brać, czy nie brać? Teoretycznie nie powinien. Miał możliwość ruchu, choć mimo wszystko czuł przy tym wszystkim dość spory dyskomfort. Podniósł nieco pomarańczowe opakowanie by zobaczyć, ile jeszcze zostało mu pigułek. A było ich całkiem sporo, bo przecież cudem udało mu się kupić od Dereka jeszcze jedną paczkę w środku miesiąca.
W końcu dał za wygraną. Miał tego sporo, a przecież jedna tabletka nie zrobi dużej różnicy. Poza tym musiał iść do pracy. A tam nie mógł pozwolić sobie na rozpraszające bodźce. Bo niejednokrotnie przekonał się, jak potrafi działać na niego ból. Choć znał go dobrze, to i tak wciąż nie był w stanie się do niego przyzwyczaić. Ani zawsze ignorować z tą samą efektywnością.
Dlatego wyciągając jedną tabletkę, włożył ją do ust i schylił się, popijając zimną wodą z kranu. Zmarszczył nos na gorzki posmak, jednak mimo wszystko, spróbował go zignorować. Potem jeszcze użył dezodorantu Dereka i wziął znowu koszulkę, kierując się do wyjścia z pomieszczenia. Ostrożnie pchnął drzwi tylko na taką odległość, by przecisnąć się pomiędzy nimi a ścianą. Odwracając T-shirt na drugą stronę, skierował się do swojej sportowej torby leżącej obok szafki nocnej.
- Kurwa, tobie serio przyda się jakaś maść na siniaki - Theo aż wzdrygnął się, słysząc zachrypnięty głos Dereka.
Kiedy spojrzał w stronę łóżka, zauważył zaspanego Hale'a, który leżał na plecach i obejmował poduszkę za głową, przyglądając mu się. A dokładniej jego obrażeniom, z czego brunet nie był zadowolony. Nienawidził gdy starszy poruszał ten temat. I ten związany z jego ojcem. W ogóle nienawidził, gdy rozmawiali o nim na te tematy.
- Nie trzeba - mruknął zielonooki, zakładając koszulkę, po czym schylił się po swoją torbę. - I sory, nie chciałem cię obudzić, już mnie nie ma.
- Theo, weź nie pierdol i usiądź na tyłku - odpowiedział Derek, na co brunet zmarszczył brwi, posyłając mu zdziwione spojrzenie. Hale westchnął głęboko, przetarł twarz dłońmi i dodał: - Skoro już wstałem to podwiozę cię, cymbale.
Raeken uśmiechnął się pod nosem i ściągając z ramienia torbę, usiadł po turecku na łóżku, opierając łokcie na kolanach. Hale też podniósł się do siadu, jeszcze raz przecierając twarz dłońmi, jakby nie mógł się dobudzić.
- Na którą masz do roboty? - spytał szatyn, podpierając głowę na ręce.
- Na siódmą - odpowiedział Theo, bawiąc się palcami.
- Brałeś już tabletkę? - na to pytanie Raeken przewrócił oczami. Przez myśl przeszło mu by skłamać, jednak ostatecznie odrzucił ten pomysł.
- Tak, a co? - rzucił, unikając wzroku Dereka.
- Bo ostatnio cały czas jesteś na lekach - stwierdził, a brunet czuł na sobie jego krytyczne spojrzenie. Nie odpowiedział, nie mając ochoty ciągnąć tematu, który piwnooki sam zmienił, mówiąc: - Pytam, żeby wiedzieć czy cię pilnować.
- Kurwa, Derek, ile ja mam lat? - syknął, podnosząc na starszego niezadowolony wzrok. Napotkał jedynie niewzruszone tęczówki Hale'a. - Nie musisz robić mi nie wiadomo jakiego rygoru, sam potrafię o siebie zadbać.
- Właśnie widzę - zripostował szatyn, znacząco patrząc na ranę i ślady na szyi zielonookiego.
- Bardzo śmieszne - Theo uśmiechnął się chamsko, po chwili ze stężałą miną odwracając głowę gdzieś na bok. I doszedł do wniosku, że chyba lepiej by było, gdyby skłamał.
- Daj spokój, T - rzucił Derek, szturchając bruneta. - Mówiłem ci już wczoraj, że po prostu nie chcę jechać z tobą do szpitala.
- Wczoraj byłeś dość nerwowy - odpowiedział, patrząc na Hale'a z dystansem. - Zresztą w ogóle ostatnio chodzisz wkurwiony.
- Nie jestem wkurwiony - zaprzeczył starszy, marszcząc brwi.
- To spięty - poprawił się Theo. - O co chodzi?
Derek chwilę bez słowa patrzył w jego oczy. Raeken też wpatrywał się w jego piwne tęczówki, które przez panujący półmrok wydawały się czekoladowe. W końcu szatyn odwrócił gdzieś wzrok, wzdychając głęboko.
- Po prostu - mruknął. - To, że cię nie słucham nie znaczy, że nie przyznaję ci racji. Bo masz rację, jest gorąco, a ja balansuję na cienkiej granicy - mówił, a Raeken nie zamierzał mu przerywać. - I wiem o tym, T, nie musisz mi przypominać, poza tym przez to też bardziej dociera do mnie, jak głupie jest to co robię. Wierz lub nie, ale nie jest mi obojętne czy mnie zgarną, czy nie.
Theo spuścił wzrok, ledwie zauważalnie kiwając głową. Ulżyło mu nawet w pewien sposób, bo to dawało szansę, że po wszystkim Derek będzie bardziej spokojny. Bo brunet najzwyczajniej w świecie czasami bał się starszego. Zdawał sobie sprawę z jego siły i wiedział, że niemiałby z nim szans. Dlatego nie cierpiał, kiedy Hale chodził zirytowany.
- Ale jeśli tak - ciągnął szatyn, przez co Raeken podniósł na niego wzrok - to poważnie wczoraj mówiłeś? Jak rozmawialiśmy przez telefon. Zanim się rozłączyłeś.
- Daj spokój, Der. Po prostu wkurwiłeś mnie wtedy - wyjaśnił, po czym dodał z drobnym uśmiechem: - Ale nawet gdybym musiał zapierdalać z buta to i tak byłbym na tym cholernym widzeniu. Serio myślałeś, że tak łatwo się ode mnie uwolnisz?
- Po prostu nigdy nie wiem co odpierdolisz i w którym momencie mówisz szczerze - stwierdził nieco rozbawiony szatyn.
- Ta i z wzajemnością - prychnął zielonooki.
- A ty czemu ostatnio chodzisz "zmęczony"? Jak sam to ująłeś - Derek zmienił temat, patrząc badawczo na Raekena.
Theo nieznacznie zmarszczył brwi, jednak domyślił się, że po prostu starszy też zauważył, że coś go męczy. I zresztą miał racje. Jak w większości przypadków, Hale po prostu znał go za dobrze. Brunet nie lubił się żalić, zwyczajne uważał to za słabość, bo przecież równie dobrze sam mógłby sobie poradzić. Ale skoro starszy był w stanie powiedzieć co go dręczy, to - skoro już zapytał - wypadało odpłacić się tym samym.
- W sumie to też cała ta sprawa - odpowiedział w końcu. - No i ty. No i... - urwał, zastanawiając się czy warto poruszać ten temat. Jednak właściwie piwnooki i tak o nim wiedział, więc Theo nie widział sensu by cokolwiek ukrywać. - No i przedwczoraj miałem głupią akcję, bo najpierw odebrałem zamiast popatrzeć kto dzwoni. Żałowałem tego, bo wyszło na to, że Luke sobie o mnie przypomniał.
Mówiąc to, błądził wzrokiem po wszystkim innym niż osoba Dereka, choć czuł na sobie jego wzrok.
- Ganves? - spytał nieco zdziwiony, jednocześnie marszcząc brwi. - Ten syn korposzczura z FBI?
- No - westchnął ciężko Theo, przeczesując ręką włosy. - Niestety. Brett z ojcem pojechał do Chicago, bo jego stary też musiał coś załatwić. No i zgadał się z Lukiem, bo nie mieli kontaktu odkąd Talbot przeniósł się do Devenford. A Luke...
Urwał wpół zdania, kiedy usłyszeli trzask porcelany na dole z kuchni.
- Kocie no! - Raeken rozpoznał stłumiony przez ściany głos Cory, po czym spojrzał na Dereka, który uniósł zmęczony wzrok do nieba.
- Byle nie mój kubek - wymamrotał pod nosem, wstając z łóżka.
Theo z rozbawieniem odprowadził go spojrzeniem, bo zirytowany Hale w samych bokserkach wyglądał dość komicznie. Szatyn zniknął za drzwiami, a chwilę potem nastolatek mógł słyszeć jego oddalające się kroki na schodach. I parsknął cicho śmiechem, kiedy usłyszał donośny głos Dereka z dołu:
- Cora, zostaw mojego kota w spokoju!
Kochające się rodzeństwo - pomyślał sarkastycznie w duchu. A jego uśmiech zmalał nieco, kiedy myślał ile dałby, żeby sam mógł chociaż porozmawiać z bratem i siostrą.
***
Liam przewrócił się na plecy, wbijając wzrok z sufit. Nie miał ochoty ruszać się z łóżka, nie miał ochoty jeść śniadania, ani nie miał ochoty na robienie czegokolwiek innego. W kącikach oczu czuł tylko drobne łezki, po minionej nocy. Otarł je szybko, odruchowo też pociągając nosem.
Podniósł się do siadu i skrzywił, kiedy poczuł przeszywający ból szyi. Starał się rozmasować obolały kark, jednak niewiele to pomogło. Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi, czując się okropnie ociężale.
Chwilę tak siedział w bezruchu, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł tą pustkę, która odbierała mu chęci do czegokolwiek. I przez moment zastanawiał się, które uczucie jest gorsze. Rozdzierająca tęsknota, czy obezwładniająca pustka. Choć po chwili doszedł do wniosku, że nawet nie ma siły aby się nad tym zastanawiać.
- Poza tym potrzebujesz kopa w tyłek, żeby wreszcie wziąć się za siebie.
Przypomniał sobie słowa Theo, kiedy w czwartek do niego przyszedł. Brunet był chyba jedyną osobą, która traktowała go tak surowo i restrykcyjnie. Podczas gdy Liam potrzebował zrozumienia, którego miał wrażenie nie widzieć u nikogo. Choć z drugiej strony, skąd mógł go oczekiwać, skoro nikt dokładnie nie wiedział, jak przebiegł wypadek?
Dunbar przymknął powieki, desperacko starając się odpędzić od siebie temat Masona. Miał już dość wypłakiwania oczu, bo nie umiał nad sobą zapanować ani nad swoimi myślami. Ale jednocześnie nie potrafił skupić się na niczym innym. Powoli zaczynał czuć się zmęczony tym wszystkim.
Wzdrygnął się lekko, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi na dole. Pomyślał, że to rodzice, którzy wyszli wcześniej na zakupy. Po chwili mógł słyszeć jak Malia wychodzi ze swojego pokoju i schodzi by otworzyć.
I kiedy Liam miał już przestać słuchać, dobiegł go dźwięczny głos Scotta i jak zwykle pogodny ton swojego kuzyna. Przez kilka sekund myślał, że zaraz usłyszy też Stilesa, jednak odgłos przekręcanych zamków świadczyły, że mają tylko dwóch gości.
Przysłuchiwał się jak Scott, Isaac i Malia, rozmawiając, wchodzą do kuchni. Jednocześnie zastanawiał się, dlaczego nie ma z nimi Stilinskiego. I przypomniał sobie, jak to Theo kazał mu pilnować syna szeryfa, czy ten mówi coś na temat Whittemore'a.
- Kurwa jebana mać, idioto, czy ty nie rozumiesz, że się o ciebie boję?! Przecież jeśli teraz cię zatrzymają, to sprawa z Jacksonem jest, kurwa, niczym w porównaniu do tego.
Liam przypomniał sobie to zdanie pełne frustracji, które Theo wczoraj wykrzyczał do telefonu. Blondyn nie musiał się długo zastanawiać, by dojść do wniosku, że to jest ze sobą powiązane. Choć Raeken w ostatnim czasie w ogóle nie pytał go o Stilesa. Jakby sprawa się skończyła. Jednak najwyraźniej Whittemore wciąż miał kluczowe znaczenie w jakiejś sprawie dla Theo.
Przez myśl mu przeszło, że wczoraj na przerwie lunchowej rozmawiał ze Stilinskim. Ale odrzucił tę opcję równie szybko jak się pojawiła. Fakt, że Raeken mógłby martwić się o syna szeryfa wydawał mu się absurdalny. Tym bardziej, że nie wątpliwie brunet mówił wtedy o złapaniu przez policję. Chyba, że wciągnął się w większe bagno na miarę wojny gangów. Liam zmarszczył nos, stwierdzając, że to jeszcze głupsze.
Theo nie wydawał się być typem osoby należącej do - lub starającej się o członkostwo - jakiegokolwiek gangu. Choć z drugiej strony, blondyn miał okazję przekonać się, że Raeken jest dość zmiennym człowiekiem. I zastanawiało go, dlaczego i jakim cudem Theo potrafi mieć tak wiele twarzy. I Dunbar szybko stwierdził, że nie chce mieć znowu do czynienia z tym wściekłym i toksycznym Raekenem.
A co jeśli to jego prawdziwa storna?
Wzdrygnął się, kiedy ktoś krótko zapukał, a potem bez ostrzeżenia wszedł do jego pokoju. Jednak uspokoił się, gdy zobaczył siostrę, która najpierw zdziwionym wzorkiem zmierzyła jego półsiedzącą pozycję, jakby się zastanawiała, dlaczego nie robi czegokolwiek innego.
- Chciałam zapytać, czy zejdziesz na dół zagrać ze mną, Scottem i Isaaciem - odezwała się wreszcie. - Bo brakuje nam jednego gracza.
Blondyn na chwilę spuścił wzrok, jednocześnie zastanawiając się nad propozycją. Choć z drugiej strony; co lepszego miał do roboty? Może chociaż gra z kuzynem, siostrą i jej chłopakiem trochę poprawi mu humor.
- No chodź, zawsze lubiłeś grać - ciągnęła Malia, a kiedy podniósł na nią spojrzenie, dostrzegł jej proszące spojrzenie i rozbrajający uśmiech.
Westchnął cicho, mimowolnie unosząc kącik ust. Ona zawsze potrafiła zrobić coś, co choć na chwilę go rozbawiło.
- No zgoda.
***
- Tylko nie zepsuj - mruknęła Cora.
- Czy ja kiedykolwiek coś zepsułem? - westchnął Derek, pochylając się nad stołem bilardowym.
- Chcesz listę w kolejności alfabetycznej czy chronologicznej? - odezwał się Theo, umyślnie rozpraszając szatyna, który był w przeciwnym duecie.
- Stul pysk, bo zaraz wsadzę ci ten kij w dupę - warknął, posyłając mu lodowate spojrzenie. - Albo coś innego.
Cora parsknęła na to śmiechem, Peter pijący z butelki prawie zachłysnął się wodą, a Theo tylko przewrócił oczami. Piwnooki wreszcie popchnął bilę z odpowiednią siłą, by ta wolno potoczyła się w kierunku łuzy. I choć Raeken modlił się w duchu, by cokolwiek sprawiło, że kula nie wpadnie, to właśnie on i Peter przegrali za sprawą Dereka.
- Jest!
- Kurwa.
Theo uśmiechnął się pod nosem, obserwując jak najstarszy Hale morduje wzrokiem swoją uradowaną siostrzenicę i siostrzeńca, który mierzył go tryumfalnym spojrzeniem. Raeken nie czuł się winny przegranej, zwłaszcza, że ta nie robiła mu żadnej różnicy, jednak Peter wydawał się mieć inne zdanie. Zresztą podczas ich dzisiejszego wyjścia na bilard zauważył, że mężczyzna ogólnie ma problem z porażkami, co bawiło bruneta.
- Dobra, to ja teraz z wujaszkiem - oznajmiła Cora, zbierając bile i ustawiając je odpowiednio na stole.
- A ja mam być z nim w teamie? - odezwał się oburzony Theo, wskazując swoim kijem na Dereka, po czym dodał z udawanym wyrzutem: - Groził mi przed chwilą.
- Przeżyjesz - rzucił Derek, opierając się obok niego o ścianę, po czym zwrócił się do wujka i siostry. - Zaczynajcie.
Cora wzięła swój kij i chwilę później rozbiła bile, które poturlały się na wszystkie strony. Jedna z nich wpadła do łuzy, na co Peter uśmiechnął się zadowolony.
- Ładnie - pochwalił ją.
- Głupi ma szczęście - odchrząknął Derek, za co dostał w potylicę od siostry. Nie był jej dłużny i odruchowo wykręcił jej rękę, nim zdążyła ją cofnąć.
- Ałć, ała, dobra, dobra, wygrałeś - mówiła szybko, klepiąc jego ramię, żeby wreszcie ją puścił.
Szatyn uśmiechnął się perfidnie, uwalniając Corę. Ta wróciła do stołu, jednak tym razem spudłowała. Derek skinął na rozbawionego Theo, by ten zaczął ich turę. Brunet stanął obok dziewczyny, ogarniając wzrokiem rozproszone kule.
- Które mamy? - spytał, odwracając się w stronę Dereka.
- Połówki - odezwał się Peter.
- Całe - syknął piwnooki, mierząc wrogim spojrzeniem swojego wuja, który jedynie uśmiechnął się cwanie. - Nie słuchaj go.
- Wiem - rzucił z rozbawieniem brunet, dalej oglądając stół.
W końcu pochylił się, przymierzając do wbicia czerwonej bili, jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł uderzenie na pośladkach, przez co gwałtownie się wyprostował, warcząc stłumioną wiązankę przekleństw. Odwrócił się, z wyrzutem patrząc na siostrę Dereka, która uśmiechała się niewinnie.
- Kto wypina tego wina - powiedziała ciemnooka.
- Cora, kurwa, bo jak ja ci zaraz zajebię w ten twój zgrabny tyłek, to nie będziesz się tak szczerzyć - warknął na nią rozdrażniony.
- Graj, cioto, bo zaraz spełnię swoje groźby - westchnął znudzony Derek, przerywając im.
Raeken przewrócił oczami i wreszcie wbił czerwoną bilę do łuzy, przy okazji rozbijając dwie inne kule, w tym jedną połówkę, przez co była tura przeciwnego duetu. Usłyszał za sobą jedynie drwiące prychnięcie Petera, po czym stanął znowu pod ścianą obok starszego szatyna.
Jednocześnie przez głupi tekst Cory przypomniał sobie jak sam kilkakrotnie użył tego samego w obronie, by klepnąć Dunbara w tyłek. Zawsze specjalnie robił to mocno, bo za każdym razem bawiła go oburzona reakcja Liama. Jakby nie wiedział, że on nie ma zamiaru być wobec niego łagodny w jakikolwiek sposób, co z kolei Theo wydawało się dość oczywiste.
Oderwał zamyślony wzrok od stołu, kiedy poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Wyciągnął go i tym razem spojrzał na wyświetlacz. A gdy zauważył znajomy numer, zacisnął szczękę i skarcił się w myślach, że zapomniał go zablokować.
- Kto to? - spytał Hale, patrząc na ekran, po czym spojrzał pytająco na bruneta.
- Luke - mruknął zielonooki i już miał się rozłączać, kiedy niespodziewanie Derek zabrał mu telefon, odbierając połączenie.
- Słuchaj, Ganves, daruj sobie, bo ten przystojniak jest już zajęty - szatyn oznajmił to do słuchawki takim tonem, jakby Theo od dawna należał do niego. Nastolatek uniósł brwi, zastanawiając się nad reakcją swojego rówieśnika po drugiej stronie telefonu. Ten jednak nie miał na to czasu, bo piwnooki zakończył rozmowę zaraz po swoim zdaniu.
Derek jak gdyby nic oddał smartfon Raekenowi, który posłał mu karcące spojrzenie. Jednak Hale nic sobie z tego nie zrobił, tylko uśmiechnął się rozbawiony, po czym skierował się do stołu gdy nastała jego kolej. Zielonooki westchnął głęboko, tym razem od razu zamierzając zablokować numer swojego ex.
***
Dunbar chwilę wpatrywał się w panoramę miasta, po czym znów opuścił wzrok na swój szkicownik, dorysowując kolejne elementy.
Po grze z Malią, Isaaciem i Scottem złapał trochę energii, by wreszcie wyjść z domu. Dlatego zabrał ze sobą plecak ze wszystkimi potrzebnymi przyborami i udał się na wzgórze, na którym siedział teraz od kilku godzin. Powoli już zaczynało się ściemniać, jednak niebieskooki nie zamierzał się jeszcze stąd zbierać. Nie miał ochoty, tu było spokojnie.
I nawet względnie ciepło, bo ręce pomimo długiego rysowania jeszcze mu nie zmarzły, co cieszyło go, bo pomimo uprzednio panujących niskich temperatur i deszczowej pogody, dzisiaj było słonecznie. Co prawda z początku dnia wisiało kilka szarych chmur, jednak po południu zniknęły, a na dworze zrobiło się względnie ciepło.
Dlatego wtedy wyszedł z domu i siedział tu tak do teraz. Rysował póki miał naturalne światło, a dzisiejszy zachód słońca zapowiadał się malowniczo. Napisał uprzednio matce gdzie jest i mniej więcej o której będzie, co zresztą powtórzył też wcześniej siostrze.
Z nieznanego sobie powodu, czuł się tu spokojnie. Siedział tak z słuchawkami na uszach i skupiał się tylko i wyłącznie na rysowaniu. I muzyce. Te dwa elementy stanowczo potrafiły go odprężyć i pierwszy raz od dłuższego czasu mógł oderwać się od swoich czarnych myśli.
Poza tym złapał trochę pozytywnej energii dzięki kuzynowi i McCallu, bo ci dwaj i Malia potrafili świetnie rozkręcić nawet głupie granie na konsoli. Udało mu się uśmiechnąć kilka razy i nie chodził już z niemrawą miną, bo zwyczajnie ta trójka poprawiła mu humor.
W przeciwieństwie do Theo - pomyślał, z westchnieniem znowu patrząc na panoramę. Liam naprawdę nie rozumiał jego wczorajszego zachowania. Jeszcze w środę był w stanie mu pomóc, a zaledwie dwa dni później bez skrupułów wygarnął mu kilka bolesnych rzeczy.
Dunbar westchnął i wyprostował się lekko, czemu towarzyszył ból pleców. Skrzywił się, starając rozruszać kręgosłup. Ale przynajmniej mógł już normalnie ruszać szyją, choć od długotrwałego zwieszania głowy przy rysowaniu jego kark też wołał o pomstę do nieba.
Położył szkicownik i ołówek przed sobą i pochylił się, podpierając się na łokciach, by następnie położyć się na brzuchu. Już miał sięgać z powrotem po swoje rzeczy, kiedy poczuł silne uderzenie na pośladkach.
- Ała, nooo - jęknął, łapiąc się za bolące miejsce i odwrócił głowę, by napotkać rozbawiony wzrok starszego bruneta. Liam niechętnie ściągnął słuchawki, posyłając drugiemu wrogie spojrzenie.
- Kto prostuje ten żałuje - oznajmił z zadowolonym uśmiechem Theo, kładąc się na plecach obok blondyna. - Skąd żeś się tu przypałętał? To moje miejsce.
Dunbar tylko prychnął, rozmasowując piekący pośladek, po czym wrócił do rysowania. Nie miał ochoty odpowiadać Raekenowi, który z kolei najwyraźniej nie miał zamiaru siedzieć cicho.
- Co ty taki naburmuszony? - odezwał się znowu.
Liam znowu prychnął na jego słowa, nie przerywając rysowania. Szybko jednak przyszła mu na myśl chamska odpowiedź, dlatego mruknął po chwili:
- A ty co taki radosny? Naćpałeś się czegoś?
- Dunbar - warknął na niego ostrzegawczo brunet, mierząc surowym spojrzeniem, a jego rozbawienie momentalnie zniknęło. - Weź mnie, kurwa, chociaż tutaj nie denerwuj.
- Dlaczego akurat tutaj nie? - spytał od niechcenia, przenosząc wzrok znowu na panoramę.
- Bo to miejsce ma dla mnie wartość sentymentalną i nie chcę mieć z nim złych skojarzeń - wyjaśnił brunet naturalnym głosem, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
Wziął jednego i przytrzymując wargami, podpalił końcówkę używki. Podłożył rękę pod głowę i ułożył się wygodnie, zaciągając spokojnie, jednocześnie wodząc wzrokiem po niebie.
- Nie wiedziałem, że dla ciebie cokolwiek ma wartość sentymentalną - mruknął niebieskooki.
- O co ci chodzi? - westchnął głęboko Theo, wyczuwając nieprzychylny ton w głosie młodszego.
- Już zapomniałeś? - rzucił, rysując w skupieniu.
- O czym? - Raeken przechylił głowę, badając wzrokiem lewy profil Liama.
- O tym, co powiedziałeś - wyjaśnił, unosząc wzrok na miasto. Potem blondyn na sekundę spojrzał w jego oczy, po czym wbił wzrok z powrotem w szkicownik.
- Chryste, ty naprawdę jesteś babą, Dunbar - zaśmiał się Theo, z rozbawieniem znowu patrząc w niebo. - Kto normalny rozpamiętuje takie rzeczy?
- Są tacy ludzie, kretynie - wymamrotał Liam.
- Dobra, to; jaki normalny facet rozpamiętuje takie rzeczy? - poprawił się, posyłając mu spojrzenie pełne politowania. - Właśnie sam potwierdziłeś to, co wczoraj powiedziałem. Gdybyś nie był słaby, nie zwróciłbyś na to uwagi. Ewentualnie byś się na mnie wkurwił.
- Może ty na psychologa pójdziesz, co? - prychnął niebieskooki. - A nie, sory, zapomniałem, że ty bardziej wolisz się znęcać niż pomagać.
Theo nie odpowiedział, zaciągając się papierosem, jednak jego twarz straciła swój pogodny wyraz.
- A jakbyś chciał wiedzieć - ciągnął Liam. - To też oznaką słabości jest znęcanie się. Tylko silni potrafią pomagać - lodowate spojrzenie Raekena prawie odebrało niebieskookiemu mowę, jednak i tak dokończył swoją myśl, mamrocząc: - Więc twoje zachowanie nie najlepiej świadczy o twoim stanie psychicznym.
I w tym momencie wiedział, że przegiął.
- Tak, ale ja nie ryczę jak baba, bo "O Boże, mój przyjaciel leży w szpitalu" - zaczął ostro brunet, a Liam już zaczął żałować swoich słów. - Doprawdy, kurwa, ale przykre. Ja nie chodzę ze spuszczoną głową jak ty, cioto, ja nie głodzę się, bo "Ojoj, jest mi przykro". I ja, kurwa, nie przytulam się do wszystkich, bo nie potrafię sam sobie poradzić z problemem - mówił z pogardą. - Mam mówić dalej, czy sam skończysz temat i przestaniesz mnie wkurwiać?
Liam zacisnął usta, uparcie wpatrując się w panoramę miasta, byleby nie spojrzeć na starszego. Byleby tylko nie mógł zobaczyć w jego oczach, że znowu trafił w czuły punkt. Cała zyskana dziś pozytywna energia momentalnie z niego uleciała, a Dunbar dla własnego dobra zakodował sobie, by starać się nie denerwować starszego.
Jednocześnie też zdał sobie sprawę, że Theo nie zawaha się użyć najbardziej drażliwych argumentów w potencjalnej kłótni. Był bezpośredni i dosadni do tego stopnia, że blondyn zaczynał wątpić, czy powinien cokolwiek mówić zielonookiemu na swój temat. Bo jaki był w tym sens, skoro ten bez skrupułów mógł obrócić to przeciw niemu? Z czego nawet nie usłyszy głupiego "przepraszam", które czasami by wystarczyło.
- No to skąd się tu przypałętałeś? - odezwał się znowu Raeken, a blondyn był nieco zdziwiony jego neutralnym tonem. Jakby już w ogóle nie był zdenerwowany, co pewnie stało się za sprawą papierosa.
Dunbar milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu stwierdził, że nie ma co obrażać się, bo prawdopodobnie mógłby jeszcze pogorszyć sytuację.
- Jakoś tydzień temu znalazłem tu ścieżkę - wymamrotał Liam, rysując kolejne budynki.
- Często zamierzasz tu przychodzić? - spytał zielonooki, wyrzucając peta. Potem sięgnął znowu do kieszeni i już po chwili odpalił kolejnego papierosa.
- A ty co? Przesłuchanie mi robisz? - rzucił, choć w jego głosie nie było nawet sarkazmu czy ironii. Był po prostu pusty, niezainteresowany.
- Wolę wiedzieć kiedy mam tu nie przychodzić - odpowiedział mu starszy, zaciągając się.
Dunbar skrzywił się, kiedy dym poleciał w jego stronę. Nie cierpiał tego zapachu, poza tym też nie chciał, żeby jego ubrania zaczęły tym śmierdzieć.
- Weź się posuń z tym szlugiem - poprosił, krzywo patrząc na używkę w dłoni bruneta. Potem na chwilę złapali kontakt wzrokowy. Liam patrzył w jego oczy, próbując odgadnąć to spojrzenie Raekena.
- Jakoś przed chwilą ci to nie przeszkadzało - westchnął zielonooki, ku zdziwieniu blondyna, podnosząc się do siadu. Wstał i przeszedł nad leżącym Dunbarem, po chwili kładąc się na brzuchu obok niego.
- Wiatr wiał w inną stronę - mruknął Liam, wracając do rysowania. - I dzięki.
Theo nie odpowiedział, podpierając się na łokciach. Patrzył na miasto, jednak po chwili zerknął na szkicownik młodszego. Blondyn był leworęczny, dlatego teraz Raeken leżący po jego prawej stronie miał lepszy widok na to, co rysuje, bo niebieskooki nie zasłaniał mu tego ręką.
- Niezłe - stwierdził brunet, zaciągając się.
Liam nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego na chwilę. Popatrzył najpierw na jego tęczówki, później na papierosa przy ustach, a potem na dym aż w końcu przeniósł wzrok na panoramę Beacon Hills.
- A tak dla jasności - zaczął Raeken, również patrząc na miasto. - To w poniedziałek chcę cię widzieć w szkole - zaciągnął się. - I na stołówce.
Dunbar westchnął głęboko, unosząc zmęczony wzrok do nieba.
- Dasz ty mi spokój? - rzucił, posyłając starszemu proszące spojrzenie, jednak ten nie patrzył w jego stronę.
Theo uśmiechnął się tylko złośliwie, zaciągnął znowu i wypuścił dym, jednocześnie strzepując żar z papierosa.
- Mam rozumieć, że odpowiedź brzmi "nie"? - mruknął niezadowolony blondyn.
- Dokładnie - potwierdził zielonooki, kiwając przy tym głową. - Na którą masz w poniedziałek?
- Nie wiem - Liam wzruszył ramieniem, nie przerywając rysowania.
- Łżesz jak pies, szczeniaku - prychnął brunet, zaciągając się. - Mów.
Dunbar znowu westchnął, zaciskając usta w niezadowoleniu.
- Na ósmą - wymamrotał niechętnie.
- Dobra, więc siódma pięćdziesiąt widzę cię przed szkołą - oznajmił Raeken stanowczym tonem. - Chyba, że znów mam po ciebie przyjeżdżać i jak dziecko prowadzić do przedszkola?
- Bardzo śmieszne - fuknął niebieskooki, po czym zdając sobie sprawę, że tym uprzykrzy życie starszemu, dodał z wrednym uśmiechem: - Ale możesz przyjechać, jeśli nie zaśpisz.
Theo prychnął, zaciągając się.
- Zgoda - rzucił swobodnie. - Ja nie mam takich problemów ze wstawaniem, jak ty. Tylko miej świadomość, że jeśli znowu będziesz spał jak przyjdę, to zrzucę cię z łóżka.
Dunbar spojrzał na Raekena z niezadowoleniem spod przymrużonych powiek. Starszy zaciągnął się i też na niego popatrzył, a w jego oczach Liam widział iskierki rozbawienia, choć miał świadomość, że Theo nie rzucał teraz słów na wiatr. Mimo wszystko, wyciągnął do niego rękę, mamrocząc:
- Stoi.
- Tobie w spodniach - skomentował zielonooki, ściskając jego dłoń, a blondyn na te słowa posłał mu zniesmaczone spojrzenie.
Raeken tylko uśmiechnął się głupkowato, po czym zaciągnął się papierosem, przenosząc wzrok na zachód słońca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro