Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Dunbar wolno szedł obwodnicą. Panujący mrok rozświetlany był tylko przez latarnie uliczne z jednej strony drogi.

Zmierzał przed siebie, bez konkretnego celu. Zbyt długo nie mógł zasnąć i po prostu wyszedł z domu, nikogo przy tym nie budząc. Przez ostatnie dni praktycznie nie spał. Nadmiar czarnych myśli nie pozwalał zmrużyć oka ani skupić się na czymkolwiek innym.

Z szumem minęło go auto, jadące po obwodnicy.

Blondyn wzdrygnął się, mimowolnie przechodząc na część chodnika możliwie jak najbardziej oddaloną od drogi. Ruch na jezdni był znikomy, w końcu było już po drugiej w nocy, jednak mimo wszystko, niebieskooki starał się nie iść przy ulicy. 

Dlatego skręcił w najbliższą przecznicę, po chwili orientując się, że sam na niej mieszka. Od wypadku rozkojarzenie nie opuszczało go niemal na krok i czasami zapomniał nawet najoczywistszych rzeczy. Wszystko zlało mu się w jedno, a myśli krążyły ciągle wokół jednego.

Kiedy Liam wchodził na posesję swojego domu nawet nie spojrzał w stronę Storma, choć usłyszał chrzęst łańcucha. Blondyn nie miał siły na nic. Ledwo szedł przed siebie i tak naprawdę sam nie wiedział, po co w ogóle wychodził z domu. 

Łóżko chyba za bardzo przesiąknęło jego czarnymi myślami.

Stojąc na ganku długo szukał kluczy. A kiedy już wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, stał chwilę w bezruchu. Poczuł łzy w kącikach oczu, kiedy przypominał sobie, że tamtego wieczoru przez niego Mason nie mógł wrócić do domu.

Usłyszał czyjeś kroki, dlatego podniósł głowę. Napotkał zmartwiony wzrok matki, która stała dwa kroki dalej. Spodziewał się, że usłyszy jakieś kazanie, jak to nie powinien wychodzić z domu w środku nocy. Jednak kobieta nic nie powiedziała. Po prostu podeszła do niego i mocno przytuliła, czując jak cały drży, prawdopodobnie od nadmiaru uczuć.

Wtulił się w nią mocno.

Potrzebował bliskości.

Od najmłodszych lat, właśnie tak uczono go radzić sobie z emocjami. Bo przecież rodzina zawsze była przy nim, gotowa wspierać i podnosić po każdym upadku. Jednak po wypadku Masona, blondyn szczerze bał się polegać na innych. Bo właśnie to było najlepszym dowodem, że nikt nigdy nie powiedział, że bliscy zawsze są z nami do końca.

- Będzie dobrze, Li. Wszystko będzie dobrze - wyszeptała, głaszcząc jego włosy, chociaż jej samej serce pękało na widok syna, który od kilku dni nie przypominał człowieka.

Liam wzmocnił uścisk, z trudem stojąc na nogach. Nagle wszystkie emocje przycisnęły go do ziemi, złapały jak macki i nie chciały puścić, na nowo wyciskając z niego całą masę dręczących go uczuć.

Miał już dość ciągłego płaczu, był zmęczony stresem i obowiązkami, jakie mimo wszystko wciąż na nim ciążyły.

Ale znowu nie wytrzymał.

Zaszlochał. Na początku cicho, jakby liczył, że uda mu się to powstrzymać, jednak nadaremno. Po zaledwie kilku chwilach już płakał w ramię matki, kurczowo zaciskając palce na materiale jej bluzki.

Przycisnęła go mocniej do siebie, jakby chciała dać mu poczucie bezpieczeństwa. Jakby chciała przekazać mu, że mimo wszystko nie został sam. Że będzie go wspierać do samego końca.
    
     
***
     
   
Theo wpatrywał się w sufit. 

Nie miał ochoty wstawać. Choć ból pleców już nie był taki ostry, wciąż czuł dyskomfort, jednak w zasadzie to to nie był główny powód jego niechęci. Zwyczajnie nie miał siły podnieść się z łóżka.

Leżał na plecach, obejmując poduszkę za głową. Kiedy sprawdzał godzinę na telefonie, było kilkanaście minut przed szóstą. Budzik miał ustawiony na tą samą godzinę co zawsze. I dopóki go nie usłyszy, nie miał zamiaru wstawać z łóżka. Jedną sprawą było to, że skutkowałoby to bólem, a drugą fakt, że jego ojciec wciąż był w domu. 

Brunet przymknął oczy, poprawiając głowę na poduszce. 

Skoro rutyna i tak wdzierała się do jego życia każdego dnia, to czemu nie miałby pójść jej na rękę? Normalnie spałby o tej porze, a że teraz z jakiegoś powodu nie mógł wrócić do krainy Morfeusza - dlatego nie miał zamiaru robić czegokolwiek innego.

Nie miał zamiaru albo siły. Ostatnie tygodnie właściwie zlewały mu się w jedno. Przez chwilę nawet nie potrafił przypomnieć sobie uczucia ekscytacji, o nostalgii nie wspominając. Choć pamiętał, że lubił to poczucie, kiedy czas stawał w miejscu, nigdzie nie trzeba było się spieszyć i nic nie miało znaczenia, bo najważniejsza osoba była obok. I nie było potrzeby przejmować się tym, że następnego ranka są lekcje, bo dobra zabawa była wtedy ważniejsza.

Theo naprawdę czasami zastanawiał się, jakim cudem wszystkie poprzednie klasy udało mu się zdać za pierwszym razem. Choć przynajmniej mógł przyznać sobie rację - wiedział, że któregoś dnia nie przejdzie dalej, tylko pytanie brzmiało, czy akurat w tej kwestii chciałby mieć rację. Z kolei odpowiedź brzmiała "nie", dlatego wtedy jak i teraz westchnął głęboko, uświadamiając sobie złośliwość rzeczy martwych.

Otworzył oczy, a jego wzrok wylądował na komodzie po drugiej stronie pokoju. 

Chwilę wpatrywał się w mebel. Mały impuls sprawił, że Raeken zebrał w sobie strzępki energii i wstał z łóżka. Ledwie zrobił krok, jednak od razu przystanął, łapiąc się biurka, kiedy mroczki przed oczami przysłoniły praktycznie cały obraz. Wziął głębszy wdech i odczekał chwilę, jednocześnie czując upierdliwy ból pleców. Choć tym razem na szczęście był on lżejszy, umożliwiający jakiekolwiek ruchy.

Podszedł do szafki, kucając przy najniższej szufladzie. Otworzył ją i przesuwając kilka książek oraz nieduże pudełko, wyciągnął niewielką ramkę. Zasunął szufladę, siadając po turecku na podłodze i oparł łokcie na kolanach.

Zaledwie kilka sekund patrzył na fotografię a już uświadomił sobie, jak dawno jej nie widział. Spojrzał najpierw na brata, który trzymał za nogi dziesięcioletnią wersję Theo, który siedział mu na barkach i wyciągał ku górze rękę z telefonem. Potem zielonooki przeniósł wzrok na siostrę, która próbowała dosięgnąć swojej własności.

Raeken uśmiechnął się pod nosem.

Tyler i tak był wysoki, a z nim na plecach na pewno mieli ponad dwa metry. Przy czym piętnastoletnia Tara wtedy z wyciągniętą ręką ledwie dosięgała ponad głowę piwnookiego. Nie pamiętał, kto uwiecznił ten ich braterski spisek przeciwko siostrze, ale za to nadal miał w pamięci, dlaczego zabrał jej wtedy telefon.

Theo był dość atencyjnym dzieckiem, dlatego kiedy Tara nie zwróciła wtedy na niego większej uwagi, bo pisała z jakimś chłopakiem, zabrał jej urządzenie kiedy tylko na chwilę je odłożyła. Jako, że na Tylera zawsze mógł liczyć, gdy poprosił brata o "na górę", piwnooki bez gadania wziął go na swoje barki. A wtedy brunetka już nie miała z nimi szans.

Raeken wzdrygnął się, kiedy ktoś nagle otworzył drzwi.

Natychmiast wstał z podłogi i odruchowo cofnął się kilka kroków w tył, ostatecznie też zrywając kontakt wzrokowy z ojcem. Zwyczajnie nie potrafił patrzeć mu w oczy.

Momentalnie też poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Jeżeli skończy się to pobiciem, to mógł zapomnieć o pójściu do szkoły albo pracy. W ogólne, ze swoim aktualnym stanem mógł zapomnieć o ruszeniu się gdziekolwiek z łóżka.

- O której wczoraj wróciłeś? - odezwał się mężczyzna lodowatym tonem, kierując się w stronę bruneta.

Nastolatek przygarbił nico plecy i złapał też swoje ramię, by ręką jakoś osłonić nagi tors, na którym wciąż widniały siniaki. Ścisnął palcami ramkę, chowając ją nieco za swoją nogą.

- Zadałem ci pytanie - warknął ojciec, przez co zielonooki poczuł jeszcze większy stres.

- Późno - odpowiedział ledwie słyszalnie.

Wzdrygnął się, kiedy dorosły w bolesny sposób złapał jego szczękę, unosząc podbródek, przez co jego szyja była odsłonięta. Wystraszony Theo, nie do końca siebie kontrolując, cofnął się panicznie, bojąc się, że mężczyzna może zacząć go dusić.

- Ogarnij się, gnoju - zganił go ojciec, a brunet czuł na sobie jego pogardliwy wzrok. - I patrz na mnie, kurwa, kiedy do ciebie mówię - dodał lodowatym tonem. Nastolatek z przestrachem podniósł na niego bojaźliwe spojrzenie. - Te siniaki na szyi były bardziej widoczne?

- Tak - wymamrotał, znowu spuszczając wzrok.

- Ktoś je zauważył? - syknął jadowitym tonem, aż Theo poczuł ciarki na plecach.

- Nie - skłamał, bojąc się potwierdzić.

Wiedział, że wtedy to nie miałoby prawa skończyć się dobrze.

- No ja mam, kurwa, nadzieję - warknął mężczyzna, a brunetowi spadł kamień z serca, kiedy dorosły zaczął kierować się do wyjścia. - I włóż coś na siebie, wyglądasz ohydnie.

Wychodząc, trzasnął za sobą drzwiami, a zielonooki pomyślał, że zaraz wylecą z zawiasów. Przełknął ślinę, po chwili biorąc głębszy wdech. Potarł swoje ramię, spuszczając wzrok na swoją klatkę piersiową i brzuch naznaczone kilkoma siniakami.

Starając się odsunąć myśli, spojrzał znowu na zdjęcie w ramce. Na uśmiech brata i tą desperację w oczach Tary, kiedy próbowała odzyskać swój telefon. Theo też chciał znowu uśmiechnąć się na wspomnienie tej sytuacji. 

Jednak tym razem silniej przebijała się do niego świadomość, że to była jedna z ich ostatnich wspólnych przekomarzanek. Nim wszystko zaczęło się zmieniać. Zanim zginęła Tara. I zanim odszedł Tyler. Theo pamiętał jak miał jedenaście lat i z dnia na dzień poczuł się, jakby był sam przeciwko całemu światu. Choć to poczucie tak naprawdę towarzyszyło mu do dziś.

I uświadomił sobie, dlaczego tak bardzo nie lubił patrzeć na tą ich fotografię.

Dźwięk budzika nagle rozniósł się po pokoju. W pierwszym momencie brunet go zignorował, wciąż wpatrując się w zdjęcie. Ostatecznie jednak zacisnął usta i niedbale odstawił ramę na biurko, podchodząc do łóżka.

Teraz znów czekała na niego żmudna rutyna.
     
    
***
   
    
Theo przyjął niską piłkę i od razu ruszył w kierunku pola ataku, jednocześnie próbując znaleźć zawodnika, do którego sam mógłby podać. 

Obrońca przeciwnej drużyny wyszedł mu naprzeciw w tym samym momencie, co on zauważył numer sześćdziesiąt osiem, do którego mógłby podać. Robiąc zwód, chciał wyminąć gracza przeciwnej drużyny, jednak w tym momencie ktoś wbiegł prosto w niego.

Nim Raeken uświadomił sobie, co się dzieje, leżał już na murawie z mrowiącym barkiem i zawrotem głowy. I wiedział, że nie poczuł bólu tylko i wyłącznie dzięki tabletce, która jeszcze działała. Przez chwilę widział mroczki przed oczami. Chyba tylko kask uratował go przed rozwaleniem głowy.

Po chwili jakby przez szybę dotarł do niego dźwięk gwizdka, a potem inne odgłosy otoczenia.

- Raeken! - krzyk trenera znacznie głośniej odbił się w jego głowie i uświadomił sobie, że to też prawdopodobnie by zabolało. Gdyby nie tabletka.

Theo najpierw podparł się na ręce, próbując podnieść się do siadu. Poprawił kask, drugą ręką rozmasowując lewe ramię, choć tak naprawdę nie czuł żadnego dyskomfortu poza utrudnionym myśleniem, jakby coś znacznie go spowolniło. Miał wrażenie, że jego ciało stało się ociężałe.

Poczuł jak ktoś szturcha jego ramię, dlatego podniósł wzrok, napotykając Garretta, który wyciągał do niego rękę. Brunet skorzystał z pomocy, dzięki młodszemu stając na równych nogach.  

- Zbiórka! - kolejny krzyk trenera ponaglił Theo do szybszego zmobilizowania się. Jednak jeszcze długie chwile nie potrafił dojść do siebie, choć razem z innymi posłusznie ustawił się na linii.

Finstock chwilę milczał, przeglądając coś w swoim notesie, a zielonooki starał się w tym czasie przełączyć na normalny tok myślenia, który zgubił chyba gdzieś tam na murawie podczas upadku.

- Dobra, słuchać, bo to ważne! - krzyknął znowu mężczyzna, a Theo aż przymknął oczy przez zbyt głośny rozkaz. - Za tydzień jedziemy na mecz z Devenford. Jeśli uda nam się z nimi wygrać, przechodzimy do ćwierć finałów - Raeken jeszcze przetwarzał te informacje, podczas gdy dotarł już do niego podekscytowany pomruk drużyny. - A teraz niech mi ktoś powie, gdzie, do cholery, zniknął Dumbar.

- Dunbar, trenerze - odpowiedział półprzytomnie Theo, po chwili orientując się, że jego odezwanie się wywołało ciszę. Poczuł na sobie wzrok trenera oraz kilku zawodników z szeregu.

- Tak powiedziałem - oznajmił Finstock, na co kilkoro chłopaków zareagowało rozbawieniem. - Niech któryś z was mu przekaże, że jeśli nie będzie na treningu we wtorek, to będzie grzał ławę na zawodach - nikt nie odpowiedział, a Raeken spojrzał w stronę Nolana i Corey'a. Chłopacy nie wyglądali, jakby zamierzali zastosować się do polecenia trenera. - A teraz jazda do szatni i przygotować się na wtorek!

Brunet razem z innymi skierował się w stronę szatni, ściągając kask z głowy. Wzrokiem od niechcenia przeleciał po trybunach, aż jego wzrok zatrzymał się na czekoladowych tęczówkach. Szatyn stał z rękami w kieszeniach bluzy, uważnie obserwując jego ruchy.

Theo zacisnął szczękę i niechętnie skierował się w stronę syna szeryfa. Nie miał ochoty na rozmowę z nim, ani tym bardziej na spłacanie teraz przysługi, bo zwyczajnie był na niego zirytowany. Dlatego kiedy stanął naprzeciw Stilinskiego, nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył na niego wyczekującym wzrokiem. 

- Zaliczyłeś piękną glebę - Stiles uśmiechnął się perfidnie. - Myślałem, że to twój sposób na zatrzymanie atakującego.

- Jak widzisz jestem tak zajebisty, że podpierdalają mi nawet to - odpowiedział niezainteresowanym głosem, odwracając wzrok gdzieś na bok. - Czego chcesz?

- Dzisiaj, dwudziesta pierwsza, tam gdzie zawsze - oznajmił szatyn. - Nie będę zawracał ci teraz głowy, porozmawiamy wieczorem.

Raeken stwierdził, że to wszystko, co syn szeryfa ma mu do powiedzenia, dlatego odwrócił się, kierując w stronę szatni.

- A i nie zapomnij o moim pendrivie! - krzyknął za nim Stiles, co Theo przyjął do wiadomości jednak nie zareagował.

Zwyczajnie nie miał ochoty.
     
     
***
    
     
Raeken stanął w miejscu. Znowu przed tą samą furtką, znowu patrząc na tego samego psa, który przyprawiał go o ciarki na plecach. Choć po wczorajszym pobycie tutaj, naprawdę walczył ze sobą, by nie olać sprawy nie wrócić do siebie. Bo Dunbar w tym stanie jeszcze bardziej działał mu na nerwy niż zwykle.

Jednak kiedy kilkadziesiąt minut temu na treningu zorientował się, że Liama znowu nie było w szkole; zdenerwował się nieco bardziej. Bo w końcu kilkakrotnie mu wczoraj powtarzał by wziął się za siebie. Bo nie ma nic fajnego w powtarzaniu klasy.

Dlatego z niechęcią przeszedł przez furtkę, nie spuszczając wzroku ze Storma, który także bacznie go obserwował. Z tą różnicą, że pies wyglądał raczej na zaciekawionego niżeli spiętego, tak jak chłopak.

Nastolatek odsunął od siebie te myśli, przystając na ganku. Zapukał krótko, następnie cierpliwie czekając aż ktoś mu otworzy. Jednocześnie nasłuchiwał jakichkolwiek dźwięków z domu, jednak albo drzwi były solidne, albo na parterze nikogo nie było. 

Brunet cofnął się o krok, unosząc wzrok na okno z zasłoniętymi roletami, które chyba było tym oknem w pokoju Liama, o ile się nie mylił. Zielonooki westchnął pod nosem i od niechcenia nacisnął klamkę, dlatego zdziwił się niemało, gdy drzwi stanęły otworem.

W końcu jednak wszedł do środka, stwierdzając, że nie będzie marnować okazji. Zwłaszcza, że cisza panująca w domu oznaczała brak innych domowników, oprócz samego Dunbara, którego rzeczy Theo zauważył w przedpokoju. Byli sami, czyli Raeken na spokojnie mógłby się z nim pokłócić z uniesionym głosem, bo podejrzewał, że tylko to trafiłoby do blondyna.

Ściągnął buty i skierował się od razu na piętro, jednocześnie dla pewności sprawdzając także, czy aby na pewno nie ma nikogo w kuchni i salonie. Cały czas odruchowo zachowywał się cicho, jakby włamywał się komuś do mieszkania. Choć teoretycznie właśnie to zrobił, wchodząc tu bez zaproszenia.

Gdy znalazł się na górze, najpierw zapukał, a następnie wszedł do pokoju Liama. Gdy zamykał za sobą drzwi, odruchowo rozglądnął się po pokoju, w którym - tak jak wczoraj - panował półmrok. Blondyn na brzuchu leżał na łóżku, zakopany w kołdrze z głową zwróconą w przeciwną stronę od dziewiętnastolatka. 

Theo chwilę obserwował go uważnie, aż w końcu po prostu podszedł do biurka i ściągając torbę z ramienia, rozsiadł się na krześle obrotowym.

- Wiem, że nie śpisz - oznajmił Raeken, opierając się na podłokietniku.

- Możesz przestać mnie nachodzić? - rzucił niebieskooki, nie zmieniając pozycji, a jego głos był pusty i monotonny. - Chcę być sam.

- Ty też nie odpuszczałeś, kiedy chciałem być sam. Teraz ci się odpłacam - powiedział brunet, błądząc wzrokiem po obrazach na ścianach. - Poza tym potrzebujesz kopa w tyłek, żeby wreszcie wziąć się za siebie.

- Od tego mam rodzinę.

- Która traktuje cię zbyt ulgowo - skwitował Theo. - I nie mów, że nie, bo wczorajsza akcja była wystarczającym potwierdzeniem.

- Możesz sobie iść? - jęknął blondyn, wyraźnie zmęczony tym wszystkim.

- Nie. Musisz wziąć się za siebie. Za tydzień gramy z Devenford - oznajmił zielonooki, stwierdzając, że najpierw spróbuje dotrzeć do młodszego w normalny sposób. - Trener powiedział, że jeśli we wtorek cię nie będzie to skończysz na ławce.

- Dobry wybór - wymamrotał Liam.

- Dunbar - warknął na niego ostrzegawczo.

- Daj mi spokój - jęknął znowu niebieskooki, bardziej kuląc się na łóżku.

- Bo? - prychnął Theo, od niechcenia przeskakując wzrokiem po każdym obrazie na przeciwnej ścianie.

- Bo chcę być sam - odpowiedział blondyn, a zielonooki wyczuł w jego głosie bezsilność. Tą bezsilność, która pochłania w momencie, gdy nie masz już ochoty dalej walczyć o swoje racje.

- Ja ci się tylko odpłacam - mruknął Raeken, zawieszając spojrzenie na malunku postaci bez twarzy. Chwilę milczał, obserwując obraz. 

W rękach miała trzy maski, przedstawiające odmienne emocje i wyglądała jakby zastanawiała się, którą powinna założyć. Theo doszedł do wniosku, że postać powinna mieć twarz, która po prostu nie wyrażałaby żadnych uczuć. Szybko jednak uświadomił sobie, że przecież brak wyrazu jest równoznaczny z pustką. A nawet więcej; można by także odnaleźć niezdecydowanie lub brak chęci do czegokolwiek. 

- Powinna mieć więcej masek - odezwał się wreszcie.

- Co? - jęknął Liam, a podpierając się na łokciu, spojrzał w stronę starszego.

Brunet jednak nawet na niego nie popatrzył, tylko głową wskazał obraz.

- Postać bez twarzy - mruknął. - Powinna mieć więcej masek.

- Narysuj to lepiej, skoro taki mądry - prychnął Dunbar i opadł bezsilnie na poduszki, tym razem układając się bardziej na lewym boku. 

- Nie mówię, że jest źle zrobione - stwierdził Raeken. - Tylko, że powinno być ich więcej.

- Nie.

Theo przeniósł na Liama wyczekujący wzrok, unosząc brew. Blondyn leżał, wpatrując się w malunek, jednak ostatecznie przymknął oczy, bardziej obejmując poduszkę.

- Wystarczą trzy - zaczął pustym tonem, który tak bardzo do niego nie pasował. - Jedna zakładana przy wszystkich, drugą widzą najbliżsi, a trzeciej nie pokazuje się nikomu.

A jednak potrafisz myśleć.

Zielonooki musiał przyznać, że zrobiło to na nim lekkie wrażenie, bo sam by nie wpadł na takie rozwiązanie. Raczej odebrał to jako zwykła rozterka, jaką emocję powinno się udawać, jeżeli tak naprawdę nie czuje się nic. Ale nie miał zamiaru wyrażać swojej aprobaty na głos ani teraz, ani nigdy.

- A według ciebie dlaczego powinno być ich więcej? 

To pytanie było tak ciche, że Theo ledwo je usłyszał. Kiedy spojrzał na blondyna, ten nadal leżał z przymkniętymi oczami, jakby rzeczywiście starał się zasnąć, choć Raeken stwierdził, że raczej mu się to nie uda. Tym bardziej, że chłopak i tak już chyba rozregulował swój zegar biologiczny.

- Bo ty mówisz o zachowaniu w stosunku do innych, a ja pomyślałem o uczuciach - wyjaśnił, znowu przenosząc wzrok na obraz. - Ale to tak naprawdę wlicza się w to, co powiedziałeś.

Nie dostał odpowiedzi, dlatego po dłuższej chwili spojrzał na młodszego. Liam z grymasem na twarzy bardziej skulił się na łóżku, prawdopodobnie obejmując swój brzuch, czego Theo nie mógł zobaczyć przez pościel, którą blondyn był przykryty.

- Jadłeś coś? - spytał, zauważając jak niebieskooki spina się lekko na to pytanie.

- No... - mruknął.

- Patrz mi w oczy - nakazał Raeken, a Liam niechętnie uniósł na niego spojrzenie. - Jadłeś coś?

Blondyn przez chwilę wpatrywał się w niego zmęczonym wzrokiem. Theo za to w tym czasie próbował wyłapać jak najwięcej informacji z jego spojrzenia. Choć tak naprawdę przekaz był ten sam, co wczoraj - Dunbar był w rozsypce i nie potrafił poskładać się od nowa.

- Nie - mruknął w końcu, jednocześnie zrywając kontakt wzrokowy.

Zielonooki westchnął głęboko, unosząc wzrok do nieba. Zaczynał powoli tracić cierpliwość do tego blondyna.

- To moje złudzenie, czy ty specjalnie się głodzisz? - rzucił, mierząc młodszego surowym spojrzeniem. Choć z drugiej strony, wcale nie był zdziwiony, najwyraźniej Liam w ten sposób przechodził załamanie nerwowe. Szkoda tylko, że to Theo znowu będzie musiał przekonywać go do jedzenia.

- Wydaje ci się - odpowiedział blondyn, poprawiając głowę na poduszce.

- Świetnie, czyli jak w tym momencie wstaniesz i podejdziesz tu do mnie, to wcale nie dostaniesz zawrotów głowy i wcale nie zrobi ci się słabo? - Raeken złożył ręce na piersi, nie spuszczając wzroku z Liama, który milczał.

Cisza przez dłuższy czas wypełniała pokój, a Theo doskonale wiedział, czym jest ona spowodowana. Kłamał zbyt dużo razy, by nie znać tego od podszewki.

- Po prostu nie byłem głodny - wymamrotał niebieskooki.

Nie oszukasz oszusta.

- Robić to, kurwa, ja, a nie mnie - prychnął brunet. - Jesteś cholernie słabym kłamcą, Dunbar.

Niebieskooki tylko westchnął głęboko. 

- Czemu po prostu nie dasz mi spokoju? - wyjęczał, a otwierając oczy, posłał starszemu błagalne spojrzenie. 

- Uwolnisz się ode mnie, jeżeli wreszcie weźmiesz się za siebie, no i wrócisz na lekcje - oznajmił Raeken.

- Nawet, kurwa, nie wiem jak dojechać do szkoły - odpowiedział Liam, chowając twarz w poduszce.

- W sensie? - rzucił Theo, nie bardzo wiedząc, o co dokładnie chodzi młodszemu.

Dunbar milczał przez dłuższy czas. To nieco zadziałało na nerwy brunetowi, jednak mimo wszystko jedynie zacisnął szczękę.

- Mason zawsze po mnie przyjeżdżał - wymamrotał niebieskooki. - Nie znam się w ogóle na autobusach, bo on zawsze wszędzie mnie zawoził. Albo ktoś z rodziny.

Brunet nie mogąc się powstrzymać, parsknął kpiąco.

- Nie wierzę w ciebie, szczeniaku - skomentował, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Możesz przestać? - poprosił Liam przybitym głosem.

Raeken tylko prychnął kolejny raz, odwracając wzrok w stronę okna. Wtedy na parapecie zauważył plan lekcji Dunbara, który wziął bez większego namysłu. Sprawdził godziny zajęć i szybko wpadł na nowy pomysł.

- Masz jutro na zerową lekcję - zaczął, następnie nawiązując kontakt wzrokowy z blondynem, który patrzył na niego z dezorientacją. - Spakuj wieczorem plecak i ogarnij się. Rano przyjdę po ciebie i skoro tak bardzo nie ogarniasz autobusów, to pokażę ci jak dojechać do szkoły. Kończę później niż ty, dlatego z powrotem już sam sobie poradzisz.

- Co? - Liam zmarszczył brwi. - Ale...

Przerwał mu dźwięk telefonu zielonookiego, który wyciągnął urządzenie z kieszeni, wyłączając alarm.

- Żadne "ale", tylko jutro o szóstej trzydzieści masz być gotowy do wyjścia - oznajmił Raeken i wstając z miejsca, założył swoją torbę na ramię. - Widzimy się jutro i zjedz coś dzisiaj, bo jak rano mi wykitujesz, to nie będę cię zbierał z chodnika.

- Czemu po prostu nie możesz mi dać spokoju? - jęknął bezsilnie Dunbar.

- Już mówiłem - odpowiedział niewzruszony, łapiąc za klamkę. - Przygotuj się i nie zaśpij, bo autobus nam ucieknie.
     
    
***
    
    
Raeken poprawił kaptur i potarł swoje ramię.

Stał na światłach i czekał aż łaskawie zapali się zielone światło, by mógł przejść na drugą stronę, do parku. Temperatura znacznie spadła i stwierdzenie, że było mu zimno, to mało powiedziane.

Pieprzony Stiles.

Normalnie mógłby już zamknąć się w swoim pokoju i schować pod kołderkę. Na samą myśl o ciepłym łóżku, poczuł jak jeszcze bardziej robi mu się zimno. Choć przynajmniej nie padało, tak jak ostatnio. Najgorsza pogoda przeszła jeszcze podczas lekcji, co było niewielkim pocieszeniem, bo zawsze mogło być teraz gorzej. 

Choć i tak nie było dobrze.

Wreszcie zobaczył zielone światło, więc od razu przeszedł na drugą stronę szybszym krokiem, by jakoś się rozgrzać. Po chwili poczuł wibracje telefonu w kieszeni i, myśląc, że to zniecierpliwiony Stiles, odebrał nawet nie patrząc na wyświetlacz.

- Czego? - warknął i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Zaraz będę.

- Byłoby miło - odpowiedział rozbawiony chłopak po drugiej stronie.

Raeken momentalnie przystanął, wręcz zamierając w miejscu. Znał ten głos. Zbyt dobrze zapadł mu w pamięci. Zwłaszcza w kilku prostych słowach, które były puste i kłamliwe do granic możliwości.

Powoli odsunął telefon od ucha, zauważając obcy numer. Właściwie nie taki obcy. Bo znał go niemalże na pamięć, nim usunął go z karty i głowy. Teraz wrócił jak bumerang, podobnie jak niektóre wspomnienia.

- Szczerze to liczyłem na trochę milsze powitanie, T - odezwał się znowu brunet po drugiej stronie.

- Nie nazywaj mnie tak - warknął od razu, a jego głos był bardziej jadowity niż kobra królewska. 

Wolno zaczął iść przed siebie, w głowie jeszcze przetwarzając aktualną sytuację. Przecież niemożliwym było, by rozmawiał z nim po cholernych dwóch latach ciszy.

- Szkoda, że nie przyjechałeś razem z Talbotem - ciągnął drugi, jakby nie zwracając uwagi na reakcję zielonookiego. - Właśnie po niego jadę i lecimy na miasto. Brett nieźle się zmienił i w sumie jestem ciekawy czy ty też, Theo. Skoro on już nie jest takim abstynentem, to zastanawiam się, czy może ty się nim stałeś i rzuciłeś fajki, tak dla odmiany? - chłopak zaśmiał się szczerze, po czym dodał: - Bo miałeś to zrobić już dawno temu, nie wiem czy pamiętasz.

Raeken nawet przez krótką chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Jednak poziom irytacji, jaki wzrósł do maksimum podczas tej - nawet nie - rozmowy sprawił, że po prostu zacisnął szczękę i rozłączył się, chowając urządzenie do kieszeni.

Doskonale wiedział, że Luke zrobił to specjalnie. Wiedział, jak Theo zareaguje i miał cholerną rację, bo właśnie przez głowę bruneta przelatywały setki myśli, nie pozwalając skupić się na czymkolwiek innym.

Przez park szedł jak w amoku - po prostu stawiał kolejne kroki drogą, którą znał na pamięć, mimowolnie skupiając się na czymś zupełnie innym. Czemu, do cholery, w ogóle zadzwonił? Skąd miał jego numer, Brett mu podał? A może pamiętał?

Raeken prychnął pod nosem.

Ostatnią opcję od razu wykluczył. Nie miała ona żadnego sensu, podobnie jak jego myślenie na temat tego wszystkiego. Powinien teraz skupić się na spotkaniu ze Stilesem, którego Jeepa już widział po drugiej stronie ulicy, stojąc na kolejnych światłach. Nie powinien znowu zaprzątać sobie głowy chłopakiem, który nie zasługiwał na ani miligram uwagi.

Brunet zacisnął szczękę i przeszedł na drugą stronę ulicy, po chwili wsiadając do samochodu syna szeryfa, w którym od razu poczuł się cieplej, a nawet goręcej. Choć to bardziej przez nerwy wywołane tym idiotycznym telefonem.

- Trochę się spóźniłeś - zauważył od razu Stiles.

Theo nie odpowiedział, wyciągając z kieszeni pendrive'a i podał go szatynowi, który przyjął swoją własność.

- To wszystko? - spytał zielonooki, nie patrząc na Stilinskiego.

- Gdyby chodziło tylko o to, to odebrałbym to wtedy, po twoim treningu - oznajmił syn szeryfa. 

- To streszczaj się, kurwa, bo nie mam czasu - warknął brunet, nie do końca panując nad nerwami.

- Wow, wow, wyluzuj, Raeken - sztucznie przejęty głos Stilesa jeszcze bardziej zirytował chłopaka.

- Czego chcesz? - syknął oschle, nie mając zamiaru silić się na uprzejmy ton. Stilinski już dawno przegiął i czas najwyższy, by go w tym uświadomić.

- Dlaczego nie chciałeś zeznawać przeciwko Jacksonowi? - spytał wprost.

- I tak już, kurwa, masz go w areszcie, czego jeszcze chcesz ode mnie? - warknął Theo, posyłając drugiemu wściekłe spojrzenie. - Okłamałeś mnie, Stiles, słowem, kurwa, nie pisnąłeś wtedy, że złapali Whittemore'a.

- Nie wiedziałem - odpowiedział ciemnooki, na co Raeken zaśmiał się histerycznie.

- Tak, pewnie. I tak samo nie wiedziałeś, że poza Brooklynem ktoś jeszcze jest kablem, co? Oczywiście, że nie, bo ty, kurwa, jesteś niewiniątkiem, jak zawsze - mówił rozdrażniony Theo, jednocześnie czując jak złość kumuluje się w nim coraz bardziej.

- Nie będę, jak debil, próbował udowodnić ci, że jestem niewinny, ale ty też mógłbyś na mnie nie naskakiwać - syknął Stiles lodowatym tonem.

- Naprawdę, kurwa, myślisz, że po tym w ogóle ci ufam? - prychnął brunet, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Błędem było, że zrobiłeś to kiedykolwiek - zaśmiał się syn szeryfa. - Zaufanie nie jest ważne, każdą informację sprawdza się we własnym interesie, Sherlocku. - stwierdził, jakby to było oczywiste. - Skoro już wiesz, że Whittemore i tak jest w areszcie, to powiesz mi łaskawie, czemu nie chciałeś zeznawać przeciwko niemu?

- Bo, nie wszystko on mi zrobił, zadowolony? - odparował Theo. - Byłoby słowo przeciwko słowu, a ja nie będę składał fałszywych zeznań tylko dlatego, że tobie się tak podoba.

- Nie tylko on? - powtórzył syn szeryfa, unosząc brew, a brunet zauważył błysk w jego oczach. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że ten, kto też cię pobił również może ponieść konsekwencje?

- Moje życie, moja sprawa, kurwa, Stiles, nie będę na nikogo donosił - warknął dosadnie. 

- Bierzesz udział w walkach? - Stilinski nieco zmienił temat, a Raeken posłał mu zirytowane spojrzenie.

- Przestań, kurwa, węszyć - syknął ostrzegawczo wrogim tonem.

- Mój ojciec właśnie dobiera się do tyłka całej tej grupie przestępczej i mam mu nie pomóc tylko i wyłącznie dlatego, że tobie to nie pasuje? - szatyn spojrzał na niego z kpiną. - Nie ma opcji. Dlatego mów, czy babrasz się w tym bagnie, bo mogę cię jeszcze odratować.

- Uważaj, bo uwierzę - prychnął zielonooki.

- Czyli jak policja będzie sprawdzać znajomych Whittemore'a, to ty jesteś święty? - zainicjował Stiles.

- Skąd niby mogą wiedzieć, z kim on się zadaje? - Raeken zmarszczył brwi.

- Jest kilka sposobów - odpowiedział krótko szatyn. - Ale mój ojciec jeszcze na to nie wpadł, dlatego wolałem się upewnić co do ciebie, zanim podsunę mu ten pomysł.

- Stiles, czemu ty, kurwa, po prostu nie możesz odpuścić? - jęknął Theo, bezsilnie opierając głowę na zagłówku.

- A czemu tobie tak na tym zależy? - spytał, lustrując go wzrokiem. - Chodziło o kogoś, a nie o coś, prawda? O któregoś ze znajomych Whittemore'a - brunet starał się wyglądać na niezainteresowanego, by nie dać po sobie poznać, że syn szeryfa trafił w punkt. - O kogo chodzi? Postaram się, żeby policja tą osobę pominęła.

I Raeken nie wiedział co powinien zrobić. Wierzyć mu, czy nie? Przez to wszystko już sam nie był pewien swoich własnych myśli.

W końcu brunet pokręcił głową, zbierając się do wysiadki.

- Odpuść i zostaw ich wszystkich w spokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro