Rozdział 35
Liam wpatrywał się mętnym wzrokiem w sufit.
Był środek nocy, ale on nie mógł spać. Ani jeść, o piciu już w ogóle nie wspominając. Głowa bolała go od płaczu i od kiedy tylko musiał wyjść ze szpitala, nieprzerwanie towarzyszyła mu niepewność. Niepewność tak dołująca, jakby był już w żałobie.
Na samą myśl, że jego przyjaciel mógłby odejść, blondyn poczuł jak jego oczy zachodzą nowymi łzami.
Widok znowu mu się rozmazał, choć i tak nie widział nic w tej ciemnocie. Nic konkretnego.
W duchu błagał, by Mason nie widział teraz żadnego światła.
Od matki Liam wiedział, że ciemnoskóry jest teraz w stanie śpiączki farmakologicznej. Informacja byłaby może bardziej uspokajająca, gdyby nie fakt, że jak na razie, nikt nie wiedział, kiedy miałby z tej śpiączki zostać wybudzony.
Dunbar skulił się, przekręcając na bok. Bardziej naciągnął na siebie pościel i myślał.
Tak samo jak przez te ostatnie dwa dni. Nie robił nic innego, tylko myślał. Nad tą samą rzeczą, przez bite czterdzieści osiem godzin.
Chłopak pociągnął nosem, a spod jego powiek niekontrolowanie uciekły łzy. Znowu.
Tak bardzo chciałby cofnąć czas. By nie musieli być akurat tam. By nie mogli się pokłócić. By mógł najpierw pomyśleć i zapanować nad nerwami.
Ale zrobił to. Popchnął przyjaciela wprost pod koła samochodu. To była jego wina. Nikogo innego.
Jego. Wina.
Zacisnął mocniej powieki, uderzając pięścią w poduszkę.
Był taki głupi. Przez niego się pokłócili. Przez niego Mason teraz cierpiał. Przez niego Mason teraz walczył o życie.
Schował twarz w poduszkę i płakał. Po prostu znowu płakał i modlił się, by Mason jak najszybciej wrócił do zdrowia. By przeżył.
- Przepraszam, Mase... tak bardzo przepraszam...
Rozpacz odbierała mu oddech i bezczelnie panoszyła się po domu, sercu i okrutnie okaleczonej duszy.
Załkał cicho, wylewając kolejne łzy.
Tak bardzo chciał, żeby znowu razem pojechali do szkoły. Żeby Mason wrócił. Żeby wszystko wróciło do normy.
Ale na ten moment to były tylko marzenia. Jego przyjaciel leżał w szpitalu po operacji, krwotoku wewnętrznym, z połamanymi kilkoma żebrami, ręką i nogą.
Nie było mowy o żadnym powrocie do normy.
Pociągnął nosem, mocniej wtulając się w poduszkę.
- Tak bardzo cię przepraszam, Mase...
***
Theo przewrócił się na drugi bok i od razu tego pożałował. Skrzywił się z bólu, chowając twarz w poduszce.
Stanowczo nie cierpiał poranków.
Leżał chwilę nieruchomo, stwierdzając, że łóżko rano jest jakoś tak bardziej wygodne. Właściwie to wszystkie łóżka w domu Dereka były wygodne. Brunet czuł zapach starszego, pomimo tego, że to nie była sypialnia Hale'a.
Po wczorajszym spotkaniu ze Stilesem, z racji późnej godziny Derek pozwolił mu zostać u siebie na noc.
Theo westchnął pod nosem.
Nie czuł się dobrze z myślą, że tak często nocował u szatyna. Na dobrą sprawę, Hale dawał mu wszystko, czego potrzebował, podczas gdy on nie wiedział jak odpłacić się w drugą stronę. I, choć teoretycznie prawda była nieco inna, miał wrażenie, jakby wykorzystywał starszego.
Nie lubił tego.
Chwilę tępo wpatrywał się przed siebie, aż w końcu uświadomił sobie, że nie wie, która jest godzina. Mimo wszystko, nie miał ochoty wstawać. Najmniejszy ruch wiązał się z bólem fizycznym. Zresztą nie tylko to zniechęcało Theo.
Zwyczajnie nie miał ochoty ruszać się z łóżka. Nie miał ochoty wstawać i znowu rzucać się w wir codziennych obowiązków. Większość dnia stawała się dla niego żmudną rutyną, której nie miał szansy zmienić. To coraz bardziej zaczynało mu przeszkadzać.
I, choć musiał to wszystko robić, coraz częściej przyłapywał się na tym, że na niektóre rzeczy już nie miał siły. I miał wątpliwości, czy aby na pewno było to tylko zmęczenie fizyczne.
W końcu jednak myśl, że może spóźnić się do szkoły sprawiła, że zacisnął szczękę i ostrożnie podniósł się do pół siadu.
Z towarzyszącym bólem sięgnął po telefon, odblokowując go. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest osiemnaście minut po siódmej, co świadczyło, że wcale nie miał aż tak sporo czasu do lekcji. W duchu podziękował sobie, że już miał ze sobą rzeczy do szkoły i nie musieli jechać do jego domu.
Nie ruszając się z łóżka, wzrokiem odnalazł swoją szkolną i sportową torbę, które leżały przy szafce nocnej. Zastanawiał się czy wziąć od razu tabletki, czy może odczekać chociażby do wyjścia z domu.
Spojrzał jeszcze raz na godzinę. Potem zmienił pozycję, siadając na skraju łóżka, co skutkowało bólem pleców. Jednak mimo wszystko, postanowił nie brać od razu tabletki.
Musiał je ograniczyć i miał tego świadomość, ale jednocześnie nie potrafił bez nich normalnie funkcjonować. Gdyby ostatnie pobicie ograniczałoby się do tego, co zrobił mu ojciec, to wszystko byłoby w porządku.
Odchrząknął cicho, przecierając swoją szyję.
Ale był jeszcze Jackson, który zdążył dwukrotnie się na nim wyładować. Jeśli Theo dłużej by się zastanowił, to doszedłby do wniosku, że pierwszy raz widział go w takiej furii.
Nie licząc jego wystąpień na ringu.
W końcu Raeken wstał z łóżka i odkładając telefon na szafkę nocną, założył swoje joggery i wyciągnął z torby świeżą koszulkę. Zakładając ją na siebie, wyszedł z pokoju, kierując się do sypialni Dereka.
Cicho zapukał, po chwili wolno wchodząc do pomieszczenia. Spodziewał się, że szatyn będzie jeszcze spał, jednak starszy siedział przy biurku pod oknem i w towarzystwie kawy, przeglądał coś na laptopie.
- Czemu mnie nie obudziłeś, jak wstałeś? - wychrypiał Theo, podchodząc bliżej.
- Bo znowu narzekałbyś, że za wcześnie cię budzę - odpowiedział piwnooki, nie odrywając wzroku od ekranu.
Raeken dopiero, kiedy podszedł bliżej zauważył, że szatyn porównuje dwie mapy miasta. Jedną tą od Argenta z możliwymi trasami przerzutu, a drugą z patrolami policji, którą brunet wczoraj dla niego zdobył.
Theo oparł się biodrem o biurko, jak gdyby nic biorąc kubek Dereka.
- A tym razem jakim cudem wstałeś wcześniej niż ja? - spytał zielonooki, popijając kawę. Chwilę później zmarszczył nos na jej gorzki smak.
Jak ty to pijesz?
- Wyłączyłem twój budzik, żebyś trochę odespał. No i Ethan dzwonił - wyjaśnił Hale, wyciągając rękę po swój kubek. Brunet napił się ostatni raz, po czym oddał go starszemu.
- Po co? - Raeken nieznacznie zmarszczył brwi, obserwując ze zdezorientowaniem szatyna, który popił kawę.
- Wczoraj była walka - zaczął odstawiając kubek. Nie patrzył na nastolatka, ani na moment nie oderwał wzroku od laptopa. - No i psy wbiły. Jackson akurat brał udział.
Theo zastygł w miejscu, wbijając wzrok w Dereka. Słowa odbiły się echem w jego głowie setki tysięcy razy, choć wciąż do niego nie docierały. Policja zgarnęła Jacksona. Który prawdopodobnie teraz siedzi na komisariacie. Whittemore został złapany. Wczoraj. Jackson został aresztowany. I będą go przesłuchiwać.
- Ja pier-kurwa-dole, żartujesz, prawda? - odezwał się wreszcie, teraz z przejęciem patrząc na starszego.
Derek powoli przeniósł na niego swój lodowato spokojny wzrok.
- A wyglądam jakbym żartował?
Brunet przez dłuższą chwilę badał wzrokiem jego twarz, wciąż nie mogąc uwierzyć.
- Ale jakim cudem, kurwa? Przecież zmieniliście miejscówkę, to skąd...
- Najwyraźniej nie tylko Brooklyn był kablem - przerwał mu spokojnym głosem.
- Ale jakim cudem, kurwa? - powtórzył sfrustrowany, a przeczesując włosy, zaczął chodzić po pokoju. - Czemu akurat ktoś z nas? I kiedy, w ogóle go zgarnęli, skąd Ethan o tym wie?
- Zwolnij, T - Hale spojrzał na niego z politowaniem. - Nakręcasz się jak królik po koksie.
- To nie jest śmieszne, Derek! - warknął na niego, kiedy starszy wolno obrócił się w jego stronę na krześle obrotowym. - Kiedy to było?
- Mniej więcej godzinę przed tym, jak się spotkaliśmy - odpowiedział piwnooki.
Brunet zaklął głośno, znowu przeczesując ręką włosy. Już nawet ignorował ból pleców, teraz za bardzo skupił się na tym wszystkim.
Stilinski nie wspomniał o tym ani słowem. Rozmawiał z nim normalnie w tym pieprzonym samochodzie, udając, że wszystko jest w porządku. Teraz Theo wiedział, że kiedy Stiles desperacko próbował przekonać go do złożenia zeznań, tak naprawdę odgrywał tylko kolejną rolę.
Już wtedy miał Jacksona w garści. Zeznania tylko by go dobiły i bezpowrotnie zamknęły pewne drzwi. Aresztowali go za udział. Jeśli Whittemore coś powie lub policja zacznie sprawdzać jego znajomych - dla Dereka to też będzie koniec. W końcu on najdłużej siedział w tym wszystkim.
Nie wspominając już o handlu narkotykami.
Theo zaklął, znowu przeczesując włosy, kiedy uświadomił sobie, że co do walk, Stiles też nie powiedział mu o wszystkim. Wspomniał tylko o Brooklynie, udając, że zależy mu na tym, by Raeken trzymał się z daleka i nie został złapany. Ale jaki był w tym sens, skoro wtyką był ktoś jeszcze i niebezpieczeństwo wciąż istniało?
Brunet nie wierzył, że Stiles o tym by nie wiedział.
- Nie rozumiem, czemu aż tak się tym emocjonujesz - stwierdził szatyn, śledząc wzrokiem nastolatka, który chodził w te i wewte.
- Chryste, czy ty nie rozumiesz, że teraz mogą trafić do ciebie?!
- Nie panikuj, przecież wiesz, gdzie są klucze i reszta - odpowiedział.
Theo aż nie mógł uwierzyć w jego spokojny głos.
- Kurwa, Derek, dobrze wiesz, że nie chodzi o to, co mi dajesz - posłał mu zdruzgotane spojrzenie, czując palące łzy po powiekami przez tą huśtawkę emocji. - Chodzi o ciebie, cholera, nie możesz iść do pudła... - mówił coraz cichszym głosem, a Hale wstał ze swojego miejsca. - Może ty się z tym pogodziłeś, ale ja...
Urwał, czując jak jego głos zaraz się załamie. Spuścił głowę, unikając wzroku starszego. Brunet szybko zdał sobie sprawę, jak cholernie słabe to było z jego strony.
Pieprzony idiota.
Szatyn przyciągnął go do siebie, a zielonooki wtulił się w niego pomimo bólu. Przerażała go sama myśl, że starszy trafiłby do więzienia i nawet nie chciał myśleć, ile lat by tam spędził.
A Stiles znowu wygrał. Dostał to, czego chciał, podczas gdy Theo zaczynał bać się jutra.
Raeken zaklął w myślach. Derek miał rację, tak naprawdę to Stilinski miał większe korzyści z ich znajomości. Ale jednocześnie brunet miał wrażenie, że nie mógł jej zakończyć. Że Stiles mimo wszystko jest przydatny. Albo to było tylko złudzenie i zielonooki bał się, że zerwanie kontaktu okaże się głupią decyzją.
Przymknął oczy, opierając głowę na barku szatyna.
Powoli czuł jak to wszystko go przytłacza.
- Luz, T - mruknął Hale, lekko ściskając jego bark. - Pożyjemy, zobaczymy.
W takim razie ja nie chcę żyć.
- Ale... - urwał, biorąc głębszy wdech, by jego głos się nie załamał. - Nie masz pewności, że Jackson nic nie powie. Albo jeśli zaczną sprawdzać każdego po kolei, to...
- Nie mają dowodów - przerwał mu. - Ogarną tylko, że lubię MMA. I tyle. To nie znaczy od razu, że biorę udział.
- Ale, cholera, przecież psy nie są takie głupie - jęknął brunet, mocniej zaciskając powieki. Czuł cholerną bezsilność, której nie cierpiał najbardziej, zaraz po długotrwałym bólu. - Zaczną węszyć i będzie po tobie...
- Wiem - mruknął ledwie słyszalnie, wzmacniając uścisk. - Wiem, T.
- Więc czemu nic z tym nie robisz? - Raeken odsunął się nieznacznie, patrząc z wyrzutem w jego oczy. - Dlaczego, do cholery, nie możesz rzucić tego, przynajmniej na jakiś czas?
Hale prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Naprawdę, T? - warknął na niego. - Myślisz, kurwa, że ja mam jakieś wyjście? - jego ostry ton sprawił, że brunet zrobił mały krok w tył. - To nie jest praca dorywcza, do kurwy nędzy, mam stąd tylko dwie drogi; pudło albo śmierć, dotarło? - zielonooki odwrócił głowę, mrugając szybciej, by łzy nie uciekły na policzki. Nie cierpiał bezpośredniości Dereka, który po chwili dodał, spuszczając z tonu: - Sam wiesz, co wybrałem.
Raeken wziął głębszy wdech, starając się opanować.
Doskonale o tym pamiętał i nienawidził, kiedy Hale mu o tym przypominał. Ale jednocześnie nie potrafił w to uwierzyć. Może to przez głupie myśli, że jednak starszy mógłby skończyć lepiej. Choć tak naprawdę praktycznie nie było na to szans.
- Nie mówię, że masz to rzucić, tylko zrobić przerwę na jakiś czas, dopóki sprawa Jacksona się ni... - urwał, kiedy jego głos się załamał. Spuścił głowę, nie patrząc szatynowi w oczy. - Dopóki nie będzie bezpiecznie.
- Nie da się, czego nie rozumiesz? - rzucił oschle Derek.
- Musi być jakieś inne wyjście - Theo uniósł na niego załzawione spojrzenie, pociągając cicho nosem. Zaledwie mrugnął, a mała kropla uciekła na jego policzek.
- Dragi to nie bajka, T - pokręcił głową, jednocześnie ścierając łzę z policzka młodszego. - Tu nie ma happy endów.
Brunet przełknął ślinę przez ściśnięte gardło czując, że jest już na skraju załamania. Przez chwilę po prostu patrzył w oczy Dereka, gdzie widział coś na wzór skruchy i współczucia. Tak jakby bardziej martwił go fakt, że rani Theo, zamiast to, że prędzej czy później trafi do więzienia. Bóg wie, na ile.
W końcu zielonooki odwrócił wzrok i bezsilnym ruchem odepchnął od siebie rękę szatyna.
- Jedźmy już do tej pieprzonej szkoły - mruknął, kierując się w stronę drzwi.
Wyszedł na korytarz, nie dając Hale'owi szansy na odpowiedź. Skierował się do swojego pokoju, ocierając drugi policzek.
Musiał wziąć tabletki i wreszcie się opanować.
***
Theo wyszedł na szkolne patio, odpalając papierosa.
Swój lunch już zjadł w towarzystwie Deucaliona i zdążył też odnieść tackę na stołówkę. Przy okazji, próbował znaleźć znajomych Liama, jednak kiedy tam ich nie zauważył, postanowił poszukać ich na patio.
Nie żeby jakoś bardzo mu na tym zależało, ale do końca przerwy na lunch jeszcze daleko i nie miał nic ciekawszego do roboty. A tak przynajmniej mógł się czegoś dowiedzieć.
Choć dzisiaj pogoda znowu była wyjątkowo paskudna, powietrze wilgotne, a rano tym razem padał deszcz, nie mżawka; mimo wszystko, na patio było dość sporo nastolatków.
Raeken zaciągnął się, odnajdując wzrokiem trójkę znajomych Liama.
Nolan, Corey i dziewczyna, której imienia nie pamiętał. Chłopaków kojarzył z drużyny, zwłaszcza Bryanta, któremu nawet dobrze szło stanie na bramce. Holloway'a akurat znał z dobrych rozgrzewek, trener chyba zawsze go do tego wyznaczał.
Brunet zaczął się zastanawiać, co Nolan robi w ich grupce. Z tego co pamiętał, nastolatek trzymał się z Gabem, Garrettem i Aaronem - chłopakami, którzy nie przepadali za Liamem. Zresztą z wzajemnością.
Zaciągnął się znowu i bez większego namysłu, skierował się w ich stronę, jak zwykle swoim pewnym siebie krokiem. Siedzieli przy jednej z ławek, Nolan obok ciemnowłosej dziewczyny, a Corey naprzeciwko nich. Wydawali się jakoś tak bardziej przygnębieni, nie wiadomo czym.
- Ej, Bryant - zaczął Theo, przystając przy ich ławce. Momentalnie zapanowała cisza, a wszystkie oczy zwróciły się na starszego. - Gdzie wcięło Dunbara?
- Nie wiem, mało mnie to interesuje - rzucił nieprzyjemnym tonem, wzruszając niedbale ramionami.
Raeken zaciągnął się, mierząc go intensywnym spojrzeniem.
- Więc Mason zapewne bardziej cię interesuje - stwierdził, wypuszczając dym. - Co z nim?
- Po co się wtrącasz? - zmarszczył brwi, posyłając mu wrogie spojrzenie.
- Bo mam sprawę do Dunbara - odpowiedział, jakby była to rzecz oczywista.
Oczywiste było to, że właśnie kłamał. Wcale nie miał do niego żadnej sprawy, po prostu chciał się dowiedzieć, gdzie podziewa się szczeniak, bo zaczynał myśleć, że nie wyszedł ze szpitala, odkąd Mason tam trafił.
Aż ciężko było mu sobie wyobrazić zapłakanego Liama. Zdenerwowanego - owszem. Zdruzgotanego? Nie. Miał za dużo energii. I optymistycznego myślenia.
- Nie ma go w szkole od poniedziałku - odezwał się Nolan, na którego Raeken po chwili przeniósł wzrok.
Zaciągnął się, strzepując żar.
- To zadajecie się z nim i nie wiecie co się z nim dzieje? - uniósł brew, znowu przykładając papierosa do ust.
- A czemu ty sam do niego nie napiszesz? - rzucił Corey, patrząc na niego z politowaniem.
- Bo to nie mój znajomy - oznajmił starszy, jakby to było oczywiste.
Bryant parsknął sarkastycznie, kręcąc głową z dezaprobatą. Theo zmierzył go lodowatym spojrzeniem.
- Bawi cię coś? - syknął oschle, a ciemnooki niemal natychmiast spoważniał. Raeken chwilę patrzył na niego złowrogim wzrokiem, jednak ostatecznie zwrócił się do Nolana: - Czyli siedzi w domu?
- Tak mi się wydaje - mruknął, lekko wzruszając ramionami. - Jego i Masona nie ma w szkole od poniedziałku.
- Bo Dunbar jest pizdą - odchrząknął Corey, wracając do jedzenia.
- Bo? - Raeken uniósł brew, zaciągając się. Mierzył Bryanta wyzywającym spojrzeniem, a młodszy unikał jego wzroku, udając, że skupia się na posiłku. - Skoro tak twierdzisz, musisz mieć jakieś uzasadnienie - ciągnął zielonooki, strzepując żar z papierosa. - Jeżeli go nie masz, to raczej nie najlepiej o tobie świadczy. Zresztą, sądząc po tym, jak pięknie ci wpierdolił w niedzielę, to mam wątpliwości, czy przypadkiem nie mówisz o sobie.
Theo wcale nie miał zamiaru bronić Dunbara. Zirytowało go zachowanie Corey'a, a że sprawa akurat dotyczyła Liama nie miała dla niego znaczenia.
- Co? - odezwała się Hayden, patrząc ze zdziwieniem na kuzyna. - Nic nie mówiłeś.
Zielonooki zaciągnął się z podłym uśmiechem, podczas gdy Bryant mordował go wzrokiem.
- Nie pochwaliłeś się? - zaczął starszy z kpiną. - Trzeba było nie wkurwiać Dunbara. Zresztą gdyby nie ja i tak skończyłbyś gorzej.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - spytała znowu Romero, nie spuszczając badawczego spojrzenia z kuzyna.
Theo tylko znowu uśmiechnął się podle pod nosem i zaciągając się, bez słowa odszedł w stronę wejścia do szkoły. Miał satysfakcję z reakcji Corey'a, tym bardziej, że teraz będzie musiał reszcie wszystko grzecznie wytłumaczyć.
Masz za swoje.
Dokończył papierosa i zgasił go na popielniczce śmietnika, wchodząc do szkoły. Skierował się w stronę biblioteki, stwierdzając, że to chyba najlepsze miejsce na spędzenie reszty przerwy lunchowej. Następną lekcję miał niedaleko swojej szafki, dlatego nie tracił czasu, by iść teraz po rzeczy.
Szedł niemal pustym korytarzem, a jego myśli uciekły w stronę ostatnich wydarzeń. Do dzisiejszej rozmowy z Derekiem, do tego, że Stiles właściwie przez cały czas nie mówił mu całej prawdy oraz do Luke'a, o którym wspominał Brett.
Właśnie. Luke. Myślał, że chłopaka już dawno wyrzucił ze wspomnień, jednak teraz kiedy Talbot nieświadomie mu o nim przypomniał, miał szczere wątpliwości co do tego, czy tym razem też mu się to uda.
Wszedł do biblioteki, gdzie przy stolikach siedziało kilkoro uczniów. Zielonooki skierował się w stronę wolnego miejsca, gdzie mógłby przesiedzieć resztę przerwy.
Później uświadomił sobie, że Brett wspominał o tym, że jego ojciec - który pracuje w FBI - jedzie do Chicago, a on razem z nim. Potem przypomniał sobie, jak Stiles wspomniał o zbiegłym więźniu z transportu i ojcu Scotta, który także pracuje w FBI. Szybko uświadomił sobie, że te dwie sprawy muszą być połączone.
Myśląc o Stilinskim, mimowolnie przypomniał sobie, że chłopak nie mówił mu całej prawdy. I to niejednokrotnie. Raeken aż musiał kilka razy jeszcze raz powtarzać sobie wszystkie informacje. Nie potrafił - lub nie chciał - uwierzyć, że był aż taki głupi, by nic nie zauważyć.
I Theo zdawał sobie sprawę, że on sam też nie był do końca szczery z synem szeryfa, jednak on chciał chronić Dereka. Który teraz zresztą i tak jest zagrożony przez Jacksona.
Brunet westchnął cicho i oparł łokcie na stole, przecierając twarz rękoma.
Zaczynał mieć dość tego wszystkiego. Zaczynał mieć wrażenie, że jest coraz gorzej. I zaczynał mieć poczucie, że to jego wina.
Bo wszystko zaczęło się od tego, że przez własną głupotę stał się marionetką Stilesa.
***
Theo wysiadł z autobusu i przez chwilę musiał się zastanowić, w którą stronę powinien pójść. Popatrzył na numery pobliskich domów i chwilę później już kierował się w dół ulicy. Torba sportowa wisiała na jego ramieniu, a Theo zastanawiał się, czy zapalić szybkiego papierosa.
Chwilę potem jednak przypomniał sobie o swoim e-papierosie, którego zazwyczaj używał tylko w nocy i który leży teraz w którejś kieszeni torby. Sekundę później uświadomił sobie, że rozładował go niedawno i zapomniał go podłączyć do ładowania. Zaklął w myślach, odnosząc wrażenie, że dzisiaj jest chyba jeden z gorszych dni.
Oglądnął się przez ramię i kiedy nie zobaczył żadnego samochodu, przeszedł na drugą stronę ulicy. Sam nie widział po co szedł do blondyna. Równie dobrze, mógłby poczekać aż ten sam wróci do szkoły i wtedy oddać mu jego bluzę, którą zostawił u niego prawie tydzień temu. Sam też chętnie odzyskałby swoją, bo jakoś nie zadowalał go fakt, że ktoś przetrzymuje jego rzeczy.
Dlatego wbrew sobie, szedł teraz do Dunbara, mając nadzieję na szybkie załatwienie sprawy.
W końcu zauważył numer domu, którego szukał i przystanął przed furtką, badając wzrokiem wilczaka. Duży pies leżał przed budą, a kiedy go zauważył, podniósł łeb, bacznie obserwując.
Kurwa.
W tym momencie Theo stwierdził, że chyba jednak wolałby poczekać, aż Liam wróci do szkoły. Nie wiedział nawet, czy blondyn był teraz w domu, więc może niepotrzebnie się tu pchał? Po chwili zauważył, że pies jest na łańcuchu. To jednak nie pocieszyło go wystarczająco, bo raz już się przekonał, jak szybko łańcuch może pęknąć.
Przełknął ślinę, przecierając swoje prawe przedramię w okolicach łokcia.
Odwrócił wzrok od tej bestii i rozglądnął się po ulicy, która była pusta. Po części wcale się nie zdziwił, bo w końcu większość ludzi była teraz w pracy, a nastolatkowie teoretycznie już w domach.
Przynajmniej pogoda się poprawiła.
Westchnął cicho i przeszedł przez furtkę, uważnie obserwując psa, który wstał i nie spuszczał z niego badawczego wzroku. Teraz, kiedy się podniósł, Raeken miał wrażenie, że wilczak jest jeszcze większy. Ostatni raz przeklął w myślach tą bestię i postarał się już nie patrzeć w jego stronę. Choć świadomość, że ma go za plecami, jeszcze bardziej go stresowała.
Stanął na ganku i już miał pukać do drzwi, kiedy te zostały otwarte przez, jak Theo się domyślił, panią Dunbar.
- Boże, nie strasz mnie tak - zaśmiała się kobieta, kładąc rękę na piersi.
- Przepraszam - uśmiechnął się sztucznie, co wyglądało jak szczere rozbawienie. - Jest może Liam?
- Tak, wejdź - blondynka przepuściła chłopaka w drzwiach, sama wychodząc na zewnątrz. - Jest w swoim pokoju, ja muszę iść do pracy i będę ci wdzięczna, jeżeli wyciągniesz go wreszcie z domu.
Raeken znowu uśmiechnął się dla niepozoru, jednak kiedy tylko kobieta zamknęła za sobą drzwi, zrobił pełną zdziwienia minę. Naprawdę był zaskoczony otwartością matki Liama. Albo była tak głupia, albo tak bardzo ufała synowi, że wszyscy jego koledzy są grzeczni i dobrze wychowani.
Prychnął w myślach, kręcąc głową z rozbawieniem. W końcu kobieta widziała go tylko jeden jedyny raz, kiedy to Liam uparł się, że zmieni mu szwy ściągające. Których Theo już na szczęście nie potrzebował. Choć z drugiej strony, był zadowolony, że poszło tak łatwo. Myślał, że nikogo nie będzie w domu albo, że ktoś zasypie go górą pytań. Bo ta cecha Dunbara na pewno była dziedziczna.
W końcu jednak pozostawił te myśli i odkopał w pamięci drogę do pokoju młodszego. Bez wahania skierował się na schody, błagając w duchu, by nie zaczęły skrzypieć, choć nie przypominał sobie, by robiły to, kiedy był tu ostatnim razem. Na piętrze łatwo trafił do drzwi pokoju Liama, jednak kiedy już przed nimi stanął, znowu zaczął się wahać. Bo w końcu, czy nie łatwiej by było po prostu sobie stąd pójść?
Ostatecznie postanowił zaryzykować i krótko pukając, wszedł do pokoju. Zasłonięte rolety w oknie sprawiały, że w pomieszczeniu panował półmrok, do którego oczy Theo musiały się przyzwyczaić. Przeniósł wzrok na łóżko, gdzie dostrzegł nieruchomego nastolatka, zakopanego w jasnej pościeli. Niebieskooki leżał plecami do niego. Theo patrzył chwilę na niego i przez głowę znowu przeszła mu myśl, by nie wtrącać się, wyjść z domu i nie interesować się czyimś życiem.
Ostatecznie jednak cicho zamknął za sobą drzwi, wolno podchodząc do blondyna.
- Mamo, daj mi spokój - jęknął Liam, nawet nie patrząc w jego stronę.
- Do nas raczej pasowałby daddykink, ale jak wolisz - mruknął Raeken, a niebieskooki odwrócił się w jego stronę.
- O czym ty znowu pierdolisz? - spytał rwącym się głosem, posyłając mu zmęczone spojrzenie.
Theo od razu poznał, że blondyn musiał niedawno płakać. Zresztą było widać to już na pierwszy rzut oka. Brunet chyba zawsze najpierw zwracał uwagę na mowę ciała. Kiedy uświadomił sobie, że za długo milczy, szybko stwierdził, że nie będzie wyjaśniał swojego durnego żartu, tylko od razu przejdzie do rzeczy.
- Oddaję ci bluzę, którą u mnie zostawiłeś w czwartek...
...idioto - dodał w myślach doskonale wiedząc, że obrażanie na głos nastolatka, który jest w takim stanie nie jest dobrym pomysłem.
- I przy okazji chętnie odzyskałbym swoją - dodał po chwili brunet i podczas gdy Liam niechętnie zwlókł się z łóżka, zielonooki wyciągnął wspomniane ubranie z torby.
Niebieskooki z przybitą miną odebrał od starszego swoją własność, odkładając ją gdzieś na krzesło. Chodził lekko przygarbiony, a jego ruchy były mozolne, jakby nie miał na nic siły. Fizycznej i psychicznej.
Raeken włożył ręce do kieszeni, obserwując poczynania niebieskookiego, który z szafki wyciągnął jego złożoną błękitną bluzę.
Oddał ją brunetowi, który włożył ubranie do torby, a Dunbar w międzyczasie wrócił z powrotem na łóżko.
- Będziesz tu tak siedział? - spytał Theo, ogarniając pokój wzrokiem, który zatrzymał po chwili na Liamie.
Chłopak milczał przez moment, nie patrząc w stronę zielonookiego.
- Jakoś nie mam ochoty na cokolwiek innego - wymamrotał, bawiąc się palcami.
- Mus to mus wypadałoby zainteresować się szkołą. Chyba, że chcesz powtarzać, tak jak ja - odpowiedział, licząc, że wywoła jakąś reakcję u młodszego. Nadaremno, dlatego po chwili kontynuował: - Albo weź się za inne obowiązki. Wyglądasz jakbyś nie wychodził z tego łóżka, przez jakieś...
- Dostałeś swoją bluzę, a teraz spierdalaj, Raeken - warknął Liam, wstając ze swojego miejsca.
Ale Theo nawet nie drgnął, tocząc z blondynem zaciętą walkę na spojrzenia.
Mierzył go gniewnym wzorkiem, na który brunet odpowiadał swoimi typowo pustymi tęczówkami.
Słowa wyraźnie dotarły do Raekena, pozbawiając - i tak drobnego - płomyczka chęci pomocy. W pewnej chwili rzeczywiście chciał prychnąć pod nosem, rzucić to wszystko w diabły i wyjść, trzaskając drzwiami. W następnej sekundzie jego duma jasno oznajmiła, że szczeniak - nie ma prawa i - nie będzie mu rozkazywać. Nawet jeżeli Theo już nie chciał mu pomóc, to uznał, że tak łatwo nie będzie odpuszczać.
- Widzę, że nad nerwami nadal nie panujesz - oznajmił, lustrując go wzrokiem, dzięki czemu zauważył zaciśnięte pięści Dunbara.
- Nie potrzebuję twoich pieprzonych rad - syknął blondyn, przystając naprzeciw niego. - Powiedziałem; spierdalaj.
Theo stanął stabilniej. Tak na wszelki wypadek.
Mierzyli się wzrokiem, a Raeken w jego załzawionych oczach widział tylko ból i wściekłość. Liam nie dawał rady. Brunet zwyczajnie widział, że wypadek złamał go niemal od razu. A młodszy teraz nie umiał się pozbierać.
Jednak zielonooki nie chciał lub nie potrafił mu współczuć. Zwyczajnie fatalny stan blondyna nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- Zostaję, dopóki nie weźmiesz się w garść, idioto - odpowiedział lakonicznie.
- Jesteś kretynem - prychnął niebieskooki. - Nawet, kurwa, nie wiesz, o co chodzi, więc przestań mnie, kurwa, pouczać i po prostu spierdalaj, Raeken.
Jadowity głos Liama z każdym słowem był coraz bliżej załamania, choć chłopak usilnie próbował maskować to złością.
- Wiem więcej niż myślisz - stwierdził spokojnie, obserwując blondyna z pogardą.
- Kurwa, naprawdę? - zaśmiał się histerycznie Dunbar, a w jego oczach jakby zebrało się jeszcze więcej łez. - Naprawdę jesteś aż tak zarozumiałym chujem, żeby uważać, że cokolwiek, kurwa, wiesz o tym, co teraz czuję?
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie - warknął Theo, stwierdzając, że wyłoży niektóre swoje karty. - Serio myślisz, że nie wiem o wypadku Masona?
Liam nie wytrzymał. Po prostu zamachnął się, uderzając starszego z taką siłą, że aż zarzuciło jego głową i musiał zrobić krok w tył, by nie upaść.
Brunet stał chwilę nieruchomo. Nie poczuł bólu, żuchwa tylko mrowiła, choć doskonale wiedział, że normalnie paliłaby go żywym ogniem. Tabletki jeszcze działały.
W końcu poruszył szczęką, przecierając ją dłonią.
- Miłe - rzucił lodowatym tonem, przenosząc równie groźne spojrzenie na młodszego. - Jak widać, częściej dostaję za własną głupotę - dodał, nawiązując do ich rozmowy sprzed kilku dni o jego rzekomo toksycznych znajomych.
Liam otworzył usta by coś powiedzieć, jednak ostatecznie zamilkł, bo słowa ugrzęzły mu w gardle. Pierwsza łza uciekła na jego policzek, kiedy już prawdopodobnie całkowicie stracił nad sobą kontrolę.
Raeken prychnął, kierując się w stronę drzwi.
- Theo, ja... - urwał, łapiąc go za rękaw.
- Czego? - warknął na niego, wyrywając rękę z uścisku. Stali w milczeniu, brunet z narastającą irytacją czekał aż niebieskooki coś powie. - No wysłów się, do cholery, nie mam całego dnia - ponaglił go oschłym tonem. - Chciałeś, żebym wypierdalał, to idę, czego jeszcze chcesz?
Jednak blondyn wciąż milczał, a spod jego powiek wypłynęły kolejne łzy. Spuścił głowę, pociągając nosem, jakby nie był w stanie znieść wzroku starszego chłopaka.
Raeken zacisnął szczękę, czując wzrastającą irytację.
- Nie chciałem - Liam powiedział to tak cicho, że zielonooki ledwie go usłyszał.
- Nie chciałeś? - powtórzył z wyraźną kpiną. - I co mi jeszcze, kurwa, powiesz? Że to nie twoja wina?
- Theo - jęknął Dunbar płaczliwym głosem.
- Czego, kurwa? Przecież tu stoję, nie może...
Urwał, wzdrygając się, kiedy poczuł jak Liam się do niego przytula. Stał długo w bezruchu, potrzebując chwili, by zrozumieć, co właśnie się dzieje. Jednak rozpaczliwe objęcia, łaskoczące włosy przy uchu i ciepło ciała młodszego były chyba wystarczającym potwierdzeniem.
- Żartujesz? - warknął wreszcie na niego. - Najpierw mnie uderzyłeś, a teraz oczekujesz, że będę twoją przytulanką? To tak nie działa, Dunbar, nie życzę sobie takiego traktowania.
- Przepraszam - wychlipał młodszy, mocniej się w niego wtulając.
Theo zacisnął szczękę, obiecując sobie, że jeszcze długo będzie to wypominał blondynowi.
Ostatecznie, niechętnie objął go, umyślnie ściskając jego ramię w bolesny sposób. Liam jednak zdawał się nie zwrócić na to uwagi, a zielonooki czuł, jak jego bluza na ramieniu powoli nasiąka łzami chłopaka.
Raeken chwilę musiał walczyć ze wzrastającą irytacją. Dunbar uderzył go. Znowu, już drugi raz. O ile ten pierwszy, na siłowni, mógłby się nie liczyć - bo w końcu sam go wtedy sprowokował - tak teraz blondyn zrobił to z pełną premedytacją.
Theo poczuł się po prostu skrzywdzony. Po ludzku, miał już dość tego, że obrywał za nic. To bolało nawet pomimo tabletek. I nie był to ból fizyczny.
Nieświadomie nieco poluźnił uścisk. Już tak boleśnie nie trzymał ramienia młodszego, który drżał co jakiś czas. Teraz zwyczajnie go obejmował, czując jak włosy niebieskookiego łaskoczą jego ucho.
I zastanawiał się, czy to on bezpośrednio wywołał łzy u blondyna.
W pewnym momencie poczuł, jak kontakt fizyczny zaczyna mu przeszkadzać. Jak ciepło ciała Dunbara staje się natarczywe, a jego dotyk i łzy irytujące. Dlatego potarł jego plecy i spróbował się od niego odsunąć, jednak chłopak wzmocnił uścisk.
- Liam - upomniał go nieprzyjemnym tonem.
Blondyn cicho pociągnął nosem i wreszcie pozwolił zwiększyć odległość pomiędzy nimi.
- Przepraszam - powtórzył jeszcze raz niebieskooki, spuszczając znowu wzrok gdzieś na podłogę.
- Po prostu weź, kurwa, zacznij nad sobą panować - odpowiedział oschle Theo. - I już przeżyłem swój własny koniec świata, więc, do kurwy nędzy, Dunbar, nie pierdol mi o tym, że nie wiem jak boli strata.
- Przepraszam... - jego głos był załamany, a kiedy podniósł spojrzenie na starszego, Raeken mógł wyraźnie zobaczyć jego załzawione oczy i skruszone spojrzenie.
- Płyta ci się zdarła? - wychrypiał, ignorując stan Dunbara, który po dłuższej chwili spuścił wzrok.
- Po prostu jestem zmęczony - odpowiedział niemrawo.
Stali chwilę w milczeniu, aż w końcu blondyn chciał zrobić krok w stronę łóżka, jednak kolano ugięło się pod nim i pewnie wylądowałby na podłodze, gdyby nie brunet, który w porę go złapał.
- Zmęczony? - powtórzył nieprzekonany Theo, stawiając chłopaka na równe nogi, przez co Liam złapał się jego ramienia.
- Sam już nie wiem - jęknął niebieskooki i oparł czoło na barku zielonookiego, na wpół znowu się do niego przytulając.
Starszy zacisnął szczękę z niezadowoleniem, wyrzucając sobie, że mógł wyjść za pierwszym razem, przy pierwszej okazji. Albo w ogóle tu nie wchodzić.
A teraz nie mógł go zostawić. Choćby chciał, to nie mógł. W końcu pani Dunbar sama wpuściła go do domu. Jeśli coś by się stało blondynowi, on był ostatnią osobą, od której Liam mógłby uzyskać pomoc.
- Kiedy ostatnio piłeś? Albo jadłeś? - pytał Raeken, próbując złapać kontakt wzrokowy z młodszym chłopakiem, który dopiero teraz wydał mu się osłabiony.
Blondyn milczał chwilę, jakby musiał zebrać myśli.
- Nie wiem - mruknął cicho.
- Chryste, skup się, szczeniaku - westchnął nieco rozdrażniony. - Jak mam ci pomóc, skoro nie wiem co ci jest? Boli cię coś?
- Słabo mi - wychrypiał ledwo słyszalnie.
- W jakim sensie? - dopytywał zielonooki. - Czujesz mdłości? Czy to przez głód? Kurwa, Liam, mów do mnie.
- Słabo mi, nie mogę stać. To chyba przez głód, a-ale nie wiem - mówił słabym głosem, a Theo czuł jak blondyn opiera na nim swój ciężar ciała.
Brunet westchnął głęboko.
I co ja mam teraz z tobą zrobić?
Tak bardzo skupił się na niebieskookim, że w pewnym momencie już w ogóle zapomniał o złości.
Raeken milczał dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak mógłby pomóc Dunbarowi, jednocześnie zbytnio się nie angażując. Stał nieruchomo i cały czas podtrzymywał chłopaka, słysząc jak ten cicho pociąga nosem.
- Dasz radę zejść na dół, do kuchni? - spytał starszy.
- Po co? - mruknął Liam zmęczonym głosem.
- Bo musisz coś zjeść - odpowiedział z westchnieniem. - Albo chociaż czegoś się napić.
- Nie mogę tu zostać?
- Nie zostawię cię samego - oznajmił od razu. - Co, jak mi tu zemdlejesz? Nie znam się na pierwszej pomocy tak jak ty, w zeszłym roku miałem szmatę z edb.
- Nie dam rady zejść na dół - jęknął niebieskooki.
- Nigdy nie mów "nigdy" - mruknął Raeken, przekładając swoją torbę na drugie ramię, jedną ręką wciąż podtrzymując młodszego.
Wziął go pod ramię i przejmując większość ciężaru jego ciała, razem skierowali się do drzwi.
Theo dostosowywał się do tępa Liama, choć kosztowało go to trochę nerwów. Podczas tej drogi do kuchni zdążył kilkakrotnie znowu skarcić się w myślach, że w ogóle tu przyszedł.
Dlatego odetchnął w duchu, kiedy wreszcie weszli do pomieszczenia, a jednocześnie starszy cieszył się, że zamiast drzwi jest po prostu sama ościeżnica, co oszczędziło kilku kłopotów.
Pomógł blondynowi zająć miejsce przy stole, po czym ściągnął też swoją torbę z ramienia.
- Będziesz mi musiał wybaczyć grzebanie po szafkach - oznajmił zielonooki, a Liam nawet nie zareagował, tylko oparł łokcie na blacie, kładąc głowę na przedramieniu.
Brunet odebrał to jako "rób co chcesz", dlatego otworzył lodówkę, wzrokiem badając jej zawartość.
Kilkanaście minut później Liam jadł przygotowane przez Theo kanapki, podczas gdy starszy siedział dwa krzesła dalej, zagapiając się gdzieś na ścianę.
- To nie jest praca dorywcza, do kurwy nędzy, mam stąd tylko dwie drogi; pudło albo śmierć, dotarło?
Aż za dobrze - pomyślał, wspominając swoją poranną rozmowę z Derekiem. Theo miał tego świadomość, jednak nigdy nie myślał o tym bezpośrednio. Uciekał przed tym faktem, tak jak przed innymi swoimi problemami.
Poczuł jak myśl, że piwnooki zniknąłby z jego życia sprawiła, że serce podchodzi mu do gardła. Zwyczajnie po ludzku, traktował go jak przyjaciela i nie chciał go stracić.
I mimo wszystko, łudził się, że Hale mógłby mieć jakieś inne wyjście. Z dwojga złego, więzienie było lepszym wariantem. Jednak nastolatek nie miał pojęcia czy szatyn współpracowałby z policją, czy wręcz przeciwnie. Bo jeśli zamierzał zachować się lojalnie to, według Raekena, tylko pogorszyłby swoją sytuację.
Chociaż znał Dereka, wiedział, że piwnooki potrafi być oddany. Pytanie tylko, czy twierdził, że grupa przestępcza, do której należał, jest tego warta.
I brunet modlił się w duchu, że odpowiedź brzmi "nie".
- Masz tu balkon? - odezwał się Theo, nawiązując kontakt wzrokowy.
- Po co ci? - Dunbar zmarszczył brwi, na chwilę zaprzestając posiłku.
- Chciałem zapalić - brunet wzruszył ramionami, znowu odwracając gdzieś wzrok.
Niebieskooki wrócił do kończenia jedzenia, jednocześnie głową wskazując duże okno. Raeken wstał ze swojego miejsca i wyciągając papierosy, otworzył na oścież większe skrzydło. Oparł się bokiem o parapet i przytrzymując wargami rulonik tytoniu, podpalił jego końcówkę.
Zaciągnął się, po czym wypuścił chmurę za okno. Jednocześnie objął wzrokiem cały widok na podjazd przed domem, ulicę i budę tego wielkiego kundla Liama.
- Co to jest? Ten twój pies - spytał, zerkając w stronę blondyna, który też podniósł na niego wzrok.
- Wilczak, już mówiłem - odpowiedział pustym tonem.
A ten pusty ton zabrzmiał dziwnie w jego wydaniu.
Theo zignorował tą myśl i znowu się zaciągnął, nieco marszcząc brwi. Nie pamiętał, by Dunbar kiedykolwiek mu o tym mówił, jednak to nie zmieniało faktu, że właściwie nazwa rasy nadal mu nic nie mówiła.
- Czyli? - mruknął, obserwując Storma, który obwąchiwał coś przy budzie.
- Krzyżówka psa z wilkiem, to też już mówiłem - westchnął Liam, a starszy wyczuł w jego głosie swego rodzaju rozdrażnienie.
- Chyba już ustalaliśmy, że nie zawsze słucham tego co do mnie mówisz? - stwierdził, posyłając blondynowi rozbawione spojrzenie.
Dunbar chwilę patrzył na niego z niezainteresowaniem, po czym wrócił do jedzenia, jednak jakoś tak trochę się rozchmurzył.
Theo wrócił wzrokiem za okno, znowu przykładając papierosa do ust. Zaciągnął się głęboko, tak jakby potrzebował dymu bardziej niż powietrza. Po części tak było - ostatnio palił na przerwie lunchowej w towarzystwie Deucaliona, czyli dobre kilka godzin temu.
Powoli wypuścił chmurę, przypominając sobie, jak to kiedyś spędzał przerwy lunchowe na patio. Razem z Brettem i Lukiem. Pamiętał jak trudno było przekonać chłopaków - żaden z nich nie palił w tym czasie. Tym bardziej, że wtedy sami jeszcze nie mogli kupować fajek. Raeken miał je od Dereka, a Talbot i Ganves wówczas jeszcze stronili od używek.
No może nie licząc alkoholu, jeśli chodziło o Luke'a.
I choć Brett palił teraz na potęgę, tak jak on, Theo był przekonany, że jego rówieśnik nie tknął papierosów do dnia dzisiejszego. Miał okazję wysłuchać powodu, jednak jak wtedy go to interesowało - tak bardzo teraz miał to w dupie. Teraz nie interesowała go śmierć matki Luke'a, ani tym bardziej jej powody.
Raeken zaklął w myślach, zaciągając się głęboko.
Musiał wreszcie przestać myśleć o przeszłości.
- Nic nie powiesz? - zdezorientowany brunet przeniósł spojrzenie na Liama, który chwilę patrzył na niego, po czym przeniósł pusty wzrok gdzieś na stół. Chwilę milczał, po czym dodał tak cichym głosem, że Theo ledwo go usłyszał: - No wiesz, na temat Masona.
- A co mam mówić? - Raeken zmarszczył nieco brwi, zaciągając się w tym czasie.
Odwrócił głowę, by wypuścić dym za okno, po czym spojrzał znowu na blondyna, który uniósł na niego trochę zdziwiony wzrok. Milczeli oboje, mierząc się z tym samym drobnym zdezorientowaniem w oczach, aż w końcu odezwał się starszy:
- Chcesz znowu słyszeć to, co mówią inni? Że obudzi się, choć wcale to nie jest pewne? - uniósł brew, nieznacznie przechylając głowę. - Czy mam powiedzieć, że ci współczuję, choć wcale tak nie jest?
Liam spuścił wzrok na stół, a Raeken dostrzegł po prostu czysty smutek w jego spojrzeniu. Jednak nie przejął się tym jakoś bardzo.
Właściwie to w ogóle.
Theo odchrząknął cicho, po czym odwrócił głowę znowu w stronę okna, zaciągając się.
Zwyczajnie interesował się bardziej swoimi problemami. Miał ich wystarczająco dużo.
- A ty w ogóle współczujesz komukolwiek? - kiedy Liam się odezwał, brunet tym razem nie spojrzał w jego stronę.
Nieobecny wzrok miał utkwiony gdzieś przed siebie. Zaciągnął się, znowu tak jakby dym był ważniejszy od powietrza.
- Czasami - mruknął, po czym wzruszył ramieniem. - Właściwie to nie wiem. Nie bardzo mnie to obchodzi.
Usłyszał prychnięcie blondyna, które postanowił zignorować. Jednak Dunbar po chwili dodał:
- A interesuje cię cokolwiek?
- Cokolwiek by to nie było, nie powinno interesować ciebie - oznajmił Theo, odwracając głowę w jego stronę. Zauważył jak młodszy marszczy brwi. - Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że trzeba interesować się swoim życiem, a nie czyimś? To samo dotyczy problemów, jakbyś chciał wiedzieć.
- Jakbyś chciał wiedzieć, to z problemem łatwiej sobie poradzić, jeśli ktoś nam pomoże - odpyskował niebieskooki. - Chociaż mam szczere wątpliwości, czy ty w ogóle potrafisz poprosić o pomoc.
- Sam świetnie sobie radzę.
- Pewnie. Twoja szyja i siniaki na pewno mogą to potwierdzić - uśmiechnął się chamsko Dunbar.
Raeken chwilę mierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, zastanawiając się, które jego siniaki ma na myśli Liam. Miał szczerą nadzieję, że odwołuje się do tych sprzed tygodnia. Mierzyli się tak wzrokiem, jakby jeden drugiemu próbował czytać w myślach.
I Theo próbował. Bo zaczynał się bać, że jakimś cudem młodszy widział jego aktualne ślady pobicia. Do głowy przychodził mu tylko moment, kiedy blondyn pytał o duszenie. Ale kto wie, może Stiles z nim rozmawiał?
Zielonooki zaciągnął się, prychając w myślach. Ten pomysł był tak absurdalny jak to, że wciąż tu przebywał.
Choć sam już nie był pewien, czego mógłby spodziewać się po Stilinskim.
- Tak, ty też świetnie sobie radzisz - odezwał się wreszcie brunet. - Zwłaszcza nieźle ci idzie z załamką i autodestrukcją.
Dunbar prychnął odwracając głowę gdzieś w przeciwną stronę. Za to Theo uśmiechnął się podle, wyraźnie zadowolony z siebie i zaciągnął się ostatni raz, wyrzucając peta.
- Mnie nie przegadasz, szczeniaku - oznajmił, zamykając okno.
- Dobrze wiedzieć - wymamrotał blondyn, wciąż nie patrząc na starszego.
Raeken podszedł do stołu, zabierając pusty talerz, a na jego ustach wciąż majaczył delikatny uśmiech. Wstawił naczynie do zlewu, zalewając je wodą.
- Skoro nie interesujesz się innymi, to dlaczego mi pomagasz?
Brunet westchnął pod nosem, orientując się, że chłopak najwyraźniej - w przeciwieństwie do niego - nie ma zamiaru tak szybko kończyć tematu.
- Bo tego potrzebowałeś - oznajmił po dłuższej chwili, zakręcając wodę.
Wyciągnął telefon, by sprawdzić godzinę i kiedy stwierdził, że do pracy ma niecałe czterdzieści minut, stwierdził, że musi zorganizować sobie jakiś transport. Potem uniósł wzrok na Dunbara, który wpatrywał się w niego z dezorientacją i zmarszczonymi brwiami.
- Przeczysz sam sobie, wiesz o tym? - stwierdził niebieskooki. - Nie możesz mi pomagać, jednocześnie się mną nie interesując.
- Mogę. Bo robię to bezinteresownie - odpowiedział starszy, jak gdyby nic. - Po prostu robię coś - wbrew sobie, dodał w myślach - i zarazem nie przywiązuję do tego żadnej wagi.
- To słowo ma raczej inne znaczenie - przypomniał Liam.
- W moim słowniku? - brunet uniósł brew. - Nie.
- Ja pierdole - Dunbar pokręcił głową, a Raeken zastanawiał się czy jego uśmiech jest w tym momencie powodem szczerego rozbawienia, czy szczerego zażenowania. - Nie dziwię się, że nie da się ciebie przegadać, skoro masz tak popierdolony tok myślenia.
- Po prostu nie chcesz ogarnąć, że to wszystko było dla mnie bezwartościowe - oznajmił Theo i wzruszył ramionami, składając ręce na piersi.
Liam zlustrował go wzrokiem z wyraźnym mętlikiem w głowie, podczas gdy brunet oparł się o blat.
A zielonooki zorientował się, że mogło to zabrzmieć dwuznacznie. Dlatego nie mając lepszego pomysłu, rzucił:
- Mam nadzieję, że teraz czujesz się lepiej - mruknął, wyciągając znowu telefon. - Bo muszę zbierać się do pracy.
Szybko wystukał krótką wiadomość do Dereka licząc, że starszy akurat nic nie robi.
Ja: Masz czas i ochotę podwieźć mnie do pracy?
- To ty pracujesz przez cały tydzień? - zdziwił się Dunbar.
Brunet podniósł na niego wzrok. Chwilę obserwował go z lekkim zdziwieniem, aż w końcu przypomniał sobie jak to nie dawno w weekend szczeniak zadzwonił do niego z propozycją spotkania.
- No muszę na siebie zarabiać, już ci kiedyś mówiłem - wzruszył ramionami.
Kiedy poczuł wibracje urządzenia w rękach, spojrzał na ekran, czując ulgę gdy odczytał wiadomość od Hale'a.
Derek: Jeszcze trochę i będziesz mi się do paliwa dokładał. Gdzie jesteś?
Theo uśmiechnął się pod nosem.
Ja: Idąc tym tropem, powinienem już dawno płacić za czynsz u ciebie.
Potem jeszcze wysłał starszemu adres, pod którym teraz się znajdował i schował telefon do kieszeni, ponownie składając ręce na piersi. Dopiero teraz zauważył swego rodzaju nieodgadniony wzrok Liama, który go obserwował.
- I co się tak gapisz jak szpak w pizdę? - rzucił śmiertelnie poważnym tonem.
- Jestem zdziwiony, że jednak potrafisz się uśmiechać - mruknął Liam, który miał jakoś tak dziwnie bezemocjonalny wyraz twarzy.
Cholernie to do niego nie pasuje.
- Za to ty chyba już nie umiesz - stwierdził Theo, lustrując go wzrokiem. - Najwyraźniej nie pasujemy do siebie, bo jakoś tak często mijamy się z nastrojami.
- To ty wiecznie masz okres - prychnął Dunbar, odwracając gdzieś głowę.
- Ja? W takim razie ty właśnie jesteś w ciąży - odgryzł się brunet z perfidnym uśmiechem.
- Żartujesz, kurwa? - warknął na niego Liam, patrząc na niego z urazą. - Mason leży w szpitalu, a ty...
- To co, mam traktować cię jak księżniczkę? - przerwał mu Raeken z kpiną, unosząc brwi. - Skończyła się twoja taryfa ulgowa, pomogłem ci teraz tylko i wyłącznie dlatego, że prawie zemdlałeś tam na górze. I powinna być to dla ciebie wystarczająca nauczka, żeby wziąć się w garść.
- Skończyłeś? - blondyn niemal wciął mu się w zdanie.
Starszy kilkanaście sekund wpatrywał się w niego surowym spojrzeniem, chcąc jasno zakomunikować, że ma nie odzywać się do niego w ten sposób. Za to w oczach Dunbara widział błyszczące łzy wymieszane z płomieniami gniewu.
Toczyli walkę na spojrzenia i żaden z nich nie chciał pierwszy odwrócić wzroku. Jednak po chwili Theo został do tego zmuszony, kiedy poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Wyciągnął urządzenie, odbierając połączenie.
- Co jest? - rzucił, przenosząc wzrok za okno, przez które zauważył czarne camaro Dereka.
- Jestem już i radzę ci się pospieszyć, jeśli nie chcesz się spóźnić do pracy - oznajmił Hale.
- No - mruknął rozłączając się.
Sprawdził, czy ma w kieszeniach wszystkie rzeczy, po czym zgarnął swoją sportową torbę. Założył ją na ramię i rzucił blondynowi ostatnie spojrzenie, jednak ten siedział z odwróconą głową, nawet na niego nie patrząc.
Theo prychnął pod nosem i bez pożegnania skierował się do wyjścia.
Kiedy wychodził z domu, przystanął na ganku, ze zdziwieniem obserwując Dereka, który opierając się o bramę, mówił coś z uśmiechem do wilczaka. Pies próbował do niego podejść, choć uniemożliwiał mu to solidny łańcuch.
Raeken uśmiechnął się rozbawiony. Derek kochał chyba wszystkie zwierzęta i często szanował je bardziej niż niejednego człowieka.
I dlatego dziękował w duchu, że szatyn do domu wybrał kota, a nie psa.
Zielonooki ostrożnie minął wilczaka, przechodząc przez furtkę na chodnik.
- Czyj to pies? - spytał Hale, wsiadając razem z brunetem do samochodu.
- Chyba "czyja to bestia"? - poprawił go, na co starszy prychnął, siadając za kierownicą. Raeken zajął swoje standardowe miejsce, odkładając też torbę sportową na tylne siedzenia. - To pies Liama.
- Z tego co pamiętam, to ostatnio na niego narzekałeś, więc co sprawiło, że magicznie się z nim zadajesz? - stwierdził Derek, włączając się do ruchu, choć ulica była praktycznie pusta.
- Nie zadaję, tylko byłem po swoją bluzę - zaznaczył Theo, uznając, że daruje sobie temat załamania psychicznego blondyna.
- Mhm.
Chwilę jechali w ciszy, którą przerywało grające radio. Młodszy wpatrywał się w ruchomy obraz za szybą, opierając na niej czoło. Nie czuł zmęczenia fizycznego, jednak miał wrażenie, że potrzebuje chwili odpoczynku.
Od nadmiaru emocjonalnej huśtawki w ostatnim czasie. Od tych wszystkich myśli. Od tego zgiełku w głowie. Odpoczynku od życia i problemów.
- Wszystko w porządku? - głos Dereka wyrwał go z rozmyśleń.
Przeniósł wzrok na szatyna, który patrzył na niego badawczo, co chwila zerkając na drogę.
- W porządku - mruknął ledwie słyszalnie.
- Theo - upomniał go, posyłając mu nieprzekonane spojrzenie.
Brunet westchnął głęboko, wracając do swojej poprzedniej pozycji.
- Po prostu jestem trochę zmęczony - wymamrotał.
- Ostatnio często chodzisz zmęczony - przypomniał mu piwnooki. - O co chodzi, T?
- O ciebie, kurwa - jęknął, przymykając oczy. - Pchasz się w to gówno i...
Urwał, nawet nie wiedząc jak skończyć to zdanie.
- Już o tym rozmawialiśmy - odpowiedział Derek, a jego ton stał się jakoś tak bardziej oschły.
Raeken nie odpowiedział, przełykając ślinę. Między nimi znowu zapadła cisza, choć tym razem nie było to tylko niewinne milczenie.
Theo próbował odwrócić myśli od tego wszystkiego. Naprawdę starał się powstrzymać tą reakcję łańcuchową, jednak mimo wszystko i tak wyobraził sobie Hale'a w pomarańczowym uniformie więziennym z rękoma zakutymi w kajdanki.
Odetchnął głębiej, starając się wyrzucić ten obraz z głowy.
- A Peter? Robi się gorąco, chyba nie powinien przyjeżdżać z przerzutem? - podniósł głowę, patrząc niepewnie na starszego.
Derek tylko w skupieniu prowadził samochód.
- Decyzja już zapadła, a ja na nią i tak nie miałem wpływu - oznajmił szatyn po dłuższej chwili.
Jasne, wy i ta wasza pieprzona hierarchia - westchnął w duchu Theo.
- A próbowałeś w ogóle coś zrobić, kiedy to ustalali? - spytał zielonooki.
- Nie było mnie przy tym - wzruszył ramionami. - Poza tym do Argenta trafiły obie mapy i trasa. W piątek rusza cała machina. A, no i - w tym momencie Derek sięgnął do kieszeni, wyciągając nośnik pamięci - masz tego pendrive'a, który miał do ciebie wrócić.
Brunet z westchnieniem wziął niewielkie urządzenie i sięgnął po swoją torbę z tylnych siedzeń, wkładając do niej przedmiot.
- Podejrzewam, że masz wyjebane w moją prośbę o zdystansowaniu się? - wymamrotał Raeken.
- Dostałem zadanie i muszę je wykonać. Nawet jeżeli bym chciał, to nie mogę stawiać ciebie ponad interesy - wyjaśnił Hale. - Lepiej to zapamiętaj.
- Mhm.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro