Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Liam zamknął dom i schował klucze do kieszeni. Poprawił ramiączko plecaka, w którym miał parę rzeczy do szkicowania i pogłaskał Storma, następnie wychodząc z posesji.

Udał się w bliżej nieokreślonym kierunku, nie mając żadnego pomysłu, gdzie mógłby pójść. Czasami lubił wyjść z domu i porysować gdzieś w galerii, bądź parku. I tak właśnie planował spędzić ten ostatni dzień tygodnia.

Jak na niedzielę - i zamiłowanie do spania - wstał dzisiaj w miarę wcześnie, o ile można tak nazwać godzinę dziesiątą. Mason zawsze mu narzekał na zbyt długi sen, bo sam Hewitt w weekendy wstawał o ósmej nad ranem. I Liam naprawdę nie wiedział, jak chłopak to robił.

Zapiął zamek jesiennej kurtki aż po samą szyję, następnie wkładając ręce do kieszeni. Pomimo iż była taka sama temperatura jak w piątek - kiedy to marznął w bluzie Theo, czekając na niego przed szkołą - tym razem ubrał się cieplej. Jeansową kurtkę, od środka pokrytą białym puchem, miał zarzuconą na grubą czarną bluzę.

Wyszedł na obwodnicę, badając wzrokiem okolicę. Mimo, że jezdnię, trawniki i domy znał doskonale, jego uwagę przykuwały drzewa, a dokładniej ich kolorowe liście, których było coraz więcej.

I stwierdził, że przecież może iść do lasu. Znał tam parę miejsc, gdzie mógł spokojnie usiąść i coś poszkicować, dlatego skierował się w odpowiednią stronę. Obserwował przejeżdżające samochody po obwodnicy i cieszył się ze świecącego słońca, dzięki któremu było mu cieplej. Z przecznicy, do której się zbliżał, wyszła starsza kobieta z wózkiem i dzieckiem trzymającym ją za rękę.

Nie widział twarzy, tylko jej dłuższe, nieco siwe, brązowe włosy, opadające falami na ramiona. Z kolei sześciolatek idący tuż obok niej miał gęste loki tego samego koloru. Dziecka w wózku Liam nie miał szansy zobaczyć, za to przyglądał się tej dwójce. Chłopczyk mówił coś do babci, a ona z uwagą słuchała każdego słowa.

Siedemnastolatek na chwilę zwolnił kroku, utrzymując niewielką odległość od kobiety z dzieckiem. Patrzył jak sześciolatek mówi coś, a zaraz potem głośno się śmieje, tym samym rozbawiając swoją babcię. Dunbar sam uśmiechnął się pod nosem, zaraz później uświadamiając sobie, jak dawno nie rozmawiał ze swoimi dziadkami.

Niejednokrotnie przekonał się, że starsze osoby często są lepszymi rozmówcami niż niektórzy jego rówieśnicy. Tym bardziej, że jego dziadkowie mieszkali zaledwie po drugiej stronie miasta. Wystarczyło tylko wsiąść w odpowiedni autobus albo poprosić kogoś o podwózkę. Druga opcja od razu wydała się blondynowi lepsza.

Nie przepadał za komunikacją miejską i nawet do końca nie wiedział, gdzie czym dojechać.

Westchnął cicho, uświadamiając sobie, że właśnie mentalnie przyznał Masonowi rację, kiedy to ten o tym wspominał w piątek. Dlatego też postanowił odwiedzić dziadków w bliżej nieokreślonym czasie, może w następny weekend albo może jeszcze w tym tygodniu, po lekcjach.

Przyspieszył nieco kroku, przypominając sobie, jak to po rozmowie z Masonem na temat autobusów później wreszcie wtedy pojechali po Theo. I zaczął się zastanawiać, co może teraz robić starszy chłopak.

Niebieskooki wyciągnął telefon, mijając babcię z wnukami i zdziwił się nieco, kiedy na wyświetlaczu zobaczył, że jest dopiero jedenasta.

Z tego co mu się wydawało, Theo raczej nie miał problemu z wczesnym wstawaniem, dlatego blondyn wyszedł z założenia, że dziewiętnastolatek już się obudził jakiś czas temu.

Dunbar jeszcze raz zastanowił się nad pójściem do lasu i doszedł do wniosku, że raczej nie spotka tam wielu osób. Z Masonem jeszcze dzisiaj nie rozmawiał, choć prawdopodobnie ciemnoskóry mógłby mu dotrzymać towarzystwa. Mimo wszystko jednak Liam wszedł w książkę telefoniczną i wybrał numer Raekena, przykładając urządzenie do ucha.

Po pierwszym sygnale zaczął zastanawiać się, co w ogóle powinien powiedzieć. Przy drugim zdał sobie sprawę, że to chyba jednak zły pomysł, a po trzecim sygnale było już za późno by się wycofać.

- Halo? - usłyszał nieco zdziwiony głos starszego.

- Cześć, masz czas? - wypalił Liam, ściskając telefon w dłoni.

- Żartujesz, szczeniaku? - ton bruneta momentalnie stał się rozdrażniony. - Jestem w pracy, nie mogę rozmawiać.

Nim niebieskooki zdążył w ogóle przyswoić te słowa, usłyszał już dźwięk zakończonego połączenia. Ze zdziwieniem spojrzał na telefon, którego ekran zapalił się na dwie sekundy, zaraz potem gasnąc.

W pracy?

Siedemnastolatek aż dla upewnienia sprawdził, czy aby na pewno jest dzisiaj niedziela. Jednak wszystko się zgadzało, tak samo jak wciąż w miarę wczesna godzina.

W pracy? - powtórzył znowu w myślach, chowając telefon do kieszeni kurtki.

Wiedział, że Theo pracował po szkole, jednak nie miał pojęcia, że weekendy też się zaliczają do jego dni roboczych. Zwłaszcza o tej godzinie.

To kiedy on ma czas dla siebie? - szedł tak zdziwiony, ostatecznie jednak stwierdzając, że podpyta o to starszego przy najbliższej okazji. Choć wcale nie spodziewał się żadnej sensownej odpowiedzi. Ale i tak miał na nią nadzieję, zdążył się przekonać, że czasami udaje się wciągnąć bruneta do jakiejś rozmowy. Chociażby tej na podteksty, którymi Liam i tak nie potrafił się posługiwać.

Z westchnieniem pokręcił głową, po chwili przystając na pasach. Wejście do lasu znajdowało się po drugiej stronie jezdni, więc kiedy czekał na umniejszenie ruchu, przyglądał się już pierwszym drzewom i głównej ścieżce dla spacerowiczów, która zdawała się nie mieć końca.

Uśmiechnął się pod nosem, następnie znowu rozglądając się, czy na pewno nic nie jedzie. Przeszedł na drugą stronę, a po chwili już pod jego butami chrzęścił szary żwir.

Szedł przed siebie, zastanawiając się gdzie miałby najlepsze miejsce do rysowania.

Najpierw pomyślał o placu w głębi lasu, do którego prowadziła główna ścieżka. Nie chodził tam często, jednak pamiętał, że zawsze bawiło się tam dużo dzieci, co automatycznie związało mu się z hałasem.

Dlatego zrezygnował z tego miejsca, zastanawiając się nad inną opcją. Mógłby iść na polanę, gdzie tydzień temu siedział z chłopakami i Stormem.

Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przypomniał sobie, jak to Corey wylądował na tyłku przez czworonoga.

Jednak pamiętał, że na polanie trawa była dość wysoka i zwątpił, czy warto tam iść skoro mogłaby być rosa. Następnie do głowy przyszła mu kładka, na której to jakiś czas temu Storm wystraszył Theo.

Rozbawiony Liam znowu odtworzył w pamięci całą tą sytuację i przerażenie wymalowane na twarzy Raekena. Wtedy był na niego zdenerwowany i z satysfakcją patrzył na starszego, jednak teraz z perspektywy czasu, blondyn stwierdził, że nie było to zbyt odpowiedzialne.

Musi go zapytać, czemu boi się psów.

Ostatecznie doszedł do wniosku, że na kładce może być chłodniej przez przepływający tam potok, co skutecznie go zniechęciło.

Westchnął głęboko, przystając na moment. Sam już nie wiedział, gdzie powinien pójść. I kiedy przemknęło mu przez myśl, by wrócić do domu, gdzieś po lewej stronie ścieżki, zauważył wąską dróżkę.

Chwilę zastanawiał się, dokąd może ona prowadzić, jednak ostatecznie stwierdził, że raczej się tego nie dowie, dopóki sam tego nie sprawdzi.

Dlatego poprawiając plecak, ruszył w tamtą stronę. Miał już w głowie kilka czarnych scenariuszy, jak to mógłby natchnąć się na jakieś zwierzę albo zgubić drogę, bo drzewa rosły naprawdę gęsto. Ale z każdym kolejnym krokiem uspokajał sam siebie, na szczęście z pozytywnym skutkiem.

Szedł po ścieżce, a ściółka leśna szeleściła pod jego butami. Rozglądał się na boki, zauważając, że większość poszycia leśnego składa się z liści, a same drzewa mają ich już wcale nie aż tak dużo, jak zazwyczaj. Uśmiechnął się na to pod nosem.

Może i nie cierpiał jesieni za niskie temperatury, jednak stanowczo kochał ją za piękne widoki i kolory.

W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że ścieżka idzie nieco w górę, co trochę go zdziwiło. Zaciekawiony, przyspieszył kroku, dla pewności znowu poprawiając plecak, choć tak naprawdę nie miał szansy nawet zsunąć się z jego ramion. Ten nawyk chyba wyniósł ze szkoły i noszenia plecaka na jednym ramieniu, co już było bardziej kłopotliwe.

Uchylił się pod rozłożystą gałęzią i wreszcie wyszedł spomiędzy drzew, przystając w miejscu. Otworzył szerzej oczy, rozglądając się dookoła po widoku, jaki rozpościerał się ze wzgórza, na którym się znajdował. Jednak jego uwagę szczególnie przyciągnęła panorama miasta, która dosłownie zaparła mu dech w piersiach.

Spowodowane to było efektem unoszącej się mgiełki wokół miasta poprzez zimne powietrze albo samym faktem, że Liam zawsze dość emocjonalnie podchodził do tego, co widzi.

Kiedy wreszcie udało mu się oderwać wzrok od panoramy, rozglądnął się po samym wzgórzu, z satysfakcją stwierdzając, że nie ma tu nikogo poza nim i nie wygląda na to, by ktoś się tu pojawił w najbliższym czasie.

Dlatego podszedł bliżej szczytu wzgórza, siadając wygodnie na trawie. Po krótkim namyśle stwierdził, że zanim zacznie rysować coś swojego, naszkicuje panoramę miasta. Tak na rozgrzewkę.

Układając się w wygodnej pozycji, wyciągnął wszystkie niezbędne mu rzeczy do rysowania z plecaka i otwierając szkicownik na pustej stronie, wziął do ręki swój ulubiony ołówek. Chwilę wpatrywał się w obraz przed sobą, zastanawiając się, jak powinien przenieść go na kartkę. Przeważnie nie miał problemu z perspektywą, jednak zaznaczenie każdego budynku z osobna byłoby nie lada wyzwaniem. Albo raczej czasochłonnym zadaniem, niż wyzwaniem.

Przechylił nieco głowę, w wyobraźni odseparowując pierwszy plan od drugiego. I kiedy już miał przykładać ołówek do kartki, poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Westchnął cicho zirytowany, co zaraz mu przeszło, kiedy pojawiła się myśl, że to może być Theo.

Szybko wyciągnął zimne urządzenie i zaklął pod nosem, gdy na wyświetlaczu zobaczył imię Masona, a nie starszego chłopaka. Nieco zawiedziony, przeciągnął zieloną słuchawkę, przykładając smartfona do ucha.

- Halo? - mruknął, wzdrygając się na chłód telefonu.

- No siema, co robisz? - rozpoznał głos ciemnoskórego po drugiej stronie.

- Siedzę - odpowiedział z umyślną złośliwością i uśmiechnął się, kiedy usłyszał zirytowane westchnięcie przyjaciela.

- A tak dokładniej? Bo jeśli nie robisz nic ważnego, to mógłbyś wpaść do mnie - zaproponował Mason. I kiedy blondyn już chciał mu odpowiadać, w tle usłyszał czyiś głos:

- Wpadaj, Dunbix, będzie ciekawie! - słysząc swoje przezwisko, Liam nie miał wątpliwości, że to Corey siedzi już u Hewitta.

- No jak dla kogo - wymamrotał niebieskooki, niezbyt zadowolony z obecności Bryanta. W odpowiedzi dostał tylko parsknięcie ciemnoskórego, który najwyraźniej był rozbawiony jego reakcją.

- No to jak? - odezwał się Mason. - Wpadaj, pogramy w coś we trójkę. Zobaczymy, który z was jest lepszy.

- O, tak, jestem za! - entuzjastyczny głos Corey'a zadziałał blondynowi na nerwy.

Chwilę rozważał, czy aby na pewno powinien iść do przyjaciela. Nie za bardzo przepadał za obecnością tego bruneta, który zazwyczaj tylko i wyłącznie go irytował. Było to dość uciążliwe, jednak z drugiej strony Liam zdawał sobie sprawę, że nie może wybierać znajomych dla Hewitta. W końcu to byłoby idiotyczne.

Następnie spojrzał na swój szkicownik na kolanach, ołówek w ręce i panoramę miasta przed nim. Teoretycznie przecież to miejsce nigdzie nie zniknie, choć w pierwszym wrażeniu blondynowi wydało się ono jak z bajki.

- No niech ci będzie - westchnął głęboko.
    
    
***
     
      
Theo wyszedł z pracy, podwijając rękawy bluzy. Choć było chłodno, brunet i tak już wystarczająco zagotował się w budynku i teraz z ulgą szedł na chłodzie ze swoją sportową torbą na ramieniu.

Wyciągnął telefon, sprawdzając godzinę. Do przystanku miał kilka minut, a właściwie godzina, o której powinien się na nim stawić, właśnie wybiła.

Trudno, nic mu się nie stanie, jak poczeka.

Choć wiedział, że Derek się na niego zdenerwuje, to i tak nie przyspieszył kroku. Przez moment pomyślał, że mógłby spalić papierosa albo wyciągnąć tego elektrycznego, jednak ostatecznie nic nie zrobił. Mimo wszystko, to było za mało czasu, by zdążył cokolwiek wypalić.

Poprawił kaptur, naciągając go bardziej na szyję.

Robił to od ostatnich dwóch dni, nie mając żadnego innego pomysłu, jak zasłonić siniaki, które pojawiły się po ręce ojca. W tym momencie zazdrościł dziewczynom. Gdyby był jedną z nich, mógłby sobie założyć jakąś apaszkę, czy inny szaliczek, co wyglądałoby naturalniej. I choć teoretycznie mógłby założyć szalik, bo w końcu było chłodniej, to i tak nie miało sensu, bo by się w nim zagotował.

Póki co, kaptur sprawdzał się całkiem nieźle, był na tyle duży, że leżał po obu stronach jego szyi, osłaniając siną skórę. Bał się tylko, że Derek coś zauważy. Że zauważy i znowu poruszy ten temat.

Westchnął cicho, a kiedy wyszedł zza rogu jakiegoś budynku, na przystanku zobaczył już stojące czarne camaro. Zmieszał się nieco, choć wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony. Nie bał się spotkania z Hale'em, w końcu sam je zaproponował. Po prostu nie chciał, by starszy cokolwiek zauważył.

Co było awykonalne.

Kiedy wreszcie dotarł do samochodu, otworzył tylne drzwi, rzucając swoją torbę na siedzenia. Następnie zajął swoje standardowe miejsce pasażera obok kierowcy, pilnując, by kaptur cały czas osłaniał jego szyję.

- Dłużej się nie dało? - prychnął Derek, a kiedy Theo zapiął pasy, ruszył ze zjazdu, włączając się do ruchu.

- Możesz przekonać się następnym razem - odpowiedział z uśmiechem brunet, choć wcale go to nie rozbawiło.

- Następnym razem, to ty będziesz na mnie czekać - oznajmił kierowca, wrzucając wyższy bieg, po czym zmienił temat: - Czyli jedziemy do mnie, ty odkładasz rzeczy i od razu wychodzisz biegać?

- Mhm - mruknął zielonooki. Wolał nie ryzykować skinieniem głowy, że kaptur by się osunął.

- Ile cię nie będzie? - dopytywał Derek.

- Nie wiem, różnie bywa - odpowiedział brunet, nie zdając sobie sprawy z tego jak cichy był jego głos.

- Bo możliwe, że wieczorem mnie nie będzie - ostrzegł Hale, zatrzymując się na światłach. - I mogę wrócić późno. W razie czego, to wiesz, gdzie jest klucz?

- Ta - wymamrotał Raeken.

Chwilę jechali w ciszy, Derek w skupieniu prowadził samochód, a młodszy z bezemocjonalnym wyrazem twarzy wpatrywał się za okno. Zastanawiał się nad dzisiejszym telefonem Liama, którym blondyn go zaskoczył. Gdyby nie to, że nie znał tego numeru, nawet by nie odbierał. Ale nie miał Dunbara zapisanego w swojej książce telefonicznej, więc nawet nie wiedział, że to niebieskooki. Poznał go dopiero po głosie, kiedy połączenie już trwało.

- Wszystko w porządku? - głos szatyna sprowadził Raekena na ziemię. Spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, nie do końca wiedząc, o co chodzi starszemu. - Jesteś jakiś cichy.

Theo prychnął pod nosem, wzrokiem wracając za szybę.

- Przecież nie muszę gadać jak najęty - powiedział, myślami przywołując Dunbara, któremu jadaczka chyba nigdy się nie zamykała.

- Nie musisz, ale przeważnie kiedy milczysz nie masz miny, jakbyś jechał na swój pogrzeb - stwierdził Hale.

- Wtedy to bym się cieszył - wymamrotał zielonooki, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie powinien był tego mówić.

Poczuł na sobie wzrok Dereka i zaklął w myślach, uparcie wpatrując się w obraz za oknem. Poczuł jak tętno nieco wzrasta i gorączkowo zastanawiał się, jak mógłby z tego wybrnąć, a przy tym wszystkim starał się zachować kamienny wyraz twarzy. Skupił się na tym, by wyglądać normalnie, więc po chwili milczenia, spojrzał na starszego.

- Co? - uniósł brew, jakby rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy o co chodzi. Jego głos brzmiał naturalnie, co chyba miał wypracowane do perfekcji.

- Właśnie nie wiem - mruknął szatyn, lustrując go wzrokiem.

- Luzuj, przecież żartuję - zaśmiał się zielonooki, co brzmiało jak szczere rozbawienie. - I kto tu dzisiaj nie w humorze? - uśmiechnął się chamsko, szturchając żartobliwie bark Dereka.

Piwnooki westchnął cicho, kręcąc głową. Mimo wszystko, Theo dostrzegł, że drgnął kącik jego ust, co oznaczało, że starszy mu uwierzył, choć nie do końca go to bawiło. Raeken odetchnł w duchu, wracając wzrokiem za okno, a nikły uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jeżeli miał być wiarygodny, jeszcze przez chwilę musiał udawać rozbawienie.

- Czasami nie ogarniam twoich huśtawek nastroju - powiedział Hale.

Jakbyś jeszcze nie zauważył, że one są sztuczne... - pomyślał brunet, teraz już utrzymując w górze tylko jeden kącik ust. Czasami zastanawiał się, jakim cudem Derek tylko w niektórych sytuacjach poznawał, kiedy udawał. Znali się już przeszło pięć lat i dziwił go fakt, że wciąż potrafi tak łatwo okłamać starszego. Najwidoczniej, był w tym lepszy, niż myślał.

- Tak, ja te... - urwał, kiedy piwnooki gwałtownie zahamował i pas wbił się w jego szyję. Poczuł tylko ucisk, który na chwilę odebrał mu dech w piersiach, choć powinien poczuć ból.

Najwyraźniej tabletki jeszcze działały.

Hale zaklął głośno, trąbiąc na jakiegoś dzieciaka, który wbiegł na pasy i prawie wylądował pod kołami samochodu.

- Ma pierdolonego farta, że hamulce są sprawne - wywarczał zirytowany Derek, ruszając dalej. Theo nie odpowiedział, poprawiając w tym czasie kaptur, który nieco się osunął.

- To też, ale to raczej twój refleks - rzucił Raeken, patrząc na starszego, czy ten aby na pewno nie zauważył widocznych przez moment śladów na jego szyi. - Choć na twoim miejscu bym go potrącił, przynajmniej miałby nauczkę.

Szatyn parsknął, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Do pierdla mi się nie spieszy - oznajmił rozbawiony piwnooki.

Ciekawe, bo jak na razie robisz wszystko, żeby tam trafić - prychnął w myślach Theo. Mimo wszystko, udał, że bawi go tekst Dereka. Choć tak naprawdę nie było mu do śmiechu, sama wizja tego, że starszy wylądowałby w więzieniu, prędzej przyprawiała go o ciarki na plecach niż uśmiech na twarzy.

- Czemu nie będzie cię wieczorem? - spytał brunet, nawiązując do wcześniejszej części ich rozmowy.

- Powiedziałem, że może mnie nie być. To jeszcze nie jest pewne - odpowiedział piwnooki spokojnym tonem. - A jeśli chodzi o powód, to po prostu muszę się z kimś spotkać.

- Mhm - mruknął zielonooki, woląc nie ryzykować skinieniem głowy, że kaptur by się osunął.

- Zostajesz na noc, nie? - Hale przystanął na światłach, następnie patrząc na młodszego.

- Jeżeli mogę - wymamrotał brunet ściszonym głosem. Nie spojrzał w stronę Dereka, cały czas wzrok miał wlepiony w obraz za oknem.

- Jasne, że możesz, tylko jeżeli mam też rano zawozić cię do szkoły, to nie zapomnij przestawić budzika na późniejszą godzinę - oznajmił, po czym dodał z udawanym wyrzutem: - Tak jak ostatnio.

Raeken w odpowiedzi tylko uśmiechnął się niewinnie.
     
    
***
    
    
- Która godzina? - spytał Liam, odwracając wzrok od telewizora, na którym trwała rozgrywka Masona i Nolana.

Ciemnoskóry z prędkością światła naciskał różne przyciski na joysticku, podczas gdy Holloway zdawał się robić to trzy razy wolniej. Widząc, że ta dwójka mu nie odpowie, blondyn spojrzał pytająco na Bryanta, który siedział obok Hewitta.

Ciemnooki z westchnieniem wyciągnął się, sięgając po telefon ze stolika kawowego przed kanapą.

- Dziewiętnasta dwadzieścia jeden - odpowiedział mu Corey.

- Już? Myślałem, że jest osiemnasta - odezwał się zdziwiony Nolan, a chwilę później jęknął niezadowolony, kiedy na jego połowie ekranu wyświetlił się czerwony napis "You lost".

- Ha! Mówiłem, że on wygra - wyszczerzył się Bryant, szturchając Masona, który uśmiechał się tryumfalnie.

- Bo Dunbar mnie rozproszył - fuknął Holloway.

- Co ja? - prychnął Liam. - Nie moja wina, że mylisz guziki.

- Wcale nie mylę - oburzył się niebieskooki, odkładając joysticka na szklany stolik.

- Jestem po prostu zajebisty, wszystkich was ograłem - oznajmił gospodarz i każdy spojrzał na niego z wyrzutem. Choć Corey bardziej z rozbawieniem, podobnie jak Liam.

- To która godzina? - spytał ciemnoskóry.

- Dziewiętnasta dwadzieścia dwa, przecież mówiłem przed chwilą - Bryant przewrócił oczami, wstając z kanapy.

- Zbierasz się już? - zdziwił się Nolan.

- Też muszę - westchnął Dunbar, wstając z podłogi. Również odłożył joysticka na stolik kawowy, następnie rozglądając się za swoją bluzą, którą gdzieś położył.

- Co wy tak wcześnie? - Holloway uniósł brew.

- Bo jutro szkoła? - odpowiedział mu niebieskooki, patrząc na niego jak na debila.

- E tam, mam jutro proste lekcje - rzucił brunet, zakładając ręce za głowę.

- Cheater - fuknął Corey, przechodząc do przedpokoju.

Blondyn uśmiechnął się pod nosem i zakładając bluzę, w przedpokoju założył kurtkę i zgarnął swój plecak. Mason z westchnieniem, podniósł się z wygodnej sofy, by zamknąć za chłopakami.

- Liam, przypominam ci o sprawdzianie z biologii w tą środę - odezwał się gospodarz.

- Jest jeszcze weekend, weź mi tu nie gadaj o tym - jęknął niebieskooki, zakładając buty.

- Tylko przypominam - wzruszył ramionami.

Z jednym i drugim ciemnoskóry zbił piątkę na pożegnanie i już po chwili Dunbar z Bryantem wychodzili na chłód. Na dworze było już ciemno, jakby był środek nocy. Ulicę rozświetlały latarnie, które jakoś tak dawały lepsze światło niż te na osiedlu Liama.

Blondyn poprawił plecak, przeklinając w myślach to, że nocą zawsze robi się zimniej. Jeszcze rano, kiedy o jedenastej siedział w lesie na wzgórzu, było mu względnie ciepło, jednak teraz nawet kurtka na bluzie nic mu nie pomagała. Zarzucił kaptur na głowę, zaraz potem szybko chowając ręce do kieszeni.

- Zimno ci, Dunbix? - na sam dźwięk głosu ciemnookiego Liam przewrócił oczami. Starał się też nie zwracać uwagi na przezwisko, jednak to zbyt go denerwowało.

- Tak, zimno mi - starał się mówić neutralnym tonem, jednak irytacja sama wdarła się do jego głosu. - Jest tylko kilka stopni.

- Zadzwoń do Raekena, może pożyczy ci kurteczkę - skomentował Corey z chamskim uśmiechem.

- Nie mam jego numeru - skłamał niebieskooki, mając nadzieję, że to zakończy temat. Ale nadzieja matką głupich.

- Latasz za nim praktycznie od początku września i jeszcze nie masz jego numeru? Chłopie, mamy październik, ty lepiej się pospiesz, bo walentynki sam będziesz spędzać - na słowa bruneta, Dunbar przymknął oczy z zażenowania.

- Przypominam ci, że się zakładaliśmy - wymamrotał, poprawiając plecak.

- Przypominam ci, że czas się kończy, a tobie marnie idzie - odpowiedział Bryant.

- Stul pysk - warknął na niego Liam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to tekst Theo.

- Chociaż nie, nie jest tak źle - kontynuował ciemnooki, jakby nie słyszał odzywki drugiego nastolatka - skoro już spałeś u niego.

Blondyn przystanął gwałtownie, posyłając Corey'owi zdezorientowane spojrzenie. Chłopak zrobił kilka kroków dalej, jednak po chwili również się zatrzymał, odwracając w stronę niebieskookiego, który miażdżył go wzrokiem. Stali akurat w mroku, snopy światła latarni ich nie dosięgały.

- Co powiedziałeś? - syknął lodowatym tonem.

- Ups, miałem tego nie mówić - stwierdził brunet, jednak jego ton nie wskazywał na to, by miało to dla niego jakieś większe znaczenie.

- Skąd o tym wiesz? - drążył Liam, zaciskając pięści w kieszeniach.

- O tym, że u niego spałeś, czy o tym, że boisz się koszmarów? - uniósł brew, podchodząc do niego z nonszalancją. - Wiesz, Mason ma trochę długi język. Wystarczyło uważnie słuchać - wzruszył ramionami, jak gdyby nic. - Naprawdę w środku nocy polazłeś do Raekena? - chamski uśmiech nie schodził z ust chłopaka. - Co ci się przyśniło? Ktoś za tobą latał z maczetą, czy miałeś jump scare'a?

Wypadek naprawdę silnie odbił się na psychice młodego Dunbara. Nigdy nie zapomni tego dnia, ani uczucia, kiedy dowiedział się, że stracił swojego ojca. Koszmary z wypadku nie były nawet w najmniejszym stopniu porównywalne do głupot, o których mówił Corey. To sprawiło, że blondyn stracił kontrolę.

Ściągnął plecak z ramion, odkładając go gdzieś na bok chodnika i nie włożył z powrotem rąk do kieszeni. Teraz nie obchodził go mróz, złość wystarczająco rozgrzewała go od środka.

- Oho, ktoś tu się wkurwił - stwierdził Bryant z rozbawieniem. - Co cię tak poruszyło? Temat Raekena, czy twojej dziecina... - nie dokończył, przez siłę uderzenia upadając na ziemię.
     
     
*
    
    
Theo biegł po obwodnicy, zachowując jednostajny rytm. Mimo chłodu, oddychał przez usta. Niezbyt obchodziło go czy w ten sposób się przeziębi, czy nie. Zresztą teraz i tak, pomimo zaledwie kilku stopni, biegł w krótkim rękawku i szortach do kolan. Derek przed jego wyjściem coś tam wspominał, że to niezbyt mądry pomysł, jednak brunet jakoś się tym nie przejmował.

Skręcił na bogate osiedle, ze wszystkich sił starając się utrzymać tępo. Robił już kilka przerw, ale ta ostatnia była dobre dwie godziny temu, teraz walczył z dyskomfortem psychicznym, by się nie zatrzymać. Tym bardziej, że od domu Dereka dzieliła go tylko jedna przecznica.

Wzrok miał wbity przed siebie - podobnie jak podczas marszu, w trakcie biegu nie rozglądał się na boki. Muzyka płynęła z jego słuchawek, motywując i pozwalając skupić się na celu.

Jakieś auto przejechało po ulicy obok niego, przez co odruchowo zerknął w tamtą stronę. A kiedy samochód zniknął, jego uwagę przykuło coś innego. A konkretniej dwie osoby, szarpiące się na chodniku. Normalnie nie zwróciłby na nich uwagi. Nie wtrącał się do bójek innych, tym bardziej, że teraz biegł.

Jednak kiedy mimo mroku dostrzegł blond czuprynę, najpierw zwolnił tępa, a potem się zatrzymał. Rozglądnął się, czy aby na pewno nic nie jedzie i skierował się w tamtą stronę, obserwując jak blondyn zadaje komuś cios za ciosem. Gdy przeszedł na drugą stronę, nie miał już wątpliwości, że to Liam Dunbar znowu dał się ponieść emocjom.

Z tą różnicą, że tego nieszczęśnika bił kilka razy mocniej, niż jego, kiedy sprowokował go kiedyś na siłowni.

W końcu Theo wyczuł moment i gdy blondyn brał zamach, złapał jego rękę, siłą odciągając go od - jak się okazało - Corey'a. Zaskoczony Dunbar od razu chciał się wyszarpać, więc brunet wykręcił mu rękę, krępując ruchy.

- Spierdalaj - warknął od razu Liam, cofając bark, którym prawie uderzył starszego w nos.

- Ogarnij się, szczeniaku - syknął zielonooki, wzmacniając uścisk.

W międzyczasie młodszy brunet, leżący na chodniku, zdążył podeprzeć się na łokciu, spluwając krwią na kostki chodnika.

- Ja pierdole, na żartach się nie znasz? - stęknął rozdrażniony Corey, trzymając się za nos.

- Żartach? Ty to, kurwa, nazywasz żartem? - blondyn wyrywał się w stronę Bryanta.

- Uspokój się, do cholery! - starszy objął go mocniej, siłą odciągając dalej o dwa metry.

- Zostaw mnie, kretynie - warknął Liam, cały czas stawiając opór.

- Basta! Nie szarp się, kurwa! - Raeken jeszcze bardziej wykręcił rękę młodszego.

Usłyszał jak ten syknął z bólu, jednak nie przejął się tym ani trochę. Skoro nie działał na niego w miarę łagodny sposób, Theo nie miał skrupułów, by użyć nieco więcej siły. Trzymał niebieskookiego, dopóki nie poczuł, że ten już przestaje walczyć. Jednak nie poluźnił uścisku, tak na wszelki wypadek.

Corey w tym czasie chwiejnie podniósł się z chodnika, rozmasowując swój nos.

W tym momencie Liam jeszcze raz spróbował się wyrwać, na co Raeken szybko zareagował.

- Możesz mnie puścić, do cholery? - syknął młodszy, próbując spojrzeć na zielonookiego, który silnie krępował jego ręce.

- O co ci chodzi, Dunbar? - odezwał się Bryant, posyłając mu oburzone spojrzenie. - Co niby takiego powiedziałem, bo już, kurwa, ciebie nie ogarniam.

Theo na wszelki wypadek wbił palce w łokieć blondyna, który trzymał jedną ręką. Nie wiedział, jak chłopak zareaguje na słowa rówieśnika, dlatego wolał przypomnieć niebieskookiemu, że jest unieruchomiony, zanim zacząłby się znowu szarpać.

- A tobie? - fuknął Liam. - Ciągle grasz mi na nerwach i jesteś wielce zdziwiony, że wreszcie dostałeś wpierdol? - Trafne określenie, pomyślał Theo, kiedy patrząc na Corey'a sponad ramienia blondyna, widział jego obrażenia. Rozcięta warga, krew z nosa i zdarta kość policzkowa nie wyglądały najlepiej. Powodzenia jutro w szkole, dodał w myślach po chwili. - Następnym razem bądź lepiej przygotowany.

- A ty popracuj trochę nad samokontrolą. To niezbyt normalne, że rzucasz się na kogoś z pięściami - mamrotał Bryant, otrzepując swoje spodnie z ziarenek piasku z chodnika.

Zależy dla kogo - skomentował w myślach Raeken.

- Możesz mnie wreszcie puścić? - warknął na niego Liam. Brunet spojrzał na lewy profil blondyna, który ze zdenerwowaniem patrzył na niego kantem oka.

- Spadaj stąd - rzucił starszy do poszkodowanego, który odpowiadając prychnięciem, odwrócił się na pięcie i odszedł.

Kiedy Corey oddalił się o kilka metrów, Theo puścił Dunbara, który krzywiąc się prawdopodobnie z bólu, zaczął rozmasowywać wcześniej wykręcaną rękę.

Swego czasu, Stiles nauczył zielonookiego kilka przydatnych rzeczy, w tym właśnie jak skutecznie kogoś obezwładnić. Wiedział też jak potem złagodzić ból, dlatego położył rękę na ramieniu Liama.

Jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, blondyn strzepną z siebie jego dłoń, posyłając mu wrogie spojrzenie.

- Weź spierdalaj - warknął na niego.

Te dwa krótkie słowa szybko pozbawiły Theo jakiejkolwiek chęci pomocy.

- Masz do mnie problem, bo nie pozwoliłem ci rozwalić mu pół twarzy? - prychnął starszy, składając ręce na piersi.

- Każesz mi nie mieszać się w twoje życie, więc z łaski swojej, ty nie wpierdalaj się w moje, pierdolony hipokryto - odpowiedział wrogo, odwracając się przodem do bruneta.

Theo uniósł brew, mierząc Dunbara intensywnym wzrokiem.

- Nie przeginaj - warknął ostrzegawczo. Jego lodowaty ton nie zrobił żadnego wrażenia na wciąż rozdrażnionym Liamie, który najwyraźniej musiał się jeszcze na kimś wyładować - Co to miało być?

- Bójka, ślepy jesteś? - prychnął, zaciskając pięści. Raeken niemal od razu to zauważył, przez co odruchowo stanął stabilniej, nie zrywając kontaktu wzrokowego. - Nic ci do tego, po co w ogóle się wtrącałeś, kretynie?

Zacisnął szczękę, czując wzrastającą irytację.

- Bo tak się, do cholery, nie robi, szczeniaku - syknął na niego.

- A co ty, kurwa, możesz wiedzieć o dobrych manierach? Pijesz, palisz i chuj wie, co jeszcze bierzesz poza marihuaną. Jesteś z pieprzonej patoli, więc nie pouczaj mnie, skoro sam nie potrafisz ogarnąć swojego życia, frajerze - oczy Dunbara prawie świeciły płomieniami gniewu.

Słowa młodszego trafiły w punkt. Ten najczulszy punkt, gdzie nie sięgała emocjonalna tarcza Theo.

W pierwszym momencie chciał udać, że wcale go to nie dotknęło. Odpowiedzieć jakąś ripostą, pokazać, że blondyn tak naprawdę gówno o nim wie.

Ale po chwili dotarło do niego, że to prawda. Pił, palił. Brał te cholerne tabletki i jakby nie patrząc, żył w patologicznym domu.

Zabawne, jak bezwiednie można trafnie kogoś ocenić - pomyślał.

Wiedząc, że Liam nawet nie wie, że ma rację, brunet nie zamierzał wyprowadzać go z błędu.

- Dzięki za przypomnienie - wymusił cyniczny uśmiech, choć tak naprawdę nie miał ochoty na wyrażenie jakiejkolwiek reakcji.

Zauważył, że twarz blondyna nieco złagodniała. Jakby zrozumiał, co przed chwilą powiedział i teraz zastanawiał się, co teraz powinien zrobić.

Jednak nim Dunbar zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Theo po prostu odwrócił się i odszedł, pozostawiając młodszego samego sobie.
    
     
***
    
    
Wchodząc na posesję Dereka, Raeken nieco zmieszał się, widząc brak camaro na podjeździe. Od razu przypomniał sobie, jak starszy wspominał, że może go nie być, ale kiedy zauważył przez firanki palące się światło w kuchni i salonie, stwierdził, że samochód najpewniej jest w garażu, a Hale w domu.

Pocierając swoje przedramiona, Theo skierował się w stronę drzwi frontowych. Było już o wiele chłodniej, zwłaszcza, że przestał biec już kilkanaście minut temu, przez co całe rozgrzanie już chyba z niego zeszło, a chłodna temperatura dawała o sobie znać.

Nim zapukał, odruchowo najpierw nacisnął klamkę i zdziwił się, kiedy drzwi stanęły otworem. Cicho zamknął je za sobą, ściągając buty.

W domu od razu poczuł różnicę temperatur, na co odetchnął cicho. Derek miał rację, wychodzenie w krótkim rękawku na dwór było co najmniej głupie. Jednak brunet nie zakładał, że w ogóle będzie się zatrzymywał do tego stopnia, że zdąży się wychłodzić z przegrzania.

Wyciągając telefon z kieszeni, wszedł do salonu. Słyszał czyjąś obecność, więc gapiąc się w telefon, szedł w stronę kanapy.

- Więc jak będzie? - obcy głos zdezorientował Theo.

Uniósł wzrok i kiedy na sofie zobaczył chłopaka w swoim wieku, momentalnie znieruchomiał. Kiedy Jackson nie dostał odpowiedzi, także oderwał wzrok od telefonu i widząc Raekena, przez chwilę na jego twarzy również widać było zdziwienie.

Szybko jednak zastąpiła je irytacja, niebieskooki odrzucił telefon gdzieś obok na kanapę, wstając ze swojego miejsca.

- Kurwa, mówiłem, że masz mi się nie pokazywać na oczy - wywarczał Whittemore, a zaciskając pięści, szedł w stronę bruneta.

Nie no, znowu? - jęknął w myślach Theo, kiedy Jackson wymierzył mu prawego sierpowego.

Raeken nie zdążył nawet przyjąć stabilnej pozycji, dlatego siła uderzenia posłała go na ziemię. Nie zdążył skulić się, czy jakkolwiek osłonić przed serią kopnięć, którą dostał na tors i brzuch.

Czuł jak na moment traci dech w piersiach, a jego ciało skuwa tępy ból. Po chwili kopnięcia przeszły na plecy, a brunet nawet nie wiedział, jak może się obronić.

W pewnym momencie usłyszał czyjeś kroki, potem szarpaninę aż wreszcie ciosy ustały.

- Mój dom to nie jest pierdolony ring, Whittemore! - Theo aż wzdrygnął się na ostry ton Dereka.

- Racja, ta ciota na prawdziwym ringu zginęłaby w ciągu trzech sekund - prychnął Jackson.

Zielonooki wciąż leżał skulony na podłodze, ciężko oddychał, zaciskając powieki. Kręciło mu się w głowie, a zawartość żołądka chyba podeszła do gardła. Bał się ruszyć w jakikolwiek sposób, nie mając odwagi, by sprawdzić, które dokładnie części ciała bolą go najbardziej.

- Poczekaj, kurwa, aż my się spotkamy w klatce - usłyszał jak szatyn wycedził przez zaciśnięte zęby. - Spierdalaj stąd, Whittemore, a jak, kurwa, znowu usłyszę, że podniosłeś na niego rękę, nie ręczę za siebie - lodowaty ton Hale'a był wystarczającym potwierdzeniem jego słów. - A wiesz, że jestem w formie.

Raeken z trudem podniósł się do siadu, opierając o nogę stolika kawowego. Nie otworzył oczu, kurczowo obejmował swój brzuch, czując jak zawroty głowy się nasilają. Ból pleców również dawał o sobie znać i siłą rzeczy brunet poczuł palące łzy pod powiekami.

Nie, nie teraz - jęknął w myślach załamany. Nie mógł teraz pozwolić sobie na łzy, nie przy nich.

- Oczywiście. Twój święty aniołek zawsze najważniejszy. Szkoda tylko, że przez tego jebanego aniołka, Stiles zrobił Lydii pranie mózgu - mówił brunet zirytowanym tonem.

- Co, nagle się okazało, że Martin cię nie kocha? - odezwał się Theo, licząc, że dzięki temu skupi się na czymś innym niż obolałe ciało, zawroty głowy i mdłości.

Jackson zerwał się w jego stronę, jednak nim zdążył go dosięgnąć, Derek wykręcił mu rękę, nie pozwalając na jakikolwiek następny ruch.

- Powiedziałem, żebyś stąd spierdalał, Whittemore - syknął, siłą prowadząc go do wyjścia.

Dziewiętnastolatek nadal nie otworzył oczu, odchylił głowę do tyłu, wzmacniając uścisk na brzuchu. Słyszał jeszcze głosy Dereka i Jacksona, ale nie potrafił wyłapać żadnego słowa. Potem był trzask drzwi, klnący Hale i po chwili miarowe kroki w salonie.

Oboje milczeli, zielonooki trwał w bezruchu, a szatyn wziął kilka głębszych wdechów na uspokojenie. Następnie wolno podszedł do młodszego, kucając przy nim.

- Dasz radę wstać? - mruknął, przyglądając się twarzy Theo.

- Daj mi chwilę - wychrypiał brunet, starając się, by jego ton był neutralny. Czuł, że jego głos lada moment może się załamać, czego bardzo nie chciał.

Kiedy otworzył oczy, świat kręcił się wokół niego, jednak przez zamroczenie jakby nie czuł tego tępego bólu. Kantem oka widział, jak piwnooki z westchnieniem siada obok niego.

- Sory - wymamrotał, a Raeken uparcie wpatrywał się w sufit, bojąc się, że Hale zobaczy jego szklane oczy.

- Za? - był nieco zdziwiony przeprosinami Dereka, który nie robił tego za często.

- Za Jacksona. Myślałem, że wrócisz później i się miniecie - wyjaśnił starszy. - A wyszło zupełnie na odwrót.

- Mogłeś uprzedzić, przecież miałem telefon - jęknął Theo, przymykając oczy. - Z chęcią przebiegłbym jeszcze kilka kilometrów, gdybym nie musiał go spotykać.

- Sam mnie zaskoczył, miałem jechać do niego, ale on skądś tam wracał i wpadł tutaj - westchnął Hale. - Rozmawialiśmy, a kiedy wróciłem się na górę po telefon, żeby do ciebie napisać, wy już się napierdalaliście.

- On mnie napierdalał - poprawił go zielonooki zmęczonym głosem. - Znowu.

- Przepraszam - powtórzył Derek.

- Jest w porządku - wychrypiał Raeken, okłamując siebie samego. - Moje rzeczy są na górze?

- Sam je tam zanosiłeś - stwierdził starszy.

- Liczyłem na cud, że może gdzieś tu zostawiłem torbę - westchnął brunet.

- A co potrzebujesz? - spytał piwnooki, wstając ze swojego miejsca.

- Tabletki - mruknął Theo jak najciszej. - I wodę.

Hale chwilę stał nad nim, mierząc intensywnym spojrzeniem, jednak nastolatek wciąż miał zamknięte oczy. Raeken doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie zamierzał nawiązywać kontaktu wzrokowego. Dlatego odetchnął w duchu, kiedy starszy odszedł w stronę schodów.

Dopiero, kiedy został sam w salonie, otworzył oczy i spróbował wstać. Starał się nie robić żadnych gwałtownych ruchów, jednak ostatecznie i tak mocniej zakręciło mu się w głowie i pojawiły się mroczki przed oczami. Przytrzymał się oparcia sofy, czekając aż wszystko się uspokoi. Po pobiciu, nie cierpiał każdej następnej sekundy przez co najmniej dwa dni.

A te pierwsze chwile zawsze były najgorsze.

Cudem, chwiejnym krokiem przeszedł do kuchni, łapiąc się blatu wyspy kuchennej, kiedy prawie stracił równowagę. Odczekał chwilę, aż znikną mroczki przed oczami i zajął miejsce na wysokim krześle, a opierając łokcie o stół, schował twarz w dłoniach. W tym momencie czuł sie słaby emocjonalnie. Miał wrażenie, że zaraz straci kontrolę, głos się załamie, a z oczu po prostu popłyną łzy, jak podczas kilka ostatnich nocy.

Wzdrygnął się, kiedy Derek trącił jego ramię, przez co otworzył oczy. Starszy postawił przy nim fiolkę i butelkę wody. Theo sięgnął najpierw do pomarańczowego opakowania, krzywiąc się przy tym z bólu. Wyciągnął jedną tabletkę, po chwili odkręcając zakrętkę.

- Brałeś już dzisiaj? - spytał Derek, a opierając się o blat, złożył ręce na piersi.

- Nie - skłamał zielonooki, popijając gorycz wodą.

Wolno odchylił się na oparcie krzesła, przymykając oczy. Jeszcze tylko piętnaście minut i ta męczarnia się skończy.

- Za każdym razem, kiedy pytam, jesteś czysty, ale z tego co widzę, fiolka jest prawie pusta. Kupowałeś to na początku miesiąca, okłamujesz mnie?

Nie otwierając powiek, Theo przetarł oko, by nie musieć nawiązywać kontaktu wzrokowego.

- Bo to jest z poprzedniego miesiąca - wyjaśnił spokojnym tonem, powstrzymując drżenie rąk.

Nie cierpiał, kiedy musiał wymyślać kłamstwa na bieżąco, wtedy mimo wszystko ciało reagowało stresem, nad czym nie miał kontroli.

- Więc po co ostatnio kupowałeś nowe, skoro zostało ci z września? - dopytywał Hale.

Raeken zaklął w myślach. Miał nadzieję, że szatyn o tym zapomniał.

Jednak nadzieja matką głupich.

- Theo, pytam, czy mnie okłamałeś - powtórzył piwnooki, a jego ton był chłodniejszy niż zazwyczaj.

Brunet poczuł jak jego tętno nieco wzrasta. Nie mając wyboru, otworzył oczy, uciekając spojrzeniem gdzieś w stronę okna, za którym była tylko smolista czerń.

Doskonale wiedział, że Derek nienawidził kłamstwa. Starszy szczególnie cenił sobie szczerość i prawdomówność.

- Nie okłamałem cię - mruknął zielonooki.

- Więc czemu nie patrzysz mi w oczy? - syknął rozdrażniony chłopak.

- Do kurwy nędzy, nie okłamałem cię, Derek, o co ci chodzi? - warknął wreszcie, wciąż idąc w zaparte.

Choć to nie była prawda. Wziął dzisiaj już tabletkę, musiał, szedł do pracy.

- Więc czemu reagujesz agresywnie? - prychnął Hale.

- Bo zarzucasz mi coś, czego nie zrobiłem, wiesz jakie to uczucie? - fuknął z urazą.

Obaj zamilkli. Toczyli zaciętą walkę na spojrzenia, jakby dzięki temu każdy z nich mógłby udowodnić swoją rację.

Fakt, Theo wiedział, że Derek nie cierpi kłamstw. A Derek wiedział, że Theo nie cierpi, kiedy zarzuca mu się kłamstwo. Problem tkwił w tym, że Hale już nie wiedział co jest prawdą, a co nie.

Brunet przegrał, pierwszy odwrócił wzrok, a po kilku sekundach z irytacją wstał ze swojego miejsca, choć wiele go to kosztowało.

- Idę do toalety - rzucił bezbarwnym tonem, nie patrząc na piwnookiego.

Wyszedł z kuchni, starając się robić jak najmniej gwałtownych ruchów. Mimo, że zażył już tabletkę, jeszcze nie zaczęła w pełni działać, przez co nadal odczuwał ból.

Jednak te kilka minut mógł jakoś przecierpieć.
     
     
***
    
  
Theo stał oparty dłońmi o umywalkę, przyglądając się swojemu odbiciu. Wpatrywał się w naklejone szwy ściągające na łuku brwiowym i ślady na szyi, których Derek chyba cudem nie zauważył. I w swoje szklane oczy, w których łzy uparcie świeciły, w każdym momencie gotowe do ucieczki spod powiek.

Wziął głębszy wdech i ściągnął z siebie koszulkę, odkładając ją na pralkę obok. Odruchowo, przeczesał ręką włosy, następnie patrząc na swoje ciało. Na siniaki pod żebrami, skopany brzuch, krwiak na obojczyku. Opuszkami palców dotknął siniaka pod szyją i wiedział, że nie poczuł bólu tylko i wyłącznie dzięki tabletce.

Przełknął ślinę, uświadamiając sobie, do jakiego momentu dotarło jego życie. Zacisnął szczękę, starając się jakoś powstrzymać napływające do oczu łzy. Musiał zacząć bardziej uważać. I nie korzystać tak często z tabletek.

Odwrócił się nieco tak, by widzieć swoje plecy w lustrze. Niemal od razu dostrzegł sińce na łopatkach, grzebiecie oraz mięśniach prostych pleców i dziękował w duchu, że ani razu nie dostał w kręgosłup. Szybko doszedł do wniosku, że mogłoby się to źle skończyć.

Wzdrygnął się, kiedy ktoś krótko zapukał w otwarte drzwi. Nie zamykał ich, bo był w łazience, do której wejście było wyłącznie przez jego tymczasowy pokój. Teraz stwierdził, że był to głupi pomysł.

Hale stał w progu, przez chwilę badając wzrokiem jego ciało. Zielonooki spuścił wzrok, stając z powrotem przodem do lustra, by jakoś osłonić swoje ciało.

- Żyjesz? - mruknął szatyn, kiedy młodszy wpatrywał się w swoje odbicie. - Siedzisz tu od dobrych trzydziestu minut.

Theo przymknął oczy, nieco spuszczając głowę. Wewnętrznie toczył batalię o kontrolę nad sobą, swoimi reakcjami i o zatrzymanie tych palących łez pod powiekami.

- Wszystko w porządku, Derek - wychrypiał, nie ruszając się nawet o milimetr.

- Spójrz na mnie - polecił starszy, składając ręce na piersi.

Theo trwał jeszcze przez chwilę w niezmienionej pozycji, aż wreszcie odchrząknął, przetarł twarz dłońmi i stanął przodem do Hale'a.

- Wszystko w porządku - powtórzył, wkładając ręce do kieszeni spodni. Stali chwilę w milczeniu, brunet czekał na reakcję starszego i jednocześnie miał nadzieję, że za moment będzie mógł zostać sam.

Jednak szatyn tylko wolno pokręcił przecząco głową, nie odrywając wzroku od Raekena.

- Oczy za bardzo cię zdradzają, T - mruknął.

Brunet spuścił głowę, nieświadomie też nieco garbiąc plecy.

- Nie wszystko ci zrobił Jackson, prawda? - ciągnął piwnooki. Nastolatek milczał, nie ruszając się ani o milimetr. Szatyn wolno do niego podchodził, kontynuując. - Oczywiście, że nie, bo siniaki aż tak szybko nie wychodzą - przystanął tuż przed Theo, który wciąż unikał jego wzroku. Starszy wolno uniósł rękę, ujmując podbródek zielonookiego, który wzdrygnął się na ten ruch. - Spokojnie, nic ci nie zrobię - mruknął cicho Derek, wolno unosząc brodę Raekena tak, by odsłonić jego szyję. - Dusił cię?

Brunet momentalnie odsunął twarz od ręki starszego, odwracając głowę gdzieś na bok. Milczał uparcie, czując jak rosnąca gula w gardle nie pozwala mu wydusić żadnego słowa.

- Theo.

Nie odpowiedział. Spuścił głowę, przymknął oczy i nieświadomie wziął głębszy wdech, jakby zaraz znowu musiałby walczyć o każdy następny oddech.

- Theo - powtórzył Hale.

Raeken poczuł ucisk gdzieś w okolicy żołądka, czując wzrastający stres.

- A jak myślisz? - resztkami sił starał się kontrolować, jednak jego głos i tak zadrżał. Oczy miał szklane i już sam nie wiedział, przez co jest to spowodowane.

- Nie uważasz, że to już, kurwa, przesada? - spytał Derek, a młodszy wzdrygnął się na irytację w jego głosie. - Daj mi coś zrobić.

- Była umowa - odpowiedział niemal od razu brunet, zdobywając się na nawiązanie kontaktu wzrokowego.

- Pierdolę tą umowę, Theo, ile jeszcze musi minąć, co? Ciągle masz zamiar chować siniaki i łykać te pieprzone tabletki? - mówił szatyn nieco uniesionym tonem. - Nie możesz tak żyć w nieskończoność, to cię zniszczy T.

- Weź przestań - jęknął Raeken, cofając się naprzeciw lustra. Czuł wzbierające się łzy w kącikach oczu, co za wszelką cenę próbował powstrzymywać.

Jednak słowa Dereka za każdym razem trafiały w punkt, a on powoli tracił kontrolę nad emocjami.

- Bo co? Bo nie pozwalam ci od tego uciekać? Kurwa, to jest osiem lat, Theo, ile jeszcze chcesz to ciągnąć? - uniesiony głos Hale'a sprawiał, że brunet coraz bardziej panikował. - Problem sam się nie rozwiąże, do cholery, daj mi coś z tym zrobić.

Raeken wolno pokręcił głową, unosząc wzrok ku górze, by odgonić łzy.

- Przestań, Derek, po prostu się nie wtrącaj - mówił Theo jak najcichszym tonem, jakby bał się, że starszy usłyszy drżenie jego głosu.

- Ciągle to powtarzasz - prychnął Hale. - Mam siedzieć bezczynnie i patrzeć jak jest coraz gorzej? Cholera, T, dlaczego nie dasz sobie pomóc?

Brunet spuścił głowę, przymykając oczy. Skarcił się w myślach, kiedy przez ten ruch samotna łza spadła na kafelki łazienki.

Starał się. Naprawdę chciał być silny, jednak lata ucieczki przed problemami skutecznie go osłabiły. Albo to temat był dla niego zbyt drażliwy.

- Theo.

Brunet otarł policzek i zaklął w myślach, kiedy mimo wszystko, popłynęła kolejna łza.

Hale westchnął głęboko i podszedł do nastolatka, zamykając go w męskim uścisku.

- Zostaw mnie - jęknął Theo, próbując odepchnąć od siebie szatyna, jednak ten jak gdyby nic, po prostu silniej go objął.

Zielonooki wziął dwa głębsze wdechy, w nadziei, że to pomoże mu się uspokoić.

Nie pomogło.

- Derek, naprawdę chcę być sam - mówił cicho brunet, wciąż odruchowo starając się zamaskować drżenie głosu.

- Mów co chcesz, za dobrze cię znam, T - mruknął Hale.

Zielonooki pociągnął nosem, bezsilnie opierając głowę o bark starszego. Przymknął oczy, a kolejne krople spłynęły po policzkach.

I to była prawda, szatyn wiedział o nim najwięcej, przez co Theo, mimo wszystko, czasami czuł się zagrożony. Derek znał go na wylot, Raeken instynktownie pomyślał o tym, jak łatwo starszy mógłby go złamać. Tak jak teraz, gdy brunet stracił kontrolę, a łzy zaczęły uciekać spod powiek.

Znowu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro