Rozdział 27
- Theo.
- Theo.
- Nawet mnie nie wkurwiaj, Raeken - Derek cały czas szturchał ramię śpiącego dziewiętnastolatka.
- Mh? - brunet przewrócił się na drugi bok, chowając twarz w poduszkę.
- Jakim cudem, śpiąc w swoim pokoju, wstałem przez twój pieprzony budzik, a ty masz go pod nosem i nie potrafisz nawet ruszyć się, żeby wyłączyć to cholerstwo? - mówił Hale, w następnym momencie sięgając po telefon młodszego i wyłączając grającą melodię.
- Takim cudem, że masz dobry słuch i łatwo cię obudzić - wymruczał Theo i uśmiechnął się, bo doskonale wiedział, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał szatyn. Przeciągnął się na łóżku, następnie podnosząc do siadu.
- Miałeś to przełączyć na inną godzinę - warknął piwnooki, ze złożonymi rękoma obserwując poczynania chłopaka. - Przecież mówiłem wczoraj, że cię podwiozę do pracy i nie trzeba wstawać o szóstej. W weekend - Derek mówił z wyrzutem, podkreślając ostatnie słowo. - A ty przytaknąłeś.
- Przynajmniej mamy więcej czasu - brunet jak gdyby nic, wzruszył ramionami, wstając z łóżka.
Założył swoje spodnie, następnie rozglądając się za koszulką, którą gdzieś zostawił.
- Kiedy pozwolisz mi wreszcie coś zrobić? - słysząc Dereka, zielonooki z zaskoczeniem spojrzał w jego oczy, w których zobaczył zmartwienie wymieszane z zaciętością.
I dopiero po chwili uświadomił sobie, o co chodzi. Teraz, rano, ból pleców nieumyślnie zignorował. Wcześniej, dzięki tabletkom, zapomniał o siniakach po poniedziałkowej kłótni z ojcem. Domyślał się, że większość śladów już zniknęła, bo w końcu była niedziela, jednak parę siniaków musiało zostać.
A Derek właśnie je zauważył.
Theo włożył ręce do kieszeni. Najpierw nieświadomie spuścił wzrok, a następnie odwrócił głowę w przeciwną stronę, wyglądając przez okno.
Nie wiedział co odpowiedzieć szatynowi.
- Nie sądzisz, że to zaszło już trochę za daleko? - Hale uniósł brew, choć zielonooki nie mógł tego zobaczyć. - W środę prawie nie mogłeś się ruszać. Co będzie następnym razem? Połamie ci rękę?
Raeken zacisnął szczękę.
Prawda była taka, że starał się nie myśleć o tym wszystkim. Zawsze skupiał się na tym, co może zrobić, żeby po kłótni funkcjonować normalnie. Bo za każdym razem, kiedy myślał o swojej sytuacji czuł, że to wszystko go przytłacza.
Dlatego nienawidził, kiedy szatyn poruszał ten temat.
Stał, nieświadomie nieco przygarbiony, jednocześnie unikając kontaktu wzrokowego. Już nie patrzył przez okno, teraz błądził spojrzeniem po podłodze, łóżku i wszystkim innym niż osoba Dereka.
- Theo.
Brunet poczuł ucisk w okolicy żołądka. Doskonale wiedział, że piwnooki czeka na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony.
- Wiesz, że mogę...
- Tak, wiem - warknął, przerywając starszemu. Nie podniósł na niego wzroku.
Czuł się zapędzony w róg, miejsce bez wyjścia. I pomimo, iż wiedział, że Derek jest po jego stronie, zaczynał panikować. A jego reakcją obronną była agresja, o czym Hale mógł się niejednokrotnie przekonać.
- Nie musisz mi wiecznie przypominać, że mogę na ciebie liczyć, cholera, wiem o tym i to doceniam, ale po prostu... - urwał, już trochę spuszczając z tonu. Wolno podniósł zmęczony wzrok na szatyna. - Po prostu nie wtrącaj się. Tak jak była umowa.
- Theo - jęknął poirytowany Hale. - Daj mi, kurwa, coś zrobić. Cokolwiek.
- Już wystarczająco dużo dla mnie robisz - wymamrotał Raeken, siadając na skraju łóżka.
- Jedna rozmowa - ciągnął piwnooki.
- I co mu, kurwa, powiesz? - brunet zaśmiał się histerycznie. - Że ma przestać znęcać się nad swoim jedynym synem? Czy może pobijesz go do nieprzytomności, jak jednego ze swoich przeciwników na ringu? - Derek posłał mu gniewne spojrzenie. - Znając życie, po wszystkim jeszcze ja dostanę od niego wpierdol za to, że komukolwiek o tym powiedziałem.
Między nimi zapadła cisza.
Theo znowu spuścił wzrok na podłogę, jednak po chwili po prostu ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie na kolanach.
Znowu miał wrażenie, że wszystko go przygniata. Zwłaszcza, kiedy przypomniał sobie, że za niedługo musi wyjść do ludzi i znowu udawać, że wszystko jest w porządku.
Choć wcale tak nie było.
Czasami po prostu nie miał siły. By wykonywać swoje obowiązki, by zrobić coś dla siebie. Nie miał siły, by dalej ciągnąć to wszystko.
- Za piętnaście minut zejdź na śniadanie - wymamrotał Derek, a Raeken dopiero przypomniał sobie o jego obecności.
Nim zdążył zaprzeczyć, szatyn wyszedł, pozostawiając go samego sobie.
***
Theo lubił swoją pracę w kinie. Ludzie, którzy przychodzili lub wychodzili, często się uśmiechali. Nie ważne czy przyszli na komedię, czy horror. Brunet zawsze widział ich zadowolenie i miał wrażenie, jakby w budynku panowała sama pozytywna energia.
Dlatego po paru godzinach pracy, mimo wszystko, na twarzy Raekena także błądził mały uśmiech.
A kiedy po zakończeniu zmiany wsiadał do samochodu Dereka, jego pogodny humor wciąż się utrzymywał, jakby zapomniał o porannym spięciu pomiędzy nimi. W drodze na boisko także rozmawiali, jak gdyby nic.
To było charakterystyczne dla ich relacji - szybko zapominali o tak drobnych spięciach. Tym bardziej, że Theo w zupełności rozumiał szatyna. I zdawał sobie sprawę, że to on stwarza problemy, jednak... Jednak doszedł do wniosku, że nie potrafi żyć inaczej.
Przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy. Zawsze starał się robić wszystko, by unikać ojca i ewentualnych powodów do kłótni. A jeżeli już doszło do spięcia, skupiał myśli na tym, by znaleźć rozwiązanie pozwalające mu zwyczajnie funkcjonować. Po dłuższym czasie wszystko wracało do normy, aż w końcu znowu czymś zdenerwował ojca.
I tak pętla się zamykała, za każdym razem powtarzał się ten sam scenariusz wydarzeń. A Theo nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Inaczej. Nigdy nie miał wystarczająco dużo odwagi, by zaryzykować.
Zaryzykować i wreszcie uwolnić się od tego wszystkiego.
Kiedy dotarli na szkolne boisko, zastali już na nim bliźniaków, Jacksona i Danny'ego, który jako jedyny miał kask i inne ochraniacze. To wcale nie zdziwiło Raekena, bo w końcu Mahealani był bramkarzem.
A Theo nie raz zdążył się przekonać, jak twarde są piłki do lacrosse'a.
- Witamy spóźnialskich - odezwał się Jackson.
- Praca nie rozpieszcza - odpowiedział Raeken, razem z Derekiem odkładając sprzęt obok rzeczy zebranych chłopaków. - Zaczęliście bez nas?
- Tylko rozgrzewka - Aiden podał piłkę do swojego brata, który następnie od razu rzucił w stronę bramki.
Jednak Danny nie dał się zaskoczyć i obronił mocny strzał Ethana.
- Czyli refleks został - uśmiechnął się Derek i biorąc swój kij, wszedł na boisko, a zaraz za nim zielonooki.
- Jakżeby inaczej? - odpowiedział bramkarz, podając do szatyna.
- Theo, orient - nim brunet zdążył zarejestrować słowa Hale'a, piłka już leciała w jego stronę i złapał ją w ostatniej chwili, tuż przed twarzą.
Raeken posłał starszemu wrogie spojrzenie, jednak Derek tylko skwitował to niewinnym uśmiechem. Zielonooki rzucił do Jacksona, który odbierając podanie, już chciał strzelać do bramki, kiedy Aiden uderzył w jego kij swoim, przez co piłka wypadła na murawę.
Pierwszy zgarnął ją Ethan, jakby tylko na to czekał. Niemal od razu rzucił do bramki, tym razem trafiając w siatkę.
- Easy - zaśmiał się, podczas gdy Jackson wzrokiem mordował jego i Aidena.
- Whittemore nie w humorze? - Theo uśmiechnął się chamsko, po chwili przechwytując piłkę od bramkarza. Podał ją do Dereka, który robiąc fake shot, rzucił do Ethana.
- Najwyraźniej, ale ci tu czego? - odezwał się Aiden, patrząc gdzieś ponad barkiem Raekena.
Zielonooki spojrzał przez ramię, w stronę grupki chłopaków idącej na drugą bramkę boiska. W pierwszej kolejności zauważył młodszego blondyna, zaraz potem całą resztę bandy. Zdziwił się nieco, kiedy rozpoznał jeszcze Nolana i Corey'a z drużyny.
- Mogłeś wczoraj wyjaśnić, że Liam prowadza się z bandą Scotta - odezwał się niezadowolony Jackson.
- Jakoś mnie to nie interesuje, z kim on się zadaje - skomentował Raeken, czując wzrastającą irytację. - Zastanawia mnie raczej dlaczego, kurwa, ten szczeniak nie powiedział, że mają zamiar tu dzisiaj przychodzić.
- Dobre pytanie - mruknął Derek, a brunet podchwycił jego rozdrażnione spojrzenie. - Raczej następnym razem nie zapraszaj go do stołu.
Theo przewrócił oczami, następnie patrząc w stronę Ethana, który miał piłkę. Tamten od razu zrozumiał aluzję i rzucił do niego. Zielonooki szybko przyjął podanie, z miejsca oddając silny strzał na bramkę.
Celnie trafił, jednak od razu tego pożałował, czując nasilający się ból pleców. Zacisnął szczękę z irytacji.
Ból działał mu na nerwy oraz sama obecność Scotta i jego paczki, a do tego wiedział, że chłopacy nie są zadowoleni z faktu, że Liam zadaje się z McCallem. Theo wiedział jak to u nich działa. Przyjaciel wroga także jest wrogiem, a w końcu wczoraj jak gdyby nic, siedzieli razem w barze.
A to przecież Raeken zaproponował młodszemu miejsce obok siebie i wiedział, że niektórzy z chłopaków mogą mieć mu to złe. Na przykład Jackson, który wyjątkowo nie cierpi Scotta i Stilesa.
Theo patrzył chwilę na chłopaków, którzy odkładając swoje rzeczy, wzięli sprzęt i weszli na drugą połowę boiska. Zacisnął palce na rękojeści, obserwując jak Dunbar z czegoś żartuje ze Scottem.
Nie wiedział o czym rozmawiają, jednak myśli podsuwały mu parę obelg wraz z powodami, dlaczego mogły by być one kierowane w jego stronę.
A to nadzwyczaj go irytowało.
- Theo, orient! - brunet odwrócił się w stronę głosu Danny'ego, następnie łapiąc białą piłkę tuż przed twarzą. Od razu podał do jednego z bliźniaków, jednocześnie czując ból pleców.
Zacisnął szczękę podenerwowany i zszedł z boiska, po chwili kucając przy swojej torbie sportowej. Wygrzebał z niej butelkę oraz pomarańczową fiolkę i wyciągnął jedną tabletkę, od razu ją popijając wodą.
Czując jeszcze gorzki posmak pigułki, schował wszystko, wracając na boisko. Wzrokiem śledził podania chłopaków, dlatego zdziwił się, kiedy usłyszał głuchy dźwięk odbijania się piłki od murawy.
Odwrócił się w stronę drugiej połowy boiska, zauważając piłkę, która już szybko toczyła się niedaleko niego. Z westchnieniem podszedł, kijem podnosząc ją z ziemi.
- Siema - zacisnął szczękę, kiedy na przeciw siebie zobaczył młodszego blondyna.
Posłał mu zimne spojrzenie, podrzucając do niego jego własność.
- Wszystko w porządku? - Liam zmarszczył brwi.
Pierwsze.
Nim brunet zdążył odpowiedzieć mu w chamski sposób, obok nich stanął nikt inny jak Scott, na którego widok zielonooki miał ochotę własnoręcznie wykopać sobie grób.
- Co powiesz na mecz, Raeken? - Theo nieco zdziwił się, kiedy w głosie wyższego chłopaka nie wychwycił żadnego złośliwego tonu. Jednak utrzymał swój kamienny wyraz twarzy, posyłając brunetowi niezainteresowane spojrzenie.
- Jesteście aż tak zdesperowani? - prychnął zielonooki. - Grajcie sami.
Już miał się odwracać, by odejść, ale zatrzymał go głos McCalla.
- Dawno nie graliśmy razem. Jestem po prostu ciekawy, jak trzymają się bliźniacy i Danny. Oraz Jackson, rzecz jasna - mówił ciemnooki, podczas gdy Theo zaciskał palce na rękojeści kija.
A gdyby tak się zamachnąć i uderzyć go w ten pusty łeb?
- Myślę, że nie jesteśmy zainteresowani - brunet spojrzał przez ramię na Dereka, który stanął obok niego.
- Czyli tchórzycie? - wyszczerzył się Scott, a Raeken dostrzegł złośliwy błysk w jego oczach.
Zapadła cisza, a ponad ramieniem McCalla zielonooki zobaczył resztę chłopaków. Po chwili uświadomił sobie, że za jego plecami murem stoją także jego znajomi.
- Czego chcesz? - Theo rozpoznał głos Ethana gdzieś za sobą.
- Jeden mecz - odpowiedział mu ciemnooki.
- Jest nas po równo, szanse są wyrównane - dodał Stiles, a Raeken widział jak syn szeryfa patrzy na Jacksona.
- Bez sędziego będzie trudno o przestrzeganie zasad - mruknął Aiden. - Zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie pozycji.
- Ustalmy, że oprócz bramkarzy, każdy jest midi i załatwione. Nie trzeba będzie nikogo pilnować - odezwał się Isaac.
- No chyba, że tchórzycie - odezwał się znowu Stilinski.
- Dobra - wypalił Jackson.
- Stul pysk, Whittemore - warknął Theo, posyłając mu znaczące spojrzenie. Jednocześnie miał ochotę uderzyć się z otwartej dłoni w twarz, nie mogąc uwierzyć, że chłopak dał się tak łatwo sprowokować.
- Spierdalaj, Raeken - prychnął. - Gramy. Kto zaczyna?
Mecz trwał już ponad dwie godziny. Rywalizacja była zacięta, przez długi czas utrzymywał się remis albo wyniki obu drużyn wahały się co dwa punkty, bądź mniej. Sęk w tym, że wygrać miała grupa z przewagą pięciu.
A Liam właśnie dziękował w duchu, za tak chłodny początek października. Był przekonany, że gdyby rozgrywali ten mecz zaledwie dwa tygodnie wcześniej, teraz lepiliby się od potu. Na szczęście zimny wiatr chłodził ich co chwila, dzięki czemu jeszcze się nie przegrzali z wysiłku.
Dunbar właśnie biegł równolegle ze Scottem przez połowę boiska przeciwnej drużyny. Udało mu się uwolnić spod obrony, a McCall do niego podał, kiedy natknął się na jednego z bliźniaków. Blondyn już miał odbierać podanie, kiedy coś mu mignęło przed oczami.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to Theo przechwycił piłkę i właśnie wymijał Isaaca, który stał na obronie.
- Jakim cudem ten skurwiel może tak szybko biegać? - niebieskooki przeniósł wzrok na zirytowanego Scotta. - To boisko ma sto dziesięć jardów.
- Nie wiem - wymamrotał niższy. Od początku meczu nie mógł skupić się na niczym przez pytanie, dlaczego Theo znowu jest na niego zdenerwowany, które chodziło mu cały czas po głowie.
Nie miał pojęcia, co znowu zrobił. Przecież jeszcze wczoraj w barze rozmawiali normalnie, a dzisiaj miał wrażenie, jakby znowu cofnęli się do szorstkich stosunków z początku ich relacji.
- Zajebiście - głos Scotta znowu wyrwał go z rozmyśleń. - Teraz mamy czterdzieści trzy do czterdziestu. Przegrywamy. Mówiłeś, że Corey jest dobry na bramce.
- Bo jest, ale przypominam ci, że oni są starsi od nas - stwierdził Liam. - Na miejscu Bryanta, uciekałbym na sam widok Dereka w ataku. Corey robi dobrą robotę, tak samo Nolan. Ale oni po prostu są za dobrzy.
- Ta - burknął McCall. - Zostań na ataku, ja wracam na obronę i następnym razem uważaj na Raekena.
Dunbar skinął głową i szybko wzrokiem odnalazł, kto ma piłkę. Nie zadowolił go fakt, że to Jackson, niebezpiecznie blisko ich bramki. Jednak, stosując się do polecenia Scotta, został w obszarze ataku, jednocześnie spojrzeniem szukając Raekena.
Wreszcie zobaczył go, jak zatrzymuje się na przeciwległej stronie boiska. Minął się z jednym z bliźniaków, dokładnie tak, jakby zamieniali się teraz pozycjami. Liam odprowadził wzrokiem bliźniaka, a kiedy spojrzał z powrotem na Theo, dostrzegł jak brunet ciężko łapie oddech, przyciskając rękę do piersi, jakby to magicznie miałoby mu pomóc.
Wiedział, że zielonooki zawsze daje z siebie wszystko na boisku, jednak na treningach nigdy nie wyglądał tak mizernie, jak w tym momencie.
Starszy przymknął oczy, a blondyn zaczął poważnie zastanawiać się, czy dziewiętnastolatek zaraz tam nie zemdleje. Bez większego zastanowienia, skierował się w jego stronę, jednak w tym momencie poczuł jak ktoś na niego wpada.
Liam wylądował na murawie, w przeciwieństwie do starszego chłopaka, który zdołał utrzymać równowagę.
- Nie właź mi pod nogi - usłyszał rozdrażniony głos Jacksona. I kiedy stojący brunet już miał do niego niechętnie wyciągać rękę, niebieskooki usłyszał kolejny głos.
- Patrz jak łazisz - Stiles nieznacznie odepchnął Whittemore'a, stając pomiędzy nim, a leżącym nastolatkiem.
- Wal się, Stilinski - prychnął brunet, podczas gdy syn szeryfa pomagał wstać Liamowi. Następnie odwrócił się w stronę Jacksona, który z cynicznym uśmiechem dodał: - A nie, sory. Nie masz z kim. Chyba, że przerzuciłeś się na chłopaków, odkąd Lydia wybrała mnie.
Nim Dunbar zrozumiał co się dzieje, Stiles uderzył Whittemore'a jednocześnie go popychając, przez co wylądował na murawie.
Liam nie wiedział co zrobić, tylko sparaliżowany obserwował starszych chłopaków, których bójka właśnie się rozkręcała. Jackson z łatwością przygwoździł Stilinskiego do ziemi, teraz okładając pięściami.
Sekundę później pojawił się przy nich Scott, który siłą zepchnął Whittemore'a i siadając na nim okrakiem, zadawał mu cios za ciosem. Potem dołączyli się bliźniacy, którzy zajęli się McCallem, a Jackson z powrotem zaczął bić się z synem szeryfa.
Dunbar zrobił parę kroków w tył, podczas gdy dobiegli do nich jeszcze Isaac i Derek. Liam rozglądnął się po boisku, szukając pomocy u Nolana i Corey'a, którzy właśnie truchtem zmierzali w ich stronę.
Jednak pierwszy pojawił się Raeken, który najpierw rozdzielił bliźniaków i Isaaca. Potem dołączył Danny, który pomógł brunetowi uspokoić Scotta i Dereka, a w międzyczasie Nolan i Corey próbowali rozdzielić Jacksona i Stilesa.
Liam oszołomiony, stał tak z boku, przyglądając się tej całej szamotaninie i nawet nie rejestrował dźwięków. Widział tylko jak każdy na każdego krzyczy, a grupy chłopaków znowu się dzielą, na szczęście już zwiększając odległość między sobą.
Dunbar nie ruszał się ze swojego miejsca, teraz stał za plecami któregoś ze swoich znajomych i patrzył ponad jego ramieniem. Gwar agresywnych rozmów zlał się w jedno, a blondyn popatrzył na Raekena.
Starszy chłopak także mierzył go wzrokiem. To było jedno z tych spojrzeń, od których po plecach przechodzą zimne dreszcze, a człowiek chce zniknąć z powierzchni ziemi. Przeszywał go na wskroś swoimi zimnymi tęczówkami, jakby chciał przekazać blondynowi, że to jego wina.
I właściwie mu się to udało. Liam stał nieruchomo, nie potrafiąc przerwać kontaktu wzrokowego, jakby był zahipnotyzowany, a z każdą kolejną sekundą czuł wzrastające poczucie winy. No bo w końcu mógł od razu coś zrobić.
Teraz połowa chłopaków nosiła nieprzyjemne ślady bójki.
Wreszcie poczuł, jak ktoś go szturcha. Spojrzał ze zdziwieniem na Nolana i Corey'a zaraz obok. Z ich min od razu wyczytał, że mają ochotę się stąd ulotnić, zresztą podobnie jak on. Dlatego szturchnął Isaaca, następnie głową wskazując, że oni idą.
Lahey zrozumiał aluzję i po chwili wtrącił się do rozmowy, której Liam i tak nie słuchał. Jednak wiedział, że jego kuzyn postara się to wszystko zakończyć, a niebieskooki razem z Nolanem i Bryantem, skierowali się po swoje rzeczy.
Dunbar po prostu wiedział, że kiedy Scott zrozumie, że przeciwna grupa ma przewagę liczebną, szybciej zrezygnuje z bojowej postawy. Może i Liam lubił kickboxing oraz walki na ringu, jednak dzisiaj wyjątkowo nie chciał wszczynać bójek.
Nie, jeżeli po przeciwnej stronie był Raeken, który znowu za coś był na niego zdenerwowany.
Mimo wszystko, blondyn chciał utrzymać z nim dobre stosunki. W końcu włożył już trochę nerwów w to, by było znośnie pomiędzy nimi, a teraz wszystko mogło się posypać niczym domek z kart.
Poza tym był zakład.
***
Theo wysiadł z autobusu, wyciągając z kieszeni swojego e-papierosa. Włączył go, od razu się zaciągając.
Zostawił za sobą gęstą chmurę dymu, kierując się przed siebie w stronę parku, a sportowa torba obijała się o jego prawe biodro.
Pomimo, że była dopiero dwudziesta pierwsza, słońce zaszło już dawno, a ulice rozświetlane były tylko przez latarnie.
Znowu się zaciągnął, jednocześnie czując na ustach słodki smak liquidu.
Sam nie wiedział czy palił teraz przez nawyk, czy może stres, panoszący się po jego głowie.
Choć nigdy tego nie robił, zastanawiał się nad przyczyną spotkania, które zarządził Stiles. Prawdopodobnie wszystko byłoby w normie, gdyby nie fakt, że Stilinski był wyjątkowo poirytowany, kiedy rozmawiali przez telefon. To właśnie niepokoiło zielonookiego.
Wypuścił gęsty dym z ust, starając się nieco uspokoić.
Wreszcie znalazł się na chodniku pod parkiem, jednak nie zmierzał do niego wchodzić. Wśród zaparkowanych wzdłuż ulicy samochodów brunet rozpoznał charakterystycznego Jeepa syna szeryfa.
Ostatni raz się zaciągnął i wyłączył e-papierosa, chowając go do kieszeni spodni. Obszedł samochód Stilinskiego i wsiadł na miejsce pasażera obok kierowcy.
- Spóźniłeś się - oznajmił szatyn, włączając silnik.
- To akurat nie nowość - wymamrotał Raeken. - O co chodzi?
Stiles chwilę milczał, w międzyczasie włączając się do ruchu, a Theo utkwił wzrok za oknem. Jechali w ciszy, aż nie dotarli do pierwszych świateł, na których kierowca musiał się zatrzymać.
- O Jacksona - odezwał się Stilinski, a brunet zacisnął szczękę. - Potrzebuję parę informacji.
- Więc pytaj - rzucił zielonooki, obojętnym tonem maskując swoje rozdrażnienie.
- Ty masz mówić, ja mam tylko jedno pytanie - odpowiedział szatyn, ruszając spod świateł. - Nadal chodzi z Martin?
- On i Lydia to chyba nierozerwalna para - stwierdził Raeken, doskonale wiedząc, że zadziała tym na nerwy drugiemu chłopakowi. Jednak to nie zrobiło wrażenia na Stilinskim, albo przynajmniej nie dał tego po sobie poznać.
- Potrzebuję coś, co mogę użyć przeciwko niemu - oznajmił syn szeryfa.
- Chyba nie liczysz, że dla ciebie go wsypię? - prychnął Theo.
Stiles jakby go nie usłyszał, tylko wyciągnął smartfona z kieszeni, po parunastu sekundach przechylając rękę, by podać go zielonookiemu.
- Numer telefonu i informacje, o które prosiłem - powiedział chłodno szatyn, czekając aż drugi weźmie urządzenie.
- Nie poprzewracało ci się w głowie? - warknął brunet, patrząc to na niego, to na telefon.
- Nawet mnie nie denerwuj, Raeken - ciemnooki syknął żelaznym tonem.
- Ooo, a w drugą stronę to może działać? - Theo zaśmiał się sarkastycznie.
- Tak, bo syn szeryfa jest tylko jeden, a ja na ciebie mogę sobie znaleźć zastępstwo - Stiles spojrzał na niego poważnie, w międzyczasie chowając telefon. - Gadaj.
Zielonooki zacisnął szczękę, czując wzrastającą irytację. Doskonale wiedział, że Stilinski miał rację. To on tutaj był tym, który straci najwięcej, kiedy ich relacja zostanie rozwiązana.
Kurwa.
Nie wiedział, w jaki sposób Stiles chce użyć tych informacji. Było ryzyko, że trafi na fakt iż Whittemore bawi się w nielegalne walki, podobnie jak reszta chłopaków. I wszyscy razem by wpadli, tylko i wyłącznie przez niego.
A na to Raeken nie mógł pozwolić.
Nim się zorientował, syn szeryfa zatrzymał się na przystanku, na który zawsze odwoził zielonookiego, jeżeli się spotykali.
- Skoro nie masz ochoty dzisiaj rozmawiać - zaczął Stilinski - spotkamy się jutro o tej samej godzinie. Jeżeli uprzedzisz Whittemore'a, albo nie przyjdziesz, możesz spokojnie usunąć mój numer z telefonu.
Theo nie miał ochoty odpowiadać. Nawet nie skinął głową, tylko po prostu wysiadł z Jeepa, trzaskając drzwiami. Samochód odjechał niemal od razu, a brunet starał się utrzymać nerwy na wodzy.
Nie cierpiał, kiedy ktoś miał kontrolę nad sytuacją, a on był tylko marionetką, która nie mając wyboru, musiała robić co jej kazano. Wiedział, że Stilinski nie blefuje i rzeczywiście może zerwać ich znajomość.
Brunet zmarszczył brwi, kiedy poczuł cieplejsze powietrze przy dłoni. Spojrzał w dół i wzdrygnął się, gwałtownie zabierając rękę, gdy tylko zobaczył wąchającego go psa.
- Nic ci nie zrobi - Theo spiął mięśnie, rozpoznając rozbawiony głos młodszego blondyna.
- Weź ode mnie tego kundla - warknął zirytowany.
Nawet nie spojrzał na Dunbara, po prostu skierował się dalej chodnikiem, nieopodal widząc już swój dom.
- Ma imię, jakbyś zapomniał - stwierdził Liam niewzruszonym tonem.
Zielonooki nie odpowiedział, zaciskając szczękę. Nie liczył, że niebieskooki da mu spokój, raczej po prostu nie miał ochoty na konwersację z kimkolwiek.
- I znowu będziesz milczał? O co ci chodzi? Przecież w barze rozmawialiśmy normalnie - mówił blondyn, a równając z nim krok, pociągnął za sobą wilczaka. - Co znowu zrobiłem nie tak?
Czwarte.
- Siedziałeś tam wczoraj z nami - zaczął rozdrażniony brunet, przystając w miejscu. - I nie mogłeś, kurwa, powiedzieć, że banda Scotta też ma zamiar tam dzisiaj przychodzić?
- Zapomniałem - bronił się, stając na przeciw niego, a starszy zaśmiał się ironicznie na jego słowa.
- Skleroza? A może Alzheimer? - jego ton ociekał sarkazmem.
- Zapomniałem, no. Nie dociera do ciebie? - warknął Dunbar. - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzył?
Szóste.
Theo przewrócił oczami, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Jednak w następnym momencie wpadł na nowy pomysł i spojrzał znowu na młodszego.
Twarz bruneta była pusta, wyparta z emocji. Dokładnie tak, jakby gniew nagle gdzieś wyparował, co nieco zdziwiło Liama.
- Powiedzmy, że ci wierzę - mruknął bezbarwnym tonem, na chwilę zerkając na Storma chodzącego po trawniku. - Ale jest coś, co mógłbyś zrobić.
- I nie będziesz się na mnie gniewał? - blondyn uniósł brew, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak dziecinnie to zabrzmiało. Ale nie zamierzał się tym przejmować, za bardzo zależało mu na utrzymaniu dobrych kontaktów z zielonookim.
- Nadal jestem na ciebie wkurwiony, ale jak już wspominałem; powiedzmy, że wierzę w twoją sklerozę - Liam miał ochotę przewrócić oczami, jednak ostatecznie się powstrzymał, słuchając dalej słów starszego. - A wracając do tematu, to mam nadzieję, że potrafisz uważnie słuchać i obserwować. Bo potrzebuję, żebyś pilnował Stilesa.
Dunbar zmarszczył brwi ze zdziwienia.
- Mam być twoim szpiegiem, czy co? - prychnął. - Niby jak mam go "pilnować"?
- Normalnie - syknął Raeken, a blondynowi nie umknęło jego rozdrażnienie, które wciąż usilnie maskował obojętnością. - Słuchaj, czy wspomina coś o Jacksonie. Sam czasami poruszaj jego temat.
- Dlaczego? - wypalił młodszy.
- Nie przekroczyłeś dzisiaj limitu pytań, przypadkiem? - warknął na niego brunet. - Muszę po prostu wiedzieć, jakie Stilinski ma plany wobec niego. A ty przebywasz z bandą Scotta, więc będę wdzięczny, kiedy te informacje mi przyniesiesz.
- I niby jak mam ci to przekazywać? - Dunbar spojrzał na niego jak na debila. - Czasem nawet w szkole nie mogę cię złapać.
Raeken zacisnął szczękę, zdając sobie sprawę, że niebieskooki ma rację. Przeklął siebie samego, jednak doskonale wiedział, że nie ma wyboru.
- Istnieje jeszcze coś takiego jak rozmowa przez telefon - wymamrotał rozdrażniony brunet. Liam niemal od razu zrozumiał aluzję i wyciągnął urządzenie z kieszeni bluzy, po paru sekundach podając je starszemu chłopakowi. - Ostrzegam, że nie zawsze odpowiadam.
- Czemu? - zdziwił się niebieskooki. Milcząc, Theo oddał mu telefon, a Dunbar szybko sobie uświadomił, że przecież przekroczył limit pytań.
- Widzimy się w szkole - rzucił zielonooki, następnie wymijając blondyna.
Liam schował telefon, z niezadowoleniem oglądając się za odchodzącym brunetem. Kolejny raz żałował, że Raeken nie był zwyczajnym nastolatkiem, z którym mógłby zwyczajnie porozmawiać i nawiązać zwyczajną znajomość.
Blondyn był niemal przekonany, że przez miniony miesiąc już dawno mogli by mieć dobrą relację. Treningi już dawno mogłyby być lepsze, a Theo mógłby bez problemu siedzieć z nimi na przerwach lunchowych.
Jednak szybko sobie uświadomił, że wówczas zniknęłaby ta jego aura. Ten obojętny wyraz twarzy, puste oczy i pewność, z którą zawsze szedł prosto przed siebie z podniesioną głową.
I może właśnie to sprawiało, że Liam chciał coraz bardziej go poznać.
De facto, niewiele wiedział o tym chłopaku. Znał miejsce jego zamieszkania i pracy w tygodniu, wiedział, że lubi grać w lacrosse'a i trenować na siłowni, o ile można to tak nazwać - blondyn wciąż uważał jego technikę za stosunkowo głupią. Wiedział, że pali papierosy i nie tylko oraz widział, z jakimi ludźmi się zadaje.
Bo zdziwił się nieco, kiedy starszy oznajmił mu, że wszyscy jego znajomi trenują sztuki walki. Dlaczego on sam też nie chciał próbować?
W pewnym sensie, Theo był dla niego chodzącą zagadką. Nie był zwyczajny. Był inny. Tajemniczy.
A Liam cholernie nie lubił żyć w niewiedzy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro