Rozdział 22
Liam skrzywił się, kiedy zakładał koszulkę, schodząc na dół po schodach. Plecy bolały go niemiłosiernie po wczorajszym spotkaniu trójki chłopaków na boisku. Zresztą nie tylko plecy go bolały...
Wszedł do kuchni, w celu przygotowania sobie szybkiego śniadania. Całą grupką umówili się dzisiaj u Masona i wiedział, że nie ma za bardzo czasu na jedzenie. Zważywszy na fakt, że niewiele brakowało do południa.
- Cześć, już wróciłeś? - odezwał się, widząc swojego ojca, który siedział przy stole przed laptopem.
- Tak, nie planuj nic na jutrzejszy wieczór, zrobimy trening - oznajmił mężczyzna, a Liam wyszczerzył się zadowolony.
Mimo iż jego ojca nie było zaledwie parę dni, blondynowi już brakowało kickboxingu.
- Cześć wszystkim - do pomieszczenia weszła Malia, a Liam od razu stwierdził, że jego siostra będzie zaraz gdzieś wychodzić, sądząc po jej ubiorze. - Gdzie mama?
- Miała nocną zmianę w szpitalu, teraz pewnie śpi - odpowiedział ich ojciec.
- Jak nos? - dziewczyna zwróciła się do Liama, wyciągając sok z lodówki.
- A co się stało? - zainteresował się mężczyzna, patrząc na syna.
- Grałem wczoraj w lacrosse'a z chłopakami i Stiles uderzył mnie kijem - skłamał niebieskooki, zerkając na Malię.
Mieli uzgodnioną wersję ze wszystkimi. Młody Dunbar nie do końca chciał, by wyszło na jaw, że tak naprawdę się nie obronił przed atakiem. W końcu trenował kickboxing od dłuższego czasu i nie czuł się dobrze z myślą, że nie potrafił wykorzystać swoich umiejętności.
- Nie miałeś kasku? - zdziwił się ojciec.
- Nie mam swojego, to z wyposażenia szkoły - Liam wzruszył ramionami. - Przecież nie mam kluczy do szatni, żeby go sobie wziąć.
- Uważaj na siebie następnym razem - stwierdził mężczyzna, wracając do pracy na swoim laptopie.
Blondyn tylko skinął głową, przenosząc wzrok na zegar wiszący na ścianie.
- O cholera, już dwunasta? - uniósł brwi.
- No chyba wyraźnie widzisz? - spytała rozbawiona Malia.
Młody Dunbar zaklął pod nosem, a wychodząc z kuchni, biegiem skierował się do swojego pokoju.
Szybko przebrał się we wcześniej przygotowane rzeczy, a grymas bólu nie schodził z jego twarzy. Kilka siniaków na plecach i klatce piersiowej skutecznie utrudniały każdy ruch.
Po chwili już wychodził z domu, szybszym krokiem idąc tą samą drogą, co zawsze.
A jednocześnie myślami wciąż analizował poprzedni dzień.
Raeken znowu to zrobił. Uratował mu tyłek, nazwał go swoim szczeniakiem i wygłosił jakże refleksyjną mowę, której Liam i tak nie zrozumiał.
Jak można odczuwać tryumf, kiedy komuś puszczają nerwy? Dunbar zaczął poważnie rozważać, czy Theo przypadkiem nie jest masochistą.
Naprawdę intrygowała go nonszalancja i obojętność bruneta na otaczający go świat. Nie potrafił zrozumieć, jakim sposobem starszy zawsze chodzi z tym swoim cynicznym uśmiechem.
- Niefajne uczucie, co?
Blondyn przypomniał sobie słowa Raekena. Czuł się wtedy, jakby zielonooki czytał mu w myślach. Bo w końcu, skąd Theo mógłby znać to połączenie irytacji, bólu i bezsilności?
Liam wszedł na bogatą dzielnicę, wzrokiem od razu szukając domu przyjaciela.
Jednak czytanie w myślach nie wchodziło w grę. Dunbar szybko się domyślił, że starszy chłopak musiał być w podobnej sytuacji. I to prawdopodobnie niejednokrotnie.
Blondyn przeklął w myślach. Miał swoją grupkę znajomych. Masona znał od dziecka, Hayden nad wyraz polubił i nawet Corey był do zniesienia. A mimo wszystko, niebieskookiego ciągnęło do Raekena, który o ironio, widocznie starał się trzymać go na dystans.
Liam pokręcił głową, zażenowany swoim własnym zachowaniem. Wreszcie staną przed drzwiami domu Masona, do których od razu zapukał.
Po chwili otworzył mu gospodarz, a niebieskooki już w progu słyszał odpaloną grę, w którą zapewne grał Corey z Hayden.
- Siema - rzucił Dunbar, zbijając z ciemnoskórym piątkę na przywitanie.
***
Theo wyszedł z siłowni, naciągając kaptur na głowę.
Wieczór był chłodny. Słońce zachodziło coraz szybciej, więc o dwudziestej drugiej było już zupełnie ciemno. Jednak to nie przeszkadzało brunetowi. Był wykończony po treningu i myślał tylko o tym, żeby wrócić do domu i pójść spać.
Przeszedł na drugą stronę ulicy, kierując się na przystanek autobusowy.
Już miał wyciągać paczkę papierosów, kiedy poczuł wibracje telefonu w kieszeni spodni. Zmarszczył nieznacznie brwi i wyciągnął urządzenie, od razu odbierając.
- Co jest? - odezwał się ochrypłym głosem.
- Sprawa - rozpoznał głos Dereka, który najpewniej jechał samochodem, sądząc po szumie w tle. - Co robisz?
- Idę - odpowiedział spokojnie zielonooki.
- Nawet mnie nie wkurwiaj, Raeken - warknął Hale.
- Pytałeś to odpowiadam, o co ci chodzi? - Theo uśmiechnął się rozbawiony pod nosem, postanawiając podrażnić trochę Dereka.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - syknął starszy.
- Kiedy nauczyłeś się czytania w myślach? - brunet uniósł brew, stając przy przystanku.
- Raeken - szatyn warknął ostrzegawczo.
- Czego, Hale? - ciągnął zielonooki, w najlepsze grając na nerwach Dereka.
Wyszczerzył się, kiedy w słuchawce usłyszał głębokie westchnienie zirytowanego szatyna.
- Gdzie jesteś? - spytał już opanowanym tonem, a dziewiętnastolatek usłyszał, jak wrzuca wyższy bieg.
- Na przystanku - odpowiedział Theo.
- Przysięgam, że urwę ci łeb przy najbliższej okazji - wywarczał ponownie rozdrażniony Hale.
- Nie przesadzaj, Der, przecież wiem, że mnie kochasz - stwierdził ze śmiechem Raeken.
- Pff, nie twoja liga, T - słysząc to, brunet prychnął na jego słowa. - Wróć na ziemię i zacznij normalnie myśleć. Zakochałeś się w kimś, czy jak?
- Oczywiście, w tobie od pierwszej klasy liceum, nie pamiętasz? Szkoda, że to był tylko rok - głos Theo ociekał sarkazmem.
- Było minęło, nie przewija się do tyłu video - odpowiedział niewzruszony Derek.
- To i tak ty wtedy zjebałeś - stwierdził Raeken.
- Odezwał się aniołek z różkami - syknął zirytowany Hale. - Możemy wreszcie porozmawiać na poważnie?
- Dobra, o co chodzi? - zielonooki spoważniał, opierając się o szklaną szybę pustej wiaty przystankowej. - Bo wątpię, żebyś dzwonił do mnie po dwudziestej drugiej tylko po to, żeby porozmawiać o życiu.
- I masz rację - oznajmił szatyn, a młodszy usłyszał głośniejszy pomruk silnika jego camaro. - Chciałem zapytać, czy jedziesz ze mną na walki. Josh prosił o sprawozdanie na temat swojego nowego przeciwnika.
- Po co ja ci jestem tam potrzebny? Poza tym, on sam nie może pojechać? - westchnął Theo.
Był zmęczony po treningu i nie miał za bardzo ochoty na szwendanie się dzisiejszej nocy.
- Bo ja i tak tam będę, a on zasłonił się studiami - wyjaśnił Hale. - A ty mi jesteś potrzebny do towarzystwa.
- Masz tam pełno znajomych - stwierdził Raeken, próbując wymigać się od tego spotkania. Po prostu chciał już do domu.
- Nie bądź taki, T - zaczął Derek swoim proszącym głosem. - Wiem, że to lubisz.
- Oglądać jak ktoś się napierdala? Nie, nie bardzo - prychnął brunet.
- Chyba raz możesz się dla mnie poświęcić? - ciągnął piwnooki.
- Żeby to, kurwa, było raz - warknął Theo. - Naucz się liczyć, później pogadamy.
Mówiąc to, rozłączył się, bez żadnego uprzedzenia. Uśmiech rozbawienia sam cisnął mu się na usta - doskonale wiedział, że Derek dostaje białej gorączki, kiedy ktoś tak robi.
Schował telefon do kieszeni i już miał siadać na ławce przystanku, kiedy czarne camaro wjechało na zjazd.
- Nie no, jaja sobie robisz? - Raeken spojrzał na Hale'a przez odsuniętą szybę.
- Nie - wyszczerzył się szatyn. - Wsiadaj, nie gadaj.
Theo wymruczał pod nosem wiązankę przekleństw, wsiadając na miejsce pasażera obok kierowcy.
- Jesteś upierdliwy - warknął zielonooki, rzucając na tył swoją sportową torbę.
- A ty chamski - odpowiedział niewzruszony szatyn, włączając się do ruchu. - Wiesz, że nie ładnie jest się tak rozłączać?
- Wiesz, że mam to w dupie? - Raeken posłał mu rozdrażnione spojrzenie.
- Szybka zmiana nastrojów, okresu dostałeś? - Derek wyglądał, jakby mówił na poważnie.
- Nie tylko ja - brunet zlustrował go krytycznym wzrokiem.
- Nie chcę tam jechać - dodał po chwili.
- Już trochę za późno - uśmiechną się rozbawiony piwnooki.
- Ile tam będziemy? - westchnął Theo.
- A co, dostałeś wreszcie opierdol od rodziców za późne wracanie do domku? - Hale uśmiechnął się chamsko.
- Dokładnie. Teraz mam wracać albo normalnie, albo w ogóle - oznajmił obojętnym tonem.
- Kiedy wreszcie pozwolisz mi grzecznie porozmawiać z twoim ojcem? - spytał szatyn.
- Nie wtrącaj się - uciął Raeken.
Tak właśnie najczęściej kończyły się ich rozmowy, na temat sytuacji dziewiętnastolatka. Derek jako jedyny wiedział o wszystkim, co z początku wcale nie pasowało Theo. Doskonale wiedział, że ta "grzeczna rozmowa" wcale nie będzie kulturalna. Znał Hale'a i wiedział, że kiedy ktoś przekroczy granicę, chłopak wcale nie szczędzi sobie rękoczynów.
Znał też swojego ojca i wiedział jakie byłyby skutki. W końcu albo za to wszystko oberwałoby się Theo, albo zadzwoniłby na policję. A Raeken już dobrze wiedział, że gdyby mundurowi wzięli Dereka pod lupę, szatyn miałby bardzo bogatą kartotekę.
Dlatego zawsze kazał starszemu trzymać się z daleka. Wystarczyło, że on cierpiał w tym wszystkim. I wolał, by tak pozostało. W końcu kiedyś coś wymyśli i się stamtąd uwolni.
Kiedyś.
- Dlatego nie chciałeś jechać? - odezwał się Derek, przerywając ciszę panującą w samochodzie.
- Nie, jestem po prostu zmęczony po treningu - westchnął zielonooki, przecierając twarz dłońmi. - A o tym, to właściwie zapomniałem. Teraz już nie za bardzo mam drogę odwrotu - wymamrotał, spoglądając na zegarek.
- Przenocujesz u mnie - Hale wzruszył ramionami.
- I tak bym się do ciebie wpakował - odpowiedział Theo, jakby to było oczywiste.
Szatyn parsknął na jego słowa, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Niech zgadnę, będę musiał jeszcze podwieźć cię do domu po rzeczy i odwieźć do szkoły? - zapytał piwnooki.
- Sam się w to wpakowałeś - uśmiechnął się brunet.
Zatrzymali się na obwodnicy, przy jednym z wejść do lasu. Niemal równocześnie wysiedli z samochodu, kierując się na drugą stronę ulicy. Panujący mrok był rozświetlany tylko dzięki latarniom ulicznym, po przeciwnej stronie drogi.
Chłopacy weszli na żwirowy parking, kierując się w stronę głównej ścieżki. Theo niemal nie zwrócił uwagi, na czarny samochód, samotnie stojący w oddalonej części parkingu. Jednak był tu zbyt wiele razy, doskonale wiedział, że w aucie siedzi informator organizatorów.
Weszli na główną ścieżkę. Teraz wszelkie światło z ulicy nie docierało za linię drzew, a ich oczy już zupełnie przyzwyczaiły się do panujących ciemności. Theo uniósł głowę, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. Miał ochotę znaleźć się na swoim wzgórzu i przeleżeć tam resztę nocy - pogoda była idealna do oglądania gwiazd.
Szedł tak z zadartą głową i nawet się nie zorientował, kiedy wpadł na Dereka, który skręcał na boczną ścieżkę.
- Patrz jak łazisz - rzucił szatyn, ciągnąc dziewiętnastolatka za sobą.
Theo tylko z westchnieniem pokręcił głową, posłusznie idąc za piwnookim wydeptaną dróżką. Co chwila musieli uchylać się przed niskimi gałęziami drzew. Raeken wyjątkowo nie przepadał za drogą do miejsca walk.
Wreszcie wyszli na polanę. Na samym jej środku stał stary dom, z oknami zabitymi deskami, a dach w niektórych miejscach załamywał się do środka. Obaj chłopacy widzieli prawy profil podniszczonego budynku. Główne wejście znajdowało się od frontu, jednak oni kierowali się do tego bocznego.
***
Theo stał pod ścianą ze złożonymi rękoma, podczas gdy Derek opierał się o barierkę, uważnie obserwując walkę.
To nie tak, że bruneta brzydził widok krwi, czy nie lubił patrzeć na krzywdę innych. Nic z tych rzeczy. Po prostu nie widział nic interesującego w starciu dwóch ludzi, którzy najchętniej zabiliby się nawzajem.
Zielonooki i Derek stali na miejscu dla osób uprzywilejowanych. Mieli stąd doskonały widok na ring - znajdujący się na podwyższeniu - oraz wszystkich ludzi, którzy dopingowali swoich faworytów.
Nastała kolejna przerwa dla walczących, a Hale z westchnieniem, oparł się o ścianę obok bruneta.
Raeken nie zwrócił na niego większej uwagi, rozglądając się po pomieszczeniu. Mimo, że był tu już nie raz, wciąż zastanawiał się, jakim cudem komuś udało się zmieścić tutaj to wszystko, zważywszy na fakt, iż znajdowali się pod ziemią.
Z tego co wiedział, niegdyś znajdował się tu dwupoziomowy bunkier bogatej rodziny, do której należał dom na powierzchni. Wszystkie rzeczy zostały stąd usunięte, a podłoga, która dzieliła piętra została wyburzona, o czym świadczyły ślady na ścianach. Wstawiono ring i parę miejsc dla uprzywilejowanych. Były stąd tylko dwa wyjścia.
Theo nie miał pojęcia, jak to wszystko działa. Wiedział tylko, że ludzie płacą za oglądanie tych walk oraz, że on i Derek tego nie musieli robić. Podobnie jak bliźniacy, Jackson, Josh i ich znajomi. W końcu cała piątka była stałymi uczestnikami.
Rozpoczęła się kolejna runda.
- On żadnej techniki nie ma - Hale zmarszczył brwi, a brunet ledwo go dosłyszał, przez tłum wrzeszczących ludzi.
- Który? - westchnął zielonooki, przenosząc wzrok na ring.
- Ten z białymi rękawicami - Raeken spojrzał na wskazanego zawodnika.
Chwilę przyglądał się chłopakowi. Wydawał się być w jego wieku, może trochę starszy. Zielonooki nie znał się na żadnych technikach ani rodzajach sportów walki. Nie wiedział czy chłopak źle trzyma gardę, czy nie. Nie wiedział czy poprawnie wyprowadza kopnięcia, czy też nie. Wiedział jedynie, że podczas walki panowała tylko jedna zasada na tym ringu.
Nie można zabić przeciwnika.
- Który wygra? - spytał brunet, patrząc na Hale'a stojącego obok.
Piwnooki siedział w tym wszystkim od dawien dawna. Theo pamiętał, że gdy poznał go jak sam chodził do pierwszej klasy liceum, starszy chłopak miał już rok za sobą. W efekcie końcowym, wychodziło ponad cztery lata wzlotów i upadków Dereka.
Jednak nim szatyn zdążył mu odpowiedzieć, jarzące się żółte dotąd świata, zaczęły migać czerwoną barwą.
- Kurwa mać - warknął Hale, a Raeken spojrzał na niego zdziwiony.
- Co jest? - dziewiętnastolatek zmarszczył brwi. Taka sytuacja nigdy się nie zdarzyła, kiedy tu był.
- Psy zaraz tu będą - Theo zesztywniał na moment.
Teraz zaczął rozumieć panikę tych wszystkich ludzi, którzy pchali się do wyjścia. I jednocześnie wiedział, że na pewno ktoś tej nocy zostanie złapany.
Nim się obejrzał, poczuł jak Derek ciągnie go za nadgarstek. Nie opierał się, podążał za starszym chłopakiem, przeciskając się przez tłum ludzi. Czuł jak wzrasta mu adrenalina, a tętno mimo woli przyspiesza.
Wypadli przez żelazne drzwi, które prowadziły do wąskiego przejścia. Hale wreszcie puścił Raekena i teraz obaj biegli przez ciemny korytarz, w którym odbijało się echo ich kroków. Po chwili Theo rozpoznał, że są na zewnątrz, tylko i wyłącznie dzięki chłodnemu powietrzu.
Oczy musiały przyzwyczaić się do mroku, jednak nie było na to czasu. Czerwono-niebieskie światła radiowozu migały za ich plecami, a brunet słyszał krzyki ludzi.
Derek już miał biec w stronę ścieżki, z której przyszli jednak zielonooki w ostatnim momencie pociągnął go za ramię.
- Tędy! - zarządził, kierując się w stronę gęstych drzew. Hale nie miał zamiaru protestować. Skoro młodszy miał lepszy pomysł, wolał mu zaufać.
Teraz w mroku biegli przez las. Bez żadnej ścieżki, co chwila uchylając się przed gałęziami i innymi zaroślami.
Theo słyszał swój przyspieszony oddech i szelest ściółki pod butami oraz szatyna za sobą. Miał wrażenie, że w ciszy nocnej robią tyle hałasu, że policja bez problemu by ich usłyszała.
Raeken orientował się w terenie tylko i wyłącznie dzięki swojej pamięci i miał nadzieję, że ona go nie zawiedzie. Jednak kiedy poczuł, że grunt zaczął wznosić się do góry, nie miał już żadnych wątpliwości.
Po chwili już wybiegli spomiędzy drzew i obaj znaleźli się na wzgórzu, z dala od miejsca walk i radiowozów policyjnych. Ciężko łapali oddech, stojąc przez moment w ciszy.
Derek najpierw uśmiechnął się z ulgą, a następnie zaczął po prostu śmiać się szczerze.
- Jesteś pojebany - stwierdził Theo, któremu uśmiech rozbawienia sam cisnął się na usta.
Zmęczony, położył się na trawie, wciąż nierówno oddychając. Szatyn ułożył się obok niego, z głupim uśmiechem na twarzy.
- Na przypale albo wcale, jak to mówią - odezwał się, patrząc w gwiazdy, podobnie jak Raeken.
- Nie wierzę, że chciałeś wracać tą samą drogą - prychnął brunet z rozbawieniem. - Dam sobie rękę uciąć, że wezwali wsparcie, jak tylko ogarnęli, co tam się dzieje.
- Widzisz, dobrze, że cię zabrałem ze sobą - wyszczerzył się piwnooki.
- Oczywiście, gdyby nie ja, wpakowałbyś się w paszczę lwa - stwierdził młodszy. - Zresztą jak zawsze.
- Nie przesadzaj - zaśmiał się Derek, żartobliwie uderzając bark zielonookiego.
Theo z rozbawieniem pokręcił głową, skupiając się na gwiazdach.
- Strzelec - Hale wskazał na gwiazdozbiór, na który Raeken od razu spojrzał.
Uśmiechnął się pod nosem, następnie znowu błądząc wzrokiem po gwieździstym niebie.
- Jestem ciekawy, co teraz będzie z tymi waszymi walkami - mruknął brunet.
- Sam się zastanawiam - odpowiedział piwnooki, podnosząc się do siadu. Wzrokiem szybko zbadał panoramę miasta. - To zależy, ile ludzi złapią i kto się wygada.
- Przynajmniej przez trochę będzie spokój - stwierdził Theo.
- Ta - wymamrotał szatyn.
Chwilę trwali w ciszy. Raeken oglądał gwiazdy, a Derek panoramę miasta i cały krajobraz dookoła.
Brunet westchnął cicho.
Dawno z nikim nie siedział na tym wzgórzu. Przeważnie przychodził tu sam i do samotności się przyzwyczaił.
Traktował to miejsce jako swoją oazę spokoju, gdzie nikt mu nie przeszkadzał. Dlatego też, mimo relacji jaką miał z Halem, miał nadzieję, że starszy chłopak tu nie będzie przychodził.
Choć z drugiej strony, znał dobrze szatyna i wiedział, że na nim takie widoki nie wywierają większego wrażenia.
- Wracamy? - odezwał się Derek, zerkając na zielonookiego.
W odpowiedzi, Theo tylko skinął głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro