Rozdział 19
- Gdzie idziecie? - ośmiolatek stanął na schodach, obserwując swoje rodzeństwo. - Późno jest przecież.
- Właśnie o to chodzi - oznajmił szesnastolatek, zakładając kaptur swojej bluzy. - Chcesz iść z nami?
- To zły pomysł, Tyler - stwierdziła czternastolatka, która właśnie sznurowała buty.
- Nie przesadzaj, Tara - starszy przewrócił oczami. - Noc jest ciepła. To jak, Theo, chcesz iść z nami?
Ośmiolatek energicznie pokiwał głową, biorąc się za zakładanie swoich butów. Po chwili już cicho wychodzili z domu, uważając by nie obudzić rodziców.
Szli w ciszy przez dobre trzydzieści minut, a ich trio prowadził Tyler, który znał drogę na pamięć. Najpierw przeszli przez oświetloną obwodnicę, następnie wchodząc na zacienioną, żużlową ścieżkę w lesie. W panującym mroku dało się słyszeć ciche pohukiwanie sowy, szum liści drzew poruszanych przez wiatr oraz ich kroki na żwirze.
W końcu jednak piwnooki skręcił w las na dróżkę, wydeptaną przez ludzi i zwierzęta. Najmłodszy zatrzymał się, nie wchodząc za linię drzew.
- Co jest? Mały Theo się boi? - Tyler zatrzymał się, patrząc na brata z rozbawieniem.
Młody milczał, wypatrując ruchu pomiędzy drzewami. Tara wyciągnęła do niego rękę, a brunecik dopiero przeniósł na nią wzrok. Chwycił jej dłoń, teraz idąc przez las obok siostry.
- Długo będziemy tak iść? - spytał zielonooki, ściskając rękę brunetki.
- Jeszcze kawałek - odpowiedział najstarszy.
Ośmiolatek uświadomił sobie, że teraz ścieżka prowadzi nieco pod górę. Widział niewiele, tylko kontury drzew, spomiędzy których nawet nie byli w stanie zobaczyć księżyca, który wisiał wysoko na nocnym niebie.
Wkrótce wyszli na polanę, a Theo dopiero po chwili zorientował się, że są na wzgórzu. Tyler usiadł na trawie, a zaraz obok niego brunetka i zielonooki.
- I co tutaj robimy? - spytał najmłodszy, patrząc to na brata, to na siostrę.
- Siedzimy - mruknął piwnooki.
- I oglądamy gwiazdy - dodała dziewczyna i w tym momencie ośmiolatek zadarł głowę do góry, a jego oczom ukazało się bezchmurne niebo, nakrapiane tysiącem gwiazd.
A ten obraz dokładnie wyrył się w pamięci Theo...
Raeken otworzył oczy, czując, jak coś łaskocze jego prawą rękę, która zwisała ze skraju kanapy. Podniósł się do siadu, zaglądając na dywan przed sofą.
- Cześć, Crow - uśmiechnął się pod nosem, a wstając z kanapy, wziął czarnego kocura na ręce.
Głaszcząc go po pyszczku, wyszedł z pustego salonu, kierując się do kuchni.
- Gdzie tu z tym sierściuchem? - odezwał się Jackson, który jadł śniadanie razem z Joshem i Tracy.
- Uważaj, bo pecha dostaniesz i zakrztusisz się żarciem - prychnął Josh, a jego dziewczyna parsknęła śmiechem.
Raeken, opierając się o blat, uśmiechnął się pod nosem i przytulając kota bardziej do siebie, cmoknął go w pyszczek.
- Też dostanę buzi? - do kuchni wszedł Derek, który ze schodów najwyraźniej wszystko widział przez otwarte drzwi.
- Spieprzaj - prychnął Theo, dalej głaszcząc kocurka. - Jesteś pewien, że wytrzeźwiałeś przez noc?
- Już nie rób ze mnie takiego pijaka - mijając bruneta, Hale uderzył go żartobliwie w bark.
- Jackson nazwał Crow'a sierściuchem - wymruczał Raeken.
- Konfident - burknął Whittemore, posyłając zielonookiemu wrogie spojrzenie.
- Ja ci dam sierściuch, w pysk chcesz? - warknął Derek, a wyglądał, jakby mówił zupełnie poważnie. - Będziesz wyglądał jeszcze gorzej niż teraz.
- No bo gdzie z kotem do kuchni? - oburzył się Jackson. - Nie chcę mieć futra w jedzeniu.
- Mój dom, moje zasady - oznajmił Hale.
Whittemore jeszcze raz wrogo spojrzał na Theo, który wystawił mu język.
- A wy co? - do pomieszczenia weszli zaspani bliźniacy.
- Kłócą się, jak zawsze - wyjaśniła rozbawiona Tracy, a wstając od wyspy kuchennej, wzięła się za zmywanie swojej miski.
- Która godzina? - Raeken zmienił temat, uświadamiając sobie, że nie słyszał swojego budzika.
- Siódma - rzucił Aiden, który siadając obok swojego brata, wyciągnął telefon. - Siódma szesnaście.
Poprawił się, a Theo zaklął w myślach, wzrok spuszczając na Crow'a. Kot dla zabawy właśnie próbował ugryźć go w środek dłoni, którą przytrzymywał łapami. Brunet zrobił mu przysługę i podsunął pod nos jeden z palców, niemal od razu czując na skórze kły kocura.
Zielonooki zastanawiał się chwilę, czy iść do szkoły. Teoretycznie miał wymówkę, by odpuścić sobie dzisiejsze lekcje. W końcu jego autobus już odjechał, nie wspominając o tym, że torbę z zeszytami zostawił wczoraj w domu jeszcze przed pracą. Jednak z drugiej strony, wczorajszego wieczoru wypił mało, więc nie miał kaca, poza tym doskonale zdawał sobie sprawę, że powinien w tym roku mieć jak najmniej nieobecności.
- Nie macie dzisiaj wykładów? - Derek zmienił temat rozmowy, a Raeken dopiero uświadomił sobie, że nie słuchał o czym mówią.
- Erica i Lydia już pojechały - odpowiedział Jackson.
- A wy? - gospodarz spojrzał na chłopaków siedzących przy wyspie kuchennej i Tracy.
Bliźniacy niemal równocześnie wzruszyli ramionami.
- Wezmę od kogoś notatki - stwierdziła dziewczyna.
- Ja tak samo - rzucił Josh.
- A ty, T? Nie powinieneś zbierać się do szkoły? - Hale uniósł brew, a dziewiętnastolatek odstawił kocura na podłogę, otrzepując swoją koszulkę z sierści.
- Nie wiem - wzruszył ramionami, nie zwracając większej uwagi na skrót, jakim posłużył się piwnooki.
- Zostałeś w Beacon Hills High School? - Ethan spojrzał na niego zdziwiony.
- Ty to masz zapłon - prychnął rozbawiony Raeken. - Mówiłem wam to jeszcze w wakacje.
- Pewnie był tak najebany, że nic nie pamięta - rzucił Aiden, za co dostał od brata w potylicę.
- Odezwał się król trzeźwości - warknął drugi bliźniak, kiedy tamten odruchowo rozmasowywał tył głowy.
- Tym bardziej powinieneś nie opuszczać lekcji - Derek wrócił do tematu, zwracając się do zielonookiego.
- Dzięki za troskę, ale sam sobie poradzę - mruknął Theo.
- Tak jak w poprzednim roku? - zakpił Jackson.
- Stul pysk, Whittemore - warknął na niego brunet.
- Obaj się zamknijcie - nakazał Hale. - A ty, Raeken, zbieraj się. Podrzucę cię do szkoły.
- Ale...
- Żadne "ale", tylko ruszaj ten swój zgrabny tyłek.
***
- Co cię tak wzięło na to patio? - Mason zwrócił się do Liama, siadając przy wolnej ławce.
- Nie lubisz jeść na świeżym powietrzu? - spytał sztucznie blondyn.
- Chyba świeżym smogu - prychnął Corey, siadając obok ciemnoskórego.
- Coś w tym jest - mruknęła rozbawiona Hayden.
Dunbar przewrócił tylko oczami, zabierając się za jedzenie, tak jak reszta. Ze swojego miejsca miał idealny widok na wejście, dlatego też uważnie obserwował, kto przechodzi przez drzwi.
Wciąż był ciekawy, gdzie Theo spędza swoje przerwy na lunch oraz po wczorajszej rozmowie przypomniał sobie, że nadal nie oddał mu kartkówki.
- Co tak słabo wczoraj na treningu? - odezwał się Corey, a Liam spojrzał na niego zdezorientowany. - Raeken już się tobą znudził, czy jak?
- Decyzja trenera - mruknął blondyn, a pozostali spojrzeli na niego z zainteresowaniem. Westchnął cicho, zaczynając wyjaśnienia: - Stwierdził, że za bardzo sobie przeszkadzamy na boisku. Nie chce mieć konfliktów w drużynie. Nieważne jakie są składy, my zawsze mamy być po jednej stronie.
- Szkoda - Bryant zmarszczył nos z niezadowoleniem. - I co ja teraz będę robił na bramce? Tak to chociaż oglądałem wasze spiny.
- Debil - zaśmiał się Mason. - A wczoraj co robiłeś tak długo po treningu? - ciemnoskóry zwrócił się do Liama. - Chyba z pół godziny na ciebie czekaliśmy.
- Rozmawiałem z Raekenem - wzruszył ramionami.
- Wow, nie pozabijaliście się? - parsknął Corey.
- I tak nie mogłem z nim normalnie porozmawiać - westchnął Dunbar.
- A po co tak w ogóle go zaczepiłeś? - Hayden spojrzała zdziwiona na blondyna obok.
- Próbowałem się dowiedzieć, dlaczego się na mnie uwziął - wyjaśnił Liam.
- I co? - Mason uniósł brew.
- I nic - mruknął niebieskooki. - Oznajmił, że decyzja trenera niewiele zmieni. Zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, wsiadł do autobusu i tyle go widziałem.
- Autobusu? - zdziwiła się Hayden.
- Jak jechaliśmy dzisiaj rano do szkoły, widzieliśmy jak Raeken wysiadał z zajebistego camaro - stwierdził z uśmiechem Corey. Liam domyślił się, że chłopak interesuje się samochodami.
- Nie jego - prychnął blondyn. - Tylko Dereka Hale'a. Niemiły typ.
- A ty skąd to wiesz? - Mason uniósł brew. - Znasz nową osobę i mi nie powiedziałeś? Jestem zawiedziony.
- Nie przesadzaj - niebieskooki przewrócił oczami. - Typ ma dwadzieścia dwa lata, poza tym on wręcz morduje wszystkich wzrokiem.
- Dwadzieścia dwa? - zdziwiona Hayden uniosła brwi.
- Sam się zastanawiam, skąd Raeken zna tego gbura - mruknął Liam. - Dobra, skończmy temat, co wy na to?
- Jestem za - powiedziała Romero. - To na co idziemy do kina?
Dunbar już nie słuchał ich rozmowy. Wzrok zawiesił na drzwiach szkoły. Uważnie przyglądał się wszystkim osobom, jednak nigdzie nie rozpoznał bruneta. Następnie spojrzał na okna, przez które mógłby zobaczyć uczniów siedzących na schodach. Jednak były one puste i Liam już miał odwracać wzrok, kiedy ruch zwrócił jego uwagę. Wkrótce dojrzał bordową bluzę i torbę, przewieszoną przez ramię bruneta, który wchodził na wyższe piętro.
- Zaraz wracam - oznajmił Dunbar, wstając od stołu.
- A ty gdzie? - Mason spojrzał zdziwiony na blondyna, który już szedł w stronę wejścia do szkoły.
- Do toalety - rzucił szybką wymówkę.
Po chwili już wchodził do budynku i od razu skierował się na schody, na których widział bruneta. Ku zdziwieniu siedemnastolatka, korytarze w tej części szkoły były puste i nawet nie było słychać żadnych rozmów.
Wchodził na kolejne stopnie, mając nadzieję, że zaraz spotka Theo, jednak im wyżej się znajdował, tym szybciej tracił nadzieję. Zielonooki mógł wejść na którekolwiek piętro i Liam zdawał sobie sprawę, że nie ma szans, żeby dogonić starszego chłopaka. Z westchnieniem, zaczął wracać na patio.
Postanowił, że spróbuje następnym razem.
***
Raeken wysiadł z autobusu na obwodnicy. Oświetlony był tylko pas ulicy przy chodniku, po drugiej stronie już zaczynał się las, który rzucał cień na asfalt drogi.
Ruchu nie było praktycznie w ogóle. Na chodniku był tylko Theo, choć nawet nie fatygował się, by sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie idzie za jego plecami.
Szedł przed siebie, w stronę pasów na drugą stronę ulicy. Nie przejmował się późną porą, właściwie rzecz ujmując, nawet nie miał chęci wracać do domu.
O ile tamto miejsce mógł jeszcze nazywać domem.
Przeszedł przez pasy i znalazł się na żużlowej ścieżce. Kamyczki żwiru chrzęściły pod jego butami, a Theo wsłuchiwał się w głuchą ciszę panującą dookoła. Nie przejął się tym za bardzo, choć las zazwyczaj tętnił życiem nawet nocą.
Skręcił w boczną dróżkę, wydeptaną przez ludzi i zwierzęta.
- Co jest? Mały Theo się boi?
Niemal natychmiast przypomniał sobie słowa brata. Nieznacznie uśmiechnął się pod nosem. Teraz spokojnie mógłby mu odpowiedzieć "nie". Od wypadku przestał bać się wielu rzeczy, a świat z każdym rokiem stawał się obojętny i jednolity. Jednak nie mógł odpowiedzieć bratu.
I pewnie już nigdy nie będzie mógł.
Wreszcie wyszedł spomiędzy drzew i znalazł się na wzgórzu. Tym samym wzgórzu, na którym nie raz oglądał gwiazdy z rodzeństwem.
Choć mógłby podziwiać piękną panoramę oświetlonego miasta, Theo położył się na trawie, wzrok zawieszając na gwieździstym niebie, po którym gdzieniegdzie sunęły szare chmury.
Kochał ten widok. Choć przedstawiał to samo, dla Raekena obraz za każdym razem był inny. W końcu zazwyczaj przychodził o różnych porach. Poza tym raz było więcej chmur, raz mniej. Jedne gwiazdy świeciły jaśniej, inne mniej. Jednak z drugiej strony, sam klimat tego wzgórza przyciągał Theo najbardziej.
W końcu to jedno z niewielu miejsc, gdzie kiedyś spędzał czas z rodzeństwem.
Podłożył ręce pod głowę i przełknął ślinę, skupiając się na gwiazdach. Starał się nie dopuszczać do siebie wspomnień. Minęło już tyle czasu, że zdążył się przyzwyczaić do swojej szarej rzeczywistości.
Jednak mimo wszystko, wciąż tęsknił za żartami Tylera, wiecznym uśmiechem Tary i troską, jaką oboje go otaczali.
Za każdym razem kiedy tylko o tym myślał, dopadało go poczucie pustki. Teraz jedynie sam mógł żartować ze swojego życia i porażek, a dbać o siebie mógł tylko on sam. Od dawna już nikt nie pomagał mu podnieść się po upadku, tak jak robił to Tyler. Nikt nie próbował go pocieszać, tak jak robiła to Tara. I nikt nie wspierał go, tak jak robili to oboje.
I za tym Theo cholernie tęsknił...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro