Epilog
Liam wymazał pomyłkę i z powrotem sięgnął po ołówek. Spojrzał na Theo. Jego wzrok w dalszym ciągu był przymglony, niewidzący. Zamiast rysować dalej, Dunbar zapatrzył się na niego. Był dobrym modelem, nie ruszał się prawie w ogóle, jedynie pytał regularnie o przerwę na papierosa. Deucalion dziś wyszedł wcześniej, wedle Raekena dorosły od Petera i Cory miał wrócić dopiero po sylwestrowej nocy. Mieli całe mieszkanie dla siebie, Theo więc leżał teraz na kanapie bez koszulki, a Liam przenosił go na papier. Z tym, że odkąd przyszedł do niego, starszy wydawał się przygnębiony. O ile przed rysowaniem Liam zauważał to tylko momentami, tak w trakcie, kiedy uważnie przyglądał się mu całemu, stało się to nie do przeoczenia. Pytania gnębiły go już zbyt długo, by nadal milczał.
- Theo?
- Hm?
- Coś się stało?
Raeken wrócił na ziemię, spojrzał na niego. Liam dostrzegł, że ten założył maskę.
- Czemu?
- Bo już trochę cię znam. - Posłał mu pobłażliwy uśmiech.
Raeken go nie odwzajemnił. Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, ostatecznie odwrócił wzrok. Dunbar nie zamierzał odpuszczać. Odłożył wszystko, wstał i podszedł do kanapy. Theo chyba chciał się podnieść, blondyn wtedy ułożył się na nim.
- Odpowiesz mi, czy mam się prosić? - zapytał, spoglądając mu w oczy.
- Mógłbyś się prosić o coś innego. - Raeken ścisnął jego pośladek, uśmiechając się po swojemu.
- Teddy... - Zmarszczył brwi, przeniósł jego dłoń na swoją talię. - Wiesz o czym mówię.
- Nie mogę nie mieć humoru? - Uniósł brew.
Liamowi nie spodobał się dystans, jaki Theo chciał utworzyć.
- Nie odwracaj kota ogonem. - Podparł się na łokciach, także patrzył na niego z góry. - Coś cię gryzie i nie chcesz powiedzieć co.
Theo przewrócił oczami, odwrócił głowę, Liam dostrzegał jego opory. Musnął wargami jego policzek, by jakoś dodać mu otuchy. Zauważył jego wyżej uniesiony kącik ust, dlatego ponowił ruch. Raeken westchnął głęboko.
- Po prostu chodzi o Dereka.
- Zrobił ci coś? - Zmarszczył brwi.
- Nie, uspokój się. - Objął go bardziej, ale spojrzał na niego niepoważnie. - Zgarnął mnie przedwczoraj spod pracy, zabrał na wzgórze. Dopiero tam ogarnąłem, że był naćpany, chyba wziął morfinę albo coś takiego.
- Co chciał?
- Mówił, że wyjeżdża. - Wzruszył ramieniem. - I że na odwyk nie pójdzie.
Liamowi w głowie kołatała się tylko jedna myśl.
- To chyba znaczy, że...
- Zerwałem kontakt - dokończył za niego Raeken. - Nie masz się o co bać.
- No nie wiem... - Przesunął palcami po jego przedramieniu.
- Właśnie dlatego nie chciałem ci mówić - burknął. - Już o tym rozmawialiśmy.
- Już raz przez niego...
- Przeze mnie, Liam. - Zmarszczył brwi. - Każda rana to moja decyzja.
Dunbar westchnął, nie potrafił tego zrozumieć. Przytulił się do niego, odwzajemniony uścisk nieco go uspokoił, choć wciąż miał przed oczami moment, w którym pierwszy raz zobaczył jego cięcia.
- Chyba dlatego tak się tego boję - wychrypiał pod nosem Liam. - Przed samym tobą cię nie obronię.
Theo zaśmiał się bez rozbawienia.
- A myślisz, że kto tak naprawdę przekonał mnie do tego cholernego psychologa? - Spojrzał mu w oczy. - Poszedłem tam dla ciebie.
- W tym problem, Theo. Powinieneś chcieć zrobić to dla siebie. - Pogładził jego policzek. - Ale do tego jeszcze dojdziemy, mam nadzieję.
Raeken westchnął, założył rękę za głowę. Liam badał jego twarz wzrokiem, nadal była wyparta z emocji, pusta. Pewna gorycz naszła jego serce, kiedy pomyślał o tym, że byli tak blisko, a on nie potrafił go pocieszyć.
- Może to i lepiej, że Derek wyjeżdża? - wymamrotał bardziej do siebie.
- Na pewno będzie łatwiej, jeśli nie będziemy się mijać, ale... - Theo przeczesał ręką włosy. - I tak wszystko będzie mi o nim przypominać, już to kiedyś przerabiałem.
- W listopadzie?
- Nie. - Zmarszczył brwi, jakby tamten wyjazd Hale'a nie miał nic do rzeczy. - Mówię o tym, kiedy zerwaliśmy.
Liam skinął głową ze zrozumieniem. Nie miał pojęcia co mógłby odpowiedzieć, a o szczegóły nie chciał pytać. Z ulgą przyjął dzwonek telefonu Theo. Miał bliżej, dlatego podał go starszemu.
- Po co ci budzik na dwudziestą trzecią?
- Bo musimy się zbierać.
Theo cmoknął jego policzek i razem z nim na sobie, podniósł się do siadu.
- Gdzie i po co? - Zmarszczył brwi.
- Zobaczysz. - Raeken dwukrotnie poklepał go po udzie. - Wstawaj.
***
Wysiedli na przystanku pod lasem. Pustą ulicę rozświetlały latarnie, oni byli tu jedyni. Przeszli na drugą stronę i weszli w główną alejkę parku. Liam już w autobusie podejrzewał o co chodzi, nic jednak nie mówił, Theo nie dało się przekonać. W ciemnościach Dunbar przegapiłby boczną ścieżkę, to starszy pociągnął go na odpowiednią stronę. Raeken szedł teraz przodem. Liam z pewnym trudem podążał w ślad za nim, pomiędzy drzewami było dość ciemno, a narzucone tempo było dla niego zbyt szybkie. Wyszli wreszcie na górę, Theo zatrzymał się na najwyższym punkcie wzgórza. Dunbar z nierównym oddechem przystanął tuż obok. Starszy zerknął na zegarek.
- Wspominałeś mi kiedyś, że chciałbyś oglądać stąd sylwestra.
Zamiast na panoramę, Liam spojrzał na niego.
- Żartujesz? - Nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Zapamiętałeś taką pierdołę?
Theo wzruszył ramieniem, uniósł kącik ust. Liam zapatrzył się na iskierki zadowolenia w jego oczach. Wkrótce dobiegł ich wystrzał pierwszego fajerwerku. Jego wybuch w obliczu rozległości całego miasta zrobił niewielkie wrażenie, ale kiedy było ich coraz więcej i więcej... Liam nie potrafił oderwać wzorku. Kolorowe eksplozje rozpływające się nad Beacon Hills tworzyły magiczną aurę.
- Szkoda, że zdjęcia z tego wyjdą słabe.
- Chyba będziemy musieli to zachować tylko dla siebie - wymamrotał Theo.
Liam odwzajemnił uśmiech, ujął jego dłoń. Nie wyobrażał sobie przyjścia tutaj, w sylwestrową noc, z kimkolwiek innym. W jednym momencie naszło go całe szczęście, jakie miał. Czysta radość i pewna ekscytacja z jej posiadania. Spojrzał na Theo, który wcale nie patrzył na widok, a w jego oczy. Posłał mu pytające spojrzenie, bo widział, że starszy chciał coś powiedzieć.
- I co z naszym układem?
Liam parsknął śmiechem.
- Skoro już mnie tutaj wyciągnąłeś, to myślałem, że zrobisz to bardziej oficjalnie.
- Naprawdę potrzebujesz tych szopek i dupereli? Dobrze. - Theo zwiększył odległość pomiędzy nimi i przyklęknął, wyciągając papierosy. - Liamie Dunbar, będziesz moim chłopakiem? - Spojrzał mu prosto w oczy, otwierając paczkę niczym puzderko z pierścionkiem zaręczynowym. - Proszę?
Liam nie potrafił powstrzymać śmiechu. Przyjął papierosa, szczerzył się jak głupi.
- Będę.
Tym razem nie mógł oderwać wzroku od jego szczęśliwych oczu. Gdy tylko Theo wstał do niego, blondyn przytulił się, obejmując mocno. Theo nie odwzajemnił uścisku, a odsunął się na tyle, by złączyć ich usta. Całował go mocno, głęboko, jakby z pewną wdzięcznością. Niespiesznie to skończył, jakby nie potrafił się nim nacieszyć. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Raeken sobie także wyciągnął papierosa. Odpalił im obu, zaciągnęli się niemal równocześnie. Wystrzały sztucznych ogni wciąż nie cichły, Liam ujął dłoń swojego chłopaka, zawiesił wzrok na panoramie ukoronowanej mieniącymi się eksplozjami. Zaciągnął się, usta wciąż miał rozciągnięte w uśmiechu. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebował.
***
Theo zerknął na Liama. Blondyn spał na jego ramieniu, rękę miał przerzuconą przez jego klatkę piersiową. Raeken westchnął, zawiesił wzrok na suficie. Skupiony wczoraj przed snem na Liamie, zapomniał opuścić rolet i całe światło poranka wpadało do pokoju. Najchętniej osunąłby je teraz, ale jeśli nie chciał obudzić chłopaka, nie było mowy o jakiejkolwiek zmianie pozycji. Wolną ręką sięgnął po telefon z szafki nocnej. Pierwszy dzień nowego roku trwał już od prawie ośmiu godzin. Dłużej wpatrywał się w datę; pierwszy stycznia.
Odłożył telefon, jak gdyby dzięki temu przestałby myśleć o jego wyjeździe. Spróbował skupić się na otoczeniu, ale wokół panowała głucha cisza. Czy naprawdę nikt w tej kamienicy jeszcze nie wstał? Raeken wplótł palce we włosy Liama, przytulił go bardziej do siebie. Zamiast poczuć się lepiej, dopadły go kolejne złe myśli. Powinien być skupiony na swoim chłopaku, a nie myśleć o Dereku. Nie potrafił. Świadomość, że Hale po raz kolejny wybrał narkotyki była zbyt bolesna, by mógł ukoić ją posiadaniem Liama. Była też zbyt bolesna, by potrafił wmówić sobie, że tak naprawdę będzie lepiej. Zadbanie o swoje potrzeby przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, kiedy zrozumiał, że ceną za to było utracenie wieloletniej przyjaźni. I choć klamka zapadła, on wciąż rozmyślał, tak jak wciągu minionych dwóch dni, od jego ostatniej rozmowy z Derekiem. Skoro dobrze wybrał, to dlaczego czuł się z tym tak źle? Przecież mogli, cholera, spróbować, może tym razem wytrzymałby z Halem pomimo jego nałogu? W końcu nieprzyjemne wspomnienia, które tak go od niego odpychały, powstały lata temu, kiedy obaj byli inni. Zwłaszcza Theo. Tymczasem skreślił Dereka na starcie, postawił warunek, nie mając do zaoferowania nic więcej niż strzępy ich przyjaźni. Nic dziwnego, że wybrał narkotyki.
Zwłaszcza jeśli liczył na coś więcej. Dreszcz przebiegał Theo po plecach, kiedy wspominał nietrzeźwego Hale'a, jego natarczywe usta i żelazny uścisk, z którego z niemocy i paraliżu nie mógł się wydostać. I nawet jeśli jego parcie na seks wtedy było podyktowane amfetaminą we krwi, to Theo po jego słowach miał nieodparte wrażenie, że chodziło o prawdziwą tęsknotę.
- Przecież kocham cię cały czas tak samo.
Nie mógł tego odwzajemnić. Choć darzył go silnym uczuciem, to było ono platoniczne. Czy Derek właśnie dlatego odpuścił? Bo dotarło do niego, że nie wrócą do tego, od czego zaczęli? Chęć poznania odpowiedzi na to pytanie była kolejnym impulsem, by wstać, wsiąść w autobus i pojechać do niego. Póki jeszcze istniała jakakolwiek okazja, by wyjaśnić niedomówienia. Ale czy był jakikolwiek sens w następnym pożegnaniu? Nie byłoby ono niczym więcej niż kolejnym błędem, wróciłby do niego z podkulonym ogonem, przyciągnięty smyczą tęsknoty. Wróciłby, bo wciąż niedowierzał, że Derek naprawdę się poddał. Łudził się, że zdecydował w stanie nietrzeźwości i tak naprawdę byłby zdolny do ponownej walki z nałogiem. Coś go ścisnęło za serce, kiedy uświadomił sobie, że już za późno. Nawet jeśli to była prawda, nikt nic z tym nie zrobi. On, bo nie zmusi go do tego na siłę. Derek, bo uzależnienie mu na to nie pozwoliło. A zerwanie kontaktu na pewno nie motywowało. Może nawet zachęcało do...
Poczuł usta Liama na swoim czole. Spojrzał na niego zdezorientowany, blondyn uśmiechnął się do niego kącikiem ust.
- Czyli tamten dobry humor z rana to był jednorazowy?
Theo nie odpowiedział, zapatrzył się w jego błękitne oczy. Próbowały żartować, jemu jakoś ciężko było odwzajemnić uśmiech, wciąż myślami był przy konsekwencjach nałogu Dereka. Ułożył dłoń na policzku Liama, pogładził go kciukiem.
- Zaraz mi przejdzie.
Dunbar przerzucił nogę przez jego biodra i wgramolił się na niego, przygniatając całym ciężarem ciała.
- A jeśli zrobię tak, to przejdzie ci szybciej? – Trącił jego nos swoim.
Theo uniósł kącik ust, objął go w pasie.
- Ktoś tu chyba ma deficyt uwagi.
- Tak. – Znów zaczepił go nosem. – Ty.
- Ja?
- Nie jesteś tutaj, tylko znowu myślisz nie wiadomo o czym. – Spojrzał na niego z góry, Theo poczuł się wyjątkowo przejrzany. – Ale chyba się domyślam.
Zmiana jego głosu dała Raekenowi do zrozumienia, że musi mu to wybić z głowy. A sobie myśli o Dereku. Przecież jego problemy już go nie dotyczyły. Przytrzymał plecy Liama i przewrócił ich tak, że teraz on był na dole. Zawisł nad nim, spojrzał mu głęboko w oczy.
- Już jestem cały twój. – Przeczesał jego włosy. I, cholera, naprawdę lepiej mu było tu, z Liamem. – Co mój szczeniak zjadłby na śniadanie?
Dunbar roześmiał się, pokręcił na niego głową.
- Chyba już wolę jak jesteś sobą – powiedział przez śmiech.
Theo parsknął pod nosem, podniósł się z niego i kiedy wstawał z łóżka, zgarnął papierosy z szafki nocnej. Wsunął jednego między wargi, Liam rozciągnął się na pościeli, odwracając plecami do niego.
- Ale śniadania do łóżka ci nie przyniosę, wstawaj. – Dał mu mocnego klapsa i wstał.
- Ała!
- Kto wypina, tego wina.
Liam warknął wiązankę, podniósł się dość gwałtownie i zdążył mu oddać, zanim Theo się odsunął.
- Kto prostuje, ten żałuje – odgryzł się i zabrał mu papierosa z ust.
Raeken chciał go odebrać, Liam wtedy zaczął przed nim uciekać. Theo nawet go nie gonił, szedł szybszym krokiem i dopadł go w salonie, kiedy ten siłował się z drzwiami balkonowymi. Złapał go i przyparł do ściany, napierając na niego własnym ciałem.
- Papierosów mi się nie zabiera, szczeniaku. – Odebrał swoją własność, włożył sobie za ucho, a Liama złapał za szczękę. – Dobrze o tym wiesz.
Dunbar wyglądał jakby wcale go nie słuchał, choć patrzył mu prosto w oczy. Theo doskonale znał to spojrzenie. Zbliżył swoją twarz do jego, ich usta dzieliły milimetry, nie pocałował go jednak. Droczył się z nim, Liam wkrótce burknął niezadowolony. Wysunął głowę w niemej prośbie. Theo delikatnie złączył ich wargi, przez chwilę całował go tak niewyraźnie, w końcu wsunął mu język do ust, mocniej napierając na jego ciało. W jednej sekundzie znów miał w głowie tylko chęć rozebrania go do naga, by już nic ich nie dzieliło. Z każdym zbliżeniem wzrastała ochota, by przejść przez granicę, posunąć się do czegoś więcej. Zdesperowany, nawet przestał brać pod uwagę seks, potrzebował czegokolwiek. Czy Derek czuł się podobnie? Ciśnienie zaczęło mu spadać, kiedy myślał o tym, jak swoim pośpiechem skrzywdziłby Liama. Zwolnił tempa pocałunku, ale wciąż krążyło w nim podniecenie, napięcie z nadmiaru emocji. Przygryzł wargę Dunbara, z trudem powstrzymał się przed tym, by nie zrobić tego zbyt mocno.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, szczeniaku - wychrypiał mu w usta, trzymając jak najbliżej siebie.
- To chyba musisz uważać. - Uśmiechnął się zadziornie. - Mówią, że jaki pierwszy dzień, taki cały rok.
- Ja i tak już przepadłem. - Pokręcił głową, trącając przy tym jego nos swoim.
Z tak bliska widział jego uczucia w niebieskich oczach jak na dłoni. W tym szczęście, dla którego chciał się zmieniać, byle Liam był tak promienny, jak dzisiaj. I wtedy, na wzgórzu.
~THE END~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro