Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• rozdział 5 •

Siedział w łazience i wymiotował. Miał wrażenie, że jego żołądek jest już pusty, ale nie mógł przestać, oczywiście sobie pomógł, bo ból brzucha i wyrzuty sumienia nie chciały dać mu spokoju. Za dużo zjadł. Nie wiedział czy jego matka to słyszy czy nie. Czy już zaczęła to wszystko olewać i nie widziała w tym problemu. Czy nie.

- Ciągle coś ci się dzieje, ile można? Jesz te zupki chińskie i inną chemię, a później wymiotujesz. Masz siedemnaście lat, chyba potrafisz już rozróżnić co jest dobre, a co nie?

Na samo wspomnienie wsadził dwa palce do gardła i ponownie wymiotował. Zamknął oczy normując oddech. Boże, co jest ze mną nie tak? Wstał i spuścił wodę w toalecie po czym podszedł do umywalki i popatrzył w lustro. Podkrążone oczy, wory pod oczami i w dodatku był teraz blady jak ściana, a włosy były w nieładnie. Jest pieprzona pierwsza w nocy, jutro - a właściwie dzisiaj - środa i o siódmej musi wstać do szkoły, a on siedzi w kiblu i rzyga. Opłukał twarz i buzię gorącą wodą po czym umył zęby.
Czasami naprawdę chciał żeby coś mu było. Jakaś groźna choroba... rak? W jego rodzinie nikt nigdy nie miał, ani sam nie pali teraz paipierosów i nie zamierza. Patrzył w lustro i w swoje oczy, które jakby były pozbawione jakiegokolwiek blasku. Chciał płakać. Ryczeć jak małe dziecko. Jestem żałosny. Jak można nie radzić sobie psychicznie z najprostszymi rzeczami? Nie chciał dzwonić do Erena, bo tak - myślał o tym. Miał przecież dać znać gdyby coś się działo. Ale nie zadzwonił, nie napisał i tego nie zrobi. Cały czas coś się dzieje. Cały czas myśli o jednym. By coś sobie zrobić. Za każdym razem gdy gdzieś idzie myśli o tym by na przejściu zrobić ten jeden krok z chodnika na jezdnię pod rozpędzony samochód. Za każdym razem gdy rozmawia z matką albo Kennym musi słychać jaki jest beznadziejny, a łzy same cisną się do oczu, ale mimo to pozostaje kamienny wyraz twarzy pokazujący co najwyżej znudzenie.

Nagle go olśniło i jakby poczuł wewnętrzną radość wśród tego wszystkiego. Przecież ma w domu leki nasenne. Tak, miał je już jakiś czas, ale nie chciał brać by matka nie zauważyła, ale dzisiaj ma "szczęście". Kuchel ma problemy ze snem, a od lekarza przepisane miała leki nasenne. Przecież mógł sam sobie kupić, ale kiedyś to robił, ale przestał gdy jedna kobieta z apteki się zainteresowała jego częstymi wizytami o jedno i to samo. Mógł iść do innej. Nie chciał, chciał przestać brać leki gdy tak naprawdę ich nie potrzebował. Miała w domu opakowanie, ale dzisiaj mówiła, że nie ma i kupiła następne. Levi wiedział, że są. Widział je wczoraj. Ponownie opłukał twarz i buzię i poszedł do przedpokoju, i podszedł do komody. Ukucnął przed nią i otworzył drugą od dołu szufladę. Były tam. Wziął pudełeczko do ręki i otworzył, wyjął prawie cały listek tabletek. Schował opakowanie do kieszeni spodni jakby jego matka wyszła ze swojego pokoju. Jest pierwsza, ale ona jeszcze nie śpi, zawsze tak jest gdy na następny dzień ma wolne od pracy.
Wrócił do pokoju biorąc po drodze wodę z kuchni i usiadł na łóżku włączając latarkę w telefonie, a gasząc światło. Patrzył chwilę na listek tabletek. Wycisnął sobie dwie na rękę. Mało. No raczej szlg go nie powinien trafić po trzech tabletkach... A może czterech? Pięciu..? Popić wódką? Zamrugał kilka razy patrząc na swoje ręce i na dwie tabletki w jednej z nich. Serce nagle przyśpieszyło. Zamknął oczy i wziął głębszy oddech. Spokojnie, to tylko myśli przecież nic takiego nie zrobi.
Wziął trzy i popił wodą, a resztę schował do plecaka, bo był najbliżej i najbezpieczniejszym teraz na to miejscem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro