◇ rozdział 4 ◇
Mówiąc o przyjaźni, to Hange Zoe zawsze była mi ciut bliższa niż Levi. Ackermann z resztą też był bliżej z nią niżeli ze mną. Znali się dłużej. Jest między nimi różnica, co jest oczywiste, bo przecież są dwiema różnymi osobami. Chociażby reakcja ich na to jak sięgnąłem po papierosy. Mimo, że sam nigdy nawet nie spróbował, bo jak twierdzi, wystarczy mu smród który czuje jak ktoś pali, to żebym ja spróbował nie miał nic przeciwko. Właściwie to stwierdził, że może być to w jakiś sposób ciekawe doznanie dla mnie. Gorsza była jego reakcja gdy z jednego papierosa dziennie przerzuciłem się na pół, a później nawet i całą paczkę papierosów dziennie. Hange reakcja mnie w sumie trochę wtedy ucieszyła, bo spróbowała ze mną. Cała nasza trójka miała wtedy po piętnaście lat. Spróbowaliśmy w nocy w parku i był z nami Levi, ale nie dał się namówić. Zoe skończyła na tym jednym i teraz pali tylko czasami, natomiast u mnie się na tym nie skończyło i to w tym wszystkim nie podobało się Ackremanowi.
Myślę, że ulubienicą Levi'a jest Isabel. Zawsze ją traktował z nieprzeciętną delikatnością. Jeżeli chodzi o nią, to był w stanie zrozumieć wszytko i wszystko wybaczyć. Była dla niego jak mała, ukochana gwiazdeczka starszego brata, który mógłby dać sobie uciąć rękę, tylko po to by Isabel Mongolii nic się nie stało.
I z wzajemnością. Isa też potrafiła usprawiedliwić Levi'a ze wszystkiego. Z jego chamstwa, miny i wzroku jakby chciał wszystkich pozabijać. Z tego, że mimo naprawdę wielkich starań to czasami nie można było dojść z nim do porozumienia i te gorsze dni, gdzie nie miał ochoty z nikim rozmawiać i że miał pełno sekretów. O to była zazdrosna Petra w początkowych fazach związku z Levi'em. Petra często chwaliła Levia przy innych, natomiast przy nim samym lubiła na niego narzekać. A on lubił tego nie słuchać. Chciała trzymać go na przysłowiowej smyczy na co Ackermann jej nie pozwalał. Szanował siebie, a dobrze wiedział jaka jest Petra Ral. Że potrafi omotać sobie ludzi wokół siebie. Na szczęście nie udało jej się tym razem.
Znając te fakty, można podzielać moje zdziwienie gdy przyszedłem do Levi'a i już pod drzwiami słyszałem kłótnię jego z Isabel. Rudowłosa miała dla mnie charakterystyczny głos.
Postanowiłem nie pukać i złapałem za klamkę otwierając drzwi do mieszkania. Cała we łzach Iska zdawała się nie zauważyć mojego wejścia. Natomiast domownik mieszkania tak. Popatrzył na mnie marszcząc minimalnie brwi. Przez moment wyglądał jakby zapomniał o jej istnieniu.
Gdzie ta rudowłosa była Levi'owi najbliższą, to mi z kolei z całej naszej czwórki była najdalsza.
Podszedłem do nich bliżej, a brunet wrócił swoją uwagą do krzyczacej w jego stronę przyjaciółki.
- Isabel, przestań krzyczeć. - Złapał ją za przedramię i chciał się do niej zbliżyć, ale ona go odepchnęła podnosząc na niego wzrok. Patrzyła mu w twarz czerwonymi od płaczu oczami.
- Jesteś pierdolonym egoistą, Levi! - to ostatnie słowa, które wykrzyczała. Poszła do wyjścia mijając mnie w małym korytarzu i wyszła z domu trzaskając drzwiami.
Spojrzałem za nią, a gdy drzwi się zamknęły popatrzyłem na przyjaciela. Opuścił ręce zrezygnowany patrząc na mnie. Spojrzeliśmy sobie w oczy, a on westchnął, podszedł bliżej i się po prostu do mnie przytulił. Zrobiło mi się ciepło w środku i odwzajemniłem uścisk.
- O co poszło? - zapytałem spokojnym głosem.
- O to, że się nie odzywałem. Nie dałem żadnego znaku życia. Że olewałem ją i Zoe. O to co zrobiłem. Zauważyła, że się tnę, więc i o to - mówił z zamkniętymi oczami opierając czoło o moje ramię.
- Dalej to robisz? - pogłaskałem go po plecach.
- Mówiłem Ci, że nie przestanę ot tak.
Nie wiedziałem co z tym zrobić. Nie wiedziałem co mam zrobić, żeby przestał z własnej woli. Żeby siebie nie krzywidził.
- Dlaczego to robisz? - popatrzylem na niego.
- Czemu o to pytasz?
- Chcę Ci pomóc.
- A ja mówiłem, że nie chcę pomocy.
- Ja mówiłem, że i tak ci pomogę. Ty pomóż mi zrozumieć co Tobą kieruje w tamtych momentach.
Przeczesałem jego włosy palcami gdy milczał przez chwilę nie podnosząc głowy by chociażby na mnie spojrzeć.
- To głupie i żenujące - westchnął w końcu i obrócił głowę w bok opierając się teraz policzkiem o moje ramię z twarzą skierowaną w moją stronę.
- Z pewnością nie robisz tego przez to, jakie to jest. Masz inny powód, prawda? - pogłaskałem jego policzek kciukiem.
- Mówienie o tym jest żenujące...
- Ale szukanie pomocy nie jest żenujące. Przyjmowanie jej też takie nie jest.
Wziął głębszy oddech uspakajając się i zamknął oczy.
- Po prostu... To działa jak papierosy - otworzył lekko oczy podając ten przykład mając nadzieję, że lepiej zrozumiem. - Albo jak branie używek, picie alkoholu czy nawet dla niektórych głodzenie się. Tnę się żeby się uspokoić. Żeby zagłuszyć emocje, albo żeby dać im ujście gdy jest ich za dużo dla mojego ciała. Czasami robię to w panice, ale czasami całkowicie świadomie.
Czułem jak jego ciało drży z nerwów. Z każdym słowem mówił coraz szybciej, a jego ton stawał się nerwowy.
- Spokojnie...
- To się samo dzieje, ale to, że chciałem się zabić nie działo się w panice ani pod wpływem chwili... - ciągnął swoją wypowiedź, a ton zmienił na płaczliwy, wołający ukradkiem o pomoc. - To było już zaplanowane od kilku tygodni. Czasami miałem wątpliwości, ale myśli by zniknąć tak naprawdę mnie nie opuszczały. Chciałem żeby się wszystko skończyło. Gdy... Ta sytuacja w szatni... - ponownie wziął większy oddech, jednak łzy zaczęły powoli opuszczać jego oczy. - Myślałem, że coś z tego wyjdzie. Że gdy zostałeś pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała, to zmusi mnie to do zaprzestania tego, ale myliłem się, bo zacząłem to robić częściej tak by nic nie było widać.
Płakał chwilę przytulając się przez cały czas. Moje serce szybciej biło. Nie wiem czego się spodziewałem, ale jego otwarcie mnie zdziwiło i mną wzruszyło.
Kilka minut później Levi ogarniał się w łazience. Ja siedziałem u niego w salonie z podkulonymi nogami i pogrążony we własnych myślach. Jednak moje rozmyślenia przerwała Pani Ackermann, która wróciła ze swoim bratem Kennym z zakupów.
- Dzień dobry - kiwnąłem głową do nich z lekkim uśmiechem z kanapy. Brunetka odwzajemniła tym samym, a brunet tylko kiwnął głową i poszedł zanieść reklamówki z zakupami do kuchni.
- Levi jest? - odezwała się znów brunetka.
- Jest w łazience.
Kuchel kiwnęła głową i popatrzyła trochę nerwowo na brata, który był w kuchni. Z salonu poszła do niego i powiedziała coś cicho do tak by usłyszał, ale ten nic nie odpowiedział. Sam zmarszczyłem lekko brwi na to, co robią.
Levi w końcu wyszedł.
- Hej - przywitał się tym krótkim słowem ze swoją rodziną. Matka mu odpowiedziała, jednak Kenny stał cicho. Z wujkiem Levi'a nie miałem dużo do czynienia, ale z rozmów o nim wiem, że nie jest najmilszy, najczulszy.
- Chodź - Levi dotknął lekko mojego ramienia. Zdążyłem tylko wstać z kanapy.
- Co ty sobie gówniarzu wyobrażasz!? - mężczyzna uderzył ręką o blat w kuchni i odwrócił się do nas przodem.
- Kenny... - Kuchel położyła mu dłoń na ramieniu by go uspokoić, ale to nie pomogło.
- Twoim jedynym obowiązkiem jest zasrana nauka i nie sprawianie matce problemów. Przestań wymyślać. Najpierw do lekarza bo chłopaczka brzuch boli. Chciałeś? Poszedłeś! A teraz nie jesteś nawet w stanie trzymać się diety - mówiąc to zdołał przejść z kuchni do salonu w którym byliśmy. - Jesteś takim samym tchórzem jak twój ojciec!
- Kenny, wystarczy! - Zawołała kobieta podchodząc do niego.
- Nienawidzisz go, bo pod wieloma względami był lepszy od Ciebie! Kochał matkę, a Ty byłeś o nią obsesyjnie zazdrosny! Bałeś się, że stanie się ważniejszy od Ciebie. To ty jesteś, kurwa, słabym tchórzem - mówił patrząc mu w twarz.
Spanikowałem trochę. Widziałem jak najstarszy z Ackermannów podnosi rękę. Chciałem odciągnąć Levi'a. Zamienić nas miejscami bo przecież mnie by nie uderzył... Ciało nie działało tak szybko jak umysł. Levi dostał w twarz, a po pomieszczeniu rozniósł się gwałtowny odgłos wierzchu dłoni uderzającego o policzek nastolatka.
Cała trójka poza mężczyzną stała w szoku. Popatrzyłem na twarz przyjaciela. Nie było na niej strachu. Po prostu był w szoku, zaskoczony i niebędący w stanie uwierzyć. W czerwony, piękący teraz policzek. Mimo, że znał wujka dobrze, to nie pomyślałby, że może to zrobić.
- Kenny...
Mimo, że matka nie zwróciła się do syna, to właśnie jego jej delikatny teraz głos pozwolił się otrząsnąć i odzyskać trzeźwość umysłu. Zrozumiał dokładnie co się stało i z powrotem popatrzył na starszego. Już nie z szokiem, ale z twarzą bez wyrazu.
- Wyjdź - pociągnęła brata za kurtkę, ale ten nie chciał się ruszyć.
- Jesteś jak twój ojciec. Taki sam...
- Wyjdź! - krzyknęła i szarpnęła go tym razem. Była drobną i atrakcyjną kobietą o niskim wzroście. Facet był od niej dużo większy i śilniejszy, ale poddał się jej ruchowi i odwrócił do niej przodem. Patrzył na nią chwilę z góry, a ta na niego z dołu. Patrzyli na siebie takim samym spojrzeniem. Jednak w końcu odpuścił i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Wiedziałem, że to nie będzie miało dobrych skutków. Przed chwilą stał zapłakany, a teraz usłyszał, że jest niewystarczający. To może ułożyć się na psychice, jako nowa próba do zniknięcia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro