Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ślimaki i inne tematy debat

Wieczorem, gdy Słońce przestało piec Ziemię i stworzenia na niej żyjące, szóstka przyjaciół w spokoju wyszła na ulicę Nowego Yorku, by móc nadrobić czas, który zmarnowali na granie na konsoli, gdy temperatura przekraczała sto cztery stopnie Fahrenheita.

Dokładnie na ten sam pomysł, by nie marnować czasu i przyjemnej dla człowieka temperatury zanim nie nastanie noc, wpadł James Barnes, jeden z najlepszych przyjaciół Sama Wilsona, który w tym czasie leżał na sofie w jego salonie, popijając zimną lemoniadę i oglądając w telewizji program przyrodniczy o życiu ślimaków winniczków i innych pełzających glutów, jak nazywał te zwierzęta Bucky.

-Wilson, rusz swój wyliniały tyłek i chodź tu- polecił Barnes, stojąc dwa metry od niego. Pluszowe kapcie w kształcie niedźwiedzi, które dostał od babci na Boże Narodzenie, cicho trzeszczały, z winy wykonanego z nich materiału.

-A co ja pies?- spytał z wyrzutem Sam, wstając z sofy i wyłączając telewizor w momencie przedstawiania morskiego gatunku tego mięczaka.

-Nie, ślimak- westchnął sarkastycznie Bucky, zakładając ręce na piersi i obserwując jak jego przyjaciel siada na oparciu sofy.

Ta dwójka potrafiła kłócić się o prawie wszystko. Od ślimaków, przez dwie minuty w różnicy czasu pobudki, aż po światło w lodówce. I o ile dwa pierwsze problemy mogły wydawać się jako tako sensowne, pilnowanie światła nie miało żadnego oparcia w świecie logiki. Ale czego się nie robi, gdy nuda wejdzie z butami w życie?

-To bardzo pożyteczne stworzenia- wtrącił Sam, obracając głowę w bok, jak to robią czasami obrażone dzieci i prychnął, symbolizując tym nadchodzącego legendarnego focha.

-Bronisz praw ślimaków? Jeszcze mi powiesz, że mogą ratować życie- sarknął James.

-Życie może i nie bezpośrednio ale...- Wilson zaczął swój wywód lecz Bucky szybko załapał formę wypowiedzi i przerwał, zanim chłopak zdążyłby się rozpędzić do czterystu słów na minutę.

-Żartujesz sobie? Wykłady o ślimakach mi tu będziesz robił?- oni wręcz uwielbiali się ze sobą kłócić. Każde użycie sarkazmu, wypowiedziane zdanie albo wykrzyczana obelga tylko zacieśniały więź łączącą dwójkę przyjaciół.

-Sam zacząłeś.

-Ja najgorszy, ja zły. Na ścięcie.- przekręcił głowę, przyłożył prawą dłoń do szyi i wyrzucił język, demonstrując ściętą przez gilotynę głowę.

Ich relacja była czasami zbyt skomplikowana. Śmiali się razem, pili, bawili ale też kłócili i obrażali. Potrafili ciągnąć spór przez dwa miesiące (co jest na razie ich rekordem) albo rywalizować ze sobą o prawie wszystko. Czy to o ilość strzelonych goli podczas meczu, czy o najlepszą ripostę. Kłócili się po czyjej stronie leżała wina, podczas gdy naprawdę zawiniła osoba spoza sporu. Jednak gdyby któremuś z nich działo się coś złego, drugi byłby w stanie stanąć za nim murem.

Na przykład kiedyś na szkolnym korytarzu zdarzyło im się nieźle pokłócić i nawet pobić. Dwóch uczniów ich od siebie odciągnęło, jednak jeden z nich stanął po stronie Bucka, obrażając jednocześnie Sama. Spędził tydzień w szpitalu po tym jak James przyłożył mu z pięści w nos. 

Co prawda potem ich trójka została zawieszona, nauczyciele nie uwierzyli tamtemu chłopakowi, że nie brał w niej udziału, ale wojna została zażegnana, a na polu bitwy został tylko złapany nos tamtego ucznia i kilka włosów.

-Nie aż tak. Gdyby cię ścieli, tęskniłbym- powiedział szczerze Sam.

-Oooo... jak słodko.- powiedział James, podchodząc do przyjaciela i zamykając go w niedźwiedzim uścisku.

-Ale daruj sobie!- Sam uderzył go z całej siły w plecy, by tylko odzyskać możliwość oddychania.

-Bić to ty mnie nie musisz!- krzyknął Bucky, odsuwając się od chłopaka i wyginając ręce tak, by móc pogładzić bolące miejsce.

-Wolisz się przyjaźnić z trupem niż z żywym mną?- spytał Sam, rozmasowując klatkę piersiową i szyję. Co jak co, ale Barnes trochę siły ma.

-Może trup będzie mniej gadał.

-Wiem, że lubisz mój głos- powiedział Sam, zaczynając wchodzić powoli w etap przekomarzań.

-Tak, ale nie ględzący o ślimakach

-Przestałem o nich gadać dziesięć minut temu!- krzyknął ze zrezygnowaniem Wilson, garbiąc się lekko, wyciągając ręce przed siebie i robiąc minę "o co ci, kurwa, chodzi?"

-A kiedy zacząłeś?- spytał z powagą James i lekko przymrużonym lewym okiem.

-Piętnaście minut temu!

-Czyli gadałeś o nich pięć minut za dużo!- i tych krzyków tak bez końca.

Chyba starsza pani z sąsiedztwa miała ich już dość bo po kilku sekundach usłyszeli dźwięk dzwonka do drzwi. Bucky umilkł, między kolejnymi obelgami, których gorsze wersje rzucał w niego Sam i ostrożnie podszedł do dębowych drzwi. Przekręcił klucz w zamku i otworzył je. Stał za nimi chłopak, starszy od niego o jakieś trzy lata, o ciemno brązowych, krótkich włosach, w pasiastej koszulce i jeansowych spodniach.

-O co chodzi, Brock?- spytał sąsiada.

-Babcia prosi byście, cytuję "zamknęli jebane jadaczki i pozwolili porządnym obywatelom spać. Nie po to płacę podatki by z takimi bachorami się użerać"- powiedział naśladując starczą chrypkę i ton rozwścieczonej staruszki, która ma dość kłótni o ślimakach.

-Jasne. Nie ma sprawy. Pozdrów ją.- Bucky uśmiechnął się i zamknął drzwi przed Rumlow'em.

Chłopak tylko wzruszył ramionami i wrócił do mieszkania matki swojego ojca, u której spędzał weekend.

-Kto to?- spytał Sam, który już dobrał się do super tajnych zapasów chipsów Jamesa.

-Brock. Mamy się przymknąć- powiedział Bucky, siadając obok Wilsona na sofie i obejmując go ramieniem.

-To co? Spokój?

-Na to wygląda- mruknął James, wciskając do ust całą garść chipsów. Wcześniej włączył telewizor, gdzie już kończył się program przyrodniczy o ślimakach.

-A co chciałeś wcześniej?- nagle Sam przypomniał sobie o wcześniejszym powodzie kłótni,

-Chciałem wyjść gdzieś na miasto i skorzystać z chłodnego wieczoru ale teraz to już nie aktualne- powiedział, zmieniając program na jakiś film akcji. Dosłownie w momencie przełączenia trafił na wybuch samochodu wyścigowego i na strzelaninę w barze mlecznym.

-A propos. Mogę u ciebie przenocować?- spytał Sam, poprawiając się tak, by oprzeć plecy o klatkę piersiową Barnesa.

-Sam, człowieku. Przecież ty tutaj praktycznie mieszkasz. Ty własnej chałupy nie posiadasz.

-Posiadam!- krzyknął, zapominając na moment o "grzecznej" prośbie pani Rumlow o ściszenie głosu.

-Poważnie? To czemu wiecznie u mnie siedzisz? Myślałem, że gdy nie śpisz u mnie, to mieszkasz na śmietniku.

-Bardzo śmieszne.- powiedział z sarkazmem i przewrócił oczami.

-Wiem. Jestem takim śmieszkiem- odparł Bucky z wyczuwalną dumą w głosie.

-Ta. Szczerze to spróchniała kłoda jest od ciebie śmieszniejsza.

-Pff... Ale ona jest mistrzem żartów i nikt jej nie dorówna. Więc to nie jest obraza- zaśmiał się James, czując, że wygrał tą potyczkę.

-Która? Ta z parku?- spytał dla pewności Sam

-A o której ty mówisz?- zwycięstwo Barnesa zawisło pod znakiem zapytania.

-O tej z lasu, przy której byś stracił zęby- powiedział Sam, przypominając sobie śmieszną sytuację sprzed kilku tygodni.

-Ona nie jest śmieszna. Opowiada słabe żarty o "twojej starej".

-Właśnie dlatego jest od ciebie lepsza.

-Jestem ponad jej poziom intelektualny.- przyłożył dłoń do mostka, udając zachwycającą się swoim wyglądem arystokratkę.

-Poziom może tak. Intelektualny nie bardzo.- w odwecie Bucky wysypał kilka pokruszonych chipsów za koszulkę Sama. -Jesteś okropny!- krzyknął i uderzył Bucka prostu w ramię.

-I tak mnie kochasz.- Bucky za wiele sobie z tego nie zrobił i przyciągnął do siebie Wilsona. I pomimo tego, że od dwóch lat byli parą, nie chcieli tracić tytułu "przyjaciele".

-Inaczej bym z tobą nie wytrzymał.

~$$$~

Piszcie co sądzicie o rozdziale. Muszę zebrać się w sobie i zacząć pisać bo ostatnio rozdziały piszę dwie godziny przed publikacją 🤣. Mamy tu już zapewnione Stony i Balcon. Chcecie jeszcze wtrącenie jakiegoś shipu?

Chcę by ta książka, w przeciwieństwie do moich pozostałych prac, nie skupiała się tylko i wyłącznie na Steve'ie i Tony'm. Dlatego będą się pojawiały inne wątki i shipy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro