Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Caleb

Marudzę jak miastowa młodzież 
Nie, to nie ta odpowiedź
Dlaczego mi zmieniasz pogodę?
Pozostaje odejść

 — Tato? Gdzie idziesz?  — zapytał Ambroży, zatrzymując Caleba w drzwiach, który przystanął z ręką na klamce.

      Mężczyzna wziął głęboki oddech i uśmiechnął się szeroko jak zwykle miał w zwyczaju. Odwrócił się do dziecka i z rozczuleniem zauważył, że malec założył kapcie nie tak jak powinien. Kucnął, podwijając mu nogawki spodni, które były o wiele za duże, ale chłopiec zabronił robić z nimi cokolwiek, bo były od cioci Cheryl. Słoniki uśmiechały się do Caleba , co wcale nie wprawiało go w dobry humor. Czuł się podle, ale nie dał tego po sobie poznać, szczególnie, gdy drobne ramiona objęły jego szyję.

— Do pracy, kochanie. Dlaczego tak wcześnie wstałeś?   — zapytał, zamieniając mu kapcie tak aby były dobrze nałożone. Wolał zmienić temat niż okłamywać swojego syna, który przecierał oczy aby się rozbudzić. Jego poczochrane włosy i ślad poduszki na policzku sprawiały, że mężczyzną targnęły wyrzuty sumienia. Wiedział, że zniszczy tą niewinność, ale musiał to zrobić. 

— Obudziłeś mnie, gdy poprawiłeś mi kołdrę  — powiedział cicho, zupełnie jak Dominic i wzruszył ramionami.  — Dziś sobota, miałeś mieć wolne, mieliśmy spędzić czas we trójkę.

— Wiem, ale wiesz Ambroży przysłali mi patronusa, potrzebują ludzi do pomocy. To bardzo pilne i tata musi pomóc.

   Kłamstwo. Uśmiech. Oburzony chłopiec. Były Ślizgon zacisnął zęby i położył dłoń na ramieniu dziecka. Sumienie potrząsało jego ramionami, ale nie mógł się go posłuchać. Musiał zdać się na zdrowy rozsądek, chyba po raz pierwszy w życiu. Pokręcił głową chcąc odgonić złe myśli i natrętne łzy.

— Ale wrócisz szybko? — zapytał z nadzieją w głosie, chwytając drobnymi rączkami szatę ojca i trzymając ją kurczowo. Mężczyzna miał wrażenie, że ten uścisk go pali. Chciał się wyrywać, e nie mógł.

— Oczywiście, dla ciebie i twojego ojca mogę nawet wyrwać się wcześniej. Kocham was.

   Kłamstwo. Wymuszony uśmiech. Prawda. Caleb miał ochotę płakać. Zrobiłby to teraz, kucając przed dzieckiem w jasnym korytarzu pośród butów, płaszczy i prezentów od jego rodziny. Jednak nie mógł, chciał, żeby wszystko było jak zwykle. Wychodził po prostu do pracy. Zwykły dzień. Wstał gwałtownie, chwycił koc, leżący na jednej z puf i owinął nim dziecko. Mimo paskudnego wyglądu był ciepły i wbrew pozorom Ambroży uwielbiał go. Bloylock za to wyśmiał zdolności szydełkowania Chole, która zrobiła go pod choinkę swojemu najlepszemu przyjacielowi, omal nie dostając jakiś podejrzanym drutem w żebro. 

— Włączę ci jakąś bajkę, jakby tata się pytał jestem w szpitalu  — powiedział, biorąc syna na ręce i idąc w stronę salonu. Położył malca na kanapie, włączył telewizor po czym pocałował go w czoło i wyszedł, gdy Dominic wyszedł wybawiony graniem telewizora.

— Gdzie tata poszedł?  — zapytał, poprawiając koc na ramionach Ambrożego, który uśmiechnął się do niego niemal jak Caleb. Mężczyzna w myślach stwierdził, że jeszcze kilka lat z jego mężem a chłopiec stanie się jego idealną kopię z wyglądu.

— Do pracy, mówił, że go wezwali. Zrobisz mi kakao?  — zapytał, robiąc duże oczy i chwytając ojca za rękę.  — Proszę, tata zawsze przesładza.

— Dobrze, zostań tu  — powiedział i ruszył do kuchni, nie mogąc zrozumieć dlaczego Caleb nie zajrzał do niego przed wyjściem. Coś było na rzeczy, ale co?

8:00 ; rozmowa telefoniczna

— Masz czas rozmawiać?

— Dzień dobry Caleb, nie obudziłeś mnie wcale, poza tym czuję się bardzo dobrze. Miło, że zapytałeś.

— Masz czas?

— Tak, coś się stało, nigdy nie dzwonisz tak wcześnie.

— Wiem, przepraszam po prostu nie mogę dodzwonić się do Dominica i mam do ciebie prośbę.

— Jaką?

— Obiecałem Ambrożemu, że spędzimy czas we trójkę, ale...

— Sytuacja w szpitalu jest poważna i nie będziesz miał jak się wyrwać, dlatego mam wpaść ze Scorem aby przytłumić smutek?

— Dokładnie, skąd wiedziałaś?

— Po prostu cię znam, Caleb. 

— A ja znam ciebie. Ratujesz mi tyłek.

— Tak to też wiem, musisz już kończyć?

— Tak, wiesz co Cheryl?

— Co?

— Scor się obudził?

— Tak , dlatego mógłbyś się pośpieszyć?

— Chciałbym ci po prostu podziękować i przeprosić. Kocham cię.

— Ja ciebie też.

   Cheryl Malfoy miała dziwne wrażenie, że jego ostatnie słowa nie odnosiły się do dzisiejszej sytuacji. Tylko co zrobił Caleb, że dziękował i przepraszał jednocześnie? 

9:00 ; rozmowa telefoniczna

— Diable, daj mi Chole.

— Po co? Ma lepsze rzeczy do robienia niż rozmowa z tobą. Ja za to cię wuelbiam stary i zawsze chętnie wysłucham.

— Stary, ja ciebie też, ale podaj mi swoją żonę.

— Stary już mnie nie kochasz? Stary to boli!

— Stary kocham dę kochał jeszcze mocniej, gdy będziesz opiekował się Chole i dasz mi ją w końcu do telefonu.

— Stary o co ci chodzi?

— Daj ją do telefonu, proszę.

— Dobra stary. Chole! Nasz gejuszek dzwoni.

— Co tam, Caleb? Wyglądasz jak strach na wróble czy jak seksowny model bielizny?

— Raczej to pierwsze.

— Pfff... Czego cię uczyłam?

— Że muszę przywiązać wagę do wyglądu, bo mam marny potencjał, ale jednak potencjał.

— Dokładnie, czego twoja dusza pragnie o tak wczesnej godzinie?

— Przyjdź z rodzinką do nas, Cheryl też będzie. Myśli, że będę w pracy, nie wyprowadzaj jej z błędu, chcę zrobić jej niespodziankę. Dobrze?

— Jasne, dziwna prośba, ale znaj moją łaskę.

— Znam, znam. Jesteś wielka Chole. Kocham cię!

   Chole zmarszczyła brwi. Caleb nie nazwał ją ani razu biszkopcikiem. Czyżby pokłócił się z Dominiciem? Coś się stało i zauważył to jej mąż. Powinna się wtrącić?

11:00 ; wiadomość tekstowa

  Mam nadzieję, że się nią dobrze zaopiekujesz Malfoy. Oddałem ci ją, bo wiem ile dla siebie znaczycie,  pokaż jej, że może liczyć na twoje wsparcie. W sumie to cię nawet polubiłem, ale nie mów nikomu to nam zszarga reputację. Używasz w ogóle telefonu, bo jeśli piszę to na darmo to będę zły.

11:30 ; nagranie głosowe

— Kocham cię, Dominic. Słowo niedostępny zawsze będzie mi się kojarzyć z tobą. Kupiłem pięć paczek kawy, chciałem więcej aby napisać na każdej za co cię kocham, ale ta miła pani stwierdziła, że co za dużo to niezdrowo i wyjęła pozostałe dwadzieścia paczek z mojego koszyka. Dlatego napisałem na jednej kartce po dwadzieścia powodów. Miłej lektury!

— Znów tego słuchasz?

— Dziś mija rocznica, Cheryl.

— Mogłabym zobaczyć te kartki? Brakuje mi jego koślawego pisma.

— Jasne.

— Ten człowiek był niemożliwy, napisał ci, że kocha cię za to, że nie krzyczysz na niego za to, że się w nocy ślini.

— Brakowało mu już pomysłów.

— Chciał pokazać, że kocha cię z wielu powodów, ale pewnie przeliczył się co do ich ilości.

— Zawsze był upierdliwy.

—  A ty niedostępny. Szczerze myślałam, że wam nie wyjdzie, ale cieszę się, że się myliłam Caleb przy tobie trochę przystopował.

— W bardzo małym stopniu.

— Ale jednak w jakimś. Tęsknisz za nim?

— A ty?

— Potwornie, nie mam komu matkować!

— A ja muszę sam kupować kawę.

— On by bez nas nie dał rady.

— Tak, ale my bez niego też nie dajemy rady.

— W przeciwieństwie do niego umiemy sobie z tym poradzić.

— Masz ochotę na kawę?

— Jeśli ty robisz to owszem, nadajesz się na baristę Dominic.


Następny będzie o początkach rodzicielskich Dominica i Caleba oraz Cheryl i Chole jako niańkach na złoty medal. Czyli szczęście!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #losowo#oc