02003. Zaproszenie
Wróciłem.
Podobał mi się zamysł na ten rozdział, więc postanowiłem coś napisać :)
na pewno wyszedłem z wprawy, aaale możemy za to winić kanonicznego narratora, który zgodnie z numeracją jest jeszcze na początku swojej serii książek.
Oprócz tego, Eryk nie wytworzył jeszcze postaci Calo, dlatego jest tu Otis.
Gdzieś w tzw. międzyczasie napiszę też obiecany Alchemikowi rozdział o Eryku szukającym kosmity. Stay tuned.
Tom drugi, rozdział 3. Zaproszenie.
---
01
- Nie, nie, nie! To nie to! - krzyknąłem, zrzucając ze stołu kartkę, której miejsce zastąpiłem głośno opuszczoną głową. Zacisnąłem palce na włosach, aż poczułem wystarczający ból, by znowu wydać z siebie ostry, żałosny dźwięk.
Rozejrzałem się po pokoju. Pracownia była wypełniona zgniecionymi kartkami i powypalanymi ze złości dziurami w ścianach. Jak nisko musiałem upaść, żeby z najlepszego Ebvolackiego naukowca stać się desperackim adoratorem?
Z uprzednio leżącego na stole stosu papieru nie pozostało nic prócz jednej, tętniącej nadzieją kartki. Przysunąłem ją bliżej, wziąłem głęboki wdech i wybazgrałem bez większego namysłu tyle, ile mogłem zmieścić na malutkim świstku.
Przygotowałem dla ciebie coś specjalnego. Nie byłeś nigdy na prawdziwym balu? Przyjdź do opuszczonego zamku na skraju Lasu. Proszę. Najlepiej niedługo, bo zrobiłem jedzenie.
Eryk.
Stawiając kropkę przy imieniu, pozwoliłem sobie na wypuszczenie powietrza. Zwinąłem wiadomość w cienki rulon i związałem wcześniej przygotowaną, czarną wstążką. Jeśli nie odpisze, przynajmniej będzie miał nowy dodatek do swoich awangardowych strojów.
Otworzyłem małe, okrągłe okienko. Jedynym dotrzymującym mi towarzystwa stworzeniem był mały ptak przypominający gołębia. Nie widziałem nigdy wcześniej niczego podobnego - miał jedno, trójkolorowe oko, które obracało się, gdy ciekawsko przekrzywiał głowę, obserwując, jak pracuję.
W ciągu naszej krótkiej znajomości dowiedziałem się, że lubi jeść resztki mięsa z moich zup, bardzo dobrze chwyta przedmioty cięższe od niego, umie czytać mapę i jest żądny krwi. Dowiedziałem się tego, gdy próbowałem ocenić, jak daleko od mojej kryjówki leży teren zamieszkiwany przez jedne z dzikich zwierząt, które chciałem dyskretnie upolować. Remek - bo tak nazwałem mojego przyjaciela - spojrzał wówczas na mapę, przechylił łebek i wyleciał przez okno.
Czterdzieści minut później wrócił z trudnym do zidentyfikowania kawałkiem rozszarpanego mięsa.
Rzuciłem Remkowi coś na ząb i podstawiłem pod nogi zwój. Dziobem pochwycił obiad, pazurami zwój, po czym odleciał w kierunku, który mu wskazałem.
Następną godzinę siedziałem w miejscu, trzęsąc nogą i niecierpliwie czekając na jakiś znak od Otisa. Nie, żebym nie ufał Remkowi, że nie doręczy mojego listu, ale zaczynała mnie martwić cisza. Odkąd zostałem sam, wydawała się zbyt wymowna. Nie utrzymywałem kontaktu z żadnym z moich byłych towarzyszy podróży. Jedynie Otis zdawkowo odpisywał na wysyłane mu paragrafy, w których opisywałem mu moje nowe wynalazki, prosiłem o spotkanie lub pytałem, jak się ma. Jestem pewien, że w wirze zadań, powierzonych mu jako jednemu ze strażników Ebvolatu, zwyczajnie nie miał czasu na pogaduchy.
Z nerwowych zamyśleń wyrwało mnie pukanie w okienko. Podskoczyłem na krześle i dobiegłem do Remka, który wyściubił głowę przez ramę od razu, gdy otworzyłem mu wejście. W pazurach trzymał zawinięty w białą wstążkę pergamin.
Twój gołąb do mnie przemawia. Przyjdę.
Remek patrzył, jak kilkukrotnie czytam list, szeroko otwierając oczy, uśmiecham się, zaczynam skakać po pokoju i poważnieję momentalnie. Podszedłem do niego i spojrzałem mu głęboko w.. oko.
- Wiesz co to oznacza? - zacząłem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że tłumaczenie gołębiowi, co się właśnie stało (Otis pierwszy raz od pięciu księżyców zgodził się na spotkanie!) nie ma sensu i będę wyglądał jak szalony. Zostawiłem go więc bez wyjaśnienia, do czego tak naprawdę się przyczynił, ale wyraziłem moją wdzięczność, wrzucając mu na parapet kawałek pachnącego mięsa. Przyjął ofertę i zaczął jeść, podczas gdy ja, po namierzeniu starrgo zamku na mapie, zacząłem pakować składniki potrzebne mi do wyczarowania prawdziwej uczty.
- Wielki dzień, Remek - szepnąłem do niego, na co odparł skonsternowanym obrotem oka o sześćdziesiąt stopni. - Wyrównam rachunki z tymi tchórzami i odzyskam to, co moje.
Remek zastygł, spojrzał na mapę, potem na mnie. Pomrugał wesoło skrzydłami i postawił oko w wyjściowej pozycji, po czym wrócił do pałaszowania swojej zasłużonej zdobyczy.
Mój pierwszy bal.
02
Główna sala zamku była ciemna i skromna, idealnie mieściła jednak okrągły stół w jednym rogu i gramofon w drugim. Puściłem nastrojową muzykę, postawiłem na talerzach kolorowe, wijące się robaki, obtoczone w gęstym sosie z żywopijka i wypowiedziałem zaklęcie: ediotis kyryeteh. Nie byłem pewien, jakie danie stworzyło, ale wyglądało bardziej zachęcająco niż mieszkańcy leśnej ściółki.
Mialem nadzieję, że Otis doceni piękno tutejszego wystroju, chociaż sam nie zwracałem uwagi na kryształowe żyrandole i wiszące na ścianach portrety - używałem ich do cokilkuminutowego przeglądania w nich swojego odbicia. Życie pustelnika wymagało ode mnie ograniczania wydatków, lecz podczas jednej z moich tajnych podróży natrafiłem na sklep z elegancką odzieżą. W niczym nie przypominała ona galowych garniturów czy sukni - stroje występowały we wszystkich kolorach i przedziwnych kształtach. Ciężko było znaleźć coś normalnego, co odpowiadałoby mojemu stylowi, ale sprzedawczyni doradziła mi starodawny, elficki strój. Prawdziwe wyzwanie stanowiło zaś przekonanie jej, by pozostała przy jednokolorowych opcjach, więc skończyłem z czarną tuniką, wykończoną od wewnątrz czerwono-złotymi wzorami. Wykonana była z grubego, choć miękkiego materiału, przypominającego welur. Lekko mnie drapał, gdy podwijałem zwiewne rękawy, by, ciągnace się stale za mną, nie zagnieździły się w żadnej z wielu szpar w zamku.
Na nadgarstku zawiązałem kontrastującą białą wstążkę od Otisa.
Usłyszałem z daleka dźwięk pukania do głównych drzwi zamku. Po tych wszystkich latach dobrze się zachował, ale wszelkie odgłosy roznosiły się po wszystkich pokojach, nieważne jak głośne bądź ciche były. Serce zabiło mi mocniej, aż poczułem charakterystyczne kłucie. Nie było mi obce - znałem je odkąd usłyszałem w jednym z listów, że Otis spędza więcej czasu z Dagie.
Przebiegłem przez długi korytarz i zwolniłem kilka metrów przed drzwiami. Nie moglem wyjść przed Otisem na desperata - mój krok musiał być odpowiednio nonszalancki. Jednocześnie, chyba powinienem już go wpuścić.
Wziąłem cichy wdech i otworzyłem drzwi jednym, zdecydowanym ruchem. Przez chwilę nie byłem w stanie uwierzyć, że po drugiej stronie stał on, że... faktycznie się pojawił. Zacisnąłem dłoń na klamce ze stresu, który opanował całe moje ciało i myśli. Co ja sobie myślałem?
Odchrząknąłem, gdy zorientowałem się, że nie powiedziałem ani słowa i odsunąłem się, zeby mógł przejść. Minął mnie, uśmiechając się, być może z mojej niezręczności. Nie byłem w stanie odwrócić od niego wzroku, poruszał się niby chaotycznie, a jednak z gracją, jakby miał w posiadaniu cały świat i mógł nim dowolnie kierować, uginać go pod swoim lekkim krokiem. Za długo się patrzę.
Zaprowadziłem go do głównej sali i zamknąłem za nami drzwi. Drżącą ręką, którą bezskutecznie próbowałem opanować, wskazałem na stół.
- Przygotowałem jedzenie - zacząłem niepewnie, usiłując nawiązać z Otisem jakiś kontakt. - Ale, jeśli chcesz, możemy najpierw zatańczyć. Jeśli chcesz tańczyć. Przygotowałem już muzykę. Ale, jeśli nie, to...
Grająca melodia wypełniała ciszę między moim wywodem a odpowiedzią Otisa, której wyczekiwałem. Wpatrywał się w ociekające skroploną parą dania i... wyglądał przy tym jak ideał. Nie zdążyłem wcześniej przyjrzeć się jego strojowi i temu, z jaką łatwością dobierał akcesoria, tak spójne z jego wyjątkowym stylem. Ale przede wszystkim, nawet w swoim monochromatycznym, ponurym odzieniu przypominał anioła. Jego delikatna, nieskazitelna twarz, oczy, które wydawały się patrzeć donikąd, a jednak cały czas obserwowały otoczenie... miał na sobie makijaż?
Może to dobrze, że tyle go nie widziałem, bo gdyby tylko postawił nogę w moim laboratorium, a co dopiero spędzał w nim więcej czasu, nie byłbym w stanie patrzeć na nic innego. Chciałem być blisko niego, chciałem dotknąć jego włosów i szyi, ciągnąc lekko za czarną wstążkę, którą wokół niej zawiązał, chciałem zgubić moje palce w zielonych kosmykach, chciałem...
Uchwyciłem w obrazie moje odbicie. Cholera.
- Może zmienię muzykę. Wolałbyś pewnie coś z dawnych lat. - Odwróciłem się gwałtownie i nerwowym krokiem podszedłem do gramofonu.
Majstrując przy sprzęcie, udało mi się ukryć moje czerwone policzki.
Zmieniłem płytę na jedną ze starą, polską muzyką.
Otis nie ruszył się z miejsca, ale słyszałem jak porusza rozstawionymi sztućcami.
- Możemy zatańczyć do tej.
Poczułem spięcie w ramionach i wypuściłem powietrze. Nie byłem gotowy, nie mógł zobaczyć, jak bardzo na mnie wpływa.
Eryk, bądź mężczyzną. Głupie powiedzenie, ale zadziałało.
Odwróciłem się od gramofonu i stanąłem przed Otisem. Delikatnie chwyciłem jego dłoń i położyłem na moim ramieniu, uśmiechając się lekko. Ruszyłem powolnym krokiem, prowadząc go przez ciasną salę, odbijając w drugą stronę o krok od każdej ściany, którą napotkaliśmy. Oparłem głowę o bok jego głowy, chociaż wymagało to ode mnie pochylenia się poniżej komfortowego punktu. W tamtym momencie nie miało to jednak znaczenia - bycie z nim, płynąc przez taniec, całkowicie pokrywało wszystkie szkody, jakie spotkać mogły mój kręgosłup.
Dopiero wtedy dotknąłem nieśmiało dłonią jego talii. Wzdrygnął się lekko. Zrobiłem coś nie tak? Chciałem odsunąć dłoń, ale palcami wolnej ręki ścisnął moje i przytrzymał je na swoim boku.
Otis nic nie mówił, bo nie chciałem, żeby mówił. Jedynie trzymał moją dłoń i powodował u mnie małe wstrząsy serca, gdy czułem, jak zaciska palce.
I gdy poczułem, że moglo być już idealnie, gdy wplotłem palce w jego włosy, a kciukiem podwadziłem kokardę ze wstążki, lekko przyciskając palec do jego bladej skóry,
przez szparę w scianie z głośnym świstem wleciał Remek.
Gołąb pochwycił Otisa i przesunął go po ziemi w jednym, sztywnym kawałku, jak gdyby nic nie ważył. Tarcie podeszwy jego glanów o posadzkę wydało głośny pisk, aż do momentu, gdy Remek dotarł z nim do ściany i uderzył nim kilkukrotnie o szklaną ramę obrazu Królowej Em. Trach. Szkło pękło na kawałki, które wbiły się w ramiona, brzuch i głowę Otisa. Przedarłszy się przez jego strój, zatopiły swoje ostrza w skórze, tworząc na niej setki drobnych nacięć. Krew spływała powoli, jakby leniwie - pokrywała mieniące się w blasku księżyca odłamki jak zaraza, usiłująca dotrzeć do każdego kawałka jego pokiereszowanego ciała. Widziałem, jak z powrotem wzlatuje w powietrze i nie zdążyłem zareagować, zanim z kolejnym trzaskiem wylądował na kamienistym tronie. Podniosłem wzrok na zalane krwią, wątłe ptaszysko - i trzymany przez nie w dziobie kawałek skóry. Poczułem rozdzierający ból - jakby moje organy krzyczały, przedzierając się przez tkanki, i ryknąłem wściekle. Gołąb obrócił łeb w moją stronę i usiadł na posadzce, ostrożnie omijając kolorowe szkło.
Byłem pewien, że straciłem słuch - bądź też Otis chciał cierpieć w milczeniu i nie dołączył do mojego chóru. Z daleka widziałem, jak drgają mu wszystkie kończyny, ze skroni spływają strużki krwi; oczy miał puste. Nigdy nie widziałem w nich wielu emocji, w zasadzie nigdy nie wyglądał na żywego, ale jego obojętność mnie denerwowała. Powinien krzyczeć, powinien wić się z bólu. Ale on tylko spokojnie leżał, miałem nawet wrażenie, że się uśmiechał.
Wtedy spostrzegłem - Otis nie był obojętny. Śmiał się. Powoli zaczęło dochodzić do mnie echo jego rechotu, jego szyderczego śpiewu. W jego mowie zawsze słyszałem melodię i nietypową dla wszystkich ludzi, których kiedykolwiek spotkałem, harmonię dźwięków. Teraz, miałem wrażenie, że stoję na scenie po nieudanym występie. Tylko że to jego obrzucono krwistą czerwienią.
Pustka, którą widziałem wcześniej w jego oczach, była wyrazem spokoju. Odbijała się w nich szarość wysokiego tronu, na którym spoczywał - ten sam tron uwieczniono na obrazie, stanowiącym tło całej sceny. Oczy Królowej bacznie mnie obserwowały - miałem wrażenie, że Królowa spogląda z obrazu z pogardliwym rozbawieniem. To twoja kara za bunt przeciwko naszemu królestwu.
Poczułem gorący bieg własnej krwi przez całe ciało. Przeszedłem obok Otisa, w uszach zadudnił mi jego harmonijny głos. Stanąłem naprzeciwko portretu Królowej. Jej niebieska suknia była teraz wykończona karmazynowymi, abstrakcyjnymi plamami, a jej szyję zdobiła nowa biżuteria. Na twarzy miała wymalowaną dumę, nadającą jej postaci nowego kontekstu w obliczu obecnego chaosu. Widziałem w jej osobie siebie samego. Niewinnego obserwatora zdarzeń, który musiał zaprowadzić porządek.
Za mną, Remek szarpał Otisowi rękę. Słyszałem polifonię głośnego mlaskania i drapania pazurów o kamień. Ostatni dech Otisa był jednak najgłośniejszy. Postawił podwójną kreskę taktową, zwieńczył nuty przydługiej symfonii. Odwróciłem się w stronę pożerającego swoją zdobycz Remka. Uniósł głowę i przydreptał kawałek w moją stronę, po czym przystanął, lekko podskakując, dumny ze swojej roboty.
Sekundy później został wbity głęboko w ścianę. Trzymałem drgającą w górze rękę, dopóki rozsadzająca mnie złość osiągnęła punkt, w którym byłem świadomy tego, co robię. Zamarłem, gdy słabo podniósł i przekrzywił łebek. Musiałem go ukarać. W końcu to morderca.
Mój pierwszy bal...
czyjeś oczy wesołe, na szczęście...
- Mój pierwszy bal, sentymentalny bal - zanuciłem, poruszając się chwiejnym krokiem po śliskiej posadzce. - Trochę mi żal...
Pióra Remka stanęły w ogniu za sprawą mojej magii. Poczułem, jak żar rozlewa mi się na całą rękę i krzyknąłem z bólu, łapiąc się kurczowo za łokieć.
Podszedłem na oślep do tronu, usiłując znaleźć w nim oparcie. Iskry zeskoczyły na rozdarte ramię Otisa i zapaliły na nim niewielki płomień, jak świeczkę na torcie, którego kawałek został przedwcześnie zjedzony.
Osunąłem się powoli na ziemię, tracąc wzrok od okropnego bólu. Ostatnim, co zobaczyłem, był mój ukochany, patrzący na mnie z góry. Jego usta zastygły w lekkim uśmiechu.
Mój pierwszy, ostatni bal.
--
Opisując strój Eryka, brałem inspirację z poniższych:
Ale miałem problemy z oddaniem ich wyglądu. Wyobraźcie sobie, że ładnie je opisałem:)
Also... goth Eryk:
(He's proud of himself for doing make up and hopes Otis will like it)
(He's serious about it)
Gdyby ktoś kto umie rysować chciałby go narysować fajniej to byłoby super, bo to mój ulubiony koncept na tę postać
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro