Pęknięcie maski
Opowiadanie może być nieodpowiednie dla wrażliwych odbiorców. Pojawiają się wątki przemocy, prostytucji oraz opisy uszkodzenia i deformacji ludzkiego ciała.
---
Dzień to spękany, jak wszystkie dni w Mieście. Miasto jest tylko jedno, dlatego jest Miastem. W szczelinach Miasta jest Podziemie, także jedno.
Historia tego miejsca jest krótka. Z powodu szybko rozwijających się technologii i kilku nieudanych eksperymentów, stan powietrza zaczął się pogarszać. Coraz więcej ludzi zapadało na choroby układu oddechowego i doznawało podrażnień skóry. Wtedy pewien znany chemik zajął się pracą nad nowym preparatem, mającym zneutralizować toksyczne substancje zawarte w chmurze, która wisiała nad miastem. Wtedy było to jeszcze miasto...
Nie spotyka się dziś na ulicy osoby bez maski, choć powietrze jest czystsze niż kiedykolwiek.
*
Blisko betonu płynie rzeka ludzi wybierających się na bal maskowy, zwany także codziennością. Wydaje się to prawie normalne. Każda maska jest wyjątkowa i starannie wykonana. Każda jest piękna.
Kier lubi przyglądać się maskom. Jedne próbują odwzorować ludzki wygląd, inne przypominają zwierzęta, a nawet owady czy stworzenia zrodzone jedynie w ludzkiej wyobraźni. Czasem pełne są kwiatów lub kolorowych wzorów, lecz mogą być płaskie i nijakie. Nieraz zawierają odstające elementy, światełka, dzwonki... Ważne, żeby kryły twarz. To podstawa.
On sam nosi maskę, lecz nie z tego powodu, co inni. Jego twarz pozostała ludzka. Dlatego musi ją ukrywać.
*
Pęknięcia są widoczne dokądkolwiek się pójdzie. Im ich więcej, tym bliżej Podziemia. Ludzie noszą karabiny. Szczury obgryzają buty czekających na autobus nastolatków. Głośno krzycząca osoba biega obnażona po krawędzi fontanny. W sklepie sprzedają powietrze w butelkach, obiecując, że pochodzi ono z dni przed dehumanizacją.
Dehumanizacja. Tak uczeni ładnie nazywają masakrę ludności.
To znaczy, nikogo nie zabito.
Niecałe dwadzieścia procent mieszkańców wypluło własne jelita i czołgało się po ziemi, plącząc się we własnych wymiocinach.
Kolejne trzydzieści procent pokryła krwawa, zaraźliwa wysypka.
Szczęśliwa połowa miasta została jedynie zdeformowana.
Nieludzko cierpiących eliminowano na ich własne życzenie. Nawet na błaganie. Bardzo chcieli pozostać ludźmi.
Kto odpowiada za to szaleństwo? Do dziś nie wyjaśniono sprawy toksycznej „odtrutki".
*
Kier odnajduje się w Mieście. Jest jednym z zamożniejszych mieszkańców, więc może pozwolić sobie na posiłek na szczycie wieżowca lub przepłynięcie się jachtem po jeziorze i picie drinków podczas rejsu. Lubi, gdy młode skąpo ubrane kobiety podają mu szklankę z musującym napojem. Ich maski są atrakcyjne. Najczęściej przedstawiają dzikie zwierzęta. One same poruszają się jak zwinne pantery albo wijące się na gałęziach węże.
Jednak jeśli chodzi o kobiety, Kier woli udać się do baru Thanatos. To jeden z wielu w Podziemiu, gdzie pęknięcia są naturalne. Mężczyzna jest w Thanatosie stałym klientem. Właściciel go zna, tak samo wszystkie pracownice. Bar nie wygląda na luksusowy, nie zajmuje też żadnej popularnej lokalizacji. Niewielka nora pod kamienicą przy linii tramwajowej. Z budynku sypie się gruz i odpada czerwonawa farba.
Kier schodzi po znajomych schodach i pcha mocne drewniane drzwi. Owiewa go od razu woń kadzidła i dymu. Wnętrze o niskim suficie obite jest wzorzystymi materiałami i importowanymi dywanami, jeszcze z czasów przed izolacją od reszty świata. Z sufitu zwisają papierowe lampiony, o które co wyżsi klienci mogą przypadkiem obić sobie głowę. Po lewej jest barek. Po prawej są pokoje.
Wszystko legalnie. Podziemie nie ubiera maski. Jest złe bez wymówek.
Słychać nieregularne dzwonienie. Kier nigdy do końca nie wie, skąd ono dochodzi. Czasem zauważa wiszące metalowe rurki, mające grać z wiatrem, jednak we wnętrzu nie ma przeciągu. Innym razem zdaje mu się, że to figurka kota machającego łapą wydaje jakieś odgłosy. Ale dźwięk rozlega się z każdej strony raz głośniej, raz ciszej lub jako osobliwe dudnienie pod jego stopami.
Jest i właściciel Thanatosa: niewysoki mężczyzna w czarnej kamizelce. Nosi do tego muchę i pierzasty szal w pomarańczowym kolorze. Kroi właśnie cytrusy za ladą, by przygotować z nich sok. O tak wczesnej godzinie nie ma jeszcze gości.
Kier podchodzi do niego i opiera się o blat. Przygląda się dziwnej masce. Przy każdej wizycie jest inna.
- Z kim dziś mam przyjemność? - odzywa się wesoło gość. Słychać, że jest w dobrym humorze. Właściciel odkłada przekrojoną na pół cytrynę. W prawej dłoni pozostawia nóż. Przekłada go w palcach.
- Nie zgadniesz?
Maska przypomina dziś ptaka. Po bokach znajdują się małe bystre oczka, a między nimi czarny dziób zajmujący prawie całą przestrzeń maski. Jest na tyle długi, że przy nieostrożnym ruchu mógłby wydziobać Kierowi oko.
- Nie znam się na ptakach, mój drogi - odpowiada machając ręką. Mało brakuje, by uderzył w dziób.
Właściciel odwraca głowę i wpatruje się w swojego klienta jednym ptasim okiem.
- Kruk, Kierze. To kruk. Lepiej by było dla ciebie, gdybyś zgadł.
- Następnym razem bardziej się postaram - obiecuje bez zainteresowania. - Czy jest dziś Frezja?
- Szykuje się. Musisz poczekać.
Kier kręci głową i oddala się w stronę stolika przy ścianie. Poza nim w lokalu jest tylko jedna samotna kobieta w srebrnej sukience sięgającej za kolana. Twarz ma odwróconą do ściany. Obserwujący ją mężczyzna zgaduje, że nieznajoma podziwia zawieszony tam obraz.
Oko wyrasta przed nim bez ostrzeżenia. Kobieta odwróciła się w ułamku sekundy, nim on mógł choćby drgnąć. Wymalowane na masce ślepię przeszywa serce mężczyzny na wskroś.
- A może chcesz Syrenę? - odzywa się Kruk. Nóż przesuwa się ze świstem po powierzchni deski do krojenia. - Jest nowa. Lubisz takie.
Kier faktycznie lubi nowe. Zawsze zostawia im podwójny napiwek. „To na szczęście w karierze", mówi. Wierzy w młode pokolenie prostytutek. Chce im zapewnić świetlaną przyszłość. W Podziemiu jest coraz więcej miejsca na rozwój. Zadowolony jest ze swoich osiągnięć. Naprawdę lubi Miasto.
- Miałem dziś ochotę na Frezję - wyznaje powściągliwie. - Syreny podobno pięknie śpiewają. Potrafisz śpiewać? - Zwraca się do siedzącej nieruchomo kobiety. Materiał sukienki opinający się na jej udzie lśni jak rybie łuski.
- Śpiewam dla wybranych - odpowiada głosem z głębin oceanu.
- Wezmę ją - decyduje Kier.
Wstaje i zmierza do pokoju. Po wejściu zostawia uchylone drzwi. Znajduje sobie wygodne miejsce przy niskim stoliku i rozpina górny guzik koszuli.
Niedługo Syrena przynosi mu wino. Wchodzi do pokoju zgrabnym krokiem. Stopy ma bose. Stawia na blacie tacę z kieliszkami, butelką oraz pokrojonymi owocami na talerzu.
- Ile masz lat? - pyta mężczyzna, jednak nie poświęca kobiecie zbyt wiele uwagi. Sięga po kieliszek, który przed chwilą wypełniła. Bierze dwa łyki wina o osobliwie gorzkim posmaku. Skrzywia się i odstawia naczynie z napojem.
- A na ile wyglądam? - Syrena siada obok niego z podwiniętymi pod siebie nogami. Przechyla głowę ukazując bladą skórę szyi. Jest dziwnie normalna, nie widać na niej żadnych guzów, ani przebarwień.
- To ja tu zadaję pytania - zaostrza swój ton. Nie lubi nieposłuszeństwa.
- Nie.
Proste słowo świdruje w powietrzu, by po chwili trafić w dumę mężczyzny. Atmosfera napina się, zupełnie jak mięśnie szczęki pod kierową maską.
Syrena wydaje się spokojna, ale stanowcza. Jej jasna skóra lśni w świetle nisko zawieszonej lampy, z kolei oko spowija cień.
- Teraz będziesz odpowiadał. - Kobieta podnosi się na kolanach. W jednej dłoni trzyma nóż do cytrusów, w drugiej pustą fiolkę. - Zrobiłeś to celowo?
- Ależ co? - zachowuje opanowany głos, choć coś wewnątrz jego głowy podpowiada mu, że powinien uciekać. Nie niepokoi go nóż, lecz głos Syreny. Nagle wydaje się znajomy.
- Opracowaliśmy lek dla ludzkości. Dlaczego odebrałeś mu człowieczeństwo?
Syrena ściąga maskę. Patrzy na niego kobieta o wściekłych, pełnych łez oczach. Jego współpracownica, partnerka w laboratorium i żona.
Zszokowany wlepia w nią wzrok. Zmartwychwstała Syrena wyczołgała się z piekła, żeby go dopaść. Przypomina sobie, jak oddał swoją obrączkę jakiejś wyjątkowo ładnej dziewczynie z Podziemia jako napiwek.
- Kier, masz ty serce? - krzyczy i szarpie za jego czerwoną maskę. Potem rzuca nią o ścianę, a przedmiot pęka na pół.
Odsłonięta twarz stopniowo zaczyna pokrywać się przerażeniem. Symetryczne i kształtne oczy suną po całym pomieszczeniu poszukując ratunku od zemsty.
- Wypuść mnie, Izabelo, a nikomu nie powiem, że też masz ludzką twarz. - Zgrabnie wycięte usta składają drżące słowa groźby.
- Martwy także będziesz milczał - śpiewa. - Będziesz milczał, mój kochany, w cieniu wierzb. - To stara piosenka z filmu, który razem oglądali. - Rzeka przykryje twój płacz. Zasypie cię śni-
Syreni głos się urywa, gdy dłoń zaciska się na drżącym gardle. Ona nie przestaje poruszać ustami. Wypuszcza z rąk nóż i fiolkę. Mała buteleczka spada na podłogę i toczy się aż do drzwi. Po policzkach kobiety płyną łzy. Mija kilka długich sekund i palce na jej szyi zaczynają się robić lepkie. Na dekolt spływa czarna maź wypływająca spod zmiękłych paznokci. Ciało przed nią przestaje przypominać człowieka. Gałki oczne pękają, z uszu cieknie krew. Skóra czernieje. I zupełnie jakby giętkie kości nie mogły już utrzymać tego całego kłamstwa w pionie, postać przed nią zapada się i rozlewa na podłogę.
- Cóż za nieprzyjemny widok - komentuje Kruk, zjawiwszy się nie wiadomo kiedy w progu. - Maska już mu nie będzie dłużej potrzebna. Przypomina nas wszystkich.
Izabela odsuwa się od stolika w stronę wyjścia. Jej szyja pokryła się bąblami i stopiła się w niektórych miejscach. Prawa strona twarzy opadła. Jedno z pięknych oczu uschło. Drobinki toksyny przedostały się na jej skórę, nieodwracalnie ją szpecąc.
- Ja też - mówi Syrenka zakładając na powrót maskę.
- No cóż - skrzeczy Kruk. - Każdy nosi maskę, a życie to niekończąca się maskarada.
Zostawiają Kiera na podłodze w szczelinie Miasta. Pęknięcia są naturalne w Podziemiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro