Rozdział 2
Ostatnie pociągnięcia cieniutkim jak nitka pędzelkiem i szyba okienna na obrazie nie odbiegała w najmniejszym stopniu od tej, przez którą wpadało poranne słońce, tańcząc na jasnych, uczesanych włosach Janka. Światło było pomarańczowe, jeszcze świeże, takie, jakie widuje się tuż po świcie. Na dobrą sprawę mógł w tym momencie postawić płótno na parapecie, a wówczas podświetlony od tyłu obraz wyglądałby niemal identycznie ze swoim pierwowzorem. Niemal, bo przez te kilka dni pracy nad obrazem okno zdążyło się odrobinę bardziej zabrudzić, a i słońce wstawało przecież w nieco innym miejscu. Poza tym jednak iluzja byłaby doskonała.
Ostrożnie umył wszystkie pędzelki, wylał wodę, oczyścił paletę z resztek farby i schował tubki do szuflady biurka. Obraz pozostawił na sztaludze, by spokojnie wyschnął w czasie, gdy będzie w szkole. Teraz, gdy skończył malować, mógł wyłączyć budzik, wyrywający go ze snu jeszcze przed szóstą. W ostatnim tygodniu aż cztery dni trafiły mu się zupełnie bezchmurne, co pozwoliło na malowanie z żywej referencji, ulubione zajęcie chłopca.
Zdjął swój fartuch, zakupiony dwa lata temu, lecz mimo to niemal nieskazitelnie czysty. Odłożywszy go do komody, chwycił spakowany poprzedniego wieczoru plecak i dokładnie zamknął drzwi. Nie mógł pozwolić, by jego pokój odwiedził Ramzes. Mimo że formalnie należał do starszej siostry Janka, wyjątkowo upodobał sobie akurat ten parapet w domu. Raz zdarzyło się, że zrzucił mu z biurka oprawiony w ramkę portret rodziców chłopca, namalowany przez Janka, a na domiar złego miał potem czelność poharatać pazurami delikatną powierzchnię obrazka. Od tego czasu obaj pozostawali w stanie wiecznej wojny.
Rodziców jeszcze nie było w domu – oboje pracowali w szpitalu na nocnej zmianie. Zerknął szybko na plan na lodówce przy okazji przygotowywania sobie drugiego śniadania. Czekało go dzisiaj siedem godzin lekcyjnych, kółko szachowe i godzina ćwiczeń techniki rysunku, którą sam narzucał sobie od kilku lat. Złapał samoprzylepną karteczkę i przykleił ją na szafce z kubkami, wiedząc, że pierwszą rzeczą, którą zrobi jego mama po powrocie, będzie herbata.
Nie wpuszczajcie Ramzesa do pokoju – mój obraz schnie (: I tak, możecie popatrzeć, to dla Majki.
Podczas ostatniej rozmowy przez telefon jego siostra narzekała na londyńską pogodę. W zeszłym tygodniu przeniosła się do oksfordzkiego akademika, wywalczywszy sobie stypendium na filologię angielską, i już zdążyła stęsknić się za złotą, polską jesienią. Janek zamierzał wysłać jej przynajmniej okruch tej pogody na urodziny. Według jego kalkulacji powinien nadać paczkę pojutrze, by na pewno dotarła na czas.
Wrzucił dwa tosty do opiekacza i usiadł przy stoliku, przeglądając wiadomości na telefonie. Zmarszczył brwi na widok maila od nauczyciela. Wiedział, że mieli zastępstwo akurat w dniu turnieju szachowego. Wybrał odbywające się pechowo w czasie lekcji zawody i wrócił do domu z pierwszym miejscem, całkiem zadowolony z siebie, choć nie do końca, biorąc pod uwagę liczbę błędów, które jego przeciwnicy mogliby potencjalnie wykorzystać przeciwko niemu. Nie sądził jednak, że spowoduje tym taką reakcję profesora.
– Po jednym dniu nieobecności? – mruknął z konsternacją, otwierając wiadomość.
Szanowny panie,
w dniu pańskiej nieobecności wybrane zostały pary do projektu semestralnego, polegającego na namalowaniu wspólnego obrazu o wymiarach 70x100cm. Jako że był pan jedynym brakującym uczniem, pozwoliłem sobie przypisać pana do pracy z panną Patrycją Czyżyk. Z pewnością skontaktujecie się ze sobą bezproblemowo i uzgodnicie plan obrazu. Dzieło ma wyrażać państwa indywidualność.
Z poważaniem,
Maciej Krzywy
Mail wytrącił go z równowagi do tego stopnia, że wybiegł z domu dopiero za dwadzieścia ósma. Do szkoły miał tylko dziesięć minut rowerem, nie powinien zatem obawiać się spóźnienia, ale nie tylko czas w jego planie został zachwiany. Chaosem, który miał zatrząść fundamentami jego nadchodzących miesięcy w kalendarzu była praca z Patrycją.
Powód obaw i nagle pobladłej twarzy chłopca był prosty – nigdy nic nie planowała. Nie miała telefonu, kalendarza, terminarza, nawet głupiej karteczki z planem lekcji. Zapominała o oddawaniu prac domowych, wiecznie spóźniała się na zajęcia, a jej obrazy... och, na wszystkie świętości, jak ona malowała... Janek aż wzdrygnął się na samą myśl o jej bezkształtnych plamach i szaleńczym pacaniu pędzlami po płótnach oraz papierach. Wszystkie ubrania miała poplamione farbami. Wielu lubiło taki rodzaj sztuki, niezaprzeczalnie zresztą była to sztuka, ale zwyczajnie nie wiedział, w jaki sposób mieli pogodzić ze sobą dwa skrajnie różne style w jednym obrazie.
Zatrzymał swój rower w połowie drogi do szkoły i niespokojnie sięgnął do bocznej kieszeni plecaka. Musiał skorzystać z inhalatora. Zwykle nie było takiej potrzeby, ponieważ ulica wiodła w dół i nie sprawiała, że gubił oddech, zwłaszcza podczas tak krótkiej jazdy, ale ten projekt...
Oddychaj, oddychaj, wszystko będzie dobrze, oddychaj.
Ktoś minął go na chodniku, ale potem przystanął i odwrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy. Był to Aleks, ciemnowłosy chłopak o morskich oczach i z aparatem na zębach, jego kolega z ławki.
– Cześć, Jasiek! Co ty dzisiaj tak późno? Zwykle już czatujesz przy drzwiach do klasy i zakuwasz na przyszłe, hipotetyczne kartkówki.
– Jeśli mam być szczery, wytrącił mnie z równowagi email od profesora na zastępstwie ze sztuki. Wczoraj wybierane były pary do projektów...
– Ach, racja! Wylądowałeś z tą Czyżyk, co nie?
– Gdybym wiedział o tym wcześniej, odpuściłbym sobie ten turniej szachowy – powiedział z westchnieniem, chowając inhalator.
– Spokojna głowa, pogadaj z nią. Może jednak nie gryzie, jak mówią szkolne legendy. Może nawet widziała kiedyś na oczy telefon stacjonarny i będziesz mógł do niej zadzwonić? Ciekawe, czy nie posądzi cię wtedy o czary.
– Ejże, nie nabijaj się z niej – zaoponował, trzepiąc Aleksa w ramię. – Jest w porządku, porozmawiam z nią. Martwi mnie to, że jej obrazy są kompletnym przeciwieństwem moich.
– Czy ja wiem, czy zupełnych? Oboje używacie farb...
– I na tym podobieństwa się kończą – stwierdził ponuro Janek i wsiadł na rower. – Mogę na ciebie nie czekać? Nie chcę się spóźnić.
– Jasne, panie Nienawidzę-spóźnień-i-wolę-umrzeć-niż-być-po-dzwonku. Nie przejmuj się mną. Widzimy się za chwilę na zajęciach!
– Dzięki. Cieszę się, że rozumiesz.
Jak się wkrótce okazało, sama chęć porozmawiania z Patrycją to było o wiele za mało. Przyszła dopiero na drugą lekcję, a na każdej przerwie wybiegała z klasy i zaszywała się w jakimś nieznanym mu kącie szkoły, a może w ogóle opuszczała teren placówki. Rozglądał się po holu, gdy tylko dopchał się do drzwi, ale ona zdążyła już rozpłynąć się w powietrzu. Bez charakterystycznego kaszkietu wyglądała zupełnie zwyczajnie, nie miała kolorowych włosów ani nie nosiła krzykliwych ubrań. Zaciskał zęby i obiecywał sobie, że pogada z nią po kolejnym dzwonku.
Posunął się do desperackiego posłania jej liściku, mimo że nienawidził rozpraszania się podczas lekcji, ale karteczka z pytaniem o spotkanie, która uderzyła o plecy Patrycji, była bezsilna w starciu z twórczym natchnieniem – dziewczynę całkowicie pochłonęło szkicowanie. Janek schował tylko głowę w dłoniach i wymamrotał przekleństwo na tyle cicho, by nie usłyszała go matematyczka.
Kiedy zaś zajęcia dobiegły końca, Patrycja przebiegła przez korytarz, schody i drzwi wyjściowe z taką prędkością, że każdy inny niechybnie by się przewrócił. Janek próbował ją dogonić, nie rozumiejąc, dlaczego musiał przepychać się przez tłum uczniów, podczas gdy Patrycja jakimś magicznym sposobem miała przed sobą pustą przestrzeń. Po krótkim wahaniu postanowił zostawić swój rower i poleciał za nią na przystanek autobusowy.
Pech chciał, że akurat wtedy podjechał autobus. Dziewczyna wsiadła do środka, ale słabe płuca Janka jak zwykle dały o sobie znać przy bieganiu i drzwi zatrzasnęły się, gdy był dosłownie kilka metrów od celu. Z cichym jękiem frustracji zapamiętał numer linii, by sprawdzić trasę na rozkładzie, a potem wrócił po swój rower. Wiedział jednak, że znajomość samego kursu autobusu nie sprawi nagle, że pozna dokładny adres Patrycji.
Mogła mieszkać wszędzie, patrząc po samej długości trasy. Pojedyncza linia obsługiwała całe przedmieścia na zachodzie miasteczka. To były przecież setki domów.
– Cudownie – burknął, ze złością naciskając pedały w drodze do domu.
Zwyczajowy pojedynczy postój na inhalację zmienił się w postojów pięć, panika bowiem wyrzucała mu powietrze z płuc z dziką satysfakcją nieokiełznanej siły chaosu. Po dwóch godzinach lekcyjnych z panem Krzywym Janek zrozumiał, że nie było żadnej możliwości zmiany pary. Jeśli profesor raz coś postanowił, stawało się to absolutnie niepodważalne. Rozmowy z kolegami oraz desperacka próba wymiany partnerki na kogokolwiek innego również nie przyniosły efektu. Do czasu, gdy pan Studziński wróci z urlopu, ludzie zaczną projekty i roszady staną się zupełnie niemożliwe. Znalazł się w doprawdy nieciekawej sytuacji.
Dawno nie czuł się tak podle po powrocie z kółka szachowego. Dopiero monotonne ćwiczenie anatomii, rysowanie jednej dłoni za drugą, uważnie, powoli, licząc oddechy, nieco go uspokoiło. Starał się wmówić sobie, że to przecież tylko jedna ocena, tylko jeden projekt semestralny, jego świat nie ulegnie przecież zniszczeniu z tego powodu, a jego czerwony pasek na świadectwie z pewnością nie będzie zagrożony na poczet pojedynczego przedmiotu.
Ludzie często wyobrażają sobie perfekcjonistów jako ludzi, którzy nigdy nie są z niczego zadowoleni i, niczym pierwszorzędni atencjusze, robią z tego wielki problem. Dla Janka perfekcjonizm stanowił nigdy nieopuszczający go głos w głowie, problemy z oddychaniem, chroniczne zmęczenie ciągłym, obsesyjnym dbaniem o każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Oznaczał niedosypianie, nieustanne pozostawanie w gotowości i niemożność zrelaksowania się chociażby na pięć nędznych minut.
Oznaczał ataki paniki w środku nocy. Oznaczał fakt, że sama myśl o pójściu do psychologa i o tym, że nie jest idealny z powodu swojego perfekcjonizmu napawała go takim wstrętem, że musiał zrezygnować z chodzenia do poradni. Wtedy łatwiej mu było udawać przed samym sobą, że wszystko z nim w porządku.
Jednym, jedynym elementem życia, w którym akceptował niepowodzenia, było rysowanie. Owe niedociągnięcia, oczywiście, musiały być nieznaczne, by potrafił je unieść, lecz to zawsze było coś. Malując kolejne obrazy ze świadomością, że nie będą i nie mogą być idealne, bardzo powoli uczył się tolerancji na głos w swojej głowie.
– Wszystko dobrze, Janek? Mogę wejść? – Mama musiała stać pod drzwiami do jego pokoju już od dłuższej chwili, biorąc pod uwagę fakt, że po powrocie trzasnął drzwiami.
– Możesz – odezwał się tonem przypominającym sposób, w jaki mówią tylko małe dzieci.
– Jakie piękne! Nawet widzę, że to dłonie twojej siostry, a te są moje, a te taty, prawda? A te ostatnie... – Przestała mówić i spojrzała na niego ze łzami w oczach. – Czyje to są ręce?
– Głosu. – Przejechał palcami po ciemnych, żylastych dłoniach z nieprzyzwoicie długimi i chudymi palcami, do których przywiązane były sznurki, szarpiące za szmacianą postać o jasnych włosach. Później dotknął swoich skroni.
– Rozumiem – powiedziała. Wiedział, że powstrzymuje się od wspomnienia o wizycie u specjalisty. – Chcesz je podrzeć i wyrzucić? Pomóc ci je podrzeć?
– Nie trzeba. Dzisiaj mam gorszy dzień, ale radzę sobie.
– Wiem, że sobie radzisz. Zadzwonisz do Majki o dwudziestej? Prosiła, żebyś się odezwał.
– Dobra.
Ósma wieczorem nadeszła dość prędko, w momencie, w którym kończył zadanie z biologii. Szybko zdjął z biurka obraz i powoli włożył go na pustą półkę w szafie, by na pewno nie stał w zasięgu kamerki. Odetchnął głęboko i wybrał odpowiedni kontakt na czacie. Po krótkiej chwili siostra odebrała. Siedziała na dole piętrowego łóżka. Na stelażu górnego posłania przyczepiła mnóstwo zdjęć ze swoimi znajomymi i rodziną. Było tam również jego zdjęcie, z balu przebierańców w podstawówce. Założył wtedy kostium malarza. Mama chciała poplamić kupiony wtedy fartuszek farbą, perswadując, iż tak „będzie ładnie", ale on się nie zgodził.
– Cześć, młody. – Majka pomachała do kamery, a jej jasne loki podskakiwały dookoła jej pucołowatej twarzy. Nie wyglądała na swoje dziewiętnaście lat. Bransoletka z koralików, którą dostała od swojej najlepszej przyjaciółki zabrzęczała wesoło. Nigdy jej nie zdejmowała. – How are you? – spytała ze śmiechem, używając przesadzonego brytyjskiego akcentu.
– Mam problem z jedną dziewczyną z klasy.
W normalnych okolicznościach Majka zażartowałaby sobie z niego, ale dziś rzuciła okiem na jego minę i zaniechała docinek.
– Co jest?
– Wspólny projekt artystyczny.
– Auć. – Usta siostry wykrzywiły się teatralnie. Poprawiła się na łóżku, przybliżając kamerkę do swoich ciemnych oczu. – Nie cierpisz wspólnych projektów. Nie dało się jakoś tego obejść?
– Nie dało.
– A z kim jesteś w parze? To dziewczyna, więc... zostaje tylko Marysia, prawda?
W ich klasie hiperrealizm lubiły tylko cztery osoby – on, Aleks, Kuba i Marysia. Majka doskonale o tym wiedziała. Nie wyobrażała sobie, że mógł wylądować w zespole z kimś innym, wiedziała, jakie miałoby to konsekwencje.
– Z Patrycją Czyżyk.
– O, kto to?
Wytłumaczył jej całą sytuację najzwięźlej, jak tylko było to możliwe, by przebrnąć przez to jak najszybciej i nie pozwolić na to, by panika zmusiła go do ponownego użycia inhalatora.
– Może jest trochę taka jak ty – uznała cicho, gdy skończył mówić. Widząc, jak z oburzeniem otwiera usta, pospieszyła z wyjaśnieniem. – Może też ma swój świat, do którego ucieka, żeby zapomnieć o nieprzyjemnej rzeczywistości. Spróbuj się z nią skontaktować przez to, co oboje rozumiecie, sztukę. Żaden ze mnie tęgi umysł, ale może to coś zmieni?
– Możesz mówić jaśniej? – poprosił, cokolwiek zaintrygowany i zdumiony pomysłem Majki.
– Moją współlokatorką jest Japonka. Bardzo słabo mówi po angielsku, wiec dogadujemy się obrazkami. Mówisz, że Patrycja niezbyt zwraca uwagę na innych, nie chce rozmawiać, siedzi w samotności... może podrzuć jej liścik do książki z biblioteki, którą ciągle czyta? Wspominałeś coś o tym, że bardzo lubi biografię van Gogha. Spostrzegawczy jesteś, młody, ja nie zwróciłabym na to uwagi.
– Też to kiedyś czytałem i widziałem wpisy w indeksie, zresztą nieważne. Spróbuję. Dzięki za sugestię, trochę mnie uspokoiłaś. Przez chwilę zakręciłem się i nie potrafiłem znaleźć wyjścia z sytuacji.
–Z sytuacji, czy ze swojej głowy? – spytała łagodnie.
– I z tego, i z tego.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i przytuliła swojego laptopa. Janek ostentacyjnie przewrócił oczami, kiedy już odsunęła się od ekranu.
– A gdzie mój przytulas?
Posłusznie nachylił się do kamerki, krzywiąc się z obrzydzeniem, w rzeczywistości jednak bardzo mu to pomogło. Majka zawsze wiedziała, jak odciąć sznurki syczącemu głosowi w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro