6 - Tamte dni już nie wrócą -
Nie miałam pojęcia ile czasu spałam.
Jednak musiałam przyznać, że obudziłam się wypoczęta i szczęśliwa. Natychmiastowo po otworzeniu powiek uśmiechnęłam się do siebie, przypominając sobie resztkami pamięci sen. Tyczył się on mojej praprababci.
W marach sennych widziałam ją jako piękną, drobną oraz kształtną kobietę, o długich, kasztanowych włosach. Wiecznie radosna, gdzie życie aż tętniło w jej oczach, podobnych kolorem do moich.
Ze swoich obserwacji mogłam wywnioskować jedno - każda panna z mojego rodu była niezwykle piękna. Każda z nas miała ciemne włosy, szmaragdowo-zielone tęczówki oraz gładkie twarze, bez skłonności do skaz.
Przez całe swoje życie miałam może tylko ze trzy razy do czynienia z pryszczami.
Przynajmniej tak sobie wyobrażałam babcię Rozalię. A jak było na prawdę, tego już nie wiedziałam.
Zapominając o problemach dnia codziennego, odwróciłam się na drugi bok. Natychmiastowo ujrzałam Marcina leżącego obok, który patrzył na mnie.
- Dzień dobry kochanie - przywitał mnie z uroczym uśmiechem, wyciągając dłoń w moją stronę.
Nieśpiesznie odgarnął pasmo włosów, otulające mój policzek, zaczesując je za ucho.
- Dzień dobry - posłałam mu ciepły uśmiech, choć serce zaczęło galopować w mojej piersi.
Nie wiedziałam już, czego mogłam się po nim spodziewać. Co tym razem wymyślił?
- Jak się spało?- zapytał zatroskany, delikatnie gładząc mnie po policzku.
- Dobrze, ale jakoś dziwnie się czuję - wyznałam zgodnie z prawdą.
To nieznane mi uczucie, wierciło w moim sercu oraz brzuchu dziurę. Nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego określenia na to doznanie, jednak mogłam je porównać do smutku, żalu, wyrzutów sumienia, a zarazem do nostalgii oraz szczęścia.
- Co się dzieje?- Marcin uniósł się na łokciach, przysuwając do oparcia łóżka, do którego przywarł plecami.
- Chodź do mnie - rozpostarł szeroko ramiona, abym mogła się w nich ukryć.
Nie czekając za dalszą zachętą przysunęłam się do niego, mocno tuląc policzek do piersi chłopaka. Natychmiastowo poczułam szybsze bicie serca jasnowłosego, zaś jego ramiona otuliły moje rozgrzane od kołdry ciało.
- Znalazłam na strychu rodziców stare dzienniki babci Rozalii - zaczęłam odrobinę niepewnie, do tej pory nawet mu o nich nie wspominając.
Nigdy nie pytał, będąc zajęty grami oraz swoją hodowlą, a ja sama nie czułam potrzeby zwierzania mu się.
- Nie pamiętam takiej osoby. Znam twoją babcię Karolinę, Antoninę i prababcie Różę, lecz nigdy nie wspominałaś o Rozalii - wyznał głaszcząc mnie po włosach.
Lubiłam, gdy tak robił.
- Prababcia Róża, to córka Rozalii - bardzo dziwnie mówiło mi się w tamtym momencie o babuleńce.
Róża - moja prababcia - nadal żyła i miała się bardzo dobrze. Zbyt wiele jednak nie opowiadała mi o swoich rodzicach, ani dziadkach. Także nie wypowiadała się na temat wojny, gdzie już przecież żyła - w końcowych latach, ale jednak.
Dopiero wtedy wszystko zaczęło do mnie docierać, zalewając niczym fala tsunami. Coś okropnego!
Mój pradziadek - mąż babci Róży, zmarł jak byłam mała na raka. Dożył sędziwego wieku, lecz zbyt wielu wspomnień z nim nie miałam. Natomiast rodzice ze strony taty dość dawno odeszli z tego świata.
Jedyna osoba, która mogła mi coś powiedzieć o babci Rozalii oraz życiu w czasach II wojny światowej, to babcia Róża, którą postanowiłam sobie odwiedzić w niedalekiej przyszłości. Musiałam wypytać się o parę spraw.
- Nie mówiłaś też nic o pamiętnikach - blondyn ucałował mnie w czoło, kiedy spojrzałam na niego.
Brakowało mi tego Marcina - tego, którego znałam.
- Byłeś zajęty życiem w komputerze - oświadczyłam z przekąsem w głosie, przypominając sobie ostatni tydzień.
- Wiem, że byłem nieobecny i przepraszam. Gry strasznie wciągają, tym bardziej jak się na tym jeszcze zarabia - moje oczy, gdyby miały taką zdolność, to w tamtym momencie przybrałyby kształt podłużnych, poziomych kresek.
- Zarabiać?- burknęłam, odrywając się od chłopaka.
- Wiem, ostatnio przegrałem półtora tysiaka, ale nadgonię to. Mam już kupca na brachypelmę baumgarteni, więc trochę odbiję kasy - cały czas jego miodowe tęczówki wpatrywały się w moją twarz.
- I przez to się tak schlałeś? Przez przegraną?- kontynuowałam przesłuchanie, chcąc dowiedzieć się prawdy.
- Musiałem odreagować ten cały stres, a u Oskara byli akurat znajomi. Wypiliśmy trochę - uniosłam aż brwi do góry, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Trochę?- fuknęłam ze srogim tonem.
- Trochę więcej - westchnął przeciągle, pochylając się w moją stronę.
- A czemu wróciłeś z koszulką na lewej stronie?- nadal zachowywałam między nami odpowiedni dystans.
Westchnął, robiąc tą swoją zmęczoną minę.
- Poplamiłem bluzkę przez swój stan nietrzeźwości, lecz nie chciałem narobić sobie większego przypału, więc odwróciłem ją na lewą stronę. Koszulka i tak była biała, więc nikt nie zauważył różnicy - odpowiadał z łatwością oraz lekkością, jakby mówił prawdę.
Sama nie miałam pojęcia, czy mu wierzyć. Ostatnio naciągnął u mnie kredyt zaufania.
- Ami - zbliżył się jeszcze ociupinę, kładąc dłonie na moich kolanach.
- Dobra, a dzisiaj po nocce przypadkiem z pralki wyleciała mi twoja koszulka, która śmierdziała damskimi perfumami. Jak to wyjaśnisz?- starałam się przybrać pozę niewzruszonej, choć na samą myśl o zdradzie aż skręcało mi wnętrzności.
- Spotkałem ostatnio na mieście starą znajomą. Przytuliła się na powitanie i pożegnanie, widocznie zapach musiał zostać. Kochanie - złapał mnie za dłonie, patrząc mi prosto w oczy.
- Nigdy w życiu bym cię nie zdradził. Nie zrobiłbym ci takiego świństwa. Kocham cię - wyznał zmiękczając mi tym serce.
Wiem, może byłam naiwna i głupia, ale mu uwierzyłam. Nigdy jeszcze nie przyłapałam go na kłamstwie. Owszem - spóźniał się, nie dotrzymywał słowa, bywał arogancki i chamski, lecz każdy z nas posiadał wady.
- Proszę, uwierz mi - ujął moją twarz w swoje dłonie, szukając w moich oczach jakiejś podpowiedzi.
- Wierzę - szepnęłam ze ściśniętym gardłem, mając w sobie pokłady niepewności.
Słowa przeszły mi z ogromnym trudem przez gardło, co chyba musiał zauważyć.
- Ami, nie jestem święty, ale nie jestem bydlakiem - byłam głupia, bo uwierzyłam.
Przysunęłam się bliżej, wchodząc mu na kolana i mocno wtulając się w jego szyję. Pięknie pachniał męskim żelem pod prysznic oraz nutą piołunu. Natychmiast jego dłonie powędrowały do moich pleców, głaszcząc mnie po nich delikatnie.
Mimo pewnego ukojenia, moja intuicja biła na alarm, że coś było nie tak. Może zwyczajnie byłam przeczulona i przesadzałam?
- Idziemy coś obejrzeć?- zaproponował całując mnie w czoło.
- Czemu nie, oderwanie myśli od codzienności to dobry pomysł - niechętnie zeszłam z łóżka, zbierając swój tyłek do salonu.
- Zrobię herbatę, a ty znajdź coś - Marcin szedł za mną, pokazując palcem na plazmę.
Mrucząc pod nosem zasiadłam na kanapie, podciągając nogi do klatki piersiowej, zaś pilotem leżącym między poduszkami sofy włączyłam telewizor.
Przeglądając program, znalazłam komedię "Kogel mogel" i to tą najnowszą część!
Zadowolona z powrotu do czasów dzieciństwa, gdy rodzice oglądali w święta pierwsze produkcje, uśmiechnęłam się do siebie.
- Zobacz co znalazłam - szczęśliwa spojrzałam na chłopaka, który przyniósł nam dwa kubki z gorącą herbatą.
- Pamiętam, jak moi dziadkowie kochali ten film - westchnął nostalgicznie, siadając obok mnie.
- Chodź tu - natychmiastowo pochylił się w moją stronę, wsuwając sobie mój tyłek na swoje kolana.
Zaciekawiona fabułą filmu, nawet nie zwracałam uwagi na poczynania mojego partnera, który raczej nie wciągnął się tak jak ja w oglądanie.
Usta jasnowłosego musnęły delikatnie płatek mojego ucha. Nieśpiesznie odgarnął mi włosy na lewe ramię, całując skórę szyi. Nie powiem, bo subtelne pieszczoty przyprawiły moje serce o szybsze bicie.
Starając się jednak ze wszystkich sił skupić na ekranizacji, zagryzłam dolną wargę.
Marcin miał jedną przewagę nade mną - znał każdy skrawek mojego ciała i doskonale wiedział co zrobić, aby na mnie zadziałać.
Szkoda, że ostatnio tego nie wykorzystał, tylko potraktował cię jak przedmiot... Natychmiastowo moja podświadomość zawarczała ze wściekłości, brutalnie sprowadzając mnie na ziemię.
- Oglądasz, czy się psocisz?- choć chciałam zabrzmieć srogo, to głos załamał mi się od natłoku emocji.
- Nie mogę się skupić - wyszeptał w moją szyję, wkładając dłonie pod materiał obszernej bluzy.
- Sam się nakręcasz - skarciłam go, kręcąc przecząco głową.
- To źle, że mam ochotę na swoją kobietę?- oderwał twarz od mojego ciała, patrząc na mnie zaskoczonym wzrokiem.
Aż poczułam się dziwnie.
- Nie, ale nie dam ci tego, czego chcesz. Mieliśmy obejrzeć film, a po twoim ostatnim występku straciłam ochotę na jakiekolwiek igraszki z tobą - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, czując jak moje policzki płonęły od jego natarczywego spojrzenia.
Nie powiedział nic, tylko zamyślił się nad czymś.
Mając nadzieję na spokojne dokończenie seansu, rozsiadałam się wygodniej.
Jednak już po kwadransie poczułam znowu błądzenie dłoni po moim ciele. Poirytowana zdusiłam w sobie westchnięcie, zastanawiając się, czy coś ze mną było nie tak...
Dosłownie na moment zacisnęłam mocno powieki, sznurując sobie usta.
- Kochanie... - zerknęłam na niego kątem oka, nawet nie odwracając głowy.
- Hmm?- burknęłam nie chcąc wiedzieć, co wymyślił.
- Chodźmy do sypialni - zdenerwowana wstałam na równe nogi, mając ochotę uderzyć go.
- Nie - rzuciłam krótko oraz stanowczo, zasłaniając swoim ciałem telewizor.
- Ami - także wstał z dziwnym błyskiem w oczach, który mnie nieco przeraził.
- Nie Marcin i mówię to jak najbardziej poważnie - pogroziłam chłopakowi palcem, bojąc się o swój tyłek.
Ja rozumiałam, że miał swoje potrzeby, ale jak ja mogłam od tak zapomnieć o wszystkich jego występkach?!
Czy jednak przesadzałam?
- Ami - nagle zrobił kilka kroków w moją stronę, na co instynktownie zareagowałam oddalając się ku meblom kuchennym.
- Nie mam zamiaru ci ulegać - łypnęłam groźnie, gotowa nawet wybiec z mieszkania.
- Kochanie - nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy gonić się po metrażu.
Sama już nie wiedziałam, czy to uwzględnić pod zabawę w ganianego, czy może jednak ucieczkę przed oprawcą.
- Co my robimy?- dyszałam ciężko, uciekając dookoła wystroju salonu.
- Nie wiem - rzucił mi rozbawione spojrzenie, ku mojemu zaskoczeniu przeskakując przez oparcie kanapy.
Nim zdążyłam się zorientować w sytuacji i uciec, on złapał mnie mocno w ramiona.
- Mam cię kochanie - jednym ruchem złapał mnie w pasie, przerzucając sobie moje ciało przez ramę. Normalnie jak worek kartofli!
- Puść mnie! - wrzeszczałam na całe gardło, coraz bardziej się bojąc.
Dla niego wyglądało to wszystko jak dobra zabawa, lecz ja widziałam to jako coś przerażającego.
Czemu?
- Nie szarp się tak Ami, bo zrobię ci niechcący krzywdę - powalił mnie na łóżko, łapiąc za gumkę od moich spodni.
Kiedy już miał szarpnąć za nie i ściągnąć je w dół, ktoś zapukał do drzwi.
- Kurwa - westchnął Marcin, oblizując swoje usta.
Cała drżąc z nerw, czułam jak moje serce łomotało. Spanikowana, wiedziała jedno - musiałam uciekać i to wszystko sobie na spokojnie przemyśleć, lecz nie miałam czasu na pakowanie się.
- Czego?- burknął blondyn, otwierając komuś drzwi.
Wykorzystałam ten fakt zbierając klucze oraz plecak, szybko zjawiając się w korytarzyku.
Moim oczom ukazała się zatroskana twarz Huberta, któremu byłam dozgonnie wdzięczna za wybawienie. Zapewne przypadkowe, aczkolwiek bardzo trafne.
- Przepraszam, że przeszkadzam ale to leżało pod państwa drzwiami - szatyn od razu wyczuł, że było coś nie tak, choć starał się zapanować nad swoim zaniepokojonym spojrzeniem.
- Dzięki - Marcin przechwycił papier od naszego sąsiada z góry, patrząc na Huberta wyczekująco.
- Coś jeszcze?- burknął blondyn, oparty jedną ręką o drzwi.
- Wszystko dobrze?- mężczyzna starał się wybadać teren, zerkając nerwowo raz na mnie, raz na Marcina.
- Tak, właśnie wychodzę - oznajmiłam ze spokojem, choć w środku aż cała się gotowałam z nerw.
Na miękkich, niczym wata nogach, przeszłam obok swojego partnera, który nic z tego nie rozumiał. Ciężko przełykając ślinę, modliłam się w duchu, aby mnie nie zatrzymał.
Nie zrobił tego.
Chyba zrozumiał, że z igraszek wyjdą nici. Odpuścił więc, zatrzaskując za mną ze wściekłością drzwi.
Wraz z hukiem metalowej płyty oraz echem, jakie wywołały na klatce schodowej pękłam. Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach, lecz błyskawicznie je starłam. Zrobiło mi się wstyd przed Hubertem, przez co szybko zbiegłam na dół.
- Amelio!- nie spodziewałam się, że obcy facet za mną pobiegnie.
Starając się opanować szloch, zamrugałam kilka razy, aby pozbyć się nieproszonych kropli.
- Tak?- westchnęłam, dyskretnie wypuszczając wstrzymywane powietrze. Cięło ono moje płuca niczym żyletki.
- Amelio, poczekaj - Hubert w końcu mnie dopadł, łapiąc delikatnie za przedramię.
- Powiedz co się stało - poprosił, chwytając za drugie ramię.
- Nic - skłamałam, nie wiedząc co mu nawet powiedzieć.
Bo co... Miałam wyznać, że czułam się gwałcona przez własnego chłopaka? Jak mój parter mógł coś takiego robić?
- Toć widzę, że jest coś nie tak. Poza tym głupi, ani ślepy nie jestem. A słuch zapewniam cię, że też mam jeszcze sprawny - patrzył wciąż na moją twarz, lecz ja paląc się ze wstydu uciekałam wzrokiem gdziekolwiek, byleby nie spojrzeć w jego orzechowe tęczówki.
- Słyszałem jak krzyczałaś - dodał po chwili cichszym głosem.
Dopiero wtedy, kiedy odrobinę emocje opadły, poczułam zimne krople deszczu na swoim ciele.
- Nie chcę o tym rozmawiać na ulicy - z trudem przełknęłam gęstą ślinę, oblizując nadal drżącą wargę.
- Niedaleko jest mała cukiernia, pójdziemy i tam porozmawiamy - zaproponował ze smutkiem w głosie, zabierając dłonie z moich ramion.
- A co na to twoja żona?- zagaiłam przypominając sobie, że przecież musiał z kimś te dwie, małe pociechy mieć.
- Żona - prychnął z żalem, kręcąc głową na boki.- Opowiem ci, jeśli zgodzisz się pójść ze mną do tej cukierni - nalegał, lecz nie z przygniatającym naciskiem.
Niepewnie rozważyłam jego propozycję.
- Zgoda - przytaknęłam podejrzliwie, nie wierząc już w czyste intencje facetów.
Wszyscy powoli stawali się dla mnie jacyś chorzy na umyśle.
- To niedaleko - zapewnił, idąc ramię w ramię ze mną. Nasze ciała praktycznie ocierały się o siebie, podczas spokojnego marszu.
- Długo tu mieszkasz?- postanowiłam przerwać ciszę, jaka zapanowała między nami.
Tylko delikatny wiatr oraz szum obijających się kropel deszczu o okoliczne liście drzew zagłuszał harmonię.
- Od prawie czterech lat - Huber zamyślił się na moment, licząc coś w pamięci.
- To tutaj - wskazał ruchem brody na szklane drzwi.
Drewniany szyld wisiał nad nimi, natomiast białe napisy układały się w napis "Cukiernia Wiedeńska". Nawet nie miałam pojęcia, że coś takiego funkcjonowało w naszej okolicy.
Wdrapując się po betonowych stopniach, dotarłam pod werandę, która ochroniła nas przed przybierającym deszczem.
- Panie przodem - Hubert okazał się dżentelmenem, który otworzył dla mnie drzwi.
- Dziękuję - nieco zawstydzona oraz ciut zmarznięta, weszłam do środka.
Knajpa choć niewielka, to miała w sobie pewien urok. Wszędzie świeciły się żółte światełka, poukrywane we wnękach ścian oraz sufitu. Ciemnobrązowy blat rozciągał się po przeciwnej stronie wejścia, ozdobiony kwiatami - w tym moimi ukochanymi storczykami. Tuż obok stała biało-szklana wystawka, gdzie eksponowano wyroby cukiernicze, których woń unosiła się w powietrzu. Coś wspaniałego - zapach świeżo wypiekanych rogalików, różana nuta marmolady oraz aromat gorzkiej czekolady.
Zdecydowanie ta miejscówka wpasowywała się w moje klimaty.
- Na co masz ochotę?- stojąc przed wystawką, omiotłam wzrokiem wszystkie słodkości, nie mając pojęcia jak odpowiedzieć na pytanie Huberta. Wszystko wyglądało tak pięknie.
Szczególnie te mini serniczki, udekorowane suszonymi płatkami jakiegoś fioletowego kwiatka.
- Wszystko wygląda tak pysznie - miałam potworną słabość do słodyczy.
- Dzień dobry - wyszła do nas młoda dziewczyna w ciemnobrązowym fartuszku, wiązanym na szyi z białym logo na piersi.
- Dzień dobry - kruszyna za ladą była jeszcze drobniejsza niż ja, choć sama posiadałam szczupłą budowę ciała - oprócz szerokich bioder, które przez dość długi czas objawiały się jako mój największy kompleks.
- Witam - Hubert posłał jej przyjacielski uśmiech, zerkając na mnie.
- Widzę nową twarz - dziewczyna o niebieskich włosach wlepiła we mnie swoje małe, osadzone głęboko w oczodołach oczy.
- Niedawno się tu przeprowadziłam - wyjaśniłam siląc się na uśmiech, choć wcale mi do śmiechu nie było.
- Mam nadzieję, że okolica pani się spodoba - na moje oko nastolatka, wydała się bardzo rozmowna.
- Zobaczymy - westchnęłam przyprawiona o ból głowy.
Może i by mi się podobało, gdyby nie mój chłopak, którego kompletnie nie poznawałam.
- No nic, co podać?- głosik miała dość cienki, lecz nie ranił jakoś bardzo uszu.
- Rurkę z kremem - poprosiłam patrząc na cudeńko, okraszone cukrem oraz ozdobione owocami.
- Dla mnie tartaletke - sąsiad rozejrzał się jeszcze po wystawce.
- I trzy ciastka misie - dodał pośpiesznie. Zapewne brał je dla swojej żony oraz dzieci - mega urocze zachowanie.
Po zapłaceniu swoich rachunków - z czego Hubert wykazał się gestem i chciał za mnie wyłożyć, jednak grzecznie podziękowałam, odmawiając - udaliśmy się do stolika przy oknie.
- Opowiadaj co się dzieje - nerwowo spojrzałam na swoje ciacho, czując supeł w żołądku. Aż targały mną torsje, ściskające moje gardło.
Z ciężkim westchnieniem zaczęłam mówić, streszczając mężczyźnie ostatni tydzień naszego życia z Marcinem. Nie powiem, bo na początku przyszło mi z trudnością przełamanie bariery, aby otworzyć się. Mimo wszystko Hubert okazał się dobrym słuchaczem i pozwolił mi mówić w tempie odpowiednim dla mnie.
Nie ponaglał, nie krytykował.
- I takim cudem uratowałeś mi tyłek - przyznałam kończąc swój wywód, który z całą pewnością zajął dość sporo czasu.
Cisza.
Szatyn siedział w zamyśleniu, nie tknąwszy nawet swojej słodyczy.
- Zamurowało mnie - wyznał po chwili, zostając na moment z otwartymi ustami. Wyraźnie pragnął coś powiedzieć, lecz zabrakło mu słów.
- Wybacz - zmarszczył brwi ewidentnie zbity moją historią.
Drapiąc się po gładkiej brodzie, coś trawił w swojej głowie. Natomiast ja zerknęłam w szybę, podziwiając padający deszcz. Szarówka już dawno owładnęła okolicę, zdobiąc ją delikatną mgłą, którą dało się dojrzeć wyłącznie w świetle ulicznych latarni.
- Możesz się na mnie obrazić, lecz uważam twojego faceta za toksyczną osobę. Normalny facet tak się nie zachowuje - ostrożnie dobierał słowa, badając swoim wzrokiem moje gesty.
- Nie mam zamiaru się obrażać - podparłam się łokciem o blat stolika, przełykając gorycz wymieszaną ze słodyczą wypieku.
- Radziłbym ci się od niego uwolnić, jednak co byś nie zrobiła, to przyniesie ci to ból. Zostając z nim skazujesz się na wieczne huśtawki nastroju, ciągłą obawę oraz strach, do czego coraz bardziej się przywiązujesz. Natomiast zostawiając go, na początku tęsknota wypełni twoje życie. Uważam jednak, że to minie, a ty dasz sobie szansę na poznanie kogoś innego. Kto wie, może szczęście czeka tuż za rogiem?- zainsynuował z ledwo dostrzegalnym cieniem uśmiechu.
- Wykonanie tego pierwszego kroku jest zawsze trudne, lecz pomyśl o sobie. Postaw swoje dobro na pierwszym miejscu. Choć raz stań się egoistką - jego orzechowe tęczówki wypełnił żal, którego tak nienawidziłam w cudzym spojrzeniu.
Nie lubiłam, gdy ktoś się nade mną użalał.
- A jak twoja relacja z żoną? Na jej miejscu wściekłabym się, że zabierasz jakąś młodą dziewczynę do cukierni - odbiłam piłeczkę, chcąc pozbyć się tego niekomfortowego uczucia. Wierciło mi to strasznie dziurę w brzuchu i paliło w policzki.
- Muszę zacząć, że z moją żoną jestem od pięciu lat, z czego od czterech jesteśmy małżeństwem. Na początku wszystko świetnie się układało, lecz w dzisiejszych czasach miłość bardzo szybko umiera - nerwowo zaczął skubać okleinę stolika, co przykuło moją uwagę.
Dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo miał poranione dłonie.
- Już dwa miesiące po ślubie zaczęliśmy się kłócić i tracić sobą zainteresowanie. Zaproponowałem sprowadzenie na świat dziecka. Ech... - to westchnięcie nie wróżyło nic dobrego.
- Nie pomogło?- domyśliłam się, na co on kiwnięciem głowy mi przytaknął.
- Całą ciążę wyrzygiwała mi, że to ja powinienem nosić dziecko zamiast niej, bo to mi się zachciało potomka. Po porodzie wpadła w depresję. Wziąłem tacierzyński i zajmowałem się nią oraz naszą córką Oliwią. Żona wróciła do siebie po pół roku terapii, lecz nie garnęła się do pracy. Uknuła więc plan - przełknął głośno ślinę, co dość mocno poruszyło jego dobrze uwydatnioną wyniosłość krtani.
- Miała brać tabletki antykoncepcyjne, lecz nie mówiąc mi o tym przerwała ich zażywanie. Zaplanowała sobie, że zajdzie w drugą ciążę i nie będzie musiała wracać do pracy. Przecież państwo i tak daje nam pięćset plus na każde dziecko, to po co ma się przemęczać?- wzruszył ramionami, wyraźnie podłamany sytuacją w domu.
- Teraz szef nie chce jej z powrotem i jak tylko skończy się chorobowe, wypowie umowę. Żona ciągnie jak może L4, lecz to kiedyś się skończy - przejechał palcami wpierw po grzebiecie nosa, następnie po jego płatkach.
- Nie bierze pod uwagę tego, że ja haruję jak wół na wiaduktach wodnych. Nie obchodzi jej, że muszę dojechać pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę do Włocławka, gdzie pracuję. Przynajmniej zgodnie z umową, choć czasami przenoszą nas w inne punkty. Moja żona ma gdzieś, że tyram po trzynaście godzin, a po powrocie do domu chcę jeszcze pobawić się z dziewczynkami, gdy w tym czasie ona pragnęłaby być w centrum zainteresowania. Jak jej proponuję wspólne obejrzenie bajki z naszymi córkami, to mówi mi, że ona z takich rzeczy to już wyrosła - rozłożył ręce na boki, złączając jasnoróżowe usta w wąską linię.
- Przyłapałem ją dwa razy na zdradzie, ale wybaczyłem żonie. Ostrzegłem ją jednak, że jeszcze jeden taki wyskok i się rozwodzimy. Przystopowała - spojrzał zamyślony w szybę, za którą zapadał coraz większy mrok.
- Póki co siedzi grzecznie z dziewczynkami, aczkolwiek bardzo się zaniedbała. Zwróciłem jej delikatnie uwagę, lecz skwitowała moje słowa jednym zdaniem - westchnął na chwilę milknąc.
- Jak ci się nie podoba, to sobie zmień - oczy mężczyzny odnalazły moją zmizerniałą twarz.
- Więc wątpię, aby ją obchodziło to z kim teraz siedzę i gdzie - cmoknął, opierając się plecami o drewniane krzesło.
- Też nie za wesoło - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się w którą stronę ten świat zmierzał.
- Nie wiem... Wydaje mi się, że kiedyś ludzie byli inni. Bardziej się szanowali, mniej kłamali, jeden drugiemu z chęcią pomagał. Nie oczekiwali niczego w zamian - zaczął wymieniać ze zbolałą miną.
- Związki zdawały się stabilniejsze - mruknęłam pod nosem, przypominając sobie moich rodziców. Chociaż dziadkowie zaaranżowali ich wspólne życie, to mimo wszystko trwali przy sobie i nigdy się nie zdradzili, czy okłamali.
- Może te aranżowane małżeństwa nie były takie złe - aż uniosłam wzrok na mojego towarzysza, zastanawiając się, czy ten facet nie potrafił czytać mi w myślach.
On jednak zdawał się odpłynąć na moment do innego świata, jeżdżąc palcem po kwiatowym wzorku talerzyka.
- Moi rodzice pochodzą z takiego... Stylu?- nie miałam pojęcia jak to określić.
- Wiesz - nagle posłał mi szeroki uśmiech, pochylając się nieco w moją stronę, opierając się łokciami o krawędź stolika.
- Może rodzice przez swoje doświadczenie widzieli coś, czego my młodociani nie dostrzegaliśmy przez motyle w brzuchu?- zasugerował z dziwnym błyskiem w oczach.
- Im starszy człowiek się robi, tym większego nabiera doświadczenia, nauk życiowych. Teraz zupełnie inaczej podszedłbym do tematu związku - przez jego natarczywe spojrzenie aż zarumieniłam się na policzkach.
Choć nic onieśmielającego nie powiedział, to odczuwałam wrażenie zawstydzenia.
- Mam już trzydzieści pięć lat i wiele rad bym udzielił swojej młodszej wersji. Chociażby nie pakowanie się w problemy, które jawnie widzę - nerwowo zaczęłam wiercić się na krześle, odczuwając dziwnie przyjemne wrażenie mrowienia w brzuchu.
- Ach te cudowne lata dziewięćdziesiąte - Huber uśmiechnął się. Sama z resztą rozmarzyłam się na wspomnienie lat, w których przyszło mi się tylko urodzić. Niestety nic z nich nie pamiętałam.
Pozostały mi tylko z tamtych czasów zdjęcia oraz nagrania na kasetach VHS.
- Pamiętam te czasy, gdy komputery nie istniały, a najlepszym placem zabaw był trzepak pod blokiem. Jak bawiły się tam chmary dzieciaków - zrobił pauzę.- Chmary, a nie pojedyncze grupki - zaakcentował.
- Jeździło się do późna na rowerach, biegało się boso po kałużach, spało w namiotach pod kamienicą. A najlepsze kotlety tworzyło się z błota, zaś najsłodszy smak miały jabłka prosto z drzewa. Nikt się nie martwił, że jakieś bakterie, czy wirusy połknie. Życie było takie... Przyjemne - nostalgia zagościła w głosie mojego towarzysza, udzielając mi się.
Trochę zazdrościłam jemu, moim rodzicom, czy dziadkom życia w tak cudownych czasach. Pragnęłam choć na jeden dzień przenieść się do ich wspomnień.
- Najlepsze jednak było to, jak za dzieciaka stało się pod oknem bloku i wołało się mamę. Mamo! - starał się naśladować głos dzieciaka.
Od razu wywołało to u mnie śmiech.
- Z niewyjaśnionych powodów zawsze, każda matka wiedziała, który dzieciak drze mordę. Zawsze każda rozpoznała swojego dziecioka. Zawsze. I było tylko... Mamo, dej dwa złote - uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- To wtedy mamuśka brała małą reklamówkę i zrzucała ją wraz z monetą z okna. Gorzej było przy papierowych pieniądzach. Jednak matki miały na to patent. Robiły wtedy tak zwane spadochrony, gdzie do reklamówki dorzucały oprócz kasy jeszcze mandarynkę - Hubert opowiadał swoje anegdotki, odrywając mnie od tych wszystkich złych emocji.
Przy nim cały czas się śmiałam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Było ciężko - uniósł brwi do góry.- Jednak ludzie bardziej się szanowali i chodzili szczęśliwsi. Szkoda, że tamte dni już nie wrócą - westchnął smętnie, wpatrując się rozmarzonym wzrokiem w blat stolika.
- Uważam, że komuna to był dobry czas dla Polskiej gospodarki. Każdy mógł się dorobić. Ile harował, tyle miał. Nie przelewało się w wielu rodzinach, ale z czasem pobudowało się dom, zakupiło samochód i jakoś to leciało. A teraz? Podatki są tak drogie, że firmy upadają. Polscy rolnicy bankrutują. Teraz kupić mięso z naszego świniaka, to cud. Pamiętam, jak moja babcia jeszcze żyła. Zawsze jak się do niej jechało, to dawała pełną reklamówkę mięsa. Mieli własne świniaki, więc po zabiciu wyżywili swoją rodzinę i jeszcze dali dzieciakom. Tak samo wychowałem się na domowym serze białym, swojskiej śmietanie - tak mi się tego wszystkiego miło słuchało!
Czułam, że moje oczy przez historię Huberta aż świeciły ze szczęścia.
- Aż mi się przypomniał smak cukierków, jakie robiła moja mama ze śmietany od babci. Śmierdziało od nich podczas przyrządzania, ale były takie dobre w smaku - uśmiech zagościł na jego ustach, zaś złoty błysk rozświetlił orzechowe tęczówki mężczyzny.
Wtem zawibrował mój telefon w plecaku.
Nadawca: Marcin
Odbiorca: Amelia
Data: 23.08.2023
Godzina: 21:33
Gdzie ty się podziewasz tyle godzin???
- Wszystko dobrze?- zapytał zmartwiony Huber, przechylając lekko głowę na bok tak, aby móc spojrzeć w moje oczy.
- Marcin napisał - od razu dobry humor pękł jak bańka mydlana, przywracając mnie brutalnie na ziemię.
- Muszę się zbierać - nie myślałam, że tak długo siedzieliśmy w cukierni. W ogóle do której mieli tu otwarte?!
- Odprowadzę cię, choć nie jestem pewien, czy powinnaś wracać do domu - szepną z grymasem niezadowolenia oraz nutą strachu wyczuwalną w głosie.
- Myślałam aby jechać do rodziców, lecz to chowanie głowy w piasek. Nie jestem tchórzem - wyznałam wstając z krzesła, następnie je wsuwając pod stoli.
Dopiero po wyjściu z cukierni, zauważyłam biały napis na szybie drzwi "otwarte w godzinach: 9-22"
- Będę musiał w takim razie wytężyć słuch i nasłuchiwać, czy nie dzieje ci się krzywda - miłe łaskotanie niewidzialnego piórka w moim brzuchu, wywołało ciarki na moim ciele.
- Dziękuję za troskę, ale poradzę sobie - nieśpiesznie udaliśmy się chodnikiem w stronę bloku.
Tak, wiem... Nie odpisałam Marcinowi, lecz on także olewał moje wiadomości. Choć raz mógłby poczuć to samo co ja.
- O tak miłą sąsiadkę trzeba dbać - posłał mi czarujący uśmiech, który przyprawił mnie o siarczystego buraka.
Nie powinnam się tak uśmiechać przy nim, jednak trudno panować nad mimowolną radością.
- Dziękuję za wysłuchanie i ratunek - westchnęłam stając przed drzwiami do swojego mieszkania. Starałam się mówić jak najciszej, aby jasnowłosy niczego nie usłyszał.
- Cała przyjemność po mojej stronie - Hubert mrugnął do mnie okiem, udając się tyłem na górną część klatki schodowej.
Nieśmiało pomachałam do niego na pożegnanie, cały czas będąc obserwowana przez jego zamglone tęczówki.
Niestety od razu po przekroczeniu progu mieszkania mój entuzjazm oklapł.
- Czemu mi nie odpisujesz?- warknął Marcin, siedzący na kanapie. Wściekły spojrzał w moją stronę, emanując złowrogością.
- Ty też często olewasz moje wiadomości - burknęłam przecierając twarz dłońmi przez zmęczenie psychiczne.
Przespałam cały dzień, a ja nadal odczuwałam jego braki.
- Czemu uciekłaś? Myślałem, że spędzimy miło wieczór - zszedł z tonu, wstając z kanapy, powolnym krokiem podchodząc do mnie.
- Miły wieczór?! - nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć.
- Obawiam się, że mamy różne pojęcia jeśli chodzi o to określenie. Ja mówiąc miły wieczór mam na myśli wspólne towarzystwo, dobry film i relaks, a ty myślisz tylko o dupie!- wściekła dałam upust swoim emocjom.
- Kobieto!- wrzasnął ku mojemu zaskoczeniu zrozpaczonym tonem.
- Jak cię nie dotykam jest źle, jak cię dotykam jeszcze gorzej! To co ja mam do cholery w końcu robić?!- rozłożył ręce z bezsilności.
Cały czas patrzył na moją twarz, która zaczęła nieprzyjemnie piec mnie aż po czubek uszu.
- A pomyślałeś, że ostatni tydzień nie należał dla mnie do najłatwiejszych? Że to co pokazałeś w tamtym czasie nie powaliło mnie na kolana z zachwytu!? Przez siedem lat związku widziałam w tobie inną osobę. Przychodziłeś zawsze zadbany, byłeś miły i nieopryskliwy - wściekłość oraz rozgoryczenie zatrząsnęły moim głosem.
- Może zbyt mało się znamy - skwitował, a ja czułam w kościach coś złego. Atmosfera gęstniała i miałam wrażenie, że dochodzimy do końca naszego związku.
- A może spotykanie się dwa razy w tygodniu nam wystarczyło? - tak, spotykaliśmy się dość rzadko. Choć w szkole średniej widywaliśmy się codziennie, tak na studiach czas ten stał się ograniczony. Później przyszła praca, mój awans, aż Marcin zaproponował wspólne zamieszkanie.
- Nie chcę widzieć cię tylko dwa razy w tygodniu - podszedł jeszcze bliżej, czekając za moją reakcją.
Kiedy zauważył, że się nie odsuwam, złapał mnie za ramiona.
- Chce cię mieć na co dzień - przytulił moje rozdygotane ciało do swojej klatki piersiowej, gładząc po głowie jak małe dziecko.
Nie potrafiłam od niego odejść. Uzależnił mnie od siebie i choć zdawałam już sobie z tego sprawę, to niestety chciałam dać nam szansę.
- Powiedz mi co mam zrobić - poprosił całując mnie w czubek głowy.
Ciężko przełykając nagromadzone łzy, uniosłam do góry głowę.
- Zacznij od bycia delikatnym i nie zachowuj się jak dzikus. Może twoja mama pobłażała ci takie zachowanie, ale nie ja - uprzedziłam go, dostrzegając w jego oczach smutek oraz panikę.
- Nie chcę cię stracić - zagarnął moje włosy z twarzy, ujmując ją w swoje dłonie.
- Udowodnij mi to, bo w słowa już nie wierzę - spojrzałam w bok, czując jak moje serce zmieniało się w gruz.
- Ami, kocham cię - przybliżył swoją twarz, muskając swoimi ustami moją dolną wargę.
Nie oddałam początkowo pocałunku, przełykając gorycz.
- Jesteś dla mnie najważniejsza - łzy zapiekły moje powieki.
Kiedy jego usta powoli ujęły moją dolną wargę miałam wrażenie, że w środku byłam martwa. Nie czułam żadnych emocji. Nic!
Chcąc sprawdzić, czy coś przy Marcinie jeszcze we mnie drgnie, oddałam pieszczotę. Delikatnie przywierając do jego ust, cały czas starałam się wzbudzić jakąś iskrę w swoim sercu. Chociaż drobną nutę pożądania.
Jasnowłosy dotykając koniuszkiem języka moich warg, lekko je rozchylił, drażniąc się ze mną. Stanąwszy na palcach, wplotłam w jego włosy swoje palce, czując jak dłonie chłopaka mocniej przyciskają mnie do twardego torsu.
Tym razem to ja zaciągnęłam go do sypialni, łapiąc blondyna za koszulkę. Nie protestował, dając mi wolną rękę.
Musiałam sprawdzić, czy żyło we mnie chociaż drobne uczucie, które łączyło mnie z nim.
Łapiąc za krawędź jego bluzki, szybko ściągnęłam ją z niego, wodząc dłońmi po nagim torsie chłopaka. Natychmiastowo odpowiedział mi na wyzwanie, zrzucając ze mnie bluzę wraz z topem. Stając przed nim bez stanika, czułam na sobie jego płonące od pożądania spojrzenie.
Od razu wyszła jego zachłanność, gdyż przewrócił mnie na łóżko, natychmiastowo rozchylając moje nogi.
- Wolniej - warknęłam ciężko oddychając od zbyt silnych emocji. Nie wywołanych ekscytacją, napięciem budzącym się między nami, a raczej obawą oraz stresem.
Marcin od razu spiął wszystkie swoje mięśnie, oblizując zaczerwienione usta.
Pochylając się nade mną złożył buziaka na moich wargach, następnie obsypując pocałunkami szyję oraz piersi. Ciągle wyczuwałam w jego ruchach pośpiech. Nerwowo zdjął z siebie spodnie, zrzucając je na podłogę.
Ciężko przełknęłam ślinę, czując narastający strach, lecz i też rosnące podniecenie. Organizm mimowolnie zaczął reagować na jego dotyk, jednak to wszystko miałam wrażenie, że przychodziło mechanicznie. Tak jakby muśnięcie skóry, równało się z moją reakcją. Nie było chemii, napięcia, czy połączenia duszy w tym wszystkim. Robiliśmy to jak zwierzęta - bez uczuć.
Zmartwił mnie ten fakt.
Zatapiając się w swoich myślach, poczułam palce chłopaka ocierające się o moją łechtaczkę.
- Ami?- otworzyłam powieki, spoglądając na niego.
On także podniósł głowę i już w jego oczach dostrzegłam wielkie pytanie pod tytułem "czy już mogę".
Dobrze, że leżałam gdyż moje ręce opadły z bezsilności.
Kładąc głowę z powrotem na pościeli nic nie powiedziałam. Totalnie nic, co chyba wziął za znak zgody. Natychmiastowo zdjął z siebie bokserki, ściągając moje spodnie wraz z majtkami, wchodząc we mnie z głośnym jękiem przyjemności.
- Jesteś taka wilgotna - głos mu się rwał i wtedy o mało co nie dostałam zawału.
- Marcin... - nerwowo przełknęłam ślinę, unosząc się na łokciach do góry tak, że nasze twarze prawie się ze sobą stykały.
- Połóż się - poprosił ciężko dysząc, przyśpieszając swoje ruchy.
- Powiedz mi, że założyłeś gumę - moje serce łomotało jak szalone, gdyż nie miałam możliwości odciągnięcia go.
- Marcin! Do jasnej cholery!- krzyknęłam wściekła sama na siebie, że nie zwróciłam wcześniej na to uwagi.
Jasnowłosy jednak był już tak pobudzony, że przygwoździł mnie do materaca, unosząc mój tyłek do góry. Natomiast usta zamknął mi pocałunkiem.
- Marcin - starałam się przywrócić go na ziemię, lecz ten doszedł we mnie. Ciepło jego spermy wypełniło moją pochwę, na co zamarłam w bezruchu.
- Coś ty zrobił?- przełknęłam ciężko ślinę, gdy w końcu wyjął członka z mojego ciała.
- Co?- spojrzał na mnie zadowolony, kładąc się na plecach z dumnie rozszerzonymi nogami.
Momentalnie wstałam z łóżka, czując jak ejakulat ściekał mi po nogach. Przerażona poleciałam do ubikacji umyć się, modląc się w duchu abym nie zaszła w ciąże. Zawsze kochaliśmy się z zabezpieczeniem, dlaczego więc tym razem tego nie zrobił?!
Podmywając się we wannie zaczęłam żałować, że w ogóle porwałam się na tak durny pomysł. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia za własną głupotę. Jak mogłam być taka durna?! Jednak z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć, że tym razem postanowi kochać się bez prezerwatywy? Nigdy tak nie postępował! Nigdy!
Mając ochotę skrobać paznokciami wnętrze mojej kobiecości, wiedziałam że już było za późno. Wziąć tabletkę dzień po? Apteki były już przecież zamknięte. O czym ja myślałam? Nawet gdyby, to nie mogłam zabić dziecka! Ja w ogóle chyba nie myślałam!
- Tylko nie panikuj - moje nogi aż ugięły mi się w kolanach, przez co o włos nie zemdlałam we wannie.
- Głupia - bluzgałam sama na siebie, mając ochotę ryczeć.- No idiotka...
- Wszystko dobrze?- nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Czemu nie założyłeś gumy?!- wrzasnęłam zrozpaczona, zakręcając wodę.
- Oj no... Zdarzyło się - jęknął niewinnie.- Od jednego razu nie zajdziesz w ciążę. Poza tym nie czułaś różnicy? Było zdecydowanie lepiej niż z tym silikonem - dodał, za co miałam ochotę go zadrapać.
- Obyś miał rację - usiadłam we wannie, przyciągając nogi do klatki piersiowej, mocno obejmując kolana ramionami.
Naprawdę byłam głupia i prosiłam Boga, aby nie zesłał mi dziecka. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy nie miałam pewności co do Marcina - z nerw przygryzłam tak mocno wargę, że poczułam metaliczny smak w ustach.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie kochałam Marcina. Nic do niego nie czułam prócz zwykłego przywiązania. Moja mama miała rację - łączyło nas coś bardzo płytkiego.
Miałam ochotę uderzać głową w ścianę.
*
Nie wiem ile czasu tak przesiedziałam w łazience, lecz kiedy opuściłam pomieszczenie, wszędzie panowała ciemność. Odrobinę zadowolona z obrotu sytuacji, zamknęłam za sobą drzwi, gasząc żarówkę w toalecie. Tylko poświata księżyca rozświetliła mi drogę do sypialni.
Tam ujrzałam śpiącego Marcina, leżącego tylko w połowie pod kołdrą. Nawet nie ubrał na siebie majtek. Przewracając oczami, ruszyłam na palcach po swoje ciuchy. Szybko wracając do salonu ubrałam się, zamykając drzwi do pokoju.
Stojąc w totalnej ciszy nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić.
Wiedziałam jedno - musiałam zakończyć jak najszybciej związek z Marcinem. Jednak jak to zrobić, gdy na samą myśl o odejściu od niego chciało mi się płakać. Zerkając na wyświetlacz telefonu, który swoją drogą trochę mnie oślepił, ujrzałam dobiegającą północ.
Na rano miałam co prawda do pracy, lecz musiałam w jakiś sposób odreagować.
Wzięłam więc dziennik babci i siadając w fotelu, zapaliłam lampkę, stojącą na długiej nodze.
Retrospekcja:
21 czerwca 1935 - piątek
Spoczywając już w posłaniu, caluteńką noc wierciłam się pod pierzyną. Za nic nie szło zmrużyć oka, przez co chybko wstałam na nogi.
Głowa pierwszy raz w życiu wrzała mi niczym woda na ogniu od wezbranych myśli. Młodzieniec o blond kędziorkach zawładnął mym sercem oraz myślami.
Wszakże innej pannie obiecany - struta chadzałam wartko po izbie, czując że jakiś szaleniec we mnie wstąpił.
Nim kogut piać zaczął, chyżo wdziałam na siebie suknię. Włosy zaplotłam w grubego warkocza i okrywszy głowę lnianą chustą, czmychnęłam bezszelestnie z chaty. Należycie zachowując ciszę, gdyż babka Wanda od razu usłyszałaby skrzypienie leciwych desek - nawet i z drugiego krańca wioski - zagościłam na podwórzu.
Nikły, chłodny wietrzyk otulił me lico, krztynę muskając przy tym odkryte kostki. Słońce nieśpieszno wschodziło na horyzont, malując złotem lazur czystego nieba. Prędko me myśli uciekły do oczu panicza, równającym się barwą sklepieniu.
Głupiaś... On innej panny będzie oblubieńcem.
Z nieprzychylnym kłuciem w sercu pognałam w stronę stajni, wyczesać mego konia. Orkan to młody ogier, którego moja matula pozyskała od przekupnia na ósmą wiosnę mego urodzenia. Miłowałam wierzchowca nade wszystko.
Ujrzawszy czarny dach stajni, gdzie wszystkie mierzyny z wioski spoczywały, przyśpieszyłam kroku. Mijając obejście z kokoszkami, dopadłam do drewnianych wrót budynku. Leniwo rozchyliłam podwoje, łowiąc uchem cichy akompaniament wygrany z gramofonu.
- Azaliż jest tu ktoś?- wykrztusiłam z wahaniem, rzucając okiem na wierzchowce.
Jedne z nich spoczywały na słomie, zaś inne trwały w bezruchu, czekając na oprzęt. Wszakże gospodarze jeszcze smacznie drzemali w swych pryczach, czekając na pierwsze pianie koguta.
Bezustannie słysząc nostalgiczną melodię, podeszłam do swego konia.
- Witaj mój drogi - Orkan chybko dźwignął swe cielsko, goszcząc przede mną.
Promiennie uśmiechnęłam się do przyjaciela, składając pocałunek na pysku zwierzęcia.
- Bodajże zazdrość poczuję wobec konia - raptem tak swojski głos zasłyszałam.
Me serce zamarło raptownie, ażeby z kolei zabić pośpiesznie. War rozległ się w mej piersi, czmychając do krańców zziębniętych dłoni.
- Azali i ja zaskarbię choć jednego całusa? - niesporo przełknęłam ślinę, leniwie odwracając się w stronę lubego.
Choć czytało mi się bardzo przyjemnie, to ostatkami sił walczyłem ze zmęczeniem. Te wszystkie huśtawki nastroju dobiły mnie, gorzej niż praca fizyczna. Przecierając twarz dłońmi, odłożyłam notes na stolik, gasząc przy tym światło. Padnięta skuliłam się w kłębek - w najciaśniejszy jaki się tylko dało - pragnąc, aby po przebudzeniu, sytuacja z Marcinem okazała się wyłącznie koszmarem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro