Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 - Ignorowana -

Od czasu wyjazdu nad jezioro z Hubertem i jego dzieciakami minęły już trzy tygodnie. Po Marcinie przepadł jakikolwiek ślad, a moje życie stało się nieco spokojniejsze. Jednak chyba to były tylko pozory.

— Kochanie, czemu się do nas nie odzywasz?— zatroskany głos mamuśki dobiegł z drugiej strony słuchawki. Tego dnia maszerowałam na nocną zmianę. Niestety mimo ulewnego deszczu musiałam iść pieszo, gdyż mój samochód stał u mechanika - przyszedł czas na wymianę filtrów oraz oleju.

— Miałam sporo na głowie — skłamałam. Przyznaje się.

Niestety po cudownym dniu spędzonym z Hubertem i jego maluchami nad jeziorem, przeżyłam gorzkie rozczarowanie. Sąsiad zawiózł mnie około dwudziestej do mieszkania moich rodziców. Pierwsze co im się nie spodobało, to fakt iż miałam być wcześniej. Spóźniłam się, ale to nie z naszej winy. Oczywiście poinformowałam mamę, że zagoszczę u nich wcześniej, jednak w drodze powrotnej Hubert stanął w środku lasu z powodu wypadku drogowego. Jakaś para potrąciła starszą panią, która wracała tamtą trasą piechotą z przystanku autobusowego. Skąd to wiem? W internecie zrobiło się o tym głośno, gdyż ten wypadek okazał się śmiertelny dla staruszki. Para doznała tylko paru draśnięć.

Jednak moi rodzice, szczególnie mamuśka dostała jakieś histerii. Tłumaczyłam jej, że w lesie miałam problem złapać jakikolwiek zasięg lecz jakoś do niej to nie docierało. Poirytowana zebrałam manatki i wyszłam z ich domu, wracając do siebie. Koniec końców zostałam skazana na to okropne mieszkanie, gdzie nadal spoczywały rzeczy Marcina.

Później nadszedł dzień kiedy mieli zawitać w naszej rodzinnej miejscowości starzy znajomi moich rodziców ze swoim synem. W ogóle nie pojawiłam się na spotkaniu, gdyż nie czułam takiej potrzeby a nie miałam zamiaru robić coś wbrew swojej woli, byleby kogoś uszczęśliwić.

To także się im nie spodobało, z większym naciskiem na mamę. Tato po prostu się nie odzywał do mnie - robił to tylko wtedy kiedy już musiał. W takiej atmosferze to ja nie miałam zamiaru siedzieć.

— Rozumiem — nastąpiło ciche i przeciągłe westchnienie, na które moje serce się trochę ugięło. Dobra... Zrobiło mi się trochę żal mamy. — A zajrzysz do nas w najbliższym czasie? Z ojcem siedzimy tak sami, wieczory robią się coraz dłuższe — wiedziałam doskonale, że grała na moich emocjach oraz wyrzutach sumienia, ale mimo wszystko i tak dawałam sobą manipulować.

— Postaram się do was wpaść jak będę miała tylko więcej czasu — ucięłam temat, niezbyt chcąc rozwodzić się nad tą sprawą. Czułam wobec rodziców pewien dystans.— Teraz muszę kończyć bo właśnie wchodzę do szpitala — wraz z tymi słowami weszłam do ciepłego budynku.

W godzinach wieczornych korytarze świeciły wyłącznie pustkami oraz powoli wyłączanymi lampami. Słyszałam w tych czeluściach swój własny, nierówny oddech.

— To ci już nie przeszkadzam kochanie, pa — głos rodzicielki przepełniał smutek lecz nie mogłam się ugiąć pod tą presją. Po usłyszeniu zakończonego połączenia spojrzałam na wyświetlacz.

— Szlag — mruknęłam pod nosem, odrobinę zbulwersowana. Nie wiedziałam tylko na kogo byłam bardziej zła - na siebie, czy na matkę.

Przemierzając dość szybkim krokiem korytarz, dotarłam w końcu do swojego miejsca pracy. Tam niestety spotkałam Ankę.

— Dobry wieczór — powiedziałam oschle, udając się do pomieszczenia socjalnego. Atmosfera między nami stała się tak gęsta w ciągu sekundy, że można było ją kroić nożem.

— Zostawiam ci dokumentację ze wszystkimi raportami z tego tygodnia — kobieta pojawiła się niespodziewanie w pokoju, rzucając papiery na stół. Huk aż rozniósł się echem po korytarzu.

— Dobra — zdjęłam z siebie kurtkę, wieszając ją na odpowiednie miejsce.

— Twój kochaś tu był — serce stanęło mi na moment. Zimny pot skropił całe ciało, wyłączając na chwilę moje wszystkie zdolności motoryczne.

— Kochaś? — wyjąkałam, nie wiedząc o kim mogła mówić.

— To znaczy, że jest ich więcej — prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej, opierając się lewym ramieniem o futrynę drzwi.— Nasz uroczy strażnik przyniósł ci dzisiaj kwiaty, ale ciebie nie było. Są w pracowni — przemieliła językiem, patrząc na mnie podejrzliwie.— Przed każdym tak ci się nogi rozkładają, czy tylko przed tymi bogatszymi? — w jednej chwili zachciało mi się płakać, lecz musiałam z całych sił powstrzymać nadchodzącą lawinę łez.

— Wypchaj się — burknęłam opuszczając w trybie natychmiastowym pomieszczenie. Modliłam się tylko w duchu aby Anka nie poszła za mną.

I chyba osiągnęła swój poziom satysfakcji, gdyż przez najbliższe pięć minut zapanował spokój. Uspokajając oddech oraz buzujący pod moimi powiekami potok, usiadłam przy biurku, zerkając w dziennik rejestrów.

— Dobrej nocy ci życzę — prześmiewczy ton dotarł do moich uszu, a gdy uniosłam wzrok na ułamek sekundy ujrzałem roześmianą twarz koleżanki. Ciężko przełknęłam ślinę, siląc się na uśmiech.

Jak tylko usłyszałam cichnące kroki na korytarzu odetchnęłam z ulgą. Ta praca coraz bardziej mnie niszczyła i miałam jej dosyć. 

Poprawka...

To nie praca mnie dobijała a ludzie, którzy tam pracowali. Wszystkie dziewczyny po wieczorze panieńskim utworzyły sobie wianuszek, w którym spędzały każdą chwilę. Plotkowały, śmiały się i kto wie co jeszcze robiły. Tylko Kamila od czasu do czasu odezwała się do mnie. Karol także stał się jakiś dziwny. Traktował mnie jak powietrze - nie to, że bym się skarżyła na brak zainteresowania czy szukała u niego adoracji, lecz jako kierownik mógłby się łaskawie zwracać do mnie bezpośrednio a nie wydawać mi polecenia przez kogoś, gdy ja stałam obok niego. Oznaczało to brak szacunku, który jak widać niektórzy podłapali. Anka zawsze była suką ale od czasu kiedy Karol zaczął mnie ignorować, ta sobie coraz bardziej popuszczała.

Załamana oparłam się plecami o fotel, patrząc tępo w leżące papiery. Dziewczyny zostawiły mi niezły stoisk do ogarnięcia. Zalegał on chyba z połowy tygodnia, co miały do jasnej anielki nadrobić.

Oczywiście, że lepiej zostawić robotę komuś innemu a samemu mieć wywalone.

Zacisnąwszy palce na rączkach fotela, obróciłam się na nim. Wtem ujrzałam niewielki bukiecik czerwonych gerber. Powinnam się cieszyć, gdyż dostałam je od Wiktora - obiektu moich cichych westchnień ale przez te dwa tygodnie nasza rozmowa kleiła się jak plaster po przemoczeniu wodą, czyli wcale.

Nawet nie zaproponował spotkania!

Zerknęłam ukradkiem na kwiaty, później na komputer oraz papiery i stwierdziłam, że na nic nie miałam ochoty. Powędrowałam więc do pomieszczenia socjalnego z zamiarem zaparzenia sobie kawy oraz wyjęcia pamiętnika babci.

Przekopałam się przez dwa dzienniki, jednak nie znalazłam w nich nic nadzwyczaj interesujących. Babka każdego dnia pomagała swojej rodzinie, pracowała w polu i w 1937 podjęła już pracę jako krawcowa. Wszakże marzyła o czymś większym - wykształceniu medyczny oraz zjednaniu się ze swoją miłością. Niestety widzenia z Gabrielem stawały się coraz trudniejsze a jego bliscy zaczęli naciskać na potomstwo.

Wraz z kubkiem gorącej kawy, powędrowałam do rejestracji, zamykając się w niej na klucz. Wygodnie usadowiłam tyłek we fotelu, zabierając się za przeglądanie luźnych kartek.

15 kwietnia 1937, artykuł z gazety "Polonia"

"Gdańsk łamie umowę z Polską"
"Zapisywanie dzieci polskich do szkół niemieckich"

Z początkiem bieżącego tygodnia rozpoczął się w Gdańsku nowy rok szkolny. W związku z tym wyszły na jaw szykany władz gdańskich w stosunku do ludności polskiej i w stosunku do języka polskiego, łamiące umowę polsko-gdańską z września 1933 roku.

W latach ubiegłych senat Wolnego Miasta do dnia 15-go marca dawał rodzicom odpowiedzi, czy dokonane przez nich zapisy zostały przyjęte. W tym roku opóźniono ten termin i dopiero w dniu 6 kwietnia udzielono odpowiedzi rodzicom, czym uniemożliwiono im spowodowanie zmiany decyzji władz gdańskich, co do przydziału dziecka do tej lub innej szkoły.

Jak dotychczas w 34 wypadkach władze gdańskie odmówiły rodzicom prawa posyłania dzieci do szkoły polskiej. Znamienne są przy tym motywy decyzji władz Wolnego Miasta. W wielu wypadkach jako argument władze gdańskie podają fakt, że podania rodziców do władz szkolnych, złożone były w języku polskim. Władze szkolne zaś stoją na stanowisku, że język polski nie jest językiem urzędowym Wolnego Miasta.

W innych wypadkach odrzucono podania pod pozorem niewypełnienia jakiejś drobnej formalności, w innych zaś, motywując tym, że rodzice dzieci, zgłoszonych do szkoły polskiej, przyjęli zapomogi pieniężne od funkcjonariuszów partii narodo-sosocjalistycznej. Okazało się przy tym, że w okresie, gdy dokonywane były zapisy do szkół, do mieszkań Polaków zgłaszali się agitatorzy hitlerowcy, nakłaniając ludność polską do zapisywania dzieci do szkoły niemieckiej i proponując im wzamian datki pieniężne. W kilku wypadkach istotnie biedniejsi rodzice datki te przyjmowali z zastrzeżeniem jednak, że pomimo wszystko zapiszą swe dzieci do szkoły polskiej. Obecnie jednak, władze gdańskie wykorzystują ten nieostrożny krok rodziców, odmawiając im prawa wychowywania dzieci po polsku.

Jak dowiadujemy się, kierownicy polskich organizacyj, działających na terenie Gdańska, zwrócili się do Komisarza Generalnego R. P. z żądaniem interwencji przeciwko powyższym bezprawiom senatu Wolnego Miasta, który w sposób jaskrawy łamie zarówno umowę polsko-gdańską, jak też Konstytucję Wolnego Miasta. Ze swej strony wyrażamy nadzieję, że zarówno wysoki komisarz R. P. w Gdańsku, jak też polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w formie stanowczej przywołają do porządku gdańskich hitlerowców, którzy w sposób brutalny łamią zarówno zawarte umowy, jak też urągają godności Narodu Polskiego.

Nie mogłam zrozumieć jakim prawem można było się tak zachowywać. Jak można zabronić języka polskiego?! Toć to ojczysty język.

Tak, tak... Kiedyś były inne czasy.

14 kwietnia 1937, artykuł z gazety "Polonia"

"Czy Piłsudski uratował Sowiety" - rewelacje o rokowaniach z Leninem w r. 1919

Jednym z cięższych zarzutów, jakie propaganda sanacyjna stawiała „partyjnictwu", był zarzut pomawiania Piłsudskiego o tajne rokowania z bolszewikami. „Partyjnicy" mieli rzekomo rozgłaszać, iż Piłsudski z Belwederu telefonuje sobie do kwatery bolszewików, porozumiewa się z nimi etc. Wieści takie osłabiały ducha żołnierza, wywoływały niepokój i – jak pisano – godziły w cześć Naczelnego Wodza, który cierpiał nadludzkie męki duchowe, by wydrzeć losowi tajemnicę zwycięstwa i uratować Polskę a z nią całą Europę przed krwawym potopem bolszewickim.

Tak mniej więcej wyglądała sprawa w oświetleniu sanacyjnych panegirystów. Jeszcze dzisiaj przeciętny, prosty agitator sanacyjny gotów jest potępiać za to „partyjnictwo", choć o telefonach z Belwederu do kwalery bolszewickiej nikt poważny nigdy nie mówił. Mówiono natomiast czasem o rokowaniach z Leninem, ale mówiono bardzo mało i rzadko, bo właściwie nikt o tym nic jawnego nie wiedział. Tajemnicę wyjaśnili dopiero Piłsudczycy, prof. A. Krzyżanowski i M. Zdziechowski w ub. roku na łamach „Przeglądu Współczesnego", a kropkę nad i położył gen. Tadeusz Kutrzeba w nowej książce „Wyprawa Kijowska", której bardzo ciekawy ustęp przytoczyła niedawno „Gaz. Polska". Gen. Kutrzeba korzystał z niewydanego dotąd pamiętnika śp. min. Boernera. Dzięki temu materiałowi był w stanie odtworzyć faktyczny stan rzeczy.

Otóż śp. min. Boerner zapisał w swym pamiętniku audiencję u Naczelnika Państwa w dniu 3 listopada 1919 r. w sprawie rozmów z Julianem Marchlewskim, przewodniczącym bolszewickiej misji Czerwonego Krzyża. Misja ta bawiła jesienią 1919 r. w Mikaszewicach na Polesiu, które było już wówczas zajęte przez armię polską. Piłsudski polecił kapitanowi Boernerowi udać się do Mikaszewic i złożyć ustne oświadczenie, złożone z 7 punktów. Punkt 1-y, najważniejszy, brzmiał:

„Naczelnik Państwa nie da rozkazu wojskom polskim posuwania się naprzód poza linię Nowogród-Zwiahel-Olewsk-rzeka Ptycz-Bobrujsk z przyczółkiem-Berezyna-Kanał Berezyński do Dzwiny-Dźwina".

W dalszych punktach Piłsudski doradzał rządowi sowieckiemu cofnięcie wojsk o 10 kilometrów, odstąpienie Łotyszom Dyneburga, żądał nieatakowania Petlury, przerwania agitacji komunistycznej w wojsku polskim.

Marchlewski oświadczył Boernerowi, że wyjedzie do Moskwy celem porozumienia się z Leninem. 21 listopada 1919 r. wrócił, przywożąc obszerną odpowiedź Lenina. Ton jej był naogól ugodowy. Lenin trochę inaczej ustalał linię demarkacyjną, ale zgodził się na cofnięcie wojsk o 10 klm., nie wykluczał oddania Dyneburga Łotyszom, wskazywał na prowadzenie rokowań z Petlurą, zapewniał, że rząd bolszewicki państwowymi środkami agitacji prowadzić nie będzie i t. d. Dalej Lenin proponował wymianę uroczystych oświadczeń oraz ustalenie terminu ważności umowy.

Boerner wyjechał zaraz do Warszawy i 26 listopada uzyskał nową audiencję u Piłsudskiego. Odpowiedź na propozycje Lenina była dość szorstka. Naczelnik Państwa czynił bolszewikom wymówki, że się targują, że jego dobrowolnych propozycyj nie przyjmują w całości etc. 8-y punkt odpowiedzi brzmiał:

„Z odpowiedzi rządu sowieckiego można wyciągnąć jedną bardzo znamienną konkluzję. Rząd Sowietów chce za wszelką cenę wciągnąć Naczelnika Państwa w daleko idące pertraktacje, a nawet umowy. Rząd sowiecki widocznie nie chce zdać sobie z tego sprawy, że Naczelnik Państwa dotychczasowe rozmowy prowadził personalnie, biorąc na swoje barki i sumienie wszelkie konsekwencje i przeto jego było rzeczą, jakimi środkami wewnątrz w państwie będzie przeprowadzać pewne rzeczy, aby dojść do określonego celu. Podstawą polityki Naczelnika Państwa względem Rosji jest fakt, że nie chce dopuścić do tego, aby reakcja rosyjska miała zatryumfować w Rosji, przeto wszystko, co będzie mógł, to będzie czynił, choćby wbrew zrozumieniu przez rząd sowiecki".

To oświadczenie przedstawił Boerner Marchlewskiemu w pierwszych dniach grudnia. Szef misji bolszewickiej znowu zwrócił się do Moskwy, ale do dalszej wymiany zdań nie doszło, bo Boerner z polecenia Piłsudskiego rokowania zerwał. Stwierdza to wyraźnie gen. Kutrzeba i pisze, że cały epizod „byl dla Piłsudskiego środkiem do umożliwienia Sowietom rozprawienia się z Denikinem".

To też gdy Marchlewski chciał pertraktować do końca, to „Boerner z polecenia Piłsudskiego pertraktacje zrywa, gdy stan zaprzestania naszych działań ofensywnych przez kilka tygodni dał już oczekiwany rezultat".

Gen. Kutrzeba ma na myśli pokonanie Denikina przez bolszewików. To był ten „oczekiwany rezultat". Denikin istotnie poniósł klęskę. Ale czy na tej podstawie można twierdzić, że Piłsudski uratował Sowiety? Naszym zdaniem – nie.

Z książki gen. Kutrzeby wynika, że Piłsudski chciał pomóc bolszewikom do zgniecenia Denikina. Ze stanowiska interesów Polski była to polityka słuszna, a w każdym razie w owym czasie mogła wydawać się trafną. Dziś bowiem wiemy, że bolszewizm jest wielkim, groźnym niebezpieczeństwem dla całej Europy, że Sowiety są wysoce nieprzyjemnym sąsiadem, ale w owym czasie przyszłość wyobrażano sobie inaczej. Powszechnie przewidywano, że bolszewizm potrwa jeszcze rok, dwa, a potem z krwawego chaosu wyłoni się nowa Rosja. Jedni sądzili, że będzie to znów imperialistyczna i nacjonalistyczna Rosja carska, inni – do tych mógł należeć Piłsudski – mniemali, że będzie lewicową republiką, zajętą reformami socjalnymi i nie myślącą o podbojach. Otóż taka Rosja byłaby lepszym sąsiadem niż Rosja Denikina, który nie rezygnował ani z Wilna ani z Łucka. W razie jego zwycięstwa wywiązałaby się między Rosją a Polską nowa wojna a przynajmniej zacięty i długi spór, w którym sympatie Zachodu zapewne nie byłyby po naszej stronie.

A więc Piłsudski chciał klęski Denikina. Ale czy z tego powodu może ktoś, np. nasz Instytut „Naukowego" Badania Komunizmu (z ks. Kwiatkowskim na czele) oskarżać go, że uratował Sowiety? Z zestawienia dat i faktów wynika, że bolszewicy uratowali się sami.

Kilka było ognisk ruchu „kontrrewolucyjnego". Na Syberii działał Kołczak, na Krymie organizował armię Denikin, nad Bałtykiem – Judenicz. Ruchy tych wojsk nie były skoordynowane, a program „Białych" nie miał wielkiej siły atrakcyjnej i to uratowało rząd Lenina.

Kołczak poniósł klęskę już w lecie 1919 r. Walka toczyła się na bardzo szerokim froncie i niewiadomo, który z jej epizodów uznać za punkt zwrotny. W każdym razie jeśli nie w czerwcu, to w sierpniu 1919 r. bolszewicy uzyskali na froncie syberyjskim bezwzględną przewagę i pędząc wojska Kołczaka ku Mandżurii, mogli już część wojsk przerzucić na front południowy, przeciw Denikinowi.

Denikin posunął się bardzo daleko na północ i zagroził Moskwie. Szczyt jego powodzeń przypada na wrzesień 1919 r. W październiku sytuacja już zmieniła się na korzyść bolszewików, a w listopadzie Denikin poniósł stanowczą klęskę. Otóż zawieszenie broni (jeśli je tak można nazwać) zawarte przez Piłsudskiego z Leninem, mogło oddziałać na przebieg walk dopiero w grudniu. Biorąc bowiem pod uwagę ówczesny stan kolei rosyjskich, wojska ściągnięte z frontu polskiego mogły walczyć przeciw Denikinowi dopiero w grudniu 1919 r.

Inna rzecz, że bolszewicy może już wcześniej, przed tym faktycznym zawieszeniem broni przerzucali wojska z frontu polskiego przeciw Denikinowi. Może zachęcał do tego Lenina Julian Marchlewski, który już w lecie 1919 r, zetknął się z politykami polskimi w Warszawie? Może uzyskał jakieś obietnice? Alą to są rzeczy jeszcze niewyjaśnione.

Armia polska mogłaby była poważniej wpłynąć na losy walk „białych" z „czerwonymi", gdyby wcześniej usadowiła się nad Ptyczą i Berezyną i gdyby była lepiej zaopatrzona. Należy pamiętać, że w maju i czerwcu 1919 r. dowództwo polskie ściągało wojska nad granicę zachodnią, obawiając się, że Niemcy nie podpiszą traktatu, przygotowanego w Paryżu i wojna zostanie wznowiona. To też np. w Małopolsce wojska polskie zostały tak osłabione, że Ukraińcy w czerwcu 1919 r. jeszcze raz poważnie zagrozili Lwowowi. Po podpisaniu Traktatu Wersalskiego pułki polskie znów zaczęły wracać na wschód. Pobito Ukraińców, a potem zaczęło się wypierać bolszewików. Jeszcze w sierpniu 1919 r. wojska polskie zajęły Bobrujsk nad Berezyną. Ale armia nasza była słaba, źle zaopatrzona, a zajęte obszary zupełnie niezorganizowane, to też dalszy pochód ku Dnieprowi byłby posunięciem dość ryzykownym.

Co zatem należało zrobić w listopadzie 1919 r., gdy bolszewicy proponowali jawne rokowania? Należało zawrzeć pokój. Nie było żadnej podstawy do przypuszczania, że w r. 1920 można będzie uzyskać lepsze warunki pokoju. Poco armia polska miała walczyć w r. 1920 z armią czerwoną, wzmocnioną wojskami, które pokonały Kołczaka, Denikina i Judenicza? To był wielki historyczny błąd, który się srodze pomścił.

Dużo przemawia za tym, że w listopadzie 1919 r. pełnomocnicy Lenina w Mikaszewiczach zgodziliby się na uznanie linii frontu za linię graniczną. Tak przynajmniej przedstawia sprawę oficjalna historiografia sowiecka, chełpiąca się, że dzięki „zwycięstwom Budiennego i Tuhaczewskiego nad Białopolakami", Związek Sowiecki powiększył się o kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych, chociaż coprawda Polski zrewolucjonizować nie potrafił.

Otóż gdyby linia frontu z listopada 1919 r. stała się granicą, to Polska miałaby o dwa województwa więcej: jedno ze stolicą w Mińsku, drugie, podolskie ze stolicą w Kamieńcu Podolskim lub Płoskirowie.

Rozważania na temat „coby było, gdyby nie" są rzeczą niewdzięczną, ale w tym wypadku przyczynowy związek wydarzeń jest bardzo jasny. Pokój z Sowietami mógł być zawarty w marcu 1920 roku (o rok wcześniej niż faktycznie został zawarty), a wtedy straty wojsk polskich byłyby znacznie mniejsze. Ogólne straty armii polskiej od Iistopoda 1918 r. na wszystkich frontach oblicza się na ćwierć miliona ludzi. Z tej cyfry jednak trzy czwarte przypada na okres po wyprawie na Kijów. Walki o granice w r. 1918 i 1919 nie były bardzo krwawe. Dopiero pochód bolszewików pod Warszawę pomnożył liczbę wdów i sierot.

Inaczej wypadłyby walki plebiscytowe, gdyby Polska mogła, zawarłszy pokój na wschodzie, zwrócić na nie całą swą uwagę. Plebiscyt na Warmii i Mazurach odbył się wtedy, gdyby armie polskie znajdowały się już w odwrocie i bolszewicy zbliżali się do linii Bugu. Na Górnym Śląsku plebiscyt odbył się później, ale najazd bolszewicki na Polskę też odbił się na wynikach walki. Czy mógł wzbudzać wiarę w Polskę fakt, iż armia czerwona zdołała dotrzeć aż pod Warszawę i na Pomorze, a do walki z nią trzeba było użyć wszystkich sił nawet ze Śląska (pułk Strzelców Bytomskich)? Gdyby wojna na wschodzie zakończyła się na rok przed plebiscytem, Polska zdobyłaby na Śląsku nie 3, lecz 4 lub 5 tys. kilometrów kwadratowych. Naturalnie dużo zależało od nastawienia władz centralnych, bo wiemy przecież, ile przeszkód, wynikających z ignorancji lub obojętności, miał do pokonania niestrudzony komisarz plebiscytowy, Wojciech Korfanty.

Sprawy poszły innym torem. Odrzucono propozycje pokojowe Rosji, by w rok później zawrzeć pokój na znacznie gorszych warunkach i narazić kraj na wielkie straty w ludziach i materiale.

Książka gen. Kutrzeby o „Wyprawie kijowskiej" rzuca, jak widzimy, dużo światła na kampanię 1920 r. Sądzimy, że niemniej rewelacyjne fakty wyjdą na jaw z zakresu stosunków polsko-litewskich i polsko-niemieckich. Dlaczego Wilno odrazu w październiku 1920 r. nie zostało zajęte przez wojska, podlegające rządowi polskiemu, lecz przez „zbuntowane", to kiedyś wyświetli historia. Rozjaśni ona również tajemnice stosunków polsko-litewskich w latach 1926-1935. Posunięcia Piłsudskiego w stosunku do Niemiec też oczekują jeszcze na bezstronnego historyka.

Tak zatopiłam się w tych wycinkach, że kompletnie zapomniałam o Bożym świecie. Nakarmiona tyloma informacjami, cicho odchrząknęłam, słysząc w oddali wycie koguta. Doskonale je znałam i wiedziałam do jakiego wozu należała - karetka zbliżała się do szpitala.

Choć pracowałam w szpitalu już dość długo to za każdym razem, gdy słyszałam sygnał pogotowia czułam dziwne, nieprzyjemne dreszcze na ciele. Nachodziła mnie wtedy koszmarna myśl, że w tym czasie kiedy ja sobie spokojnie siedzę i czekam na koniec zmiany, to ktoś właśnie walczy o życie.

Aż wzdrygnęłam się.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro