Ivan Braginski (Russia) x Felicja Łukasiewicz (Poland)
Dlaczego tak na mnie patrzy?
Codziennie rano mijamy się, kiedy ona przechodzi obok mej rezydencji. Niech na mnie spojrzy, niech mnie w końcu zobaczy.
Dlaczego jest ślepa?
Obserwowałem ją od dawna, przyglądałem się, nasłuchiwałem. Nie było to dziwne, a raczej w odczuciu innych w stosunku do mojej osoby naturalne. Czuje ból w sercu, wygląda jakby miało zaraz wyskoczyć, może rzeczywiście pierwszy raz się go pozbędę? Nie umiem kochać, nie umiem żyć, więc po co dalej pąpować krew?
-Toris.-wycedziłem przez zęby, przyglądając się trzęsącej się postaci, Litwin nadal nie nauczył się pukać, zawsze przychodził w nieodpowiednim momencie.-Czy wszystko gotowe?
-O-Oczywiście panie Braginski.-wyszeptał chłopak, przyglądając się Rosjanowi.- Warszawa upada.
-Doskonale.-zmrużyłem delikatnie oczy, patrząc na jeden z obrazów zawieszonych na wysokich ścianach gabinetu, pomieszczenia, w którym się znajdowałem.- Akt zgodnu ostatniego dowódcy.
Wiedziałem, że budziłem w innych trwogę, ale dlaczego? Nie byłem tyranem, jedynie człowiekiem.
-P-Panie Braginski...-chłopiec przede mna zająkał się, prychnąłem, udając, że słucham. Moja osoba idealnie nadawała się do teatru, jestem bardzo przekonywujący.- Felicja się nie podda, będzie walczyła do ostatniej kropli.
-Och doprawdy?-uniosłem brew, posyłając towarzyszowi firmowy, doskonale znany całemu Związku Socjalistycznemu Republik Radzieckich uśmiech.- Nie ważne skąd pochodzi, czego jest personifikacją...-zacząłem niespodziewanie łagodniejąc, nigdy to dobrze nie wróżyło.-Jeśli sprzeciwia się mnie i mojej armii zginię.
Mój ślepy słoneczniczek.
Niech rośnie razem z innym kwieciem, niech unosi swoje płatki w strone słońca.
Niech wie, że ja jestem jej ostoją.
Tylko ja mam prawo podciąć jej łodygę.
-Warszawa upadła.-usłyszałem, kiedy siedziałem przy stole w raz ze swoją radziecką rodziną.- Felicja jedyna pozostała przy życiu.
-Żywa?-uniosłem kąciki ust w naturalnym odruchu, zadziwiająco radosnym.-Moja devushka.
Ostatnie zdanie dodałem bardziej do siebie, odsunąłem krzesełko i od razu przeniosłem się w strone wskazanego pokoju, strach w oczach Litwina dodawał mi sił, nawet Białoruś teraz nie była w stanie mnie powstrzymać. Mój słonecznik znalazł się w ogrodzie.
-Devushka.-spojrzałem na klęczącą dziewczynę, na środku stosunkowo małej sali zdzierała kolana, patrząc prosto w moje oczy, w końcu to Polka, nie uchyli wzroku.-Miło widzieć cię w rodzinie Felicjo.
-Rodzinie?-usłyszałem śmiech, uniosłem delikatnie brwi, czując przyjemne wibracje w całym pomieszczeniu, ze ścian posypał się tynk, znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie skazańcy żegnają się z życiem.-To nazywasz rodziną?!
Dlaczego? Dlaczego wtedy nie mogłaś się uśmiechnąć i potwierdzić?
Jesteś częścią rodziny.
Przegrałaś słoneczniku.
Mój mały, delikatny słoneczniku.
Twoje włosy, delikatne jak płatki były ubrudzone krwią.
Krwią zostałą po Warszawie.
Twoja delikatna cera porysowana jak u porcelanowej laleczki.
Devushko?
Zostaniesz taka na zawsze, da?
Na zawsze w moim ogrodzie.
Mijały minuty, godziny i dni. A ty nadal byłaś ze mną. Byłaś i nie uciekłaś, twoje delikatne płatki pozostały nienaruszone Felicjo. Więc dlaczego rozpaczam?
Dlaczego..? Dlaczego..? Dlaczego wtedy mi nie powiedziałaś? Dlaczego z nim uciekłaś?!
Uciekałaś. Dlaczego?
Ty i Toris.
Zostawiłaś mnie devushko.
Ty kolejna, ty, którą zdobyłem po tylu latach, zniknęłaś.
Gdybyś tylko poczekała, poczekała na mnie.
Gdybyś nie uciekała, ja nie strzelałbym.
Chroniłem cię.
Chroniłem przed ranami, a sam zadalem śmiertelną.
-Devushko? Dlaczego?- stanąłem nad znajdującym się na przeciw mnie grobie, czułem ból w sercu i zgorszenie spowodowane tym co zrobiłem. Dlaczego uciekła? Gdyby tylko poczekała nigdy bym nie strzelił, pamiętając, że ja nie chybiam. Zdjąłem swój szalik delikatnie okrywając zimny nagrobek, przypominał wtedy jej ciało, zaraz po moim występku. Ukucnąłem przejeżdżając palcami po napisie, który sam wygrawerowałem, zrobiłem to po polsku, pierwszy raz wykorzystując całościwowo swoje umiejętności we władaniu słowiańskim językiem.
-Zostawiłaś mnie. Zostawiłaś jak każdy.-powtórzyłem cicho, patrząc na miejsce, w którym się znajdowałem, pole słoneczników, pięknego, rosyjskiego kwiecia.-Devushko... Mój piękny słoneczniku. Sprawiłaś, że umieram. Kolejny raz umieram. Tym razem prawdziwie, moje serce, dusza i ciało. Jedna kulka sprawi, że się uśmiechniesz, da?
Dlaczego?
Dlaczego mnie zostawiła?
Dlaczego nie miała na tyle szeroko otwartych oczu?
Dlaczego nie mogę ci powiedzieć tego osobiście?
Maki, róże, słoneczniki...
Dzielna, krwawa jak mak,
Delikatna i piękna jak róża,
Słonecznik...
Я люблю тебя мой подсолнечник.
~~
Na zamówienie osoby, która bardzo chciała przeczytać o Ivanie ;) Dorzucam wam pierwszy raz coś z Hetalii.
~~Maja
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro