Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*3*

Nie byłem pewien, czy się jeszcze spotkamy. Kiedy odwrócił się, by spojrzeć na mnie, przeczuwałem, że patrzy na mnie w ten sposób ostatni raz. Chciałem podbiec, chciałem go zatrzymać, powiedzieć, żeby nie odchodził. Czułem to, moje serce wiedziało już wtedy. Widzimy się po raz ostatni.

Odwrócił się, uśmiechnął się do mnie tym typowym dla siebie uśmiechem, przesłał dłonią całusa, by chwilę później wmieszać się w tłum spieszących się dokądś ludzi.

Do zobaczenia.

Jeszcze się spotkamy.

Until We Meet Again.

Ta obietnica, słowa, które dziś są tytułem jednego z seriali, które oglądam, poszukując zrozumienia, może nie znaczą tak naprawdę nic więcej. Może tylko sobie to wyobraziłem. Może coś takiego jak bliźniacze dusze nie istnieje. I może żyjemy tylko raz, a to, co pamiętam, to wcale nie są moje wspomnienia. To tylko tajemnicze wizje, których powodem może być przecież jakieś jedzenie lub gorączka.

Nie rozumiem.

Moje oczy podążają za wydarzeniami na ekranie mojego laptopa.

– Korn! Nie! Nie rób tego! – Krzyczę razem z In'em, ale Korn nie może mnie słyszeć, jest fikcyjną postacią, bohaterem, który tak naprawdę nigdy nie istniał. – Ty debilu! Czy ty w ogóle wiesz, jak bardzo go w tej chwili ranisz? Jesteś debilem, Korn, idiotą jakich mało.

Za to LiMing... On wydaje się prawdziwy. Ciągle mam te dziwne sny o nim... Ale są niewyraźne, zamazane, a kiedy się budzę, niewiele z nich pamiętam, poza emocjami... Te wydają się prawdziwe. Ale czy to możliwe? Czy nasza historia to tak naprawdę historia taka sama jak Intoucha i Korna? Co zrobiliśmy w poprzednim życiu? Dlaczego w moim sercu czuję wciąż tą samą pustkę i tęsknotę? Nie wiem, czy to, co mi się śni, jest choćby w małym stopniu prawdą. A ta druga osoba? Kim jest? Jak ma na imię? Jak wygląda? Jest chłopakiem, tak? Jesteśmy dwójką chłopców, prawda? A może w tym wspomnieniu jest jakieś ziarno prawdy?

Usiłuję przypomnieć sobie jego twarz, ale na próżno. Nic nie pomaga szarpanie za włosy, zaciskanie dłoni w pięść. Z zamyślenia wyrywa mnie głos mojego najstarszego brata, Phuwina. Muszę iść. Dokończę pisanie innym razem.

★★★

Gemini zamknął laptop, zanim jego brat zdążył przeczytać choćby jedno słowo. Phuwin zmierzył go krytycznym wzrokiem.

– Co ty tam robisz? Masz jakiś sekret?

– S-sekret? N-nie? – Za każdym razem, kiedy był zdenerwowany, jąkał się. Nienawidził tego.

– Jesteś tego pewien? – Phuwin pochylił się nad biurkiem, jakby zamierzał otworzyć laptop, więc Gemini szybko zabrał go, przyciskając go do piersi.

– Oj daj spokój, czemu nie chcesz mi pokazać?

– A słyszałeś o czymś takim jak prywatność?

– No i?

– No i to, że nie muszę ci wszystkiego pokazywać.

– Przecież jestem twoim bratem.

– To jest jeden z powodów. A tak właściwie to czego chciałeś? – Zapytał niezbyt miłym tonem najmłodszy z trójki braci.

– Mama woła nas na obiad.

– Yhm. Może zaraz przyjdę. Nie mogłeś mi wysłać wiadomości? Musiałeś aż przyłazić do mojego pokoju?

Gemini był zestresowany. Ostatnio na sam widok Phuwina z nieznanego mu powodu chciał go uderzyć. Nie rozumiał tego i to budziło jego niepokój, dlatego starał się trzymać z daleka od własnego brata. Teraz też niezbyt grzecznie i niezbyt delikatnie wypchnął go poza próg swojego pokoju. Phuwin nie odezwał się nawet słowem, chociaż poczuł się dotknięty. Z rozczarowaniem przyjmował zachowanie Gemini'iego. Kiedyś byli blisko, bardzo blisko. Dawniej cała trójka uwielbiała spędzać ze sobą czas. Dawniej, gdy ich ojciec uczył ich grać w pokera albo gdy grali razem na niewielkim podwórku w piłkę nożną. Teraz wszystko się zmieniło. Powolnym krokiem zaczął schodzić w dół po jasnych, drewnianych schodach. Ze spuszczoną głową pomaszerował do kuchni, gdzie ich matka właśnie nakładała dla nich obiad.

Gemini westchnął głośno.

– Co się ze mną dzieje? – Zapytał samego siebie. Odpowiedziała mu tylko cisza, jaką wypełniona była pustka jego pokoju. Szare ściany budziły w nim jeszcze większe poczucie smutku i samotności. Jego telefon zawibrował, informując go o powiadomieniu o wiadomości. Spojrzał na ekran.

P'Erin, jego pani manager. Odczytał wiadomość, marszcząc czoło.

P'Erin: Gem, pamiętaj, że masz jutro fanmeeting o 16:00, nie zapomnij o tym! Chyba nie chcemy, żeby skończyło się jak ostatnio, prawda?

Gemini zamyślił się.

Jak ostatnio?

No tak, miał spotkanie z fanami przy okazji prezentacji produktu jednego ze sponsorów, o którym zapomniał z prostego powodu: umówił się z przyjaciółmi w barze, przez co nie tylko spóźnił się o całe pół godziny, pojawił się nietrzeźwy, a w dodatku zniszczył część próbek towaru, który miał reklamować. Jego sponsor był bliski zerwania współpracy z nim, a w mediach społecznościowych natychmiast pojawiły się zdjęcia, filmiki i mnóstwo nieprzychylnych komentarzy.

Gem potrząsnął głową i odpisał.

Gem: Nie martw się, P'Erin, wiem, co mam robić. Nie nawalę tym razem.

P'Erin: Trzymam Cię za słowo. To twoja ostatnia szansa. Twoja kariera właściwie wisi na włosku, a masz dopiero 19 lat. Nie marnuj sobie życia w taki sposób. Musisz być bardziej odpowiedzialny. Jesteś dorosły, zacznij się tak zachowywać. Nikt inny nie przeżyje twojego życia za ciebie. Do zobaczenia jutro!

„Znowu to samo. Znowu będzie mi udzielać tych swoich genialnych rad. Zupełnie, jakby nie widziała, jak trudno jest być gwiazdą ekranu" – Pomyślał wkurzony Gemini. Schował telefon do kieszeni i podszedł do barku znajdującego się w jego pokoju. Zamierzał wybrać jeden z trunków, by napić się przed snem. Nie miał ochoty jeść obiadu z matką i braćmi. Był zmęczony, całą noc spędził na ćwiczeniu nowej piosenki, nie zmrużył oka nawet na minutę i teraz marzył już tylko o śnie.

Otworzył barek i wyciągnął rękę przed siebie, gdy nagle poczuł, jakby stracił kontrolę nad swoim własnym ciałem. Jego własna dłoń cofnęła się i spoliczkowała go.

– Co do diabła?! – Krzyknął zdziwiony.

Wyciągnął dłoń przed siebie i zaczął się w nią wpatrywać, jakby była ósmym cudem świata. Zginał i rozprostowywał palce, ale dziwne uczucie utraty kontroli zniknęło, jego ciało znów go słuchało.

– E tam, to tylko przypadek. Jestem zmęczony – Wyjaśnił sam sobie, ale zrezygnował z picia alkoholu. Zmęczenie i senność też zniknęły. Zastąpił je ćmiący ból w prawej skroni. Gem zaczął masować bolące miejsce. Lekko zdezorientowany zaczął szukać tabletek przeciwbólowych. Ból stawał się coraz silniejszy. Gemini poddał się. Kucnął na podłodze i zaczął uderzać pięścią w bolący punkt, jakby to miało pomóc. Przez uchylone drzwi do jego pokoju zajrzał Dunk, najstarszy z braci. Przez kilka minut stał bez ruchu obserwując młodszego brata, ale kiedy ten upadł i zaczął się dusić, zdecydował się interweniować.

Dunk wszedł do środka i natychmiast zaczął badać stan Gem'a. Jako uczeń już trzeciego roku na uniwersytecie medycznym, wciąż niewiele jeszcze wiedział, ale już jeden rzut oka wystarczył, by zrozumiał, że jego brat musi natychmiast dostać się do szpitala. Najmłodszy Tangsakyuen z trudem walczył o każdy haust powietrza.

– Gem?! Gem, co się dzieje? – Dunk chwycił jego twarz w dłonie, zmuszając by brat spojrzał na niego, ale Gem patrzył na niego tak, jakby go nie rozpoznawał. – Cholera, jest źle. MAMO, PHU! POMOCY! GEM SIĘ DUSI, CHODŹCIE TU!

Krzyk Dunk'a natychmiast przywołał pozostałych członków rodziny.

– Co się dzieje? – W głosie ich matki słychać było niepokój.

– Dzwońcie po karetkę, szybko. Gem się dusi!

Phuwin zapomniał o tym, że obiecał sobie, iż pozostanie obrażony na Gemini'iego, dopóki ten go nie przeprosi i posłusznie wybrał odpowiedni numer telefonu. Wezwanie pogotowia okazało się najłatwiejsze. Dunk instruował Phu, co ma robić, aby ułatwić Gemini'iemu oddychanie, jednak wszystkie próby działały tylko przez bardzo krótki czas. To był wyścig ze śmiercią. Kto zwycięży? Czy uda im się wyrwać go z jej ostrych, zabójczych szponów?

Gem szarpał się i kilkukrotnie uderzył przypadkowo obu swoich braci. Nie rozpoznawał ich, nie wiedział, gdzie ani kim jest. W kółko powtarzał tylko jakieś niezrozumiałe słowa. Gdy próbowali wsadzić go do ambulansu, uderzył ratownika medycznego i jakimś szaleńczym zrywem wydostał się z ich uścisku i zaczął biec przed siebie. Działo się z nim coś dziwnego i przerażającego, jakby nagle przestał być właścicielem swojego własnego ciała. Phuwin i Dunk ruszyli w pościg za nim, a gdy go złapali, z trwogą odkryli, ze z nosa płynie mu krew, a usta zrobiły się sine.

Zaprowadzili wciąż opierającego się Norawita z powrotem do karetki pogotowia, gdzie na wszelki wypadek został mocno przypięty pasami do noszy. Phuwin jako silniejszy z braci uparł się, że pojedzie razem z nim. Dunk obiecał, że przyjedzie wraz z ich matką chwilę później.

Gem nie wiedział, co działo się dalej, wszystko pochłonęła cisza i ciemność, wszystko przestało istnieć. Myślał, że to już koniec, że umarł. Nie miał pojęcia, że to dopiero początek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro