Farma lucerny (aka Ozzy Mercury cz. 3) +xmas edyszyn
-CO?- Ozzy wydukał, z niedowierzeniem patrząc na Latarkę stojącą przed nim.
-Wiesz, płeć nie ma znaczenia, bla bla bla, każdy może mieć dziecko, bla, bla- powiedział od niechcenia kosmita i odłączył od niego rurkę prowadzącą do zbiornika wypełnionego podejrzanymi płynami.
-KURWA, CHYBA ZE MNIE RĄBIESZ FISTACHA?- zapytał Osbourne, który był w tak ciężkim szoku, że gdyby grał w Ukrytej Prawdzie to w dopiskach koło jego postaci pojawiłoby się ‚Ozzy Osbourne, lat 666, jest w szoku'.
-Nie.- odrzekł całkowicie spokojny lekarz i zaczął nucić jakąś piosenkę.
-Ekh.... Czy to... CZY To... BĘDĘ albo ON będzie... w ciąży?- wypluł Pan Mroku ledwo poruszając ustami. Władca Ciemności wyglądał tak, jakby zobaczył nievapującego gimbusa.
-Widzisz, normalnie musielibyście być niezłymi przegrywami, gdyby po pierwszym stosunku, któryś z was od razu zaszedł w ciążę, ale fabuła tego wymaga... więc, tak- powiedział doktor na chwilę załamując czasoprzestrzeń.
-Co?
-Nie wiem, jeśli byliście nieostrożni... to możliwe- odrzekł obcy.
-Jak to? Czy ty widzisz moją figurę? To piękne, smukłe ciało nie może być skażone ciążą! I co, jeszcze będziesz mi kazał kupować zwykłą żubrówkę i zabraniał pić Jacka Danielsa!- wrzasnął oburzony Osbourne. Ozzy to Ozzy. Ozzy nie mógł być w ciąży.
-Co ja na to poradzę?- Lekarz wzruszył ramionami. Pan Mroku zerwał się ze swojego miejsca. Musiał tą świetną nowiną podzielić się z Freddiem. Niczym sprinter klasy A+++, jak oszczędna lodówka z Media Expert popędził korytarzami statku ku ich wspólnej kwaterze. Wykonując przewroty jak Zigzag Macqueen w ciągu kilku sekund znalazł się w pomieszczeniu. Na łóżku zastał siedzącego Mercury'ego, który czytał o hodowli ‚cool-ziół'.
-Skarbie?- zapytał się rozproszony wokalista Queenu, ale Osbourne nie miał nawet czasu się na niego wydrzeć.
-Słuchaj, jest problem!- krzyknął
-Co się stało?!- w tym momencie Pan Mroku uświadomił sobie, że może być to dość niezręczna rozmowa. Wykonał więc przydatne ćwiczenia oddechowe, których nauczyła go POMOCNA pani psycholog w podstawówce i usiadł koło swojego męża.
-Widzisz, to jest bardzo nietypowe i... cała sytuacja może wydać się niekomfortowa, lecz... na Marsie są nieco inne zasady... i... jeden z nas może zajść w ciążę- Osbourne podrapał się w tył głowy, a gdy przez następną minutę nie otrzymał odpowiedzi od swojego partnera spojrzał się w prawą stronę. Mercury ściął się na dobre. Niczym odkopana z głębi ziemi nokia.
—-
Gitarzysta Led Zeppelin zajął swoje miejsce za sterami rakiety kupionej na przecenie, na targu tureckim. Z poważnym wyrazem twarzy przyglądał się przestrzeni kosmicznej, która ich otaczała. Lecieli już 3 pełne dni, ale droga na planetę Latarek była długa.
-Ej, Jimmy! Patrz jaki fajny, czerwony guzik!- krzyknął uradowany Plant, a Page z przerażonym wyrazem twarzy i w sloł mołszyn odwrócił się w jego stronę.
-NIEEEE!- zaczął wrzeszczeć (nadal w sloł mołszyn), ale paluch wokalisty już dotykał czerwonego przycisku. Potem wszystko ogarnęła czerń... spowodowana nagłym wybuchem gniewu Jimmy'ego i tym samym niekontrolowanym błyskiem jego energii. Robert właśnie otworzył zbiornik z plutonem i zmarnował całe ich paliwo. Musieli zatankować.
—-
-Nie... nie, czy ty widzisz to ciało? Ono nie może być skażone ciążą!- wrzasnął zrozpaczony Freddie. Jednak tak bardzo nie różnił się od swojego męża.
-Nie panikujmy! Nie panikujmy!- Osbourne ze swoim wspaniałym podejściem zaczął uspokajać sytuację.
-JAK NIE PANIKOWAĆ?!- wrzeszczał Mercury i wstał z łóżka.
-NIE WIEM! JESTEŚMY ZGUBIENI!- odkrzyknął mu Władca Ciemności.
-Aaaaaaaaa...!- wydarł się przywódca Queenu i kopnął stolik znajdujący się w pomieszczeniu.
-Równie dobrze ja mogę być poszkodowany!- Ozzy przewrócił krzesła.
-MASAKRA!- Fretka zaczęła uderzać pięściami w ścianę.
-FISTACHHHHH!- Nietoperz zerwał plakata.
-LUCERNAAAA!- Freddie kopnął drzwi. Gdy obaj muzycy uspokoili się trochę, zasapani usiedli na środku zdemolowanej kwatery. Oboje zaczęli płakać.
-Całkiem nieźle to znoszą- podsumował lekarz- Latarka, który jak zwykle obserwował wszystko przez dziurkę od klucza.
-Ozzzzy..... wiesz... wiesz, że niedługo Boże Narodzenie- pochlipywał Mercury.
-Nie chcę cię martwić, Cekin, ale nasze dziecko to napewno nie Jezus, raczej szatan- odrzekł mu Osbourne przez gorzkie łzy, przypominając sobie swoje, normalne, klasyczne Święta z czasów przed Freddiem.
-Raczej latarką- uśmiechnął się lekarz stojący pod drzwiami.
—— *Retrospekcja*——
Święta w willi mroku były piękne, jak zwykle. Czarne girlandy zwisały z każdego konta pomieszczenia. Uschła jemioła była porozrzucana wszędzie, a ciekawy, biały proszek imitujący śnieg, niezależnie od pory roku zawsze pokrywał gotyckie stoły. Ozzy kochał Boże Narodzenie. W tym roku postanowił zaprosić najbardziej znanych czarnych magów, czyli gitarzystę Led Zeppelin, ducha Jima Morrisona, wokalistę Iron Maiden, Braiana Jonesa i Syda... jakiegoś tam, Ozzy i tak chujał na ich imiona. Jedyne co wiedział o owym Sydzie to to, że grał i śpiewał on w jakimś zespole. W nazwie miał coś z... różowym? Pink... Pink Froyd, czy jakoś tak. Teraz nas gospodarz cierpliwie czekał na swoich gości, wciągając odświętną kokę (przecież była biała, jak śnieg!). Dzwonek do drzwi obwieścił przybycie pierwszych czarodziei. Władca Ciemności od niechcenia otworzył wrota, używając jedynie siły swojego umysłu.
-Ho ho ho!- do pokoju, niczym modnie spóźniony autobus MPK wparował... Robert Plant.
-NIENAWIDZĘ ŚWIĄT!- zaraz za nim wtoczył się entuzjastyczny, jak Hitler pod koniec wojny- Jimmy Page.
-Sorry, Osbourne, ale nie mogłem zostawić go samego w domu, a opiekunka wyjechała do rodziny na święta- wytłumaczył się gitarzysta i usiadł na czarnej kanapie. Pan Mroku był jednak w tak dobrym humorze, że postanowił zignorować obecności blondyna. Tymczasem wokalista Led Zeppelin zaczął skakać po całym pomieszczeniu, jakby był na dopalaczach.
-Poczekajmy, aż się zmęczy- powiedział Page i wyjął z kieszeni swojego płaszcza całą spiżarnię apapu na noc. Po chwili przez drzwi wszedł, a raczej przeleciał duch Jima Morrisona.
-Tyyyy...- wysyczał Robert nagle przestając skakać z jednego końca wilii do drugiego.
-Jaaaa- odrzekł mu duch Morrisona, który zmierzył go nienawistnym spojrzeniem. Plant usiadł na kanapie obok swojego gitarzysty, założył ręce na piersi i odwrócił się w drugą stronę. Jimmy walnął głową w stół.
-Osbourne, od kiedy na Czarne Zjazdy zapraszamy blond obojniaki z ADHD?- zapytał się były wokalista The Doors.
-Page go tu przywlókł- odpowiedział Pan Mroku ze wzruszeniem ramion. Po kilku następnym minutach willa wypełniła się satanistycznymi muzykami, a ceremonie trzeba było zacząć. Ozzy klasnął w dłonie i rzekł:
-Więc, przyprowadźmy gości honorowych!
-Jak to? Przecież są już wszyscy.- zdziwił się Plant, a reszta zaśmiała się z jego niewiedzy.
-Mówiłem, że będziesz tego żałował- wyszeptał stojący koło niego Page. Pan Mroku w tym czasie przyprowadził z piwnicy 12 zdrowych dziewic. Prosto z przedszkola.
-Co, co wy chcecie zrobić?!- Robert zaczął obawiać się o swoje życie. Jedno było jednak pewne, to był święta, których wokalista Led Zeppelin nigdy nie zapomni.
——*Koniec retrospekcji*——
Do drzwi wspólnej kwatery Ozzy'ego i Freddie'go zapukał lekarz latarka.
-CZEGO?!- wydarł się, nadal pogrążony we wspomnieniach Osbourne.
-Wiecie, tak się składa, że podsłuchałem waszą rozmowę. Na Marsie dzieci znajduje się w lucernie, więc nie macie się o co martwić!- wykrzyknął uradowany doktor i pokierował parę do specjalnego miejsca na statku, gdzie znajdowały się krzaki lucerny.
-To jest wasze dziecko!- rzekł uradowany kosmita i wskazał na.....
Latarkę.
-Patrz! Ma twoje oczy, ooooo....- stwierdził Merucry, a Ozzy westchnął i uderzył się dłonią w czoło. I dupa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro