Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One Kiss

Następnego dnia zabrał mnie na opuszczone, wesołego miasteczko pod nazwą Wielka Stopa w miasteczku Grizlies. Uwielbiałem depczące sobie po piętach ironie stanu Nebraska, to jak wypiętrzenie gór i ich zjawisk pogodotwórczych. Z czasem przychodzą większe burze od poprzednich, z czasem widzisz jak wszystko się rozwija, z czasem już nie posiadasz c z a s u. Zenosyne, czyli pojęcie określające szybkość działań, w tym czasu. Zawsze zdawało mi się, że jego brak najbardziej odczuwam ja, jakbym w każdej chwili mógł odejść, a przecież równie każdy może umrzeć za sekundę, nie będąc w trzecim (ani żadnym) stadium raka.

Stałem oparty o narożny słup. Powietrze łechtało moje policzki, a wzmożona wilgoć utrudniała oddychanie, nawet z butlą tlenową. W pewnym momencie odłączyłem się od niej. Trwało to zaledwie dwadzieścia minut, jednak w tym czasie oddychałem samodzielnie. W gruncie rzeczy, moje płuca ciężko to przeżywały, oddech stawał się płytki, a flegmatyczna ślina zbierała się u góry gardła, mimo to byłem dumny. Nie powinienem tak robić, zdaniem lekarzy.

- Myślisz, że ta karuzela działa? - zapytał, grzebiąc w obwodach gigantycznej, dziecięcej karuzeli.

- Wątpię.

Moje słowa niestety przerwał piskliwy rzęch starej, w odcieniach zardzewiałej czerwieni karuzeli. Harry uśmiechnął się do mnie wtedy z wścibskim „a nie mówiłem", mimo to zignorowałem go. Zamknął klapę od obwodów, a następnie obaj z nieludzkim zadowoleniem spojrzeliśmy na ogromną machinę. Jej krańce mieniły się zmiennymi kolorami, a w uszach słyszeliśmy pracę napędu. Wystawił do mnie rękę, którą niepewnie ująłem i ruszyliśmy w jej stronę. Gdy stanęliśmy naprzeciwko pierwszego wagonu, zachwiałem się na nogach; wyglądał dosyć niestabilnie.

- Nie martw się, widać, że jest stabilna. - Jego słowa trafiały jak papierek w szkło, nic a nic nie niszcząc, co najwyżej budując.

Potaknąłem na znak, że jestem gotowy, kiedy nastolatek złapał mnie delikatnie w talii i zbalansowanie przeniósł do wagonu. Zamknąłem oczy i otworzyłem dopiero wtedy, kiedy on sam susem przemierzył tą wysokość. Złapał mnie w biodrach i usadził blisko siebie.

- K-kiedy to r-rusz – a! - pisnąłem, kiedy na wpół zdania wielka kopuła poruszyła się, a nasz „stabilny" wagon, zaczął wspinaczkę.

Harry wyglądał zdumiewająco, żadnych oznak strachu. Pewnie wpełzł dłonią na moje udo i ściskał je, dodając niemałej otuchy. Jego kostki zbielały od zaciskania, więc w końcu ująłem jego dłoń w swoją i przyłożyłem do piersi. Czuł, jak szybko bije mi serce. Westchnąłem i z premedytacją, musnąłem wargami jego zewnętrzną część dłoni; wyglądał na rozkojarzonego przez mój czyn. Przez całą podróż na szczyt, trzymałem go blisko siebie, już nie w strachu, ale czymś w rodzaju potrzeby. Potrzebowałem, żeby nasze uda stykały się ze sobą. Potrzebowałem jego ciepłe ręki na mostku. Potrzebowałem wzroku, jakim mnie obarczał; miłym, ciekawskim i zauroczonym. Potrzebowałem jego bliskości, jak wtedy, na balu. Nie odchodziliśmy od siebie nawet na sekundę, wtedy czułem, że Greg nie jest moim jedynym zauroczeniem.

- Zdajesz sobie sprawę, ile przeciętny człowiek w ciągu swojego przeciętnego czasu życia zwiedza świat? To jedna czterdziesta. - Wpatrywał się we mnie, wcale nie zwracając uwagi na majestat horyzontu. - Louis, to jedna czterdziesta. - Powtórzył głucho.

- Na początku musisz poznać siebie, aby następnie poznać świat. - sprostowałem swój tok rozumowania, wpatrując się w Miami Wash. (To prastara chińską knajpę z wielokolorowymi siedziskami i tajskim żarciem. Nie dziwię się, że ludzie mają niestrawność po Yuf Shui. Założę się, że zwykły sorbet nie posiada w sobie czegoś w rodzaju neonowych skórek drobiowych).

- Proszę, nie cytuj Sheenon'a. - Westchnął zirytowany z cieniem chichotu. - Ustaliliśmy, że jest pieprzonym psycholem.

- Mądrym – dodałem. - Poza tym na sesji wydawał się całkiem gorący.

Harry przechylił głowę w moją stronę, tak, że chwilo czułem ajerkoniakowy oddech na swojej szyi.

- O ile uważasz czterdziestolatków za seksualnie podniecających, i owszem. - Jego dołeczki stanowiły nieodłączną część uśmiechu, także tym razem.

- Czułeś się kiedyś seksualnie podniecony? - zapytałem, trochę wybiegając z tematu.

Karuzela jechała dosyć wolno, a rdza, którą pokryte były rury i liny, zgrzytała pod naporem silnika. Z czasem przyzwyczaiłem się do kołysania na boki i natarczywego pisku maszynerii.

- Tak ... - zawahał się. - Oczywiście, że tak. To raczej normalne.

- Od dwóch lat tego nie czuję. - Wypuściłem z siebie, kiedy prawie byliśmy na samym szczycie. - Kiedyś potrafiłem uprawiać seks z Gregiem non stop, mając zaledwie piętnaście lat. - Zaśmiałem się, czemu Harry zawtórował, mozolnie głaszcząc mój policzek. - Teraz czuję się jak warzywo osadzone w szpitalu, które nie czuję nawet chęci, aby kogoś pocałować.

Kędzierzawy przekręcił moją brodę w swoją stronę i popatrzył na mnie z pozoru dziwacznie.

- Możesz całować kogo chcesz, Louis. Od kilku dni, już nie jesteś warzywem. - Upewnił mnie. - Nigdy nim nie byłeś, po prostu zapomniałeś – wziął głęboki wdech – kilku – wypuścił oddech na moje wargi – ważnych – oblizał swoje usta. - aspektów.

Nie powstrzymując się dłużej, przylgnąłem ustami do tych jego. W gruncie rzeczy nie spodziewałem się czuć, co aktualnie czułem. Jego wargi nie były słone, jak te Niall'a od zażerania się popcornem, smakowały pomadką do zwilżania ust, musem z cukierków ajerkoniakowych oraz czymś, czego nie potrafiłem określić. Ruszyłem wargi, a on przylgnął do mnie jeszcze ciaśniej, jeszcze intensywniej. Nie całowałem się w ten sposób od wieków. Znów poczułem się jak piętnastolatek na balu trzecich klasy; całowaliśmy się wtedy przy bufecie i ponczu. Porównując te oba pocałunki, ten wydawał się bardziej uczuciowy i zdecydowany.

Polizał moją dolną wargę, a ja uśmiechnąłem się na ten gest. Skorzystał z okazji i wpełzł swoim językiem do mojej buzi. Wpierw przejechał nim po podniebieniu, potem naskoczył na mój język. Oddawałem mu się z pełną przyjemnością, także walcząc o dominację. Coś pęczniało w moim brzuchu, Harry był napęcznieniem, które wypełniało mnie po brzegi. Złapał za mój podbródek i kontynuował bez skrupułów.

Wtem poczułem, że coś jest nie tak. Odepchnąłem go od siebie i zacząłem kaszleć. Nabierałem powietrza równocześnie, prawie się udusiłem.

- Jezu, Louis! - złapał mnie za nadgarstek. - Co się dzieje?

Kiedy nabrałem duży haust powietrza, orzekłem:

- J-ja, zapomniałem brać oddechu przy pocałunkach z Tobą, nie mogę go wstrzymywać za długo.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że wszystko zepsułem. Zachód słońca i my na ogromnej (i niestabilnej!) karuzeli, patrzący na siebie czule i decydujący się na pierwszy poważny pocałunek. Niczym gruźlik musiałem zepsuć ten moment, zresztą czego nie psułem? Niszczyłem wszystkich wokół. Niszczyłem moich rodziców kosztami finansowymi na nową aparaturę, opiekę medyczną, leki. Niszczyłem mojego brata, który nie potrafił już patrzeć na mnie obojętnie, jak na kogoś normalnego. Niszczyłem Niall'a, kiedy z każdym „kocham Cię" kłamałem, bo nie potrafiłem zapewnić mu tej miłości. Nie chciałem zniszczyć Harrego.

Nie wiem, jak to się stało, ale zacząłem płakać, histerycznie i powściągliwie w jego ramię. Uspokajał mnie, kajał i głaskał; nic nie pomagało. Czułem się bezradny na wszystko wokół.

***

W nocy też to robiliśmy; całowaliśmy się. Nasze głowy leżały na tylnych siedzeniach, kiedy my muskaliśmy się powoli i spokojnie, bez pośpiechu. Położył swoją rękę na moim mostku i wyczuł moje bicie. Z każdym dniem spędzonym na zewnątrz, czułem, jakby moje serce biło coraz szybciej. (Nie wiedziałem, czy jest to wina choroby, czy może już Harrego).

- Dlaczego robisz to wszystko? - pytanie, które dręczyło mnie nocami, wypadło z moich ust.

Chłopak poprawił moje wąsy tlenowe i wycisnął ostatni pocałunek na mojej mokrej skroni.

- Ponieważ wszystko o czym myślałem po naszym balu to Ty – westchnął – upadający i duszący się.

Wspomnienia momentalnie zaatakowały moją głowę. Gęsta mgła osadziła się w skroniach, a dym wypełnił zdrowe myślenie. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Zabrakło mi słów, żeby wyrazić, jak bardzo mi na nim zależy. Harry nie był chory, jak Niall. Miał szanse, perspektywy, ambicje. Natomiast ja żyłem chwilą, nawet nie wspominając o przyszłości, ponieważ m u s i a ł e m to robić.

- Naprawdę coś do mnie czujesz? - zapytałem, a kolejne, zimne poty pojawiły się na mojej skroni.

- Nigdy nie byłem czegoś tak pewien. - Stwierdził pewnie, stykając nasze nosy ze sobą; obchodził się ze mną tak delikatnie, przez co miałem ochotę płakać jak bezradne dziecko.

- Wiesz – zacząłem, biorąc jego dłoń i sadzając ją na jego mostku. W odróżnieniu do mnie, jego bicie było stabilne, umiarkowane. - Kiedyś w szpitalu był taki miły i przyjemny chłopak – Niall. Zaprzyjaźniliśmy się, nawet za bardzo. Doszło między nami do pocałunku, poza tym, dażyłem go czymś na pozór ... uczucia? - niepewnie dopowiedziałem. - Kiedy umarł, tęskniłem.

Chłopak przetarł moje oczy, z których mimowolnie potoczyły się łzy.

- J-ja – zacząłem chrapliwie. - nie chcę żebyś Ty tęsknił.

Podniósł się na łokciu i patrzył na mnie z góry. Opuściłem rękę z jego mostka, jednak on znowu szybko za nią złapał i ucałował jej wierzch. Chłodny wiatru muskał moją skórę, kiedy on obcałowywał ją z uznaniem. Ogniste pocałunki przeniósł na moją szyję; wplątałem dłonie w jego gęste włosy i delektowałem się z przyśpieszonym oddechem. Przeniósł usta na obojczyki (zsunął materiał bluzki), rękoma natomiast silnie złapał moje biodra i przyszpilił do siedzenia. Przymknąłem oczy z wrażenia, a otworzyłem dopiero, kiedy doszedł do podbrzusza i wtem przestał. W samochodzie było ciemno, mimo to nadworna latarnia dawała mi poświatę na jego twarz. Policzki mokre od łez, straciły cudowne rumieńce.

- H-harry – szepnąłem, natychmiastowo podnosząc się.

Opadł na siedzenia i zaczął głośno szlochać. Wpierw siedziałem obok, przyglądając mu się, potem wszedłem na jego trzęsące się uda i przytuliłem do siebie. Pachniał pretensjonalną wodą kolońską. Gładziłem jego plecy i całowałem po czole.

- Tęskniłbym, nawet jeśli byś mi tego zakazał, Louis – szlochnął w moje ramie. - Dlaczego takie rzeczy, muszą się przytrafiać takim osobom?

Nie wiedziałem jak to odebrać, więc przejechałem dłonią po jego kształtnej szczęce i ukradkiem z kieszeni bluzy wyciągnąłem cukierek z ajerkoniakiem. Rozpakowałem przed nim folię, a on się chwilo uspokoił. Podzieliliśmy się goryczą i likrem smaku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro