Owoce Jałowca
Kiedyś Eilyn myślała, że gdyby miłość miała smak, byłaby najsłodszą z czekolad, z subtelną nutką ostrości. Pachniałaby ogrzanymi przez promienie słońca różami, których krzewy rosły w zamkowym ogrodzie.
Gdy rozglądała się, podziwiając tłum zebranych na Beltane osób, przeszło jej przez myśl, że miłość przypomina raczej ogień, dziki i niepowstrzymany. Nawet gdy człowiekowi wydawało się, że zdołał go ujarzmić, wystarczyła chwila nieuwagi, by wymknął się spod kontroli. Z miłością było podobnie.
Ludzie, elfy, a nawet kilka syren tańczyło wokół ognisk, których jasny, zdający się sięgać nieba płomień rozpraszał mrok. Przyozdobione kwiatami włosy zebranych lśniły w blasku ognia, a na twarzach większości gościła nieposkromiona radość. W powietrzu unosił się dźwięk bębnów i skrzypiec wygrywających kolejne skoczne melodie, których teksty potrafił zaśpiewać we własnym języku każdy naród kontynentu. Chociaż wielu szlachciców zapewne skrzywiłoby się ostentacyjnie z niesmakiem na tak nieokrzesaną, wręcz prostacką zabawę, na nieskoordynowane wirowanie w ramach tańca i lejące się strumieniami słabe piwo, Eilyn po raz pierwszy od dawna czuła się wolna. Nie wstydziła się tego. Gdzieś w głębi podejrzewała, że również i ci ściśnięci zbyt ciasnymi ramami lordowie daliby się porwać atmosferze święta, gdyby tylko mogli mieć pewność, że nikt ich nie dostrzeże i nie staną się ofiarami pogardy reszty dworu. W końcu po latach ścisku wzięliby pierwszy głęboki oddech, bolesny, a mimo to piękny, bo zostawiający po sobie posmak wolności. Trochę im współczuła tego strachu, który paraliżował ich i sprawiał, że wszyscy przemawiali jednym, pełnym pogardy głosem, pozbawieni możliwości posiadania własnych myśli czy emocji.
A przecież Beltane było tak piękne. Tak prawdziwe. Na tę jedną noc znikały wszystkie spowijające społeczeństwo ułudy.
Podczas jego obchodów nie obowiązywały żadne sztywne reguły, które dzieliły społeczeństwo, uczestnicy święta odrzucali na bok niechęć, uprzedzenia, pogardę. Nieważne, czy człowiek, elf, syrena lub driada, rolnik czy mag - wszyscy tej nocy stawali się sobie równi, tak samo ulegli wobec miłości.
Niektórzy przychodzili, by wraz ze swymi lubymi podziękować bogom za uczucie, które czuli i poprosić o pomyślność we wspólnym życiu. Inni przybywali z nadzieją, że być może tej właśnie nocy pchnięci zostaną w ramiona swych przyszłych ukochanych. Niektórzy chcieli się po prostu zabawić, pozwolić sobie bez zobowiązań posmakować czyichś ust, dotknąć skóry kogoś, kogo zapewne już nigdy nie spotkają.
Eilyn należała do tych ostatnich. Pragnęła tylko odrobiny rozrywki, być może chwili w wynajętym w gospodzie pokoju, nim rano wróci do obowiązków, do dusznego, ciasnego życia na dworze, gdzie każdy jej ruch oceniały dziesiątki osób tylko czekających na najmniejsze potknięcie dziewczyny.
Ciekawe, co zrobiliby, gdyby mnie tu teraz spotkali, pomyślała z rozbawieniem, chwytając za rękę kolejnego młodzieńca. Pławiła się w uwadze ludzi, którzy nie ukrywali zachwytu jej widokiem. Cieszyła się tym szczerym zainteresowaniem, w większości niepodszytym żadnymi większymi oczekiwaniami. Eilyn mrugnęła do pijącego piwo elfa, obróciła się i wymknęła z uścisku partnera. Dała się porwać do tańca pięknej, śniadej dziewczynie o burzy czarnych loków i szerokim uśmiechu pełnych ust. Podobała jej się; nie sprawiała wrażenia takiej, która chciałaby tej nocy czegoś więcej niż kilku chwil przyjemności.
Wtedy Eilyn dostrzegła jego. Z jej ust wydostało się westchnienie, a szare oczy otworzyły się szerzej. Niedaleko niej, wśród tańczących osób, stał samotny mężczyzna. Wysoki i szczupły, z burzą ciemnobrązowych włosów; ubrany był w ciemnoniebieską koszulę dobrej jakości pokrytą zielonkawym haftem. Czarne bryczesy z wysokim stanem podkreślały długie nogi i wąską talię, a oczy błyszczały w świetle ognia czystym złotem, tak samo jak skóra pod nimi.
Dziewczynie przeszło przez myśl, że nigdy w życiu nie widziała tak niesamowitego mężczyzny, nawet na dworze. Wydawał się wręcz eteryczny, jakby nie należał do tego świata.
Wróżka.
Eilyn nie spodziewała się, że kiedykolwiek spotka jednego z tych konkretnych nieludzi - wróżki rzadko kiedy opuszczały swe królestwo. Jeszcze mniej z nich mieszało się ze śmiertelnikami tak otwarcie. Trzymały się raczej lasów, by z ukrycia sprowadzać psoty i nieszczęścia, a czasem dla odmiany pomagać ludziom.
A jednak jedna z nich pojawiła się w wiosce na Beltane.
Mężczyzna zauważył Eilyn i uśmiechnął się do niej lekko.
Ta poczuła na policzkach ciepło, niechybną oznakę zdradliwego rumieńca. Zmieniła partnera tylko po to, by znaleźć się nieco bliżej niezwykłego przybysza. Nie wiedziała, czy to dobry pomysł - wróżki znane były ze swego przewrotnego charakteru oraz okrucieństwa. Wiedziała jednak, że nie dostanie kolejnej szansy. A ten mężczyzna... coś ją do niego ciągnęło. Nie wydawał się niebezpieczny.
Chciała zamienić z nim kilka słów, zatańczyć do jednej czy dwóch melodii. Może zabrać do łóżka, które wynajęła na tę noc. Gdyby tylko się zgodził.
Wymknęła się dotychczasowemu partnerowi, tylko po to, by złapać wróżkę za rękę i wciągnąć głębiej w tłum tańczących. Uśmiechnęła się przekornie.
Mężczyzna splótł swoje palce z jej, a drugą dłoń położył na plecach dziewczyny, nieco pod jej łopatkami. Ku zaskoczeniu Eilyn trzymał się w pewnej odległości, tak, jakby nie chciał naruszyć jej granic. To sprawiło, że poczuła nagły przypływ sympatii do tej fascynującej istoty, która zdawała się mieć więcej taktu niż niejeden wysoko urodzony człowiek.
- Co sprowadza tu tak niezwykłego przybysza? - zagaiła rozmowę po chwili ciszy, w której rozkoszowała się tańcem z partnerem, który zdawał się wręcz nie dotykać ziemi.
- Mniemam, że to samo, co wszystkich, lady... - Ostatnie słowo wypowiedział tonem, który jasno sugerował, że pragnie poznać imię kobiety, która odważyła się porwać go do tańca.
- Eilyn - odparła. Nie mogła wyjść z podziwu dla jego głosu, tak pięknego i melodyjnego, że bez problemu potrafiła sobie wyobrazić, jak królowie wszynaliby wojny, aby tylko uświetniał ich bale swym śpiewem.
- Shrike - przedstawił się w odpowiedzi, a dziewczyna uniosła lekko brwi. Dierzba... nie wydawał się kimś groźnym, jednak te ptaki również nie sprawiały niebezpiecznego wrażenia. A jednak, choć Eilyn nigdy nie widziała ich ofiar na własne oczy, słyszała od guwernantów historie o nabitych na ciernie gryzoniach oraz jaszczurkach, które miały nieszczęście trafić w szpony tego niepozornego, małego ptaszka.
Cóż, ród Parren zawsze ciągnęło do niebezpieczeństwa. Matka Eilyn posłużyła za najlepszy przykład tego, gdy w wieku szesnastu lat wyrżnęła w pień wojsko próbujące podbić ziemie Derany.
Dziewczyna po prostu wdała się w rodzicielkę.
- Piękne imię dla pięknego mężczyzny - stwierdziła z zadziornym uśmiechem i z przyjemnością zauważyła, że policzki jej towarzysz przybrały różowawy odcień.
- I cudowny komplement od cudownej towarzyszki. - Nie dał się zbić z tropu. Obrócił ją kilka razy w rytm szybkiej muzyki. Uniósł brew z kpiącym wyrazem twarzy w odpowiedzi na zazdrosne spojrzenie jednego z zebranych ludzi.
Nie dało ich się przeoczyć - dziewczyna, której włosy zdawały się ukraść barwę płomieniom buchającym z pobliskich ognisk, przywodząca na myśl raczej leśną boginkę niż zwykłą śmiertelniczkę, kręcąca się w szybkim, skomplikowanym tańcu z hipnotyzującą w swej dzikiej urodzie wróżką. Przyciągali spojrzenia innych przybyłych na Beltane, zarówno te życzliwe jak i pełne zawiści.
Eilyn jednak nic sobie z tego nie robiła. Była szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej, a do tego miała przed sobą jasny cel. Nic nie mogło jej tego zepsuć.
- Naprawdę przyjechałeś na Beltane? - zapytała i przybliżyła się nieco do Shrike.
- Oczywiście - odparł ten z nieoczekiwanie miękkim uśmiechem. - To takie cudowne święto. Te wszystkie emocje, ta cała radość, unosząca się w powietrzu miłość, pożądanie... Godne niejednej ballady! - Jego entuzjazm sprawił, że dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, zauroczona szczerą fascynacją w głosie mężczyzny.
- Czyżbym trafiła na poetę w sercu? - W jej głosie pobrzmiewał śmiech.
Shrike błysnął ostrymi zębami i nieoczekiwanie odsunął się odrobinę. Puścił Eilyn, by wykonać wyjątkowo wymyślny, pełen absolutnie zbędnych, zamaszystych gestów ukłon, służący tylko temu, by być jak najbardziej widowiskowym.
- Absolwent Akademii Swenegrańskiej na kierunku muzyki i poezji, milady - ogłosił nie bez zadowolenia i musnął knykcie dziewczyny wargami w niemal niewyczuwalnym pocałunku. - Najlepszy bard na tym kontynencie, niezależnie od tego, co twierdzi konkurencja - zaznaczył z rozbawieniem. Ponownie przyciągnął Eilyn do tańca.
- To zaszczyt poznać tak znamienitego barda. - Oparła dłoń o jego koszulę w miejscu, gdzie znajdowało się serce. - Zawsze zastanawiało mnie, czy wasze umiejętności są tak niezwykłe, jak się mówi. - Uniosła brew.
- Zawsze możemy się o tym przekonać, droga Eilyn. - Shrike uśmiechnął się krzywo i choć u każdego innego można by uznać to za defekt, w jakiś sposób tylko dodawało mu to charakteru. Tak, jakby stanowił część doskonałej całości. - Nie mam nic przeciwko dawaniu prywatnych koncertów.
Uśmiech na twarzy dziewczyny stał się niegodziwy.
- Jak dobrze, że mogę zapewnić nam pomieszczenie z odpowiednią akustyką - wymruczała z zadowoleniem. W głębi czuła ciepło i ekscytację. Pragnienie mieszało się z odurzającą satysfakcją.
Czy tak czuł się kot, który chwycił ptaka w swe szpony? Jeśli tak, Eilyn była w stanie zrozumieć, czemu wciąż to robił, nawet gdy nie czuł głodu.
***
- Przyjdź do mnie - szepnęła w skórę Shrike, gdy pierwsze promienie słońca wyszły zza horyzontu.
Prześledziła palcami szeroką bladą bliznę, która przecinała plecy wróżki. Nie pytała, skąd się wzięła, wiedziała, że to nie pora na tak intymne zwierzenia. Nie, skoro tak naprawdę nawet się nie znali. Zdawała sobie jednak sprawę, że cokolwiek spowodowało tak rozległą szramę, musiało również wywołać ogromne cierpienie. Sama myśl o tym sprawiała, że robiło jej się słabo.
Znała rany po walce. Jak mogłaby nie, skoro jej matka nosiła na skórze ślady miecza, pamiątki po licznych starciach?
Ta blizna nie wyglądała na taką. Wydawała się za to stara. Shrike nie wyglądał na kogoś, kto miał za sobą wiele wiosen, choć mogło być to złudne wrażenie. W końcu wróżek czas praktycznie nie tykał.
Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że Shrike jest niewiele starszy od niej samej.
To z kolei sprawiało, że przerażenie ściskało jej trzewia, a bezsilny gniew wywoływał w oczach łzy. Zacisnęła mocniej dłoń na materiale dość szorstkiej kołdry. Gdyby dowiedziała się, kto to zrobił, znalazłaby łajdaka, choćby ukrył się w górach na drugim końcu kontynentu. Rozszarpałaby go powoli, jak najdłużej zachowując przy życiu.
Jeśli jej podejrzenia miały w sobie chociaż cień prawdy...
Nie wierzyła, że w jakikolwiek sposób na to zasłużył. Nie znała go, ale czuła, że nie jest tak okrutny, jak mówią historie o jego rodakach. Zresztą te same legendy szeptały o ich hojności oraz dobrych radach i nikt już nie miał pewności, jaka jest prawda.
Poza tym jak mógłby być bezdusznym potworem, kiedy poprzedniej nocy trzymał ją tak delikatnie, jakby była najcenniejszą istotą na tym świecie? Kiedy patrzył na nią, jak na największy cud, niczym głęboko wierzący na boginię?
Zostawiła delikatny pocałunek na obsypanej złotym pyłem skórze.
Nie chciała, by odchodził. Nie chciała wracać do życia księżniczki. Nie chciała, by ta noc została tylko mglistym wspomnieniem chwilowej przyjemności. Pragnęła tego, czego nie mogła mieć. Była jednak zbyt samolubna, by całkowicie odpuścić. Nie, jeśli mogła go zatrzymać w jakiś sposób.
- Postaram się. - Głos wróżki był ledwo słyszalny, jednak Eilyn to wystarczyło. Nie mogła wymagać więcej. Tylko mieć nadzieję.
***
Ludzie wiwatowali. Fers uśmiechnął się szeroko do świeżo upieczonej żony i ścisnął nieco mocniej jej dłoń. Wspólnie odwrócili się w stronę zebranych na placu przed świątynią poddanych.
Eilyn starała się, by jej starannie wypracowany przez lata, całkowicie sztuczny uśmiech utrzymał się jeszcze przez chwilę. W głębi duszy wrzeszczała ze złości.
Och, wiedziała, że mogła trafić znacznie gorzej. Pierwszych pięćdziesięciu kandydatów do jej ręki okazało się ludźmi bardziej lub mniej wstrętnymi - każdy z nich był jednak absolutnie nieakceptowalny nie tylko jako mąż, ale przede wszystkim przyszły król Derany. Fers okazał się pierwszym, który znał i stosował w życiu codziennym pojęcie szacunku dla innych ludzi, niezależnie od tego, kim byli. Nie rzucał też obrzydliwych sugestii w stronę Liana; wręcz przeciwnie, wydawał się uważać go za całkowicie równego sobie. Poza tym starał się, naprawdę się starał. Eilyn odnosiła wrażenie, że jest pierwszym spośród licznych wielbicieli, który naprawdę chce poznać ją jako człowieka, a nie drogę do objęcia władzy.
Był wszystkim, na co mogła mieć nadzieję, gdy jej matka ogłosiła, że czas, by wyszła za mąż. Cieszyła się nawet trochę, że udało jej się trafić tak dobrze.
A jednak miała ochotę krzyczeć z rozpaczy i wściekłości wywołanej bezsensownym prawem oraz jeszcze głupszymi tradycjami.
Gdyby nie one, Shrike stałby teraz u jej boku, a nie w tłumie, z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy i przewieszoną przez ramię mandolą.
Eilyn z ponurym rozbawieniem zauważyła, że jej matka nawet nie kryje niechęci.
Królowa Irwena stała w pewnym oddaleniu od córki i jej świeżo upieczonego męża, dość blisko barda. Szkarłatna suknia przywodziła na myśl posokę - idealnie pasowała do Krwawej Władczyni, której stroje niejednokrotnie zdobiły czerwone plamy, dowody odebranych żyć. Piękne, rude pukle monarchini upięte miała w prostego koka, a korona błyszczała lekko w świetle wpadającego przez okna świątyni słońca. Gdy skierowała wzrok na pierworodną, której ręka wciąż pozostawała w uścisku nowego małżonka, jej brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, a usta zacisnęły w wyrazie dezaprobaty.
Eilyn nie wiedziała, czemu jej matka tak nie cierpiała Fersa.
Cieszyła się za to, że ktoś wygląda na tak samo niezadowolonego, jak ona się czuła. Szkoda tylko, że mimo swej niechęci królowa nie powstrzymała córki przed ślubem.
Chociaż nie.
Szkoda, że nie pozwoliła jej poślubić tego, kogo pragnęła.
Przeszło jej przez myśl, aby przypadkiem zepchnąć Fersa ze schodów lub postrzelić go podczas polowania. Takie wypadki zdarzały się niejednokrotnie, a jej nikt nie mógłby zarzucić, że nie wypełniła obowiązku i nie poślubiła wysoko postawionego pana. Nic nie stanęłoby jej na przeszkodzie, gdyby zdecydowała, że chce wyjść za mąż ponownie za znacznie mniej potężnego szlachcica, którym był jej ulubiony bard.
Szybko się zganiła - Fers nie był winny temu, że nie potrafiła się przeciwstawić wymaganiom, które jej postawiono. Wciągnęła go w to tylko dla własnej wygody, by mieć męża, na którego da radę patrzeć bez obrzydzenia. Zawsze była samolubna, ale jednak nawet ona posiadała swoje granice.
***
- Czy chcę wiedzieć, dlaczego moja wnuczka ma żółte oczy? - Chłodny, choć podszyty czymś zaskakująco podobnym do rozbawienia głos królowej Irweny zdawał się zadziałać na Eilyn jak wiadro lodowatej wody. - I spiczaste uszy? I...
- Mamo, przestań - odezwała się w końcu księżniczka, otrząsnąwszy się z początkowego szoku po tym, gdy ujrzała swe ukochane dziecko, obecnie spoczywające zresztą w ramionach królowej.
Równie dobrze mogłaby poprosić woła o to, by wyrecytował ustęp z podręcznika dla adeptów jednej z magicznych akademii.
Chociaż nie, szanse, że wół to zrobi, pozostawały nieporównywalnie większe niż to, że matka jej posłucha.
Krwawa Władczyni wydawała się czerpać z całej tej sytuacji niebywałą rozrywkę.
- Eilyn, proszę, wyjaśnij mi, dlaczego moja urodzona jakieś dziesięć minut temu wnuczka ma zęby - powiedziała niezwykle spokojnym tonem. Uniosła brwi, a jej ciemnobrązowe oczy zdawały się spoglądać wprost w duszę córki.
Po drugiej stronie komnaty Shrike wydawał się zamarznąć w miejscu.
- Wdała się w ojca - odezwała się księżniczka tonem, który powinien być całkowicie spokojny, a zamiast tego wyszedł bardziej jak niepewne pytanie. Nie obchodziło jej to, jak wygląda mała. Dla niej to dziecko pozostawało idealne, było jej. Jej mały skarb, na którego czekała z takim utęsknieniem, którego ruchy czuła przez ostatnie miesiące. Jej kochana córeczka.
To, że odziedziczyła cechy ojca, sprawiało jedynie, że serce Eilyn, pełne już i tak niewyobrażalnego ciepła, rozgrzewało się jeszcze bardziej. Nigdy nie podejrzewała, że mogłaby kogoś kochać tak bardzo, tak bezwarunkowo, jak tę małą istotkę. To był zupełnie inny rodzaj miłości, niż ten, który odczuwała do kryjącego się w kącie barda.
- Może i staram się unikać spoglądania na twego małżonka, ale jestem pewna, że uszy Fersa są całkowicie zaokrąglone - sarknęła królowa w odpowiedzi na te słowa. - Nie ma też żadnego uroku, czyż nie?
- Czy ja powiedziałam, że Fers jest jej ojcem? - sarknęła Eilyn z irytacją, którą tylko zwiększały ogólny ból i zmęczenie porodem. Czy matka nie mogła poczekać z przesłuchaniem przynajmniej pół godziny? Naprawdę chciałaby teraz odpocząć, w spokoju pomyśleć i po prostu poświęcić chwilę córeczce, którą w końcu wzięła w ramiona. Ostrożnie przycisnęła ją bliżej piersi. Jej cudowna, malutka dziewczynka. Kochana ptaszyna.
Poza tym, choć mogła teraz trzymać swoją kochaną małą, czuła się potwornie zmęczona, co najmniej tak, jakby cały tydzień nie spała, a zamiast tego wypełniała dokumenty wagi międzynarodowej. Towarzyszył temu tępy ból, taki, jak wtedy, gdy dostała kilka razy płazem miecza podczas treningu.
Nieoczekiwanie Irwena wybuchła śmiechem i spojrzała na siedzącego w kącie komnaty barda, którego obecności podczas całego porodu pragnęła jej córka. Co prawda, początkowo uzdrowicielki krzywiły się na ten pomysł, ale zostały uciszone przez stanowcze stwierdzenie, że przecież to nie ojciec dziecka, którego trzyma się z dala od akcji chyba z czystej zasady... i dlatego, że spora część panów na widok dużej ilości krwi i cierpienia małżonki panikowała lub wręcz mdlała i trzeba było zajmować się również nimi. Kiedy jedna z położnych ostrożnie zauważyła, że skoro nie mąż, a obcy mężczyzna, to jeszcze gorzej, Eilyn zimnym tonem oznajmiła, że jedynie muzyka jest w stanie ją uspokoić, a jej życzenie to rozkaz, a nie coś, nad czym można debatować.
- Wiedziałam, że się pieprzycie - stwierdziła po prostu, wciąż z rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie, tym razem złączonym z niebywałą wręcz satysfakcją. Wyglądała jak kot, który w końcu po intensywnej gonitwie zagonił mysz do kąta, z którego nie było żadnej ucieczki. - Ciekawe tylko, jak Lian poradził sobie z ofermą, za którą wyszłaś - dodała po chwili z pełnym złośliwości uśmiechem.
Młodszy brat Eilyn nie był obecny podczas porodu, zamiast tego wziął na siebie wytłumaczenie Fersowi, dlaczego mężczyźnie nie pozwolono wejść do komnaty. Książę małżonek nie musiał wiedzieć, że to nie tylko przez wzgląd na tradycję oraz wygodę pracujących uzdrowicielek i ich zastępczyń, ale i dlatego, że księżniczka nie miała najmniejszej ochoty na jego towarzystwo. Nie czuła wobec niego niczego poza obojętnością, nawet ta odrobina sympatii, która skłoniła ją do wybrania go spośród innych kandydatów, zniknęła. Mężczyzna ciągle pozostawał zajęty i chociaż prywatnie Eilyn nie cierpiała z tego powodu, znacznie bardziej zadowolona z tego, że mogła spędzać ten czas na rozmowach ze Shrike, denerwowało ją to, jak szybko po ślubie jej mąż przestał się starać.
- Mamo... - westchnęła ze zmęczeniem, chociaż wiedziała, że jej matka niewiele sobie z tego zrobi. Tylko jedno jej uczucie było większe niż miłość do dzieci - była to właśnie pogarda wobec zięcia. Irwena nie czuła wobec niego po prostu niechęci czy czegoś podobnego, ona po prostu z całego serca gardziła mężczyzną. I nigdy nie powstrzymywała się przed okazaniem tego, szczególnie w prywatnym gronie. Szczególnie głośno robiła to zaś w obecności swojej córki, jakby chciała w ten sposób zasygnalizować jej swą dezaprobatę.
Tak, jakby to nie ona w pierwszej kolejności naciskała na jej ślub z którymś ze szlachciców.
- Dzień dobry, siostrzyczko! - Drzwi otworzyły się nagle, a Lian wszedł przez nie z gracją, której nawet starsza siostra mogłaby mu pozazdrościć. - Przybyłem z wizytą do mojej cudownej siostrzyczki! - ogłosił z szerokim uśmiechem, bliźniaczo podobnym do tego na twarzy jego matki. - I oczywiście mojej pięknej siostrzenicy! W końcu ile można czekać?
- Jest taki radosny, bo całkiem niedawno rozwalił lordowi Gregorowi nos - poinformował Shrike ze swojego kąta, choć jego głos pozbawiony był typowego dla niego zadowolenia, chociaż w jego żółtych oczach błysnęła iskra rozbawienia.
Eilyn z przyjemnością pomyślała o tym, że przez ostatnie miesiące zaczął czuć się na dworze na tyle swobodnie, aby rozluźnić trochę działanie uroku ukrywającego bardziej nietypowe aspekty jego aparycji. Wciąż nie wyglądał do końca tak, jak bez pomocy magii i przypominał nieco elfa, ale jeszcze pół roku temu urok sprawiał, że nikt nie podważyłby jego ludzkiego pochodzenia.
- Powiedział, że dobrze wychowana panna powinna nosić suknię - rzekł Lian, krzywiąc się na samą myśl o tym, a Eilyn zanuciła współczująco. Niemowlę w jej ramionach poruszyło się lekko.
- Zapytałem go wtedy, czy widzi tu jakąś pannę - rzucił Shrike i podszedł nieco bliżej nich.
- Nie wiem, co chciał odpowiedzieć, bo mu przywaliłem - dokończył książę Derany z wyjątkową satysfakcją. - Powiedziałem też Fersowi, że zgodnie z naszymi tradycjami przez całą dobę nie może zobaczyć dziecka.
- Nie mamy takiej tradycji. - Eilyn zmarszczyła lekko brwi.
- Nie mamy też przodków o tak imponującym uzębieniu - odparował jej brat. - A nie wmówisz mi, że w przeciągu jakiegoś kwadransa wróżki wyrwały matce dziecko z rąk i je podmieniły.
- Sądzisz, że nie zdążyłyby tego zrobić? - zapytał Shrike ze szczerym zainteresowaniem. Usiadł na ramie łóżka, w którym leżała księżniczka.
- Nie, sądzę, że żadna wróżka nie chciałaby ryzykować spotkania z kochaną mamusią - odparł Lian bez najmniejszego wahania.
To sprawiło, że królowa przeniosła na niego swe przenikliwe spojrzenie.
- Czy powinnam się obrazić, czy uznać to za komplement?
- Z trudem muszę się zgodzić - przyznał Shrike z teatralnym wręcz rozbawieniem. Pochylił się w stronę księcia i zakrył usta dłonią, jakby chciał powiedzieć mu sekret. Jego głos wciąż jednak pozostawał doskonale słyszalny. - Nikt nie jest tak szalony, by zaryzykować spotkanie z tą kobietą.
- Każę cię ściąć.
- Nie zrobisz tego.
Eilyn nie mogła powstrzymać czułego przewrócenia oczami na przekomarzania Shrike i jej matki. Chociaż początkowo zdawało się, że tych dwoje absolutnie się nienawidzi, z czasem znaleźli wspólny język. Może i nie pałali do siebie zbyt dużą sympatią, ale dogadywali się, a to niezmiernie cieszyło księżniczkę. Gdyby tylko jeszcze mogli być prawdziwą rodziną...
- W każdym razie powiedziałem też, że bardzo lubisz muzykę naszego nadwornego barda i życzyłaś sobie jego obecności, by ukoił twe nerwy po tym ciężkim wydarzeniu - kontynuował Lian, skierowawszy słowa bezpośrednio do siostry.
- Powinienem czuć się pochlebiony, chociaż nie zagrałem tu ani akordu - parsknął bard.
Eilyn zaśmiała się nerwowo. Zaczęła się coraz bardziej obawiać reakcji Shrike na to nagłe odkrycie. Co, jeśli zdecyduje się odejść? Nie wiedziała nawet, czy chciał być ojcem, a jego początkowy szok też nie dodał jej otuchy. Szczególnie mogło mu nie pasować pozostawanie rodzicem, który musiałby się ukrywać. Równie dobrze mógł w tym momencie odwrócić się i opuścić komnatę, a potem zniknąć z dworu, uznawszy, że nie chce mieszać się w coś takiego. Nikt by go nie winił.
- Tak... - zaczęła, ale natychmiast przerwała jej matka.
- Ona ma ostre te zęby? - zażądała wręcz informacji, sprawiwszy tym samym, że córka poczuła chęć, by ją zamordować.
- Mamo! - warknęła, po czym ostrożnie wyciągnęła zawiniątko z noworodkiem w stronę wróżki. - Chcesz? - zapytała cicho, z uwagą obserwując początkowe zaskoczenie mężczyzny na tę propozycję.
Zaraz jednak Shrike z niezwykłą delikatnością wziął w ręce dziecko, a jego twarz natychmiast zmiękła.
- Cześć, skarbie - wymruczał kojącym głosem. Jego żółte oczy otworzyły się szerzej, a usta rozchyliły lekko, gdy wpatrywał się w dziewczynkę.
- I co? - Nie wytrzymała Irwena.
Wróżka jednak nie zwróciła na nią większej uwagi, tylko z czystym zachwytem gruchała do dzieciątka:
- A po kim ty taka ładna, Birdy? O, czy widzę tu ślad piegów? Jaka ty urocza!
- A zęby? - wtrąciła Krwawa Władczyni, sprawiając tym samym, że pozostali zgodnie jęknęli.
- Coś ty się tak uczepiła tych zębów? - syknął Shrike z pewnym oburzeniem. Najwyraźniej niezbyt podobała mu się uwaga, jaką królowa przywiązywała do nietypowego stanu uzębienia swej pierwszej wnuczki. Ktoś inny prawdopodobnie uczepiłby się niezwykłych oczu lub uszu dziecka i wydawało się mieć to znacznie więcej sensu.
- Zęby są dobre. Może nimi pogryźć Fersa. - Irwena uśmiechnęła się wręcz maniakalnie. Prawdopodobnie wyobrażała sobie już chaos i zniszczenie, których dokonałaby, gdyby sama posiadała kły i ostre paznokcie wróżek.
- Mamo, proszę! - jęknęła cicho Eilyn, zastanawiając się przelotnie, jakim cudem znalazła się w tej sytuacji. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, z jakim uwielbieniem Shrike trzyma w rękach niemowlę. Nie wiedziała, czy to możliwe, ale w tym momencie pokochała go chyba jeszcze bardziej.
- Więc... co robimy? - odezwał się w końcu bard nietypowo cichym tonem, zwracając tym na siebie uwagę wszystkich zebranych. Mimowolnie przytulił dziecko nieco mocniej, jakby bał się, że władczyni Derany wyrwie mu ją z rąk.
- Ukryj to, przecież nikt nie uwierzy, że to tego idioty - ogłosiła za to Irwena tak, jakby mówili o czymś oczywistym. - A mi się nie chce szukać maga. Musiałabym go potem ściąć, żeby nic nikomu nie wypaplał.
- Cóż, mogę to zrobić... - odezwał się powoli Shrike. - Będę potrzebował od ciebie jakiegoś przedmiotu. Może tej wstążki. - Wskazał brodą na bladozieloną wstążkę, która utrzymywała włosy Eilyn we względnym porządku.
Księżniczka nie wahała się przed zdjęciem jej i podaniem bardowi. Ten oddał córkę Irwenie i ostrożnie wziął przedmiot.
Potem zdjął z palca pierścionek, który, jak wiedziała dziewczyna, należał do jego matki i stanowił jedną z niewielu pamiątek po niej, które ze sobą nosił. Wsunął obrączkę na wstążkę i zamruczał coś pod nosem, a w jego dłoni pojawił się mały naszyjnik.
- Nikt go nie zauważy - powiedział, zanim Irwena zdążyła zadać pytanie. Delikatnie zapiął biżuterię na szyi noworodka.
Oczy dziewczynki przybrały szary kolor, a uszy stały się całkowicie ludzkie. Wyglądała jak niemalże idealna kopia Eilyn.
Księżniczka dostrzegła, jak przez twarz wróżki przebiega błysk bólu, zaraz jednak ukryty za warstwą spokoju. Sama również poczuła ukłucie w sercu. To było niesprawiedliwe.
Życie nie było sprawiedliwe.
- Zostaniesz z nami? - Nie mogła powstrzymać pytania.
- Jeśli mogę.
Eilyn nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi.
- Dobrze byłoby cię mieć w naszym życiu - przyznała z miękkim uśmiechem. - Wiem, że ta sytuacja jest daleka od ideału, ale...
- Nadal zostanę - odparł Shrike zdecydowanie, zanim księżniczka zdążyła dokończyć. - Ktoś musi zadbać, by ta mała miała dobry gust muzyczny.
- Ta mała to przede wszystkim musi mieć imię - sprowadził ich na ziemię Lian. Książę wydawał się dotychczas dobrze bawić, obserwując całą sytuację, teraz jednak postanowił przypomnieć wszystkim o swojej obecności w komnacie.
- Ajana - odparła bez wahania Eilyn. Zawsze chciała nazwać tak córkę; imię to spodobało jej się już w chwili, gdy pierwszy raz spotkała je w książce z legendami.
- Ranetta - dodała niemal w tym samym czasie Irwena, kierująca się przede wszystkim tym, że jej matka nosiła takie imię i należała do kobiet o wyjątkowo twardym charakterze. Zdaniem królowej była to cecha wręcz niezbędna, by poradzić sobie z życiem na derańskim dworze - lub gdziekolwiek. A nawet jeśli sama z dość sporą dozą sceptyzmu słuchała historii o tym, jakoby imiona miały wpływać na osobowość dzieci, nie zaszkodziło wykorzystać każdego możliwego sposobu, by jej wnuczka wyrosła na kobietę godną nazwiska Parren.
- I tak będę nazywał ją Birdy - skwitował to wszystko Shrike. Najwyraźniej nie przykładał zbyt wielkiej wagi do ludzkiego imienia swej córki - wszak każda wróżka wybierała swe miano w pewnym momencie, gdy decydowała się, z którym ptakiem czuje największe pokrewieństwo.
- Dziecko mi sptasia, wróżka przebrzydła - mruknęła Irwena do siebie, jednak nie na tyle cicho, by pozostać niesłyszaną przez pozostałych. - Wiedziałam, że powinnam mu ściąć głowę.
- Mamo! - zaprotestowali równocześnie Eilyn i Lian.
- Dobrze wiecie, że nie zrobiłam tego tylko dlatego, że dzierzby nabijają inne zwierzęta na ciernie.
Shrike uniósł na to brwi, a potem wykrzywił twarz w wyrazie nienaturalnego wręcz szoku oraz urazy. Jedynie nowo nazwane niemowlę w ramionach powstrzymało go przed dramatycznym przyłożeniem ręki do serca.
- A ja myślałem, że to z powodu mojego niesamowicie bogatego utworu zbereźnych piosenek.
- To również, przyznaję. Bywasz przydatny.
***
Shrike uwielbiał dworskie plotki i spiski. Zdawał się wiedzieć wszystko o derańskim dworze.
Gdy się śmiał, na jego policzkach tworzyły się dołeczki. Eilyn uwielbiała ich dotykać.
Był dzikim ptakiem, nie mógł zbyt długo usiedzieć w miejscu. Gdy tylko temperatura na dworze robiła się cieplejsza, a śniegi powoli ustępowały miejsca wychylającej się niepewnie spod matki ziemi młodej trawie, zaczynała rozpierać go nerwowa energia, zwiastun rychłego odejścia.
Kiedy stara matka zima z ukłonem poddawała się mocy młodej, tętniącej życiem dziewicy wiosny, a rośliny pozbawione śnieżnej kołdry całkowicie budziły się ze snu, do którego utuliła je z końcem jesieni wiekowa rodzicielka, wyjeżdżał z nową pieśnią na ustach. Kolejne miesiące z krótkimi przerwami spędzał w drodze jako towarzysz swego starego przyjaciela, Caspra.
Eilyn spotkała rycerza tylko raz. Ufała mu jednak, że ochroni Shrike przed niebezpieczeństwem tak samo, jak wróżka jego. Nie sprawiało to jednak, że tęsknota za bardem była mniej dotkliwa. W żadnym wypadku.
Wiedziała jednak, że nie może go trzymać siłą. Shrike był dziką istotą, niemożliwą do okiełznania. Musiał podążać własnymi ścieżkami, by nie zacząć marnieć.
Księżniczka nie chciała jego nieszczęścia. Gdyby oznaczało to, że odejdzie na zawsze, nie powstrzymywałaby go, choć bardzo by pragnęła. Nie potrafiła znaleźć w sobie tyle okrucieństwa. Mogła mieć tylko nadzieję, że każdego roku wróżka do niej wróci. Że nie porzuci Ajany, którą uwielbiał nad życie. Jak mógłby nie? Ich córka była najsłodszym stworzeniem na tym świecie, tak samo radosna i otwarta, jak jej ojciec.
Wróżka nienawidziła majeranku.
Shrike pachniał wolnością - dębowym drewnem, piżmem i lasem chwilę po deszczu, w którym wilgoć mieszała się z naturalnym aromatem roślin. Eilyn uwielbiała zasypiać, wtulona w jego ramiona. Przez chwilę nawet mogła uwierzyć, że nie czeka ją nad ranem dyskretny powrót do własnych komnat, tych, których już od dawna nie dzieliła z mężem.
Muzyka wydawała się częścią barda - kryła się w każdym jego słowie, ruchu, śmiechu. Nawet gdy poruszał palcami po jej ciele, zdawało się, że gra na niezwykłym instrumencie. Eilyn niejednokrotnie przyłapywała go w nocy na tym, że siedział na jednym z balkonów i śpiewał cicho do płynącej z jego mandoli melodii. Gdy skupiał się na jakichś papierach lub czytał książkę, nucił. Zawsze miał przy sobie zeszyt, w którym notował fragmenty piosenek.
Jego ulubionymi książkami były traktaty trucicielskie oraz rycerskie romanse.
Pocałunki Shrike zawsze pozostawiały na ustach Eilyn posmak mięty oraz leśnych owoców.
Dużo mówił, szczególnie wtedy, gdy czuł niepokój lub stres.
Jego ulubionym napojem była woda z dodatkiem limonki i mięty.
Kiedyś, gdy studiował, wyskoczył z okna wprost na swojego profesora. Uciekł, zanim ten się zorientował, kto zwalił go z nóg - dosłownie.
Eilyn każdego dnia kochała Shrike coraz bardziej, z kolejną nową informacją, którą odkrywała i starannie chowała w głębi swego serca, by nigdy jej nie zapomnieć.
***
Przed małą, ukrytą na skraju lasu świątynią zatrzymało się dwóch jeźdźców na zadbanych, czystej krwi derańskich koniach. Wierzchowce przywiązali za wodze do gałęzi drzew, po czym zgodnie ruszyli w stronę przybytku bogów.
Niemal natychmiast dostrzegł ich pełniący rolę przełożonego w świątyni ejarn George. Mimo późnej pory starzec stanął w progu, by powitać niezwykłych przybyszy. Rzadko miewali gości nawet w środku dnia, a co dopiero, gdy niebo ustępowało miejsca na niebie księżycowi.
W mroku czarne płaszcze przyjezdnych niemal stapiały się z tłem, a kaptury na ich głowach uniemożliwiały rozpoznanie twarzy. Ejarn nie wiedział nawet, czy ma do czynienia z mężczyznami, czy z kobietami. Nie wydawali się jednak uzbrojeni, co nieco go uspokoiło. Wierzył, co prawda, w dobre intencje ludzi, ale był też realistą i zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy kierują się dobrymi pobudkami - a niektórych z nich nie powstrzyma nawet to, że według niepisanej zasady świątynie pozostawały miejscem neutralny i pokojowo nastawionym wobec każdego, przez co i przybyłych obowiązywał zakaz atakowania kogokolwiek. Doświadczenie nauczyło George'a, że czasem służebne szaty, zamiast powstrzymać napastnika, dodadzą mu determinacji. Każdy bowiem wiedział, że świątynie wcale nie należały do miejsc biednych, a bogom teoretycznie pieniądze do niczego się nie przydawały. Niektórych nie obchodziło, że przybytki te musiały się też same utrzymać i godnie ugościć przyjezdnych, często rannych.
Na szczęście wciąż istniało też wielu dobrych ludzi, którzy w świątyniach szukali bezpiecznej przystani, w której mogliby zacząć leczyć swe rany - zarówno te na ciele, jak i na duszy. Nawet teraz, w czasach pokoju, pukali do drzwi przybytku, by znaleźć pomoc lub przynajmniej ciepły kąt, w którym nabraliby sił.
George'a ciekawiło, z jaką sprawą przybyli ci wędrowcy.
Podeszli do ejarna i zgodnie, w idealnej synchronizacji, skinęli z szacunkiem głowami. Kapłan odwzajemnił gest i ponownie się im przyjrzał - z tej odległości, mimo mroku, mógł już dojrzeć ich twarze, choć musiał nieco mrużyć oczy; z racji wieku już nie tak bystre jak kiedyś. Z trudem powstrzymał zaskoczone sapnięcie, gdy dostrzegł wpatrujące się w niego żółte oczy wyższego z przybyłych. Nikt, nikt nie posiadał takich tęczówek, chyba że... Z trudem powstrzymał chęć pobiegnięcia po żelazny pogrzebacz. Świątynia była miejscem, w którym każdy, kto miał dobre intencje, mógł poszukiwać azylu. Niezależnie od rasy.
Drugi przybysz wydawał się kobietą, której szare oczy sprawiały takie wrażenie, jakby zaglądały prosto w głąb duszy ejarna. Nieoczekiwanie dla mężczyzny to ona odezwała się jako pierwsza.
- Powiedzcie mi, ejarnie - zaczęła słodkim, choć wymagającym tonem, który wraz z akcentem zdradzał, że pochodzi z wyższych warstw społecznych - czy macie prawo udzielać ślubów.
George zamrugał z zaskoczeniem, a jego czoło, i tak poorane śladami czasu, zmarszczyło się jeszcze bardziej. Spojrzał na kobietę spod siwych, krzaczastych brwi, szukając jakichkolwiek sygnałów, że nie przybyła tu z własnej woli.
Zaraz jednak znowu się zganił. Może chcieli uzyskać informację dla krewnych lub z powodu jakichś poszukiwań... Zresztą bogowie w każdym kazali dostrzegać dobro. Nawet w nieludziach.
- Rzeczywiście, pani, udzielono nam takiego prawa - przyznał więc neutralnym tonem i odchrząknął, gdy poczuł, że zaschło mu w gardle.
Pełne wargi kobiety rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, który nadał jej twarzy wyraz satysfakcji. Chwyciła dłoń towarzysza i lekko ją ścisnęła.
- Udziel nam ślubu - praktycznie zażądała.
George z pewną ostrożnością przyjrzał się parze. Przez lata służby miewał wiele podobnych sytuacji, zazwyczaj podczas wojen lub wtedy, gdy jakiś szlachcic lub szlachcianka zakochali się w kimś z niższej klasy społecznej. Czasem przybywały osoby należące do różnych ras, których rodzice nie zezwalali na ślub z powodu niesnasek na tym tle. Dlatego same słowa kobiety nie zdziwiły go zbyt mocno, tak samo jak późna pora.
Na początku niepokoił go towarzysz przybyłej. Wiedział bowiem, jak przebiegłe i okrutne potrafią być wróżki, a był niemal całkowicie pewien, że miał do czynienia właśnie z jedną z nich. Bał się, że biedne dziewczę nie przybyło do jego świątyni z własnej woli. Jednak pewność, z którą mówiła i sposób, w jaki chwyciła dłoń swego towarzysza, świadczyły o tym, że nie tylko jest całkowicie świadoma sytuacji i do niczego jej nie zmuszono, ale i najpewniej sama ją zainicjowała.
Mężczyzna u jej boku pozostawał za to nietypowo cichy, co nieco martwiło ejarna. Co, jeśli jego podejrzenia nie były do końca fałszywe, tylko dotyczyły nieodpowiedniej osoby? Nigdy nie słyszał, co prawda, o sposobie, by przymusić do czegoś wróżkę, ale nie pozostawał też wszechwiedzący, a przez lata przebywania w leśnej świątyni pozostawał odcięty od tych informacji z reszty świata, które nie należały do szczególnie ważnych.
Jednak w tym samym momencie towarzysz kobiety rozwiał jego wątpliwości.
- Prosimy, to dla nas bardzo ważne - odezwał się miłym dla ucha głosem, w którym dało się uchwycić cień szeptu wiatru i brzdęku delikatnych dzwoneczków.
- Oczywiście. - Kapłan w końcu się zgodził. Jeśli oboje brali ślub z własnej woli i bez żadnych oszustw między nimi, jego sumienie pozostawało czyste. Inaczej zresztą małżeństwo było nieważne, niezależnie od tego, czy zostałoby zawarte w tej świątyni, czy w tej w stolicy Derany, w środku dnia i przy tysiącu świadków. - Domyślam się, że mamy to uczynić bez zwłoki? - zapytał jeszcze.
Przybysze zgodnie pokiwali głowami.
- W takim razie proszę za mną - zarządził kapłan i poprowadził oboje do świątyni. Chwycił pozostawioną przy drzwiach pochodnię i ruszył spowitym w półmroku korytarzem. Jego ciężkie, nierówne kroki zdawały się roznosić echem po całym budynku i George czuł się tak, jakby miały obudzić każdego, kto przebywał obecnie w przybytku. Nikt jednak nie otworzył drzwi, by z oburzeniem poprosić o zaprzestanie nocnych spacerów.
Mimo to mężczyzna odetchnął z ulgą i otarł czoło rękawem jasnozielonej szaty, gdy stanął przed salą modlitewną.
Otworzył ciężkie wrota. W pomieszczeniu pozostawało jaśniej niż w innych - duże okna sprawiały, że światło księżyca pozostawiało na podłodze długie snopy srebrnawego blasku, który częściowo rozpraszał ciemność w sali.
Pośrodku ustawiono w okręgu wizerunki bogów, z czego każda figura miała po dwie twarze. I tak Miłość, Prawda, Męstwo, Honor, Czystość, Pokój, Skromność oraz Wybaczenie patrzyły na siebie, a także ku każdemu, kto stanął w środku kręgu. Nienawiść, Kłamstwo, Tchórzostwo, Krzywoprzysięstwo, Nieczystość, Wojna, Pycha oraz Uraza spoglądały w dal, odwrócone do pozostałych tyłem, samotne w swej podstępnej, okrutnej naturze. Dwie strony tej samej monety, dwie twarze każdego boga, który stworzył ten świat, idealny w swej niedoskonałości.
- Zdejmijcie, proszę, płaszcze i zostawcie je tutaj. - George odwrócił się do swych towarzyszy i wskazał róg sali. - Potem wejdźcie do kręgu i stańcie na środku. Za chwilę do was dołączę - zarządził i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pokoju. Zanosiło się na deszcz, lewa noga znowu mu dokuczała, przez co starał się jak najmniej ją obciążać.
Wszedł do jednego z pokojów i wyjął z kufra szeroką wstęgę. Potem chwycił w dłoń świecę. Zazwyczaj kapłani używali większej ilości przedmiotów, ale tylko te były naprawdę niezbędne, by przeprowadzić ceremonię tak, jak należy.
Mężczyzna wziął głęboki oddech, odchrząknął kilka razy, by pozbyć się chrypy przynajmniej na moment, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Gdy wrócił do sali modlitewnej, przybysze już czekali na niego w kręgu. Teraz mógł dostrzec jeszcze więcej szczegółów, takich jak intensywnie rude włosy kobiety i ślad piegów na jej twarzy, a także ciemnobrązowe pasma mężczyzny, ubranego w prosty, choć dobrej jakości strój. Oboje zresztą sprawiali wrażenie podróżników, którym bardziej niż na wyglądzie zależało na wygodzie. To zaś dawało ślubowi wrażenie jeszcze bardziej pospiesznego, może wręcz impulsywnego.
- Jesteście pewni? - Czuł się zobowiązany, by zapytać.
- Oczywiście - odparła bez wahania kobieta, a mężczyzna dodał:
- Bardziej niż tego, że słońce wschodzi na wschodzie.
Ejarn skinął więc głową i przystąpił do pracy. Wskazał obojgu, by stanęli naprzeciwko siebie, tak, jak podpowiadał im instynkt czy też, jak skłonny był sam wierzyć jako kapłan, wola bogów, którzy mieli otoczyć ich szczególną opieką.
Kobieta miała za plecami Męstwo. Mężczyzna Wybaczenie.
Miłość spoglądała na oboje, ustawiona tak, że znajdowała się dokładnie między nimi.
George postanowił zachować rozmyślania na ten temat na później, teraz jednak był bardziej skłonny uwierzyć, że ta dwójka naprawdę się kochała i z tego powodu pragnęła wziąć ślub. Węzły, który miał wykonać za pomocą wstęgi, należały do dość skomplikowanych - nie bez powodu materiał zrobiono tak długi oraz szeroki.
Podszedł do mężczyzny i zawiązał mu oczy, tak, że spory fragment tkaniny opadł wzdłuż jego pleców. Wciąż ze wstęgą w rękach podszedł do kobiety i powtórzył czynność.
- Niech Prawda użyczy wam oczu - powiedział słowa, które przez lata posługi wyrzekł już setki, a może nawet i tysiące razy. - Wyciągnijcie dłonie.
Gdy oboje zrobili to, o co prosił, a dłoń przybysza spoczęła na tej należącej do jego przyszłej żony, ejarn chwycił wolne końce wstążki i zrobił za ich pomocą delikatny supeł otaczający ich ręce.
- Niech Pokój ma was w swej opiece.
Zapalił świecę.
- Niech Honor wiedzie waszymi decyzjami.
Pierwsza kropla wosku opadła na tkaninę.
- A Czystość i Skromność zapewnią życie w harmonii.
Supeł na dłoniach został gwałtownie zaciągnięty.
- Niech Miłość prowadzi was za ręce, a Męstwo i Wybaczenie podtrzymują na drodze żywota, byście nigdy nie zaznali upadku. Czy przysięgacie wzajemnie się miłować, darzyć szacunkiem i dbać o swoje wzajemne bezpieczeństwo każdego dnia od tej chwili, w chwilach dobrych oraz złych, w obliczu nie tylko zdrowia, ale i choroby, aż ostatnie iskry waszych żyć odlecą do krainy bogów?
Odpowiedź była tak zgodna, jakby mówili jednym głosem, gdy wypowiadali słowa przysięgi.
George zaś w końcu poznał imiona swych niezwykłych przybyszy. Shrike oraz Eilyn, kolejne dusze dołączające do tysięcy tych, które połączyły nici swego losu w jeden sznur w tej świątyni.
- W tej chwili w oczach bogów stajecie się małżeństwem. Niech mają was w swej opiece, a wy kroczcie ścieżką dobra. Co złączone zostało w tych murach, rozdzielone będzie tylko przez samych bogów.
Słońce oświetlało złe twarze bóstw, te, które mogły doprowadzić w przyszłości do zerwania małżeństwa. Niektóre nie musiały tego robić, inne prowadziły nie tyle do łatwego uzyskania rozwodu, ile natychmiastowo unieważniały związek.
Z tymi słowami rozwiązał z pewnym trudem węzeł trzymając dłonie nowożeńców. Potem kilkoma sprawnymi ruchami rozplątał też te, które zasłaniały ich oczy. Zdmuchnął świecę.
- Gratuluję - powiedział szczerze, zobaczywszy wypisane na twarzach dwójki przybyszy szczęście.
Para pokiwała głowami.
- Dziękuję - odparła cicho Eilyn, z wyraźną ulgą w głosie, a Shrike miękko dodał:
- Jesteśmy bardzo wdzięczni.
Nie powiedzieli już nic więcej, tylko skinęli z szacunkiem głowami i równym krokiem wyszli z sali.
Gdy ejarn George stanął w wejściu do świątyni, już dawno ich ślad zniknął w mroku.
***
Eilyn uśmiechnęła się do świeżo upieczonego męża. W świetle księżyca zdawał się jeszcze bardziej pasować do otaczającego ich lasu, smukły niczym jedna z tych młodych brzóz, których liście muskały pieszczotliwymi gestami ich kaptury.
Marzyła o tym od wieków.
Szkoda tylko, że musiało do tego dojść w taki sposób.
Gniew ponownie zapłonął w jej sercu i zacisnęła dłonie na wodzach konia, gdy pomyślała o zdradzie Fersa - o ile w ogóle miał tak na imię. Nie wiedziała i niewiele ją to interesowało. Wolałaby go po prostu zabić.
Oszukał ją. Zdradził.
Odkryła to przypadkiem. Od dawna już nie spędzał z nią i Ajaną zbyt wiele czasu. Wiecznie wymawiał się obowiązkami, które spadły na niego, gdy został księciem. Dokumenty, spotkania, negocjacje... Jednak to on zaproponował wspólny wyjazd do mieszczącej się za górami posiadłości, którą podobno odziedziczył po dziadkach. Tylko ich dwoje oraz niezbędna służba i gwardia. Oczywiście zgodziła się, choć nie czuła zbytniej ochoty na tę podróż. Wiedziała jednak, że nie ma żadnego powodu, by odmówić, a byłoby to podejrzane po licznych prośbach, by poświęcił rodzinie kilka chwil. Chociażby po to, by zachowali pozory szczęśliwej pary przed resztą dworu.
Z powodu tego wyjazdu Fers był zajęty bardziej niż zwykle. Znowu gdzieś wyszedł. Eilyn potrzebowała atramentu. Jej właśnie się skończył, a nie mogła znaleźć zapasowego słoiczka. Shrike zabawiał córeczkę, więc nie chciała mu przeszkadzać. Weszła do gabinetu męża, by pożyczyć jego inkaust. Może nawet odłożyłaby go, zanim by wrócił.
W poszukiwaniu tuszu otworzyła szufladę w biurku, która okazała się pełna dokumentów. Chciała ją zamknąć, ale wtedy wzrok kobiety padł na jeden z listów.
Nogi się pod nią ugięły i musiała chwycić się brzegu biurka, by nie upaść. Gwałtownie pobladła. Chwyciła kartkę i zaczęła ją czytać. Potem kolejną. I następną.
Z trudem pamiętała o odłożeniu ich tak, jak leżały, a ręce trzęsły jej się przy tym niemiłosiernie. Wybiegła z komnaty, zapomniawszy o atramencie.
Żaden letriański szlachcic. Generał wojsk Itrianu. Lojalny swemu królowi.
Zdrajca, który próbował wciągnąć derańską rodzinę królewską w pułapkę. Który przejąłby władzę tylko po to, by oddać państwo itriańskiemu władcy. Którego nie interesowało nic poza spełnieniem obowiązku wobec swego pana.
Gdyby mogła zrobić to bez konsekwencji, rozszarpałaby go na strzępy.
Irwena by się ucieszyła.
Zamiast tego Eilyn wściekła zrobiła jedyne, co mogła i czego pragnęła, a co nie dotyczyło bezpośrednio Fersa. Jej małżeństwo było nieważne. Mężczyzna, którego poślubiła, nie istniał. Śluby z widmami z kolei nie należały do uznawanych przez jakiekolwiek prawo.
Shrike nie dał się prosił. Choć wydawał się gotowy do tego, by rzucić się na zdrajcę, obiecał przyszykować konie i wymknęli się z zamku chronieni pod płaszczem nocy.
Księżniczka westchnęła cicho.
- Myślałam, czy nie powiedzieć o tym matce - przerwała ciszę, która panowała między nią a wróżką. - Aresztowałaby Fersa.
- I musiałaby go wypuścić - zauważył Shrike. W jego głosie dało się usłyszeć wyjątkowe jak na barda znużenie. Prawdopodobnie szybkość, z jaką wszystko zorganizowali, mocno wpłynęła na jego zmęczenie, a informacje na temat byłego małżonka Eilyn również nim wstrząsnęły. Chociaż kobieta wiedziała, że nie czuł do niego zbyt pozytywnych uczuć, raczej nie spodziewał się, że ten okaże się zdrajcą, a nie po prostu pracoholikiem myślącym przede wszystkim o swej karierze na dworze.
- Czemu? - Zmarszczyła brwi, nie do końca tak pesymistyczna jak jej ukochany. Irwena nienawidziła Fersa z całą mocą, bez wahania wtrąciłaby go do więzienia lub nawet zabiła na miejscu, nim ten zdążyłby sięgnąć po własną broń.
- Może i go nienawidzi, ale reszta dworu i mieszkańcy stolicy go uwielbiają - zauważył Shrike nad wyraz racjonalnie. - Nawet twoja matka nie może nie brać ich opinii pod uwagę. Nawet jeśli ona ci uwierzy, inni nie. Nie bez dowodów. A ich zebranie trochę nam zajmie.
Eilyn przygryzła wargę i zganiła się w myślach. Powinna o tym pomyśleć. Była księżniczką, następczynią tronu, dworskie intrygi wchłaniała już wraz z mlekiem matki. Jednak jej mąż, który miał w tym znacznie mniejsze doświadczenie, wykazał się większym sprytem, zauważywszy coś, co teraz, gdy kobieta o tym pomyślała, wydawało się wręcz oczywiste.
I chociaż nie podobało jej się to ani trochę, pozostało im tylko jedno wyjście.
- Pojadę z nim jutro - zadecydowała Eilyn. Z trudem potrafiła uwierzyć, że czas mijał tak szybko i już rano miała wraz z tym zdrajcą jechać w góry. - Będę patrzeć, czy czegoś nie kombinuje. Poszukaj w tym czasie, czy nie zostawił w swojej komnacie jakichś listów... czegokolwiek, co by go obciążyło.
Shrike pokiwał głową.
- Dam z siebie wszystko - obiecał. - Nie zostawię na draniu suchej nitki. Nie wywinie się. - Uśmiechnął się w sposób, który dla każdego poza kobietą u jego boku byłby co najmniej niepokojący. Ostre kły błysnęły w słabym świetle księżyca. Może i Shrike nie wydawał się zbyt groźny ze swoją otwartością wobec innych, jednak wciąż pozostawał wróżką.
A jeśli można było cokolwiek powiedzieć o wróżkach, to to, że były niezwykle mściwe.
Eilyn odwzajemniła uśmiech, usatysfakcjonowana.
- Opiekuj się Ajaną - dodała jeszcze pod wpływem impulsu. Wiedziała, że nie musi o to prosić, córka była bowiem dla barda istnym oczkiem w głowie. Poczuła jednak potrzebę, by i tak wypowiedzieć te słowa, tak, jakby jakaś wyższa siła kierowała jej ustami.
Dopiero później, gdy leżała w ramionach męża, skryta pod jedwabną kołdrą okrywającą łóżko w jego komnacie i otoczona ciepłymi ramionami, pomyślała, że brzmiało to niebezpiecznie blisko pożegnania.
***
Mawiało się, że magia to dar, do którego niewielu śmiertelnych miało dostęp. Dla tych, którzy potrafili z niej korzystać, świat stał otworem. Wielu ludzi zresztą z zazdrością patrzyło na potężnych, pożądanych nawet na królewskich dworach magów, którzy żyli w luksusach, piękni i młodzi dłużej, niż jakikolwiek inny śmiertelnik. Wiedzieli jednak, że nic na to nie poradzą, nieważne, jak długo uczyliby się magicznej teorii i próbowali rzucać zaklęcia. Z jakiegoś powodu bogowie poskąpili im tego daru.
Mało kto zdawał sobie sprawę, że istniały zaklęcia, do których rzucenia niepotrzebne były magiczne zdolności. Jeszcze mniej osób wierzyło w to, że naprawdę mogą one zadziałać.
Eilyn wiedziała jednak, że nie pozostał jej żaden inny wybór, jak tylko spróbować. Leżała wśród śniegu, przemoczona i zmarznięta do szpiku kości; nawet jej łzy zmieniały się w lód, gdy tylko wymykały się spomiędzy zaciśniętych powiek. Zimno to jednak nie dorównywało w żaden sposób przerażającemu mrozowi, który ogarnął jej serce, gdy zrozumiała, że nie ma żadnych szans na ucieczkę. Nie wróci do domu.
Nawet gdyby udało jej się wymknąć, nie dałaby rady zejść żywa z góry. Nie posiadała niczego, czym mogłaby się ogrzać, żadnego prowiantu czy broni. Jeśli chciałaby uciec niezauważona, zdobycie jej nie wchodziło w rachubę. Musiałaby wykorzystać okazję i wymknąć się, zanim ktokolwiek ją zauważy.
Gdyby z kolei zdecydowała się zdobyć miecz, musiałaby walczyć. I chociaż nie bez dumy mogła stwierdzić, że jest całkiem biegła w posługiwaniu się ostrzem, pozostawała bez najmniejszych szans w starciu ze znacznie silniejszymi, licznymi ludźmi Fersa. Nie, kiedy jej bok i kostka promieniowały rwącym bólem, sprawiającym, że każdy, nawet najmniejszy ruch wydawał się niemalże torturą.
Wyjący przeraźliwie wiatr wydawał się pełen rozpaczy, jakby obwieszczał światu uczucia księżniczki.
Wyglądało na to, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
Mogła jedynie patrzeć, jak ludzie Fersa chwytają ciała lojalnych jej żołnierzy i zrzucają je ze zbocza góry, wprost w przepaść.
Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu na tak łatwe zwycięstwo. Co to, to nie. Była Eilyn Parren, nie poddawała się tak łatwo. A jeśli nie mogła uciec, postanowiła choć odrobinę pomieszać Fersowi krzyki. Tak, by nie mógł jej w żaden sposób do niczego wykorzystać.
Pozwoliła uronić sobie tylko jedną, jedyną łzę za swoją kochaną, małą Ajaną, za Shrike. Za mamą i Lianem. Potem odepchnęła od siebie myśli o nich, zbyt świadoma, że jeśli skupi się na tym, że prawdopodobnie już ich nie zobaczy, niechybnie się załamie. Potrzebowała teraz siły, nie rozpaczy.
Zaczęła szeptać, a jej głos całkowicie niknął w wyciu lamentującego nad kolejnymi utraconymi życiami wiatru.
Eilyn wiedziała, że istniało kilka zaklęć, których rzucenie nie wymagało magicznych zdolności. Uroków, których ani Fers, ani żaden z magów nie mogliby zdjąć. I choć nie miała przy sobie składników potrzebnych do rzucenia większości z nich, pamiętała jedno, do którego wystarczyło samo pragnienie i czyste emocje.
Szeptała tak, jakby zależało od tego jej życie.
Gdy po chwili znaleźli ją itriańscy żołnierze, sprawiała wrażenie pogrążonej w głębokim śnie, z którego miała się już najpewniej nigdy nie wybudzić.
***
Ciemność.
Szepty.
Stłumione głosy.
Jeśli Eilyn wytężyła słuch, była w stanie zrozumieć, co mówiono.
Myślała, że klątwa pogrąży ją w głębokim śnie, w którym cała jej świadomość zgaśnie tak, jak płomień świecy, gdy ktoś odetnie dopływ powietrza.
Och, jakże żałowała, że tak nie było!
***
Istniał tylko jeden skuteczny sposób zdjęcia klątwy snu, którą rzuciła Eilyn. Niewielu o nim słyszało, jeszcze mniej wierzyło, że rzeczywiście działa.
W końcu kto pomyślałby, że pocałunek prawdziwej miłości może złamać zaklęcie?
Księżniczka pogodziła się z myślą, że nigdy nie ujrzy już bliskich. Była tylko jedna osoba, którą kochała, i która najpewniej odwzajemniała to uczucie. Eilyn wątpiła, by jej mąż zdołał ją znaleźć, by w ogóle wiedział, że żyje. O ile w ogóle udało mu się umknąć z Derany.
To był koszmar. Niepewność losów najbliższych. Czy ktokolwiek przeżył? Jej córeczka? Najgorsza wydawała się świadomość tego, że nigdy nie pozna odpowiedzi. Spędzi wieczność w letargu, wieczność zastanawiania się, co stało się z jej rodziną.
Nie spodziewała się, że delikatny dotyk, zaledwie muśnięcie warg na dłoni, rozproszy zaklęcie.
Zdezorientowana zamrugała kilka razy i z trudem skierowała twarz ku bokowi, a z jej ust mimowolnie wydobył się cichy, zachrypnięty od snu szept:
- Shrike?
Gdy drżącą dłonią otarła łzy, które spływały po policzkach wróżki, pomyślała, że może jednak jeszcze będzie dobrze.
***
- Mówiłeś mi kiedyś, że małżonkowie waszego dworu wybierają imiona do ogólnego użytku według jakiegoś klucza - odezwała się cicho Eilyn. Jej palce błądziły po torsie Shrike, tak samo jak i oczy, gdy podziwiała mężczyznę w świetle pierwszych promieni słońca wślizgujących się przez okno.
Wciąż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. W to, że przez tyle lat się nie poddał i przyszedł po nią. Złamał zaklęcie, które rzuciła w akcie desperacji, przepełniona wściekłością i żalem wręcz nie do opisania.
Kochał ją.
Czuła we wnętrzu ciepło, tak, jakby promienie słońca były w stanie dotrzeć do jej serca i ogrzać je swym światłem. Towarzyszyła mu radość i rozczulenie, które sprawiały, że jej twarz rozjaśnił mimowolny uśmiech.
Kolejny raz przebiegła opuszkami palców po ciepłej, delikatnej skórze wróżki, obsypanej złotymi piegami, wręcz świecącej w świetle poranka. Promienie słońca tworzyły aureolę wokół rozsypanych na pościeli brązowych włosów i zmiękczały rysy twarzy, sprawiając, że Shrike wyglądał wręcz chłopięco.
- Yhym... rośliny - mruknął jej mąż niewyraźnym od snu głosem, nawet nie otwierając oczu.
- Rośliny - powtórzyła Eilyn niemal bezgłośnie. Uwielbiała wielobarwne kwiaty, których płatki wychylały się ku słońcu, szumiące cicho brzozy... Serce ścisnęła jej tęsknota za ogrodami w zamku, które wiosną i latem tonęły wręcz w słodko pachnącym kwieciu. Teraz pewnie między gruzami nie ostał się nawet jeden, najmniejszy kwiat. Wszystkie niemal na pewno zginęły, zgniecione pod butami najeźdźców.
Spojrzała na bielony sufit gospody, a poczucie tęsknoty zdawało się wgniatać ją w materac. Jej matka, brat... Imiona zmarłych dam dworu, które niegdyś spędzały z nią niemal każdą wolną chwilę, migały w głębi umysłu, wraz ze wspomnieniami twarzy o zatartych przez czas rysach.
Powinna coś dla nich zrobić. Sprawić, by zapłacili za ich śmierć. Pomóc poddanym...
Nie mogła porzucić córki. Nie widziała jej osiem lat. Musiała się skupić na niej. Na Shrike. Na ich małej rodzinie, która zbyt wiele czasu spędziła rozdzielona.
Dlaczego to ona miałaby poświęcać się dla Derany? Było tyle innych osób, tylu szlachciców, którym na pewno udało się umknąć. Niech oni walczą, jeśli chcą uwolnić kraj.
Nie mogła... nie, nie chciała ryzykować życia. Nie po tym, jak dopiero je odzyskała. Miała dla kogo żyć. Najważniejsze było dobro jej bliskich, a nie bunt, który niemal na pewno by upadł.
Może i to była samolubna, ale nie chciała odbierać córce matki, mężowi żony, a sobie rodziny. Pozostawali jej pierwszym obowiązkiem.
Czy na pewno tego chciała?
Dla Derańczyków była martwa.
Eilyn była martwa.
Księżniczka nie żyła. Tak samo jak jej córka. Nikt nie mógł zmusić do stanięcia na czele buntu ani jej, ani tym bardziej Bluebird. Nie, jej córka musiała być bezpieczna. Mieć szansę na normalne życie. Ona też. Chciała tego. Dlaczego miałaby sobie tego odmawiać w imię obowiązku wobec upadłego kraju?
Nie, obie umarły. Jedna w objęciach śniegu, druga w płomieniu wojny. Najlepiej niech tak pozostanie.
Nie mogła zrobić tego Shrike, nie po tym, jak zostawiła go samego na tak długo. Poza tym wiedziała, że na dłuższą metę byłby nieszczęśliwy w dworskim życiu, uwięziony z każdym dniem w coraz bardziej przytłaczających murach zamku. Zresztą on nawet nie chciał być królem.
Nie, po prostu nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła też go porzucić. Zbyt długo krzywdziła ich oboje, niezdolna do sprzeciwienia się matce i, przede wszystkim, wiekowej tradycji. Durnemu obowiązkowi, który nie przyniósł jej nic poza cierpieniem.
Spojrzała na męża, który spał spokojnie u jej boku. Jego długie rzęsy rzucały cienie na pokryte złotem policzki, usta o wyraźnym łuku kupidyna kusiły, by ukraść pocałunek. Jedną rękę trzymał na brzuchu, druga, pokryta wyraźnymi, świeżymi śladami oparzeń, leżała na kołdrze. Wyglądał jak bóg, który zszedł na chwilę do świata śmiertelników, tak, jakby umknął z obrazu jednego z największych artystów.
A do tego wrócił po nią. Zaopiekował się ich córką. Pomagał jej matce, choć nigdy nie darzył jej zbytnią sympatią.
Mawiano czasem, że wróżki to okrutne istoty, jednak ona wiedziała, że Shrike jest dobrą osobą. Lepszą niż większość ludzi, na których natrafiła.
Miała szczęście być jego żoną.
Westchnęła. Musiała myśleć logicznie. Jej wrogowie wiedzieli, że żyje. Może i miała popularne imię, ale wciąż obawiała się, że mogliby ją znaleźć. Poza tym dla ogółu społeczeństwa księżniczka Eilyn była martwa.
Zdecydowanie nie chciała być martwa. Chciała żyć.
Zastanowiła się.
Przez myśli przemknęło jej wspomnienie z domu. Twarz jej brata w jednej z nielicznych chwil, gdy był szczęśliwy. Matka siedząca obok niego, emanująca spokojnym zadowoleniem, pokazująca coś na mapie. Krzewy obok nich.
- Juniper to ładne imię - odezwała się w końcu, lekkim, niezobowiązującym tonem.
- Hmm - mruknął Shrike jakże pomocnie, sprawiając tym samym, że jego żona przewróciła oczyma, choć nie bez czułości.
Pogłaskała opuszkami palców schowane pod kołdrą biodro.
Wróżka nawet nie otworzyła oczu.
- Śpię, Juniper. - Padła jedynie marudna informacja, a piękne usta wykrzywił grymas lekkiego niezadowolenia. Poza tym jednak Shrike nawet nie drgnął, a już na pewno nie odwrócił się do towarzyszki plecami i nie ukrył głowy pod poduszką, jak to miał w zwyczaju, gdy naprawdę nie chciał się budzić.
- Na pewno? - mruknęła Eilyn i położyła brodę na jego torsie, przyglądając się mężczyźnie spod rzęs. Szarymi oczyma z zainteresowaniem śledziła jego każdą, nawet najmniejszą reakcję. Uwielbiała to, jak wpływał na niego nawet najdelikatniejszy dotyk. Jednocześnie też pragnęła mieć świadomość, kiedy przestać, gdyby Shrike naprawdę tego nie chciał. Kochała go drażnić, jednak tylko tak długo, jak im obojgu sprawiało to przyjemność.
- Ta... - zaczął, ale słowo przemieniło się w sapnięcie, gdy palce kobiety zeszły odrobinę niżej.
- Jesteś gorsza niż Veilo! - Żółte oczy otworzyły się tylko po to, by posłać jej zirytowane spojrzenie.
- Uznam to za komplement. - Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na oburzone sapnięcie Shrike. Złożyła pocałunek na jego mostku. Nic wielkiego, jedynie muśnięcie ust, delikatny jak dotyk kosztownej tkaniny, szybki niczym ruch motylich skrzydeł.
- Nie - odparła wróżka zapalczywie. - Naprawdę jesteś naj... - Słowo utonęło w głębokim jęku. Odchylił głowę do tyłu, czekoladowe pasma rozsypały się po poduszce w jeszcze większym nieładzie. Jabłko Adama poruszyło się wyraźnie na odsłoniętej kolumnie gardła.
- Najlepsza? - wymruczała Eilyn z rozbawieniem, zadowolona z reakcji, którą wywołała.
- Najgorsza - wychrypiał Shrike, desperacko zaciskając palce na kołdrze. Jego knykcie aż pobielały od wysiłku. - Okropna.
- Jesteś pewien? - Uśmiechnęła się niewinnie i przechyliła nieco głowę, a jej świeżo przycięte, rude włosy wydawały się płonąć w świetle poranka.
- Tak! - Z ust Shrike wyrwał się krzyk.
Uśmiech z niewinnego przeszedł w niegodziwy.
- Hmm, nie jestem pewna. - Palcem wolnej ręki postukała o podbródek. - Mojego imienia nie wypowiadasz przez sen.
Mężczyzna otworzył w pełni oczy i spojrzał na żonę z zainteresowaniem.
- A co jeszcze mówiłem?
- Coś o herbacie, posoce, pogrzebaczu, płomieniach i zabijaniu - odparła z pełną powagą, choć kąciki jej pełnych ust drżały od powstrzymywanego rozbawienia.
- Nie wiedziałem, że chcesz, abym fantazjował o twojej śmierci, Juniper - ostatnie słowo wręcz wymruczał, a kobieta poczuła, jak przechodzi przez nią dreszcz.
Nagle z jej ust wydobył się pisk, gdy plecami uderzyła o ogrzaną słońcem, miękką kołdrę, przyciśnięta do niej niespodziewanym, lecz przyjemnie znajomym ciężarem. Łzy stanęły w kącikach jej oczu. Czuła się tak dobrze. Słusznie. Tęskniła za tym.
Spojrzała w twarz męża. Chociaż w świecących złotem oczach krył się głód, a na pięknej twarzy nie dało się przeoczyć tej uzależniająco niebezpiecznej dzikości, patrzył na nią miękko. Tak, jakby była najcenniejszą, najdelikatniejszą istotą, z jaką miał do czynienia.
To sprawiało, że ponownie uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. Jeśli bogowie istnieli, jeśli złączyli ich ścieżki, gdy tkali gobelin życia Eilyn, udzielili jej tym samym największego możliwego błogosławieństwa. Teraz, w jego ramionach, ze świadomością, że oddała mu całe serce - ze wzajemnością - żadne bogactwa nie mogłyby się z tym równać. To było tak, jakby dwa elementy, dotychczas funkcjonujące jako oddzielne całości, okazały się idealnie do siebie pasować.
Shrike błysnął w uśmiechu ostrymi zębami. Musnął wargami wrażliwe miejsce nad obojczykiem kobiety. Przygryzł lekko skórę - nie na tyle, by zabolało, jednak wystarczająco, żeby z ust jego żony uciekło westchnienie.
Wsunęła palce między gęste włosy i chwyciła je w mocny uścisk.
- Drań - zadeklarowała z zamiłowaniem, ochrypłym od przyjemności głosem.
- Nie będę zaprzeczał.
Sam dotyk zwinnych palców barda, biegłych nie tylko w naciskaniu oraz muskaniu strun mandoli, ale i jej ciała, wystarczył, by posmakowała raju.
Nie pozostała mu dłużna. W końcu od lat nie słyszała już swojej ulubionej melodii.
***
Dla Juniper miłość miała smak mięty i leśnych owoców. Pachniała niczym dębowe drewno, piżmo oraz las chwilę po deszczu. Brzmiała jak śmiechy jej męża i córki, podobnie do dzwoneczków, szelestu liści oraz plusku wody w leśnym strumyku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro