ᴠɪ. ᴇᴅᴇɴ
Dla niej spowalnia czas. Sprawia, że przestaje biec na złamanie karku prowadząc do nikąd. Niebieski zegar odliczający każdą minutę nie potrafi zwyciężyć z wpływem silnego zaklęcia. Sekundnik zmienia się we wskazówkę minutową, której ruch jest prawie niezauważalny. Nawet księżyc, któremu od pradawnych dziejów towarzyszą wciąż przybywające gwiazdy, zwalnia swój nocny spacer. Przesuwa się po ciemnym nieboskłonie, nie pozwalając zdradzieckiemu słońcu na rozpoczęcie swojego panowania. O dziwo, to ciało niebieskie, przez uczonych uważane za satelitę planety Ziemi, nie ma nic przeciwko temu, aby na moment przystanąć. Pogański Miesiączek daje ludziom więcej czasu na sen.
Daje więcej czasu Lokiemu.
Znika kanapa, na której oboje jeszcze chwilę temu próbowali zajrzeć do wnętrza duszy tego drugiego. Stoliczek z różowym storczykiem w zielonej doniczce również rozpływa się w powietrzu. Rozpadają się ściany odsłaniając przestrzeń, po której hula przyjemny wietrzyk. Pod ich leżącymi ciałami zamiast chłodnej podłogi uginają się źdźbła trawy łaskoczące dłonie.
Dla niej sprowadza gwiazdy.
Opowiada o krainie, której Midgardka nigdy nie widziała. Snuje barwne opowieści o tęczy, która łączy każdy z Dziewięciu Światów, pałacu błyszczącym na tle skalistych szczytów o każdej porze dnia i nocy, o ludziach którzy kochali jego domniemanego ojca i matce dającej mu miłość, a te zawieszone na niebie świecące punkciki mu pomagają. Układają się w uliczki, drzewa oraz chmury domu. Część płynie wartkim strumieniem, aby zniknąć w czeluściach wszechświata.
Wszystko po to, żeby Elen nie bała się puścić jego ręki i zasnąć. Jego dotyk wciąż sprowadza ją na ziemię. Nie pozwala zapomnieć, że ta bajka okraszona nocnym światłem wciąż pozostaje odległą dla niej rzeczywistością.
Tylko że ludzie w przeciwieństwie do bogów są słabi, a Eleonora jest człowiekiem, więc nie może dłużej wzbraniać się przed nadchodzącym snem. Przegrywa tę walkę.
To światło ją porywa. Unosi powoli, kołysząc do snu. To gwiazdy zamykają jej oczy, nie pozwalając, samotnej łzie spłynąć po policzku. Lekki uśmiech rozświetla jej blade lico, bo ona wciąż wspina się po Jesionie podtrzymującym na swych nieskończonych konarach wszechświat.
Znowu pojawiają się ściany z kilkoma zdjęciami oprawionymi w szare ramki. Puchaty dywan zdobiący brązowe panele i niebieska kanapa przykryta musztardowym kocem w liczne trójkąty, a na niej siedzi Loki, wciąż trzymając w ramionach kobietę, której ostatnie pasmo brązowych włosów pokrywa się przeraźliwą bielą.
W tej jednej chwili nordycki bożek psot odstawia swoją dumę na bok. Ten jeden raz nie zachowuje się jak niezrównoważony psychicznie bóg, tylko dlatego, że Eleonora Lavrock wie jaką cenę płaci osoba, która uwolniła się spod wpływów lalkarza.
☸
Życie w londyńskim mieszkaniu na czwartym piętrze budzi się jeszcze zanim słońce zdąży wzbić się na nieboskłon. Niewyraźne pierwsze promienie próbują pokonać linie horyzontu. Lekko zaróżowione chmury zwiastują wspaniałą pogodę, która ma być tylko tłem dla nadchodzących wydarzeń.
Osiem okręgów już zaczyna swoją wędrówkę po niebie. Dążą do jednego punktu, a to wydarzenie ma kilku swoich adoratorów. Szczególnie niecierpliwi się Malekith, który posiadł zwodniczy eter i czeka na dogodny moment do ataku na wszechświat. Mrocznym Elfem ma martwić się Thor, który jako jedyny z czwórki swoich towarzyszy opłakuje śmierć Lokiego. Szkoda, że bóg piorunów po raz kolejny dał się złapać na sztuczkę Kłamcy, który teraz czeka na guzdrzącą się Elen.
– Tak jak obiecałam. – Głos dziewczyny wygłuszają drzwi sypialni. – Nie tato, sama. – Poirytowanie Lokiego znajduje upust w notorycznym wzdychaniu i wywracaniu oczami. – Dlatego masz jeszcze całe sześć dni, żeby znaleźć odpowiedni. – W końcu wychodzi z pokoju, wpadając na znudzonego bożka, który obdarza ją bladym uśmiechem. – Muszę kończyć. Tak. Już mówiłam. Przyjadę za tydzień. – Gdy tylko obietnica bez pokrycia opuszcza jej usta, kończy połączenie, które wykonuje regularnie, co dwa dni.
– Myślałem, że nigdy nie skończysz. – Wysila się na oschły komentarz.
– A ty znów zaczynasz – stwierdza, narzucając na siebie wierzchnie okrycie. O czwartej nad ranem bywa chłodno.
– Sama kazałaś mi czekać, a później dla jakiejś durnej rozmowy. – Eleonora gani go wzrokiem za wypowiedziane słowa.
– Lepiej nic już nie mów. Nie masz pojęcia, jak mnie czasem drażnisz – mamrocze, otwierając schowek.
– Thor w przeciwieństwie do ciebie wytrzymał ze mną tysiąc lat i nie narzeka – podsumowuje, przyglądając się przedmiotowi, który wyciągnęła Elen . – Po co ci to coś? – wskazuje na długi łom z zakrzywionymi końcówkami.
Nie odpowiada na jego pytanie. W końcu nie chce go przestraszyć, gdyby pod wpływem chwili palnęła głupstwo typu żeby cię zabić.
Wyciąga go na klatkę schodową, aby chwilę potem zejść po kręconych schodach.
– Myślałem, że u was tradycją jest zamykanie drzwi na klucz. – Kolejne wątpliwości dopadają bożka, który co rusz napotyka różnice z treścią encyklopedii dotyczącej życia ziemskiej społeczności.
– Zostawiłam u Cecilii – wypala bez zastanowienia jakby to była oczywistość. – I zrób coś, żeby nikt cię nie poznał. Nie chcę mieć niepotrzebnych problemów i ekipy Starka na głowie.
– Z tego, co pamiętam, nikt normalny o tej porze nie wychodzi na ulicę, więc nie rozumiem, dlaczego tak bardzo obawiasz się przyjaciela mojego głupiego brata – odpowiada dumny ze swojej spostrzegawczości, a Eleonora jedynie kręci głową, bo nie sądziła, że może być jeszcze głupszy. – Za to ty nie założyłaś tej brzydkie chustki.
– Nie odwracaj kota ogonem, bo moja chusta a twoja osoba budząca poczucie zagrożenia, to zupełnie dwie różne sprawy – podsumowuje, zakładając na głowę kaptur bluzy, którą założyła pod kurtkę.
Uśmiecha się lekko, widząc, że czarnowłosy posłuchał jej prośby. Musi się pilnować, żeby nie parsknąć śmiechem, ale widocznie zmiana jego tradycyjnej asgardzkie szaty na czarny płaszcz i zielony szal, za którym Elen nie przepada, jest wystarczającą odpowiedzią na jej zrób coś. Jakby swoim nowym strojem wcale nie rzucał się jeszcze bardziej w oczy, ale co może poradzić, widocznie ona i Loki zupełnie inaczej pojmują pojęcie bycia incognito.
Lekki stres zagnieżdża się w dole jej brzucha, gdy zdaje sobie sprawę, że dwójka ludzi wsiadających do metra z długim łomem musi budzić niemałe podejrzenia. To tylko cztery stacje. Co się może stać? Świat raczej nie postanowi nagle się zawalić.
– Powinienem oddać Ci to wcześniej. – Loki podejmuje niespodziewanie i wyciąga w kierunku dziewczyny dłoń, w której znajduje się pamiętny wisiorek, który miał ją chronić.
Obraca przedmiot kilka razy w palcach. Przygryza wargę, przyglądając się czarnemu kamykowi z kawałkami niebieskiego topazu i wyżłobionymi runami ochronnymi. Gdyby miała go cały czas, nie doszłoby do tej sytuacji, ale musiała dać się omotać wewnętrznemu urokowi Lokiego.
– Zatrzymaj go. – Zwraca mu naszyjnik. – Mnie się już na nic nie przyda, za to tobie, kto wie?
Loki nie ma serca, żeby zaprzeczać, a tym bardziej spierać się odnośnie naszyjnika, który poniekąd jest pamiątką jego decyzji oraz jej poszukiwań. Może i w ciągu tego krótkiego czasu, jaki ze sobą spędzili, częściej się kłócili, niż rozmawiali, ale taka jest kolej rzeczy. Natura Lokiego nie pozwala mu okazywać emocji w prostolinijny sposób. Nawet, teraz gdy zerka na postać trzymającą się stalowej rurki, aby uniknąć zachwiania przy nagłym hamowaniu, prowadzi wewnętrzną batalię, której nie potrafi rozstrzygnąć.
Czy on wielki Loki, syn Laufeya, książę Asgardu, kłamca, psotnik i uzurpator najzwyczajniej w świecie się przywiązał?
– Dlaczego nigdy nie powiedziałaś, że mnie nienawidzisz za zabicie Malkina? – Nawet nie zdąża się ugryźć w język, żeby powstrzymać pytanie, które nurtuje go już od jakiegos czasu.
– A czy to wróciłoby mu życie? – pytanie zostaje pozostawione bez odpowiedzi.
Nie musi nic mówić. Nie ma nic mówić. Eleonora przez przypadek wprawia go w lekką zadumę, która zostaje zatrzymana przez nią samą, gdy przez przypadek wpada na niego, przy nagłym szarpnięciu wagonem.
Niezręczny ruch dłonią odgarniający białe włosy, a pokazujący obrosłą w żółtą skorupę szyję ma tylko ukryć pojawiający się rumieniec, który przynosi ze sobą wspomnienie nocną potrzebę bliskości.
Wychodzą z wnętrza stalowej puszki, którą w myślach Loki zdąża przechrzcić, nazywając potworem. Po schodach kierują się na powierzchnię, gdzie czeka ich kilkuminutowy spacer w docelowe miejsce. Greenwich jest lokalizacją, gdzie można najbardziej odczuć wpływ konwergencji na planetę. W końcu przejście może się znajdować jedynie w miejscu zerowym.
– Powiedz, że ty też widzisz tego stwora z dwoma głowami – szepcze, odwracając wzrok od istoty grzebiącej w zaruściałym śmietniku, bo tym razem odnosi silne wrażenie, że to nie jest kolejny wybryk podświadomości
– To jeden z vanaheimskich úlfarów, które są potulne jak sauðfény – stwierdza dumny. – Nie musisz się ich bać. bo prędzej dałyby się zabić niż próbowały się bronić.
Jeden z tych dziwnych stworów jest świadectwem tego, że portale właśnie się otwarły w przeróżnych miejscach na całym świecie. Umożliwiając przejście między światami i zagłębienie się w ich magię.
Niespodziewanie Loki wpada na nieco niższą od siebie kobietę, która nagle się zatrzymuje.
– Przyjrzyj się. – Wskazuje na ziemię, gdzie znajduje się wejście do studzienki kanałowej. Musi być zapobiegliwa przed kolejnym ewentualnym wybuchem, którego nie chce.
Loki pochyla się, nie rozumiejąc dziwnego podekscytowania Elen. Przecież to tylko zwykły właz, który nie ma w sobie za grosz niczego, co mogłoby być ciekawe. No może oprócz symbolu Statku Dusz, który dla wielu jest utożsamiany ze skandynawską wiarą w wejście w zaświaty.
– Znalazłam to jakiś czas temu i to zdecydowanie nie jest przypadek. – Wyjaśnia widząc wahanie w oczach bożka. – Pytałeś się, po co mi łom, więc teraz możesz go użyć, żeby odwalić nam wejście.
– To skaza na honorze, żeby członek rodziny królewskiej musiał posługiwać się tak prymitywnym narzędziem. – Mimo swojego uszczypliwego komentarza bierze przedmiot w ręce, by chwilę później usłyszeć brzdęk metalu i głuchy odgłos upadającego na asfalt włazu. – Panie przodem – mówi wyraźnie zadowolony z siebie.
Rozbawiona przewraca oczami, wślizgując się do dziury w drodze.
– Tchórzysz. – Łapie się drabinki patrząc na dziwnie uśmiechniętego psotnika.
– Niezależnie od sytuacji następca tronu powinien wyróżniać się wysoką kulturą. – Mruga do niej. Czyżby powinna takie zachowanie interpretować jako szaleństwo?
Eleonora zdaje sobie sprawę, że smród panujący w podziemiu kanalizacyjnym będzie powodował odruch wymiotny. Odór panujący pod powierzchnią przyprawia nietuzinkowych przybyszy o dodatkowe łzawienie oczu. Unoszące się w powietrzu opary rozkładających się fekaliów tylko potęgują uczucie wstrętu. Wspomnienie zbroi Thora po kolejnym wycieńczającym treningu, zdaje się pachnieć perfumami matki, które sprowadzano z dalekiego Alfheimu.
W całkowitej ciemności postępują kilka kroków naprzód, uważając, aby nie wpaść do płynącej brei odchodów. Strach pomyśleć gdzie mogliby wylądować. Szuranie małych pazurów o rury pociągnięte pod sufitem wywołują u Elen drgnięcie oraz dreszcz przechodzący po plecach. Przez nieuwagę Loki następuje na obślizgły ogon wielkie szczura, którego pisk roznosi się nieprzyjemnym echem po kanale. Zwierzę łypie na nich wrogim spojrzeniem, obiecując zemstę swoich pobratymców.
Nie wiedzą, dokąd idą, a tym bardziej, w którą odnogę odstraszającego korytarza powinni skręcić. Słyszą hałas budzącego się nad nimi miasta, który w tych warunkach przypomina złowrogie pomruki istoty strzegącej tego miejsca.
Elen sztywnieje nagle łapiąc się za klatkę piersiową. Jej towarzysz dopiero po chwili orientuje się, że coś jest nie tak. Tworzy płomyk niebieskiego światła, żeby móc przyjrzeć się jej twarzy. Zbadać oczy, których źrenice podejrzanie się rozszerzają. Jest blada. Wpatruje się w jeden punkt, a na czoło czarnowłosego występują kropelki potu spowodowane bynajmniej nie przez panującą temperaturę.
– Mogę złapać cię za rękę? – pyta niespodziewanie, zerkając na niego z przestrachem.
Ma się jeszcze upewnić, czy ona napewno wie, dokąd mają zmierzać, ale nie zdąża. Sama ciągnie go w ścienną wyrwę tworzącą kolejny korytarz. Tylko wprawne oko mogło by dostrzec wskazówkę wyrytą u szczytu wejścia. Nie puszcza jego dłoni, mimo nagłego spadu stropu, przez co oboje muszą poruszać się pochyleni.
Tak naprawdę Eleonora nie wie gdzie dokąd zmierza. To owoc ciągnie ją do siebie za ostatni sznurek duszy, który ma mu oddać. Wskazuje drogę niczym nić Ariadny Tezeuszowi. Wzywa do siebie cichym wołaniem i światłem, które może dostrzec tylko kobieta prowadząca bożka. Ktoś mógłby powiedzieć, że to kierowanie się na przysłowiowego czuja, ale w tym duecie jedno z nich wie więcej i tą osobą z pewnością nie jest Psotnik.
Po kilku minutach spaceru w zupełnej ciszy, której towarzyszy echo kroków i przyspieszonych oddechów trafiają na barierę. Pole siłowe, które przypomina rozciągnięty kisiel i chroni w tym szczególnym dniu tajemną przestrzeń przed oczami zwykłych śmiertelników. Białowłosa może się poczuć jak pisklę wychodzące z jaja, z tą różnicą, że jej oszczędzono twardej skorupy jako kolejnej przeszkody.
To, co ujrzeli, nie mogło się śnić nawet Lokiemu. Ogromna przestrzeń zatopiona w całkowitej ciemności pośrodku, której unosi się skalna wyspa. Ostoja dusz, której brama lśni, odbijając światło pochodni ustawionych przed tysiącami lat. Wieczny ogień w asgardzkiej krypcie nie może się równać z płomieniem pochodni zawieszonych gdzieś w oddali. On, jak i wszystko, co tworzy wszechświat, pochodzi z tego miejsca. Pustki, którą dzielili się Chaos i Ład.
– Co teraz? – pyta cicho, spoglądając w przepaść bez dna. Nie ma sensu rzucać kamieniem.
– Nie wiem. Nigdzie nie było instrukcji, co powinno się zrobić – odpowiada, rozglądając się po wysokim urwisku, na którym stoją. – Gdyby wierzyć wszystkim bajkom i istniejącym schematom, gdzieś tutaj powinien stać anioł strzegący wejścia do Edenu, a najlepiej ktoś, kto mógłby powiedzieć jak się tam przedostać.
– Rozumiem, że to są tylko twoje domysły, a w żadnej z ksiąg nie było o tym nawet najmniejszej wzmianki. – Bezradne wzruszenie ramion powoduje tylko frustrację, którą pragnie ukryć pod płaszczem spokoju.
Tylko jak, skoro nic nie układa się po jego myśli? Wiecznie pojawiające się przeciwności losu, postanawiają go odwiedzić w miejscu, gdzie istnienie ma swój początek.
Podmuch wiatru mogący być również oddechem pierwszych otula ich sylwetki, powodując przyjemny chłód.
– Prosiłeś o przewoźnika, Loki – mówi, wpatrując się w postać tuż za nim. – Dostałeś swojego Charona.
Bezkształtny Duch Śmierci stoi w skandynawskiej łodzi niewielkich rozmiarów. Wpatruje się w przybyszy w zaświatach, którymi się opiekuje. Nie co dzień miewa gości, od kiedy Aesk i Embla stłukli Owoc, aby następnie przybrać imię Adama i Ewy, nikt nie bywa w tych stronach. Nie mówi do nich słowami ani myślami. Przemawia nagłą ciszą, której intencji Loki nie słyszy. Wielki bożek, za jakiego się uważa w obliczu opiekuna dusz, jest nikim.
Razem z Elen gramoli się do łodzi zdolnej płynąć po pustce. Choć otacza go złudne wrażenie dźwięku fal, to jedyne co może usłyszeć to zgrzyt drewnianego mechanizmu wiosła. Smok rzeźbiony w rufie przecina ciemność. Znika skalne wzniesienie, na którym jeszcze przed chwilą stali. Dopiero teraz znajdują się w tym słynnym nigdzie, które wszechświat tak skrzętnie ukrywa nawet w dniu, kiedy staje się jednością.
Ma wrażenie, że Eleonora wymyka się jego spojrzeniu. Znika jak zjawa rażona światłem słonecznym. Skulona w rufie łodzi przypomina właśnie jedną z wielu dusz, które przewoźnik ma okazję eskortować w swojej wiecznej posłudze. Każda z nich trafia do Edenu, zostając w nim na zawsze. Żadna nie jest duszą zmarłego.
Jedynie Loki siedzi niemrawy. W końcu jest obcym w Nicości, która zdaje się go przytłaczać. Przeraża, jak potwory spod łóżka małego dziecka i tylko tego brakuje, żeby gdzieś w oddali pojawił się olbrzymi handerak, przed którym strach tak skrzętnie ukrywa.
W końcu wychodzą z tego niewielkiego statku, gdy tylko uderza o brzeg zawieszonej wyspy. Znika tak samo nagle, jak się pojawia, a Przewoźnika znowu czekają tysiące lat bierności mogące spełznąć na niczym.
– Dam sobie radę – mamrocze, próbując wstać z klęczek. Dopiero teraz czuje jak słaba jest. Taka pozbawiona energii, życia. Gdyby choć na chwilę mogła się zdrzemnąć, aby odzyskać siły.
– Nie wydaje mi się. – Najpierw próbuje pomóc jej wstać, ale widzi te obrosłe w szlachetny kamień dłonie. Już nie pomoże nawet zaklęcie, a jedyne co może zrobić to wziąć ją na ręce.
Wysoka brama ustępuje niewidzialnej sile i z potężnym zgrzytem umożliwia wejście do wnętrza, które strzeże. Kamienne schody prowadzą do miejsca otoczonego mistyczną tajemnicą. Płomień wybucha u jego stóp. Dopiero po chwili rusza szaleńczym biegiem, korytem tworzącym ścieżkę prowadzącą do serca ogrodu.
Takiego bogactwa nie można znaleźć nawet w Asgardzie. Wysadzane złotem ścieżki wiją się wokół drzew, opadają razem z pagórkami i giną gdzieś na niezbadanym horyzoncie. Ciepło szlachetnych roślin rozgania mrok czarnego, jak smoła nieboskłonu. To miejsce jest niezwykłe. Wciąż otoczone opieką pradawnych bóstw, które odeszły w zapomnienie.
Mimo całego piękna, blasku i wspaniałości jakie otaczają dwójkę przybyłych, w tych wszystkich drzewach, kwiatach oraz krzewach czai się tajemnica. Obawa ściskająca serce, wywracająca żołądek do góry nogami.
Lśniące jadeitowe drzewa z rubinowymi owocami gną się wszystkie jak jedna armia w tę samą stronę. Ale to nie są drzewa ukazujące swą moc w pojedynkach z wiatrem. To są figury. Zaklęte dusze, które pragną choć przez moment zasmakować Jabłka. Kwiaty tak liczne tworzące w oddali świetliste morze nie mają w sobie za grosz piękna prócz tego tanzanitowego, diamentowego, czy też ametystowego. Niebieski kwarc tworzy zastygłe rzeki przecinające to miejsce. Ptactwo zawieszone w powietrzu jest tylko kolejnym topazem, którego każdy pragnie pochwycić w dłonie.
To miejsce, na pierwszy rzut oka piękne, jest przekleństwem. Nauczką dla egoistów. Dokładnie takich jak on z tą różnicą, że to Loki niesie w swoich ramionach cytrynowego słowika.
– Wiesz, że twoja matka wiedziała, że wtedy kłamałeś? – szepcze w gorączce, z trudem przełyka ślinę. –Twoje słowa niesione dumą bolały, ale wciąż pozostawała myśl o twoim zamiłowaniu do kłamstwa – mówi w rozdzierającym jej duszę amoku, ale Loki nie chce tego słuchać. Nie teraz kiedy są tak blisko.
On jest tak blisko.
Na kamiennym piedestale pod konarami kamiennej wierzby jaśnieje kryształ. Grzech ludzi. Owoc poznania dobra i zła, ostatnie jabłko bogini Idunn, która zapomniała zamknąć swój ogród. Jabłko, którym wąż skusił kobietę. Walczyły o nie trzy greckie boginie, nad których pięknem miał rozsądzić Parys. Ono spadło na głowę pewnemu uczonemu, pojawiło się w insygniach władzy królewskiej i nawet jeśli o nim zapomniano, to wciąż istnieje pozostając niezauważonym.
Owoc Asgardu. Zapomniane przekleństwo, które wciąż o sobie przypomina.
– Wiesz, że ona wybaczyła ci wszystkie kłamstwa Loki? – mówi tracąc siły.
Patrzy jak postać bożka w zielonej szacie zbliża się po swój tryumf. Nie ma siły, żeby ujść dalej. Ona się poddaje gdy tylko odstawia ją na kamienne stopnie prowadzące do drzewa. Przykłada policzek do zimnej posadzki obserwując, jak cytryn w zawrotnym tempie pokrywa jej ciało. Stopy przestaje czuć dwa mrugnięcia potem. Nie potrafi unieść dłoni, a oddech przypomina powarkiwania dzikiego zwierza..
– Ja ci wybaczyłam – szepcze jeszcze zanim ostatnia łza, razem z nią zostaje zaklęta w posąg.
Loki nie ogląda się za siebie. Wpatrzony w lśniący przedmiot postępuje wciąż naprzód. Na nowo budzi się w nim mrok natury syna Laufeya. Widzi władzę, gdy gałązki rozstępują się przed nim wpuszczając do świętego miejsca. Widzi upadek Odyna, gdy zatrzymuje się przed swoją nagrodą. Widzi siebie zasiadającego na tronie i tłum ludzi go czczący, gdy opuszki palców muskają porowatą powierzchnię żółtego kryształu, który rozbłyska oślepiająco jasnym światłem.
Przepada ponownie w swojej żądzy.
I nie słyszy tych kilku słów wypowiedzianych przez duszę, która w pewien sposób go miłuje, którą porzucił dla władzy.
Oc ohem octe vis Asgard.*
☸
*zaklęcie, które zostało zapożyczone z filmu John Carter. Tam jest najlepiej wytłumaczone jak działa.
Został ostatni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro