Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ᴠ. ᴊᴇᴅɴᴏ ᴢᴀʙɪᴊᴀ ᴅʀᴜɢɪᴇ

Szafa chyba od zawsze jest miejscem, w którym mieszkają dziecięce potwory i lęki, które zawsze pojawiają się w bezsenną noc. O dziwo konstrukcja wykonana ze sklejki jak do tej pory jeszcze nie wypuściła ze swego wnętrza żadnego z koszmarów, to jednak tej nocy ugina pod siłą plastikowych pudeł, które najpierw forsują drzwi, a później wysypują swoją zawartość na podłogę. 

Tym razem to nie koszmary wybudzają Elen ze snu. Niewielkie kulki, które od dawna obiecuje sobie w końcu wyrzucić, rozsypują się po całej podłodze, tworząc niebezpieczny tor przeszkód. 

Myśli, że znowu śpi. Za oknem panowała nocna ciemność, więc i ona jak każda inna osoba musi jej się poddać, by zasnąć. 

Eleonora Lavrock nigdy nie była jak inne osoby. 
Eleonora Lavrock ma zniknąć, ze wszystkich fotografii. 
Eleonora Lavrock jest osobą, o której wszyscy zapomną. 
Eleonora Lavrock jest słowikiem powoli zmienianym w Cytryn. 

Chwilę zajmuje jej zanim uwalnia się z uporczywego kokonu, który co noc oblepia jej ciało. Kawałki pokruszonego kryształu lądują na pościeli oraz podłodze. Nawet przechodzi jej przez myśl, że staje się figurką zaklętą w drogocenny kamień. Kolekcjonerzy z pewnością przerobiliby ją na serię pierścionków zaręczynowych albo sprzedali na giełdzie minerałów za niebotyczne pieniądze. 

W ten sposób mija każdy świt kobiety. Budzi się o tej samej godzinie, a później walczy z samą sobą, aby nie dać się zwariować, ale jak co rano nadchodzi również ten moment, kiedy może wyrwać się z łóżka w nadziei, że jej kończyny nagle nie skostnieją pod wpływem pojawiającego się żółtawego nalotu. 

Wkłada dłoń pod obszerną koszulkę, w której zwykła sypiać. Przesuwa palcami po wyjątkowo twardym i chropowatym ciele. Nawet nie próbuje tego z siebie zdrapać, bo za bardzo boi się bólu, który rozsadzi jej głowę, gdy tylko choć odrobinę podważy to, co przyrosło do brzucha jak druga skóra.

W końcu się podnosi, stopami zgarniając kulki w kilka strategicznych kopczyków. Później je posprząta. Przynajmniej tę obietnicę może spełnić. Narzuca na siebie rozciągnięty sweter, którego faktura ma imitować ciepłą wełnę w fantazyjnym splocie. 

W salonie nie zastaje nikogo oprócz siebie i własnego oddechu. Czyli oszalała. To było pewne, że w końcu zwariuje. 

Wzdycha, omiatając zrezygnowana te kilka stosów książek ustawionych pod oknem, w taki sposób aby w miarę nie przeszkadzały w codziennym życiu. Zbyt długo się wzbraniała przed ich schowaniem, czy chociaż uporządkowaniem. Nie chce tego robić. Nie chce zamykać w tych kartonowych pudłach pewnego rozdziału, który pewnie zostanie uznany za zakończony. Po części wbrew sobie sięga do schowka po kartony, w które się zaopatrzyła już przy przeprowadzce. Mija kilka minut, zanim przyklęka przy pierwszym zbiorze, a równo ułożone grzbiety starych książek powoli zapełniają pustą przestrzeń pudeł. 

Dziwnym trafem jest sama. Cieszy ją to. Nie musi z nikim rozmawiać. Może w spokoju wsłuchać się w swoje myśli, które po raz kolejny postanawiają jej przypomnieć, jak wiele złych decyzji zdążyła podjąć w swoim życiu. 

Nadzieja, że gdy późnym wieczorem wróci do domu, nieobecność bożka, który w pewien sposób, udowodnił brunetce, że jeszcze nie zwariowała, była tylko chwilowa. Widocznie nawet ta złudna i trywialna myśl okazuje się być kłamstwem. 

Elen potrafi zaprzeczyć każdej osobie. Zanegować każde wypowiedziane słowo przez towarzysza dyskusji, który w jej oczach nie potrafi dostrzec zmęczenia prawdą. 

Przeczy samej sobie. Za każdym razem, gdy powtarza, że to nie jej wina, że znajduje się w takim, a nie innym miejscu. Wmawia sobie, a w szczególności blondwłosej Cecilii, że nienawidzi Lokiego, który ją zmanipulował. Przynajmniej chce wierzyć, że jeśli częściej będzie to sobie powtarzać, to w końcu te słowa staną się prawdą, a później przychodzi obłęd i czwarta myśl, która przeraża ją każdego wieczora, gdy zostaje sama. 

Przecież to wszystko może być tylko snem, zaledwie urojeniem, które wykrzywia jej chore postrzeganie rzeczywistości. Zatraca tę znaną wszystkim umiejętność rozpoznania rzeczywistości. Czuje się jak ktoś, po silnych lekach ogłupiających, a może to ten czas, żeby zdiagnozować schizofrenię? Tylko jak z niej korzystać, gdy jednego dnia powiew wiatru porywa bożka, a kolejnego włosy same bieleją?

– Po co to robisz? – Pytanie przedziera przestrzeń równie niespodziewanie, jak jego nagła obecność. 

– Nie są mi już potrzebne – wzdycha – szkoda, żeby nieużywane zaśniedziały. 

Zakleja taśmą kolejny karton, a bożek przygląda się rozwieszonej na ścianie mapie z przypiętymi do niej kilkoma notatkami. Co jakiś czas zerka na klęczącą postać dziewczyny i zastanawia się, czy powinien w jakikolwiek sposób przerwać panującą ciszę. 

Wywołanie kolejnej sprzeczki jest wysoce prawdopodobne, a tego raczej nie może sobie odpuścić, dopóki nie dokopie się prawdy. 

– Wczoraj mówiłaś, że jestem ci potrzebny. – Dostrzega to milisekundowe zawahanie się w ruchu Elen. – Co się przez ten czas zmieniło?

– Kłamałam – odpowiada bez ogródek, wciąż nie podnosząc na niego oczu. – Chyba wiesz po co się kłamie. Gdybym powiedziała Cecilii co innego, teraz pewnie byś ze mną nie rozmawiał. 

– W takim razie, po co mnie kryłaś? – wstaje, odwracając się do niego. 

Uśmiecha się lekko, szukając odpowiedniej wymówki, ale jedyne co robi, to bezwiednie porusza ramionami. Nie wie, dlaczego kłamała. Pewnie najrozsądniejszym argumentem jest fakt, że jej blondwłosa przyjaciółka posiada już własną rodzinę i nie ma sensu jeszcze bardziej mieszać kobiety w szemrane sprawy brunetki, które bardzo mocno naginają prawa metafizyczne. 

Kładzie kartony jeden na drugim, by w tej konstrukcji zajmowały jak najmniej miejsca. 

Niezręczność, panująca między nimi, dla obojga jest niezwykle przytłaczająca. Ich obcowanie ze sobą jest jak stąpanie po cienkim lodzie. Nikt nie wie, w którym momencie to drugie pęknie i wybuchnie. Widocznie dlatego Eleonora nie podejmuje dłuższej rozmowy w obawie o prawdopodobny uszczerbek na zdrowiu. 

– Odłóż to. – Wypowiedziane twardo słowa brzmią jak rozkaz. Akurat musiała zapomnieć o swoim czarnym notatniku, którego zawartość nie jest przeznaczona dla osób postronnych, pozostawiając go na wierzchu. 

– W przeciwieństwie do ciebie ten przedmiot nie próbuje ukryć prawdy – podsumowuje Loki na swój kąśliwy sposób. 

– Powiedziała najbardziej prawdomówna osoba tej części wszechświata. – Nieco bardziej nerwowo skubie skórkę paznokcia. 

Zna ten notes na pamięć i po ilości przerzuconych przez psotnika stron może stwierdzić, że najciekawsze rewelacje dopiero znajdują się przed nim. 

– Loki odłóż to, proszę. – Jest zaskoczona jak bardzo desperacko brzmi. Zbliża się do niego powoli, żeby w odpowiedniej chwili wyrwać mu z rąk drogocenny dla niej przedmiot. 

– Po co? Przecież sama stwierdziłaś, że żaden z tych przedmiotów nie jest ci potrzebny. – Lekceważy jej zachowanie, ale przecież o to mu chodzi. We krwi ma podstęp, który umożliwia mu zdobywanie informacji. 

Manipulacja jest jedną z wielu jego kochanek. 

Przerzuca kolejne zapisane kartki, aż w końcu zatrzymuje się na dość pokracznych i bardzo poglądowych rysunkach. Staje w miejscu, przerywając swój kontemplacyjny spacer po salonie. Rozumie tylko część słów. 

– Zanim wczoraj zniknęłaś, powiedziałaś coś dziwnego. – Nie patrzy na nią, ale to nie zmienia faktu, że czeka ich jedna z trudniejszych rozmów i prawdopodobnie ostatnia.

Elen siada na brudno niebieskiej kanapie okrytej musztardowym kocem w zgrabne trójkąty. Opiera się ciężko o oparcie. Znowu jest jej nieprzyjemnie ciepło.

– Że ogród Idunn istnieje i jest dokładnie tym samym co Eden – mówi cicho. — Te trzy i pół roku temu chciałeś, żebym znalazła dla ciebie broń, której nie oprze się nawet Odyn. 

– Tylko wspaniałomyślnie postanowiłaś mnie uświadomić, że to wcale nie jest broń, tylko jakiś owoc. – Zerka na nią i dopiero teraz dostrzega kryjące się w jej oczach zmęczenie, które prowadzi ją w kolejną skrajności. 

Eleonora wzdycha, przewracając oczami.

– Gwoli ścisłości, Loki, ten owoc to Jabłko Asgardu. Początkowo myślałam, że to autentyczne oko Odyna, a jednak to coś jest jak lampa Alladyna z jednym życzeniem. – Widzi spojrzenie pełne zamieszania, gdy wspomina bajkowy przedmiot, kórym teraz by nie pogardziła. Nie ma czasu dłużej tego tłumaczyć. – Złota rybka? – To porównanie również okazuje się niewypałem. – Inaczej. Jest paradoksem wykorzystującym naiwność każdej istoty. To Jabłko jest swego rodzaju pułapka dla tych, którzy chcą je odnaleźć. Bo musisz wiedzieć, że jeśli chcesz zyskać bogactwo, władzę czy też złudną chwałę trzeba najpierw...

– Oddać co jest cenniejsze. – Kończy za nią, parafrazując słowa przeczytanej wskazówki. – Co było zapłatą? – Mruży oczy. – Rozumiem, że nie życie, skoro wciąż ze mną rozmawiasz. 

– Zapłata wciąż jest życie, tylko pośrednio. Najpierw oddajesz duszę. Dostajesz czterdzieści dwa miesiące na znalezienie miejsca, które na początku zostało stworzone, a później wykorzystujesz to jedno życzenie, żeby odkupić życie, ale w tych okolicznościach – rozkłada ręce – nie ma co liczyć na taki obrót sprawy. 

Jej słowa niczym nóż ranią jego wewnętrzne ja. Przecież skoro Loki ponownie pojawia się w życiu kobiety, musi mu chodzić o władzę. Jemu tylko na tym może zależeć, a Elen znowu okazuje się kluczem do łatwiejszego jej zdobycia. 

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby powiedzieć o nadchodzącym dniu, któremu, jak na ironię, patronuje jego matka, a ona zna go pod zupełnie inną nazwą. Z tą różnicą, ,że ten piątek będzie jej ostatnim. W dość dużym skrócie opowiada o konwergencji, która o świcie ma wskazać drogę do ogrodu Eden, w którym czeka skarb wszechświata. Ukryty na początku. Pierwsi ludzie mieli do niego dostęp. Przez jednych byli nazywani Adamem i Ewą, przez drugich Askiem i Emblą, którzy byli uosobieniem jesionu oraz wiązu. Pierwszymi, którzy się sprzeciwili. Ostatnimi, którzy rozmawiali z bogami, cóż za zabawna ironia. 

Mówi o tym, że jej białe włosy odmierzają czas, jaki pozostał. Jak wiele duszy zdążyła już oddać. Wspomina wizje, w których widziała świat trawiony przez mrok, przyszłość boga, jego śmierć i chwałę. 

Mówi o słowniku pochodzącym z Midgardu, który ma zaprowadzić do ogrodu, wskazując odpowiednią drogę. Waha się, czy wspomnieć o złej mocy cytrynu, który jak pasożyt czyha na życie drobnego ptaszka. Nie ma sensu niczego zatajać, bo przecież runy już raz do niej przemówiły, a ich zapisane słowa czytał Loki. 

By midgardzki słowik, 

Zwierzę wykorzystane

Nad którego losem Cytryn zaważy, 

Mógł przejść ze świata w miejscu zerowym. 

Wcale nie chodzi o ćwierkającego ptaszka w koronach drzew. Przepowiednie i wskazówki zawsze pragną krwi. Nawet jeśli o niej nie wspominają. 

W moim kraju pani nazwisko nazywa ptaszka, który swoimi trelami góruje nad całą leśną społecznością. 

Powoli podwija rękaw swetra, ukazując ramię pokryte lśniącą w świetle dnia skorupą. A Loki nie wierzy w to, co widzi. Klucz ma tuż przed sobą. Chce dotknąć palcami niespotykanej nigdzie faktury. Sprawdzić, czy to na pewno nie zwidy, bo w dworskich encyklopediach nigdy nie znalazł słów poświadczających o tym, że ludzi pokrywa cienka warstwa kamieni szlachetnych. 

– Nie dam ci się dotknąć, żebyś mógł stosować na mnie jakieś zaklęcia. – wykręca rękę, by móc się wyswobodzić z jego uścisku. 

– Kwestionujesz moje zdolności? 

– Tak – wytyka, dźgając go w klatkę piersiową. Mruży oczy. — Powiedz. Nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego wtedy w Stonehenge straciłeś nade mną kontrolę? 

– Chodzi ci o to miejsce z przewróconymi kamieniami? 

Nie potrzebuje więcej jego wykrętnych tłumaczeń. Czemu ma się dziwić? Przecież rozmawia z jedną z najbardziej zapatrzonych w siebie istot we wszechświecie. 

– Nie wierzę. – Kręci głową. – Tak po prostu zapomniałeś o swojej porażce, nie wyciągając z niej wsniosku. 

– Twoja nagła zmiana humoru i nastawienia wobec mnie jest podyktowana jakimś konkretnym czynnikiem? – Odkłada jej notes na stół i stara się utrzymać między nimi bezpieczną odległość. – Czy kolejny raz próbujesz na mnie zrzucić winę za stan, w jakim się teraz znajdujesz? 

– Na ciebie łatwiej jest zrzucić winę. Nowy Meksyk, ja, rzeź w Stuttgardzie i Nowym Jorku. To chyba twoje największe życiowe osiągnięcia, co?

– Nikt ci nie kazał schodzić do tej jaskini – mówi, zachowując spokój, gdy Elen rozsadza wewnętrzna chęć rozwalenia arbuza. – Z tego, co kojarzę, byłaś wolna od moich wpływów. 

– Jakbym tą szafką dostała znacznie mocniej pewnie bym była wolna – mamrocze pod nosem. Żeby tylko znowu nie dostała szczękościsku. – Thanos już się odezwał po swoje? Jak twoje sumienie, gdy o śmierci matki dowiedziałeś się od strażnika?

Elen słyszała, że niektóre pytania mogą spowodować u człowieka nagłe osiwienie. U boga jest to z grubsza niemożliwe. Paleta emocji, jakie przebiegają po twarzy niedoszłego władcy Asgardu zatrzymuje się na zdezorientowaniu.

– Skąd ty… – Jak dotąd nie znalazł się w sytuacji, w której ktoś zna jego ruchy. Nawet przed wpływem Czarnego Zakonu udało mu się uciec, a tu proszę. Powoli niszczy go mrówka pochodząca z Ziemi. 

– Jakbyś czytał specyfikę zaklęć, które są dopiero na kolejnych stronach, to nie musiałbyś pytać – wypala, nie zważając na słowa. 

– Widocznie nie tylko ja pomijam ważne treści zaklęć, skoro stoi przede mną osoba pozbawiona duszy na własne życzenie. – Nie zaszkodzi rozegrać dodatkowej partii flytingu. Zawsze to dodatkowa rozrywka w jego wiecznym życiu. 

– Nie dziwię, że tylko matka darzyła cię sympatią. – Upadły bóg zaciska wargi w cienką kreskę, co Elen postanawia wykorzystać. – Czasem się zastanawiam, jakim cudem Odyn nie zabił cię już jako dziecko.

– Właśnie żałuję, że wtedy u twojego profesora nie zabiłem ciebie zamiast niego. Nie musiałbym teraz słuchać nadętej kobiety, która uważa, że pozjadała wszystkie rozumy – stwierdza beznamiętnie.

– Egoista, którego duma najpierw zniszczyła Bifrost, a później zabiła jedyną bliską mu osobę. Gratuluję kretynizmu, który na pewno nie zmieściłby się w tym mieszkaniu – wyrzuca z siebie, z trudem łapiąc oddech. Z każdą godziną przychodzi jej to coraz trudniej. 

Ta sprzeczka mogłaby trwać wieczność, ale żadne z nich jej nie ma. W końcu któreś musi się zagalopować i chlapnąć w szale krzyków oraz przypadkowo wymienionych zdań kilka słów za dużo. Szkoda, że ta rola za każdym razem przypada Lokiemu. 

– Jesteś hipokrytką, jeśli liczysz, że ktokolwiek będzie Ci współczuł twojej sytuacji. Liczysz na zrozumienie? Na ratunek? – Zaciska pięści, które są  tylko złudnym hamulcem gniewu. – Jak wiele zajmie ci czasu, żeby zrozumieć, że wciąż jesteś marionetką. Myślisz, że kontrolujesz sytuację? Ale tak naprawdę jednym pstryknięciem palca mógłbym się ciebie pozbyć. 

– Zrób to – odpowiada twardo. – Niczego bardziej nie pragnę.

Utrzymujące się napięcie można by kroić nożem, ale żadne nie zamierza ustąpić. Jedynym rozwiązaniem jest rezygnacja, ale Loki jest zbyt dumny, żeby się wycofać. On walczy do końca. W przeciwieństwie do Elen, która zabiera karton z książkami i kilka potrzebnych rzeczy, w tym klucze. 

– Tak myślałam.

Trzaśnięcie drzwiami wybudza go z tego szoku. Znowu zostaje sam na sam ze swoimi myślami, które krzyczą: „Ty głupcze!”. 

Chce uciec sprzed ciemnych drzwi, gdy trzy razy puka w ich powierzchnię. Pewnie wina za ten nieśmieszny żart spadłaby na tutejszych młodych chuliganów, którzy wywijają ten stary jak świat żart większości mieszkańcom. Jest jeszcze jeden szczegół, który różni Elen od młodocianych rozbójników. Zawsze zapomina, że mogłaby użyć dzwonka, który nie bez przyczyny został zamontowany w ścianie obok. 

Szczęk zamka, niewyraźny ruch klamki i krzyk upominający małą dziewczynkę. 

– W czym mogę pomóc? – promienny uśmiech rozświetla twarz potarganej blondynki. Spogląda na zmieszaną Elen, czekając na jakąkolwiek reakcje. – Wszystko z Panią w porządku? 

Panią. Czyli już zdążyła zapomnieć jak poprzedniego dnia, wpadła do mieszkania Eleonory, zwracając się do niej zdrobniale. Czyli przyszedł na nią czas; przyszedł wraz z bokiem, który zalazł światu za skórę. Elen właśnie przestaje istnieć dla jednej z bliższych jej osób. Nawet nie chce myśleć o ojcu, który rankiem wysłał jej zdjęcie tropikalnej plaży. 

Zdaje sobie sprawę, że w końcu zostanie sama, ale była pewna, że to się stanie znacznie później. 

– Ciocia! – Dziecięcy krzyk sprowadza obie kobiety na ziemię. – Spóźniłaś się, a obiecałaś być jak się już obudzę, a wstałam dawno. 

Dziewczynka nie czekając na żadną reakcję ze strony kobiet, wtula się w nogi ciotki. Zdezorientowana Cecilia marszczy brwi, nie ruszając się z miejsca. Przenosi wzrok z dziecka na białowłosą kobietę, która nie wie czy powinna wziąć w ramiona kilkulatkę. Dopiero po chwili coś się zmienia w spojrzeniu blondynki, zupełnie jakby jakaś zasłona opadła.

– Chloe, tak się nie wita z ciocią. – Gani córkę. – Cieszę się, że ten oszołom jeszcze cię nie zabił. 

Wpuszcza przyjaciółkę do swojego królestwa, a komentarz Cecilii nie obywa się bez niewygodnego pytania dziewczynki:

– Mamo, a kto to oszołom?

– To taka osoba, która zaczyna się wygłupiać i wygląda wtedy jak klaun.

– Jak tata? – widząc wściekły wzrok blondynki, Elen szepcze niewyraźnie, co ma znaczyć tyle, co prawie.

Przechodząc do otwartej kuchni, ukradkiem zerka na ślubne zdjęcie przyjaciółki, na którym powoli jedna z druhen zaczyna blednąć. Wtedy jeszcze nie było widać żadnego białego pasemka we włosach, którą Eleonora na początku postanowiła zlekceważyć. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że nie będzie dane jej zdjąć z siebie klątwy.

– Podburzasz mi dziecko. Mam nadzieję, że nie kupiłaś po drodze żadnych ciastek ani czekolad – mówi w miarę cicho, aby nie usłyszała ich dziewczynka, która biegnie do pokoiku po swoją budowlę z klocków. – Jej ataki cukrowe coraz bardziej zaczynają mnie przerażać.

– Nie, ale – przerywa na moment, drapiąc się po głowie – królika chyba przygarniecie, nie? 

– Nie wierzę w ciebie i twoje możliwości. A żeby tego było mało czasem nawet odnoszę wrażenie, że ty i Greg to jedna osoba. – oburzona nieco mocniej stawia kubek na blacie. – Czy ty to możesz zrozumieć, że ściął swoje dredy?!

– Nie. 

– Tak! – Swoją reakcją nie kryje niezadowolenia podjętą przez małżonka decyzją, której nie raczył z nią przedyskutować. 

– Ale jak to Hipis bez dredów? – nieco żartobliwie ciągnie temat dalej. 

– Wciąż mylisz te subkultury – mówi, zalewając wrzątkiem kubki. – W takich chwilach mam wrażenie, że to Loki z nas wszystkich jest najbardziej normalny. 

– Ty tak serio? Jeszcze wczoraj chciałaś dzwonić do Starka, że w atmosferze pojawił się niepożądany obiekt. – sięga po ciastko maślane, które ma choć trochę osłodzić jej życie. – Co się stało, że nie próbujesz mnie od niego odizolować?

– Powiedziałaś, że jest w stanie ci pomóc, więc dlaczego miałabym to zgłaszać? – Cecilia siada naprzeciw przyjaciółki, która nieznacznie spuszcza wzrok. – No, chyba że coś się zmieniło w tej sprawie. 

–  Nie, tylko – przygryza wargę, próbując wymyślić coś na poczekaniu. – Mam wrażenie, że w dwojaki sposób rozumiemy pomoc. 

– To chyba nie problem wytłumaczyć czego oczekujesz, biorąc pod uwagę, że to ty stawiasz warunki – stwierdza z kwaśną miną. – Chyba że czekasz aż wnętrzności, któregoś z was skończą na ścianie.

Ich rozmowę przerywa Chloe wbiegając do kuchni, żeby sięgnąć po ciasteczko z talerzyka. 

– Kto ma być na ścianie? – pyta nieskrępowanie. 

– Kolega twojej cioci. – Uśmiecha się cwanie blondynka, jakby zupełnie bagatelizowała potencjalne zagrożenie. 

– Będę miała wujka? 

– Takiego prosto z bajki na białym koniu – odpiera nieco zgryźliwie, dość wymownie patrząc na Eleonorę.

– Lepiej sprawdź, Skarbie, co ci przyniosłam – wskazuje na szarą torbę, która została w przedpokoju. – Książę z bajki. Idź się lecz CC. W takim wieku takie brednie. 

Kręci zdegustowana głową, parodiując ciotkę Cecilii, którą zdążyła poznać na jej weselu. 

– Nie chcę nic mówić, ale tobie za rok też grozi trzydziestka. A taki księciunio... 

– Z tego, co pamiętam, obiecałaś mu śmierć – próbuje ostudzić niezdrowe zapędy kobiety. 

– I wciąż mu ją obiecuję. – Mruga do niej okiem. – No pokaż co ta twoja ciotka, tym razem, wymyśliła. 

Zwraca się do córki, która całkowicie pochłania uwagę przyjaciółek. Przynajmniej zajmując się tą szczerą istotką, nie muszą ukrywać tego jak bardzo brna w swoje małe kłamstwa. Szary królik z wielką kokardą przywiązaną do szyi skutecznie sprowadza rozmowę na tor, który nie zapowiada nagłego wybuchu kolejnego konfliktu.

W międzyczasie, gdy Cecilia znika Elen z widoku, na moment podkrada klucze leżące w stolikowym koszyku, żeby dopiąć do nich parę swoich. Jedne od mieszkania, drugie od boksu w piwnicy, gdzie ukryła książki, tylko dlatego, że Eleonorze się już na nic nie przydadzą. I nawet jeśli Cecilia nie będzie o niej pamiętać, dla własnego spokoju duszy, woli ubezpieczyć w ją w dość tajemną wiedzę.

Wiele razy nawiedza ją myśl, że nie dane jej jest założyć rodzinę. Gdy była mała, jak wszystkie dziewczynki marzyła o księciu na białym koniu, nie myślała o byciu matką. Tylko że teraz, bawiąc się z tą kilkuletnią dziewczynką, rozumie, jak wiele przyjdzie jej straci. Mogła wtedy nie pchać się do tej jaskini, nie spławiać Williama marnymi tłumaczeniami. 

Co by to zmieniło? Pewnie dużo, a nawet wszystko. W domu nie czekałby na nią nordycki bożek psot, który aż nadto lubuje się w podporządkowywaniu sobie społeczności. Może nie miałaby tych białych włosów i właśnie teraz nie siedziałaby na dywaniku z małą Chloe, z którą buduje kolejny domek. Byłaby inną wersją Elen. Zapewne tą nudną, uchodzącą za wzorzec obywatelskich zachowań, bo do tej pory była pewna, że taką siebie lubi.

W takim razie czy powinna podziękować Lokiemu? No może nie za wszystko, ale przynajmniej za tę część, która pozwala inaczej spojrzeć na otaczający ją świat. Jej życiowym osiągnięciem nie jest zaciągnięcie kredytu pod hipotekę. Eleonorze Lavrock udało się dokonać czegoś znacznie większego. Ona oszukała boga kłamstw.

Szkoda, że ponownie znika, gdy potrzebuje kolejnego dowodu na to, że nie zwariowała i to wszystko ma sens. Mógłby, choć w niewielkim stopniu przyczynić się do odbudowy jej zszarganego światopoglądu. Człowiek, który poznaje tajemnice skrywane przez wszechświat, nie wie, w co ma wierzyć. Wszystko wydaje się kłamstwem. Kanapa prawie co wieczór okazuje się najlepszym miejscem do kontemplacji. Chowając głowę między poduszki, może liczyć na przyjście nagłej drzemki, która skutecznie odetnie ją od świadomości. 

Podobnie jest tego wieczoru, gdy opada zmęczona na miękkie poduszki, kupione na przecenie. Tak bardzo nie chce zasnąć. Mimowolnie ziewa.

– Płaczesz? – Jak zwykle pojawia się znikąd, zupełnie jak kot, z tą różnicą, że one czekają. 

– To, że ocieram łzę, nie świadczy o płaczu – odpowiada, lustrując jego postać. Widzi jego nieugięte spojrzenie. – Ziewałam, okej? 

Loki okrąża stół, siadając tuż obok niej, wciąż zachowując pewną bezpieczną odległość. Lekko się dziwi, gdy Elen okazuje się być niekoniecznie skłonną do tego, aby zrobić mu, choć odrobinę miejsca. Zbyt wygodnie jej się leży, aby teraz miała podkulić nogi dla niego. 

– Gdzie się podziała reszta kartonów? – pyta, zauważając dopiero po czasie brak kluczowego przedmiotu, który zdobił przestrzeń mieszkania, zanim zniknęła na cały dzień. 

– Przeniosłem je do tego ciemnego miejsca, gdzie zaniosłaś poprzednie. – Poprawia się nieznacznie na kanapie, szukając wygodnej pozycji. 

– Czy to twój rzadki akt dobroci? – stwierdza, uśmiechając się pod nosem. 

– Przeszkadzały mi. – Próbuje obronić się przed oszczerstwem, jakie pada z ust Elen. 

On, miły? To nie mogłoby mieć miejsca, przynajmniej w tym wymiarze. 

– Chciałeś być miły. – Szturcha go nogą, którą ten zaraz odpędza. 

– Nie prawda. – Zakłada ręce niczym obrażone na cały świat dziecko. 

– Boisz się, że ktoś jeszcze mógłby się dowiedzieć o twojej skłonności do bycia ciepłą kluchą? – nie dostaje odpowiedzi na swoje pytanie. Poprawia się na poduszce, by móc dalej obserwować z pozycji leżącej sylwetkę czarnowłosego mężczyzny. Czuje jak drętwieją jej palce – Nie chciałbyś być wujkiem? 

– Co? – Kobieta wybucha śmiechem, a on sam nie potrafi się powstrzymać przed tym, żeby na ułamek sekundy dłużej unieść kąciki ust. – Dobrze się czujesz? – W końcu Eleonora nie reprezentuje sobą osoby w pełni poczytalnej.

– Jestem zmęczona i mam gorączkę – odpowiada bez zastanowienia, nieco znużona. 

– To dlaczego nie pójdziesz spać, jak większość przedstawicieli twojego gatunku o tej porze? 

– Bo się najzwyczajniej w świecie boję, Loki – szepcze. Na moment zapada cisza, mężczyzna cierpliwie czeka na kolejne słowa ze strony dziewczyny. – Po prostu nie chcę, żeby nadchodził jutrzejszy dzień. To mnie przeraża. – Elen przenosi całe zainteresowanie na sufit. – Ta cała konwergencja, Asgard, owoc, Eden, ty. To za dużo jak na jedno życie, ale z drugiej strony nie chce się z nim żegnać. Wiesz, jak to jest, kiedy ma się świadomość, że wszyscy o tobie zapomną? – Zerka na niego, myśląc, że zdążył już się rozpłynąć. Zaskoczona jego obecnością i samym faktem, że słucha, waha się przez moment. – Ty też zapomnisz, wszyscy zapomną. Cecilia już dzisiaj zapomniała.

Próbuje się przeciągnąć, żeby uchronić się przed niechcianym ziewnięciem. Nawet ta prozaiczna czynność okazuje się być zdradziecka. Kryształki cytrynu przy każdym gwałtowniejszym ruchu wbijają się w jej skórę, powodując lekki ból. 

Syczy, łapiąc się za bok, który zdążył przez ten cały czas z powrotem obrosnąć połyskującym nalotem. 

Asgardczyk wzdycha, nie rozumiejąc tego głębokiego samozaparcia w poproszeniu o pomocy.

– Mówiłem, że jedno zaklęcie...

– Nie chcę twoich zaklęć – stwierdza, podnosząc się do siadu. – Wydaje mi się, czy zdjąłeś czar kukiełki. 

Myślała, że tylko jej się wydaje, ale naprawdę już go podświadomie nie czuje. Straciła dostęp do odczuwania emocji, jakie nim targą. Powinna się cieszyć, skakać z radości. W pewnym sensie, w końcu jest wolna. Tylko dlaczego odczuwa wewnętrzną pustkę?

Zerka na niego, próbując zrozumieć cel jego działań. 

– Dzisiaj wystarczająco jasno się wyraziłaś, jak bardzo gardzisz moją osobą. Czemu wcale się nie dziwię – mówi. 

Gwałtowność jest jedną z dominujących cech charakteru Elen zaraz po naiwności. Często nie kontrolowała swoich działań, co może wyglądać, jakby była sterowana przez zupełnie obcą osobę. Może dlatego Loki zaskoczony spogląda w jej brązowe oczy, gdy uniemożliwia mu wstanie z kanapy. Widzi powoli rodzące się w niej pytanie. 

– Dlaczego taki jesteś? – Delikatny ton głosu łechce jego uszy, by dopiero po chwili umysł mógł przetworzyć sens tego zdania. 

– To znaczy? 

– Taki zmienny. Jak teraz – odpowiada pewnie. Wciąż trzyma rękę zaciśniętą na jego dłoni, pozostając w niewielkiej odległości. – W jednej chwili pokazujesz, jak pysznym jesteś bogiem, że nikt się nie może z tobą równać, a po chwili nagle milkniesz i stajesz się zupełnie inną osobą. 

Nakrywa jej dłoń swoją. 

– Chyba zapomniałaś, że jestem dzieckiem chaosu. Nie ma we mnie nic co szczere i prawdziwe. – Powolnymi ruchami, prawie niezauważalnymi uwalnia się z uścisku kobiety. – Sieję zamęt. Taka jest moja natura, Elen. I następnym razem nie ukrywaj swojej obawy o samotność w ckliwe pytania. – Powraca Loki, którego bał się świat, ale Eleonora Lavrock oprócz tego, że jest słowikiem zmienianym w cytryn, ma w sobie cząstkę desperatki, która potrzebuje czyjeś uwagi. 

– Pocałuj mnie. –  Nie potrafi zarejestrować, kiedy ta cicha prośba opuszcza jej usta. Przełyka gulę, która zdążyła urosnąć jej w gardle. Czuje jak zdradziecki rumieniec powoli wkrada się na jej policzki, a wargi zaczynają drżeć pod wpływem tej nagłej fali stresu. – Proszę. 

Loki ociera kciukiem łzę, spływającą po zaróżowionym policzku kobiety. Słyszy to nieme wołanie w pojedynczych słowach, które wystarczają, by go złamać w kilku miejscach. 

Jeśli kiedyś zdarzyło jej się drwić z tych wszystkich słów kobiet, które mówiły o motylach w brzuchu, łaskotaniu, czy też miękkich nogach teraz musi to wszystko odszczekać. 

Czuje to szybsze niż zwykle dygotanie serca, gdy czarnowłosy muska jej usta. Pojedynczy raz. Ten raz wystarczy, by skraść jeszcze jeden pocałunek boga, a później kolejny i z każdym następnym łamać postanowienie, że to ostatni raz. Ujmuje jej twarz w dłonie, bo dziwnym trafem pragnie ją mieć bliżej ciebie. Raz w życiu zastanawia się, jak mogą smakować usta kobiety, która zdołała oszukać boga kłamstw. Teraz nie może porównać ich do żadnego ze znanych mu midgardzkich owoców. Są inne niż te asgardzkie. Ona jest inna niż wszystkie kobiety, z jakimi do tej pory sypiał. Elfka, służka, pomywaczka, dziewka, dama dworu. Nie ważne. One nie istnieją. Bledną przy tej jednej pochodzącej z Midgardu, którym gardzi. Bledną przy jej pocałunkach, które składa na jego ustach, aby tylko zatrzymać go jak najbliżej siebie. 

Nie tylko Elen potrzebuje bliskości. 

Znika obraz wiecznych kłótni. W ich gestach. Drobnych ruchach. Zawiera się ich wnętrze. Uczucia, emocje, ale i słowa, których żadne z nich nie chce wymówić. 

Opiera swoje gorące czoło o przyjemnie chłodną skroń Lokiego. Przyśpieszony oddech, jak i ciało działa przeciw niej. Obawia się jego reakcji. Tego, co ma nastąpić. Widzi w oczach o zielonym odcieniu pewną zmianę. Prawie niedostrzegalną. Brakuje w nich pewnego elementu, który teraz kryje się w niewielkim ich skrawku. 

Na niebieskiej kanapie w jednym z londyńskich mieszkań siedzi bóg i kobieta. Oboje są mordercami. Loki zabijał ludzi, a kobieta zabiła część mrocznego syna Laufeya.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro