ɪɪ. ꜱᴢᴀʟᴇńꜱᴛᴡᴏ
Nigdy nie przyszło mu do głowy ani nie dane mu było sądzić, że jako bożek psot i niezwykle charyzmatyczny ojciec kłamstw, sam zostanie oszukany. Może i już zdążył przełknąć tę gorzką porażkę, to jednak z niesmakiem myśli o zaistniałej sytuacji, w której został wyrolowany przez śmiertelnika. Pewnie, gdyby to był Thor albo jego matka – ewentualnie wyjątkowo narcystyczny przedstawiciel panteonu Wanów – ten uwłaczający fakt, nie kłułby go tak bardzo. W końcu wiedzieli wszyscy, nawet okryte w niektórych kręgach dobrą sławą kurtyzany, że Lokiego nie da się oszukać w żaden możliwy sposób.
Musi jednak przyznać jedno. Thor zawsze wie, jak ściągnąć na siebie całą uwagę rozkrzyczanej tłuszczy. Wielki powrót herosa w najmniej – według księcia mroku – odpowiedniej chwili. Zwycięski syn Odyna, a przyszły następca tronu, który ślepo wierzy w swoją potęgę, zawsze zdobędzie poklask tłumu. Według niektórych, a w szczególności zawistnego brata Gromowładnego, nie posiada on za grosz pokory. Choć w przeciwieństwie do ludu, Loki postrzega go jako narcystycznego egoistę, tak naprawdę samozwańczym panem jest właśnie Psotnik.
Kim jest w momencie, gdy otwiera bramy do arkadyjskiego Asgardu dla grupy lodowych olbrzymów? Na pewno nie tą samą osobą, która słyszy od domniemanego ojca, że jest adoptowana. Mijają zaledwie ulotne chwile nim Loki, którego kocha Frigga, na dobre zostanie stłamszony przez zazdrość. Zrywa niewidzialną nić łączącą go z Thorem czy też Odynem. Jego matka przestaje być matką. Z rąk ucieka mu prawo do tronu, którego tak naprawdę nigdy miał nie dostać, a był zaledwie złudną ułudą dzieciństwa. Staje się przybłędą na pałacowym dworze. Kimś, kto przeprowadza zamach stanu.
Manipulacja staje się jego ukochanym dzieckiem, a Thor... No cóż, jest zbyt głupi, żeby dostrzec prawdę. Za bardzo wierzy w swoje umiejętności i nieomylność działań, które częściej są kierowane siłą mięśni niż umysłu. Loki to tylko niewinnie wykorzystuje. W końcu Odyn nie byłby zadowolony, gdyby ktoś, przypadkiem udał się do Jotunheim, żeby zniszczyć Święty Pokój, tylko dlatego, że kilku nieproszonych gości pojawiło się na koronacji, pragnąc odzyskać Urnę Przedwiecznej Zimy, doprowadzając ją do spektakularnego fiaska.
O ironio niebieskie sześciany od początku są źródłem wielu problemów. Pragnie wykorzystać drzemiącą w kostce siłę i może właśnie to go gubi? Niepotrzebnie jej dotyka, bo bezceremonialnie odsłania jego przeklęte oblicze. Powinien być zły na to, kim jest, ale czy to był jego wybór, że w jego żyłach płynie błękitna krew olbrzymów, a oczy przybierają złowrogi, czerwony wyraz. Poprzysięga sobie, że Odyn pożałuje swojej decyzji; zabrania z lodowej świątyni płaczącego dziecka.
Loki zapomina o tych wszystkich dniach, kiedy beztrosko rozmawiał z Thorem. Jego brata już nie ma, bo tkwi gdzieś w zatęchłym Midgardzie pozbawiony mocy. Zapomina, kim jest jego ojciec. Wymazuje z pamięci, że nie liczy się to, kto go wychował. Nie zwraca uwagi na strach ukryty w piwnych oczach kobiety, gdy pojawia się tego pamiętnego popołudnia w jej mieszkaniu. Teraz, w tej wielkiej chwili jego dominacji, to on staje się strachem, zniszczeniem i bólem, a w najgorszą wersję siebie, ma się dopiero przemienić.
Jego dłonie lśnią od krwi ojca. Nie tego przybranego, który okazuje się kłamcą większym niż on. Ten prawdziwy ginie z jego rąk, które dzierżą odynowski Gungnir. Jak bardzo się myli, że to, co robi, jest słuszne.
Strwożony lud ma go kochać, bo zgładził najeźdźcę. Thor ma nie przeszkadzać, bo pokochał Midgardkę. Matka oddaje się cierpieniu utraty syna i męża, lecz cierpi bardziej, widząc, jak szybko z tego szczytu władzy, stacza się jej ukochany czarnowłosy chłopiec. Powoli upada, a jego upadek ma być tym najpiękniejszym.
Tęczowy most jest jednym z tych miejsc, z którego widok rozpościera się na cały wszechświat. Wszystkie gwiazdy spoglądają na najważniejszą postać tej sceny. W końcu to on stoi na głównym planie, a w jego głowie istnieje tylko jedno słowo – Zabić. Wszystkich tych, którzy powinien uważać za rodzinę. Tych, którzy się z niego śmieją. Tych, którzy nigdy nie pokusili się, aby dostrzec w nim władcy.
Nikt nie może mu przeszkodzić, nikt prócz brata. Jeżeli jego przybrane rodzeństwo myśli, że jest w stanie cokolwiek zdziałać, to jest już za późno. Thor jedyne co mógł zrobić, to z nim rozmawiać, gdy byli dziećmi, a nie gdy ważą się życie miliardów istnień. Dwójka braci stoi na moście mieniącym się tysiącem kolorów. Stoją, choć podłoże płynie pod nimi niczym rzeka kołysana leniwy nurtem. Są tacy mali w porównaniu do okazałej budowli, majaczącego gdzieś w oddali pałacu. Pozostają bezbronni w obliczu zagrożenia. Są jak małe dzieci, które właśnie pokłóciły się o zabawkę. Tylko że w tym wypadku jest nią tron, znajdujący się w szczerozłotej sali koronacyjnej, której fasada niknie gdzieś w górze, a szereg kolumn zdaje się jej w ogóle nie podtrzymywać.
Most pęka z łoskotem, zupełnie jak to, co ich do tej pory łączy. Loki przestaje być już bratem Thora, którego Odyn trzyma za but, aby tylko nie osunął się w czarną nicość. Thor nie jest już bratem Lokiego, który puszcza krótki trzonek młota z przekorną myślą, że mogło mu się udać. Jego lot w przepaść trwa długo. Boli bardziej niż jad węża w zetknięciu ze skórą i jest czymś pięknym, gdy księcia pochłaniają go gwiazdy, zabierając go na drugi kraniec wszechświata tam, gdzie nikt nie może go znaleźć.
Frigga musi otrzeć łzy rozpaczy. Choć w głębi siebie czuje, że jej ukochany syn wciąż gdzieś tam żyje, tak naprawdę modli się do przodków, żeby w Walhalli utulili jego skołataną duszę, która zeszła na złą drogę. To nie ona popełniła błąd wychowawczy. Nie może obwiniać się za to, że Loki pozwolił opanować się demonom. To był jego wybór, który podjął w momencie odgrywania roli drugiego planu.
Czerń, jaka go otacza, nie jest tak ciemna i odpychająca jak ta panująca wewnątrz jego duszy. Na wskroś zniszczone serce wykonuje ostatnie tchnienia wypełnione żałością za swoje czyny. Tylko niewielki mur w postaci dobroci matki dzieli bezwzględność przed stworzeniem szaleńca, który nie oprze się przed niczym, żeby zdetronizować całą planetę. W tej ciemności może pierwszy raz poczuć, jak marną jest istotą i jak łatwo go zgnieść. Jest obślizgłym karaluchem, w wyjątkowo wytrzymałym pancerzu, pełzającym według drogi, jaką wyznacza mu Tytan. Nie tylko ludzie mieli boga w głowie. Teraz i on ma szansę poczuć się jak jego własne marionetki.
Thanos, jako dobry ojciec, dba o swoje dzieci. Zadbał również o Lokiego, któremu obiecuje Midgard w zamian za kamień, dzięki któremu będzie mógł ocalić wszechświat od rozrywającego go na wskroś przeludnienia. Thanos obiecuje, że Czarny Zakon nie będzie się mieszać w działania Lokiego, że Ebony Maw nie zajrzy mu do umysłu, a Chitauri będą zabijać tylko z jego rozkazu. Thanos rozdaje prezenty swoim dzieciom. Loki otrzymuje złote berło, które przenosi go wprost do podziemnej hali, gdzie czeka na niego bezcenny skarb.
Znów tu jest, na Ziemi, której nienawidzi; jednak nie tak bardzo, jak Odyna, żeby ją zniszczyć, zanim się na niej pojawia. Jak na niedoszłego dziedzica tronu otrzymuje niezwykle ciepłe powitanie, a huk strzał i wybuch głównej bazy tylko dopełnia wyjątkowo nudnych i przewidywalnych formalności odnośnie jego przybycia. Ludzie od zawsze byli ślepi w swych działaniach, a Loki, jako że ma zniszczoną duszę, przyjmuje nieszczęsną funkcję ich przewodnika. Przejęcie władzy nad Selvigiem jest drobnostką, w której zdążył zdobyć wystarczającą wprawę. Natomiast gdy patrzy w oczy łucznika, widzi w nich swoją przyszłość wypełnioną po brzegi glorią i chwałą.
Gdyby posiadał wcześniej to zmyślne berło, z pewnością nie byłby w tym miejscu, gdzie się znajduje. Musi pozostać w ukryciu. Choć czuje na karku zimny oddech psów gończych, to wciąż pozostaje sprytnym lisem uciekającym przed śmiercią. Kojotem chowającym się przed lufami strzelb kłusowników.
Cały świat widzi, jak żywcem wyrywa oko. Patrzy, jak niemiecki lud kłania się przed nim, a on ciągnie swój psychopatyczny monolog o wolności, która sprowadza gatunek ludzki na skraj wewnętrznego ubóstwa. Wytyka egoizm, walkę o tożsamość, choć nie wie, że nieświadomie mówi o sobie. Ludzie w Gwatemali, Zanzibar i na Tajwanie patrzą w ekrany telewizorów, jak mężczyzna w złotych rogach grozi niewinnemu starcowi, który postanawia się przeciwstawić samozwańczemu tyranowi. Patrzy i ona. W innym mieszkaniu, lecz wciąż w Londynie. Znowu skupiając połowiczną uwagę na księgach, które udało jej się wynieść z archiwum. Włosy schowa pod obszerną chustą, która skutecznie skrywa sekret Eleonory. Jest przerażona, kim się stał, choć zdążyła poznać tylko jego niewielką namiastkę. W dodatku tą przesyconą kłamstwem. Siedząc, otulona ulubionym, ciepłym kocem, czuje się tak, jakby stała tuż obok niego, takiego władczego i spogląda jego oczyma na ukorzonych w poddańczym pokłonie ludzi. Znów boli ją serce rozrywane przez tysiące niewidzialnych szpilek, znowu jest jej słabo i ponownie pochłania ją zdradziecka halucynacja.
Jest zbyt przebiegły dla zapatrzonych we własne możliwości bohaterów. Wywodzi w pole kolejną cywilizację, co tylko utwierdza go w przekonaniu, że czas ukrócić ich cierpienia. Jedną z rzeczy, jaka nigdy się nie zmieniła, jest głupota blondwłosego brata. Choć czy powinien go dalej mianować tym tytułem?
Niestety nie udaje mu się przewidzieć, że upadnie po raz drugi i pójdzie według szlaku wytyczonego przez przedwieczną zasadę – Do trzech razy sztuka.
Pierwszy dzień jego pobytu na Ziemi przynosi żniwo osiemdziesięciu dusz opłakanych w niewyobrażalnym żalu. Natomiast trzeci, wraz ze wschodem słońca, zwiastuje nie tylko jego upadek, ale i katastrofę na skalę światową. Świat się ma wkrótce zmienić. Początkowo zginąć podczas najazdu kosmicznych stworzeń bez cienia empatii, aby później zapuścić korzenie nowego państwa, któremu ma przewodzić on. Loki będący synem Laufeya, bękart asgardskiego tronu, największy mag we wszystkich Dziewięciu Światach.
Thanos karze swoje dzieci za popełniane błędy. Dla Lokiego karą są łzy matki, bo Frigga, o dziwo w głębi zgliszczy jego duszy, wciąż nią jest. Nawet jeśli ten miliony razy zaprzecza wewnątrz siebie, że nic nie łączy go z wielkimi Asami. Teraz jesteś ze mnie dumna? Pytanie, któremu odpowiadają łzy boleści, przynosi więcej cierpienia niż pożytku. To on jest chaosem, który wciąż miesza w wielkim kotle. Wciąż pragnie siać zniszczenie, bo jak sądzi, jego ostatnie słowo nie zostało wypowiedziane. Zdaje się, że kilka kosmyków włosów ucieka z misternie plecionej fryzury pod wpływem nagłego poruszenia. Matka nigdy nie powinna płakać przez swoje dziecko. A słone łzy osoby, którą Loki na swój sposób kocha, bolą bardziej niż obroża z łańcuchów związana na jego szyi.
Jest intruzem w miejscu, które do niedawna nazywał domem. Stał się potworem, w którego są wycelowane włócznie, gdyby postąpił o jeden krok bliżej posępnego oblicza władcy. Zdawkowe słowa rozpływają się w zakamarkach jego umysłu. Zostają zapomniane, puszczone mimo uszu.
Twoim przeznaczeniem było umrzeć. Niski tembr głosu Odyna uderza w zimną duszę. Kamieniem otacza zlodowaciałe serce. Prawdziwy Loki znika, a tym samym pojawia się jego karykatura upadłego pana zakutego w łańcuchy. Więc tym od początku jest; kartą przetargową mającą zapewnić wieczny pokój, lecz teraz kiedy kraina wiecznego lodu zostaje zmieciona, a życie na niej obrócone w pył nie jest już do niczego potrzebny. Może zostać zamknięty w klatce, jak zwierzę i być przez wieczność pozostawiony samemu sobie.
Nigdy mu nie przeszło przez myśl, że przyjdzie mu egzystować do końca marnego życia w więzieniu, które zdecydowanie nie pasuje do jego pozycji politycznej. Pozostawiony sam sobie, wśród grubiaństwa czuje się jak przedmiot na wystawie. Od świata oddziela go magiczna bariera świecąca jaskrawym blaskiem. Ostra żółć ostrzega, żeby nie odważył się jej dotykać. Jego sąsiad zlekceważył to ostrzeżenie i powoli kona, lekko nadpalony przez pole siłowe.
Gdyby nie opieka matki, z pewnością, umarłby z nudów. Jako że wciąż w pewien sposób jest uznawany za dziecko wywodzące się z rodziny królewskiej, Fridze udaje się przebłagać Odyna, aby ten pozwolił zanieść więźniowi kilka książek. Teraz przynajmniej nie cierpi na nudę spowodowaną brakiem adrenaliny w jego życiu. Za to cierpi na monotonię książkową, gdy setny raz czyta to samo zdanie. Razem z kilkoma książkami o niezachęcających tytułach pojawia się niewielki stoliczek i meble, nieskazitelnie biała cela zaczyna przypominać skromnie urządzony pokoik.
Wciąż ma żal do wszystkich, którzy o nim zapomnieli, pozostawiając w samotni. Nie widzi się z bratem ani ojca. Pojawia się jedynie matka, nie zawsze osobiście. Inni więźniowie szydzą z niego, a on w myślach widzi ich wnętrzności rozrywane przez jeden z jego licznych sztyletów. Zdecydowanie powinien uważać, co mówi. Jego słowa potrafią ranić bardziej niż ostrze noża przebijające serce. Nie potrafi dostrzec swojej winy w działaniach, jakie doprowadziły go w to miejsce. Obwinia wszystkich wokoło. Nawet służbę, która stawia wazę z kwiatami odwrotną stroną niż zawsze. Wciąż jest jednak zaślepiony swoją bezkarnością.
Odyn nie jest moim ojcem. Powtarza jak mantrę, jakby to miało w jakikolwiek sposób zmienić jego sytuację. Nie powinien wypowiadać niektórych słów, a w szczególności kłamać odpowiadając na pytania.
Nie jesteś. Boli bardziej niż jego wiecznie powtarzające się kłamstwa i intrygi. Kobieta rozpływa się, a Loki po raz pierwszy żałuje wypowiedzianych słów. Właśnie ma szansę się dowiedzieć, co znaczy żałować. Wtedy ostatni raz rozmawia z matką, ostatni raz ją rani i ostatni raz czuje się żywym, nim kolejny raz przyjdzie mu umrzeć.
Zdrajca. Nikt nie pomyślał, żeby z tak ważną wiadomością przyjść osobiście. Morderca. Wysłali przypadkowego strażnika stojącego przy drzwiach.
Twoja matka nie żyje.
Loki umiera. Odebrano mu brutalnie cząstkę jego wielkości. Staje się barankiem, a raczej czarną owcą szukającą swojego miejsca. Dusi się, a jasna cela powoli kurczy w jego oczach. Teraz zostaje sam. Bez wsparcia. Czuje się jak mały chłopiec. Nikt nie ukoi jego łez, nie powie, że wszystko będzie dobrze, bo przez gąszcz strasznych myśli, przebija się ta jedna najbardziej przerażająca.
To on zabił Frigge.
Potwór. Miała rację, gdy nazwała go tak kobieta z Midgardu. Tylko potwór mógł zdradzić demonowi miejsce, gdzie może znajdować się eter.
Krzesło obite zielonym materiałem zamienia się w drobny pył. W książkach brakuje kilku stron, a okładki leżą odłogiem od treści. Niewielki stoliczek zostaje przewrócony, pozbawiony jednej nogi, którą książę wyrwał w szale, jaki go ogarnął. Wyje niczym ustrzelona na polowaniu zwierzyny, lecz nikt nie słyszy ani nie widzi jego łez. Krzyk rozpaczy pochłania ciała leżące w więziennym korytarzu.
Oszalał już dawno, ale utwierdza się w tym przekonaniu, gdy zauważa majaki znajdujące się za polem siłowym, które skutecznie uniemożliwia mu przyjrzenie się zjawisku. Odgarnia potargane włosy. Gdyby ktoś go zobaczył na pewno, nie widziałby w nim tej samej osoby. Patrzy na przeźroczystą postać w puchowej kurtce, która wolnym krokiem podchodzi do jego celi, zsuwając z głowy obszerny kaptur. Brązowy warkocz zsuwa się po kobiecym ramieniu, a piwne oczy spoglądają na niego, choć nie potrafią dostrzec. Są gdzie indziej, a to, co on widzi, jest zaledwie wspomnieniem przeszłości. Dopiero gdy dostrzega niewyraźny zarys księgi, którą jej zostawił, zrozumiał. Udało jej się znaleźć to, czego on tak usilnie szukał.
Gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają drugie, w których staje Thor z obietnicą zemsty na mordercach. Musi być bardzo zdesperowany, skoro przychodzi do niego osobiście. Oczywiście wszystko przez Jane. Blondyn jeszcze dobrze nie usuwa bariery, aby pozwolić bratu wyjść, a Kłamca znika, pozostawiając mu jedną z najlepszych jego kopii. Heimdall nie zauważa, jak jednym z tajnych przejść wymyka się w miejsce, którego nienawidzi.
Loki zjawia się w miejscu, w którym wszystko się zaczęło. Stoi wśród tłumu ludzi zgromadzonych pod gmachem olbrzymiego budynku, a piwnooka przewodnik jak zwykle oprowadza grupy turystów, opowiadając o zgromadzonych w muzeum eksponatach. Marmurowa kobieta trzymająca złotą kulę, otoczona oddziałem starożytnych wojów uzbrojonych w włócznie, ponownie złowrogo spogląda na niego z góry.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro