ZMĘCZENIE
Następne dni wyglądały tak samo, szkoła, trening, dom, trening, nauka, sen. Paul zdecydował, że jako iż mieszkałam z nimi, powinnam potrafić więcej, sporo więcej. Byłam wykończona, przez to wszystko nie chciałam nawet jeść, spędzać z nikim czasu. Od razu po drugim treningu szłam się uczyć, a potem spać. Shawn się na mnie wkurzał, że nie poświęcam mu uwagi, nawet przestał się do mnie odzywać. Jak dla mnie było to dziecinne z jego strony, bo dobrze widział, że nie dawałam rady. Moje oceny również się pogorszyły, oczywiście oprócz z hiszpańskiego i wychowania fizycznego. Tam wiecznie miałam piątki, co nie podobało się reszcie. Jeśli chodzi o ten pierwszy przedmiot, to chodziły plotki, że regularnie dawałam dupy Blaisowi, a na tym drugim, "gdyby nie to, że moi bracia byli trenerami, nie byłabym taka dobra".
W szkole z nikim też nie gadałam, zaliczała się również do tego Lucy, która po kilku próbach rozmawiania ze mną sobie odpuściła. Nie została jednak sama, zaprzyjaźniła się z dziewczynami, które wcześniej najbardziej po niej cisnęły, ale czy było mi przykro? Odrobinę, bo to dzięki mnie taka była. Nie przejmowałam się tym jednak i żyłam w swoim świecie, przypomniały mi się czasy, kiedy mieszkałam z mamą, moja stara szkoła, Gwen, Tom. Kiedyś było łatwiej, nie musiałam się obawiać, że ktoś z moich bliskich dostanie kulkę. Wbrew wszystkiemu, było fajnie.
― Chodź na chwilę. Pogadajmy. ― Jeff wziął mnie na bok, miał zmartwioną minę, do głowy przyszło mi, że coś się stało. ― Wszystko gra? Od jakiegoś czasu jesteś taka nieobecna.
― Przyszło Ci do głowy, że po prostu jestem zmęczona? ― uniosłam brew. Nie byłam miła, nie starałam się nawet taka być. ― Dzień w dzień mam dwa treningi, w ciągu całego dnia mam może trzy godziny dla siebie, które spędzam na nauce, a i tak kuje do późnych godzin, żeby mnie z tej budy nie wywalili. Shawn jest na mnie wściekły, bo nie spędzamy razem czasu, kłócę się z nim, prawię przy każdej rozmowie. ― wzięłam wdech. ― Mam dość takiego życia. Chciałam się zmienić na lepsze, a jest jeszcze gorzej.
― Czemu nie mówiłaś, że jest tak źle? Przecież nie zmuszalibyśmy Cię do tego. ― wytłumaczyłam mu, że nie miałam wyboru, bo to warunek Blaisa, abym mogła zostać w domu Paula. Brat mnie przytulił, szepcząc, abym sobie darowała trening. Kiedy powiedział o tym Alowi, on kazał mi po kogoś zadzwonić, aby po mnie przyjechał. Wybrałam numer do Shawna, miałam nadzieję, że tego dnia będę miała więcej czasu, który poświęcę dla niego. W końcu też za nim tęskniłam.
Shawn: Co chcesz?
Warknął, milczałam kilka sekund, po czym się rozłączyłam. Nie chciałam i nie miałam siły męczyć się z jego humorkami. Chwilę zastanawiałam się do kogo zadzwonić, moją pierwszą myślą był Paul, ale przez to, co się działo, nie chciałam mu zawracać zadka. Wybrałam numer do Willa, odebrał od razu.
William: Co tam?
Carly: Znalazłbyś moment, aby po mnie przyjechać?
William: Jasne, akurat jestem niedaleko. Będę za kilka minut.
Powiedziałam braciom, że Will po mnie przyjedzie i że był już w drodze. Kazali mi poczekać na niego w szkole, gdybym czasami miała odlecieć. Prawdę mówiąc, zasypiałam na stojąco, marzyłam tylko o wygodnym łóżku, ciszy i spokoju.
― Czemu nie ćwiczysz? ― zapytał Dylan, do mnie podchodząc. ― Wszystko gra? Wyglądasz słabo. ― spojrzałam w stronę bliźniaków. ― Twoi bracia mnie nie zabiją za gadanie z ich siostrą?
― Nie wiem co im strzeli do tych pustych łbów. ― westchnęłam. ― Jestem po prostu zmęczona. Wszyscy myślicie, że tutaj mam fory, a prawda jest taka, że dostaję bardziej w dupę niż wy wszyscy razem wzięci. ― zauważyłam, że Will wszedł na sale, wstałam więc i poszłam w jego kierunku, bo właśnie tam podążyli moi bracia.
Bliźniacy w dalszym ciągu nie dogadali się z Shawnem i Williamem. Za każdym razem ostrzegali ich, że z "mojej pięknej główki ma nie spaść ani jeden włos". To było kochane z ich strony, ale nie przesadzajmy. Stanęłam obok nich i spojrzałam na sale, każda laska, w tym Lucy, wpatrywała się w Willa, jak w ósmy cud świata. Parsknęłam śmiechem, po czym popatrzyłam na swoich bliskich. William wziął ode mnie moje rzeczy i zaśmiał się, że nie będzie mnie niósł do pokoju, jak zasnę w samochodzie. W końcu miałam od tego chłopaka, tak?
Pożegnaliśmy się z bliźniakami i poszliśmy w stronę wyjścia. W pewnym momencie do budynku wpadł facet, który na oko mógł mieć z pięćdziesiąt parę lat. Zmierzył wzrokiem mojego przyjaciela i spojrzał na mnie, gwałtownie się zatrzymując.
― Wszystko w porządku panienko? ― spojrzałam na niego, moje powieki stawały się coraz cięższe, nie chcąc marnować siły na mówienie, potwierdziłam skinieniem głowy. ― Jestem z policji, on nic Ci nie zrobił?
― Kto? ― zapytałam jak głupia i spojrzałam na Willa. Na szczęście nie podtrzymywał mnie, tylko szedł za mną. ― Nie znam go.
― Zostawiłaś, trzymaj. ― podał mi moje rzeczy. ― Następnym razem je pilnuj, bo ktoś może sobie to przywłaszczyć. ― kiwnęłam głową, on mrugnął do mnie, po czym ominął policjanta i wyszedł z budynku. W duchu modliłam się, aby mnie nie zostawił.
― Mogę iść? ― zapytałam po krótkiej chwili. Facet kiwnął głową, mówiąc, że gdyby się koło mnie jeszcze kręcił, mam od razu to zgłosić. Po tych słowach poszedł w głąb budynku. Na parkingu nie było samochodu chłopaka, zacisnęłam oczy i poszłam w odpowiednim kierunku.
Szłam tak może przez trzy ulice, aż w końcu William podjechał po mnie. Wsiadłam bez słowa do tyłu, położyłam się i mruknęłam, żeby mnie nie budził, bo go zabiję. Na szczęście nie słyszałam żadnych przeciwwskazań do tego.
Obudziłam się w swoim łóżku, obok mnie spał Shawn, który trzymał swoją łapę na mojej nodze. Sięgnęłam po telefon i sprawdziłam, która była godzina, było grubo po trzeciej nad ranem. Westchnęłam i chciałam się podnieść, aby zabrać się za naukę, bo w końcu za pięć godzin miałam być znów w szkole.
― Co Ty robisz? ― zapytał, zachrypniętym głosem czarnowłosy. ― Będziesz się uczyć o tej porze? ― nie musiałam na niego patrzeć, aby wiedzieć, że zmarszczył czoło. ― Zostaw to i chodź jeszcze spać, rano się pouczysz.
― Wyobraź sobie, że nie będę miała czasu. Jest prawie czwarta rano, a ja na ósmą mam do szkoły. ― chłopak westchnął, po czym wstał z łóżka. Podszedł do mnie i podniósł, idąc w stronę łóżka. ― Jesteś głuchy czy głupi?
― Paul powiedział, że nie musisz iść jutro do szkoły. ― popatrzyłam na niego jak na idiotę. ― Śpij kochanie. ― musnął moje wargi i położył nas na łóżku. Leżałam pod nim i nie miałam, jak wydostać się z jego objęć. Chłopak pocałował mnie jeszcze kilka razy w usta i wtulił się w moją szyję jak kot. Nie mając większego wyboru i też z tęsknoty, wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy.
####
Dla ciekawskich ten rozdział ma 1120 słów!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro