Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

STARE ŚMIECI

Z samego rana byliśmy już spakowani, oprócz mnie, Toma i Gwen jechali z nami Heather i William. Na początku kręcili nosami, bo chcieli spędzić więcej czasu z Lucy i Dylanem, ale w końcu ogarnęli, że oprócz nich, mogłam wziąć właśnie tę dwójkę, bo reszta chłopaków wzięła stronę państwa S. W końcu oboje stwierdzili, że lepiej, aby oni pilnowali rodzeństwo, bo Anderson i młody Davis byli żółtodziobami.

Na śniadanie nawet nie zeszłam, nie chciałam się kłócić ani z Simonem, ani z Shawnem. Cały czas komentowali to, co robiłam, Jak na samym początku skakali sobie do gardeł, to nagle zostali najlepszymi kumplami. Zaczęło mnie boleć to, że Shawn wierzył w to, że go zdradziłam, a Simon głaska go po główce, bo nie chciałam się zaopiekować jego dzieckiem.

― Jesteś pewna, że to dobry pomysł, aby tam jechać? ― zapytał Jeff, kiedy wyjaśniłam im, gdzie jedziemy i dlaczego Tom i Gwen byli u nas. ― To się może źle skończyć i to nie wiem, czy dla Ciebie i Gwen, czy dla innych ludzi.

― Tęsknie za domem, chciałabym też odwiedzić mamę. ― powiedziałam cicho. ― Nawet jeśli miałabym iść na ten jebany cmentarz. ― Al. dotknął mojego ramienia. ― Nie wytrzymam tutaj, niech to wszystko się uspokoi.

― Masz dzwonić do nas codziennie rano i wieczorem. Jasne? ― kiwnęłam głową. ― Nie wpakuj się w kłopoty owieczko. ― oboje cmoknęli mnie w pliczek.

Gdzie tak właściwie jechaliśmy? Do mojego rodzinnego domu. Bliźniacy go chcieli sprzedać, ale przez to, że mieli dużo roboty, nawet nie wystawili go na sprzedaż, więc bez problemu mogłam się tam zaszyć przez te kilka lub kilkanaście dni. Byłam ciekawa reakcji moich sąsiadów i starych "znajomych", ja, Gwen i Tom zmieniliśmy się od tego czasu. Poza tym, Gwen wciąż była "martwa", więc ręce każdemu by opadły.

― Będziemy czas skuci? ― zapytała Gwen, kiedy wsiedliśmy do T-Roc'a. William standardowo kierował, Heather siedziała obok niego, a ja pomiędzy rodzeństwem. ― Chcemy do Was dołączyć, nie Was zabić.

― Skąd możemy mieć pewność, że jeśli Jo jednak zmieni zdanie, nie wbijecie nam noża w plecy? ― zagadał Will. ― Nie ufamy Wam. ― widziałam, że rodzeństwo patrzyło na mnie z nadzieją, że ja jednak im wierzyłam.

― Pogadamy o tym, jak będziemy na miejscu? ― zapytałam w końcu, mój przyjaciel kiwnął głową. Sama nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Paul kazał mi ich zabrać, bo wiedział, że Shawn ich będzie torturował i to nie tylko dlatego, że miał do wyrównania rachunki z Tomem, a dlatego, że ja z nim byłam blisko. Torturowanie Gwen też nie stanowiłoby dla niego żadnego problemu. Poza tym, to była idealna okazja, aby przekonać się, czy kłamią, czy nie.

Przez resztę drogi żadne z nas się nie odzywało. Była to strasznie niezręczna cisza, która była nie do wytrzymania. Kilka razy, kiedy zatrzymywaliśmy się, aby rozprostować nogi, zastanawiałam się, czy nie pojechać autobusem. William też miał kosę z Tomem, w sumie każdy miał, oprócz mnie. Nawet wybaczyłam mu to, że mnie porwał i przyłożył mi broń do głowy. Wcześniej nigdy mnie nie zawiódł, więc byłam skłonna mu zaufać. Nigdy nie był zdrajcą, chciał tylko chronić Gwen, ale nie mogłam sprzeciwić się Williamowi. On siedział w tym najdłużej, wliczając tylko mnie i Heather. Dobrze znał zagrania Black Widow, więc nie chciałam z nim dyskutować.

― Gdzie mam jechać Carly? ― zapytał chłopak, kiedy wjechaliśmy do dobrze znanego mi miasteczka. Powiedziałam mu dokładnie, w którą stronę miał jechać, więc już po kilku minutach byliśmy na miejscu. ― Masz klucze od garażu, to od razu tam wjadę, żeby ich nie było widać. ― kiwnęłam głową i podałam kluczę Heather, aby otworzyła. Ja nie chciałam się przedzierać przez Toma lub Gwen. ― Wysiadka słoneczka. ― prychnął, a ja przewróciłam oczami. ― Prowadź gospodarzu. ― otworzyłam drzwi, które prowadziły do mini klatki schodowej, gdzie od razu włączyłam korki. Było tam tylko około dziesięciu schodków, więc szybko weszliśmy do domu.

― Witam w mojej kuchni. ― prychnęłam. ― Jak śpimy? W tym domu są cztery sypialnie, ja będę spała w swojej, więc zostaje sypialnia mojej mamy i braci.

― To mi możesz pokazać sypialnię swojej mamy, nie ma mowy, że będę spała tam, gdzie Jeff lub Alejandro. ― kiwnęłam głową i od razu pokazałam jej sypialnię, która była na dole.

― Nie musisz się bać pokoi po bliźniakach. ― powiedziałam do Willa. ― Kiedy wyjechali, był tam robiony remont. ― kiwnął głową. ― Gwen może spać ze mną, więc dla Toma zostaje pokój vis a vis z Tobą i obok mnie. ― zmrużył oczy. ― Jeśli chcesz, możesz spać z nim w jednym, to już Twoja decyzja.

― Nie ma mowy, że będę spał w jednym pokoju w nim. ― kiwnęłam głową, wzięłam swoją walizkę i udałam się na górę do dobrze znanego mi pokoju. ― Ty serio kochałaś czarny kolor, co? ― kiwnęłam głową. Mój pokój był w odcieniach czarni i granatu, w sumie kogo to dziwi? ― Carly, zejdź na dół na chwilę. Oni zostają. ― pobiegłam za przyjacielem na dół. ― To, co z nimi robimy? Musimy ich pilnować dwadzieścia cztery na siedem, ale ściągamy im kajdanki i wierzymy, że chipy, które im wczepili, nie będą miały spięcia, czy po prostu zostają skuci.

― Nie wiem, czy możemy im ufać. Carly ich dobrze zna, niech ona zadecyduję. ― westchnęłam. Tego właśnie bałam się najbardziej. Bałam się, że Tomowi lub Gwen coś odwali, a jeśli coś by się stało, Will za to beknie, a nie ja. ― Carly?

― Nie mogę sama decydować. ― powiedziałam. ― Gdybym ja była tylko odpowiedzialna za nich, to spoko, ale Will oberwie najbardziej, a Ty tuż po nim. ― westchnęli, a ja się chwilę zastanowiłam. ― Możemy im dać kredyt zaufania i nie oddalać się od nich na tyle, ile będzie to możliwe. Zawsze możemy im podrzucić pluskwy, aby zabezpieczyć te chipy. ― kiwnęli głowami i Will kazał mi ich zawołać. Byli po niecałej minucie.

― Ściągniemy Wam te kajdany, ale jeśli zrobicie coś, co mi się nie spodoba, to przykuję Was do łóżek i tylko raz dziennie będziecie dostawać żarcie i wodę. Jasne? ― kiwnęli głowami, więc bez słowa odkułam swoich przyjaciół. ― Trzeba jechać na zakupy, kto pojedzie?

― Ja mogę, ale ktoś, kto potrafi jeździć autem, musi pojechać ze mną. ― zgłosił się Tom. ― No dobra, to dajcie mi pół godziny, ogarnę się.

Równo pół godziny później wsiadaliśmy do samochodu. Tom, miał wymalowany uśmiech na twarzy, a ja zastanawiałam się, czy to dobrze. W głębi serca naprawdę wierzyłam, że nie wbiją mi noża w plecy, wtedy chyba bez zawahania się, sprzedałabym im po kulce.

― Pamiętasz Jude, Adama, Maxa i Zoe? ― kiwnęłam głową, po czym wysiadłam z auta. ― Spójrz, kto stoi przed marketem. ― westchnęłam. ― Chyba nie pękasz, co?

― Głupi jesteś. ― mruknęłam. ― Gdybym tylko mogła, to bym zrobiła z nich durszlak. ― zaczął się głośno śmiać, czym zwrócił uwagę tamtej czwórki. ― Weź wózek. ― nakazałam, nie miałam ochoty zbliżać się do nich.

― Tomy! ― krzyknęła Jude, która od razu rzuciła mu się na szyję. Każdy wiedział, że oni mieli się ku sobie, ale kiedy dowiedział się, że prześladowała jego siostrę i mnie, zmienił poglądy. ― Co tu robisz? I kto to... ― spojrzała na mnie.

― Carly Moore? To Ty? ― zapytał ze śmiechem Adam. ― Co Ci się stało w twarz? W sekcie Ci to zrobili? ― prychnął, a ja przewróciłam oczami. ― Jak zawsze wygadana.

― Will tu idzie. ― mruknął Tomy, wskazując w odpowiednim kierunku. Spojrzałam na swojego przyjaciela, któremu zachciało się joggingu.

― Nie wytrzymam z tymi babami w domu. Jeśli Heather i Gwen się pozabijają, to trudno. ― uderzyłam się ręką w czoło. ― A to kto? ― zapytał, skanując wszystkich wzrokiem.

― Nikt warty uwagi. Idziemy na te zakupy? ― odwróciłam się i weszłam do sklepu. Chwilę później dołączyła do mnie dwójka przyjaciół i oczywiście znienawidzona szóstka. ― Jeszcze chwilę, a ich wypatroszę. ― powiedziałam, a Will zaczął się śmiać, po czym podniósł mnie i wrzucił do wózka, po czym sam do niego wskoczył, a Tom, zaczął biec w stronę alejki ze słodyczami. ― Debile! ― krzyknęłam ze śmiechem. 

######


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro