Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DASZ SIĘ ZA NICH POCIĄĆ?

Te dwa dni, to była jakaś masakra. Całymi dniami i nocami przygotowywaliśmy się do tego wielkiego dnia, a ja coraz bardziej żałowałam, że Paul aż tak bardzo mi ufał. Może gdyby było inaczej, właśnie bym była w swoim rodzinnym domu z paczką chipsów i winem, oglądając seriale. Jednak do rzeczy, po objaśnieniu wszystkiego przez O.G, zaczął mówić o ogólnym zarysie planu. Każdy z nas został przydzielony do danej grupy, która miała swoje zadanie. Jechaliśmy w czterech opancerzonych samochodach po pięć osób. Dwa oddziały miały jechać z przodu, dwa z tyłu. Ostatni oddział to były cztery osoby w helikopterze, którzy musieli nas o wszystkim informować z góry. Niby nic skomplikowanego, w końcu to tylko transport i w teorii wszystko miało pójść gładko. Każdy z nas tak sądził, ale nasi O.G kazali się przygotować na każdą ewentualność. Od czasu napadu na komisariat, policja zaczęła być bardziej czujna, sprawdzali wszystkich, kto wydał im się podejrzany. Cały komisariat przeniósł się do siedziby Interpolu, który również znajdował się w naszym mieście. A nie oszukujmy się, marne szanse, że stamtąd odbilibyśmy kogokolwiek.

― Gotowa? ― zapytał mój brat. Kiwnęłam głową i wróciłam wzrokiem do broni, którą musiałam sobie odpowiednio dobrać. ― Pomóc Ci? ― zapytał ze śmiechem, a ja kolejny raz kiwnęłam głową. ― Nie denerwuj się, to akcja, jak każda inna. Nic się złego nie stanie. ― spojrzałam na Ala z uśmiechem. ― Po tym wszystkim, nauczymy Cię prowadzić i załatwimy prawko bez egzaminów.

― Uważaj na siebie. ― powiedziałam. ― Czemu Was rozdzielili? Zawsze pracowaliście razem. ― wzruszył ramionami. ― Gdzie Jeff?

― Przygotowuje się do akcji. ― kiwnęłam głową. ― Mam nadzieję, że to, że nas rozdzieli, nie przyniesie nam pecha. ― wypalił. ― Pamiętasz, jak pojechaliśmy na inne obozy? ― potwierdziłam. ― Każdy z nas wrócił ze złamanymi kończynami.

― Nie myśl o tym Ali. ― przytuliłam brata. ― Będzie dobrze, Ty będziesz ubezpieczał nas z góry, a Jeff będzie w aucie obok mnie. ― Szybko, łatwo z happy endem. ― chłopak mocniej mnie do siebie docisnął. ― Chodźmy już, pewnie reszta jest gotowa. ― chłopak wziął broń dla siebie i wyszliśmy z magazynu.

Poszliśmy do garażu, gdzie większość osób już była. Brakowało tylko naszych szefów, którzy nie jechali z nami. Mieliśmy się wykazać sami, jednak na moje, po prostu się bali Sfinksa, ale co się dziwić, on mógł się ich pozbyć jedynym kiwnięciem palca. Podeszłam do Jeffa, który rozmawiał z Willem o planie i realizacji go, w razie jakiegokolwiek ataku. Co do Gwen i Toma, oni na ten czas mieli być przesłuchiwani przez Demona i Psa.

― Nie rozkojarz się siostro i słuchaj Willa. ― powiedział nagle Jeff. ― Jak będziesz trzymać się planu, wszystko pójdzie gładko. ― kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. Widziałam po twarzach moich braci, że mają złe przeczucia albo po prostu się boją. Sama zaczęłam się bać, ale nie o swoje życie, a o ich. Nie mogłam stracić nikogo bliskiego.

Po kilku minutach, dostaliśmy rozkaz, aby ruszać, więc każdy wsiadł do aut i helikoptera. W aucie, w którym ja siedziałam, szefem był William, jego zastępcą był Jeremi, typ od Brudnego Psa. Oprócz tej dwójki i mnie był jeszcze Dylan i facet, który pilnował mnie na testach. W kolejnym aucie szefem był Jeff, a zastępcą był Simon, dwie pozostałe osoby to Heather, Cameron i jakiś młody chłopak, którego nigdy na oczy nie widziałam. My jechaliśmy z tyłu, w autach z przodu jechał Shawn, trzech typów od Brudnego Psa i Lucy. Na szczęście tam szefami byli ludzie z kliki moich braci, bo w innym wypadku bałabym się o przyjaciółkę. Co do ostatniego auta, był tam Brandon, Charlie i znowu trzech typów od Psa. W helikopterze był mój drugi brat, Nick, Philip i znowu jakiś typ z drugiej kliki.

― Wszyscy gotowi? ― zapytał William, a każdy z nas kiwnął głową. ― Pamiętajcie, co macie robić, nic nie może być ,na odpierdol. ― auta, w których siedzieliśmy, miały małe działka, przy których siedziałam ja i Dylan. Kierowcą był facet od testów, zastępca był na górnym działku, a Will kontaktował się z resztą.

Podróż na lotnisko minęła nam w zastraszająco szybkim tempie i całe szczęście bez komplikacji. Byłam bardziej niż pewna, że każdy, kto nas widział, myślał, że w wozach siedzieli żołnierze. Coś w tym było.

― To on. ― powiedział William, pokazując czarnoskórego mężczyznę, który nie dość, że był wilki, to jeszcze miał poparzoną twarz. Mężczyzna wraz ze swoimi ludźmi wsiedli do limuzyny, a po krótkiej chwili znowu ruszyliśmy w drogę.

Zastanawiało mnie jedno, mianowicie to, jakim cudem on był spokrewniony z Blaisem. Byli swoim całkowitym przeciwieństwem, jeśli chodzi o wygląd. Każdy mówił, że to jego krewny, może to syn kuzyna lub kuzynki albo w ich rodzinie adoptowali Blaisa, lub Sfinksa. Trudno było mi to określić, ale nie zamierzałam długo się nad tym zastanawiać. Miałam swoje zadanie, które musiałam perfekcyjnie wykonać, bo w innym wypadku bekłabym za to. Byłam też pewna, że czekała mnie rozmowa z O.G i głównym bossem, dotyczącym Gwen i Toma.

― Kurwa! ― krzyknął William. ― Black Widow i psy! Strzelajcie im w koła, nikt nie może wiedzieć, gdzie mamy siedzibę. ― jak powiedział, tak zaczęliśmy robić. ― Alejandro, jak to wygląda z góry? ― nie słyszałam, co odpowiedział mój brat, bo byłam zbyt skupiona na strzelaniu w auta policji i Black Widow. ― Halo?! Alejandro?! Nick?! ― zaczął wrzeszczeć, a po chwili usłyszeliśmy ogromny huk. ― JAPIERDOLE! ― wrzasnął. ― Straciliśmy ich. ― do moich oczu naszły łzy, miałam ochotę walnąć to wszystko i znaleźć się w miejscu, gdzie był mój jeden brat.

Nie mogłam tego zrobić, musiałam walczyć, aby nikomu innemu nic złego się nie stało. Już nie patrzyłam, w co strzelałam. Widziałam tylko, jak auta wpadają w innych ludzi i w inne pojazdy. Oprócz ogromnego bólu, poczułam wściekłość, potrzebowałam się wyżyć. W głębi serca jednak liczyłam na to, że wszyscy z helikoptera żyją, że udało im się przeżyć.

― Carly! Już koniec, nie strzelaj. ― poczułam rękę na ramieniu, od razu się odwróciłam i przytuliłam do przyjaciela. ― Zadzwonię do Paula i zapytam, czy możemy tam jechać, sprawdzimy, czy ktoś przeżył. ― kiwnęłam głową i próbowałam powstrzymać łzy, które cały czas cisnęły mi się do oczu. ― Mamy zmienić auto, zajedziemy do bazy i pojedziemy SUV-em, weźmiemy ze sobą jeszcze dwie osoby, aby zabrać stamtąd ciała.

Po upływie piętnastu minut byliśmy na miejscu, biegłam do miejsca wybuchu helikoptera. Nie interesowało mnie to, że wokół byli inni ludzie, biegałam wokół i szukałam brata. Z oczu już leciały mi łzy, w głowie miałam najgorszy scenariusz.

― Tutaj! ― usłyszałam krzyk Heather. Od razu tam pobiegłam. Kilka metrów od zdarzenia, w krzakach, leżał mój brat i Philip. Podeszłam do brata i zaczęłam sprawdzać, czy żyje. Na szczęście wyczułam puls, czego niestety nie mogłam powiedzieć o Philipie. Przytuliłam brata i zaczęłam prosić, aby nie zostawiał mnie i Jeffa. Niestety on nie mógł tego usłyszeć, bo był nieprzytomny.

― Nick jeszcze żyje, ale trzeba go szybko przetransportować do szpitala. Drugi to trup. ― powiedział i sprawdził tętno Philipa. ― Kurwa, co z Twoim bratem. ― zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, chłopak sam sprawdził. ― Przykro mi Carly. ― spojrzałam na niego, a potem znów nachyliłam się do brata. Nie oddychał.

― On żył. ― powiedziałam cicho. ― Żył... ― zaniosłam się płaczem, a Heather mnie przytuliła. ― Ali... ― podniosłam głowę, z daleka widziałam, jak ktoś stoi niedaleko nas i się przyglądał. Kiedy zdjął kaptur, wyciągnęłam broń i strzeliłam, alarmując tym innych.

― Kto tam był? ― zapytał Will, kiedy już zdążył uciec. ― Weź ją stąd zabierz Heather. ― mruknął, kiedy się nie odezwałam. ― My zajmiemy się ciałami i Nickiem. Wsiadłam do auta na miejsce pasażera, byłam wściekła i załamana. Mój starszy brat umarł praktycznie w moich ramionach. Nie wiedziałam, jak spojrzeć w oczy Jeffowi, ale byłam pewna tego, że się załamie i to możliwe, że bardziej ode mnie. W końcu oni wszystko robili razem, od zawsze.

 Do siedziby weszłam, jakbym miała iść co najmniej na ścięcie. Pierwszą osobą, jaką zauważyłam, był mój brat, który również był załamany, a obok niego siedział Dylan, Shawn i Simon. Kiedy mnie zobaczyli, Jeff od razu do mnie pobiegł i zaczął wypytywać, czy Al., żył. Ja jedyne co zrobiłam, to go przytuliłam. Żadne słowo nie chciało opuścić moich ust.

― Powiedz, że żyje... Carly. ― wziął w swoje dłonie moją twarz, zmuszając mnie, abym spojrzała mu w oczy. ― Carly. ― spuściłam wzrok. ― Nie, nie, nie. To nie może być prawda. ― w jego oczach też pojawiły się łzy.

― Jak go znalazłam, to żył. ― powiedziałam cicho. ― Umarł w moich ramionach. ― przytuliłam się do niego, czułam na swojej szyi jego łzy.

― Moore. ― zaczął Shawn. ― Szefostwo Cię woła, ― odsunęłam się od brata, który od razu pobiegł od razu do SUV-a, aby pożegnać się z bliźniakiem. Ja za to próbując się uspokoić, poszłam do biura, gdzie miałam stanąć twarzą w twarz ze Sfinksem.

― I co? ― zapytał Paul, kiedy weszłam do pomieszczenia. ― Kurwa. ― mruknął, kiedy odpowiedziałam, że tylko Nick przeżył. ― Kurwa. ― spojrzał na mnie współczująco. ― Później pogadamy, okej? ― kiwnęłam głową. ― Siadaj, pogadamy o Tomie i Gwen, ale najpierw chcemy Ci przedstawić Sfinksa. ― spojrzałam na mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał.

― Dasz się za nich pociąć? ― zapytał, wyciągając nóż. ― Należeli do Black Widow, im z reguły nie wolno ufać. ― patrzyłam mu w oczy, nie bałam się, co było dziwne, bo wszyscy inni srali po gaciach. ― Myślisz, że nas nie zdradzą?

― Jeśliby spróbowali, byłabym pierwszą osobą, która by ich dopadła. ― powiedziałam pewnym głosem. ― Znam ich całe życie, wiem o nich wszystko. ― kiwnął głową. ― Jeśli chce mnie Pan pociąć, proszę bardzo. ― podeszłam bliżej. ― Ale najpierw dopadnę Blaisa. ― uniósł brew, a Paul kazał mi wytłumaczyć, o co chodziło. ― Widziałam go na miejscu katastrofy. Sami wiecie, że mi groził, że zniszczy Wasze kliki. ― Paul bez słowa pokazał nagranie ze szkoły, które przyniosłam ostatnio.

― Mój człowiek dojdzie do Twojej klasy. Zweryfikuje to, co mówisz. ― kiwnęłam głową. ― A co do tej dwójki, to mogę dać im szansę, ale za każdym razem, gdy coś się odpierdoli lub coś mi się nie spodoba, Ty będziesz obrywać ode mnie. Jasne? ― kiwnęłam głową. 

######

1681 słów!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro