Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

misery

Moje dopiski jak zwykle pogrubioną czcionką.

***

Delikatne pchnięcie, zarumieniony Hanzo i odrzucenie. Tak właśnie McCree zapamiętał moment po pocałunku. Siedział sam przy stoliku, nie wiedząc, co robić. Po Japończyku została jedynie niedopita chai latte.

Nie ruszał się chyba przez piętnaście minut. W końcu gdy baristka za ladą zaczęła się niepokoić, zapłacił i udał się do wyjścia.

Gdy wszedł do samochodu, zadzwonił do niego telefon. Nawet się nie pofatygował, żeby się rozłączyć.

Jechał od razu do domu, nawet nie zahaczył, jak miał w zwyczaju o jakiś sklep, żeby zrobić zakupy, o których Gabriel ciągle zapominał.

Po prostu wszedł na drugie piętro, wszedł do mieszkania, nawet nie odpowiedział na "hola" Sombry (która swoją drogą leżała na kanapie w samym różowym szlafroku w c), otworzył drzwi swojego pokoju i padł ze zrezygnowania na łóżko.

Czuł się... po prostu źle.
Z jednej strony przez bycie odrzuconym, a z drugiej za swoje zachowanie. "Jak mogłem myśleć, że tak po prostu się na to zgodzi?", pomyślał, zbulwersowany.

Po chwili leżenia plackiem w łóżku usłyszał ciche skrzypienięcie drzwi.

- Nie wchodź! - wydarł się, lecz jego krzyk został mocno stłumiony przez poduszkę i nie powstrzymał on Gabriela Reyesa przed wejściem.

- Hej, amigo - zaczepił go, szturchając w ramię - Może byś się podniósł? Lulu (imię Sombry nie jest potwierdzone więc coś wymyśliłam lol)... Przepraszam, Sombra - mężczyzna ciągle zapominał, że jego córka wolała, gdy zwracano się do niej pseudonimem - Sombra mówiła, że od dwóch godzin tak leżysz.

- Serio? - spojrzał na godzinę na telefonie. Była osiemnasta, faktycznie przeleżał bezczynnie dwie godziny. - Nie patrzyłem na zegarek, a byłem po prostu zmęczony - usprawiedliwił się.

- Ta, bo ci uwierzę - westchnął mężczyzna - Dalej, co się dzieje?

- Nic! Odpierdol się - mruknął.

Gabriel jedynie westchnął. Był już przyzwyczajony do tego, że jego syn i jego uczniowie tak się do niego zwracali.

- Daj znać, jak zgłodniejesz - powiedział Gabriel, zamykając za sobą drzwi.

Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Jak zwykle zapomniał zrobić jakichkolwiek zakupów, a Jesse tym razem nie kupił nawet chleba. W lodówce było jedynie piwo, cola, sok pomarańczowy, jakiś niezbyt świeży cheddar, resztka salsy domowej roboty i trochę kurczaka.

Jęknął i trzasnął drzwiami lodówki.

- Chińszczyzna, KFC, cokolwiek? - spytał, z telefonem w ręku w kierunku Sombry.

- Weź mi sajgonki i rosół - mruknęła, w połowie zaabsorbowana oglądaniem jakiegoś serialu na Netflixie.

- JESSE! - wydarł się, żeby chłopak go usłyszał - CO CHCESZ Z CHIŃCZYKA?

- MAKARON W PIĘCIU SMAKACH! - odpowiedział, nadal stłumiony przez poduszkę.

- NA PEWNO NIE CHCESZ JESZCZE CZEGOŚ? - upewnił się mężczyzna.

- NIE JESTEM GŁODNY! - ryknął McCree, nadal nie raczący nawet wyjść z pokoju.

Gabriel delikatnie się zaniepokoił. Jego dzieci zawsze jadły wręcz monstrualne ilości jedzenia, gdy Jesse nie był głodny, to mogło oznaczać tylko jedno - coś miało się na rzeczy.
Mimo to złożył bez żadnych oporów zamówienie w China Express na dowóz i zaczął się zastanawiać, co mogło się stać...

***

McCree skończywszy jedzenie wyrzucił kartonik po makaronie przez okno, razem z widelcem, który bynajmniej nie był tym plastikowym dołączanym do zamówienia. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy usłyszał brzęk metalu uderzającego o chodnik i "Jezu Chryste" jakiegoś przechodnia. I tak jakoś mocno go to nie obchodziło. Najwyżej kupi jakiś nowy komplet sztućcy w sklepie "wszystko do dziesięciu dolców".

Włączył komputer i podświadomie wręcz wszedł na Facebooka i otworzył okienko czatu z Hanzo. Natychmiast je zamknął. Walnął głową o biurko. Nadal nie mógł pogodzić się z faktem, że dostał kosza.

Wyjął z kieszeni swoją nieśmiertelną Motorolę z klapką (która faktycznie świetnie się spisywała, bo miał ją od ostatniej klasy gimnazjum (takie chujowe tłumaczenie middle school)) i zaczął pisać, też trochę przeciwko samemu sobie sms z przeprosinami.
Ani się obejrzał, a minęło osiem minut i przekroczył limit znaków w wiadomości dwukrotnie.
Skasował ją, zanim w ogóle pomyślał o wysyłaniu.

Rzucił telefon gdzieś daleko od siebie i włączył na komputerze jakąś smętną alternatywę. Nie był w humorze na swoje zwyczajowe country i klasyki rocka.

Nagle jednak usłyszał delikatnie odmienne dźwięki, a z głośnika rozległ się rap:

I-I-I I've got a migraine...

- Sombra! - jęknął - Weź to wyłącz!

- Thank God it's Friday, 'coz Fridays are always better than Sundays, 'coz Sundays are my suicide days... - dokończyła dziewczyna, wchodząc do pokoju.

- Czy ty tym tekstem coś sugerujesz?

- Ależ skąd - wyparła się Sombra - Ale dał ci kosza, prawda?

- S-skąd to wiesz? - spytał, lekko wkurzony McCree.

- Mam swoje źródła - zaśmiała się.

- Wolę nie wiedzieć - westchnął i znów otworzył swój telefon. Cztery nieodebrane połączenia od Fareehy. Zapomniał, że mieli się spotkać. - Weź już wyjdź, ten dzień chyba nie może być już gorszy.

- Jak chcesz - dziewczyna wzruszyła ramionami i wyłączyła muzykę - Tylko nie zabij się w niedzielę, ok?

- Postaram się - burknął.

***

6 kwietnia
Następny dzień był chyba jeszcze gorszy od poprzedniego. McCree obudził się dopiero w południe i to za sprawą głośnej kłótni Gabriela i Sombry. Na wpół przytomny wstał, zrobił sobie cały dzbanek kawy i zgrzał w mikrofalówce resztki kaczki w miodzie z ryżem, której zjedzenie najwyraźniej Reyesowi nie było dane.

Po tym jakże pożywnym śniadaniu wrócił do pokoju. Nie miał najmniejszej ochoty na chociażby wyjście z domu.

***

Pod wieczór siedział z Sombrą na kanapie w salonie i oglądał Stranger Things. Mieli swojego rodzaju maraton, Jesse'mu trochę poprawił się humor, ale nadal nie na tyle, by choćby ruszyć się z kwadratu.

No cóż, do czasu, kiedy Sombra wyciągnęła z lodówki dwie puszki Somersby.

- Oj, braciszku, czyżbyś zaminieł się w emo?

- Ja? Emo? Chyba śnisz - roześmiał się ponuro, biorąc kolejny łyk napoju z puszki. - Mogę ci to, nawet, kurwa udowodnić.

Podszedł do drzwi i narzucił swoją dżinsową kurtkę na piżamę, oraz włożył buty.

- Idę po Hanzo - mruknął i trzasnął drzwiami.

Dziewczyna chwilę gapiła się tępo w drzwi. Nie do końca rozumiała, co się przed chwilą stało. Popatrzyła na puszkę po piwie, szukając zawartości alkoholu. "Jak on może mieć taką fazę po trzech procentach alkoholu na pół litra?!".

***

McCree stanął bezpośrednio pod internatem. Przeskoczył przez bramę i wszedł na podwórze. Było słychać muzykę, mimo, że od godziny trwała cisza nocna. Zaczął się rozglądać za jakimś sposobem, by wejść na drugie piętro. Zapamiętał dokładnie, gdzie był pokój Hanzo, w oknie świeciło się światło.
Zauważył, że budynek ma schody przeciwpożarowe, ale zaczynały się one dopiero na pierwszym piętrze. Zaczął szukać drabiny, lecz po kilku minutach z jego poszukiwań przerwał mu dziewczęcy krzyk z góry budynku:

- Pomóc ci? - chłopak spojrzał w górę. Na szybie przeciwpożarowym siedziała sama Amelie Lacroix, z liną w ręku. Powoli spuściła ją w dół.

- Emmm... Dziękuję? - w głosie McCree było słychać lekką konsternację. Mimo wszystko jednak złapał się liny i wszedł po niej na szyb. Szło mu to dość mozolnie, w końcu nie każdy co dzień wspina się po linach niczym Tarzan.

- Nie dziękuj - mruknęła dziewczyna, zapalając truskawkowego papierosa. Znów, jak zwykle, była modnie ubrana, tym razem były to białe rurki, ciemnofioletowy top, szeroka, czarna, dosyć szeroka obróżka i czarna bluza z Adidasa. - I uprzedzę twoje pytanie; tak, w czasie wolmym lubię bawić się w Spidermana i łazić po dachach. A poza tym, nie mogę znieść gadania mojej kochanej koleżanki z pokoju.

- Łał. To... ciekawe - podsumował ją Jesse. - A tak właściwie, to co ty robisz na terenie męskiego internatu? Ten dla typiar jest chyba ulicę dalej, nie?

- Wszystkich ludzi z wymiany trzymają właściwie w jednym korytarzu. - westchnęła - W efekcie korzystanie z pisuarów jest zabronione.

- Oh.

- Dobra, rozgadałam się, idź, gdzie miałeś iść i daj mi spokój - parsknęła, zaciągając się.

Samozwańczy kowboj bez oporów wykonał polecenie Francuzki. Wszedł schodami pożarowymi na drugie piętro i ostrożnie zapukał w szybę.

Hanzo, usłyszawszy pukanie od razu gwałtownie obrócił się w stronę okna, upuszczając książkę, którą akurat czytał. Gdy zobaczył tam McCree, musiał przetrzeć oczy, bo nie wierzył, w to, co widział. Uszczypnął się też, żeby przy okazji sprawdzić, czy też nie śni.
Ale jego prośby się nie spełniały.
Ten przebrzydły uwodziciel nadal stał na parapecie i walił w szybę.

Na początku próbował go ignorować. Udawał, że jak gdyby nic wrócił do lektury.

Ale pukanie nie ustawało. Podszedł go okna i Jesse miał już nadzieję, że Azjata je otworzy. Jednak Shimada jedynie spuścił roletkę, tym samym ograniczając kontakt wzrokowy z chłopakiem.
Złamał się dopiero, gdy usłyszał "przepraszam".

- Hanzo... Błagam... - głos chłopaka brzmiał naprawdę żałośnie. - Wiem, że to może wydać się śmieszne, ale... Proszę... Daj mi szansę. Przepraszam.

W Japończyku coś pękło i go wpuścił.

*****

*darude Sandstorm playing* *nakłada okularsy przeciwsłoneczne*
NAPISAŁAM TO W DWA DNI YOLO

sory, że tak nietreściwie, ale wolę to rozbijać na sensowniejsze, ale krótsze rozdziały.

Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, może z wyjątkiem tego, że Z N O W U piosenka nie pasuje do rozdziału.

Z bogiem moje kochane dzieci.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro