lust
JAK ZWYKLE SONG W MEDIACH NIE MA NAJMNIEJSZEGO ZWIĄZKU Z TREŚCIĄ ROZDZIAŁU XD
Jesse wbiegł z farsą do klasy. Okazało się jednak, że miał szczęście i - dzięki Bogu - nie spóźnił się. Nauczyciel matematyki nawet nie wszedł jeszcze do sali.
Zadowolony z siebie usiadł w ostatniej ławce obok okna, na swoim miejscu. Dostrzegł Hanzo w drugim rzędzie, na miejscu obok Leny. Posłał mu olśniewający uśmiech i gestem ręki wskazał, żeby usiadł w wolnej ławce obok niego. Azjata posłusznie spełnił prośbę i usadowił się na miejscu. Odgarnął włosy za ucho i także się do niego uśmiechnął.
- Heja - przywitał go z łobuzerskim uśmiechem - Jesteś dobry z matmy?
- Być może - odpowiedział mu Hanzo z dosyć niezadowoloną miną, patrząc nań enigmatycznie - A co z tego będę miał?
McCree w odpowiedzi zaczął grzebać w kieszeni. Wyciągnął z niej "dzisiejszą" pięciodolarówkę, dwóch Waszyngtonów* i kilka drobniaków. W sumie dziewięć dolarów i dwadzieścia pięć centów.
- Nie wiem, bombonierkę z Wal-Martu? - powiedział, licząc pieniądze - Ewentualnie Margaritę albo Danielsa z colą w Viskarze? Wiesz, i tak nikt tam dowodu nie sprawdza.
- Nie przepadam za alkoholem i jestem uczulony na kakao - mruknął niechętnie.
- Jak ty żyjesz? Dwie najlepsze rzeczy w życiu, a ty ich nie doświadczasz! - wzburzył się chłopak, na co Japończyk cicho zachichotał.
- Jakoś żyję, jak widzisz - westchnął, a następnie dodał - Napiszę tę ściągę, dobra.
- Dziękuję ciii! - brunet lekko go przytulił, na co aż podskoczył na krześle i się zarumienił. Hanzo za takie drobnostki mógł być nawet, jak to określił w swojej głowie "niewolnikiem do ściąg". Nie dbał o to, że przy okazji trochę pozbywa się własnej godności.
W końcu, nauczyciel wszedł do klasy.
Profesor Winston poprawił swoją białą koszulę. Był rosłym, ale bardzo zgarbionym mężczyzną w średnim wieku. I był bardzo... włochaty. Nie dało się tego inaczej nazwać. Miał czarne włosy wszędzie, na rękach, bujny zarost... Całą szkoła uważała, że przypominał goryla bardziej, niż człowieka.
- Witam - przywitał ich Winston. Miał bardzo gruby głos - Wyciągamy karteczki... - nawet nie sprawdził obecności. Usiadł wygodnie w fotelu obrotowym przy biurku i zaczął jeść banana - O, i uczniowie z wymiany nie piszą. Nie będę taki złośliwy! - roześmiał się gromko z pełną buzią. Nikt nie podzielił tego gestu.
McCree nerwowo wyrwał kartkę z zeszytu i zaczął zapisywać zadania dyktowane przez nauczyciela. Hanzo także to robił, mimo, że nie musiał.
Jesse z ciekawością na to patrzył. Chłopak miał dość ciekawy sposób rozumowania, na kartce było więcej "krzaczków" niż liczb.
- Nie mam pojęcia, co ty tam piszesz, ale rób to szybciej, nie chcę dostać znowu F - szepnął samozwańczy kowboj, przepisując równania z kartki Hanzo.
- Nie jestem twoim murzynem, nie popędzaj mnie! - syknął cicho.
- Co tam się dzieje? - spytał Winston, nawet nie wychylając nosa zza ekranu komputera.
- Dobra, ciszej - McCree cicho poinstruował Azjatę.
- Debilu, tu jest pierwiastek z czterech - Shimada szybko zmienił temat.
- Myślałem, że to jeden z tych twoich krzaczków. A poza tym, przestałem się uczyć matmy w piątej klasie, no!
- Zauważyłem - skomentował go Japończyk.
- Kończymy! - powiedział nauczyciel po kilku minutach, klaszcząc w ręce - Oddajemy kartki...
McCree posłusznie oddał "swoją" pracę i powiedział:
- Oby było dobrze.
- Nie wierzysz we mnie? - spytał czarnowłosy unosząc brwi.
- A czy ja coś takiego mówiłem? - zaśmiał się - A poza tym, w sumie nie mam nawet prawa narzekać, sam zostawiłbym tę kartkę pustą. Dziękuję ci - uśmiechnął się promiennie.
Hanzo w pewien sposób poczuł się... doceniony. Oblał go soczysty rumieniec, gdy usłyszał taką pochwałę.
Nauczyciel już miał rozpoczynać lekcję, ale przerwała mu Amelie Lacroix wchodząc do klasy. Tym razem miała na sobie czarną obcisłą bluzkę z wysokim kołnierzykiem i długim rękawem, białą, krótką pseudotenisową spódniczkę i zakolanówki.
- A cóż to za spóźnienie? Myślałem, że to właśnie we Francji uczą savoir vivre - mruknął Winston.
- Przepraszam - burknęła dziewczyna, bez chociaż cienia skruchy, a następnie dodała pod nosem - Nie wyszłabym przecież bez makijażu.
Poszła zająć miejsce, jednak ominęła szerokim łukiem machającą jej Brytyjkę i usiadła obok McCree, ku jego lekkiemu speszeniu i żalowi szatynki.
- Dla informacji - zaczęła, rozpakowując z torby Louis Vuitton książki - Nie usiadłam tutaj, dlatego, że mi się w jakimkolwiek tego znaczeniu podobał. Po prostu ten fajwoklok (fonetyczny zapis five o'clock jakby co XDD) uczepił się mnie jak mucha do gówna. Nie dosyć, że jest ze mną w pokoju... Czy ona, do jasnej cholery wie, co to jest przestrzeń osobista?!
Jesse stłumił śmiech, a Amelie udała, że tego nie słyszała. Wzięli się do lekcji (no, może wszyscy z wyjątkiem McCree, który bardziej zainteresowany był patrzeniem na Hanzo). Najwyraźniej między dziewczynami, podobne jak między nimi zaczęło się coś dziać.
Lekcja trwała w najlepsze, właśnie po raz kolejny przerabiali wzory skróconego mnożenia. Cała klasa "srała" już tym tematem, ale profesor Winston jakoś specjalnie się tym nie przejmował. Gdy D.Va podchodziła z donośnym jęknięciem do tablicy, do klasy wparował Genji.
Miał wielkie sińce pod oczami, wyglądał trochę jak najarany.
- Przepraszam za spóźnienie - wydukał, jeszcze mniej wyraźnie, niż zwykle.
- No błagam, już drugi dzisiaj - zajęczał nauczyciel - Wpiszę ci nieobecność, przecież przyszedłeś dosłownie na koniec.
Zielonowłosy bez słowa zasnął jedyne wolne miejsce koło Brytyjki odrzuconej wcześniej przez Amelie.
- Pewnie znowu grał w osu do późna, wypił z dwa litry Red Bulla i zapomniał, że ma szkołę - mruknął jego brat.
Jesse wolał nie wiedzieć, co to to całe "osu".
***
Lekcje w końcu się skończyły i uczniowie radośnie opuścili szkołę i zaczęli cieszyć się wyczekiwanym weekendem, w tym Jesse, idący w kierunku swojego samochodu tanecznym krokiem. Trochę dalej, dość niechętnie szedł za nim Hanzo. Co prawda, nie chciał, żeby McCree jakkolwiek się odwdzięczał, ale sam chłopak nalegał tak mocno, że Japończyk musiał się zgodzić.
Pomyślał, że samozwańczy kowboj choć trochę się wysili.
Tymczasem po prostu zamówili chai latte w Starbucksie na Brooklynie. Jednak nie narzekał, dla niego najważniejszym było, iż w ogóle spędza czas z Jesse'm.
Byli całkowicie pochłonięci rozmową. Zachowywali się jak dobrzy przyjaciele, obaj udawali, że nie czują do siebie nic innego.
- Ciesz się, że nie chodzisz na hiszpański - mruknął McCree - Ojciec znowu miał zły humor i zadał nam wypracowanie.
- Chwila, twój ojciec uczy hiszpańskiego? - zdzwił się Hanzo.
- O, czyli jednak ci nie mówiłem - chłopak cicho się roześmiał - Ale nie łudź się, jestem chyba najgorzej traktowany z całej grupy - znów zachichotał - I na złość ciągle mówię "torti-lla" a nie "torti-ja". Sombra też ciągle się o to gniewa. Uroki posiadania rodziny z Meksyku.
- Czyli...
- Ta, on nie jest moim biologicznym ojcem - mruknął McCree. Próbował jak najszybciej skończyć ten temat. Nie lubił o tym rozmawiać, powracały wtedy do niego niemiłe wspomnienia.
- Czy coś się stało? - zaniepokoił się Azjata. Nawet nie przypuszczał, że Jesse mógłby być adoptowany, aż poczuł się głupio.
- Tak, żebyś wiedział. Jestem tak wkurwiony, że... - chwilę milczał.
Jednak po chwili wręcz rzucił się na Azjatę i zaczął go całować. Nie przejmował się grupką lekko zdegustowanych gapiów. Jednak był typem tego niewyżytego nastolatka.
- Że cię pocałuję - dokończył swój wywód.
************
WSTAWIAM ROZDZIAŁ NA OSŁODĘ ŻYCIA, ENJOY :D
wgl ten fragment z Genjim i osu był taki niepotrzebny że ja nmg, zrobiłam to tylko dlatego, że sama nie umiem w to gówno grać. A więc wyobraźcie sobie takiego Genjiego - za dnia tambler boj, pod osłoną nocy zamienia się w głupiego nerda XD (nie, wcale nie inspirowane mną).
see ya! :*
O, ZAPOMNIAŁAM!
Mam pomysł na każdą z Overkowych postaci oprócz Phary - pomóżcie, przypiszcie jej jakąś funkcję, cokolwiek? ;___;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro