"baby boy?"
– Jesse? Co ty, do cholery na sobie masz?
Chłopak stał na środku swojego pokoju w dość niepodobnym do siebie stroju, albowiem nosił czarną koszulę, która nie była w kratkę. Co prawda strój ten był dopełniony typowymi dla niego ciemnoniebieskimi jeansami i kapeluszem, ale i tak wygląd Jesse'go szokował Sombrę.
– No co? Idę do Fareehy na domówkę, muszę jakoś wyglądać – mruknął i zaczął zakładać swoje zwyczajowe kowbojki.
– No tak, ale... – Lulu nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Naprawdę śmiesznie wyglądasz... Bo zwykle chodzisz jak ostatni obwieś
– Zamknij się! – roześmiał się i pacnął ją złożoną w rulon koszulkę od piżamy, na co ona zrewanżowała się uderzeniem go kablem od telefonu, który właśnie trzymała.
Sombra miała całkowitą świadomość, że Jesse nie wystroił się tak tylko dla siebie. Kto jak kto, ale on stronił od krawatów, marynarek i eleganckich butów tak daleko, jak tylko się dało. Chciał zrobić na kimś wrażenie, a Latynoska domyślała się, na kim konkretnie... Aż się roześmiała pod nosem pomyślawszy o tym wychodząc z pokoju.
Była tylko ciekawa jednego - czy Gabriel też się domyślał, co się dzieje pomiędzy jego przybranym synem, a tajemniczym, ponurym uczniem z wymiany? Zaśmiała się po raz drugi, wchodząc do swojego pokoju.
***
Jesse dotarł na miejsce przed czasem, jak zwykle, co zapewne kłóciło się z jego ogólnym profilem wykreowanym przez ludzi, by pomóc Pharze w przygotowaniach.
– Hej, Jesse! – przywitała go w drzwiach przyjaciółka, przytulając go. Znali się od naprawdę dawna i zachowywali się prawie jak para, ktoś "z zewnątrz" mógłby uznać, że dziewczyna trzyma McCree w Krainie Wiecznego Friendzone'u, ale w rzeczywistości żadna ze stron nawet przez chwilę swojej znajomosci nie pomyślała o związku (mimo, że Jesse uważał Fareehę za bardzo ładną i miłą dziewczynę). – Chodź, musisz mi pomóc z uwieszeniem tych balonów na żyrandolu.
– Biedna, niziutka Fareeha – Jesse zadrwił z niej zadziornie, wchodząc na drabinę.
– Nie mów tak, bo zaraz przewrócę tę drabinę! – zagroziła mu ze śmiechem Egipcjanka, opierając się, jakby w ostrzeżeniu o ową.
Dom rodziny Amari był... olśniewający. Była to willa z ogrodem, dość daleko za miastem. Fareeha miała do dyspozycji cztery sypialnie, trzy łazienki, wielką jadalnię, a nawet basen. Jesse często zastanawiał się, jakim cudem dyrektorka publicznej szkoły dorobiła się takiego majątku.
– Jesteś pewna, że tym razem Reinhardt nie przyjdzie rozwalić imprezy? – zaśmiał się kowboj, przypominając sobie ich dwuosobową domówkę z Heinekenem i filmami z Harry'm Potterem.
– Mam nadzieję – zachichotała. – W każdym razie, przydzielam ci kolejne supermegahiperważne zadanie, rozstaw flaszki – dziewczyna sięgnęła po gigantyczną torbę z Target'a. Szkło niemiłosiernie głośno zabrzęczało. Jesse zdziwił się po raz drugi w tym dniu - jakim cudem ktoś sprzedał Pharze tyle alkoholu?
– Aye aye kapitanie – zaśmiał się chłopak.
***
Impreza rozkręcała się na dobre.
Alkohol zaczynał lać się strumieniami, tańce poczynały stawać się coraz odważniejsze.
Jednak McCree nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi.
Hanzo nigdzie nie było.
Przygnębiony chłopak w przypływie desperacji wypił cały duży kubek piwa jednym haustem.
Jednak wtedy go zobaczył.
Jak zwykle, jego czarne, aksamitne włosy wyglądały, jakby właśnie wyszedł od fryzjera.
Nieśmiało błądził wzrokiem po wszechogarniającym tłumie.
McCree aż upuścił kubek, który potoczył się daleko przed niego. Musiało to zwrócić uwagę Hanzo, gdyż momentalnie się odwrócił w stronę Jesse'go. Uśmiechnął się szeroko na jego widok. Nosił na sobie jasne jeansy z dziurami, prosty, biały t-shirt i co bardzo zdziwiło niedoszłego kowboja, jeden z tych chokerów z czarnej żyłki z zawieszką z małego, plastikowego kryształka.
"Boże", pomyślał brunet, patrząc na czarnowłosego. "Czy właśnie zobaczyłem anioła?".
– Hej – powiedział nieśmiało ów anioł, odgarniając pojedynczy kosmyk za ucho.
– Już się bałem, że nie przyjdziesz – zaśmiał się McCree. – Co cię zatrzymało?
– Genji... – westchnął chłopak. Wyglądał na dość zmartwionego. – Zatrucie pokarmowe, musiałem mu kupić lekarstwa, a po drodze miałem stłuczkę rowerem – zaśmiał się. Odchylił delikatnie materiał swojego t-shirtu przy kołnierzyku, by odsłonić mały siniak na obojczyku.
– I mimo wszystko tutaj przyjechałeś? – Jesse był przynajmniej zaskoczony.
– Rozważałem takie wyjście, ale to by było nad wyraz leniwe, a poza tym byłbyś mną rozczarowany – zaśmiał się chłopak.
– To skoro jesteś taki chętny do imprezowania... – zaczął Jesse nonszalancko, a następnie dodał z uśmiechem: – To może szklaneczkę?
– Z przyjemnością – zachichotał Hanzo.
***
W pobliżu basenu nie było tak głośno, jak w środku. Było tam raptem z pięć osób, wliczając w to Hanzo i Jesse'go.
Siedzieli na kanapie na tarasie, a McCree wpadł na "genialny" pomysł - oglądali gwiazdy.
– Nie mam pojęcia, o co w tym chodzi, z tymi gwiazdozbiorami, ale tamtą gwiazdę nazwałbym Hanzo – powiedział Jesse, wskazując niebywale jasne ciało niebieskie na horyzoncie.
– To Gwiazda Polarna, debilu – zaśmiał się starszy Shimada.
– Co za różnica. Obie lśnią jak skurwysyn.
– Mmmm, cóż za romantyczne porównania – mruknął z uśmiechem Hanzo, kryjąc swoje wargi w kubku rumu z colą.
– Co ty tam wiesz, jestem najromantyczniejszą osobą, jaką znam – rzekł McCree, opierając się mocniej o oparcie i otaczając ramieniem ramię czarnowłosego.
Obaj uważali, że w tej scenerii było coś... Niesamowitego. Małe świeczki poustawiane na tarasie były jedynym, oprócz lamp basenowych i gwiazd dostępnym oświetleniem.
Powietrze pachniało prawdziwie wiosennie, kwitnącym kwiatami i świeżo skoszoną trawą.
– Tak? – zaśmiał się Han, sarkastycznie. – Udowodnij.
– Ok – powiedział kowboj i począł zdejmować koszulę.
– C-co ty robisz?! – Azjata był co najmniej zszokowany.
Zamiast odpowiedzieć, kowboj wziął Hanzo na ręce.
– Przestań!
I wrzucił go do basenu, także wskakując do wody.
– Jesteś okropny – wydusił z siebie czarnowłosy, krztusząc się wodą.
– A to jeszcze nie koniec – zaśmiał się Jesse i zamknął usta Japończyka, całując je.
Kilka osób w ogródku aż zagwizdało.
W tym całusie także było coś niepowtarzalnego. Gwiaździsta noc, chłód wody, przez którą ubrania uciążliwie przylegały do ciała... Ciepło warg drugiej osoby, nieśmiałe drżenie z zimna Hanzo i pewny ścisk McCree.
– Drugi raz kradniesz mi pocałunek, baka – zaśmiał się czarnowłosy.
– Nie czuję się z tym ani trochę źle.
Hanzo tym razem nie stawił oporu. Czuł się wyśmienicie.
– Ej, gołąbeczki! – usłyszeli męski głos z charakterystycznym akcentem. To był... Genji.
– Genji?! Przecież jeszcze dwie godziny temu ponoć umierałeś!
– A, to była tylko wymówka – machnął ręką i zaciągnął się różowym Red Devilem. – Przecież wyśmialiby mnie, gdybym powiedział "sory, nie będzie mnie dwie godziny, bo mam turniej w osu"
– Wydałem na leki piętnaście dolców... – mruknął wściekle pod nosem starszy z braci.
– Przydadzą się na przyszłość, czy co – powiedział McCree, na co Genji parsknął gromkim śmiechem. – Wybacz, Genji, ale mamy pewne... prywatne sprawy do załatwienia.
Gdy te słowa padły z ust Jesse'go, Hanzo spojrzał na niego pytająco.
– Okej, nie przeszkadzam – zarechotał Genji, uprzednio gasząc papierosa butem i odchodząc.
– Pokażę ci coś.
Czarnowłosy po raz kolejny nie stawiał oporu.
***
– Czyli taka jest twoja koncepcja romantyczności? – spytał Hanzo, z uniesionymi brwiami, wchodząc za McCree do sypialni. Był to pokój gościnny, urządzony w bardzo eleganckim, nowoczesnym stylu.
– No co? Mamy przecież wino, i siebie... – powiedział Jesse, patrząc uwodzicielsko na Hanzo. Obaj usiedli na zaskakująco dużym i miękkim łóżku.
– Jesteś niemożliwy – zachichotał Azjata, biorąc łyk białego wina z kieliszka. Aż dziwne, że goście jeszcze wszystkich nie potłukli. Na dole Fareeha już trzy razy była bliska dostania szewskiej pasji z powodu zamieszania wywołanego przez jej gości.
Hanzo popatrzył przez duże okno na zewnątrz i westchnął.
– Co się stało? – spytał Jesse. Był dość zaniepokojony nagłą zmianą nastroju jego towarzysza.
– Eh, po prostu myślę o tym, że za niespełna dwa tygodnie wracam do domu... – mruknął Shimada.
– Nie martw się... – powiedział McCree. – Nie teraz.
Hanzo zachichotał, gdy zobaczył, że Jesse rozpina koszulę.
!!!!!!UWAGA!!!!!!
JEŚLI NIE OBCHODZĄ CIĘ SCENY EROTYCZNE, PRZEWIŃ DO KOŃCA ROZDZIAŁU XDDD
– Na pewno tego chcesz? – spytał, szepcząc mu do ucha.
– T-tak... – Hanzo się zarumienił.
Gdy Jesse pozbył się koszuli, zaczął zdejmować górną część garderoby szatyna. Poczuł się on jednocześnie w pewien sposób zawstydzony, onieśmielony, zestresowany i... szczęśliwy w jednym momencie (wachlarz emocji jak u kobiety z okresem tbh). Jeszcze nigdy nikt nie sprawił, że czuł tyle emocji jednocześnie.
Zaczęli się namiętnie całować. Jesse wręcz przyparł Hanzo do łóżka, obdarowując go setkami buziaków w usta, szyję, klatkę piersiową...
Shimada zasyczał z bólu, gdy McCree ugryzł kawałek jego skóry przy obojczyku.
– Znaczę terytorium – mruknął z uśmiechem niedoszły kowboj.
– Jesteś okropny – zaśmiał się czarnowłosy.
W końcu obaj chłopacy pozbyli się pozostałych części garderoby.
Zarówno Jesse jak i Hanzo poczuli się... inaczej. Nagle ten pierwszy zaczął pieścić czarnowłosego, co doprowadziło do tego, że zajęczał głośniej, niżby tego chciał.
– Kocham cię – powiedział McCree, zanim zaczęli się kochać.
Pomimo bólu, Hanzo czuł się jak nigdy dotąd. Nie umiał nazwać tego uczucia, jednak posługując się przywilejem narratora opiszę to słowami: ekstaza, orgazm.
Poczuł, że McCree to osoba, z którą mógłby spędzić resztę życia.
***
– Ja ciebie też... baka – powiedział, gdy było już po wszystkim. Przytulił się do niego i razem odpłynęli w głęboki sen, w wspólnym uścisku.
***
WOAAAAH BOI
naprawdę przepraszam za zbyt, ale to zbyt długą nieobecność, ale mój autyzm i ogólna ułomność umysłowa z dnia na dzień się pogarsza.
W każdym razie - mam nadzieję, że podobał wam się ten nieco dłuższy, mraśny ( ͡° ͜ʖ ͡°) rozdział.
Do zobaczenia chyba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro