a change
Hanzo jak zwykle obudził się o nieludzkiej godzinie, tylko po to, żeby móc trochę bezczynnie poleżeć w łóżku. Lubił to robić, był to jego swoisty sposób na planowanie dnia. Leżał i myślał nad tym, co będzie robił, w co się ubierze... Tym razem wiedział tylko, że ma osiem lekcji, w tym znienawidzoną chemię (chyba jedyny przedmiot oprócz wuefu, z którego miał ocenę niższą niż piątka). Jęknął i wstał z trudem z łóżka.
Zdecydował się ubrać w jasnoróżową bluzę, którą dostał od Genjiego na osiemnaste urodziny. Powtarzał sobie, że różowy to nie męski kolor, ale coś go skusiło, by akurat włożyć ten ciuch. Albo może ktoś, a konkretnie Jesse, który ostatnio powiedział mu, że w różowym byłoby mu do twarzy.
Ubrał się, umył zęby, i zaczął czesać swoje długie włosy i związał je w zwyczajowy niski koński ogon. Nagle przypomniał sobie, ile miewał przez nie kłopotów w gimnazjum... na samą myśl o tym aż się uśmiechnął.
Po wykonaniu wszystkich tych czynności zszedł na śniadanie. Gdy tylko wszedł do sali, jak zwykle stracił jakąkolwiek ochotę do życia, usłyszawszy cały hałas, jaki wywoływali uczniowie z internatu. Westchnął i spróbował znaleźć jakieś ustronne miejsce, jednak nic z tego, wszystko zajęte. Jęknął i nałożywszy sobie jajecznicy usiadł przy jakiejś dziewczynie dwa razy większej od siebie (nie tylko pod względem wagi, lecz też wzrostu) ze stanowczo za dużą ilością makijażu i dwóch chłopaków, którzy zdecydowanie zbyt wczuwali się w grę w Yu-Gi-Oh.
- PRZYZYWAM EXODIĘ! - w tym momencie prawie się zakrztusił.
Po chwili, gdyby nie było wystarczająco niezręcznie dosiadł się do niego Genji... wraz z dość ładną brunetką.
- Hej - powitał go bezceremonialnie, a następnie równie beztrosko przedstawił dziewczynę bratu. - Hanzo, Hana; Hana, Hanzo.
- Miło poznać - mruknął jakby od niechcenia szatyn. Szczerze powiedziawszy był bardziej zainteresowany kończeniem konsumpcji niż rozmową z dziewczyną.
- Nawzajem - dziewczyna uśmiechnęła się i nie kontynuowała rozmowy z czarnowłosym, bo była raczej zaabsorbowana graniem w Hearthstone na telefonie.
Po chwili dość niezręcznej ciszy Genji w końcu postanowił się odezwać.
- Brat, pożyczyłbyś ze sto dolarów?
- Po co? - zdziwił się Hanzo. Nie wierzył, że przetrwonił wszystkie pieniądze w zaledwie tydzień.
- Noo... Obiecałem Hanie, że wezmę ją na taki jeden koncert i... zostały tylko te bilety "vip" i w ogóle...
Czarnowłosy donośnie westchnął i pewnym tonem odmówił.
Genji się naburmuszył i wrócił do rozmowy z Haną. "Głupi dzieciak, zrobi wszystko, żeby zaimponować dziewczynie...", pomyślał, grzebiąc widelcem w resztce jajecznicy, jaka została na talerzu. Tak jakby całkiem zapomniał, że zrobił coś podobnego ze swoim dzisiejszym strojem.
***
Pełen optymizmu, ale nadal trochę stłumiony swą nieśmiałością trafił na stację Church na Brooklynie. Zanim choć zdążył poszukać McCree, on sam dał znak swej obecności.
- HANZO! - wydarł się i przytulił go tak mocno, że Azjata prawie zaczął się dusić. Uniósł go też minimalnie do góry, wyglądało to co najmniej śmiesznie.
- Przestań, to miejsce publiczne! - zaśmiał się czarnowłosy, zarumieniony, na co Jesse w ogóle nie zareagował, bo zaczął go dodatkowo całować. Nie, żeby to w jakiś sposób przeszkadzało Hanzo.
- Tęskniłem, skarbie!
- Nie widzieliśmy się raptem z jeden dzień... - westchnął Azjata, odgarniając włosy na plecy.
- Ale już tęskniłem! - oburzył się samozwańczy kowboj, a następnie dodał, mrucząc cicho. - I robiłem się zazdrosny, wiesz?
- Mhm... - mruknął enigmatycznie Azjata.
- Ładnie ci w różowym - powiedział kowboj, miętoląc kawałek materiału bluzy Hanzo w dłoniach.
- Specjalnie dla ciebie ją założyłem - Hanzo częściowo nie mógł uwierzyć w to, co właśnie powiedział.
***
Po czterech dość męczących lekcjach zarówno McCree jak i Hanzo byli wykończeni i nie marzyli o niczym innym jak o wspólnym, spokojnym lunchu. Jesse wręcz sprintem popędził zająć stolik, na co Azjata wybuchnął śmiechem, gdy się dosiadł.
Zjedli lunch w miłej atmosferze, rozmawiając właściwie o niczym. Jedynym urywkiem rozmowy, który mógłby być choć trochę ciekawy była wzmianka o balu maturalnym i o tym, że w tym roku uczniowie z wymiany także mogli przyjść.
- W życiu tam z tobą nie pójdę - zaśmiał się sarkastycznie Shimada, z buzią pełną jedzenia.
- Nie żryj tyle, bo będziesz tłusty - zaśmiał się McCree.
- Tobie chyba ktoś zapomniał to powiedzieć - mruknął w odpowiedzi Hanzo.
- Ej no! - zaśmiał się samozwańczy kowboj. Miał już zamiar załaskotać Azjatę na śmierć, ale przeszkodziła mu w tym Fareeha, która ni stąd, ni zowąd usiadła przy ich stoliku.
- Heej - przywitała ich z uśmiechem na twarzy.
- Czego chcesz, Fareeha? - spytał niewzruszenie Jesse.
- No bo... Wiecie... Urządzam taką imprezę u siebie i pomyślałam... Nie chcielibyście przyjść?
- Ty i domówka? - zdziwił się Jesse. -Rozumiem, że twojej matki nie będzie w domu, czy co?
- Co tak się dziwisz? - zaśmiała się. - I tak, nie będzie jej. W każdym razie... Impreza jest w przyszły piątek, u mnie, o dwudziestej. Mam nadzieję, że przyjdziecie! - i odeszła.
Po chwili, gdy dziewczyna już całkiem się oddaliła Hanzo spytał:
- Czy to nie ta sama dziewczyna, którą próbowałeś "porwać" tej nocy, kiedy się upiliśmy?
- Ta... To co, idziesz ze mną na tę domówkę? Wiesz, to taka rekompensata za wtedy, kiedy się na mnie obraziłeś i nie chciałeś iść ze mną do klubu...
- Dobra - powiedział Japończyk. Po raz drugi tamtego dnia nie do końca rozumiał to, co powiedział.
*************
JAPIERDU, ILE CZASU NIE BYŁO ANI JEDNEGO UPDATE'A TEJ KSIĄŻKI, UH
Czuję się teraz winna, serio.
W każdym razie, przepraszam także za to, że ten rozdział jest właściwie o niczym, ale obiecuję - w następnym... hmmm... BĘDZIE SIĘ DZIAŁO 😏😏😏😏😏😏 IF U KNO WAT I MEAN
będzie ktoś na Pyrkonie i chce się spotkać? Oprócz użytkowniczki Code-M0 oczywiście XDDDD
pa paaaaa! XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro