Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

a change

Hanzo jak zwykle obudził się o nieludzkiej godzinie, tylko po to, żeby móc trochę bezczynnie poleżeć w łóżku. Lubił to robić, był to jego swoisty sposób na planowanie dnia. Leżał i myślał nad tym, co będzie robił, w co się ubierze... Tym razem wiedział tylko, że ma osiem lekcji, w tym znienawidzoną chemię (chyba jedyny przedmiot oprócz wuefu, z którego miał ocenę niższą niż piątka). Jęknął i wstał z trudem z łóżka.

Zdecydował się ubrać w jasnoróżową bluzę, którą dostał od Genjiego na osiemnaste urodziny. Powtarzał sobie, że różowy to nie męski kolor, ale coś go skusiło, by akurat włożyć ten ciuch. Albo może ktoś, a konkretnie Jesse, który ostatnio powiedział mu, że w różowym byłoby mu do twarzy.

Ubrał się, umył zęby, i zaczął czesać swoje długie włosy i związał je w zwyczajowy niski koński ogon. Nagle przypomniał sobie, ile miewał przez nie kłopotów w gimnazjum... na samą myśl o tym aż się uśmiechnął.

Po wykonaniu wszystkich tych czynności zszedł na śniadanie. Gdy tylko wszedł do sali, jak zwykle stracił jakąkolwiek ochotę do życia, usłyszawszy cały hałas, jaki wywoływali uczniowie z internatu. Westchnął i spróbował znaleźć jakieś ustronne miejsce, jednak nic z tego, wszystko zajęte. Jęknął i nałożywszy sobie jajecznicy usiadł przy jakiejś dziewczynie dwa razy większej od siebie (nie tylko pod względem wagi, lecz też wzrostu) ze stanowczo za dużą ilością makijażu i dwóch chłopaków, którzy zdecydowanie zbyt wczuwali się w grę w Yu-Gi-Oh.

- PRZYZYWAM EXODIĘ! - w tym momencie prawie się zakrztusił.

Po chwili, gdyby nie było wystarczająco niezręcznie dosiadł się do niego Genji... wraz z dość ładną brunetką.

- Hej - powitał go bezceremonialnie, a następnie równie beztrosko przedstawił dziewczynę bratu. - Hanzo, Hana; Hana, Hanzo.

- Miło poznać - mruknął jakby od niechcenia szatyn. Szczerze powiedziawszy był bardziej zainteresowany kończeniem konsumpcji niż rozmową z dziewczyną.

- Nawzajem - dziewczyna uśmiechnęła się i nie kontynuowała rozmowy z czarnowłosym, bo była raczej zaabsorbowana graniem w Hearthstone na telefonie.

Po chwili dość niezręcznej ciszy Genji w końcu postanowił się odezwać.

- Brat, pożyczyłbyś ze sto dolarów?

- Po co? - zdziwił się Hanzo. Nie wierzył, że przetrwonił wszystkie pieniądze w zaledwie tydzień.

- Noo... Obiecałem Hanie, że wezmę ją na taki jeden koncert i... zostały tylko te bilety "vip" i w ogóle...

Czarnowłosy donośnie westchnął i pewnym tonem odmówił.

Genji się naburmuszył i wrócił do rozmowy z Haną. "Głupi dzieciak, zrobi wszystko, żeby zaimponować dziewczynie...", pomyślał, grzebiąc widelcem w resztce jajecznicy, jaka została na talerzu. Tak jakby całkiem zapomniał, że zrobił coś podobnego ze swoim dzisiejszym strojem.

***

Pełen optymizmu, ale nadal trochę stłumiony swą nieśmiałością trafił na stację Church na Brooklynie. Zanim choć zdążył poszukać McCree, on sam dał znak swej obecności.

- HANZO! - wydarł się i przytulił go tak mocno, że Azjata prawie zaczął się dusić. Uniósł go też minimalnie do góry, wyglądało to co najmniej śmiesznie.

- Przestań, to miejsce publiczne! - zaśmiał się czarnowłosy, zarumieniony, na co Jesse w ogóle nie zareagował, bo zaczął go dodatkowo całować. Nie, żeby to w jakiś sposób przeszkadzało Hanzo.

- Tęskniłem, skarbie!

- Nie widzieliśmy się raptem z jeden dzień... - westchnął Azjata, odgarniając włosy na plecy.

- Ale już tęskniłem! - oburzył się samozwańczy kowboj, a następnie dodał, mrucząc cicho. - I robiłem się zazdrosny, wiesz?

- Mhm... - mruknął enigmatycznie Azjata.

- Ładnie ci w różowym - powiedział kowboj, miętoląc kawałek materiału bluzy Hanzo w dłoniach.

- Specjalnie dla ciebie ją założyłem - Hanzo częściowo nie mógł uwierzyć w to, co właśnie powiedział.

***

Po czterech dość męczących lekcjach zarówno McCree jak i Hanzo byli wykończeni i nie marzyli o niczym innym jak o wspólnym, spokojnym lunchu. Jesse wręcz sprintem popędził zająć stolik, na co Azjata wybuchnął śmiechem, gdy się dosiadł.

Zjedli lunch w miłej atmosferze, rozmawiając właściwie o niczym. Jedynym urywkiem rozmowy, który mógłby być choć trochę ciekawy była wzmianka o balu maturalnym i o tym, że w tym roku uczniowie z wymiany także mogli przyjść.

- W życiu tam z tobą nie pójdę - zaśmiał się sarkastycznie Shimada, z buzią pełną jedzenia.

- Nie żryj tyle, bo będziesz tłusty - zaśmiał się McCree.

- Tobie chyba ktoś zapomniał to powiedzieć - mruknął w odpowiedzi Hanzo.

- Ej no! - zaśmiał się samozwańczy kowboj. Miał już zamiar załaskotać Azjatę na śmierć, ale przeszkodziła mu w tym Fareeha, która ni stąd, ni zowąd usiadła przy ich stoliku.

- Heej - przywitała ich z uśmiechem na twarzy.

- Czego chcesz, Fareeha? - spytał niewzruszenie Jesse.

- No bo... Wiecie... Urządzam taką imprezę u siebie i pomyślałam... Nie chcielibyście przyjść?

- Ty i domówka? - zdziwił się Jesse. -Rozumiem, że twojej matki nie będzie w domu, czy co?

- Co tak się dziwisz? - zaśmiała się. - I tak, nie będzie jej. W każdym razie... Impreza jest w przyszły piątek, u mnie, o dwudziestej. Mam nadzieję, że przyjdziecie! - i odeszła.

Po chwili, gdy dziewczyna już całkiem się oddaliła Hanzo spytał:

- Czy to nie ta sama dziewczyna, którą próbowałeś "porwać" tej nocy, kiedy się upiliśmy?

- Ta... To co, idziesz ze mną na tę domówkę? Wiesz, to taka rekompensata za wtedy, kiedy się na mnie obraziłeś i nie chciałeś iść ze mną do klubu...

- Dobra - powiedział Japończyk. Po raz drugi tamtego dnia nie do końca rozumiał to, co powiedział.

*************

JAPIERDU, ILE CZASU NIE BYŁO ANI JEDNEGO UPDATE'A TEJ KSIĄŻKI, UH
Czuję się teraz winna, serio.
W każdym razie, przepraszam także za to, że ten rozdział jest właściwie o niczym, ale obiecuję - w następnym... hmmm... BĘDZIE SIĘ DZIAŁO 😏😏😏😏😏😏 IF U KNO WAT I MEAN
będzie ktoś na Pyrkonie i chce się spotkać? Oprócz użytkowniczki Code-M0 oczywiście XDDDD

pa paaaaa! XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro